niedziela, 6 listopada 2016

Hrabia i Hrabina - Rozdział 3



Sir Arthur Hellsing siedział w swoim gabinecie przy biurku. Przeglądał uważnie plik dokumentów, co jakiś czas sięgając po pióro i coś podpisując. Im bardziej sterta papierów się zmniejszała, tym mocniej mężczyźnie drżały ręce. Jego ostatni podpis, na ostatnim dokumencie był dziwnie koślawy.
Hellsing siedział w ciszy przez dobrą minutę, aż w końcu zacisnął dłoń w pięść i z całej siły uderzył nią w drewniany blat biurka. Nie miał już czym się zająć, więc wszystkie skłębione w nim emocje wyszły na wierzch. Smak porażki oraz świadomość, że zawiódł go dobijała. Ostatnia misja była…
Drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wszedł Walter. Kamerdyner zachował kamienny wyraz twarzy, nawet wiedząc w jakim stanie jest teraz jego pan. Podszedł do stanowiska Arthura i ponieważ nie doczekał się żadnej reakcji oznajmił.
- To koniec pracy na dziś. Powinien Pan udać się na spoczynek.
- Walterze… - Hellsing powoli cedził słowa przez zaciśnięte usta - …Czy podczas ostatnich działań…popełniłem błąd?
- Dlaczego mnie Pan o to pyta? Jestem jedynie zwykłym lokajem, a przed mną siedzi mój Pan. Moje zdanie nic przy pańskim nie znaczy.
- Straciliśmy naszych ludzi…
- Ofiary na misjach to nic nadzwyczajnego.
- Ale 27 Walter! 27…Nigdy…Odkąd pamiętam, nigdy nie ponieśliśmy takich strat podczas pojedynczego zadania.
Lokaj nie odpowiedział. Czuł, że jego pan musi się zebrać w sobie zanim powie resztę wypowiedzi.
- Nie było takich wielkich strat wcześniej ponieważ… - Arthur wstał z krzesła, nie spuszczając wzroku z blatu - …wysyłałem Alucarda.
- Jeśli mogę spytać… - Walter udał, że się waha – Dlaczego go Pan nie wezwał? To była misja większego kalibru. Idealna dla niego.
Hellsing odwrócił się plecami do lokaja i podszedł do okna. Księżyc świecił zaskakująco nisko i miał kształt cienkiego rogalika. Właśnie wpatrując się w niego, Arthur myślał na tym pytaniem. Nie miał satysfakcjonującej odpowiedzi.
Kilka dni temu dostali wieści o masowych atakach wampirów w małym miasteczku. Nie było jednego krwiopijcy, ale aż pięciu. Plus dochodziły ich ghoule, które stworzyli. Zabicie takiej grupy nie było misją łatwą, wręcz przeciwnie. Tak jak Walter powiedział, była idealna dla Alucarda. Zaliczała się do tych najtrudniejszych. Lecz mimo to nie kazała kamerdynerowi go wezwać. Zajęli się tym jego żołnierze. Zadanie wykonano, ale niemal cały oddział poległ.
Nie wezwał swego Sługi, bo…miał złe przeczucie. Czuł, że jeśli teraz zleci wykonanie Alucardowi brudnej roboty stanie się coś straszliwego w skutkach. Uległ temu przeczuciu, a teraz jego ludzie nie żyli.
- Myliłem się – rzekł, wciąż spoglądając za okno – Wezwę go. Następnym razem – I już nikt więcej nie zginie z jego winy. Koniec z tą słabością i ufaniu głupim przeczuciom.
Walter kiwnął głową na znak aprobaty.
- To już 4 lata… - wymknęło się Arthurowi, tonem, który stał się nagle zimny.
Tak, dokładnie 4 lata temu Alucard opuścił posiadłość wraz z małą Integrą w ramionach. Po ich odejściu Arthur wziął się garść, wedle przewidywań Alucarda. Odstawił alkohol i na nowo zajął się agencją. Musiał jednakże okłamać wielu ludzi, w tym samą królową. Ogłosił, że zamknął swego wampirzego sługę w piwnicach swego domu, a swą córkę wysłał za granicę, wraz z zaufanym człowiekiem, aby dorastała i uczyła się w lepszych warunkach. Nie mógł w końcu powiedzieć prawdy, nie chciał sobie wyobrażać co by wówczas wybuchło. Natomiast w samej posiadłości, wymawianie imienia „Integra” było zakazane.
- Zabrał JĄ do innego kraju, prawda? Pewnie do Europy. Tam Alucard ma swobodę w teleportacji. Nie musi pokonywać wód – to były wszystkie informacje, jakie mógł wydedukować. Za każdym razem, gdy sir Hellsing myślał o dziecku czuł, że coś się w nim łamie. Jego serce wciąż wypełniała nienawiść, ale już mniejsza i dająca się opanować.
- Tak, zapewne – Walter postanowił jednak wyjść. Jego pan najprawdopodobniej dzisiaj nie uśnie, a im dłużej tu będzie tym on sam będzie dla niego ciężarem. Mógłby zażądać wyjawienia miejsca, do którego miał wysyłać wiadomości wampirowi, a tego żałowaliby obydwaj.
Walter zamknął za sobą drzwi gabinetu i pozwolił sobie na lekki uśmiech. Wszystko zmierzało zgodnie z planem. Jego i ich

***

Integra biegła po trawie i goniła wielkiego wilka o rudej sierści. Zwierzę było szybkie, ale dziewczynka lubiła takie wyzwania. Dziecko gwałtownie skręciło, goniąc wilka i straciło równowagę. Nie przejęła się ani zadrapaniem na kolanie, ani plamach po trawie na jej spódnicy. Znów ruszyła w pogoń za basiorem.
- Ja ci dam! – krzyknęła i będąc już blisko zwierzęcia, wskoczyła na jego grzbiet. Wilk nie próbował jej zrzucić, lecz biegał dalej, a dziewczynka śmiała się wesoło, ciesząc się z tej przejażdżki. Mocno trzymała się sierści, aby nie spaść na ziemię…kolejny raz.
Inne wilki z watahy dołączyły do nich i także zaczęły biegać w kółko. Przypominało to trochę zabawę z psami, tyle że z bardzo wyrośniętymi.
Alucard zastał ten obrazek przed zamkiem, kiedy wynurzył się z lasu. Był zaskoczony poziomem z jakim wilki były podporządkowane Integrze. Zwierzęta same z siebie były posłuszne i uległe, co u wilków było niespotykane.
- Alucard! – czterolatka zeskoczyła z basiora na jego widok i ruszyła w jego stronę – I co?! Będziesz zabijał złe wampiry?!
Wampir ukrył irytację, związaną z tym niemądrym pojęciem i wolno pokręcił głową.
- Na razie nie. Nie mamy żadnych wieści – widząc rozczarowanie na twarzy dziewczynki, uklęknął i pogłaskał ją po główce – Może następnym razem.
- Alucard… - Integra zaczęła tonem, który mówił, że dziecko czegoś chce – Mogę nazwać któregoś z nich? – wskazała paluszkiem na watahę.
- Mówiłem już, że nie. To są wilki i choć przy tobie zachowują się jak pieski, to wewnątrz mają niezłomną chęć pozostania dzikimi. Jak nadasz im imię, stracą całą swoją niezależność i zaczną się buntować. I tak mocno muszę kontrolować ich wolę.
- Wiem, ale… - dziewczynka zrobiła naburmuszoną minkę. Wampir poczuł rozbawienie, Integra była taka infantylna, gdy nie mogła zrobić tego, czego chciała.
- Skoro wiesz, to daj temu spokój. Inaczej nie dostaniesz prezentu.
- Prezent?! – błękitne oczy dziewczynki rozbłysły – Jaki? Jaki? Co to jest? Chyba nie zabawka, prawda?
Rzeczywiście, rzeczy dla dzieci szybko jej się nudziły. Alucard wyjął z kieszeni płaszcza pudełko, które od razu wręczył dziewczynce.
- Powinnaś być zadowolona – kąciki ust wampira uniosły się, gdy dziewczynka zajrzała do wnętrza pudełka – Ta „zabawka” jest przeznaczona dla starszych. Na pewno ci się nie znudzi jeszcze przez wiele lat.
Integra wyjęła mały pistolet z perłową rękojeścią. Rzeczywiście, ze względu na mały rozmiar przypominał zabawkę.
- Jest prawdziwy? – twarz dziewczynki rozświetlił zachwyt w najczystrzej postaci – Taki jak twój?
- Może jest mały  i niepozorny, ale zapewniam, że zabójczo prawdziwy. Trzeba go tylko naładować.
Lecz Integra nie potrzebowała na razie kul by się dobrze bawić. Czterolatce wystarczyło mierzenie pistolecikiem we wszystko wokoło i udawanie, że strzela. Ale to tylko na razie. W końcu pytała czy jest prawdziwy, więc niedługo będzie chciała wypróbować jego pełne możliwości.
Wampir zostawił dziewczynkę samą i wszedł do zamku. Skoro przez 4 lata udało mu się uniknąć uczestnictwa w jakichkolwiek dziecinnych zabawach, należało ten stan rzeczy utrzymać i nie kusić losu.
Udał się do kuchni. Integra była człowiekiem, więc oczywiste jest, że musi jeść. I tak samo jak z zabawą dziecka tak i gotowaniem Alucard nie musiał się zajmować. Znalazł na to sposób. Każda dusza osoby, którą zabił poprzez wypicie całej krwi, zostawała przez niego wchłonięta. Większość wampirów to umiała, ale nie praktykowała, bo wolała swe ofiary zmieniać, a nie całkowicie mordować. On sam miał w sobie ponad 3 miliony dusz, które teraz mogły się na coś przydać, a mianowicie użyczyć mu wiedzy o ludzkim jedzeniu, a nawet samemu je zrobić. Wystarczyło „włożyć” duszę w jakiś przedmiot…Jedzenie robiło się samo.
Alucard obserwował z boku jak różne przedmioty, pokryte czernią i posiadające gdzieś małe oko, latają same po pomieszczeniu. Chwilka czasu i obiad dla Integry był gotowy. Trzeba było ją tylko znaleźć.
Na dworze już jej nie było. Wampir poszedł za jej wonią i znalazł dziewczynkę w bibliotece. Leżała na podłodze i przyglądała się rozłożonym przed nią otwartym książkom. Obok niej leżała jej nowiutka „zabawka”.
- Co ty robisz? – spytał swoim zwykłym zimnym i poważnym tonem.
- Oglądam sobie – powiedziała prosto i podniosła na niego wzrok – Kiedy nauczysz mnie czytać?
Jestem twoim Sługą, a nie niańka czy nauczycielem – pomyślał, tłumiąc w sobie złość, która dawno nie miała żadnego ujścia i rzekł na głos spokojnie.
- Najpierw naucz się liter, czytanie będzie następne.
- Litery? To te rozmazane znaczki, tak?
- Rozmazane? – nosferatu wydawał się zaskoczony. Podszedł do dziewczynki i zerknął na stronnice książki, którą miała przed sobą. Nie były zniszczone, wszystko powinno być dla człowieka czytelne – Wszystko jest wyraźne.
- Dla mnie są rozmazane, no może kiedy… - dziewczynka przysunęła twarz do książki tak, że niemal dotykała stron swoim noskiem - …Jak tak patrzę to je widzę.
Alucard westchnął tak głośno i z taką irytacją, że zabrzmiało to prawie jak warknięcie. Omal nie złapał się za głowę. Jeszcze tego mu brakowało.
- Dobra idź do kuchni i zjedz co jest tam przygotowane, a potem się przebierz. Musimy wybrać się do miasta.
- Co? – to, że Integra była w szoku to było za mało powiedziane.
Dziewczynka nigdy, ale to nigdy odkąd tu przybyła jako niemowlę, nie wypuszczała się dalej niż na skraj lasu. Nie wyszczubiła nosa poza tę okolicę. To że gdzieś dalej istniało coś innego, jacyś inni ludzie niż ona sama i cyganie, których bardzo rzadko widywała, wydawało jej się nierealne. Miasto oraz inne tego typu rzeczy znała tylko z definicji. Nie znała nic, poza tym co oferowało jej to miejsce, w którym żyła.
- Słyszałaś – odparł krótko Alucard. Nie był zachwycony. Integra pozna świat zewnętrzny trochę wcześniej niż planował, ale już trudno. Nie ma wyboru i nie wszystko zawsze idzie idealnie z planem.
Ważne by to ostatnie punkty tego planu były wykonane bezbłędnie.

***

Integra jeszcze chyba nigdy nie zachowywała się tak grzecznie i spokojnie jak w tej chwili. Trzymając swojego opiekuna za rękę, pozwalała się prowadzić, a sama chłonęła każdą najdrobniejszą nową dla niej rzecz, jaką zobaczyła.
Alucard wraz z dziewczynką szli właśnie jedną z głównych ulic Braszowa. Samochody, budynki, sklepy, tłumy ludzi, ten hałas…to wszystko stanowiło dla Integry fascynującą nowość, która z drugiej strony była odrobine przytłaczająca. Tyle tego było. Czuła dziwny strach, że jeśli puści dłoń wampira od razu się zgubi i już nie wróci do domu.
Na szczęście jesienna pogoda była na tyle chłodna przez wiatr, a jednocześnie słońce świeciło wystarczająco na tyle, że ani płaszcz ani przeciwsłoneczne okulary Alucarda nie przykuwały zanadto niczyjej uwagi. A to najważniejsze. Wystarczyła by jakaś cholerna plotka, a wiadomość o ich miejscu pobytu mogłaby dotrzeć do Arthura.
W końcu wampir wprowadził dziecko do jednego z budynków. Integra spostrzegła mnóstwo par okularów, podobnych do tych, które miał jej opiekun, tyle że z przezroczystymi szkłami. Dodatkowo był także kilka przyrządów, których nie rozpoznawała.
- W czym mogę służyć? – podszedł do nich sympatyczny starszy pan, w długim białym fartuchu. Miał małą kozią bródkę i spory brzuszek.
Dziewczynka gapiła się na niego z szeroko otwartymi oczami. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek oglądała innego człowieka z tak bliska. Bo przecież osoba, którą trzyma za rękę nie była człowiekiem. Często jej to powtarzał, żeby zapamiętała.
- Mam podejrzenie, że moja bratanica ma wadę wzroku. Niech ją pan zbada i w razie czego wybierze odpowiednie szkła.
- Oczywiście, oczywiście – mężczyzna podszedł do biurka i począł przeglądać swój terminarz – Pana godność i bratanicy.
- Jestem Al Ruthven, a to Ida Ruthven.
Integra zerknęła  zdziwiona na wampira, lecz ten posłał jej jedynie ostre spojrzenie, mówiące, aby była cicho. Nie bała się tego spojrzenia, choć mogło przyprawiać o ciarki dorosłych. Tak samo było z często zagniewanym tonem głosu. Nie czuła strachu, bo Alucard po prostu taki był. Odkąd pamiętała, więc wydawało jej się to zwyczajne i typowe dla niego.
- Nie byli państwo umówieni… - słysząc starą śpiewkę wszystkich lekarzy, wampir podszedł po okulisty, ściągając po drodze swoje okulary - …Mogę państwa wpisać na najbliższy wolny termin. Będzie to… - lekarz przerwał, gdy podniósł wzrok.
Napotkał skierowaną na niego dłoń w białej rękawiczce oraz spojrzenie niesamowicie szkarłatnych tęczówek. Poczuł jak robi mu się pusto w głowie, a jego ciało jest dziwnie lekkie. Praktycznie stracił wolę, co było nawet przyjemne.
- Zbadasz ją teraz, jasne? – okulista pokiwał głową – Zrobisz to za darmo. Powiedzmy, że będzie to prezent dla młodej damy.
- Prezent dla młodej damy… - powtórzył słowa wampira, głosem pozbawionym emocji – Ależ tak. Proszę tędy – wskazał na fotel.
Integra ośmielona przez ponaglający gest swojego opiekuna usiadła na fotelu. Czekała co będzie dalej.
Badanie nie trwało długo. Przypuszczenia się potwierdziły. Dziewczynka potrzebowała okularów. Teraz kiedy oboje wychodzili od okulisty Integra miała aż 3 pary. Jedną miała już na nosie, a dwie pozostałe były na zapas. Oprawki były duże i idealnie okrągłe.
- Są za ciężkie – poskarżyła się dziewczynka.
- Musisz się przyzwyczaić.
- Ale dziś było fajnie…Dostałam 2 podarunki, widzę o wiele lepiej i jeszcze to… - machnęła szeroko ręką, chcąc pokazać jakie wielkie wrażenie zrobiło na niej miasto.
- Tak, miałaś sporo wrażeń – Alucard nie był już w złym humorze. Zaczynało się ściemniać, a zanikanie Słońca miało dobry wpływ na jego energię.
- Dlaczego Al I Ida Ruthven? – Integra zadała pytanie, które nie chciało wyjść z jej głowy.
Alucard zaśmiał się, przypomniawszy sobie, czemu wybrał to nazwisko. Było pierwszym co mu przyszło do głowy, a jednocześnie było bardzo trafne. Pasowało do nich.
- Powinniśmy jak najmniej używać naszych prawdziwych danych. W pewnym sensie jesteśmy jak zbiedzy, ukrywamy się przed pewnymi ludźmi. A właściwie jednym człowiekiem. Imiona  wymyśliłem na poczekaniu, zaczynają się na pierwsze litery naszych prawdziwych imion, a co do nazwiska… - znów zachichotał w swój złowieszczy sposób – Lord Ruthven jest bohaterem opowiadania Johna Polidoriego pt. „Wampir”. Jest uznawany za pierwszego wampira, który pojawił się w literaturze jako przedstawiciel wyższej klasy społecznej – pojawił się nawet przed „Draculą” – dodał Alucard w myślach.
- Naprawdę? A mamy to opowiadanie?
- Mamy – odrzekł. Byli już na skraju miasta, przy wejściu do lasu, więc wziął dziewczynkę na ręce, aby w szybkim, wampirzym tempie pokonać las.
- Chcę to przeczytać! – krzyknęła z ekscytacją na nowe wyzwanie – Masz mnie nauczyć czytać, gdy wrócimy do domu, jasne?!
Czy to dziecięcy kaprys, czy może jej pierwszy, prawdziwy rozkaz? Kąciki ust Alucarda lekko się uniosły. Liczył, że to jest to drugie.
- Oczywiście. Zrozumiałem – odrzekł i oboje rozmyli się w powietrzu.

***

2 lata później
Alucard po raz któryś setny stanął przed skrytką pocztową w Pradze. Sprawdzanie jej przez ostatnie lata było czymś pomiędzy nudnym przyzwyczajeniem, a odruchem bezwarunkowym. Tak i teraz wampir otwierał skrzynkę z absolutną obojętnością.
Jakiż przeżył wstrząs, gdy odkrył, że zawartość nie była pusta, jak przez ostatnie 6 lat. Był tam list. Zwykły list, a jednak sprawił on, że No Life King poczuł, jak po jego martwym ciele rozchodzi się silny dreszcz. Zaczęły go wypełniać ekscytacja, wyczekiwanie oraz żądza krwi. Kiedy otwierał swą skromną korespondencję, jego ręce lekko zadrżały.
Po zapoznaniu się z treścią listu uśmiech wampira rozszerzył się do granic możliwości, a jego cienie  praktycznie się roztańczyły. Czarne włosy oraz poły płaszcza falowały, choć nie było żadnego wiatru. Czerwień jego oczu iskrzyła i błyszczała.
Misja przyszła w perfekcyjnym momencie. Zupełnie jakby jego plan był już przeznaczoną przyszłością, dla niego i Integry.

***

Dziewczynka siedziała na starym fotelu. Była za niska na ten mebel, więc jej nóżki zwisały nad kamienną podłogą. W rękach trzymała książkę. Od dawna umiała już czytać. Chciała to umieć odkąd zobaczyła świat zewnętrzny. Literatura stała się jej oknem na świat i uczyła o rzeczywistości, która istniała za tymi lasami i górami. Jednocześnie nie miała wielkiej ochoty opuszczać swojego domu. Książki były w takim razie idealnym rozwiązaniem.
Biblioteka w zamku była bardzo dobrze wyposażona. Były tu książki historyczne, naukowe, o obcych językach, o geografii, o ekonomii i wiele innych. Najbardziej rozczytywała się w powieściach obyczajowych, bo tylko te jej dziecięcy rozum potrafił najlepiej zrozumieć.
Wciąż jednak kilku rzeczy nie pojmowała. Np. czemu wampiry były tam traktowane jako mity, albo nie było ich w ogóle? Dlaczego większość postaci wydawała jej się głupia? Lub znaczenia słów „ojciec”; „matka” czy „tata”. Słowa te w książkach miały zupełnie inne znaczenia niż sama znała. Dla niej ojciec przypominał o wiele bardziej istotę mityczną niż wampir.
Jednakże nie zadawała jeszcze żadnych pytań odnośnie tego. Nie chodziło o to, że nie miała odwagi. Po prostu dobrze znała swego opiekuna i czuła przez skórę, że on jej nie odpowie. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Sam jej kiedyś wszystko opowie, na pewno.
Integra mimowolnie podniosła wzrok znad książki i aż podskoczyła z zaskoczenia. Alucard stał tuż przed nią. W ogóle nie zauważyła, kiedy się zjawił.
- Alucard! Przestraszyłeś mnie… - głos dziewczynki trochę się załamał pod koniec, gdy bardziej przyjrzała się twarzy wampira. Nigdy go takiego nie widziała. Nigdy także nie bała się jego rozgniewanego tonu, wzroku czy jego wampirzych umiejętności, które widywała. W tej chwili po raz pierwszy odkąd się urodziła, Integra poczuła mały lęk przed nim.
- Wybacz mi, moja droga – przybliżył się jeszcze bardziej, tak że niemal się stykali. Patrzył na nią z góry, wprost w jej błękitne oczy schowane za okularami.
Oceniał ją. Wciąż była dzieckiem. Małym, sześcioletnim dzieckiem. Jej blond włosy sięgały już do jej pasa. Jej ubiór złożony z długiej, niebieskiej spódniczki i białej koszuli oraz jej spojrzenie pełne niewinności i ufności były najlepszym dowodem.
Lecz to się dzisiaj skończy. Będzie musiała w końcu dorosnąć i stawić czoła prawdziwemu życiu. Czas dzieciństwa dobiegł końca. Jego roli niani również.
- Zajmiesz się dzisiaj sobą, dobrze? Muszę przespać ten dzień, by w nocy być w pełni sił – oznajmij Alucard. Z jego postawy sączył się mrok.
- Ja…Jak to?
- Dostałem zadanie od organizacji Hellsing – wampir podniósł do góry kopertę na potwierdzenie swoich słów – Chcę byś poszła ze mną.
- Naprawdę? – Integra zamrugała szybko, zadziwiona – Będziesz zabijał złe wampiry? I mam iść z tobą? – dziewczynka oprócz lęku oraz zdziwienia, poczuła jak do tych emocji dołącza ekscytacja.
- Tak, dokładnie – obrócił się gwałtownie, jego płaszcz smagnął jej twarzyczkę. Ruszył wolnym krokiem przed siebie – Bądź gotowa o zachodzie słońca. I miej przy sobie swoją ulubioną „zabaweczkę” – rzekł i przeniknął przez ścianę.
Gdy zamykał wieko swej trumny, jego cichy szept rozszedł się po komnacie.
- Nie mogę się doczekać…Nie mogę…

***

Integra siedziała na potężnym ramieniu i mocno trzymała się kołnierzyka jego koszuli, żeby nie spaść. Rozglądała się po nieznanym jej miejscu. Niby tu również były lasy i góry, lecz były jakieś inne. Góry były wyższe, las gęstszy, zapach inny i cała ta atmosfera.
Czuła ciekawość i niepokój, spowodowany nieznaną sytuacją oraz zupełnie nowym zachowaniem Alucarda. Był nad wyraz zadowolony, ale ten jego uśmiech…te cienie…
Zawsze taki był? Dziecko nie pamiętało.
- Gdzie jesteśmy? – spytała, siląc się na hardość. Nie zamierzała okazać słabości.
- Północne Włochy. Jesteśmy w Alpach.
Dziewczynka pokiwała głową na znak, że rozumie. Jedyne co przeglądała w książkach od geografii to mapy. Kojarzyła mniej więcej gdzie są.
Alucard szedł przez las bardzo wolnym krokiem. Można powiedzieć, że przedłużał tę chwilę. Gdy w oddali między konarami drzew, zaczęło prześwitywać jakieś światło zatrzymał się i odstawił Integra na ziemię.
- Chodź, już niedaleko…
Głos wręcz mu kipiał od nienazwanych emocji…
Ruszył do przodu. Dziewczynka podążyła za nim, ale nim się zorientowała, jej opiekun rozpłynął się w powietrzu.
- Alucard?! – zawołała, lecz nikt jej nie odpowiedział. Wampir zniknął, był przed chwilą tuż przy niej, a teraz…
Integra zignorowała rosnący strach i wzięła się w garść. Alucard nie zostawił by jej samej…Prawda? Zawsze był obok, więc…
Dziewczynka poszła w stronę owego światła. Im bliżej była, tym coraz wyraźniej rysowała się stojąca przed nią chatka. Była wykonana z drewna, a wokół było rozstawionych kilka wysokich lampionów, w których palił się ogień. Przy domku ciągnął się lekko zniszczony płot. Wyglądało to na typową wiejską chatkę, gdyby nie…
- Co…co to? – dziewczynka straciła niemal równowagę, gdy z ciemności zaczęły wyłaniać się ohydne stwory. W świetle lamp ich szpetność zyskiwała na sile. Przypominały ludzi, ale jedynie kształtem. Ich oczy nie miały tęczówek, ani źrenic. Wydawały tylko jakieś pomruki i niż nie znaczące dźwięki. Były kompletnie bezrozumne.
W tym momencie drzwi chatki otworzyły się i wyszło z niej trzech mężczyzn i jedna kobieta. Mężczyźni byli wysocy, dobrze zbudowani i schludnie, lecz prosto odziani. Emanowała od nich pewność siebie. Natomiast kobieta wydawała się o wiele mizerniejsza i słabsza. Chowała się za plecami jednego z towarzyszy.
- Cóż to? Dziecko zawędrowało aż tutaj? – odezwał się facet, stojący na czele – Chodź mała, jak się nazywasz?
Integra zrobiła niepewny krok w tył. Mężczyzna nie był tym zadowolony. Jego kły błysnęły w słabym świetle. Był wampirem.
Stwory, które przed chwilą stały bez ruchu nagle ruszyły naprzód, wprost w stronę dziewczynki. Było ich bardzo dużo, więcej niż się dziecku zdawało. Z ciemności wciąż wyłaniały się nowe. Mogła naliczyć ich ponad 20.
Rączki Integry poruszyły się same i wyciągnęły zza paska pistolet. Wycelowała w potwory, dłonie strasznie jej się trzęsły. Bała się.
- Urocze. Dzieciątko myśli, że jej zabawka ją obroni – zaśmiał się głośno jeden z wampirów, a reszta mu zawtórowała. Jedynie kobieta wycofała się z powrotem do domku.
Dziewczynka nie kontrolowała już swojego oddechu ani przerażenia. Chciało jej się płakać. Zamknęła oczy i jak żywo przypomniała sobie jeden ze spokojnych dni w jej domu.
- Wyceluj, a potem pociągnij za spust – polecił Alucard z cierpliwością.
Dziecko zwężyło powieki w skupieniu i strzeliło. Siła wystrzału jej małego pistoleciku ją zaskoczyła. Była tak silna, że popchnęła ją mocno do tyłu, omal nie upadła.
- Nie trafiłaś – skwitował wampir złośliwie – kula poszła za bardzo w górę.
- Nie spodziewałem się, że to takie trudne.
- Spróbuj jeszcze raz.
Integra znów wycelowała w drewnianą tarczę, którą Alucard zrobił specjalnie dla niej by mogła się szkolić. Chciała być tak dobrym strzelcem jak on. Pociągnęła ponownie za spust, tym razem nie dała się zaskoczyć.
Kula trafiła w dolny róg tarczy. Dziewczynka podskoczyła z radości.
- Udało się!
- Nie całkiem – Integra przestała się cieszyć – Taki strzał niewiele da. W walce z wampirem lub ghoulem należy celować w serce lub w głowę. Tylko takie strzały dają efekt. Ty trafiłaś co najwyżej w biodro.
- Co to jest ghoul?
- Śmieć, nic więcej. Ohydny stwór, który istnieje by niszczyć i tworzyć innych podobnych sobie. Ludzie, którzy stracili dziewictwo, a zostali ugryzieni przez wampira zmieniają się w ghoula, nic nie wartą, posłuszną kreaturę.
- Jak wyglądają?
- Trzeba je zobaczyć, aby zrozumieć.
- A co to „dziewictwo”?
- Za dużo pytań zadajesz jak na jeden dzień.

Integra otworzyła oczy. Potwory, które zidentyfikowała jako „ghoule” wciąż szły w jej stronę. Zacisnęła zęby i dłonie na pistolecie tak mocno, że zbielały jej knykcie, a drżenie zelżało. Mając w głowie słowa Alucarda, wycelowała bronią w głowę najbliższego stwora i …
Strzały rozległy się echem po pustej okolicy. Integra opróżniła cały magazynek. Jej pistolecik z perłową rękojeścią miał miejsce jedynie na 6 kul. Umiejętności dziewczynki nie były imponujące, wręcz przeciwnie,  ale adrenalina zrobiła swoje. Głowy dwóch ghouli rozprysły się i potwory padły martwe. Krew, która trysnęła z ich ran pochlapała jej ubranie i twarz.
Udało jej się zabić tylko 2 potwory. Reszta kul chybiła. Integra pod wpływem szoku i rozpaczy straciła wszystkie siły i upadła kolanami na ziemię.
- CO?!!! Jak ten bachor… - wampiry były wściekłe i w jeszcze większym szoku niż dziecko.
- Zabije ją! Wyssę do ostatniej… - wysyczał nieumarły o długich, brązowych włosach, lecz nie zdążył dokończyć wypowiedzi.
- Odważne z was typy. Trzy rosłe wampir z małą armią sług przeciw jednemu ludzkiemu dziecku. Godne najwyższej pogardy.
Panika, która ogarniała dziewczynkę zniknęła, gdy usłyszała głos, który znała najlepiej na świecie. Wyczuła za swoimi plecami znajomą obecność. Poczuła jak duża dłoń w rękawiczce delikatnie głaszczę ją po włosach.
- Doskonale się spisałaś, moja droga – Alucard szepnął jej tuż przy uchu. Integra zarumieniła się słysząc u niego … dumę. Jednakże strach i przerażenie powróciły do niej w jednej chwili, kiedy jej opiekun stanął przed nią, osłaniając przed chordą ghouli. Zupełnie zapomniała o obecności tych wszystkich potworów.
- Ktoś ty? Mów zaraz! – wampiry były skonfundowane. Pojawienie się w ich kryjówce ludzkiego dziecka, zabicie (nie wiedzieli jak się to stało) dwóch sług a teraz kolejny obcy przybysz wytrącił ich z równowagi.
- Zabójcą – Alucard rozważył swoje możliwości. Chciał aby dziś Integra zobaczyła jak najwięcej rzeczy, do których był zdolny. Nie wiadomo, kiedy nadarzyła by się następna okazja. Miał ochotę dać się specjalnie zranić, a potem zregenerować, ale gdy zaczną strzelać do niego (jeszcze nie zrozumieli, że jest ich pobratymcą) mogą trafić Integre. Jeśli kula przejdzie przez niego na wylot, zrani dziewczynkę, a do tego nie może dopuścić. Ona ma teraz jedynie obserwować. Więc pokaz własnej odporności na wszelakie rany musi odłożyć na inny raz. Na razie wystarczy pokaz siły króla nieumarłych…
„Śmieci”, które miał zlikwidować zaczęły się śmiać z tego określenia i rzucać wyzwiska. Nie trwało to długo. Alucard wyciągnął swojego dawno nieużywanego Casulla 454. Tą broń już nie dało się nazwać zabawką.
Rozbrzmiała kolejna seria strzałów, lecz już nie tak krótka, ani niecelna. Każdy poświęcony pocisk trafiał centralnie w głowę ghoula, masakrując ją. Gdy pusty magazynek wypadł z hukiem na ziemię z pistoletu, po grupie stworów zostały jedynie zakrwawione szczątki.
Grupie trzech wampirów nie było już do śmiechu. Byli wstrząśnięci, nie docierało do nich przez chwilę co tu się dzieje. W końcu usunęli na bok pytanie, w jaki sposób zabita ich sługi w ten sposób, który nie powinien działać. Poczuli furię i wściekłość, ponieważ Alucard przejął ich dobry humor sprzed chwili i śmiał się teraz do rozpuchu. Ukazał swoje kły, przekazując dosadnie, że również nie należy do rasy ludzkiej.
Trójka mężczyzn zasyczała wściekle i zamierzyła się, chcąc skoczyć i zaatakować „zabójcę”, lecz powstrzymała się, kiedy ubaw Alucarda gwałtownie zniknął, a pentagramy na jego rękawiczkach zaczęły emanować dziwnym, czerwonym światłem.
Co prawda Alucard poradziłby sobie z nimi bez zmieniania formy, ale skoro ma pokazać dziewczynce jak najwięcej swoich możliwości, to może sobie poszaleć.
- Zdejmuję pieczęcie ograniczające z poziomów trzeciego, drugiego i pierwszego. Sytuacja A. Działanie zaaprobowane przez Cromwella. Zdejmuję pieczęcie, aż do momentu wyeliminowania wrogów.
Od postaci Alucarda wystrzeliły cienie. Pojawiły się na nich setki, a może tysiące szkarłatnych oczu...choć nie, raczej ślepi. Sam wampir wpierw rozmył się w mroku, aby następnie ukazać się w swojej odmiennej postaci. Czerwony płaszcz zniknął, za to pojawił się czarny dopasowany strój. Włosy wydłużyły się gwałtownie. Jego ramię nie zmaterializowało się, zamiast niego był tam ruszający się kształt, przypominający wściekłego psa. Na ziemi pojawiły się długie, obrzydliwe robaki, wychodzące jakby z tych właśnie wystrzelonych cieni, z pomiędzy licznych gałek ocznych.
Trójka wampirów dopiero tej poznała prawdziwe znaczenie słowa „przerażenie”. Ujrzeli demona, diabła i potwora w jednej osobie, który … przyszedł po nich.
Integra jakby zamarła. Patrzyła się. Siedziała cichutko na ziemi i wciąż patrzyła.
- Czym…Czym ty do cholery jesteś?! – krzyknął jeden z „śmieci”
No Life King rozszerzył swój maniakalny uśmiech, co wydawało się już niemożliwe, po czym demoniczny pies z jego ramienia oraz całe robactwo wystrzeliły do przodu. Rzuciły się na wampira stojącego na czele. Ten nawet nie odskoczył, nie był w stanie. Był najsłabszy z grupy, nie próbował walczyć, czując że to koniec.
Został rozszarpany żywcem przez bestialskie oblicze potwora.
Drugi wampir wydał z siebie ryk pełen wściekłości i nienawiści. Skoczył i rzucił się na demona z kłami.
Był już o krok…tak blisko…prawie dosięgnął jego falującej niczym dym postaci, gdy…
Jego głowa została przecięta w równej linii tuż pod dolnymi powiekami i nad początku zarysu nosa. Górna część, posiadająca wciąż pełne furii spojrzenie upadło rozlewając po trawie krew. Chwilę później dołączyła do niej pozostała część ciała.
Nie przeciął go żaden miecz, czy nóż. Była to druga dłoń Alucarda, jego dłoń odziana w białą rękawiczkę. Była ona teraz ostrzejsza i szybsza niż jakiekolwiek istniejące ostrze. Wykonała jeszcze kilka ruchów, by nieumarły już na pewno nie wstał. Drugie ramię nagle wróciło.
Został tylko jeden nosferatu, ten z długimi brązowymi włosami. Był może i pełen lęku  ale i również pełen gniewu. Wampiry skoczyły ku sobie, ale los „śmiecia” był już przesądzony. Mężczyzna szybko stracił wszystkie kończyny. A żeby tego było mało, diabeł podniósł jego tors bez rąk i nóg wysoko i rzucił go wprost na szczebel płotu. Ciało nadziało się na niego, niczym na pal. Gęsta ciecz spływała po drewnie. Wampir wciąż żył, ale bez kończyn nie mógł się z tego uwolnić. Mógł jedynie trwać w agonii i czekać, aż go dobiją. Jęczał coś niezrozumiale, lecz był ignorowany.
Alucard czuł się wybornie. Przeciwnicy może i nie byli nic warci, ale po 6 latach hamowania swej natury te pojedynki były niewysłowioną ulgą. Nieumarli zostali pokonani, więc blokady ponownie się nałożyły i wampir wrócił do swojej codziennej formy. Wszystkie ślepia zamknęły się i zniknęły, tak samo jak pies, robaki i wszystkie cienie.
- Wyjdź! – wampir krzyknął w stronę chatki. Wówczas wyłoniła się z niej owa kobieta, która się wcześniej schowała. Ledwo stała, jej nogi drżały a serce waliło tak mocno, że niemal ludzkie ucho mogło je usłyszeć z odległości.
- Proszę –zaczęła błagać – Jestem człowiekiem, nie zrobiłam nic złego. Nie brałam w tym udziału.
- W pobliskich wiosek masowo znikali ludzie – mówił Alucard pozornie spokojnie, zbliżając się do kobiety – Jak sądzę skończyli oni jako te szczątki ghouli. Ta sytuacja przyciągnęła uwagę. Jaką rolę w tym odegrałaś?
- Żadną, naprawdę! Mieszkali tylko…znaczy się zatrzymali się w moim domu tymczasowo. Obiecali, że… - ucięła szybko, jakby zdając sobie sprawę, że powiedziała za dużo.
- Obiecali ci, że uczynią cię jedną z nich. Dlatego ich gościłaś. Popierałaś ten proceder i chciałaś brać w nim udział – wampir stanął teraz przed kobietą. Pomimo uczucia pogardy nie mógł pozbyć się swojej maniakalnej radości – Rozkaz od mojego Pana brzmiał: Zlikwiduj wszystkich! Bez wyjątku. Dobrze się składa – Alucard złapał człowieka za szyję. Ta wiła się, próbując się uwolnić, lecz bez skutku – Jestem głodny. Od lat pije jedynie mrożonki. Mam ochotę na coś ciepłego…
Wampir wbił swoje kły w kobietę i zaczął pić. Im więcej pił, tym jej krzyki i jęki stawały się coraz cichsze, aż w końcu zniknęły całkowicie. Wampir pozwolił opaść ciału na ziemię, po czym nadepnął na nie, zgniatając głowę na miazgę. Zapobiegł tym samym jej przemianie.
Został jedynie konający, wbity na płot. Alucard podszedł, przebił jego ciało na wylot i wyjął z jego klatki piersiowej serce. Zgniótł je bez śladu obrzydzenia. Na płocie wisiało już tylko martwe truchło.
Wampir wysunął swój długi język i zlizał krew ze swoich rąk, a także z kącika ust. Rozejrzał się po terenie i ocenił szkody. Urządził tu istną rzeźnię. Trawa cała pokryta była fragmentami ciał i oblana gęstą cieczą, która w świetle ognia wydawała się czarna. Sceneria pełna zmasakrowanych szczątków była makabryczna. Trzeba to wszystko zniszczyć by nikt się na to nie natknął.
Alucard w końcu odwrócił się za siebie i wymierzył swój wzrok w Integre. Jeśli jego plan mógł się kiedykolwiek nie powieść, to właśnie w tym momencie. Ta jedna chwila jest decydująca.
Dziewczynka wciąż klęczała w tym samym miejscu. Jej oczy były szeroko otwarte, wpatrzone w niego. Nie trzęsła się już. Wciąż miała na sobie trochę krwi ghouli. Wampir wsłuchał się w rytm jej serca, który okazał się normalny, nie przyśpieszony. To było zwykłe miarowe bicie. Jedyne co odbiegało od normy to jej oddech, który były przyśpieszony.
- Rozumiesz już Integro? – Alucard wolnymi krokami zaczął zbliżać się do dziewczynki, nie przerywając kontaktu wzrokowego – Używanie pojęć jak „złe” i „dobre” wampiry jest niedopuszczalne. Istnieją tylko te „złe”, a ja nie jestem wyjątkiem. Można nawet rzec, że jestem tym najgorszym ze wszystkich stworów.
Integra nic powiedziała. Milczała i nie odrywała wzroku od zbliżającego się potwora, który kilka minut temu zamordował w brutalny sposób, na jej oczach rozumne istoty.
- Nawet jeśli się mnie teraz boisz to i tak nie masz dokąd uciec… - wampir przystanął jakiś metr przed sześciolatką. Jego głos był hardy, pełen powagi i ostry - …ani do kogo. Masz tylko mnie. Nie posiadasz nic, ani nikogo oprócz mnie. Nie masz więc żadnego wyboru. Ale pamiętaj…to działa w obie strony. Ja również mam tylko ciebie. Swoją Panią!
Po raz pierwszy użył wobec niej na głos tego zwrotu. Dziewczynce zaparło dech, słysząc te 2 krótkie słowa, które sprawiły że poczuła się…dziwnie. Nie potrafiła tego nazwać. Uczucie to stało się silniejsze, gdy Alucard uklęknął i pokłonił się przed nią. Nawet klęcząc był wyższy od siedzącej dziewczynki, ale to było bez znaczenia.
- Integro Hellsing, ty jesteś moją Panią. My Master! Ja jestem twą bronią, twym Sługą! Taka jest teraz nasza więź! Tacy jesteśmy! – wampir podniósł głowę i ponownie ich oczy się spotkały. W błękitnych oczach Integry nie było wstrętu, ani lęku czy przerażenia, ale nie było również dziecięcej niewinności. Dziewczynka nie bała się go, bo jakby inaczej. Nie mogła obawiać się lub brzydzić istotą, która była jedynym w jej życiu towarzyszem. W ludzkim pojęciu byłaby to rodzina, lecz nie w jego.
Wygrał! Alucard już wiedział, że zwyciężył. To była chwila jego triumfu. Integra należała do niego z wzajemnością. Nic tego nie zmieni. Było na to za późno.
- Jakieś rozkazy, my Master? – spytał cichym szeptem, który przepełniał szacunek. Jego Pani spełniła jego oczekiwania.
Przez dobrą chwilę trwała cisza. W ciemności, rozświetlonej jedynie przez lampiony nie dochodził do nich żaden szmer.
Integra poruszyła ustami, lecz nie wydobył się z nich dźwięk. Próbowała coś powiedzieć, ale nie była w stanie. W końcu udało jej się. Ledwo słyszalnie, tak że jedynie wampir mógł zrozumieć taki pomruk, wykrztusiła.
- Zniszcz…
Czy ta noc mogłaby być wspanialsza?
- Przyjąłem – Alucard ponownie posadził dziewczynkę na swoim ramieniu, po czym wolną ręką powalił wszystkie lampiony. Ogień z łatwością rozprzestrzenił się po starym drewnie, z którego zrobiona była chatka oraz resztę terenu.
Gdy wampir opuszczał to miejsce z dzieckiem zasypiającym na jego rękach, za nimi unosiły się szare kłęby dymu.

***

Przez 2 dni Integra nie odezwała się ani słowem. Nie spała dobrze, wciąż miała pobudki nocne. Zachowywała się, jakby była w transie, nieco nieprzytomnie.
Właśnie zbliżał się ranek. Dziewczynka wstała z łóżka, znów miała w nocy sny pełne ognia, krwi i ghouli. Słysząc za oknem czyjeś głosy ubrała się i wyszła na dziedziniec. Zastała tam Alucarda z trójką cyganów, którym właśnie dawał zapłatę. Przywieźli cotygodniową dostawę jedzenia. Integra jednak zaciekawiło dodatkowa skrzynia, którą także dostarczono.
Kiedy odjechali podeszła do swojego opiekuna i pociągnęła go za płaszcz, przyciągając jego uwagę, po czym wskazała na ową skrzynię.
- Pytasz co tam jest, tak? To książki – widząc jej zdziwione spojrzenie dodał – Tak, kolejne. Od dziś zaczynamy twoją edukację.
Integra zajrzała do środka i znalazła różne elementarze, słowniki i książki do nauki języków czy przedmiotów ścisłych. Był tam materiał od jej poziomu aż do poziomu dwunastolatka.
- Od dzisiaj kończymy z zabawą z wilkami. Codziennie będziesz się uczyć. Standardowego programu oraz rzeczy, które ja… – tutaj wampir się uśmiechnął – …uznam za przydatne dla ciebie.
Dziewczynka zajrzała do kilku książek, po czym spojrzała na Alucarda. Jej oczy już nie były beznamiętne. Teraz posiadały w sobie stalową siłę.
- Rzeczy takie jak strzelanie? – jej głos brzmiał głośno i wyraźnie, bez wesołości. Ale za to  z przyjemnym wyczekiwaniem. Były to jej pierwsze słowa, odkąd opuścili Włochy.
- O wiele więcej Integro. O wiele więcej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz