niedziela, 16 października 2016

Spokojny wieczór



- Naprawdę nie zna Pan powodu, doktorze? – spytał z niedowierzaniem sir Arthur Holmwood.
- Niestety, wiem tyle ile ty, przyjacielu – powiedział dr Seward po czym westchnął z rezygnacją – Tyle lat, a mimo to…i tak nie rozumiem.
Obaj mężczyźni siedzieli na tylnym siedzeniu samochodu, który już od ponad godziny wiózł ich do celu. Za kierownicą siedział wynajęty kierowca, opłacony z kieszeni ich dzisiejszego gospodarza. Za pojazdem jechał drugi samochód, w którym siedzieli państwo Harkerowie.
Dr Seward ponownie wyjrzał przez okno, ale jedyne co był w stanie dojrzeć to ciemność. Już trzeci raz jechał tą drogę, lecz jego towarzysze dopiero po raz pierwszy. Domyślał się, że cała trójka jest zaskoczona odległością, która dzieliła cel ich jazdy od miasta. Cóż, on także był, nawet teraz. Za każdym razem droga do tej posiadłości wydawała mu się dłuższa niż poprzednim razem.
- Dlaczego nie ma z nami twojej żony? – sir Arthur chyba próbował zmienić temat ich rozmowy.
- Oto samo mógłbym spytać ciebie.
- Zmogło ją. Biedna ciągle powtarzała, że powinienem jechać i się nią nie przejmować. Czuwa przy niej nasza córka.
- Życz jej ode mnie szybkiego powrotu do zdrowia – doktor wymówił to zdanie wolno, aby mieć czas na zastanowienie – Margaret jest u swoich rodziców. Od dawna nas zapraszali, ale ja mam za dużo pracy, więc zostałem.
Obaj przyjaciele udali, że sobie wierzą. Instynktownie wiedzieli, że się okłamali. Prawda była taka, że żadna z żon tych panów nie lubiła profesora Abrahama Van Hellsinga, do którego się dziś wybierali.
Oba samochody w końcu się zatrzymały. Mimo tylu lat, dr Seward nie potrafił się przyzwyczaić do samochodów. On i jego towarzysze byli już w mocno średnim wieku i byli ludźmi starej daty. Bardziej ufali dorożkom i koniom niż zmechanizowanym pojazdom. Wysiadając z tej maszyny, po raz któryś pomyślał, że 100 razy bardziej wolałby konia niż tą jeżdżącą blachę.
- Och, to naprawdę jego dom? – słowa pełne niedowierzania wyszły z ust pani Miny Harker, nie młodej już, lecz wciąż emanującej urokiem prawdziwej i szlachetnej damy. Właśnie wraz z mężem wyszli z samochodu i podeszli do stojących obok doktora i sir Arthura.
- Tak, naprawdę – potwierdził dr Seward – Jego… - odchrząknął - …żona dostała go w spadku.
John Seward w ciszy czekał, aż trójka jego towarzyszy wyjdzie z szoku, wywołanego tym widokiem. Spodziewał się takiej reakcji z ich strony. Sam potrzebował paru minut, gdy był tu pierwszy raz, zaledwie kilka tygodni temu.
Ten „dom” w żadnym wypadku nie przypominał zwykłego domu. Była to ogromna posiadłość, przypominająca wielkością pałac. Mogłoby tu mieszkać nawet 10 rodzin i wciąż byłoby miejsce dla kolejnych. W dodatku budynek znajdował się na zupełnym odludziu, kilka km od Londynu. Dobrą, jak już wspomniano, ponad godzinę jazdy. A to tylko do granicy stolicy.
Do rzeczywistości przywrócił ich ryk silnika odjeżdżających pojazdów.
- Ale dlaczego… - zaczął Jonathan Harker, gdy przerwał mu dobrze znany głos.
- Spokojnie, kierowcy wrócą tu po was o ustalonej godzinie.
Goście dojrzeli, w świetle lamp domostwa, wychodzącego ku nim mężczyznę. Był to Abraham Van Hellsing, który przez swój wiek był już nazywany starcem. Lecz jego przyjaciele wciąż widzieli w jego niebieskich oczach pewną stalową siłę, przez którą wydawał się im młodszy i silniejszy niż w rzeczywistości.
Dr Seward patrzył na zbliżającą się postać i poczuł niepokój. Czuł go niezmiennie od wielu lat, gdy tylko patrzył na postarzałą twarz przyjaciela.
Sam nie wiedział, kiedy to się dokładnie zaczęło. Ponad 20 lat temu cała zebrana w tym momencie piątka towarzyszy przeżyła przerażające rzeczy. Rzeczy, które na zawsze zmieniły ich punkt widzenia na świat, na religię, na Boga. Rzeczy, które odebrały im dwójkę cennych ludzi – kochaną przez wszystkich Lucy Westenra i poległego w walce druha Quinceya Morrisa. Lecz mimo tych okropności (o których nigdy nie wspominali) udało im się wrócić do normalności. Doktor oraz sir Arthur założyli szczęśliwe rodziny, Mina i Jonathan doczekali się dwójki synów, a Van Hellsing wrócił do Amsterdamu. Przez długi czas utrzymywał stały kontakt z przyjaciółmi. Listy oraz jego wizyty były bardzo częste.
Zmiany pojawiły się po około 10 latach, wtedy to kontakt z profesorem osłabł. Listy przychodziły jedynie do Johna Sewarda i to bardzo rzadko, a ich treść była krótka i treściwa, nie podająca jednak nic konkretnego o jego losie.
Tuż przed wojną stało się coś, co bardzo wzmogło ich niepokój o Van Hellsinga. Sir Arthur wybrał się w podróż służbową do Amsterdamu i przyniósł stamtąd niedobre wieści. Profesor już od kilku lat nie wykładał na swojej uczelni. Zwolnił się i wyprowadził z dawnego mieszkania. Jego miejsce pobytu było nieznane.
Wybuch Wielkiej Wojny sprawił, że kontakt urwał się w zupełności. Abraham Van Hellsing przepadł. Przyjaciele obawiali się najgorszego i właśnie wtedy, rok po zakończeniu wojny doktor, sir Holmwood i państwo Harkerowie otrzymali sporych rozmiarów list, który wprawił ich w ogromne zdumienie.
Na początku ich serca wypełniła radość, z powodu wieści od profesora. Lecz potem, gdy przeczytali o jego ożenku z o połowę od niego młodszą kobietą, urodzeniu się mu dwóch synów i planach przeprowadzki  do Anglii, przeżyli szok.
Przeprowadzka jeszcze ich tak nie zdziwiła, ale ślub…i dzieci…w jego wieku? To tak do niego nie pasowało. Jeszcze podczas jego ostatniej wizyty w Londynie 10 lat temu, gdy dowiedzieli się o śmierci jego żony, która już od wielu lat przebywała z zakładzie dla obłąkany, Van Hellsing zarzekał się że już dekadę wcześniej przyrzekł, że nie poślubi innej kobiety, nawet po śmierci chorej żony. A tutaj coś takiego…
Profesor zjawił się kilka miesięcy temu sam, aby przygotować tu wszystko do zamieszkania z rodziną. Oczywiście każdemu złożył wizytę. Widać było, że się zestarzał fizycznie, lecz psychicznie wydawał się jeszcze mocniejszy niż wcześniej. A przecież już dawniej był silniejszy w tej mierze niż oni wszyscy razem wzięci. Tylko zdawało się, że zdziwaczał jeszcze bardziej, przez co żony dr Sewarda i sir Holmwooda przestały żywić do niego sympatie. Ich mężowie nie mogli się jednak na to zdobyć. Ich wspólne przeżycia z profesorem i Harkerami sprawiły, że między całą piątką stworzyła się silna więź, która mogła być zerwana jedynie po śmierci. Po tym co razem przeszyli…nie było innej możliwości.
- Zapraszam do środka, wejdźcie przyjaciele.
Grupa podążyła za gospodarzem i weszła do środka. Wnętrze posiadłości robiło podobne wrażenie co na zewnątrz. Prawdziwy elegancki pałac, pełen długich korytarzy i pokoi. Kim musiała być żona Van Hellsinga, skoro odziedziczyła taki pałac? I jeśli ta kobieta była bogata, dlaczego wyszła za człowieka o tak dużo starszego?
- Pańska…znaczy pani Van Hellsing jeszcze nie dotarła do Anglii? – Mina zebrała się na zadanie pytania.
- Nie – odparł krótko profesor, ale po chwili postanowił dodać – Zachodnie skrzydło wciąż jest w remoncie. Poślę po nich, gdy wszystko będzie skończone. Po za tym mój młodszy syn Richard ma dopiero kilka miesięcy, więc podróż statkiem mogłaby źle na niego wpłynąć.  Co innego gdyby był tylko Arthur…
- Słucham? – odezwał się sir Holmwood, myśląc że chodzi o niego.
- Och wybacz mój drogi. To imię mojego starszego syna.
Mężczyzna przytaknął, dając znak, że rozumie. Był lekko skonsternowany. Van Hellsing był w wieku, w którym powinien być dziadkiem, a nie młodym ojcem.
Goście oddali płaszcze lokajowi i poszli za profesorem wzdłuż korytarza. Profesor poprowadził ich do dużej sali, która teraz służyła za jadalnie. Wcześniej mogła być nawet salą balową. Przy stole był już podana kolacja.
- Rozgośćcie się moi drodzy. Zjedzmy, porozmawiajmy o starych i obecnych czasach.
Grupka zajęła niepewnie swoje miejsca. Czuli się trochę przytłoczeni tym miejscem i otoczeniem. Nawet dr Seward, mimo że był lekarzem, więc nie narzekał na brak pieniędzy.
- Czytałem o twojej ostatniej sprawie Jonathanie. Była głośna. Może opowiesz coś więcej – Van Hellsing postanowił podsunąć jakiś temat do pogawędki.
Cichy to tej pory Harker zaczął z ożywieniem mówić o swojej pracy prokuratora. Potem Holmwood opowiadał o kilku interesujących zdarzeniach na które natrafił podczas licznych podróży służbowych jako dyplomata. Następnie dr Seward musiał wspomnieć o kilku nowych „szaleńcach” w swojej placówce, a na koniec wypowiedziała się Mina. Z uczuciem rozprawiała o swoich dzieciach i dziękowała Bogu, że gdy wybuchła Wielka Wojna jej synowie byli za młodzi by wstąpić do armii.
Jedzenie szybko zniknęło z ich talerzy, więc towarzystwo przeniosło się do kolejnego wielkiego pomieszczenia, czyli salonu. Wszyscy rozsiedli się wygodnie i kontynuowali pogawędkę. Profesor oraz sir Arthur zapalili nawet po cygarze. Poczuli się jak za starych przedwojennych czasów. Mężczyźni zapomnieli na chwilę o swoich zmartwieniach dotyczących profesora, gdyż wydawał im się w znakomitej formie, takiej jak dawniej. Chcieli miło spędzić ten wieczór.
Jedynie Mina nie mogła się całkowicie odprężyć, czego starała się nie okazywać. Przysłuchiwała się rozmowom z uśmiechem, a jednocześnie wydawało jej się, że Van Hellsing robi wszystko co w jego mocy by nie mówić za wiele o sobie i swoich poczynaniach. Unikał tematów dotyczących jego osoby i tak jakby…grał. Grał siebie sprzed lat by ich uspokoić. Wiedział o ich zmartwieniach.
I było coś jeszcze…coś w tym domu. Coś co sprawiało, że puls kobiety był odrobinę przyśpieszony, a krew krążyła w jej żyłach trochę szybciej. Niemiłe uczucie. Ale jakby znajome…nieprzyjemnie, lecz jednak znajome.
Ich przyjacielskie dyskusje przerwało nagłe wtargnięcie kamerdynera. Wpadł z nierównym oddechem do pokoju i spojrzał przerażony na swojego Pana. Za nim stały dwie pokojówki, tak samo zdyszane i przestraszone, lecz one znajdowały się na skraju histerii. Lokaj potrafił jeszcze zapanować nad głosem.
- Panie Hellsing…Coś tu idzie…Widziałem przed chwilą przez okno jak „to” pokonało ogrodzenie. To chyba… - zawahał się, czy użyć przy pozostałych zebranych tego słowa. Powstrzymał się.
Abraham Van Hellsing zerwał się z fotela, na którym przed sekundą wypoczywał, a cygaro wypadło mu z ust. Przez jego twarz przewinęło się kilka emocji. Najpierw zdziwienie i strach, potem złość połączona z gniewem, a na koniec przyszło chłodne opanowanie.
- Akurat dzisiaj, gdy odprawiłem całą ochronę. Tylko na tą jedną jedyną noc, dałem im wolne…Co za głupiec ze mnie! Stary głupiec!
- Profesorze, co się dzie… - dr Seward nie zdążył dokończyć pytania.
Naraz rozległ się głośny trzask pękającego szkła. Szyba z pobliskiego okna roztrzaskała się, pozostawiając po sobie tysiące kawałków. Wychodząc z cienia, w pustej ramie pojawiła się najpierw wielka biała dłoń, następnie głowa, aż w końcu do pokoju wtargnęła cała postać rosłego mężczyzny. Jego długie i potargane włosy opadały mu na oczu, lecz i tak nie mogły całkowicie zasłonić ich szkarłatu, wymierzonego wprost w starca stojącego na czele.
Wszyscy zerwali się na równe nogi. Mina z krzykiem osunęła się na pobliską ścianę, a jej mąż odruchowo przyjął pozycję by osłonić ją przed atakiem upiora. Dr Seward i sir Holmwood zrobili kilka kroków w tył. Teraz stali tuż przed zlęknioną służbą. Czuli przez skórę z czym mają do czynienia, już kiedyś mieli do czynienia z istotą paranormalną, ale ich świadomość nie chciała tego zaakceptować.
To był…Wampir.
Tak bardzo różny od eleganckiego hrabiego, którego pokonali 2 dekady temu, lecz te oczy i kły, które obnażył nie pozostawiały żadnych wątpliwości.
Abraham Van Hellsing wyszedł jeszcze bardziej na przód. Wydawał się teraz najmniej ze wszystkich wzruszony wtargnięciem krwiopijcy.
- Można było zapukać zamiast niszczyć mi okno. Teraz muszę je wymienić.
- Dziecinnie proste… - wysyczał wampir, ignorując wypowiedź Van Hellsinga – Nie sądziłem, że zaatakowanie ciebie będzie takie proste. Tylko na tyle stać Hellsing? Słyszałem inne plotki.
- Naprawdę? Jakie? – spytał profesor z opanowaniem, jakby ignorując fakt, że za nim stoi siódemka wystraszonych ludzi, w tym jego najdrożsi przyjaciele.
- Niecały rok temu we Francji. Zabito trzech moich pobratymców. Słyszałem, że to robota jakieś nowej, super organizacji do walki z nami. Hellsing nie jest pierwszą, ani ostatnią tego typu grupą ludzi, którzy myślą, że mogą nas wybić.
- Dlatego przybyłeś by udowodnić, że tamta akcja była tylko łutem szczęścia – powiedział Van Hellsing i wyjął spod koszuli wisior z dużym, srebrnym krzyżem – Twoja głupota lub zbyt duża pewność siebie właśnie cię zabiła. Twój krwiopijczy żywot się zakończył z chwilą, gdy twoja arogancja kazała ci zniszczyć moją organizację.
- Mam bać się grupki staruchów z krzyżykiem? – zaśmiał się wampir – Może i taki krucyfiks by mi coś zrobił, ale nie IM.
Za upiorem coś zaczęło się ruszać, a potem wpełzać do środka. Kiedy światła lamp to oświetliły, Mina i pokojówki wydały stłamszony krzyk.
To nie były wampiry ani ludzie. Pokryci ziemią i krwią człekopodobne stwory wolnymi i chwiejnymi krokami weszły przez zbite okno do pokoju i stanęły obok uśmiechniętego wampira. Ich oczy były białe, nie miały źrenic ani tęczówek. Nie mówiły, jedynie warczały. Ich zęby były długie i ostre. Wydawały się kompletnie bezrozumne.
- Co…co to? – wykrztusił dr John Seward, w myślach naliczył 8 stworów.
- Ghoule – odpowiedział profesor, nadal nie poruszony wtargnięciem kolejnych potworów do jego domu. Wypuścił krzyżyk, wiedząc że w ich wypadku mu się nie przyda – Ludzie, którzy stracili dziewictwo nie zmieniają się w wampiry po ugryzieniu, tylko w to coś.
- Jesteś dobrze poinformowany staruszku – powiedział brunet z kpiną.
- Mam dobrego informatora.
- Choć rozmowa z tobą daje mi trochę rozrywki to sądzę, że będę się lepiej bawić widząc was wszystkich w kałuży krwi i zamienionych w moje sługi – wampir dał znak ręką i ghoule zaczęły powoli zbliżać się do bezbronnych zebranych.
- Przyjaciele… – Van Hellsing odezwał się z głębokim smutkiem do ludzi za jego plecami, lecz nie zerknął na nich nawet raz by dodać im otuchy. Miał silne wyrzuty sumienia, nie mógł spojrzeć im w oczy – Pragnąłem dać wam dzisiaj ukojenie, uspokoić wasze nerwy. Ale przez owo pragnienie zamiast tego dam wam trwogę, której możecie się nigdy nie pozbyć ze swojego życia. Wybaczcie mi…błagam.
Profesor wziął głęboki wdech, zamknął oczy na jedną sekundę,  by po chwili gwałtownie je otworzyć i wykrzyknąć na całe gardło słowa z taką pasją, jakiej nikt by się nie spodziewał u człowieka w jego wieku.
- Na co czekasz?! Wiem, że na to patrzysz!  - ghoule zatrzymały się przez zdezorientowanie swojego pana – Przybądź tu natychmiast! To rozkaz! – kolejny głęboki wdech, po którym krzyk profesora rozszedł się po całym domostwie – DRACULA!!!
(wyjaśnienie: to syn Abrahama Van Hellsinga, czyli Arthur Hellsing nazwał wampira Alucardem, więc tutaj powinien być jeszcze nazywany Draculą. Dopiero jego następny pan da mu nowe imię)
Cienie rzucane przez różne meble przy mocnym świetle lamp zaczęły się ruszać i powiększać. Przesuwały się po podłodze i ścianach. Kształtem przypominały nietoperze. Tym razem to wampir rozszerzył oczy w niemym zaskoczeniu, wywołanym przez to zjawisko.
W końcu wszystkie cienie skoncentrowały się w samym środku salonu, między Van Hellsingiem, a ghoulami. Zabrzmiał cichy, złowieszczy śmiech, a wówczas cień zaczął się powoli materializować.
Wyłoniła się wysoka postać. Przez jego ubiór dr Sewardowi wydawało się, że widzi drugiego Van Hellsinga. Brązowe buty, długi, czerwony, staroświecki płaszcz kryjący pod spodem czarne odzienie było identycznym strojem w jakim profesor chodził na co dzień w latach młodości. Owo wrażenie jednak szybko się zatarło, gdy ujrzał twarz.
Serca Miny jak i jej towarzyszy na chwilę się zatrzymały. Burza czarnych włosów… młodsza, pozbawiona wąsów, ale dokładnie ta sama twarz…czerwone, lśniące, oczy…długie wampirze kły wyszczerzone w szalonym uśmiechu…Potwór, który ponad 20 lat temu na ich oczach zmienił się w biały proch stał teraz przed nimi w pełnej krasie.
- Nie… - jęknęła Mina Harker, czując że łzy cisną jej się do oczu. Koszmar do niej powrócił.
Hrabia obiegł wzrokiem wszystkich zebranych, zaczynając od Holmwooda, a kończąc na Minie. Uśmiech jeszcze bardziej mu się powiększył.
- Jak nostalgicznie – westchnął zadowolony, swym mocnym i mrocznym głosem, po czym przeniósł oczy na profesora – Mówiłem byś nie wysyłał nigdzie ochrony. Ale oczywiście wiedziałeś lepiej. I teraz jakieś ścierwa bez problemu ci wlazły do domu.
- Później możesz ponarzekać. Teraz załatw to!
- Oczywiście, mój Panie – hrabia skłonił głowę przed Van Hellsingiem i odwrócił się w stronę wampira i jego sług.
- Jesteś wa…wampirem! – wykrzyknął brunet – Teraz wszystko jasne. Dlaczego? Dlaczego pomagasz ludziom? Powinieneś trzymać się z nami, a nie ze słabymi starcami.
Dracula słysząc to zaczął się śmiać. Był to szaleńczy i mrożący krew w żyłach śmiech. Nie ustawał. Wydawało się, że usta hrabiego otwierają się na nienaturalną szerokość. Brunet nie wytrzymał i cofnął się do tyłu, wytrącony z równowagi.
Profesor patrzył na to z niezachwianą powagą.
- Słaby…? – wycharczał Dracula, kiedy minął mu atak śmiechu – On słaby?! A to dobre! – wsadził rękę pod płaszcz i wyjął z niego rewolwer – Taki obdarty nosferatu, który jest ledwie kategorii D nie ma prawa mu butów lizać.
- Coś ty… - wysyczał wściekle wampir, kiedy rozległy się strzały.
Ghoule zaczęły padać jeden po drugim. Kule z broni Draculi rozwalały im głowy lub rozsadzały klatki piersiowe. Ich krew spływała po podłodze strumieniami.
- Co do…?! Oni giną! – krzyknął brunet nie mogąc pojąć stanu rzeczy – Zwykła broń nie może im nic…
- Broń owszem nic nie zrobi – powiedział Dracula – Ale pociski wytopione ze srebrnego, poświęconego krzyża poślą nieumarłych na tamten świat – strzelił zabijając ostatniego ghoula – Zostałeś tylko ty.
W brunecie nie zostało już nic z jego aroganckiej postawy. Był wściekły i jednocześnie wystraszony przez swojego o wiele silniejszego pobratymce. 
- Kule już co prawda się skończyły… – hrabia upuścił rewolwer na podłogę - …lecz pozbycie się ciebie gołymi rękami nie zajmie mi nawet 2 minut.
Błyskawicznie rzucił się na wampira. Tamten próbował jeszcze stawiać opór, ale nie miał najmniejszych szans. Dracula, wykorzystując moment jego nieuwagi (brunet za bardzo skupił się na obronie serca) wbił zęby w jego szyję i odgryzł mu głowę, rozchlapując wszędzie jego krew. Ciało pozbawione głowy wciąż stało. Hrabia zrobił mocny zamach i przebił ręką jego klatkę piersiową, wyrywając z niej serce. Szczątki wampira momentalnie zmieniły się w pył.
Było po wszystkim.
Abraham Van Hellsing ruszył się z miejsca i podniósł z podłogi swoje cygaro, które wcześniej upuścił.
- Skończyłem, Panie – odezwał się Dracula. Psychopatyczny uśmiech wciąż się go trzymał.
- Widzę – profesor zaciągnął się cygarem – Jak zwykle za dużo szkód – powiedział, patrząc na opryskane krwią podłogi i ściany oraz na dziury w ścianach, które zrobiły pociski, przebijając się przez ciała ghouli.
- Wiń wyłącznie siebie.
- Uwierz mi, winię – znowu się zaciągnął i w końcu odważył się spojrzeć na swoich gości.
Jonathan trzymał swoją żonę w objęciach, aby ta nie osunęła się na ziemię. Sir Arthur Holmwood i dr John Seward stali wrośnięci w ziemię. Głośno oddychali, nie mogli wykrztusić ani słowa. Służba natomiast wyglądała na uspokojoną. Widzieli już takie sceny ze 2 lub 3 razy.
- Wy – profesor zwrócił się do lokaja i pokojówek – Wiem, że jest późna pora, ale czy moglibyście…
- Tak, Panie Hellsing – powiedział lokaj, wróciwszy do swojego profesjonalnego tonu – Uprzątniemy tu w miarę możliwości, a jutro zajmę się naprawą większych szkód.
- Dobrze. Dziękuję wam – znów skupił swoją uwagę na przyjaciołach - Wyjdźmy stąd – rzekł profesor po krótkiej chwili wahania – Napijecie się czegoś mocnego i dojdziecie do siebie – ruszył w ich stronę – Jak się uspokoicie pewnie będziecie chcieli zadać parę pytań – zatrzymał się na chwilę – Ty też chodź…Dracula – wypowiedzenie tego zdania przyszło mu z wielkim trudem i wysiłkiem. Nie chciał tego, ale to było konieczne.
Wampir nie mógł być teraz w lepszym nastroju.

***

- Wyjaśnij nam to! Natychmiast nam to wyjaśnij! – Jonathan Harker wyszedł z siebie. Trzymał rękę na ramieniu żony, która nie odrywała wzroku od podłogi. Oboje siedzieli przy długim, drewnianym stole. Dr Seward i sir Holmwood siedzieli naprzeciwko nich. Abraham Van Hellsing siedział u szczytu stołu, a po jego prawej stronie stało uśmiechnięte monstrum.
- Spokojnie, zrobię to – profesor palił już drugie cygaro. Nie planował tego, że jego sekrety wyjdą na wierzch i nie planował także tej rozmowy – Nie wiem tylko gdzie zacząć.
- Może ode mnie – zasugerował Dracula. Gdy się odezwał Jonathana przeszedł dreszcz – Aż tak źle kojarzy się panu mój głos, panie Harker? – wampir znał odpowiedź na to pytanie, po prostu w jego mniemaniu było to droczenie się niż przypomnienie koszmaru. Harker znowu drgnął, gdy przed jego oczami przeleciały obrazy zamku, starego hrabiego, wilków i tej przepaści nad którą musiał kroczyć by się uratować.
- Chce żebyście jedno zrozumieli – powiedział profesor, przerywając hrabiemu w pastwieniu się nad Harkerem – Tamtego dnia naprawdę nam się udało. Udało nam się zabić hrabiego Dracule.
- W takim razie co TO jest?! – wykrzyknął sir Holmwood.
- To też jest on. Nie przewidziałem, a właściwie nie wiedziałem, że on może się odrodzić. Teraz wam o wiele więcej.
- Odrodzić? – jęknął dr Seward – Nie rozumiem. Jak mógł się odrodzić, skoro sami widzieliśmy jak zmienia się w pył – doktorowi przed oczami pojawiła się postać martwego przyjaciela, Quinceya Morrisa. Czyżby jego śmierć poszła na marne?
- Dracula, ty to wytłumacz – Van Hellsing ukrył twarz w dłoni – Ty to lepiej zrobisz.
- Dobrze – zgodził się wampir - A więc to bardzo proste doktorze. Zabiliście mnie, ale mój duch, czy tam dusza, została na ziemi i kiedy miała wystarczająco dużo energii stworzyła nowe ciało…choć nie za darmo.
- Spytasz czemu mój duch tu został – Dracula uprzedził następne pytanie doktora – Inne wampiry umierają bezpowrotnie, a ja tu stoję. Cóż… - hrabia uniósł dłoń i skierował palec wskazujący centralnie w Mine Harker.
Kobieta uniosła głowę, czując że wampir na nią patrzy. I w jednej chwili wszystko stało się dla niej jasne. Włącznie z tym dziwnym uczuciem, które jej nie odpuszczało odkąd weszła do posiadłości.
- Odrodziłem się… - zaczął potwór z nutką triumfu - …dzięki niej.
- Jak śmiesz… - Jonathan chciał wstać, przepełniony wściekłością, lecz dłoń żony go powstrzymała.
- On ma rację – powiedziała, a wówczas wszystkie spojrzenia skupiły się na niej.
- Ho ? – wampir wydawał się mile zaskoczony – A więc zauważyłaś coś?
- O czym on mówi? – Harker zwrócił się bezpośrednio do żony. Kobieta jednak uparcie milczała.
- Chodzi o krew – Dracula ponownie zabrał głos – Wampir najczęściej wysysa ją z ofiary czyniąc ją kolejnym wampirem lub ghoulem. Ja natomiast zrobiłem coś, co można uznać za bardzo rzadkie. Chyba to pamiętacie panowie? – wszystkim naraz przypomniała się tamta noc, gdy wywarzyli drzwi do sypialni Harkerów i ujrzeli… - Dałem jej swoją krew. Wypiła ją i tego nie da się cofnąć.
- Znak z jej czoła zniknął! – krzyknął Jonathan – Stała się czysta.
- Owszem, co nie zmienia faktów – hrabia wyraźnie się bawił – Gdy „umarłem” pani Harker stała się, jak to ująłeś, czysta. Ale moja krew nadal w niej była, pozbawiona mocy, lecz wciąż była. Część pochodząca z mojego ciała znajdowała się w niej i ciągle jest. I nigdy się tego nie pozbędzie. Do końca życia w jej żyłach będzie płynąć część mojej krwi i nic tego nie zmieni – jego uśmiech był teraz oznaką zwycięstwa, nie tylko zadowolenia – Jak mogłem zniknąć z tego świata, skoro część mnie wciąż istniała i była żywa?
Nikt nic nie odpowiedział. Prawda do nich docierała. Natomiast Mina modliła się, aby nikt nie zadał pytania, czemu w ogóle wampir kazał jej pić krew. Znała odpowiedź, prawdopodobnie. Nigdy nie mówiła mężowi o swoim wypadku kilka lat temu, gdy upadła i uderzyła z całej siły głową o kamień, a mimo to nic jej się nie stało. Od wielu lat nie skaleczyła się ani nie zraniła. Teraz wiedziała dlaczego. Krew wampira dawała jej skórze odporność. Dracula dał jej krew, aby chronić jej ciało przez pewien czas dopóki…po nią nie wróci i nie dokończy dzieła. O to chodziło hrabiemu, gdy pytał czy coś zauważyła. Nie chciała, żeby to wyszła na jaw, nie chciała dokładać Jonathanowi kolejnych cierpień. Choć sądziła, że profesor wie…
- Dracula zjawił się u mnie 10 lat temu – Van Hellsing znów zabrał głos – Zakłócił w ten sposób mój spokojny żywot. Za to, że ścigałem go 10 lat wcześniej, spadła na mnie klątwa w jego osobie oraz na moje przyszłe pokolenia.
- To znaczy? – spytał doktor.
- Mówiłem, że odrodzenie mego ciała miało swoją cenę – wampir zaczął się przechadzać po pomieszczeniu – Tą ceną było całkowite posłuszeństwo wobec rodu Hellsing. Stałem się ich własnością, muszę bezwzględnie słuchać jego poleceń – rzekł to odwrócony tyłem do pozostałych, lecz po chwili znów na nich spojrzał, mówiąc – Cena odrodzenia to służba u człowieka, który mnie zniszczył.
- Ale przecież to nie Van Hellsing osobiście wbił sztylet – zauważył sir Arthur Holmwood.
- Wampirze prawo najwidoczniej bierze pod uwagę inne rzeczy – wampir spojrzał na mężczyzn z drwiną – Powiedz czy gdybyście na mnie polowali bez niego, efekt byłby taki sam? – oczywiście, że by nie był, wszyscy to wiedzieli. To profesor pierwszy zorientował się, że za tymi nieszczęściami stoi istota nadnaturalna, to on pokazał im niebezpieczeństwo, to on pokazał im mocne i słabe strony wampirów oraz metody walki z nimi, to on nimi przewodził. Gdyby nie on, Dracula do dziś byłby wolny.
- No właśnie – skwitował z uśmiechem hrabia.
- Jedyne co mogę powiedzieć na swoją obronę to to, że nie akceptowałem takiego stanu rzeczy przez długi czas – powiedział profesor – Próbowałem go nawet parę razy zabić, lecz bezskutecznie – jego goście musieli wyglądać na zszokowanych – Nie pytajcie o więcej dla własnego spokoju ducha, proszę. Wiedzcie jedynie, że to monstrum… - spojrzał na wampira z odrazą – wróciło o wiele potężniejsze niż przedtem. Teraz jest niemal niezniszczalny i ani krzyż ani światło słoneczne czy przebicie serca go nie wzruszą.
Siedzieli przez kilka minut w ciszy przetrawiając okrutne słowa.
- Czyli…- zaczął powoli dr Seward – Hrabia Dracula jest teraz nie do pokonania przez nikogo, ma większą moc, ale musi cię słuchać.  Jest…twoim sługą?
- Tak, bezwarunkowym – przytaknął profesor – Sprawdziłem go wielokrotnie. Zawsze wykonuje moje rozkazy i słucha się bezwzględnie. Krew dostarczam mu ze szpitali, aby nikogo nie musiał krzywdzić.
Mężczyźni skrzywili się z obrzydzeniem.
- Ale o co w takim razie chodzi z „organizacją”? – Jonathan Harker przypomniał sobie o słowach nieżyjącego wamipira.
- To długa opowieść – Van Hellsing próbował zbyć temat, lecz jego goście wyglądali na nieustępliwych w tej kwestii, więc zaczął opowiadać – Zanim hrabia do mnie przyszedł, udało mi się…kilka razy interweniowałem w innych krajach… – chyba nie mógł znaleźć słów - …2 razy dokładnie…ponownie polowałem na wampiry. Chyba po naszej przygodzie stałem się zbyt pewny swoich umiejętności i wiedzy dotyczącej wampirów. Ostatni raz niemal przypłaciłem życiem, więc przestałem to robić. Usłyszano jednak o moich dokonaniach. Wasz kraj wyszedł nawet do mnie z inicjatywą by zajął się tymi polowaniami zawodowo – zerknął na swoją publiczność, aby sprawdzić ich reakcję – Panowie, proszę zamknijcie usta, to niegrzecznie przy damie.
Dracula, stojący z boku zachichotał, gdy mężczyźni wykonywali polecenie. Tymczasem profesor kontynuował.
- Zawsze odmawiałem mówiąc, że jestem za stary i nie mam tyle energii by polować na te potwory. I wtedy… - westchnął przeciągle - …zjawił się hrabia. Moje wymówki przestały mieć znaczenie. Mając go na swoich rozkazach, posiadłem siłę i moc do walki. Poza tym wydawało mi się to idealną pokutą dla mnie za to, że nie udało mi się go do końca zgładzić. Dlatego w końcu się zgodziłem.
Abraham wstał i podszedł do przeciwległego okna. Przypatrywał się księżycowi w pełni. Towarzysze nie odrywali od niego wzroku, tak samo jak jego wampirzy sługa.
- W ten sposób powstała agencja Hellsing. Organizacja mająca za zadanie eliminację wszelkich potworów i demonów. Stoję na jej czele, a hrabia Dracula jest naszą największą bronią oraz idealnym informatorem.
- Sam nie wiem kto miałby się lepiej znać na wampirach niż ja – Dracula kolejny raz zabrał głos – Nie chwaląc się, że te poświęcone kule to mój pomysł oraz to, że odpowiadam za trening twoich ludzi.
- Tak, bez ciebie to nie byłoby możliwe – profesor odwrócił się przodem do pozostałych – Zwykle jest tu mnóstwo moich ludzi, ale odesłałem ich dziś by was nie wystraszyć, ale to tylko sprowokowało atak. Nie ma słów na moją głupotę. Nie mam jak was prosić o wybaczenie – mężczyzna wtedy zrozumiał, że jest swoim przyjaciołom więcej winien, więc postanowił mówić dalej.
- Ten dom nie należał do rodziny mojej żony. Dał mi go rząd oraz rodzina królewska na potrzeby agencji. Moja żona jest biedną kobietą i… - widać było, że profesor wstydzi się do tego przyznać - …nie poślubiłem jej z miłości. Była po prostu jedyną młodą i zdrową kobietą, która zgodziła się za mnie wyjść i powić dzieci.
- Jak to? Co to ma wspólnego… - Zaczął John Seward, lecz przerwał, kiedy go oświeciło. Zrozumiał, gdy jego oczy spotkały szkarłat oczu demona stojącego tak blisko.
- Gdybym umarł bezdzietnie, hrabia byłby wolny – profesor podsumował myśli wszystkich.
To była straszna wizja. Wolny wampir, niezniszczalny i niepokonany potwór nieograniczony niczym. Mogący siać zniszczenie i nieszczęście wszędzie gdzie sobie zażyczy. Praktycznie nie do zatrzymania…
- Dracula jest przekleństwem dla mojej rodziny. Klątwą, ciążącym obowiązkiem i potężną bronią. Gdy umrę kontrolę przejmie nad nim mój starszy syn Arthur, a później jego dzieci i tak dalej. Kontrolę nad nim oraz nad organizacją – Abraham Van Hellsing wyprostował się, przybierając pozę przywódcy. Jego niebieskie oczy odnalazły czerwone ślepia wampira. Dracula podszedł bliżej swego pana – Wygląda na to, że próby zniszczenia ciebie oraz moja walka z tobą Hrabio, potrwają jeszcze kilka pokoleń.
- Jestem na nią gotowy, mój Panie – Wampir uklęknął na jedno kolano i oddał pokłon swojemu Panu i Mistrzowi.
Zgromadzeni nie mogli opisać uczuć, które w nich wezbrały na ten widok. Dumny i niesamowicie silny duchem starzec oraz klęczący przed nim potężny potwór z piekieł. Ten obraz ukazywał więcej niż wszystkie słowa profesora. Pokazał on w pełni naturę owej klątwy.
- Możesz już odejść, mój Sługo.
- Tak jest – Dracula wstał i minął profesor, kierując się w stronę ściany, jakby chciał przez nią przejść. Możliwe, że był do tego zdolny.
- Poczekaj! – Mina Harker zerwała się z krzesła. Ponownie wszystkie oczy skupiły się na jej osobie i wszystkie były pełne zadziwienia, nawet oczy Van Hellsinga. Dracula zatrzymał się, zgodnie z poleceniem.
- Mino, moja droga, co ty robisz? – Jej mąż złapał ją za ramię, ale ona delikatnie się wyswobodziła.
- Daj mi chwilę. Nie martw się, nic mi nie będzie – próbowała uspokoić męża – Musze coś zrobić.
Mina zdecydowanym krokiem podeszła do wampira i stanęła z nim twarzą w twarz. Uniosła obie dłonie i dotknęła nimi policzków hrabiego.
Wszyscy w pokoju wstrzymali oddech, natomiast sam Dracula po raz pierwszy odkąd się tu zjawił nie uśmiechał się w swój maniakalny sposób. Był zdumiony do granic możliwości.
Przypomniał sobie swój ostatni bezpośredni kontakt z tą kobietą. Doskonale to pamiętał, ze wszystkimi szczegółami. Jedną dłonią trzymał jej ręce w żelaznym uścisku, a drugą przyciskał jej głowę do swojej rany zmuszając do picia jego krwi, grożąc jej jednocześnie, że zabije jej męża na jej oczach, jeśli nie będzie posłuszna.
A teraz stała tuż obok, bez ani odrobiny strachu w swojej postawie, obejmując jego twarz. Była o wiele starsza, lecz w oczach wampira żyjącego już 500 lat różnica nie była zbyt duża, a nawet bardzo pozytywna.
- Przepraszam, tak bardzo przepraszam – jej słowa rozbrzmiały w pomieszczeniu niczym echo. Przez jej głos mogło się wydawać, że kobieta płacze, ale nie uroniła ani łzy – Wybacz, że nie udało nam się cię zabić. Wybacz…
Mina również miała w pamięci dobrze wyryty pewien obraz. Był to błogi i pełen ulgi uśmiech hrabiego Draculi, w chwili kiedy srebrny sztylet przeszywał jego serce. Przez ten widok kobieta nie miała wątpliwości, że ta biedna istota pragnęła wówczas umrzeć. A przez nią…I tylko przez nią to się nie udało.
Wampir prychnął, a jego uśmiech powrócił. Nie był jednak szyderczy ani szaleńczy tylko podobny do tego, który pamiętała pani Harker.
- Wybaczanie nie leży w mojej naturze – Hrabia cofnął się powoli do tyłu, nie przerywając kontaktu wzrokowego z Miną, a jednocześnie uwalniając się od jej dotyku – Jednakże…raz na kilkaset lat… - tył jego płaszcza zaczął przenikać przez ścianę -…mogę zrobić wyjątek.
Powiedziawszy to jego postać zniknęła, całkowicie wnikając w ścianę. W salonie zapanowała cisza, która została zmącona dopiero dźwiękiem silników nadjeżdżających aut.

***

Kroki hrabiego Draculi odbijały się echem po pustym korytarzu piwnicy, leżącej pod posiadłością. Był to jego nowy dom, nowy zamek.
Zmierzając ku swojej komnacie, jego myśli wędrowały wokół twarzy Miny Harker. Jego opinia o niej ciągle się zmieniała. Raz widział jedynie jej głupotę, a potem jej hart ducha, który nie mógł zignorować. Miała dużo siły jak na kobietę. Pewnie dlatego tak bardzo ciekawiło go jaka by była jako nosferatu, lecz cóż…nigdy się tego nie dowie. Może kiedyś spotka równie ciekawą kobietę, a może i jeszcze bardziej fascynującą i silniejszą? Kto wie…
Nie mógł także zapomnieć o Jonathanie Harkerze, Johnie Sewardzie i Arthurze Holmwoodzie. Trójce mężczyzn na tyle odważnych by podjąć z nim walkę. Wampir nie miał wątpliwości, że dziś było jego ostatnie spotkanie z tymi osobami. Nie czuł żalu. Cieszył, że mógł spotkać się z nimi osobiście choć raz. Jego ulubieni wrogowie. To byli prawdziwi ludzie, którzy niedługo przeminą, a na ich miejsce przyjdą następni. Ale czy równie niezwykli? Nie wiadomo.
Hrabia dotarł do celu. Ogromnej wielkości, ciemnego pomieszczenia, którego jedyne wyposażenie stanowiło krzesło i mały stolik obok. Dracula rozsiadł się na nim niczym król na swoim tronie. Prawdziwy No Life King.
Ostatnią osobą, którą wspomniał był jego Pan – Abraham Van Hellsing. Zaimponował mu dzisiaj. Ten starzec nie raz go zaskakiwał przez ostatnie 10 lat, lecz jego dzisiejsze słowa bardzo mu przypadły do gustu.
– Wygląda na to, że próby zniszczenia ciebie oraz moja walka z tobą Hrabio, potrwają jeszcze kilka pokoleń.
- Tak, nasza walka wciąż trwa Abrahamie i nie skończy się zbyt szybko.
Zaśmiał się cicho, a jego wnętrze wypełniała radość płynąca z oczekiwania na kolejne starcia. Starcia z Abrahamem, z jego synem i jeszcze dalej…
- Nie mogę się doczekać. Ciekawe kto wygra…mój Panie…
Zaległa grobowa cisza. Król wampirów zapadł w sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz