- Naprawdę
nie zna Pan powodu, doktorze? – spytał z niedowierzaniem sir Arthur Holmwood.
- Niestety,
wiem tyle ile ty, przyjacielu – powiedział dr Seward po czym westchnął z
rezygnacją – Tyle lat, a mimo to…i tak nie rozumiem.
Obaj
mężczyźni siedzieli na tylnym siedzeniu samochodu, który już od ponad godziny
wiózł ich do celu. Za kierownicą siedział wynajęty kierowca, opłacony z
kieszeni ich dzisiejszego gospodarza. Za pojazdem jechał drugi samochód, w
którym siedzieli państwo Harkerowie.
Dr Seward
ponownie wyjrzał przez okno, ale jedyne co był w stanie dojrzeć to ciemność.
Już trzeci raz jechał tą drogę, lecz jego towarzysze dopiero po raz pierwszy.
Domyślał się, że cała trójka jest zaskoczona odległością, która dzieliła cel
ich jazdy od miasta. Cóż, on także był, nawet teraz. Za każdym razem droga do
tej posiadłości wydawała mu się dłuższa niż poprzednim razem.
- Dlaczego
nie ma z nami twojej żony? – sir Arthur chyba próbował zmienić temat ich
rozmowy.
- Oto samo
mógłbym spytać ciebie.
- Zmogło ją.
Biedna ciągle powtarzała, że powinienem jechać i się nią nie przejmować. Czuwa
przy niej nasza córka.
- Życz jej
ode mnie szybkiego powrotu do zdrowia – doktor wymówił to zdanie wolno, aby
mieć czas na zastanowienie – Margaret jest u swoich rodziców. Od dawna nas
zapraszali, ale ja mam za dużo pracy, więc zostałem.
Obaj
przyjaciele udali, że sobie wierzą. Instynktownie wiedzieli, że się okłamali.
Prawda była taka, że żadna z żon tych panów nie lubiła profesora Abrahama Van
Hellsinga, do którego się dziś wybierali.
Oba samochody
w końcu się zatrzymały. Mimo tylu lat, dr Seward nie potrafił się przyzwyczaić
do samochodów. On i jego towarzysze byli już w mocno średnim wieku i byli
ludźmi starej daty. Bardziej ufali dorożkom i koniom niż zmechanizowanym
pojazdom. Wysiadając z tej maszyny, po raz któryś pomyślał, że 100 razy
bardziej wolałby konia niż tą jeżdżącą blachę.
- Och, to
naprawdę jego dom? – słowa pełne niedowierzania wyszły z ust pani Miny Harker,
nie młodej już, lecz wciąż emanującej urokiem prawdziwej i szlachetnej damy.
Właśnie wraz z mężem wyszli z samochodu i podeszli do stojących obok doktora i
sir Arthura.
- Tak,
naprawdę – potwierdził dr Seward – Jego… - odchrząknął - …żona dostała go w
spadku.
John Seward w
ciszy czekał, aż trójka jego towarzyszy wyjdzie z szoku, wywołanego tym
widokiem. Spodziewał się takiej reakcji z ich strony. Sam potrzebował paru
minut, gdy był tu pierwszy raz, zaledwie kilka tygodni temu.
Ten „dom” w
żadnym wypadku nie przypominał zwykłego domu. Była to ogromna posiadłość,
przypominająca wielkością pałac. Mogłoby tu mieszkać nawet 10 rodzin i wciąż
byłoby miejsce dla kolejnych. W dodatku budynek znajdował się na zupełnym
odludziu, kilka km od Londynu. Dobrą, jak już wspomniano, ponad godzinę jazdy.
A to tylko do granicy stolicy.
Do
rzeczywistości przywrócił ich ryk silnika odjeżdżających pojazdów.
- Ale
dlaczego… - zaczął Jonathan Harker, gdy przerwał mu dobrze znany głos.
- Spokojnie,
kierowcy wrócą tu po was o ustalonej godzinie.
Goście
dojrzeli, w świetle lamp domostwa, wychodzącego ku nim mężczyznę. Był to
Abraham Van Hellsing, który przez swój wiek był już nazywany starcem. Lecz jego
przyjaciele wciąż widzieli w jego niebieskich oczach pewną stalową siłę, przez
którą wydawał się im młodszy i silniejszy niż w rzeczywistości.
Dr Seward
patrzył na zbliżającą się postać i poczuł niepokój. Czuł go niezmiennie od
wielu lat, gdy tylko patrzył na postarzałą twarz przyjaciela.
Sam nie
wiedział, kiedy to się dokładnie zaczęło. Ponad 20 lat temu cała zebrana w tym
momencie piątka towarzyszy przeżyła przerażające rzeczy. Rzeczy, które na
zawsze zmieniły ich punkt widzenia na świat, na religię, na Boga. Rzeczy, które
odebrały im dwójkę cennych ludzi – kochaną przez wszystkich Lucy Westenra i
poległego w walce druha Quinceya Morrisa. Lecz mimo tych okropności (o których
nigdy nie wspominali) udało im się wrócić do normalności. Doktor oraz sir
Arthur założyli szczęśliwe rodziny, Mina i Jonathan doczekali się dwójki synów,
a Van Hellsing wrócił do Amsterdamu. Przez długi czas utrzymywał stały kontakt z
przyjaciółmi. Listy oraz jego wizyty były bardzo częste.
Zmiany
pojawiły się po około 10 latach, wtedy to kontakt z profesorem osłabł. Listy
przychodziły jedynie do Johna Sewarda i to bardzo rzadko, a ich treść była
krótka i treściwa, nie podająca jednak nic konkretnego o jego losie.
Tuż przed
wojną stało się coś, co bardzo wzmogło ich niepokój o Van Hellsinga. Sir Arthur
wybrał się w podróż służbową do Amsterdamu i przyniósł stamtąd niedobre wieści.
Profesor już od kilku lat nie wykładał na swojej uczelni. Zwolnił się i
wyprowadził z dawnego mieszkania. Jego miejsce pobytu było nieznane.
Wybuch
Wielkiej Wojny sprawił, że kontakt urwał się w zupełności. Abraham Van Hellsing
przepadł. Przyjaciele obawiali się najgorszego i właśnie wtedy, rok po
zakończeniu wojny doktor, sir Holmwood i państwo Harkerowie otrzymali sporych
rozmiarów list, który wprawił ich w ogromne zdumienie.
Na początku
ich serca wypełniła radość, z powodu wieści od profesora. Lecz potem, gdy
przeczytali o jego ożenku z o połowę od niego młodszą kobietą, urodzeniu się mu
dwóch synów i planach przeprowadzki do
Anglii, przeżyli szok.
Przeprowadzka
jeszcze ich tak nie zdziwiła, ale ślub…i dzieci…w jego wieku? To tak do niego
nie pasowało. Jeszcze podczas jego ostatniej wizyty w Londynie 10 lat temu, gdy
dowiedzieli się o śmierci jego żony, która już od wielu lat przebywała z
zakładzie dla obłąkany, Van Hellsing zarzekał się że już dekadę wcześniej
przyrzekł, że nie poślubi innej kobiety, nawet po śmierci chorej żony. A tutaj
coś takiego…
Profesor
zjawił się kilka miesięcy temu sam, aby przygotować tu wszystko do zamieszkania
z rodziną. Oczywiście każdemu złożył wizytę. Widać było, że się zestarzał
fizycznie, lecz psychicznie wydawał się jeszcze mocniejszy niż wcześniej. A
przecież już dawniej był silniejszy w tej mierze niż oni wszyscy razem wzięci.
Tylko zdawało się, że zdziwaczał jeszcze bardziej, przez co żony dr Sewarda i
sir Holmwooda przestały żywić do niego sympatie. Ich mężowie nie mogli się
jednak na to zdobyć. Ich wspólne przeżycia z profesorem i Harkerami sprawiły,
że między całą piątką stworzyła się silna więź, która mogła być zerwana jedynie
po śmierci. Po tym co razem przeszyli…nie było innej możliwości.
- Zapraszam
do środka, wejdźcie przyjaciele.
Grupa
podążyła za gospodarzem i weszła do środka. Wnętrze posiadłości robiło podobne
wrażenie co na zewnątrz. Prawdziwy elegancki pałac, pełen długich korytarzy i
pokoi. Kim musiała być żona Van Hellsinga, skoro odziedziczyła taki pałac? I
jeśli ta kobieta była bogata, dlaczego wyszła za człowieka o tak dużo
starszego?
-
Pańska…znaczy pani Van Hellsing jeszcze nie dotarła do Anglii? – Mina zebrała
się na zadanie pytania.
- Nie –
odparł krótko profesor, ale po chwili postanowił dodać – Zachodnie skrzydło
wciąż jest w remoncie. Poślę po nich, gdy wszystko będzie skończone. Po za tym
mój młodszy syn Richard ma dopiero kilka miesięcy, więc podróż statkiem mogłaby
źle na niego wpłynąć. Co innego gdyby
był tylko Arthur…
- Słucham? –
odezwał się sir Holmwood, myśląc że chodzi o niego.
- Och wybacz
mój drogi. To imię mojego starszego syna.
Mężczyzna
przytaknął, dając znak, że rozumie. Był lekko skonsternowany. Van Hellsing był
w wieku, w którym powinien być dziadkiem, a nie młodym ojcem.
Goście oddali
płaszcze lokajowi i poszli za profesorem wzdłuż korytarza. Profesor poprowadził
ich do dużej sali, która teraz służyła za jadalnie. Wcześniej mogła być nawet
salą balową. Przy stole był już podana kolacja.
- Rozgośćcie
się moi drodzy. Zjedzmy, porozmawiajmy o starych i obecnych czasach.
Grupka zajęła
niepewnie swoje miejsca. Czuli się trochę przytłoczeni tym miejscem i
otoczeniem. Nawet dr Seward, mimo że był lekarzem, więc nie narzekał na brak
pieniędzy.
- Czytałem o
twojej ostatniej sprawie Jonathanie. Była głośna. Może opowiesz coś więcej –
Van Hellsing postanowił podsunąć jakiś temat do pogawędki.
Cichy to tej
pory Harker zaczął z ożywieniem mówić o swojej pracy prokuratora. Potem Holmwood
opowiadał o kilku interesujących zdarzeniach na które natrafił podczas licznych
podróży służbowych jako dyplomata. Następnie dr Seward musiał wspomnieć o kilku
nowych „szaleńcach” w swojej placówce, a na koniec wypowiedziała się Mina. Z
uczuciem rozprawiała o swoich dzieciach i dziękowała Bogu, że gdy wybuchła
Wielka Wojna jej synowie byli za młodzi by wstąpić do armii.
Jedzenie
szybko zniknęło z ich talerzy, więc towarzystwo przeniosło się do kolejnego
wielkiego pomieszczenia, czyli salonu. Wszyscy rozsiedli się wygodnie i
kontynuowali pogawędkę. Profesor oraz sir Arthur zapalili nawet po cygarze. Poczuli
się jak za starych przedwojennych czasów. Mężczyźni zapomnieli na chwilę o
swoich zmartwieniach dotyczących profesora, gdyż wydawał im się w znakomitej
formie, takiej jak dawniej. Chcieli miło spędzić ten wieczór.
Jedynie Mina
nie mogła się całkowicie odprężyć, czego starała się nie okazywać.
Przysłuchiwała się rozmowom z uśmiechem, a jednocześnie wydawało jej się, że
Van Hellsing robi wszystko co w jego mocy by nie mówić za wiele o sobie i
swoich poczynaniach. Unikał tematów dotyczących jego osoby i tak jakby…grał.
Grał siebie sprzed lat by ich uspokoić. Wiedział o ich zmartwieniach.
I było coś
jeszcze…coś w tym domu. Coś co sprawiało, że puls kobiety był odrobinę
przyśpieszony, a krew krążyła w jej żyłach trochę szybciej. Niemiłe uczucie.
Ale jakby znajome…nieprzyjemnie, lecz jednak znajome.
Ich
przyjacielskie dyskusje przerwało nagłe wtargnięcie kamerdynera. Wpadł z nierównym
oddechem do pokoju i spojrzał przerażony na swojego Pana. Za nim stały dwie
pokojówki, tak samo zdyszane i przestraszone, lecz one znajdowały się na skraju
histerii. Lokaj potrafił jeszcze zapanować nad głosem.
- Panie
Hellsing…Coś tu idzie…Widziałem przed chwilą przez okno jak „to” pokonało
ogrodzenie. To chyba… - zawahał się, czy użyć przy pozostałych zebranych tego
słowa. Powstrzymał się.
Abraham Van
Hellsing zerwał się z fotela, na którym przed sekundą wypoczywał, a cygaro
wypadło mu z ust. Przez jego twarz przewinęło się kilka emocji. Najpierw
zdziwienie i strach, potem złość połączona z gniewem, a na koniec przyszło
chłodne opanowanie.
- Akurat
dzisiaj, gdy odprawiłem całą ochronę. Tylko na tą jedną jedyną noc, dałem im
wolne…Co za głupiec ze mnie! Stary głupiec!
- Profesorze,
co się dzie… - dr Seward nie zdążył dokończyć pytania.
Naraz rozległ
się głośny trzask pękającego szkła. Szyba z pobliskiego okna roztrzaskała się,
pozostawiając po sobie tysiące kawałków. Wychodząc z cienia, w pustej ramie
pojawiła się najpierw wielka biała dłoń, następnie głowa, aż w końcu do pokoju
wtargnęła cała postać rosłego mężczyzny. Jego długie i potargane włosy opadały
mu na oczu, lecz i tak nie mogły całkowicie zasłonić ich szkarłatu,
wymierzonego wprost w starca stojącego na czele.
Wszyscy zerwali
się na równe nogi. Mina z krzykiem osunęła się na pobliską ścianę, a jej mąż
odruchowo przyjął pozycję by osłonić ją przed atakiem upiora. Dr Seward i sir
Holmwood zrobili kilka kroków w tył. Teraz stali tuż przed zlęknioną służbą.
Czuli przez skórę z czym mają do czynienia, już kiedyś mieli do czynienia z
istotą paranormalną, ale ich świadomość nie chciała tego zaakceptować.
To był…Wampir.
Tak bardzo
różny od eleganckiego hrabiego, którego pokonali 2 dekady temu, lecz te oczy i
kły, które obnażył nie pozostawiały żadnych wątpliwości.
Abraham Van
Hellsing wyszedł jeszcze bardziej na przód. Wydawał się teraz najmniej ze
wszystkich wzruszony wtargnięciem krwiopijcy.
- Można było zapukać
zamiast niszczyć mi okno. Teraz muszę je wymienić.
- Dziecinnie
proste… - wysyczał wampir, ignorując wypowiedź Van Hellsinga – Nie sądziłem, że
zaatakowanie ciebie będzie takie proste. Tylko na tyle stać Hellsing? Słyszałem
inne plotki.
- Naprawdę?
Jakie? – spytał profesor z opanowaniem, jakby ignorując fakt, że za nim stoi
siódemka wystraszonych ludzi, w tym jego najdrożsi przyjaciele.
- Niecały rok
temu we Francji. Zabito trzech moich pobratymców. Słyszałem, że to robota
jakieś nowej, super organizacji do walki z nami. Hellsing nie jest pierwszą,
ani ostatnią tego typu grupą ludzi, którzy myślą, że mogą nas wybić.
- Dlatego
przybyłeś by udowodnić, że tamta akcja była tylko łutem szczęścia – powiedział
Van Hellsing i wyjął spod koszuli wisior z dużym, srebrnym krzyżem – Twoja
głupota lub zbyt duża pewność siebie właśnie cię zabiła. Twój krwiopijczy żywot
się zakończył z chwilą, gdy twoja arogancja kazała ci zniszczyć moją
organizację.
- Mam bać się
grupki staruchów z krzyżykiem? – zaśmiał się wampir – Może i taki krucyfiks by
mi coś zrobił, ale nie IM.
Za upiorem
coś zaczęło się ruszać, a potem wpełzać do środka. Kiedy światła lamp to
oświetliły, Mina i pokojówki wydały stłamszony krzyk.
To nie były
wampiry ani ludzie. Pokryci ziemią i krwią człekopodobne stwory wolnymi i
chwiejnymi krokami weszły przez zbite okno do pokoju i stanęły obok
uśmiechniętego wampira. Ich oczy były białe, nie miały źrenic ani tęczówek. Nie
mówiły, jedynie warczały. Ich zęby były długie i ostre. Wydawały się kompletnie
bezrozumne.
- Co…co to? –
wykrztusił dr John Seward, w myślach naliczył 8 stworów.
- Ghoule –
odpowiedział profesor, nadal nie poruszony wtargnięciem kolejnych potworów do
jego domu. Wypuścił krzyżyk, wiedząc że w ich wypadku mu się nie przyda – Ludzie,
którzy stracili dziewictwo nie zmieniają się w wampiry po ugryzieniu, tylko w
to coś.
- Jesteś
dobrze poinformowany staruszku – powiedział brunet z kpiną.
- Mam dobrego
informatora.
- Choć
rozmowa z tobą daje mi trochę rozrywki to sądzę, że będę się lepiej bawić
widząc was wszystkich w kałuży krwi i zamienionych w moje sługi – wampir dał
znak ręką i ghoule zaczęły powoli zbliżać się do bezbronnych zebranych.
- Przyjaciele…
– Van Hellsing odezwał się z głębokim smutkiem do ludzi za jego plecami, lecz nie
zerknął na nich nawet raz by dodać im otuchy. Miał silne wyrzuty sumienia, nie
mógł spojrzeć im w oczy – Pragnąłem dać wam dzisiaj ukojenie, uspokoić wasze
nerwy. Ale przez owo pragnienie zamiast tego dam wam trwogę, której możecie się
nigdy nie pozbyć ze swojego życia. Wybaczcie mi…błagam.
Profesor
wziął głęboki wdech, zamknął oczy na jedną sekundę, by po chwili gwałtownie je otworzyć i wykrzyknąć
na całe gardło słowa z taką pasją, jakiej nikt by się nie spodziewał u
człowieka w jego wieku.
- Na co czekasz?!
Wiem, że na to patrzysz! - ghoule
zatrzymały się przez zdezorientowanie swojego pana – Przybądź tu natychmiast!
To rozkaz! – kolejny głęboki wdech, po którym krzyk profesora rozszedł się po
całym domostwie – DRACULA!!!
(wyjaśnienie:
to syn Abrahama Van Hellsinga, czyli Arthur Hellsing nazwał wampira Alucardem,
więc tutaj powinien być jeszcze nazywany Draculą. Dopiero jego następny pan da
mu nowe imię)
Cienie rzucane
przez różne meble przy mocnym świetle lamp zaczęły się ruszać i powiększać.
Przesuwały się po podłodze i ścianach. Kształtem przypominały nietoperze. Tym
razem to wampir rozszerzył oczy w niemym zaskoczeniu, wywołanym przez to
zjawisko.
W końcu
wszystkie cienie skoncentrowały się w samym środku salonu, między Van
Hellsingiem, a ghoulami. Zabrzmiał cichy, złowieszczy śmiech, a wówczas cień
zaczął się powoli materializować.
Wyłoniła się
wysoka postać. Przez jego ubiór dr Sewardowi wydawało się, że widzi drugiego
Van Hellsinga. Brązowe buty, długi, czerwony, staroświecki płaszcz kryjący pod
spodem czarne odzienie było identycznym strojem w jakim profesor chodził na co
dzień w latach młodości. Owo wrażenie jednak szybko się zatarło, gdy ujrzał
twarz.
Serca Miny
jak i jej towarzyszy na chwilę się zatrzymały. Burza czarnych włosów… młodsza,
pozbawiona wąsów, ale dokładnie ta sama twarz…czerwone, lśniące, oczy…długie
wampirze kły wyszczerzone w szalonym uśmiechu…Potwór, który ponad 20 lat temu
na ich oczach zmienił się w biały proch stał teraz przed nimi w pełnej krasie.
- Nie… -
jęknęła Mina Harker, czując że łzy cisną jej się do oczu. Koszmar do niej
powrócił.
Hrabia obiegł
wzrokiem wszystkich zebranych, zaczynając od Holmwooda, a kończąc na Minie.
Uśmiech jeszcze bardziej mu się powiększył.
- Jak
nostalgicznie – westchnął zadowolony, swym mocnym i mrocznym głosem, po czym
przeniósł oczy na profesora – Mówiłem byś nie wysyłał nigdzie ochrony. Ale
oczywiście wiedziałeś lepiej. I teraz jakieś ścierwa bez problemu ci wlazły do
domu.
- Później
możesz ponarzekać. Teraz załatw to!
- Oczywiście,
mój Panie – hrabia skłonił głowę przed Van Hellsingiem i odwrócił się w stronę
wampira i jego sług.
- Jesteś
wa…wampirem! – wykrzyknął brunet – Teraz wszystko jasne. Dlaczego? Dlaczego
pomagasz ludziom? Powinieneś trzymać się z nami, a nie ze słabymi starcami.
Dracula
słysząc to zaczął się śmiać. Był to szaleńczy i mrożący krew w żyłach śmiech.
Nie ustawał. Wydawało się, że usta hrabiego otwierają się na nienaturalną
szerokość. Brunet nie wytrzymał i cofnął się do tyłu, wytrącony z równowagi.
Profesor
patrzył na to z niezachwianą powagą.
- Słaby…? –
wycharczał Dracula, kiedy minął mu atak śmiechu – On słaby?! A to dobre! –
wsadził rękę pod płaszcz i wyjął z niego rewolwer – Taki obdarty nosferatu,
który jest ledwie kategorii D nie ma prawa mu butów lizać.
- Coś ty… -
wysyczał wściekle wampir, kiedy rozległy się strzały.
Ghoule
zaczęły padać jeden po drugim. Kule z broni Draculi rozwalały im głowy lub
rozsadzały klatki piersiowe. Ich krew spływała po podłodze strumieniami.
- Co do…?!
Oni giną! – krzyknął brunet nie mogąc pojąć stanu rzeczy – Zwykła broń nie może
im nic…
- Broń owszem
nic nie zrobi – powiedział Dracula – Ale pociski wytopione ze srebrnego,
poświęconego krzyża poślą nieumarłych na tamten świat – strzelił zabijając
ostatniego ghoula – Zostałeś tylko ty.
W brunecie
nie zostało już nic z jego aroganckiej postawy. Był wściekły i jednocześnie wystraszony
przez swojego o wiele silniejszego pobratymce.
- Kule już co
prawda się skończyły… – hrabia upuścił rewolwer na podłogę - …lecz pozbycie się
ciebie gołymi rękami nie zajmie mi nawet 2 minut.
Błyskawicznie
rzucił się na wampira. Tamten próbował jeszcze stawiać opór, ale nie miał
najmniejszych szans. Dracula, wykorzystując moment jego nieuwagi (brunet za
bardzo skupił się na obronie serca) wbił zęby w jego szyję i odgryzł mu głowę,
rozchlapując wszędzie jego krew. Ciało pozbawione głowy wciąż stało. Hrabia
zrobił mocny zamach i przebił ręką jego klatkę piersiową, wyrywając z niej
serce. Szczątki wampira momentalnie zmieniły się w pył.
Było po
wszystkim.
Abraham Van
Hellsing ruszył się z miejsca i podniósł z podłogi swoje cygaro, które
wcześniej upuścił.
- Skończyłem,
Panie – odezwał się Dracula. Psychopatyczny uśmiech wciąż się go trzymał.
- Widzę –
profesor zaciągnął się cygarem – Jak zwykle za dużo szkód – powiedział, patrząc
na opryskane krwią podłogi i ściany oraz na dziury w ścianach, które zrobiły
pociski, przebijając się przez ciała ghouli.
- Wiń
wyłącznie siebie.
- Uwierz mi,
winię – znowu się zaciągnął i w końcu odważył się spojrzeć na swoich gości.
Jonathan
trzymał swoją żonę w objęciach, aby ta nie osunęła się na ziemię. Sir Arthur
Holmwood i dr John Seward stali wrośnięci w ziemię. Głośno oddychali, nie mogli
wykrztusić ani słowa. Służba natomiast wyglądała na uspokojoną. Widzieli już
takie sceny ze 2 lub 3 razy.
- Wy –
profesor zwrócił się do lokaja i pokojówek – Wiem, że jest późna pora, ale czy
moglibyście…
- Tak, Panie
Hellsing – powiedział lokaj, wróciwszy do swojego profesjonalnego tonu –
Uprzątniemy tu w miarę możliwości, a jutro zajmę się naprawą większych szkód.
- Dobrze.
Dziękuję wam – znów skupił swoją uwagę na przyjaciołach - Wyjdźmy stąd – rzekł
profesor po krótkiej chwili wahania – Napijecie się czegoś mocnego i dojdziecie
do siebie – ruszył w ich stronę – Jak się uspokoicie pewnie będziecie chcieli
zadać parę pytań – zatrzymał się na chwilę – Ty też chodź…Dracula –
wypowiedzenie tego zdania przyszło mu z wielkim trudem i wysiłkiem. Nie chciał
tego, ale to było konieczne.
Wampir nie
mógł być teraz w lepszym nastroju.
***
- Wyjaśnij
nam to! Natychmiast nam to wyjaśnij! – Jonathan Harker wyszedł z siebie. Trzymał
rękę na ramieniu żony, która nie odrywała wzroku od podłogi. Oboje siedzieli
przy długim, drewnianym stole. Dr Seward i sir Holmwood siedzieli naprzeciwko
nich. Abraham Van Hellsing siedział u szczytu stołu, a po jego prawej stronie
stało uśmiechnięte monstrum.
- Spokojnie,
zrobię to – profesor palił już drugie cygaro. Nie planował tego, że jego
sekrety wyjdą na wierzch i nie planował także tej rozmowy – Nie wiem tylko
gdzie zacząć.
- Może ode
mnie – zasugerował Dracula. Gdy się odezwał Jonathana przeszedł dreszcz – Aż
tak źle kojarzy się panu mój głos, panie Harker? – wampir znał odpowiedź na to
pytanie, po prostu w jego mniemaniu było to droczenie się niż przypomnienie
koszmaru. Harker znowu drgnął, gdy przed jego oczami przeleciały obrazy zamku,
starego hrabiego, wilków i tej przepaści nad którą musiał kroczyć by się
uratować.
- Chce
żebyście jedno zrozumieli – powiedział profesor, przerywając hrabiemu w
pastwieniu się nad Harkerem – Tamtego dnia naprawdę nam się udało. Udało nam
się zabić hrabiego Dracule.
- W takim
razie co TO jest?! – wykrzyknął sir Holmwood.
- To też jest
on. Nie przewidziałem, a właściwie nie wiedziałem, że on może się odrodzić.
Teraz wam o wiele więcej.
- Odrodzić? –
jęknął dr Seward – Nie rozumiem. Jak mógł się odrodzić, skoro sami widzieliśmy
jak zmienia się w pył – doktorowi przed oczami pojawiła się postać martwego
przyjaciela, Quinceya Morrisa. Czyżby jego śmierć poszła na marne?
- Dracula, ty
to wytłumacz – Van Hellsing ukrył twarz w dłoni – Ty to lepiej zrobisz.
- Dobrze –
zgodził się wampir - A więc to bardzo proste doktorze. Zabiliście mnie, ale mój
duch, czy tam dusza, została na ziemi i kiedy miała wystarczająco dużo energii
stworzyła nowe ciało…choć nie za darmo.
- Spytasz
czemu mój duch tu został – Dracula uprzedził następne pytanie doktora – Inne
wampiry umierają bezpowrotnie, a ja tu stoję. Cóż… - hrabia uniósł dłoń i skierował
palec wskazujący centralnie w Mine Harker.
Kobieta
uniosła głowę, czując że wampir na nią patrzy. I w jednej chwili wszystko stało
się dla niej jasne. Włącznie z tym dziwnym uczuciem, które jej nie odpuszczało
odkąd weszła do posiadłości.
- Odrodziłem
się… - zaczął potwór z nutką triumfu - …dzięki niej.
- Jak śmiesz…
- Jonathan chciał wstać, przepełniony wściekłością, lecz dłoń żony go
powstrzymała.
- On ma rację
– powiedziała, a wówczas wszystkie spojrzenia skupiły się na niej.
- Ho ? –
wampir wydawał się mile zaskoczony – A więc zauważyłaś coś?
- O czym on
mówi? – Harker zwrócił się bezpośrednio do żony. Kobieta jednak uparcie
milczała.
- Chodzi o
krew – Dracula ponownie zabrał głos – Wampir najczęściej wysysa ją z ofiary
czyniąc ją kolejnym wampirem lub ghoulem. Ja natomiast zrobiłem coś, co można
uznać za bardzo rzadkie. Chyba to pamiętacie panowie? – wszystkim naraz
przypomniała się tamta noc, gdy wywarzyli drzwi do sypialni Harkerów i ujrzeli…
- Dałem jej swoją krew. Wypiła ją i tego nie da się cofnąć.
- Znak z jej
czoła zniknął! – krzyknął Jonathan – Stała się czysta.
- Owszem, co
nie zmienia faktów – hrabia wyraźnie się bawił – Gdy „umarłem” pani Harker
stała się, jak to ująłeś, czysta. Ale moja krew nadal w niej była, pozbawiona
mocy, lecz wciąż była. Część pochodząca z mojego ciała znajdowała się w niej i
ciągle jest. I nigdy się tego nie pozbędzie. Do końca życia w jej żyłach będzie
płynąć część mojej krwi i nic tego nie zmieni – jego uśmiech był teraz oznaką zwycięstwa,
nie tylko zadowolenia – Jak mogłem zniknąć z tego świata, skoro część mnie
wciąż istniała i była żywa?
Nikt nic nie
odpowiedział. Prawda do nich docierała. Natomiast Mina modliła się, aby nikt
nie zadał pytania, czemu w ogóle wampir kazał jej pić krew. Znała odpowiedź,
prawdopodobnie. Nigdy nie mówiła mężowi o swoim wypadku kilka lat temu, gdy
upadła i uderzyła z całej siły głową o kamień, a mimo to nic jej się nie stało.
Od wielu lat nie skaleczyła się ani nie zraniła. Teraz wiedziała dlaczego. Krew
wampira dawała jej skórze odporność. Dracula dał jej krew, aby chronić jej
ciało przez pewien czas dopóki…po nią nie wróci i nie dokończy dzieła. O to
chodziło hrabiemu, gdy pytał czy coś zauważyła. Nie chciała, żeby to wyszła na
jaw, nie chciała dokładać Jonathanowi kolejnych cierpień. Choć sądziła, że
profesor wie…
- Dracula
zjawił się u mnie 10 lat temu – Van Hellsing znów zabrał głos – Zakłócił w ten
sposób mój spokojny żywot. Za to, że ścigałem go 10 lat wcześniej, spadła na
mnie klątwa w jego osobie oraz na moje przyszłe pokolenia.
- To znaczy?
– spytał doktor.
- Mówiłem, że
odrodzenie mego ciała miało swoją cenę – wampir zaczął się przechadzać po
pomieszczeniu – Tą ceną było całkowite posłuszeństwo wobec rodu Hellsing.
Stałem się ich własnością, muszę bezwzględnie słuchać jego poleceń – rzekł to
odwrócony tyłem do pozostałych, lecz po chwili znów na nich spojrzał, mówiąc –
Cena odrodzenia to służba u człowieka, który mnie zniszczył.
- Ale
przecież to nie Van Hellsing osobiście wbił sztylet – zauważył sir Arthur
Holmwood.
- Wampirze
prawo najwidoczniej bierze pod uwagę inne rzeczy – wampir spojrzał na mężczyzn
z drwiną – Powiedz czy gdybyście na mnie polowali bez niego, efekt byłby taki
sam? – oczywiście, że by nie był, wszyscy to wiedzieli. To profesor pierwszy
zorientował się, że za tymi nieszczęściami stoi istota nadnaturalna, to on
pokazał im niebezpieczeństwo, to on pokazał im mocne i słabe strony wampirów
oraz metody walki z nimi, to on nimi przewodził. Gdyby nie on, Dracula do dziś
byłby wolny.
- No właśnie
– skwitował z uśmiechem hrabia.
- Jedyne co
mogę powiedzieć na swoją obronę to to, że nie akceptowałem takiego stanu rzeczy
przez długi czas – powiedział profesor – Próbowałem go nawet parę razy zabić,
lecz bezskutecznie – jego goście musieli wyglądać na zszokowanych – Nie
pytajcie o więcej dla własnego spokoju ducha, proszę. Wiedzcie jedynie, że to
monstrum… - spojrzał na wampira z odrazą – wróciło o wiele potężniejsze niż
przedtem. Teraz jest niemal niezniszczalny i ani krzyż ani światło słoneczne
czy przebicie serca go nie wzruszą.
Siedzieli
przez kilka minut w ciszy przetrawiając okrutne słowa.
- Czyli…-
zaczął powoli dr Seward – Hrabia Dracula jest teraz nie do pokonania przez
nikogo, ma większą moc, ale musi cię słuchać.
Jest…twoim sługą?
- Tak,
bezwarunkowym – przytaknął profesor – Sprawdziłem go wielokrotnie. Zawsze
wykonuje moje rozkazy i słucha się bezwzględnie. Krew dostarczam mu ze
szpitali, aby nikogo nie musiał krzywdzić.
Mężczyźni
skrzywili się z obrzydzeniem.
- Ale o co w
takim razie chodzi z „organizacją”? – Jonathan Harker przypomniał sobie o
słowach nieżyjącego wamipira.
- To długa
opowieść – Van Hellsing próbował zbyć temat, lecz jego goście wyglądali na
nieustępliwych w tej kwestii, więc zaczął opowiadać – Zanim hrabia do mnie
przyszedł, udało mi się…kilka razy interweniowałem w innych krajach… – chyba
nie mógł znaleźć słów - …2 razy dokładnie…ponownie polowałem na wampiry. Chyba
po naszej przygodzie stałem się zbyt pewny swoich umiejętności i wiedzy
dotyczącej wampirów. Ostatni raz niemal przypłaciłem życiem, więc przestałem to
robić. Usłyszano jednak o moich dokonaniach. Wasz kraj wyszedł nawet do mnie z
inicjatywą by zajął się tymi polowaniami zawodowo – zerknął na swoją publiczność,
aby sprawdzić ich reakcję – Panowie, proszę zamknijcie usta, to niegrzecznie
przy damie.
Dracula,
stojący z boku zachichotał, gdy mężczyźni wykonywali polecenie. Tymczasem
profesor kontynuował.
- Zawsze
odmawiałem mówiąc, że jestem za stary i nie mam tyle energii by polować na te
potwory. I wtedy… - westchnął przeciągle - …zjawił się hrabia. Moje wymówki
przestały mieć znaczenie. Mając go na swoich rozkazach, posiadłem siłę i moc do
walki. Poza tym wydawało mi się to idealną pokutą dla mnie za to, że nie udało
mi się go do końca zgładzić. Dlatego w końcu się zgodziłem.
Abraham wstał
i podszedł do przeciwległego okna. Przypatrywał się księżycowi w pełni.
Towarzysze nie odrywali od niego wzroku, tak samo jak jego wampirzy sługa.
- W ten
sposób powstała agencja Hellsing. Organizacja mająca za zadanie eliminację
wszelkich potworów i demonów. Stoję na jej czele, a hrabia Dracula jest naszą
największą bronią oraz idealnym informatorem.
- Sam nie
wiem kto miałby się lepiej znać na wampirach niż ja – Dracula kolejny raz
zabrał głos – Nie chwaląc się, że te poświęcone kule to mój pomysł oraz to, że
odpowiadam za trening twoich ludzi.
- Tak, bez
ciebie to nie byłoby możliwe – profesor odwrócił się przodem do pozostałych –
Zwykle jest tu mnóstwo moich ludzi, ale odesłałem ich dziś by was nie
wystraszyć, ale to tylko sprowokowało atak. Nie ma słów na moją głupotę. Nie
mam jak was prosić o wybaczenie – mężczyzna wtedy zrozumiał, że jest swoim
przyjaciołom więcej winien, więc postanowił mówić dalej.
- Ten dom nie
należał do rodziny mojej żony. Dał mi go rząd oraz rodzina królewska na
potrzeby agencji. Moja żona jest biedną kobietą i… - widać było, że profesor
wstydzi się do tego przyznać - …nie poślubiłem jej z miłości. Była po prostu jedyną
młodą i zdrową kobietą, która zgodziła się za mnie wyjść i powić dzieci.
- Jak to? Co
to ma wspólnego… - Zaczął John Seward, lecz przerwał, kiedy go oświeciło.
Zrozumiał, gdy jego oczy spotkały szkarłat oczu demona stojącego tak blisko.
- Gdybym umarł
bezdzietnie, hrabia byłby wolny – profesor podsumował myśli wszystkich.
To była
straszna wizja. Wolny wampir, niezniszczalny i niepokonany potwór
nieograniczony niczym. Mogący siać zniszczenie i nieszczęście wszędzie gdzie
sobie zażyczy. Praktycznie nie do zatrzymania…
- Dracula
jest przekleństwem dla mojej rodziny. Klątwą, ciążącym obowiązkiem i potężną
bronią. Gdy umrę kontrolę przejmie nad nim mój starszy syn Arthur, a później
jego dzieci i tak dalej. Kontrolę nad nim oraz nad organizacją – Abraham Van
Hellsing wyprostował się, przybierając pozę przywódcy. Jego niebieskie oczy
odnalazły czerwone ślepia wampira. Dracula podszedł bliżej swego pana – Wygląda
na to, że próby zniszczenia ciebie oraz moja walka z tobą Hrabio, potrwają
jeszcze kilka pokoleń.
- Jestem na
nią gotowy, mój Panie – Wampir uklęknął na jedno kolano i oddał pokłon swojemu
Panu i Mistrzowi.
Zgromadzeni
nie mogli opisać uczuć, które w nich wezbrały na ten widok. Dumny i
niesamowicie silny duchem starzec oraz klęczący przed nim potężny potwór z
piekieł. Ten obraz ukazywał więcej niż wszystkie słowa profesora. Pokazał on w
pełni naturę owej klątwy.
- Możesz już
odejść, mój Sługo.
- Tak jest –
Dracula wstał i minął profesor, kierując się w stronę ściany, jakby chciał
przez nią przejść. Możliwe, że był do tego zdolny.
- Poczekaj! –
Mina Harker zerwała się z krzesła. Ponownie wszystkie oczy skupiły się na jej
osobie i wszystkie były pełne zadziwienia, nawet oczy Van Hellsinga. Dracula
zatrzymał się, zgodnie z poleceniem.
- Mino, moja
droga, co ty robisz? – Jej mąż złapał ją za ramię, ale ona delikatnie się
wyswobodziła.
- Daj mi
chwilę. Nie martw się, nic mi nie będzie – próbowała uspokoić męża – Musze coś
zrobić.
Mina
zdecydowanym krokiem podeszła do wampira i stanęła z nim twarzą w twarz. Uniosła
obie dłonie i dotknęła nimi policzków hrabiego.
Wszyscy w
pokoju wstrzymali oddech, natomiast sam Dracula po raz pierwszy odkąd się tu zjawił
nie uśmiechał się w swój maniakalny sposób. Był zdumiony do granic możliwości.
Przypomniał
sobie swój ostatni bezpośredni kontakt z tą kobietą. Doskonale to pamiętał, ze
wszystkimi szczegółami. Jedną dłonią trzymał jej ręce w żelaznym uścisku, a
drugą przyciskał jej głowę do swojej rany zmuszając do picia jego krwi, grożąc
jej jednocześnie, że zabije jej męża na jej oczach, jeśli nie będzie posłuszna.
A teraz stała
tuż obok, bez ani odrobiny strachu w swojej postawie, obejmując jego twarz.
Była o wiele starsza, lecz w oczach wampira żyjącego już 500 lat różnica nie
była zbyt duża, a nawet bardzo pozytywna.
- Przepraszam,
tak bardzo przepraszam – jej słowa rozbrzmiały w pomieszczeniu niczym echo.
Przez jej głos mogło się wydawać, że kobieta płacze, ale nie uroniła ani łzy –
Wybacz, że nie udało nam się cię zabić. Wybacz…
Mina również
miała w pamięci dobrze wyryty pewien obraz. Był to błogi i pełen ulgi uśmiech
hrabiego Draculi, w chwili kiedy srebrny sztylet przeszywał jego serce. Przez
ten widok kobieta nie miała wątpliwości, że ta biedna istota pragnęła wówczas
umrzeć. A przez nią…I tylko przez nią to się nie udało.
Wampir
prychnął, a jego uśmiech powrócił. Nie był jednak szyderczy ani szaleńczy tylko
podobny do tego, który pamiętała pani Harker.
- Wybaczanie
nie leży w mojej naturze – Hrabia cofnął się powoli do tyłu, nie przerywając
kontaktu wzrokowego z Miną, a jednocześnie uwalniając się od jej dotyku –
Jednakże…raz na kilkaset lat… - tył jego płaszcza zaczął przenikać przez ścianę
-…mogę zrobić wyjątek.
Powiedziawszy
to jego postać zniknęła, całkowicie wnikając w ścianę. W salonie zapanowała
cisza, która została zmącona dopiero dźwiękiem silników nadjeżdżających aut.
***
Kroki
hrabiego Draculi odbijały się echem po pustym korytarzu piwnicy, leżącej pod
posiadłością. Był to jego nowy dom, nowy zamek.
Zmierzając ku
swojej komnacie, jego myśli wędrowały wokół twarzy Miny Harker. Jego opinia o
niej ciągle się zmieniała. Raz widział jedynie jej głupotę, a potem jej hart
ducha, który nie mógł zignorować. Miała dużo siły jak na kobietę. Pewnie
dlatego tak bardzo ciekawiło go jaka by była jako nosferatu, lecz cóż…nigdy się
tego nie dowie. Może kiedyś spotka równie ciekawą kobietę, a może i jeszcze bardziej
fascynującą i silniejszą? Kto wie…
Nie mógł
także zapomnieć o Jonathanie Harkerze, Johnie Sewardzie i Arthurze Holmwoodzie.
Trójce mężczyzn na tyle odważnych by podjąć z nim walkę. Wampir nie miał
wątpliwości, że dziś było jego ostatnie spotkanie z tymi osobami. Nie czuł
żalu. Cieszył, że mógł spotkać się z nimi osobiście choć raz. Jego ulubieni
wrogowie. To byli prawdziwi ludzie, którzy niedługo przeminą, a na ich miejsce
przyjdą następni. Ale czy równie niezwykli? Nie wiadomo.
Hrabia dotarł
do celu. Ogromnej wielkości, ciemnego pomieszczenia, którego jedyne wyposażenie
stanowiło krzesło i mały stolik obok. Dracula rozsiadł się na nim niczym król
na swoim tronie. Prawdziwy No Life King.
Ostatnią
osobą, którą wspomniał był jego Pan – Abraham Van Hellsing. Zaimponował mu
dzisiaj. Ten starzec nie raz go zaskakiwał przez ostatnie 10 lat, lecz jego
dzisiejsze słowa bardzo mu przypadły do gustu.
– Wygląda na to, że próby zniszczenia ciebie
oraz moja walka z tobą Hrabio, potrwają jeszcze kilka pokoleń.
- Tak, nasza
walka wciąż trwa Abrahamie i nie skończy się zbyt szybko.
Zaśmiał się cicho,
a jego wnętrze wypełniała radość płynąca z oczekiwania na kolejne starcia.
Starcia z Abrahamem, z jego synem i jeszcze dalej…
- Nie mogę
się doczekać. Ciekawe kto wygra…mój Panie…
Zaległa
grobowa cisza. Król wampirów zapadł w sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz