niedziela, 16 października 2016

Zaginione kartki z dziennika



Dziennik Doktora Sewarda

Nóż Harkera wzniósł się i przeciął gardło. W tej samej chwili myśliwski nóż Morrisa zatopił się w sercu. Gdzieś z boku usłyszałem krzyk pani Harker.
Stał się cud. Na naszych oczach ciało Hrabiego obróciło się w pył i znikło.
Cyganie, widząc co się stało, wzięli nogi za pas. Ci, którzy nie mieli koni wskoczyli na wóz i krzyczeli by woźnica jechał szybko i nie rozglądał się. Wilki, także wycofały się na bezpieczną odległość i zniknęły między drzewami lasu.
Pan Morris usunął się na ziemię. Jego ręka, przyciśnięta do jego boku ociekała krwią. Razem z Van Hellsingiem podbiegliśmy do niego. Ranny Harker oraz jego żona zrobili to samo. Morris uśmiechnął się i ujął dłoń pani Miny.
- Szczęśliwy jestem, że na coś się przydałem! Boże jedyny – wykrzyknął, podniósł się do pozycji siedzącej i ręką wskazał na czoło pani Harker – Warto było za to umrzeć! Patrzcie!
Słońce chyliło się już ku zachodowi. Czerwona łuna oświetliła twarz kobiety, rzucając na nią różową poświatę. Na ten widok wszyscy padliśmy na kolana, a z naszej piersi padło żarliwe słowo – Amen! Zaś umierający rzekł.
- Bogu niech będą dzięki, że to wszystko nie poszło na marne! Widzicie? Ma czoło białe jak śnieg! Przekleństwo minęło!
Po czym z uśmiechem i w ciszy skonał.
Nasze serca wypełniła rozpacz. Nasz kompan leżał przed nami martwy, nie mogliśmy znieść tego widoku. Pani Mina zaczęła cicho łkać. Jej mąż jedną ręką objął ją ramieniem, a drugą uciskał ranę.
Wziąłem się w garść i podszedłem do Jonathana, aby obejrzeć jego ranę. Na szczęście nie zagrażała jego życiu, lecz trzeba było jak najszybciej ją opatrzeć.
- Panie Holmwood – Van Hellsing pierwszy przerwał ciszę – Mógłby pan przyprowadzić powóz i konie, które z panią Harker zostawiliśmy pod zamkiem? Ja i dr Seward musimy opatrzeć rannego.
- Oczywiście – odparł sir Arthur i nie zwlekając ruszył w stronę zamku.
Ja i profesor przygotowaliśmy się na te okoliczności. W końcu byliśmy lekarzami, a w walce z wampirem mogliśmy nabawić się poważniejszych ran niż ta. W tym czasie pani Mina poszła po 4 konie, które stały przy rzece, na których reszta z nas tu przybyła. Wzdrygnąłem się, gdy pomyślałem, że jeden z koni już nie będzie miał jeźdźca.
Gdy zajmowaliśmy się Harkerem, Van Hellsing opowiedział nam co przydarzyło się jemu i pani Minie. Oraz o tym jak sam jeden poszedł do zamku Draculi i zabił trzy wampirzyce, śpiące w skrzyniach, w krypcie potwora.
Mój przyjaciel i były mentor to naprawdę odważny człowiek. Nie wiem, czy sam potrafiłbym stawić czoła trzem demonom, nawet jeśli byłyby bezbronne. Dobrze pamiętałem, jak uśmiercenie panny Lucy, którą tak kochałem, było koszmarne.
Gdy skończyliśmy z Jonathanem, dołączyli do nas nasi towarzysze.
- Co powinniśmy zrobić? – spytała pani Harker, wskazując z udręczoną miną na ciało Morrisa – Przecież go nie zostawimy tak na śniegu, w tym miejscu.
Van Hellsing nie zastanawiał się wiele. Pomimo, że panował mróz, profesor zdjął swój czerwony płaszcz. Z pomocą moją i Holmwooda ułożył ciało Morrisa na powóz, którym tu przybył z panią Harker i przykrył nieboszczyka swoim płaszczem. Wszyscy odmówiliśmy cichą modlitwę za duszę poległego przyjaciela. Zapisuje teraz te słowa, ponieważ dzięki temu osiągam podobny spokój jak podczas modlitwy.

Dziennik Miny Harker

Zamieć zelżała, lecz zapadła już noc, więc i bez tego mamy słabą widoczność. Piszę mimo to, siedząc obok Jonathana, przy słabym świetle palącej się latarni. Oboje prowadzimy powóz, na którym leży nasz poległy przyjaciel.
Przed nami sir Arthur, dr Seward oraz Van Hellsing jadą na koniach. Profesor trzyma w dłoni uzdę czwartego konia, który idzie obok niego samotnie. Podążamy wzdłuż rzeki mając nadzieje, że w ciągu kilku godzin dojdziemy do jakieś pobliskiej osady i może ktoś udzieli nam pomocy.
Księżyc i mała latarnia są naszymi jedynymi źródłami światła. Powóz porusza się wolno, bo musi pokonać potężne zaspy śniegu. Bez niego pewnie poruszalibyśmy się o wiele szybciej, lecz żadne z nas nawet nie bierze pod uwagi możliwości, by go porzucić i zostawić ciało na pastwę wilków i innych mieszkańców tych lasów. Co dziwne, w ogóle nie słychać ich wycia, choć słyszeliśmy je co noc podczas podróży przez Rumunie.
Martwię się o mojego męża. Z całych sił próbuje nie okazywać bólu, z powodu świeżej rany. Widzę, że cierpi. Nie ma gdzie wypocząć by odzyskać siły, ponieważ wokół nas jest tylko las i śnieg. Za chwilę go wyręczę, aby mógł się zdrzemnąć, a ja przejmę prowadzenie powozu.
Lecz wpierw muszę coś tu napisać.  Nie mogę się cieszyć z naszego zwycięstwa. I to nie dlatego, że śmierć pana Morrisa rzuca na nie swój cień. To jest coś więcej. Lękam się.
Koszmar nas opuścił. Zabiliśmy demona, a ja nie jestem już skażona jego mrokiem, a mimo to nie mogę pozbyć się strachu. Nie dociera do mnie, że już po wszystkim. Że Hrabia naprawdę umarł, a przecież widziałam to na własne oczy.
Ale widziałam jeszcze coś. Kiedy odjeżdżaliśmy stamtąd, odwróciłam się za siebie. Mogłabym przysiąc, że proch, który został z ciała Hrabiego Draculi unosił się powoli, ziarenko po ziarenku, nad skrzynią i rozpraszał się w ciemności. Jestem niemal pewna, że gdy zamek i skrzynia znikały nam z oczu, cały proch zdołał już zniknąć.
Nie wiem co o tym myśleć. Niepokój mnie nie opuszcza. Coś we mnie podpowiada mi, że mimo tego wszystkiego co się wydarzyło to i tak…przegraliśmy.

Dziennik Doktora Sewarda

Zgroza, którą odczuwam jest nie do opisania przez żadne istniejące słowa. Jest już środek dnia. Nadal idziemy, słońce niemiłosiernie nas ogrzewa. Śnieg zaczął się topić, lecz i tak nasza rozpacz nie ma granic.
Opiszę wszystko od początku.
Szliśmy całą noc bez zatrzymywania. Wszyscy byliśmy wykończeni, a nasze tempo, delikatnie powiedziawszy nie było za szybkie. Konie również były wyczerpane, a nie mieliśmy czym je nakarmić. Postanowiliśmy zboczyć z drogi i skierować się w góry. Idąc prostą drogą wzdłuż rzeki nie na trafiliśmy na żadną wioskę. Wiedziałem o tym, bo przybyłem tą drogą. Góry były niebezpieczne, ale bez wątpienia stanowiły szybszą drogę. A z naszą prędkością nie mieliśmy się czego obawiać.
Przynajmniej tak sądziliśmy.
Zbliżał się ranek, słońce powoli wschodziło. Znajdowaliśmy się na takiej drodze, że po naszej lewej znajdował się gęsty las, a po prawej mieliśmy głęboką przepaść bez dna. Wiedzieliśmy, że zawędrowaliśmy naprawdę wysoko.
I wtedy to się stało. Z lasu niespodziewanie wypadła grupa uzbrojonych ludzi, a dwoje z nich wskoczyła na wóz, który prowadzili Harkerowie. Nie przejmując się leżącym tam nieboszczykiem, dopadli Harkerów i położyli im noże na gardła.
Rozpoznałem kilkoro z nich. To byli ci sami cyganie, którzy transportowali Hrabiego do jego zamku. Nie miałem wątpliwości.
Naprzód wyszedł ich przywódca. Był średniego wzrostu, miał ciemną cerę, a jego czarne włosy były tak tłuste, że wyglądały na strasznie przylizane. Celował w nas z pistoletu. Powiedział coś, ale nic nie zrozumiałem. To nie było po angielsku.
- Mówi, że mamy zejść z koni i rzucić broń – przetłumaczył Van Hellsing, który jako jedyny z nas znał język miejscowych.
Spełniliśmy te polecenia powoli, nie spuszczając wzroku z Miny i Jonathana, którzy mieli ostrze na szyjach.
Czułem do tych ludzi ogromną pogardę. Nie dostali zapłaty od Hrabiego, więc po zastanowieniu postanowili wrócić po nas i okraść. W dodatku wzięli za zakładników kobietę oraz jej rannego męża.
Nasze winchestery i noże wylądowały w śniegu przed nami. Cyganie, grożąc nam bronią, odseparowali nas od koni i wozu i kazali stanąć tuż nad brzegiem przepaści.
Staliśmy teraz razem w rzędzie, z uniesionymi rękami. Mężczyźni puścili Harkera, który stał teraz z nami. Nie wypuszczono jednak pani Miny. Najwidoczniej uważali, że kobieta wystarczy by nas nakłonić do współpracy. I mieli rację. Drżeliśmy ze strachu o jej życie.
Lider znów zaczął coś mówić. Jedyne co zrozumiałem to jego imię – Simon. Najwyraźniej się przedstawił. Profesor podjął z nim rozmowę. Staliśmy zdezorientowani, nie wiedząc o czym jest mowa.
Obejrzałem się za siebie i spojrzałem w dół wąwozu. Zakręciło mi się w głowie od tej wysokości i pewnie również z głodu. Nie widziałem dna, ale za to mnóstwo unoszącego się, białego pyłu. Nie miałem jednak czasu by się nad tym zjawiskiem zastanowić.
- Mówi, że mamy oddać wszystko co mamy przy sobie i żadnych gwałtownych ruchów. W przeciwnym razie jego człowiek, zrzuci panią Harker w przepaść – powiedział profesor. Widać było, że stara się zachować spokój, choć w środku jest wściekły.
Posłuchaliśmy, ale i tak nie mieliśmy tego za wiele. Najwięcej pieniędzy miał sir Holmwood, ale i tak zauważyłem na twarzy cyganów rozczarowanie. Najwidoczniej ten cholerny wampir obiecał im o wiele więcej.
Gdy Van Hellsing przetłumaczył nam kolejne słowa Simona, w jego głosie brzmiał już wyraźny gniew.
- Mówi, że to za mało. Mamy się modlić, aby trup miał coś przy sobie, albo inaczej po prostu wezmą kobietę ze sobą jako zapłatę za wolność – w czasie, gdy mówił kilku mężczyzn podeszło do powozu i zaczęło przeszukiwać ubranie Morrisa.
Harker nie wytrzymał. Rzucił się z pięściami na Simona, ale że on jak i my wszyscy byliśmy słabi i wykończeni, a on sam ranny, nie zdołał mu zrobić wielkiej krzywdy.
Mężczyzna bez problemu go obezwładnił i wykręcił mu rękę. Chcieliśmy się rzucić mu na pomoc, ale wycelowane w nas lufy pistoletów pojawiły się mgnieniu oka. Jeden krok do przodu i bylibyśmy martwi i tyle by było z naszej pomocy. Nasza sytuacja była krytyczna.
Przywódca wówczas powiedział jakieś słowo, brzmiące jak rozkaz. Profesor krzyknął głośno…
- Nie!!!
…akurat w momencie, kiedy człowiek trzymający panią Mine, pchnął ją z całej siły. Z naszych ust wydostał się krzyk, gdy patrzyliśmy bezradni tak ta biedna kobieta spada z krawędzi na dół i znika nam z oczu.
Było nam już wszystko jedno. Rzuciliśmy się z nienawiścią na naszych oprawców, choć i tak jak o tym teraz myślę, nie mieliśmy szans bez broni i w naszym stanie.
Nawet nie minęło kilka minut walki, kiedy wszyscy byliśmy już na kolanach, a pistolety cyganów było przyciśnięte do naszych głów.
Simon uśmiechnął się ukazując swoje obrzydliwe, żółte zęby i odbezpieczył broń wymierzoną w czoło Abrahama Van Hellsinga. Powiedział coś co zrozumiałem. To były słowa pożegnania po rumuńsku.
Zamknąłem oczy, czekając, aż nadejdzie koniec. Niczego nie żałowałem. Cieszyłem się, że przed śmiercią zdołałem przyczynić się do zniszczenia demona. Wampira, siejącego nieszczęście i strach. Harker za chwilę połączy się z żoną. Wszyscy razem z Morrisem pójdziemy na tamtą stronę.
Jednak żadne strzały się nie rozległy.
Odważyłem się zerknąć na swoich oprawców i osłupiałem. Cyganie wyglądali na przerażonych, zdążyli się już odsunąć od nas na sporą odległość. Wpatrywali się na coś za naszymi plecami.
Ja i moi towarzysze podążyliśmy za ich wzrokiem, by sprawdzić co ich tak przeraziło i…nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom.
W powietrzu, nad przepaścią unosiła się ciemna postać. Cała była owinięta czarną peleryną, która powiewała przy zimnym wietrze. Włosy miała białe, bardzo długie tak, że zasłaniały twarz, więc nie mogłem nawet zorientować się czy jest to kobieta czy mężczyzna.
Przez szok, spowodowany tym latającym stworzeniem, dopiero po dobrej chwili zorientowałem się, ze ta istota coś trzyma schowanego pod peleryną.
Postać zaczęła się przybliżać i lekko opadać. Powoli dotknęła stopami ziemi, tuż przy krawędzi urwiska. Wtedy peleryna się odsunęła i zobaczyliśmy…Mine Harker! Stwór trzymał ją przyciśniętą do swojego boku. Była przestraszona, ale cała i zdrowa. Odetchnęliśmy z ulgą, że nic jej nie było, co nie zmieniło faktu, że uratowało ją jakieś fruwające i czarne coś.
Z odsuniętą peleryną, mogłem już być pewny, że był to mężczyzna. Teraz było widać jego wysoką i potężną budowę. Wciąż nie widziałem twarzy, ale ten osobnik wzbudzał we mnie silną zgrozę, której żaden z Cyganów z bronią nie mógł wywołać.
Spojrzałem na swoich towarzyszy. Chyba czuli to samo co ja, lecz Van Hellsing…oprócz strachu miał w oczach ogromne niedowierzanie i miałem dziwne wrażenie, że nie było to spowodowane tym, że ten człowiek potrafił latać. Moment nie, to nie był człowiek. Czułem to.
Panowała niesamowita cisza. Nikt nawet nie pisnął.
Postać odsunęła od siebie panią Mine i pozwoliła jej upaść na śnieg, a sama ruszyła przed siebie. Zbliżała się do nas, a ja nie czułem nawet swoich nóg. Nie mogłem się poruszyć, a co dopiero wstać. Mężczyzna jednak nie miał swojej uwagi skupionej na nas. Przeszedł obok nas, jak gdyby nic.
Kiedy przechodził obok mnie poczułem lodowate zimno i to bynajmniej niezwiązane z pogodą, a raczej z tym co dostrzegłem. A mianowicie czerwone ślepię, w którym lśnił głód. Wtedy zrozumiałem emocje profesora, bo teraz i ja go rozpoznałem. Ten demoniczny starzec był…a jednak to przecież niemożliwe by…
Hrabia, a właściwie stwór wyglądający jak Hrabia Dracula, tylko z o wiele dłuższymi białymi włosami i wąsami przystanął przed grupą cyganów, którzy wciąż stali jak wrośnięci w ziemię. Z naszej grupy tylko pan Jonathan się poruszył. Podczołgał się do swojej żony oczywiście.
Simon zaczął głośno wykrzykiwać jakieś zdania, których pewnie i tak bym nie zrozumiał gdybym znał język, bo wyrzucał słowa z dużą szybkością, nie dbając o wyraźną wymowę. Demon nic nie odpowiedział. W końcu grupa odzyskała zdolność ruchu, wszyscy wymierzyli w wampira z broni. Rozległy się strzały. Cyganie strzelali, lecz to nic nie dawało. Wampir wciąż stał, niewzruszony. Kule robiły dziury w jego ciele, ale po chwili się zasklepiały. I tak to trwało, dopóki magazynki się nie wyczerpały.
Nagle wampir błyskawicznie, z nadludzką prędkością chwycił przywódcę Simona, który stał najbliżej i wbił ostre kły w jego szyje. Nie pił jednak krwi, gryzł dalej, aż odgryzł całą głowę. Uniósł ją wysoko i pozwalał by krew spływała do jego ust. Gdy się skończyła, odrzucił głowę niczym śmieć i chwycił resztę jego ciała. Przechylił je niczym butelkę z napojem i pił dalej.
Im więcej krwi pił, tym jego wygląd szybciej się zmieniał. Włosy odzyskały czarną barwę, a z twarzy zniknęły zmarszczki i zarost.
Cyganie widząc tą rzeź, rzucili się biegiem w stronę lasu, lecz daleko nie dobiegli. Wampir wypuścił z rąk zmasakrowane ciało i podniósł z ziemi dwa nasze winchestery. Zrobił to tak szybko, że ludzkie oko nie nadążało. Rozległ się huk, a potem następny i kolejny. Hrabia strzelał, każdego z nich raniąc w oba uda. Ludzie ciągle próbowali się ratować. Nie mogli już iść, więc czołgali się po śniegu, zostawiając po sobie krwawe smugi. Te starania były na nic.
Potwór podszedł do nich, nawet nie udając, że się śpieszy. Nie widziałem jego wyrazu twarzy, ale miałem przeczucie, że się uśmiecha. Zabijał ich dwójkami, przystawiając spluwy do czoła, tak jak oni wcześniej robili to nam. Padali jeden po drugim, ich krew i fragmenty mózgu szpeciły śnieżną biel terenu. Ja tymczasem wraz z profesorem i sir Holmwoodem ruszyliśmy się by znaleźć się bliżej obejmujących się Hakerów.
Kiedy wampir skończył, spojrzał na las i wykonał w jego stronę zapraszający gest. Sprawa się wyjaśniła, gdy z mroku rzucanego przez cienie drzew wyłoniła się wataha wilków.
- Moje najwierniejsze sługi… - Hrabia po raz pierwszy przemówił. Głos miał niski, a ton był metaliczny, jakby nie odzywał się od bardzo dawna. Wskazał ręką na ludzkie szczątki - …to wasza nagroda. Weźcie je.
Wilki bez wahania wykonywały polecenie. Samodzielnie lub parami, chwyciły w zęby zakrwawione zwłoki grupy cyganów i wróciły do lasu ciągnąc je ze sobą. Po głowę Simona przyszło małe wilczątko i chwytając ją za ucho, wzięło sobie swoją zdobycz.
- Smacznego – powiedział wampir, gdy ostatni z wilków zniknął między drzewami. W końcu odwrócił się do nas przodem. Włosy już go nie zasłaniały, ponieważ nie wiadomo kiedy, skróciły się do normalnej długości. Mogłem go ujrzeć w pełnej krasie. Nie uśmiechał się już, jego mina była nam dobrze znajoma, ponieważ była pełna niewysłowionej furii. Na jego ustach wciąż były strużki zaschniętej krwi. Tak samo jak na jego ubraniu.
Moja świadomość nie mogła tego zaakceptować. Ten potwór był hrabim Draculą, ale jakim cudem? Zabiliśmy go zaledwie kilka godzin temu. Jak przeżył? To, że tu był było niemożliwe. Niedawno został z niego tylko pył, a teraz znów miał ludzką formę, a poza tym nawet jakby żył nie miał prawa tu być. Przecież był dzień!
Wampir ruszył w naszą stronę. Van Hellsing zerwał się na równe nogi i wyszedł przed grupę, jakby próbując nas osłonić. Zdjął z szyi swój łańcuszek z dużym krzyżem i wyciągnął go przed siebie. Dracula nie przestraszył się, nadal szedł na nas. Niecałe 2 tygodnie temu nie mógł znieść bliskości świętego krucyfiksu, syczał i uciekał od niego, a teraz był nieporuszony. Czym on teraz był?!
Dracula nie spuszczał oczu z Van Hellsinga, szedł prosto na niego, aby kiedy był już bardzo blisko…paść przed nim na kolana.
Profesor otworzył usta w niemym szoku, ja zresztą tak samo. Aż wypuścił krzyżyk z rąk. Hrabia klęczał przed nim na obu kolanach, z twarzą skierowaną w ziemię.
Długo to trwało. Profesor nie powiedział ani słowa, patrzył tylko na wampira, czekając na jego ruch. Ja natomiast wstałem i pomogłem podnieść się Minie Harker. Sir Arthur zrobił to samo wobec rannego Jonathana.
- Jakieś rozkazy? – powiedział wampir, nienaturalnie spokojnym tonem, po czym podniósł głowę i spojrzał Van Hellsingowi w oczy. Czerwień przeciw błękitowi – Mój Panie…?
Moje zdumienie nie mogło już być większe. Pomyślałem, czy może jest to jakiś senny koszmar? To najlogiczniejsza konkluzja.
- Co…? – po raz pierwszy odkąd go znam, mojemu mentorowi zabrakło słów.
- Powiedziałem „Mój Panie”. Zwyciężyłeś Abrahamie Van Hellsingu, nie widzisz? – pokłonił mu się jeszcze niżej – Choć gorzkie to zwycięstwo, bo już nigdy się mnie nie pozbędziesz – uśmiechnął się, pokazując swoje kły. Takie uśmiechy miało wielu szaleńców w moim zakładzie.
- Nie…Nie zabiliśmy cię? – profesor pytał dalej, jego mózg próbował chyba pojąć tą sytuacje.
- Zabiliście. I możecie zabijać mnie dalej jak chcecie – wyprostował się, lecz nie podniósł z kolan. Wyciągnął rękę po sztylet, leżący tam skąd wcześniej podniósł winchestery. To był ten sam nóż, który zabił go kilka godzin temu. Dracula podał go profesorowi – Dalej, wbij mi go w serce – zachęcił go.
Abraham Van Hellsing się nie wahał.  Srebrny sztylet wbił się w pierś wampira, w miejsce gdzie powinno znajdować się serce. Poleciało trochę krwi, lecz nic się nie wydarzyło. Profesor wyjął nóż, a powstała rana po chwili zniknęła.
- Widzisz? – Dracula wyraźnie sobie teraz kpił – Wbij go jeszcze raz! Odetnij mi głowę! Rozczłonkuj! Efekt będzie taki sam! I tak nic mi nie zrobisz.
- Jak? – głos profesora zadrżał niewyraźnie – Jak wróciłeś? Jak wytrzymujesz to światło przecież…
- Jest irytujące, ale nie boli – odpowiedział Hrabia – A to jak wróciłem to sam nie jestem pewny   zawahał się i dodał  – Pamiętam tylko, że podążałem za swoim własnym zapachem. Niczym w transie, a później…Już taki byłem.
- Zapachem? – Van Hellsing zmienił postawę. Była już bardziej pewna siebie. Odpowiedź potwora najwyraźniej dała mu więcej zrozumienia niż nam.
- Dlaczego? – podparta o mnie pani Harker odezwała się rozchwianym z emocji głosem – Uratowałeś mnie…
No tak! Dracula ocalił panią Mine od upadku w tą nieskończoną przepaść. Ta myśl wydała mi się ohydna, bo ten demon zrobił coś za co powinniśmy być wdzięczni. Lecz nie w tym przypadku. Nie zniósłbym tego.
- Bo ja wiem… Powiedzmy, że to był odruch – nie spojrzał w jej stronę. Ciągle wpatrywał się w profesora.
- Czy…-  Van Hellsing  zacisnął dłoń mocniej na rękojeści noża - …nadal wyczuwasz gdzieś swój zapach?
- Tak. Czuje go bardzo dokładnie – po tym zdaniu nastąpiła cisza.
- Rozumiem – strach czy zdumienie zniknęło całkowicie z postawy profesora. Zastąpiła je powaga i spokój. Byłem pewny, że zaraz nam wszystko wytłumaczy, lecz tak się nie stało.
- Kto mnie pokonał? – Dracula oderwał wzrok od Van Hellsinga i skupił się na nas. Przeszedł mnie dreszcz odrazy, gdy napotkałem czerwień jego oczu.
Wiedziałem, skąd nie wiem, ale czułem, ze wampirowi nie chodzi o to kto go zabił, kto wbił sztylet, czy przeciął jego gardło. Postanowiłem odpowiedzieć, a pewność i zdecydowanie z jakim to powiedziałem zaskoczyła nawet mnie.
- Abraham Van Hellsing.
Oczy profesora zacisnęły się mocno, jakby coś go zabolało.
- Wstań –  władczy ton mężczyzny sprawił, że się wzdrygnąłem. On tak nie pasował do mojego mentora. Potwór posłuchał rozkazu i podniósł się z kolan.
- Doktorze…Johnie – moje oczy otworzyły się szerzej, gdy usłyszałem swoje imię – Posłuchaj mnie teraz uważnie. – Van Hellsing odwrócił w moją stronę. Wiedziałem, że za wszelką cenę stara się ukryć swój smutek za maską powagi, lecz mnie na to nie nabrał. Zbyt długo go znałem.
- Posadź państwo Harker na powóz, weście z sir Arthurem konie i odjedźcie stąd. Zostawcie mi jednego konia i idźcie. Na dole, pod tą góra powinna być wioska. Tam wypoczniecie. Wrócicie do Anglii i pochowajcie tam pana Morrisa.
- Mamy cię tu zostawić?! – wykrzyknąłem.
- O czym pan mówi? – dołączył się lord Holmwood.
- Nie możemy tego zrobić! – wycharczał słaby Jonathan Harker.
- Możecie i to zrobicie! – krzyknął na nas, zadziwiając nas po raz kolejny swoim wybuchem – Zapomnijcie o tym co się tu działo! Tego nigdy nie było! Zabiliście wampira i tyle! Wróćcie w pokoju do domu! Zapomnijcie, że ponownie ujrzeliście to monstrum, zapomnijcie o…o mnie.
- Co…co ty wygadujesz, przyjacielu?! Oszalałeś?!
- Nie, myślę bardzo jasno. Nasza przygoda skończyła się na sukcesie, lecz straciliście dwóch towarzyszy. Quinceya Morrisa oraz Abrahama Van Hellsinga. Odejdźcie i żyjcie szczęśliwie. Uda się wam, jeśli o mnie zapomnicie.
Ta kłótnia trwała jeszcze bardzo długo. Nikt z nas nie chciał ustąpić, ale profesor był nieugięty. Tymczasem wampir stał z boku i przypatrywał się temu wszystkiemu. Nie potrafię, także i w tym momencie, opisać jego emocji. On po prostu stał i czekał. Ale na co?
Przegraliśmy z towarzyszami tę walkę, gdy profesor zaczął nas błagać.
- Proszę…proszę mój drogi Johnie. Nie utrudniaj już tego. Po prostu się pożegnajmy…
Van Hellsing podszedł wtenczas do powozu i podniósł swój płaszcz z ciała Morrisa. Podczas ostatniej godziny przeżyłem tyle szokujących zdarzeń, że w chwili, kiedy Dracula zdjął swą peleryną i zasłonił nią nieboszczyka, nie przeżyłem takiego zaskoczenia, jakie powinienem.
Dochodzimy właśnie do pobliskiej osady, lecz jesteśmy tylko ja, Holmwood i Harkerowie. Van Hellsinga z nami nie ma, tak samo jak Hrabiego. Najprawdopodobniej nie ujrzymy żadnego z nich już nigdy więcej. Nigdy również nie poznamy prawdy na temat dzisiejszych wydarzeń.
To, że ulegliśmy i zostawiliśmy profesora w tamtym miejscu z tym potworem, jest ostatnim dowodem naszej wiary w niego. Największym przejawem naszego zaufania, na które ten człowiek w pełni zasłużył. Wierzę z całego serca, że mój mentor miał powód dla którego postanowił nic nam nie wyjaśniać oraz zniknąć z naszego życia. Skoro uważał, że prawda mogłaby na zawsze zniszczyć spokój naszego ducha, to znaczy że tak miało być. Sam nie jestem zresztą pewien, czy chce ją poznać, po tym co widziałem.
Nie wiem jak długo jeszcze będę miał ten obraz przed oczami…mój przyjaciel stojący pośród zbrukanego szkarłatem śnieżnego terenu z potężnym wampirem u swego boku.
Czuje, że straciłem drugiego towarzysza, dosłownie. Zostało mi teraz tylko się zastanawiać, czy życie w pokoju i zapomnieniu, bez wyrzutów sumienia, o którym mówił Van Hellsing jest jeszcze dla mnie możliwe? Po tym wszystkim…? Dla całej naszej czwórki…?
Quincey Morris to szczęściarz, który umarł szczęśliwy, z poczuciem zwycięstwa i nie musi już mierzyć się z ową rozpaczą, która może nie opuścić już naszych serc.
Musimy nauczyć się z tym żyć.


Abraham Van Hellsing

Mężczyzna patrzył jak powóz z jego towarzyszami znika za zakrętem, schodząc w dół. Wiedział, że dobrze zrobił, nic im nie mówiąc.
Van Hellsing nie chciał sobie wyobrażać, co by poczuła pani Mina, gdyby dowiedziała się, że to krew w jej żyłach sprowadziła wampira z piekieł. A właściwie część jego własnej krwi pozbawionej mocy, którą wciąż miała w sobie i tak zostanie do końca jej życia. Oszczędził cierpień tej kobiecie, tak samo jak jej mężowi. Wystarczająco dużo przeszli.
- Nigdy się mnie nie pozbędziesz ! – Dracula powtórzył swoje słowa, tym razem było one pełne triumfu, a jego uśmiech tak ohydny, że mężczyzna nie mógł już powstrzymać dłużej swojej nienawiści.
Rzucił się na wampira z zakrwawionym sztyletem i począł wbijać go co rusz w jego pierś. Furia dodawała mu sił by zadawać kolejne ciosy. Nie zawsze były wycelowane w serce. Na nic się one nie zdawały. Rany znikały, robił nowe, te także znikały. Potwór śmiał  się głośno, przerywając jedynie by splunąć krwią.
A on nie przestawał, wbijał i wbijał, aż jego siły całkowicie go opuściły.
- Nie wiedziałem, że jesteś sadystą Abrahamie – wyjęczał Hrabia, kąciki ust wciąż były wysoko uniesione, pomimo zadanego bólu.
- Hrabio… - Van Hellsing złapał za kołnierz koszuli wampira i potrząsnął nim w złości – Nic ci już nie zostało! Ty żałosny, Nieumarły Królu…Jesteś niczym! Niczym!
Dracula westchnął, swoim milczeniem przyznał rację swojemu mistrzowi. Miał rację. Teraz, z tymi nowymi zdolnościami, mocami, umiejętnościami był niczym. Ponieważ nie należały już one do niego. Nie miał nic, nawet własnej woli.
Został zwyciężony przez tego mężczyznę i teraz był jego sługą. Abraham szybko to zrozumiał. Łatwo połączył ze sobą fakty. Jego pokłon i słowa przyniosły mu zrozumienie, a odpowiedź dr Sewarda na jego pytania jedynie przypieczętowała ich los.
Od dzisiaj byli na siebie skazani. Pan i Sługa. Pan do końca życia, a Sługa jeszcze dłużej.
Opuścili to miejsce, profesor na koniu, a Dracula szedł przy nich, ciągnąc za sobą swoją skrzynię, po którą musiał wcześniej wrócić. Nie mógł już bez niej egzystować, była miejscem jego spoczynku.
Dotarcie do Amsterdamu zajęło im kilka tygodni, gdyż nie podróżowali pociągami, ani powozami. Całą drogę profesor pokonał na jednym koniu.
Nie zamienili ani słowa, przez całą wędrówkę. Oboje potrzebowali tego czasu, aby pogodzić się ze zmianami w swoim ludzkim życiu i wiecznej egzystencji.
Profesor Abraham Van Hellsing został Panem potwora, którego nienawidził z całego serca i musiał ponieść za to odpowiedzialność.
Hrabia Dracula, najpotężniejszy wampir na Ziemi stał się Sługą silnego człowieka. Musiał wykonywać jego rozkazy i polecenia bez żadnego sprzeciwu.
Nie zabawili długo w tym mieście.
W krótkim czasie, wszyscy ludzie, którzy stali na tyle wysoko, by wiedzieć o istnieniu zła w postaci różnych potworów, usłyszeli o potężnym łowcy, który posiadał broń na tyle potężną by móc przeciwstawiać się wampirom i stworom zagrażającym zwykłym ludziom. Łowca ten stał się legendą, która przez wiele lat nie dawała o sobie zapomnieć. Nie znano jego imienia, zawsze przedstawiał się tak samo – Hellsing.
Żaden człowiek przed Hellsingiem nie zdołał zgładzić tylu wampirów co on. Nikt przed nim nie był tak szlachetny by całkowicie poświęcić swoje życie na uwalnianie ludzkości od wampirów i innych monstrów.
I żaden nie posiadał równie straszliwego sekretu swojej mocy i siły…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz