Sir Arthur
Hellsing siedział w swoim gabinecie przy biurku. Przeglądał uważnie plik
dokumentów, co jakiś czas sięgając po pióro i coś podpisując. Im bardziej
sterta papierów się zmniejszała, tym mocniej mężczyźnie drżały ręce. Jego
ostatni podpis, na ostatnim dokumencie był dziwnie koślawy.
Hellsing
siedział w ciszy przez dobrą minutę, aż w końcu zacisnął dłoń w pięść i z całej
siły uderzył nią w drewniany blat biurka. Nie miał już czym się zająć, więc wszystkie
skłębione w nim emocje wyszły na wierzch. Smak porażki oraz świadomość, że
zawiódł go dobijała. Ostatnia misja była…
Drzwi się
otworzyły i do pomieszczenia wszedł Walter. Kamerdyner zachował kamienny wyraz
twarzy, nawet wiedząc w jakim stanie jest teraz jego pan. Podszedł do
stanowiska Arthura i ponieważ nie doczekał się żadnej reakcji oznajmił.
- To koniec
pracy na dziś. Powinien Pan udać się na spoczynek.
- Walterze… -
Hellsing powoli cedził słowa przez zaciśnięte usta - …Czy podczas ostatnich działań…popełniłem
błąd?
- Dlaczego
mnie Pan o to pyta? Jestem jedynie zwykłym lokajem, a przed mną siedzi mój Pan.
Moje zdanie nic przy pańskim nie znaczy.
- Straciliśmy
naszych ludzi…
- Ofiary na
misjach to nic nadzwyczajnego.
- Ale 27
Walter! 27…Nigdy…Odkąd pamiętam, nigdy nie ponieśliśmy takich strat podczas
pojedynczego zadania.
Lokaj nie
odpowiedział. Czuł, że jego pan musi się zebrać w sobie zanim powie resztę
wypowiedzi.
- Nie było
takich wielkich strat wcześniej ponieważ… - Arthur wstał z krzesła, nie
spuszczając wzroku z blatu - …wysyłałem Alucarda.
- Jeśli mogę
spytać… - Walter udał, że się waha – Dlaczego go Pan nie wezwał? To była misja
większego kalibru. Idealna dla niego.
Hellsing
odwrócił się plecami do lokaja i podszedł do okna. Księżyc świecił zaskakująco
nisko i miał kształt cienkiego rogalika. Właśnie wpatrując się w niego, Arthur
myślał na tym pytaniem. Nie miał satysfakcjonującej odpowiedzi.
Kilka dni
temu dostali wieści o masowych atakach wampirów w małym miasteczku. Nie było
jednego krwiopijcy, ale aż pięciu. Plus dochodziły ich ghoule, które stworzyli.
Zabicie takiej grupy nie było misją łatwą, wręcz przeciwnie. Tak jak Walter
powiedział, była idealna dla Alucarda. Zaliczała się do tych najtrudniejszych.
Lecz mimo to nie kazała kamerdynerowi go wezwać. Zajęli się tym jego żołnierze.
Zadanie wykonano, ale niemal cały oddział poległ.
Nie wezwał
swego Sługi, bo…miał złe przeczucie. Czuł, że jeśli teraz zleci wykonanie
Alucardowi brudnej roboty stanie się coś straszliwego w skutkach. Uległ temu
przeczuciu, a teraz jego ludzie nie żyli.
- Myliłem się
– rzekł, wciąż spoglądając za okno – Wezwę go. Następnym razem – I już nikt
więcej nie zginie z jego winy. Koniec z tą słabością i ufaniu głupim
przeczuciom.
Walter kiwnął
głową na znak aprobaty.
- To już 4
lata… - wymknęło się Arthurowi, tonem, który stał się nagle zimny.
Tak,
dokładnie 4 lata temu Alucard opuścił posiadłość wraz z małą Integrą w
ramionach. Po ich odejściu Arthur wziął się garść, wedle przewidywań Alucarda.
Odstawił alkohol i na nowo zajął się agencją. Musiał jednakże okłamać wielu
ludzi, w tym samą królową. Ogłosił, że zamknął swego wampirzego sługę w
piwnicach swego domu, a swą córkę wysłał za granicę, wraz z zaufanym
człowiekiem, aby dorastała i uczyła się w lepszych warunkach. Nie mógł w końcu
powiedzieć prawdy, nie chciał sobie wyobrażać co by wówczas wybuchło. Natomiast
w samej posiadłości, wymawianie imienia „Integra” było zakazane.
- Zabrał JĄ
do innego kraju, prawda? Pewnie do Europy. Tam Alucard ma swobodę w
teleportacji. Nie musi pokonywać wód – to były wszystkie informacje, jakie mógł
wydedukować. Za każdym razem, gdy sir Hellsing myślał o dziecku czuł, że coś
się w nim łamie. Jego serce wciąż wypełniała nienawiść, ale już mniejsza i
dająca się opanować.
- Tak,
zapewne – Walter postanowił jednak wyjść. Jego pan najprawdopodobniej dzisiaj
nie uśnie, a im dłużej tu będzie tym on sam będzie dla niego ciężarem. Mógłby
zażądać wyjawienia miejsca, do którego miał wysyłać wiadomości wampirowi, a
tego żałowaliby obydwaj.
Walter zamknął
za sobą drzwi gabinetu i pozwolił sobie na lekki uśmiech. Wszystko zmierzało
zgodnie z planem. Jego i ich…
***
Integra
biegła po trawie i goniła wielkiego wilka o rudej sierści. Zwierzę było
szybkie, ale dziewczynka lubiła takie wyzwania. Dziecko gwałtownie skręciło,
goniąc wilka i straciło równowagę. Nie przejęła się ani zadrapaniem na kolanie,
ani plamach po trawie na jej spódnicy. Znów ruszyła w pogoń za basiorem.
- Ja ci dam!
– krzyknęła i będąc już blisko zwierzęcia, wskoczyła na jego grzbiet. Wilk nie
próbował jej zrzucić, lecz biegał dalej, a dziewczynka śmiała się wesoło,
ciesząc się z tej przejażdżki. Mocno trzymała się sierści, aby nie spaść na
ziemię…kolejny raz.
Inne wilki z
watahy dołączyły do nich i także zaczęły biegać w kółko. Przypominało to trochę
zabawę z psami, tyle że z bardzo wyrośniętymi.
Alucard
zastał ten obrazek przed zamkiem, kiedy wynurzył się z lasu. Był zaskoczony
poziomem z jakim wilki były podporządkowane Integrze. Zwierzęta same z siebie
były posłuszne i uległe, co u wilków było niespotykane.
- Alucard! –
czterolatka zeskoczyła z basiora na jego widok i ruszyła w jego stronę – I co?!
Będziesz zabijał złe wampiry?!
Wampir ukrył
irytację, związaną z tym niemądrym pojęciem i wolno pokręcił głową.
- Na razie
nie. Nie mamy żadnych wieści – widząc rozczarowanie na twarzy dziewczynki,
uklęknął i pogłaskał ją po główce – Może następnym razem.
- Alucard… -
Integra zaczęła tonem, który mówił, że dziecko czegoś chce – Mogę nazwać
któregoś z nich? – wskazała paluszkiem na watahę.
- Mówiłem
już, że nie. To są wilki i choć przy tobie zachowują się jak pieski, to
wewnątrz mają niezłomną chęć pozostania dzikimi. Jak nadasz im imię, stracą
całą swoją niezależność i zaczną się buntować. I tak mocno muszę kontrolować
ich wolę.
- Wiem, ale… -
dziewczynka zrobiła naburmuszoną minkę. Wampir poczuł rozbawienie, Integra była
taka infantylna, gdy nie mogła zrobić tego, czego chciała.
- Skoro
wiesz, to daj temu spokój. Inaczej nie dostaniesz prezentu.
- Prezent?! –
błękitne oczy dziewczynki rozbłysły – Jaki? Jaki? Co to jest? Chyba nie
zabawka, prawda?
Rzeczywiście,
rzeczy dla dzieci szybko jej się nudziły. Alucard wyjął z kieszeni płaszcza
pudełko, które od razu wręczył dziewczynce.
- Powinnaś
być zadowolona – kąciki ust wampira uniosły się, gdy dziewczynka zajrzała do
wnętrza pudełka – Ta „zabawka” jest przeznaczona dla starszych. Na pewno ci się
nie znudzi jeszcze przez wiele lat.
Integra
wyjęła mały pistolet z perłową rękojeścią. Rzeczywiście, ze względu na mały
rozmiar przypominał zabawkę.
- Jest
prawdziwy? – twarz dziewczynki rozświetlił zachwyt w najczystrzej postaci –
Taki jak twój?
- Może jest
mały i niepozorny, ale zapewniam, że
zabójczo prawdziwy. Trzeba go tylko naładować.
Lecz Integra
nie potrzebowała na razie kul by się dobrze bawić. Czterolatce wystarczyło mierzenie
pistolecikiem we wszystko wokoło i udawanie, że strzela. Ale to tylko na razie.
W końcu pytała czy jest prawdziwy, więc niedługo będzie chciała wypróbować jego
pełne możliwości.
Wampir
zostawił dziewczynkę samą i wszedł do zamku. Skoro przez 4 lata udało mu się
uniknąć uczestnictwa w jakichkolwiek dziecinnych zabawach, należało ten stan
rzeczy utrzymać i nie kusić losu.
Udał się do
kuchni. Integra była człowiekiem, więc oczywiste jest, że musi jeść. I tak samo
jak z zabawą dziecka tak i gotowaniem Alucard nie musiał się zajmować. Znalazł
na to sposób. Każda dusza osoby, którą zabił poprzez wypicie całej krwi,
zostawała przez niego wchłonięta. Większość wampirów to umiała, ale nie
praktykowała, bo wolała swe ofiary zmieniać, a nie całkowicie mordować. On sam
miał w sobie ponad 3 miliony dusz, które teraz mogły się na coś przydać, a
mianowicie użyczyć mu wiedzy o ludzkim jedzeniu, a nawet samemu je zrobić.
Wystarczyło „włożyć” duszę w jakiś przedmiot…Jedzenie robiło się samo.
Alucard
obserwował z boku jak różne przedmioty, pokryte czernią i posiadające gdzieś
małe oko, latają same po pomieszczeniu. Chwilka czasu i obiad dla Integry był
gotowy. Trzeba było ją tylko znaleźć.
Na dworze już
jej nie było. Wampir poszedł za jej wonią i znalazł dziewczynkę w bibliotece.
Leżała na podłodze i przyglądała się rozłożonym przed nią otwartym książkom.
Obok niej leżała jej nowiutka „zabawka”.
- Co ty
robisz? – spytał swoim zwykłym zimnym i poważnym tonem.
- Oglądam
sobie – powiedziała prosto i podniosła na niego wzrok – Kiedy nauczysz mnie
czytać?
Jestem twoim
Sługą, a nie niańka czy nauczycielem – pomyślał, tłumiąc w sobie złość, która
dawno nie miała żadnego ujścia i rzekł na głos spokojnie.
- Najpierw
naucz się liter, czytanie będzie następne.
- Litery? To
te rozmazane znaczki, tak?
- Rozmazane?
– nosferatu wydawał się zaskoczony. Podszedł do dziewczynki i zerknął na
stronnice książki, którą miała przed sobą. Nie były zniszczone, wszystko
powinno być dla człowieka czytelne – Wszystko jest wyraźne.
- Dla mnie są
rozmazane, no może kiedy… - dziewczynka przysunęła twarz do książki tak, że
niemal dotykała stron swoim noskiem - …Jak tak patrzę to je widzę.
Alucard
westchnął tak głośno i z taką irytacją, że zabrzmiało to prawie jak warknięcie.
Omal nie złapał się za głowę. Jeszcze tego mu brakowało.
- Dobra idź
do kuchni i zjedz co jest tam przygotowane, a potem się przebierz. Musimy
wybrać się do miasta.
- Co? – to,
że Integra była w szoku to było za mało powiedziane.
Dziewczynka
nigdy, ale to nigdy odkąd tu przybyła jako niemowlę, nie wypuszczała się dalej
niż na skraj lasu. Nie wyszczubiła nosa poza tę okolicę. To że gdzieś dalej
istniało coś innego, jacyś inni ludzie niż ona sama i cyganie, których bardzo
rzadko widywała, wydawało jej się nierealne. Miasto oraz inne tego typu rzeczy
znała tylko z definicji. Nie znała nic, poza tym co oferowało jej to miejsce, w
którym żyła.
- Słyszałaś –
odparł krótko Alucard. Nie był zachwycony. Integra pozna świat zewnętrzny
trochę wcześniej niż planował, ale już trudno. Nie ma wyboru i nie wszystko
zawsze idzie idealnie z planem.
Ważne by to
ostatnie punkty tego planu były wykonane bezbłędnie.
***
Integra
jeszcze chyba nigdy nie zachowywała się tak grzecznie i spokojnie jak w tej chwili.
Trzymając swojego opiekuna za rękę, pozwalała się prowadzić, a sama chłonęła
każdą najdrobniejszą nową dla niej rzecz, jaką zobaczyła.
Alucard wraz
z dziewczynką szli właśnie jedną z głównych ulic Braszowa. Samochody, budynki,
sklepy, tłumy ludzi, ten hałas…to wszystko stanowiło dla Integry fascynującą
nowość, która z drugiej strony była odrobine przytłaczająca. Tyle tego było.
Czuła dziwny strach, że jeśli puści dłoń wampira od razu się zgubi i już nie
wróci do domu.
Na szczęście
jesienna pogoda była na tyle chłodna przez wiatr, a jednocześnie słońce
świeciło wystarczająco na tyle, że ani płaszcz ani przeciwsłoneczne okulary
Alucarda nie przykuwały zanadto niczyjej uwagi. A to najważniejsze. Wystarczyła
by jakaś cholerna plotka, a wiadomość o ich miejscu pobytu mogłaby dotrzeć do
Arthura.
W końcu
wampir wprowadził dziecko do jednego z budynków. Integra spostrzegła mnóstwo
par okularów, podobnych do tych, które miał jej opiekun, tyle że z
przezroczystymi szkłami. Dodatkowo był także kilka przyrządów, których nie
rozpoznawała.
- W czym mogę
służyć? – podszedł do nich sympatyczny starszy pan, w długim białym fartuchu.
Miał małą kozią bródkę i spory brzuszek.
Dziewczynka
gapiła się na niego z szeroko otwartymi oczami. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek
oglądała innego człowieka z tak bliska. Bo przecież osoba, którą trzyma za rękę
nie była człowiekiem. Często jej to powtarzał, żeby zapamiętała.
- Mam
podejrzenie, że moja bratanica ma wadę wzroku. Niech ją pan zbada i w razie
czego wybierze odpowiednie szkła.
- Oczywiście,
oczywiście – mężczyzna podszedł do biurka i począł przeglądać swój terminarz –
Pana godność i bratanicy.
- Jestem Al Ruthven, a to Ida
Ruthven.
Integra zerknęła zdziwiona na wampira, lecz ten posłał
jej jedynie ostre spojrzenie, mówiące, aby była cicho. Nie bała się tego
spojrzenia, choć mogło przyprawiać o ciarki dorosłych. Tak samo było z często
zagniewanym tonem głosu. Nie czuła strachu, bo Alucard po prostu taki był.
Odkąd pamiętała, więc wydawało jej się to zwyczajne i typowe dla niego.
- Nie byli
państwo umówieni… - słysząc starą śpiewkę wszystkich lekarzy, wampir podszedł
po okulisty, ściągając po drodze swoje okulary - …Mogę państwa wpisać na
najbliższy wolny termin. Będzie to… - lekarz przerwał, gdy podniósł wzrok.
Napotkał
skierowaną na niego dłoń w białej rękawiczce oraz spojrzenie niesamowicie
szkarłatnych tęczówek. Poczuł jak robi mu się pusto w głowie, a jego ciało jest
dziwnie lekkie. Praktycznie stracił wolę, co było nawet przyjemne.
- Zbadasz ją
teraz, jasne? – okulista pokiwał głową – Zrobisz to za darmo. Powiedzmy, że
będzie to prezent dla młodej damy.
- Prezent dla
młodej damy… - powtórzył słowa wampira, głosem pozbawionym emocji – Ależ tak.
Proszę tędy – wskazał na fotel.
Integra
ośmielona przez ponaglający gest swojego opiekuna usiadła na fotelu. Czekała co
będzie dalej.
Badanie nie
trwało długo. Przypuszczenia się potwierdziły. Dziewczynka potrzebowała
okularów. Teraz kiedy oboje wychodzili od okulisty Integra miała aż 3 pary. Jedną
miała już na nosie, a dwie pozostałe były na zapas. Oprawki były duże i
idealnie okrągłe.
- Są za
ciężkie – poskarżyła się dziewczynka.
- Musisz się
przyzwyczaić.
- Ale dziś
było fajnie…Dostałam 2 podarunki, widzę o wiele lepiej i jeszcze to… - machnęła
szeroko ręką, chcąc pokazać jakie wielkie wrażenie zrobiło na niej miasto.
- Tak, miałaś
sporo wrażeń – Alucard nie był już w złym humorze. Zaczynało się ściemniać, a
zanikanie Słońca miało dobry wpływ na jego energię.
- Dlaczego Al
I Ida Ruthven? – Integra zadała pytanie, które nie chciało wyjść z jej głowy.
Alucard
zaśmiał się, przypomniawszy sobie, czemu wybrał to nazwisko. Było pierwszym co
mu przyszło do głowy, a jednocześnie było bardzo trafne. Pasowało do nich.
- Powinniśmy
jak najmniej używać naszych prawdziwych danych. W pewnym sensie jesteśmy jak
zbiedzy, ukrywamy się przed pewnymi ludźmi. A właściwie jednym człowiekiem. Imiona wymyśliłem na poczekaniu, zaczynają się na
pierwsze litery naszych prawdziwych imion, a co do nazwiska… - znów zachichotał
w swój złowieszczy sposób – Lord Ruthven jest bohaterem opowiadania Johna
Polidoriego pt. „Wampir”. Jest
uznawany za pierwszego wampira, który pojawił się w literaturze jako
przedstawiciel wyższej klasy społecznej – pojawił się nawet przed „Draculą” – dodał Alucard w myślach.
- Naprawdę? A
mamy to opowiadanie?
- Mamy –
odrzekł. Byli już na skraju miasta, przy wejściu do lasu, więc wziął
dziewczynkę na ręce, aby w szybkim, wampirzym tempie pokonać las.
- Chcę to
przeczytać! – krzyknęła z ekscytacją na nowe wyzwanie – Masz mnie nauczyć
czytać, gdy wrócimy do domu, jasne?!
Czy to
dziecięcy kaprys, czy może jej pierwszy, prawdziwy rozkaz? Kąciki ust Alucarda
lekko się uniosły. Liczył, że to jest to drugie.
- Oczywiście.
Zrozumiałem – odrzekł i oboje rozmyli się w powietrzu.
***
2 lata później
Alucard po
raz któryś setny stanął przed skrytką pocztową w Pradze. Sprawdzanie jej przez
ostatnie lata było czymś pomiędzy nudnym przyzwyczajeniem, a odruchem
bezwarunkowym. Tak i teraz wampir otwierał skrzynkę z absolutną obojętnością.
Jakiż przeżył
wstrząs, gdy odkrył, że zawartość nie była pusta, jak przez ostatnie 6 lat. Był
tam list. Zwykły list, a jednak sprawił on, że No Life King poczuł, jak po jego
martwym ciele rozchodzi się silny dreszcz. Zaczęły go wypełniać ekscytacja,
wyczekiwanie oraz żądza krwi. Kiedy otwierał swą skromną korespondencję, jego
ręce lekko zadrżały.
Po zapoznaniu
się z treścią listu uśmiech wampira rozszerzył się do granic możliwości, a jego
cienie praktycznie się roztańczyły.
Czarne włosy oraz poły płaszcza falowały, choć nie było żadnego wiatru.
Czerwień jego oczu iskrzyła i błyszczała.
Misja
przyszła w perfekcyjnym momencie. Zupełnie jakby jego plan był już przeznaczoną
przyszłością, dla niego i Integry.
***
Dziewczynka
siedziała na starym fotelu. Była za niska na ten mebel, więc jej nóżki zwisały
nad kamienną podłogą. W rękach trzymała książkę. Od dawna umiała już czytać.
Chciała to umieć odkąd zobaczyła świat zewnętrzny. Literatura stała się jej
oknem na świat i uczyła o rzeczywistości, która istniała za tymi lasami i
górami. Jednocześnie nie miała wielkiej ochoty opuszczać swojego domu. Książki
były w takim razie idealnym rozwiązaniem.
Biblioteka w
zamku była bardzo dobrze wyposażona. Były tu książki historyczne, naukowe, o obcych
językach, o geografii, o ekonomii i wiele innych. Najbardziej rozczytywała się
w powieściach obyczajowych, bo tylko te jej dziecięcy rozum potrafił najlepiej
zrozumieć.
Wciąż jednak kilku
rzeczy nie pojmowała. Np. czemu wampiry były tam traktowane jako mity, albo nie
było ich w ogóle? Dlaczego większość postaci wydawała jej się głupia? Lub
znaczenia słów „ojciec”; „matka” czy „tata”. Słowa te w książkach miały
zupełnie inne znaczenia niż sama znała. Dla niej ojciec przypominał o wiele
bardziej istotę mityczną niż wampir.
Jednakże nie
zadawała jeszcze żadnych pytań odnośnie tego. Nie chodziło o to, że nie miała
odwagi. Po prostu dobrze znała swego opiekuna i czuła przez skórę, że on jej
nie odpowie. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Sam jej kiedyś wszystko opowie, na
pewno.
Integra
mimowolnie podniosła wzrok znad książki i aż podskoczyła z zaskoczenia. Alucard
stał tuż przed nią. W ogóle nie zauważyła, kiedy się zjawił.
- Alucard!
Przestraszyłeś mnie… - głos dziewczynki trochę się załamał pod koniec, gdy bardziej
przyjrzała się twarzy wampira. Nigdy go takiego nie widziała. Nigdy także nie
bała się jego rozgniewanego tonu, wzroku czy jego wampirzych umiejętności,
które widywała. W tej chwili po raz pierwszy odkąd się urodziła, Integra
poczuła mały lęk przed nim.
- Wybacz mi,
moja droga – przybliżył się jeszcze bardziej, tak że niemal się stykali.
Patrzył na nią z góry, wprost w jej błękitne oczy schowane za okularami.
Oceniał ją.
Wciąż była dzieckiem. Małym, sześcioletnim dzieckiem. Jej blond włosy sięgały
już do jej pasa. Jej ubiór złożony z długiej, niebieskiej spódniczki i białej
koszuli oraz jej spojrzenie pełne niewinności i ufności były najlepszym
dowodem.
Lecz to się
dzisiaj skończy. Będzie musiała w końcu dorosnąć i stawić czoła prawdziwemu
życiu. Czas dzieciństwa dobiegł końca. Jego roli niani również.
- Zajmiesz
się dzisiaj sobą, dobrze? Muszę przespać ten dzień, by w nocy być w pełni sił –
oznajmij Alucard. Z jego postawy sączył się mrok.
- Ja…Jak to?
- Dostałem
zadanie od organizacji Hellsing – wampir podniósł do góry kopertę na potwierdzenie
swoich słów – Chcę byś poszła ze mną.
- Naprawdę? –
Integra zamrugała szybko, zadziwiona – Będziesz zabijał złe wampiry? I mam iść
z tobą? – dziewczynka oprócz lęku oraz zdziwienia, poczuła jak do tych emocji
dołącza ekscytacja.
- Tak,
dokładnie – obrócił się gwałtownie, jego płaszcz smagnął jej twarzyczkę. Ruszył
wolnym krokiem przed siebie – Bądź gotowa o zachodzie słońca. I miej przy sobie
swoją ulubioną „zabaweczkę” – rzekł i przeniknął przez ścianę.
Gdy zamykał
wieko swej trumny, jego cichy szept rozszedł się po komnacie.
- Nie mogę
się doczekać…Nie mogę…
***
Integra
siedziała na potężnym ramieniu i mocno trzymała się kołnierzyka jego koszuli,
żeby nie spaść. Rozglądała się po nieznanym jej miejscu. Niby tu również były
lasy i góry, lecz były jakieś inne. Góry były wyższe, las gęstszy, zapach inny
i cała ta atmosfera.
Czuła ciekawość
i niepokój, spowodowany nieznaną sytuacją oraz zupełnie nowym zachowaniem
Alucarda. Był nad wyraz zadowolony, ale ten jego uśmiech…te cienie…
Zawsze taki
był? Dziecko nie pamiętało.
- Gdzie
jesteśmy? – spytała, siląc się na hardość. Nie zamierzała okazać słabości.
- Północne
Włochy. Jesteśmy w Alpach.
Dziewczynka
pokiwała głową na znak, że rozumie. Jedyne co przeglądała w książkach od
geografii to mapy. Kojarzyła mniej więcej gdzie są.
Alucard szedł
przez las bardzo wolnym krokiem. Można powiedzieć, że przedłużał tę chwilę. Gdy
w oddali między konarami drzew, zaczęło prześwitywać jakieś światło zatrzymał
się i odstawił Integra na ziemię.
- Chodź, już
niedaleko…
Głos wręcz mu
kipiał od nienazwanych emocji…
Ruszył do
przodu. Dziewczynka podążyła za nim, ale nim się zorientowała, jej opiekun
rozpłynął się w powietrzu.
- Alucard?! –
zawołała, lecz nikt jej nie odpowiedział. Wampir zniknął, był przed chwilą tuż
przy niej, a teraz…
Integra zignorowała
rosnący strach i wzięła się w garść. Alucard nie zostawił by jej samej…Prawda?
Zawsze był obok, więc…
Dziewczynka
poszła w stronę owego światła. Im bliżej była, tym coraz wyraźniej rysowała się
stojąca przed nią chatka. Była wykonana z drewna, a wokół było rozstawionych
kilka wysokich lampionów, w których palił się ogień. Przy domku ciągnął się
lekko zniszczony płot. Wyglądało to na typową wiejską chatkę, gdyby nie…
- Co…co to? –
dziewczynka straciła niemal równowagę, gdy z ciemności zaczęły wyłaniać się
ohydne stwory. W świetle lamp ich szpetność zyskiwała na sile. Przypominały
ludzi, ale jedynie kształtem. Ich oczy nie miały tęczówek, ani źrenic. Wydawały
tylko jakieś pomruki i niż nie znaczące dźwięki. Były kompletnie bezrozumne.
W tym
momencie drzwi chatki otworzyły się i wyszło z niej trzech mężczyzn i jedna
kobieta. Mężczyźni byli wysocy, dobrze zbudowani i schludnie, lecz prosto
odziani. Emanowała od nich pewność siebie. Natomiast kobieta wydawała się o
wiele mizerniejsza i słabsza. Chowała się za plecami jednego z towarzyszy.
- Cóż to?
Dziecko zawędrowało aż tutaj? – odezwał się facet, stojący na czele – Chodź
mała, jak się nazywasz?
Integra
zrobiła niepewny krok w tył. Mężczyzna nie był tym zadowolony. Jego kły
błysnęły w słabym świetle. Był wampirem.
Stwory, które
przed chwilą stały bez ruchu nagle ruszyły naprzód, wprost w stronę
dziewczynki. Było ich bardzo dużo, więcej niż się dziecku zdawało. Z ciemności
wciąż wyłaniały się nowe. Mogła naliczyć ich ponad 20.
Rączki
Integry poruszyły się same i wyciągnęły zza paska pistolet. Wycelowała w
potwory, dłonie strasznie jej się trzęsły. Bała się.
- Urocze.
Dzieciątko myśli, że jej zabawka ją obroni – zaśmiał się głośno jeden z
wampirów, a reszta mu zawtórowała. Jedynie kobieta wycofała się z powrotem do
domku.
Dziewczynka
nie kontrolowała już swojego oddechu ani przerażenia. Chciało jej się płakać. Zamknęła
oczy i jak żywo przypomniała sobie jeden ze spokojnych dni w jej domu.
- Wyceluj, a potem pociągnij za spust –
polecił Alucard z cierpliwością.
Dziecko zwężyło powieki w skupieniu i
strzeliło. Siła wystrzału jej małego pistoleciku ją zaskoczyła. Była tak silna,
że popchnęła ją mocno do tyłu, omal nie upadła.
- Nie trafiłaś – skwitował wampir złośliwie
– kula poszła za bardzo w górę.
- Nie spodziewałem się, że to takie trudne.
- Spróbuj jeszcze raz.
Integra znów wycelowała w drewnianą tarczę,
którą Alucard zrobił specjalnie dla niej by mogła się szkolić. Chciała być tak
dobrym strzelcem jak on. Pociągnęła ponownie za spust, tym razem nie dała się
zaskoczyć.
Kula trafiła w dolny róg tarczy. Dziewczynka
podskoczyła z radości.
- Udało się!
- Nie całkiem – Integra przestała się
cieszyć – Taki strzał niewiele da. W walce z wampirem lub ghoulem należy
celować w serce lub w głowę. Tylko takie strzały dają efekt. Ty trafiłaś co
najwyżej w biodro.
- Co to jest ghoul?
- Śmieć, nic więcej. Ohydny stwór, który
istnieje by niszczyć i tworzyć innych podobnych sobie. Ludzie, którzy stracili
dziewictwo, a zostali ugryzieni przez wampira zmieniają się w ghoula, nic nie
wartą, posłuszną kreaturę.
- Jak wyglądają?
- Trzeba je zobaczyć, aby zrozumieć.
- A co to „dziewictwo”?
- Za dużo pytań zadajesz jak na jeden dzień.
Integra
otworzyła oczy. Potwory, które zidentyfikowała jako „ghoule” wciąż szły w jej
stronę. Zacisnęła zęby i dłonie na pistolecie tak mocno, że zbielały jej
knykcie, a drżenie zelżało. Mając w głowie słowa Alucarda, wycelowała bronią w
głowę najbliższego stwora i …
Strzały
rozległy się echem po pustej okolicy. Integra opróżniła cały magazynek. Jej
pistolecik z perłową rękojeścią miał miejsce jedynie na 6 kul. Umiejętności
dziewczynki nie były imponujące, wręcz przeciwnie, ale adrenalina zrobiła swoje. Głowy dwóch
ghouli rozprysły się i potwory padły martwe. Krew, która trysnęła z ich ran
pochlapała jej ubranie i twarz.
Udało jej się
zabić tylko 2 potwory. Reszta kul chybiła. Integra pod wpływem szoku i rozpaczy
straciła wszystkie siły i upadła kolanami na ziemię.
- CO?!!! Jak
ten bachor… - wampiry były wściekłe i w jeszcze większym szoku niż dziecko.
- Zabije ją!
Wyssę do ostatniej… - wysyczał nieumarły o długich, brązowych włosach, lecz nie
zdążył dokończyć wypowiedzi.
- Odważne z
was typy. Trzy rosłe wampir z małą armią sług przeciw jednemu ludzkiemu
dziecku. Godne najwyższej pogardy.
Panika, która
ogarniała dziewczynkę zniknęła, gdy usłyszała głos, który znała najlepiej na świecie.
Wyczuła za swoimi plecami znajomą obecność. Poczuła jak duża dłoń w rękawiczce
delikatnie głaszczę ją po włosach.
- Doskonale
się spisałaś, moja droga – Alucard szepnął jej tuż przy uchu. Integra
zarumieniła się słysząc u niego … dumę. Jednakże strach i przerażenie powróciły
do niej w jednej chwili, kiedy jej opiekun stanął przed nią, osłaniając przed
chordą ghouli. Zupełnie zapomniała o obecności tych wszystkich potworów.
- Ktoś ty?
Mów zaraz! – wampiry były skonfundowane. Pojawienie się w ich kryjówce
ludzkiego dziecka, zabicie (nie wiedzieli jak się to stało) dwóch sług a teraz
kolejny obcy przybysz wytrącił ich z równowagi.
- Zabójcą –
Alucard rozważył swoje możliwości. Chciał aby dziś Integra zobaczyła jak
najwięcej rzeczy, do których był zdolny. Nie wiadomo, kiedy nadarzyła by się
następna okazja. Miał ochotę dać się specjalnie zranić, a potem zregenerować,
ale gdy zaczną strzelać do niego (jeszcze nie zrozumieli, że jest ich pobratymcą)
mogą trafić Integre. Jeśli kula przejdzie przez niego na wylot, zrani
dziewczynkę, a do tego nie może dopuścić. Ona ma teraz jedynie obserwować. Więc
pokaz własnej odporności na wszelakie rany musi odłożyć na inny raz. Na razie
wystarczy pokaz siły króla nieumarłych…
„Śmieci”,
które miał zlikwidować zaczęły się śmiać z tego określenia i rzucać wyzwiska.
Nie trwało to długo. Alucard wyciągnął swojego dawno nieużywanego Casulla 454.
Tą broń już nie dało się nazwać zabawką.
Rozbrzmiała
kolejna seria strzałów, lecz już nie tak krótka, ani niecelna. Każdy poświęcony
pocisk trafiał centralnie w głowę ghoula, masakrując ją. Gdy pusty magazynek
wypadł z hukiem na ziemię z pistoletu, po grupie stworów zostały jedynie zakrwawione
szczątki.
Grupie trzech
wampirów nie było już do śmiechu. Byli wstrząśnięci, nie docierało do nich
przez chwilę co tu się dzieje. W końcu usunęli na bok pytanie, w jaki sposób
zabita ich sługi w ten sposób, który nie powinien działać. Poczuli furię i
wściekłość, ponieważ Alucard przejął ich dobry humor sprzed chwili i śmiał się
teraz do rozpuchu. Ukazał swoje kły, przekazując dosadnie, że również nie
należy do rasy ludzkiej.
Trójka
mężczyzn zasyczała wściekle i zamierzyła się, chcąc skoczyć i zaatakować
„zabójcę”, lecz powstrzymała się, kiedy ubaw Alucarda gwałtownie zniknął, a pentagramy na jego rękawiczkach zaczęły emanować dziwnym, czerwonym
światłem.
Co prawda
Alucard poradziłby sobie z nimi bez zmieniania formy, ale skoro ma pokazać
dziewczynce jak najwięcej swoich możliwości, to może sobie poszaleć.
- Zdejmuję
pieczęcie ograniczające z poziomów trzeciego, drugiego i pierwszego. Sytuacja
A. Działanie zaaprobowane przez Cromwella. Zdejmuję pieczęcie, aż do momentu
wyeliminowania wrogów.
Od postaci
Alucarda wystrzeliły cienie. Pojawiły się na nich setki, a może tysiące szkarłatnych
oczu...choć nie, raczej ślepi. Sam wampir wpierw rozmył się w mroku, aby
następnie ukazać się w swojej odmiennej postaci. Czerwony płaszcz zniknął, za
to pojawił się czarny dopasowany strój. Włosy wydłużyły się gwałtownie. Jego
ramię nie zmaterializowało się, zamiast niego był tam ruszający się kształt,
przypominający wściekłego psa. Na ziemi pojawiły się długie, obrzydliwe robaki,
wychodzące jakby z tych właśnie wystrzelonych cieni, z pomiędzy licznych gałek
ocznych.
Trójka
wampirów dopiero tej poznała prawdziwe znaczenie słowa „przerażenie”. Ujrzeli
demona, diabła i potwora w jednej osobie, który … przyszedł po nich.
Integra jakby
zamarła. Patrzyła się. Siedziała cichutko na ziemi i wciąż patrzyła.
- Czym…Czym
ty do cholery jesteś?! – krzyknął jeden z „śmieci”
No Life King
rozszerzył swój maniakalny uśmiech, co wydawało się już niemożliwe, po czym
demoniczny pies z jego ramienia oraz całe robactwo wystrzeliły do przodu.
Rzuciły się na wampira stojącego na czele. Ten nawet nie odskoczył, nie był w
stanie. Był najsłabszy z grupy, nie próbował walczyć, czując że to koniec.
Został
rozszarpany żywcem przez bestialskie oblicze potwora.
Drugi wampir
wydał z siebie ryk pełen wściekłości i nienawiści. Skoczył i rzucił się na
demona z kłami.
Był już o krok…tak
blisko…prawie dosięgnął jego falującej niczym dym postaci, gdy…
Jego głowa
została przecięta w równej linii tuż pod dolnymi powiekami i nad początku
zarysu nosa. Górna część, posiadająca wciąż pełne furii spojrzenie upadło
rozlewając po trawie krew. Chwilę później dołączyła do niej pozostała część
ciała.
Nie przeciął
go żaden miecz, czy nóż. Była to druga dłoń Alucarda, jego dłoń odziana w białą
rękawiczkę. Była ona teraz ostrzejsza i szybsza niż jakiekolwiek istniejące
ostrze. Wykonała jeszcze kilka ruchów, by nieumarły już na pewno nie wstał.
Drugie ramię nagle wróciło.
Został tylko
jeden nosferatu, ten z długimi brązowymi włosami. Był może i pełen lęku ale i również pełen gniewu. Wampiry skoczyły
ku sobie, ale los „śmiecia” był już przesądzony. Mężczyzna szybko stracił
wszystkie kończyny. A żeby tego było mało, diabeł podniósł jego tors bez rąk i
nóg wysoko i rzucił go wprost na szczebel płotu. Ciało nadziało się na niego,
niczym na pal. Gęsta ciecz spływała po drewnie. Wampir wciąż żył, ale bez
kończyn nie mógł się z tego uwolnić. Mógł jedynie trwać w agonii i czekać, aż
go dobiją. Jęczał coś niezrozumiale, lecz był ignorowany.
Alucard czuł
się wybornie. Przeciwnicy może i nie byli nic warci, ale po 6 latach hamowania
swej natury te pojedynki były niewysłowioną ulgą. Nieumarli zostali pokonani,
więc blokady ponownie się nałożyły i wampir wrócił do swojej codziennej formy.
Wszystkie ślepia zamknęły się i zniknęły, tak samo jak pies, robaki i wszystkie
cienie.
- Wyjdź! –
wampir krzyknął w stronę chatki. Wówczas wyłoniła się z niej owa kobieta, która
się wcześniej schowała. Ledwo stała, jej nogi drżały a serce waliło tak mocno,
że niemal ludzkie ucho mogło je usłyszeć z odległości.
- Proszę
–zaczęła błagać – Jestem człowiekiem, nie zrobiłam nic złego. Nie brałam w tym
udziału.
- W
pobliskich wiosek masowo znikali ludzie – mówił Alucard pozornie spokojnie,
zbliżając się do kobiety – Jak sądzę skończyli oni jako te szczątki ghouli. Ta
sytuacja przyciągnęła uwagę. Jaką rolę w tym odegrałaś?
- Żadną,
naprawdę! Mieszkali tylko…znaczy się zatrzymali się w moim domu tymczasowo.
Obiecali, że… - ucięła szybko, jakby zdając sobie sprawę, że powiedziała za
dużo.
- Obiecali
ci, że uczynią cię jedną z nich. Dlatego ich gościłaś. Popierałaś ten proceder
i chciałaś brać w nim udział – wampir stanął teraz przed kobietą. Pomimo
uczucia pogardy nie mógł pozbyć się swojej maniakalnej radości – Rozkaz od
mojego Pana brzmiał: Zlikwiduj wszystkich! Bez wyjątku. Dobrze się składa –
Alucard złapał człowieka za szyję. Ta wiła się, próbując się uwolnić, lecz bez
skutku – Jestem głodny. Od lat pije jedynie mrożonki. Mam ochotę na coś
ciepłego…
Wampir wbił
swoje kły w kobietę i zaczął pić. Im więcej pił, tym jej krzyki i jęki stawały
się coraz cichsze, aż w końcu zniknęły całkowicie. Wampir pozwolił opaść ciału
na ziemię, po czym nadepnął na nie, zgniatając głowę na miazgę. Zapobiegł tym samym
jej przemianie.
Został
jedynie konający, wbity na płot. Alucard podszedł, przebił jego ciało na wylot
i wyjął z jego klatki piersiowej serce. Zgniótł je bez śladu obrzydzenia. Na
płocie wisiało już tylko martwe truchło.
Wampir
wysunął swój długi język i zlizał krew ze swoich rąk, a także z kącika ust.
Rozejrzał się po terenie i ocenił szkody. Urządził tu istną rzeźnię. Trawa cała
pokryta była fragmentami ciał i oblana gęstą cieczą, która w świetle ognia
wydawała się czarna. Sceneria pełna zmasakrowanych szczątków była makabryczna.
Trzeba to wszystko zniszczyć by nikt się na to nie natknął.
Alucard w
końcu odwrócił się za siebie i wymierzył swój wzrok w Integre. Jeśli jego plan
mógł się kiedykolwiek nie powieść, to właśnie w tym momencie. Ta jedna chwila
jest decydująca.
Dziewczynka
wciąż klęczała w tym samym miejscu. Jej oczy były szeroko otwarte, wpatrzone w
niego. Nie trzęsła się już. Wciąż miała na sobie trochę krwi ghouli. Wampir
wsłuchał się w rytm jej serca, który okazał się normalny, nie przyśpieszony. To
było zwykłe miarowe bicie. Jedyne co odbiegało od normy to jej oddech, który
były przyśpieszony.
- Rozumiesz
już Integro? – Alucard wolnymi krokami zaczął zbliżać się do dziewczynki, nie
przerywając kontaktu wzrokowego – Używanie pojęć jak „złe” i „dobre” wampiry
jest niedopuszczalne. Istnieją tylko te „złe”, a ja nie jestem wyjątkiem. Można
nawet rzec, że jestem tym najgorszym ze wszystkich stworów.
Integra nic
powiedziała. Milczała i nie odrywała wzroku od zbliżającego się potwora, który
kilka minut temu zamordował w brutalny sposób, na jej oczach rozumne istoty.
- Nawet jeśli
się mnie teraz boisz to i tak nie masz dokąd uciec… - wampir przystanął jakiś metr
przed sześciolatką. Jego głos był hardy, pełen powagi i ostry - …ani do kogo.
Masz tylko mnie. Nie posiadasz nic, ani nikogo oprócz mnie. Nie masz więc
żadnego wyboru. Ale pamiętaj…to działa w obie strony. Ja również mam tylko
ciebie. Swoją Panią!
Po raz
pierwszy użył wobec niej na głos tego zwrotu. Dziewczynce zaparło dech, słysząc
te 2 krótkie słowa, które sprawiły że poczuła się…dziwnie. Nie potrafiła tego
nazwać. Uczucie to stało się silniejsze, gdy Alucard uklęknął i pokłonił się
przed nią. Nawet klęcząc był wyższy od siedzącej dziewczynki, ale to było bez
znaczenia.
- Integro
Hellsing, ty jesteś moją Panią. My Master! Ja jestem twą bronią, twym Sługą!
Taka jest teraz nasza więź! Tacy jesteśmy! – wampir podniósł głowę i ponownie
ich oczy się spotkały. W błękitnych oczach Integry nie było wstrętu, ani lęku
czy przerażenia, ale nie było również dziecięcej niewinności. Dziewczynka nie
bała się go, bo jakby inaczej. Nie mogła obawiać się lub brzydzić istotą, która
była jedynym w jej życiu towarzyszem. W ludzkim pojęciu byłaby to rodzina, lecz
nie w jego.
Wygrał!
Alucard już wiedział, że zwyciężył. To była chwila jego triumfu. Integra
należała do niego z wzajemnością. Nic tego nie zmieni. Było na to za późno.
- Jakieś
rozkazy, my Master? – spytał cichym szeptem, który przepełniał szacunek. Jego
Pani spełniła jego oczekiwania.
Przez dobrą
chwilę trwała cisza. W ciemności, rozświetlonej jedynie przez lampiony nie
dochodził do nich żaden szmer.
Integra
poruszyła ustami, lecz nie wydobył się z nich dźwięk. Próbowała coś powiedzieć,
ale nie była w stanie. W końcu udało jej się. Ledwo słyszalnie, tak że jedynie
wampir mógł zrozumieć taki pomruk, wykrztusiła.
- Zniszcz…
Czy ta noc
mogłaby być wspanialsza?
- Przyjąłem –
Alucard ponownie posadził dziewczynkę na swoim ramieniu, po czym wolną ręką
powalił wszystkie lampiony. Ogień z łatwością rozprzestrzenił się po starym
drewnie, z którego zrobiona była chatka oraz resztę terenu.
Gdy wampir
opuszczał to miejsce z dzieckiem zasypiającym na jego rękach, za nimi unosiły się
szare kłęby dymu.
***
Przez 2 dni
Integra nie odezwała się ani słowem. Nie spała dobrze, wciąż miała pobudki
nocne. Zachowywała się, jakby była w transie, nieco nieprzytomnie.
Właśnie
zbliżał się ranek. Dziewczynka wstała z łóżka, znów miała w nocy sny pełne
ognia, krwi i ghouli. Słysząc za oknem czyjeś głosy ubrała się i wyszła na
dziedziniec. Zastała tam Alucarda z trójką cyganów, którym właśnie dawał
zapłatę. Przywieźli cotygodniową dostawę jedzenia. Integra jednak zaciekawiło
dodatkowa skrzynia, którą także dostarczono.
Kiedy
odjechali podeszła do swojego opiekuna i pociągnęła go za płaszcz, przyciągając
jego uwagę, po czym wskazała na ową skrzynię.
- Pytasz co
tam jest, tak? To książki – widząc jej zdziwione spojrzenie dodał – Tak,
kolejne. Od dziś zaczynamy twoją edukację.
Integra
zajrzała do środka i znalazła różne elementarze, słowniki i książki do nauki
języków czy przedmiotów ścisłych. Był tam materiał od jej poziomu aż do poziomu
dwunastolatka.
- Od dzisiaj
kończymy z zabawą z wilkami. Codziennie będziesz się uczyć. Standardowego
programu oraz rzeczy, które ja… – tutaj wampir się uśmiechnął – …uznam za
przydatne dla ciebie.
Dziewczynka
zajrzała do kilku książek, po czym spojrzała na Alucarda. Jej oczy już nie były
beznamiętne. Teraz posiadały w sobie stalową siłę.
- Rzeczy
takie jak strzelanie? – jej głos brzmiał głośno i wyraźnie, bez wesołości. Ale
za to z przyjemnym wyczekiwaniem. Były
to jej pierwsze słowa, odkąd opuścili Włochy.
- O wiele
więcej Integro. O wiele więcej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz