Dziennik Doktora Sewarda
Nóż Harkera
wzniósł się i przeciął gardło. W tej samej chwili myśliwski nóż Morrisa zatopił
się w sercu. Gdzieś z boku usłyszałem krzyk pani Harker.
Stał się cud.
Na naszych oczach ciało Hrabiego obróciło się w pył i znikło.
Cyganie,
widząc co się stało, wzięli nogi za pas. Ci, którzy nie mieli koni wskoczyli na
wóz i krzyczeli by woźnica jechał szybko i nie rozglądał się. Wilki, także
wycofały się na bezpieczną odległość i zniknęły między drzewami lasu.
Pan Morris
usunął się na ziemię. Jego ręka, przyciśnięta do jego boku ociekała krwią.
Razem z Van Hellsingiem podbiegliśmy do niego. Ranny Harker oraz jego żona
zrobili to samo. Morris uśmiechnął się i ujął dłoń pani Miny.
- Szczęśliwy
jestem, że na coś się przydałem! Boże jedyny – wykrzyknął, podniósł się do
pozycji siedzącej i ręką wskazał na czoło pani Harker – Warto było za to
umrzeć! Patrzcie!
Słońce
chyliło się już ku zachodowi. Czerwona łuna oświetliła twarz kobiety, rzucając
na nią różową poświatę. Na ten widok wszyscy padliśmy na kolana, a z naszej
piersi padło żarliwe słowo – Amen! Zaś umierający rzekł.
- Bogu niech
będą dzięki, że to wszystko nie poszło na marne! Widzicie? Ma czoło białe jak
śnieg! Przekleństwo minęło!
Po czym z
uśmiechem i w ciszy skonał.
Nasze serca wypełniła
rozpacz. Nasz kompan leżał przed nami martwy, nie mogliśmy znieść tego widoku.
Pani Mina zaczęła cicho łkać. Jej mąż jedną ręką objął ją ramieniem, a drugą
uciskał ranę.
Wziąłem się w
garść i podszedłem do Jonathana, aby obejrzeć jego ranę. Na szczęście nie
zagrażała jego życiu, lecz trzeba było jak najszybciej ją opatrzeć.
- Panie
Holmwood – Van Hellsing pierwszy przerwał ciszę – Mógłby pan przyprowadzić
powóz i konie, które z panią Harker zostawiliśmy pod zamkiem? Ja i dr Seward
musimy opatrzeć rannego.
- Oczywiście
– odparł sir Arthur i nie zwlekając ruszył w stronę zamku.
Ja i profesor
przygotowaliśmy się na te okoliczności. W końcu byliśmy lekarzami, a w walce z
wampirem mogliśmy nabawić się poważniejszych ran niż ta. W tym czasie pani Mina
poszła po 4 konie, które stały przy rzece, na których reszta z nas tu przybyła.
Wzdrygnąłem się, gdy pomyślałem, że jeden z koni już nie będzie miał jeźdźca.
Gdy
zajmowaliśmy się Harkerem, Van Hellsing opowiedział nam co przydarzyło się jemu
i pani Minie. Oraz o tym jak sam jeden poszedł do zamku Draculi i zabił trzy
wampirzyce, śpiące w skrzyniach, w krypcie potwora.
Mój
przyjaciel i były mentor to naprawdę odważny człowiek. Nie wiem, czy sam
potrafiłbym stawić czoła trzem demonom, nawet jeśli byłyby bezbronne. Dobrze
pamiętałem, jak uśmiercenie panny Lucy, którą tak kochałem, było koszmarne.
Gdy
skończyliśmy z Jonathanem, dołączyli do nas nasi towarzysze.
- Co
powinniśmy zrobić? – spytała pani Harker, wskazując z udręczoną miną na ciało
Morrisa – Przecież go nie zostawimy tak na śniegu, w tym miejscu.
Van Hellsing
nie zastanawiał się wiele. Pomimo, że panował mróz, profesor zdjął swój
czerwony płaszcz. Z pomocą moją i Holmwooda ułożył ciało Morrisa na powóz,
którym tu przybył z panią Harker i przykrył nieboszczyka swoim płaszczem.
Wszyscy odmówiliśmy cichą modlitwę za duszę poległego przyjaciela. Zapisuje
teraz te słowa, ponieważ dzięki temu osiągam podobny spokój jak podczas
modlitwy.
Dziennik Miny Harker
Zamieć
zelżała, lecz zapadła już noc, więc i bez tego mamy słabą widoczność. Piszę
mimo to, siedząc obok Jonathana, przy słabym świetle palącej się latarni. Oboje
prowadzimy powóz, na którym leży nasz poległy przyjaciel.
Przed nami
sir Arthur, dr Seward oraz Van Hellsing jadą na koniach. Profesor trzyma w
dłoni uzdę czwartego konia, który idzie obok niego samotnie. Podążamy wzdłuż
rzeki mając nadzieje, że w ciągu kilku godzin dojdziemy do jakieś pobliskiej
osady i może ktoś udzieli nam pomocy.
Księżyc i
mała latarnia są naszymi jedynymi źródłami światła. Powóz porusza się wolno, bo
musi pokonać potężne zaspy śniegu. Bez niego pewnie poruszalibyśmy się o wiele
szybciej, lecz żadne z nas nawet nie bierze pod uwagi możliwości, by go
porzucić i zostawić ciało na pastwę wilków i innych mieszkańców tych lasów. Co
dziwne, w ogóle nie słychać ich wycia, choć słyszeliśmy je co noc podczas
podróży przez Rumunie.
Martwię się o
mojego męża. Z całych sił próbuje nie okazywać bólu, z powodu świeżej rany. Widzę,
że cierpi. Nie ma gdzie wypocząć by odzyskać siły, ponieważ wokół nas jest
tylko las i śnieg. Za chwilę go wyręczę, aby mógł się zdrzemnąć, a ja przejmę
prowadzenie powozu.
Lecz wpierw
muszę coś tu napisać. Nie mogę się
cieszyć z naszego zwycięstwa. I to nie dlatego, że śmierć pana Morrisa rzuca na
nie swój cień. To jest coś więcej. Lękam się.
Koszmar nas
opuścił. Zabiliśmy demona, a ja nie jestem już skażona jego mrokiem, a mimo to
nie mogę pozbyć się strachu. Nie dociera do mnie, że już po wszystkim. Że Hrabia
naprawdę umarł, a przecież widziałam to na własne oczy.
Ale widziałam
jeszcze coś. Kiedy odjeżdżaliśmy stamtąd, odwróciłam się za siebie. Mogłabym
przysiąc, że proch, który został z ciała Hrabiego Draculi unosił się powoli,
ziarenko po ziarenku, nad skrzynią i rozpraszał się w ciemności. Jestem niemal
pewna, że gdy zamek i skrzynia znikały nam z oczu, cały proch zdołał już
zniknąć.
Nie wiem co o
tym myśleć. Niepokój mnie nie opuszcza. Coś we mnie podpowiada mi, że mimo tego
wszystkiego co się wydarzyło to i tak…przegraliśmy.
Dziennik Doktora Sewarda
Zgroza, którą
odczuwam jest nie do opisania przez żadne istniejące słowa. Jest już środek dnia.
Nadal idziemy, słońce niemiłosiernie nas ogrzewa. Śnieg zaczął się topić, lecz
i tak nasza rozpacz nie ma granic.
Opiszę
wszystko od początku.
Szliśmy całą
noc bez zatrzymywania. Wszyscy byliśmy wykończeni, a nasze tempo, delikatnie
powiedziawszy nie było za szybkie. Konie również były wyczerpane, a nie
mieliśmy czym je nakarmić. Postanowiliśmy zboczyć z drogi i skierować się w
góry. Idąc prostą drogą wzdłuż rzeki nie na trafiliśmy na żadną wioskę.
Wiedziałem o tym, bo przybyłem tą drogą. Góry były niebezpieczne, ale bez
wątpienia stanowiły szybszą drogę. A z naszą prędkością nie mieliśmy się czego
obawiać.
Przynajmniej
tak sądziliśmy.
Zbliżał się
ranek, słońce powoli wschodziło. Znajdowaliśmy się na takiej drodze, że po
naszej lewej znajdował się gęsty las, a po prawej mieliśmy głęboką przepaść bez
dna. Wiedzieliśmy, że zawędrowaliśmy naprawdę wysoko.
I wtedy to
się stało. Z lasu niespodziewanie wypadła grupa uzbrojonych ludzi, a dwoje z
nich wskoczyła na wóz, który prowadzili Harkerowie. Nie przejmując się leżącym
tam nieboszczykiem, dopadli Harkerów i położyli im noże na gardła.
Rozpoznałem
kilkoro z nich. To byli ci sami cyganie, którzy transportowali Hrabiego do jego
zamku. Nie miałem wątpliwości.
Naprzód
wyszedł ich przywódca. Był średniego wzrostu, miał ciemną cerę, a jego czarne
włosy były tak tłuste, że wyglądały na strasznie przylizane. Celował w nas z
pistoletu. Powiedział coś, ale nic nie zrozumiałem. To nie było po angielsku.
- Mówi, że
mamy zejść z koni i rzucić broń – przetłumaczył Van Hellsing, który jako jedyny
z nas znał język miejscowych.
Spełniliśmy
te polecenia powoli, nie spuszczając wzroku z Miny i Jonathana, którzy mieli
ostrze na szyjach.
Czułem do tych
ludzi ogromną pogardę. Nie dostali zapłaty od Hrabiego, więc po zastanowieniu
postanowili wrócić po nas i okraść. W dodatku wzięli za zakładników kobietę
oraz jej rannego męża.
Nasze
winchestery i noże wylądowały w śniegu przed nami. Cyganie, grożąc nam bronią,
odseparowali nas od koni i wozu i kazali stanąć tuż nad brzegiem przepaści.
Staliśmy
teraz razem w rzędzie, z uniesionymi rękami. Mężczyźni puścili Harkera, który
stał teraz z nami. Nie wypuszczono jednak pani Miny. Najwidoczniej uważali, że
kobieta wystarczy by nas nakłonić do współpracy. I mieli rację. Drżeliśmy ze
strachu o jej życie.
Lider znów
zaczął coś mówić. Jedyne co zrozumiałem to jego imię – Simon. Najwyraźniej się
przedstawił. Profesor podjął z nim rozmowę. Staliśmy zdezorientowani, nie
wiedząc o czym jest mowa.
Obejrzałem
się za siebie i spojrzałem w dół wąwozu. Zakręciło mi się w głowie od tej
wysokości i pewnie również z głodu. Nie widziałem dna, ale za to mnóstwo
unoszącego się, białego pyłu. Nie miałem jednak czasu by się nad tym zjawiskiem
zastanowić.
- Mówi, że
mamy oddać wszystko co mamy przy sobie i żadnych gwałtownych ruchów. W
przeciwnym razie jego człowiek, zrzuci panią Harker w przepaść – powiedział
profesor. Widać było, że stara się zachować spokój, choć w środku jest
wściekły.
Posłuchaliśmy,
ale i tak nie mieliśmy tego za wiele. Najwięcej pieniędzy miał sir Holmwood,
ale i tak zauważyłem na twarzy cyganów rozczarowanie. Najwidoczniej ten
cholerny wampir obiecał im o wiele więcej.
Gdy Van
Hellsing przetłumaczył nam kolejne słowa Simona, w jego głosie brzmiał już
wyraźny gniew.
- Mówi, że to
za mało. Mamy się modlić, aby trup miał coś przy sobie, albo inaczej po prostu
wezmą kobietę ze sobą jako zapłatę za wolność – w czasie, gdy mówił kilku
mężczyzn podeszło do powozu i zaczęło przeszukiwać ubranie Morrisa.
Harker nie
wytrzymał. Rzucił się z pięściami na Simona, ale że on jak i my wszyscy byliśmy
słabi i wykończeni, a on sam ranny, nie zdołał mu zrobić wielkiej krzywdy.
Mężczyzna bez
problemu go obezwładnił i wykręcił mu rękę. Chcieliśmy się rzucić mu na pomoc,
ale wycelowane w nas lufy pistoletów pojawiły się mgnieniu oka. Jeden krok do
przodu i bylibyśmy martwi i tyle by było z naszej pomocy. Nasza sytuacja była
krytyczna.
Przywódca
wówczas powiedział jakieś słowo, brzmiące jak rozkaz. Profesor krzyknął głośno…
- Nie!!!
…akurat w
momencie, kiedy człowiek trzymający panią Mine, pchnął ją z całej siły. Z
naszych ust wydostał się krzyk, gdy patrzyliśmy bezradni tak ta biedna kobieta
spada z krawędzi na dół i znika nam z oczu.
Było nam już
wszystko jedno. Rzuciliśmy się z nienawiścią na naszych oprawców, choć i tak
jak o tym teraz myślę, nie mieliśmy szans bez broni i w naszym stanie.
Nawet nie
minęło kilka minut walki, kiedy wszyscy byliśmy już na kolanach, a pistolety
cyganów było przyciśnięte do naszych głów.
Simon
uśmiechnął się ukazując swoje obrzydliwe, żółte zęby i odbezpieczył broń
wymierzoną w czoło Abrahama Van Hellsinga. Powiedział coś co zrozumiałem. To
były słowa pożegnania po rumuńsku.
Zamknąłem
oczy, czekając, aż nadejdzie koniec. Niczego nie żałowałem. Cieszyłem się, że
przed śmiercią zdołałem przyczynić się do zniszczenia demona. Wampira,
siejącego nieszczęście i strach. Harker za chwilę połączy się z żoną. Wszyscy
razem z Morrisem pójdziemy na tamtą stronę.
Jednak żadne
strzały się nie rozległy.
Odważyłem się
zerknąć na swoich oprawców i osłupiałem. Cyganie wyglądali na przerażonych,
zdążyli się już odsunąć od nas na sporą odległość. Wpatrywali się na coś za
naszymi plecami.
Ja i moi
towarzysze podążyliśmy za ich wzrokiem, by sprawdzić co ich tak przeraziło
i…nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom.
W powietrzu,
nad przepaścią unosiła się ciemna postać. Cała była owinięta czarną peleryną,
która powiewała przy zimnym wietrze. Włosy miała białe, bardzo długie tak, że
zasłaniały twarz, więc nie mogłem nawet zorientować się czy jest to kobieta czy
mężczyzna.
Przez szok,
spowodowany tym latającym stworzeniem, dopiero po dobrej chwili zorientowałem
się, ze ta istota coś trzyma schowanego pod peleryną.
Postać
zaczęła się przybliżać i lekko opadać. Powoli dotknęła stopami ziemi, tuż przy
krawędzi urwiska. Wtedy peleryna się odsunęła i zobaczyliśmy…Mine Harker! Stwór
trzymał ją przyciśniętą do swojego boku. Była przestraszona, ale cała i zdrowa.
Odetchnęliśmy z ulgą, że nic jej nie było, co nie zmieniło faktu, że uratowało
ją jakieś fruwające i czarne coś.
Z odsuniętą
peleryną, mogłem już być pewny, że był to mężczyzna. Teraz było widać jego
wysoką i potężną budowę. Wciąż nie widziałem twarzy, ale ten osobnik wzbudzał
we mnie silną zgrozę, której żaden z Cyganów z bronią nie mógł wywołać.
Spojrzałem na
swoich towarzyszy. Chyba czuli to samo co ja, lecz Van Hellsing…oprócz strachu
miał w oczach ogromne niedowierzanie i miałem dziwne wrażenie, że nie było to
spowodowane tym, że ten człowiek potrafił latać. Moment nie, to nie był
człowiek. Czułem to.
Panowała
niesamowita cisza. Nikt nawet nie pisnął.
Postać
odsunęła od siebie panią Mine i pozwoliła jej upaść na śnieg, a sama ruszyła
przed siebie. Zbliżała się do nas, a ja nie czułem nawet swoich nóg. Nie mogłem
się poruszyć, a co dopiero wstać. Mężczyzna jednak nie miał swojej uwagi
skupionej na nas. Przeszedł obok nas, jak gdyby nic.
Kiedy
przechodził obok mnie poczułem lodowate zimno i to bynajmniej niezwiązane z
pogodą, a raczej z tym co dostrzegłem. A mianowicie czerwone ślepię, w którym
lśnił głód. Wtedy zrozumiałem emocje profesora, bo teraz i ja go rozpoznałem.
Ten demoniczny starzec był…a jednak to przecież niemożliwe by…
Hrabia, a
właściwie stwór wyglądający jak Hrabia Dracula, tylko z o wiele dłuższymi białymi
włosami i wąsami przystanął przed grupą cyganów, którzy wciąż stali jak
wrośnięci w ziemię. Z naszej grupy tylko pan Jonathan się poruszył. Podczołgał
się do swojej żony oczywiście.
Simon zaczął
głośno wykrzykiwać jakieś zdania, których pewnie i tak bym nie zrozumiał gdybym
znał język, bo wyrzucał słowa z dużą szybkością, nie dbając o wyraźną wymowę.
Demon nic nie odpowiedział. W końcu grupa odzyskała zdolność ruchu, wszyscy
wymierzyli w wampira z broni. Rozległy się strzały. Cyganie strzelali, lecz to
nic nie dawało. Wampir wciąż stał, niewzruszony. Kule robiły dziury w jego
ciele, ale po chwili się zasklepiały. I tak to trwało, dopóki magazynki się nie
wyczerpały.
Nagle wampir
błyskawicznie, z nadludzką prędkością chwycił przywódcę Simona, który stał
najbliżej i wbił ostre kły w jego szyje. Nie pił jednak krwi, gryzł dalej, aż
odgryzł całą głowę. Uniósł ją wysoko i pozwalał by krew spływała do jego ust.
Gdy się skończyła, odrzucił głowę niczym śmieć i chwycił resztę jego ciała.
Przechylił je niczym butelkę z napojem i pił dalej.
Im więcej
krwi pił, tym jego wygląd szybciej się zmieniał. Włosy odzyskały czarną barwę,
a z twarzy zniknęły zmarszczki i zarost.
Cyganie
widząc tą rzeź, rzucili się biegiem w stronę lasu, lecz daleko nie dobiegli.
Wampir wypuścił z rąk zmasakrowane ciało i podniósł z ziemi dwa nasze
winchestery. Zrobił to tak szybko, że ludzkie oko nie nadążało. Rozległ się
huk, a potem następny i kolejny. Hrabia strzelał, każdego z nich raniąc w oba
uda. Ludzie ciągle próbowali się ratować. Nie mogli już iść, więc czołgali się
po śniegu, zostawiając po sobie krwawe smugi. Te starania były na nic.
Potwór
podszedł do nich, nawet nie udając, że się śpieszy. Nie widziałem jego wyrazu
twarzy, ale miałem przeczucie, że się uśmiecha. Zabijał ich dwójkami,
przystawiając spluwy do czoła, tak jak oni wcześniej robili to nam. Padali
jeden po drugim, ich krew i fragmenty mózgu szpeciły śnieżną biel terenu. Ja
tymczasem wraz z profesorem i sir Holmwoodem ruszyliśmy się by znaleźć się
bliżej obejmujących się Hakerów.
Kiedy wampir
skończył, spojrzał na las i wykonał w jego stronę zapraszający gest. Sprawa się
wyjaśniła, gdy z mroku rzucanego przez cienie drzew wyłoniła się wataha wilków.
- Moje
najwierniejsze sługi… - Hrabia po raz pierwszy przemówił. Głos miał niski, a
ton był metaliczny, jakby nie odzywał się od bardzo dawna. Wskazał ręką na
ludzkie szczątki - …to wasza nagroda. Weźcie je.
Wilki bez
wahania wykonywały polecenie. Samodzielnie lub parami, chwyciły w zęby
zakrwawione zwłoki grupy cyganów i wróciły do lasu ciągnąc je ze sobą. Po głowę
Simona przyszło małe wilczątko i chwytając ją za ucho, wzięło sobie swoją
zdobycz.
- Smacznego –
powiedział wampir, gdy ostatni z wilków zniknął między drzewami. W końcu
odwrócił się do nas przodem. Włosy już go nie zasłaniały, ponieważ nie wiadomo
kiedy, skróciły się do normalnej długości. Mogłem go ujrzeć w pełnej krasie.
Nie uśmiechał się już, jego mina była nam dobrze znajoma, ponieważ była pełna
niewysłowionej furii. Na jego ustach wciąż były strużki zaschniętej krwi. Tak
samo jak na jego ubraniu.
Moja
świadomość nie mogła tego zaakceptować. Ten potwór był hrabim Draculą, ale
jakim cudem? Zabiliśmy go zaledwie kilka godzin temu. Jak przeżył? To, że tu
był było niemożliwe. Niedawno został z niego tylko pył, a teraz znów miał
ludzką formę, a poza tym nawet jakby żył nie miał prawa tu być. Przecież był
dzień!
Wampir ruszył
w naszą stronę. Van Hellsing zerwał się na równe nogi i wyszedł przed grupę,
jakby próbując nas osłonić. Zdjął z szyi swój łańcuszek z dużym krzyżem i
wyciągnął go przed siebie. Dracula nie przestraszył się, nadal szedł na nas.
Niecałe 2 tygodnie temu nie mógł znieść bliskości świętego krucyfiksu, syczał i
uciekał od niego, a teraz był nieporuszony. Czym on teraz był?!
Dracula nie
spuszczał oczu z Van Hellsinga, szedł prosto na niego, aby kiedy był już bardzo
blisko…paść przed nim na kolana.
Profesor
otworzył usta w niemym szoku, ja zresztą tak samo. Aż wypuścił krzyżyk z rąk.
Hrabia klęczał przed nim na obu kolanach, z twarzą skierowaną w ziemię.
Długo to
trwało. Profesor nie powiedział ani słowa, patrzył tylko na wampira, czekając
na jego ruch. Ja natomiast wstałem i pomogłem podnieść się Minie Harker. Sir
Arthur zrobił to samo wobec rannego Jonathana.
- Jakieś
rozkazy? – powiedział wampir, nienaturalnie spokojnym tonem, po czym podniósł
głowę i spojrzał Van Hellsingowi w oczy. Czerwień przeciw błękitowi – Mój
Panie…?
Moje
zdumienie nie mogło już być większe. Pomyślałem, czy może jest to jakiś senny
koszmar? To najlogiczniejsza konkluzja.
- Co…? – po
raz pierwszy odkąd go znam, mojemu mentorowi zabrakło słów.
-
Powiedziałem „Mój Panie”. Zwyciężyłeś Abrahamie Van Hellsingu, nie widzisz? –
pokłonił mu się jeszcze niżej – Choć gorzkie to zwycięstwo, bo już nigdy się
mnie nie pozbędziesz – uśmiechnął się, pokazując swoje kły. Takie uśmiechy
miało wielu szaleńców w moim zakładzie.
- Nie…Nie
zabiliśmy cię? – profesor pytał dalej, jego mózg próbował chyba pojąć tą
sytuacje.
- Zabiliście.
I możecie zabijać mnie dalej jak chcecie – wyprostował się, lecz nie podniósł z
kolan. Wyciągnął rękę po sztylet, leżący tam skąd wcześniej podniósł
winchestery. To był ten sam nóż, który zabił go kilka godzin temu. Dracula
podał go profesorowi – Dalej, wbij mi go w serce – zachęcił go.
Abraham Van
Hellsing się nie wahał. Srebrny sztylet
wbił się w pierś wampira, w miejsce gdzie powinno znajdować się serce.
Poleciało trochę krwi, lecz nic się nie wydarzyło. Profesor wyjął nóż, a
powstała rana po chwili zniknęła.
- Widzisz? –
Dracula wyraźnie sobie teraz kpił – Wbij go jeszcze raz! Odetnij mi głowę!
Rozczłonkuj! Efekt będzie taki sam! I tak nic mi nie zrobisz.
- Jak? – głos
profesora zadrżał niewyraźnie – Jak wróciłeś? Jak wytrzymujesz to światło
przecież…
- Jest
irytujące, ale nie boli – odpowiedział Hrabia – A to jak wróciłem to sam nie
jestem pewny – zawahał się i dodał – Pamiętam tylko, że podążałem za swoim
własnym zapachem. Niczym w transie, a później…Już taki byłem.
- Zapachem? –
Van Hellsing zmienił postawę. Była już bardziej pewna siebie. Odpowiedź potwora
najwyraźniej dała mu więcej zrozumienia niż nam.
- Dlaczego? –
podparta o mnie pani Harker odezwała się rozchwianym z emocji głosem –
Uratowałeś mnie…
No tak!
Dracula ocalił panią Mine od upadku w tą nieskończoną przepaść. Ta myśl wydała
mi się ohydna, bo ten demon zrobił coś za co powinniśmy być wdzięczni. Lecz nie
w tym przypadku. Nie zniósłbym tego.
- Bo ja wiem…
Powiedzmy, że to był odruch – nie spojrzał w jej stronę. Ciągle wpatrywał się w
profesora.
- Czy…- Van Hellsing
zacisnął dłoń mocniej na rękojeści noża - …nadal wyczuwasz gdzieś swój
zapach?
- Tak. Czuje
go bardzo dokładnie – po tym zdaniu nastąpiła cisza.
- Rozumiem –
strach czy zdumienie zniknęło całkowicie z postawy profesora. Zastąpiła je
powaga i spokój. Byłem pewny, że zaraz nam wszystko wytłumaczy, lecz tak się
nie stało.
- Kto mnie
pokonał? – Dracula oderwał wzrok od Van Hellsinga i skupił się na nas.
Przeszedł mnie dreszcz odrazy, gdy napotkałem czerwień jego oczu.
Wiedziałem,
skąd nie wiem, ale czułem, ze wampirowi nie chodzi o to kto go zabił, kto wbił
sztylet, czy przeciął jego gardło. Postanowiłem odpowiedzieć, a pewność i
zdecydowanie z jakim to powiedziałem zaskoczyła nawet mnie.
- Abraham Van
Hellsing.
Oczy
profesora zacisnęły się mocno, jakby coś go zabolało.
- Wstań – władczy ton mężczyzny sprawił, że się wzdrygnąłem.
On tak nie pasował do mojego mentora. Potwór posłuchał rozkazu i podniósł się z
kolan.
-
Doktorze…Johnie – moje oczy otworzyły się szerzej, gdy usłyszałem swoje imię –
Posłuchaj mnie teraz uważnie. – Van Hellsing odwrócił w moją stronę.
Wiedziałem, że za wszelką cenę stara się ukryć swój smutek za maską powagi,
lecz mnie na to nie nabrał. Zbyt długo go znałem.
- Posadź
państwo Harker na powóz, weście z sir Arthurem konie i odjedźcie stąd.
Zostawcie mi jednego konia i idźcie. Na dole, pod tą góra powinna być wioska.
Tam wypoczniecie. Wrócicie do Anglii i pochowajcie tam pana Morrisa.
- Mamy cię tu
zostawić?! – wykrzyknąłem.
- O czym pan
mówi? – dołączył się lord Holmwood.
- Nie możemy
tego zrobić! – wycharczał słaby Jonathan Harker.
- Możecie i
to zrobicie! – krzyknął na nas, zadziwiając nas po raz kolejny swoim wybuchem –
Zapomnijcie o tym co się tu działo! Tego nigdy nie było! Zabiliście wampira i
tyle! Wróćcie w pokoju do domu! Zapomnijcie, że ponownie ujrzeliście to
monstrum, zapomnijcie o…o mnie.
- Co…co ty
wygadujesz, przyjacielu?! Oszalałeś?!
- Nie, myślę
bardzo jasno. Nasza przygoda skończyła się na sukcesie, lecz straciliście dwóch
towarzyszy. Quinceya Morrisa oraz Abrahama Van Hellsinga. Odejdźcie i żyjcie szczęśliwie.
Uda się wam, jeśli o mnie zapomnicie.
Ta kłótnia
trwała jeszcze bardzo długo. Nikt z nas nie chciał ustąpić, ale profesor był
nieugięty. Tymczasem wampir stał z boku i przypatrywał się temu wszystkiemu.
Nie potrafię, także i w tym momencie, opisać jego emocji. On po prostu stał i
czekał. Ale na co?
Przegraliśmy
z towarzyszami tę walkę, gdy profesor zaczął nas błagać.
-
Proszę…proszę mój drogi Johnie. Nie utrudniaj już tego. Po prostu się
pożegnajmy…
Van Hellsing
podszedł wtenczas do powozu i podniósł swój płaszcz z ciała Morrisa. Podczas
ostatniej godziny przeżyłem tyle szokujących zdarzeń, że w chwili, kiedy
Dracula zdjął swą peleryną i zasłonił nią nieboszczyka, nie przeżyłem takiego
zaskoczenia, jakie powinienem.
Dochodzimy
właśnie do pobliskiej osady, lecz jesteśmy tylko ja, Holmwood i Harkerowie. Van
Hellsinga z nami nie ma, tak samo jak Hrabiego. Najprawdopodobniej nie ujrzymy
żadnego z nich już nigdy więcej. Nigdy również nie poznamy prawdy na temat
dzisiejszych wydarzeń.
To, że
ulegliśmy i zostawiliśmy profesora w tamtym miejscu z tym potworem, jest
ostatnim dowodem naszej wiary w niego. Największym przejawem naszego zaufania,
na które ten człowiek w pełni zasłużył. Wierzę z całego serca, że mój mentor
miał powód dla którego postanowił nic nam nie wyjaśniać oraz zniknąć z naszego
życia. Skoro uważał, że prawda mogłaby na zawsze zniszczyć spokój naszego
ducha, to znaczy że tak miało być. Sam nie jestem zresztą pewien, czy chce ją
poznać, po tym co widziałem.
Nie wiem jak
długo jeszcze będę miał ten obraz przed oczami…mój przyjaciel stojący pośród
zbrukanego szkarłatem śnieżnego terenu z potężnym wampirem u swego boku.
Czuje, że
straciłem drugiego towarzysza, dosłownie. Zostało mi teraz tylko się
zastanawiać, czy życie w pokoju i zapomnieniu, bez wyrzutów sumienia, o którym
mówił Van Hellsing jest jeszcze dla mnie możliwe? Po tym wszystkim…? Dla całej
naszej czwórki…?
Quincey
Morris to szczęściarz, który umarł szczęśliwy, z poczuciem zwycięstwa i nie
musi już mierzyć się z ową rozpaczą, która może nie opuścić już naszych serc.
Musimy
nauczyć się z tym żyć.
Abraham Van Hellsing
Mężczyzna
patrzył jak powóz z jego towarzyszami znika za zakrętem, schodząc w dół. Wiedział,
że dobrze zrobił, nic im nie mówiąc.
Van Hellsing
nie chciał sobie wyobrażać, co by poczuła pani Mina, gdyby dowiedziała się, że
to krew w jej żyłach sprowadziła wampira z piekieł. A właściwie część jego
własnej krwi pozbawionej mocy, którą wciąż miała w sobie i tak zostanie do
końca jej życia. Oszczędził cierpień tej kobiecie, tak samo jak jej mężowi.
Wystarczająco dużo przeszli.
- Nigdy się
mnie nie pozbędziesz ! – Dracula powtórzył swoje słowa, tym razem było one
pełne triumfu, a jego uśmiech tak ohydny, że mężczyzna nie mógł już powstrzymać
dłużej swojej nienawiści.
Rzucił się na
wampira z zakrwawionym sztyletem i począł wbijać go co rusz w jego pierś. Furia
dodawała mu sił by zadawać kolejne ciosy. Nie zawsze były wycelowane w serce. Na
nic się one nie zdawały. Rany znikały, robił nowe, te także znikały. Potwór
śmiał się głośno, przerywając jedynie by
splunąć krwią.
A on nie
przestawał, wbijał i wbijał, aż jego siły całkowicie go opuściły.
- Nie
wiedziałem, że jesteś sadystą Abrahamie – wyjęczał Hrabia, kąciki ust wciąż
były wysoko uniesione, pomimo zadanego bólu.
- Hrabio… -
Van Hellsing złapał za kołnierz koszuli wampira i potrząsnął nim w złości – Nic
ci już nie zostało! Ty żałosny, Nieumarły Królu…Jesteś niczym! Niczym!
Dracula
westchnął, swoim milczeniem przyznał rację swojemu mistrzowi. Miał rację.
Teraz, z tymi nowymi zdolnościami, mocami, umiejętnościami był niczym. Ponieważ
nie należały już one do niego. Nie miał nic, nawet własnej woli.
Został
zwyciężony przez tego mężczyznę i teraz był jego sługą. Abraham szybko to
zrozumiał. Łatwo połączył ze sobą fakty. Jego pokłon i słowa przyniosły mu
zrozumienie, a odpowiedź dr Sewarda na jego pytania jedynie przypieczętowała
ich los.
Od dzisiaj
byli na siebie skazani. Pan i Sługa. Pan do końca życia, a Sługa jeszcze
dłużej.
Opuścili to
miejsce, profesor na koniu, a Dracula szedł przy nich, ciągnąc za sobą swoją
skrzynię, po którą musiał wcześniej wrócić. Nie mógł już bez niej egzystować,
była miejscem jego spoczynku.
Dotarcie do
Amsterdamu zajęło im kilka tygodni, gdyż nie podróżowali pociągami, ani
powozami. Całą drogę profesor pokonał na jednym koniu.
Nie zamienili
ani słowa, przez całą wędrówkę. Oboje potrzebowali tego czasu, aby pogodzić się
ze zmianami w swoim ludzkim życiu i wiecznej egzystencji.
Profesor
Abraham Van Hellsing został Panem potwora, którego nienawidził z całego serca i
musiał ponieść za to odpowiedzialność.
Hrabia
Dracula, najpotężniejszy wampir na Ziemi stał się Sługą silnego człowieka.
Musiał wykonywać jego rozkazy i polecenia bez żadnego sprzeciwu.
Nie zabawili
długo w tym mieście.
W krótkim
czasie, wszyscy ludzie, którzy stali na tyle wysoko, by wiedzieć o istnieniu
zła w postaci różnych potworów, usłyszeli o potężnym łowcy, który posiadał broń
na tyle potężną by móc przeciwstawiać się wampirom i stworom zagrażającym
zwykłym ludziom. Łowca ten stał się legendą, która przez wiele lat nie dawała o
sobie zapomnieć. Nie znano jego imienia, zawsze przedstawiał się tak samo –
Hellsing.
Żaden
człowiek przed Hellsingiem nie zdołał zgładzić tylu wampirów co on. Nikt przed
nim nie był tak szlachetny by całkowicie poświęcić swoje życie na uwalnianie
ludzkości od wampirów i innych monstrów.
I żaden nie
posiadał równie straszliwego sekretu swojej mocy i siły…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz