Walter wszedł
do sypialni swego Pana z tacą w ręku, na której znajdowały się leki oraz
szklanka wody. Jego spojrzenie szybko omiotło całe pomieszczenie. Wszystko było
tak jak to zostawił kilka minut temu. Ale niezupełnie…
Jego Pan
leżał w łóżku, zmożony chorobą. Taki stan rzeczy trwał od kilku tygodni i nie
zanosiło się na poprawę. Wręcz przeciwnie, jego zdrowie się pogarszało.
Nie spał
już. Na krześle przy łóżku siedział mężczyzna, niewiele młodszy od sir Arthura
i w dodatku bardzo do niego podobny. Nic dziwnego, gdyż był to jego brat –
Richard Hellsing.
- Pańskie
lekarstwa sir Hellsing – rzekł Walter z nienagannymi manierami.
Arthur skinął
głową i połknął kilka tabletek, po czym popił wodą, wspomagany przez
kamerdynera.
- Nie wiem po
co wszystko – głos Hellsinga brzmiał bardzo słabo, nie ma co kryć – I tak moje
dni są policzone.
- Nie mów tak
bracie – natomiast głos Richarda był pełen boleści. Było jej aż nazbyt –
Będziesz z nami jeszcze długie lata. Jak nic przeżyjesz i mnie. Masz silne
ciało!
- Nie czuje
się ani trochę silny – westchnął przeciągle chory i zamknął oczy. Nie
otwierając ich powiedział – Walter…chce później o czymś pomówić…
Oczy lokaja
lekko się rozwarły, lecz trwało to tylko sekundę. Wyraz jego twarzy niemal od
razu wrócił do normy.
- Oczywiście
sir.
Gdy
wychodził, Walter dyskretnie obejrzał się do tyłu. Obserwował Richarda i jego
minę pełną troski. Wyglądał teraz jak wzór zatroskanego brata. Właśnie,
wyglądał…
Lokaj cicho
zamknął za sobą drzwi i w chwili kiedy rozległo się ciche trzaśnięcie, jego
oczy zalśniły złością. Ale nie tylko one. Coś przed nim również zalśniło w
mroku korytarza. A były to dawno nieużywane przez niego ostre nici.
Dziś mogą być
użyteczne…
***
Richard
Hellsing szedł korytarzem w stronę wyjścia z rezydencji. Właśnie skończyła się
jego wizyta u chorego brata więc…
…nie musiał
już udawać.
Był w iście
szampańskim nastroju. Jego długoletnia cierpliwość od dawna była wyczerpana.
Wziął sprawy we własne ręce i już były tego owoce. Jego brat umierał powoli tak
jak chciał. Już niedługo organizacja Hellsing znajdzie się w jego rękach, tak
jak od zawsze tego pragnął. Co prawda była jeszcze sprawa przebywającej za
granicą córki Arthura, ale można ją było także łatwo załatwić. Pozbycie się
dziecka to bułka w masłem.
Ile ona już
powinna mieć lat? Chyba z 12. Tak na pewno 12 lat. Nie powinno być z nią
trudności.
Wtem
zatrzymał się kilka metrów przed głównymi drzwiami. Ktoś zagradzał mu drogę, a
konkretnie stary kamerdyner.
- Coś Pana
rozbawiło, Panie Hellsing?
„Cholera” –
Pomyślał Richard – „Zauważył jak się uśmiechałem, myśląc o śmierci Arthura!
Spokojnie, nie skojarzy faktów!”
- Nie, po prostu staram się zachować pogodę
ducha w tym trudnym czasie. Myślałem, że może mój uśmiech poprawi Arthurowi
humor. Widocznie zapomniałem wyjść z roli.
- Ależ nie –
zaprotestował lokaj – Wyszedł z niej Pan, gdy tylko opuścił sypialnie mojego
Pana.
Rysy twarzy
mężczyzny drgnęły. Spróbował jeszcze ratować sytuacje i nie spanikować.
- Nie wiem o
czym mówisz – ton miał niewinny, ale głos mu lekko zadrżał – Ja naprawdę…
- Naprawdę
próbuje Pan zabić swojego brata – niby głos Waltera był taki jak zwykle, ale
dało się usłyszeć w nim pewną hardość.
Ręka
kamerdynera śmignęła w powietrzu, a wówczas jego linki przecięły kieszeń
Richarda i jej zawartość upadła na podłogę. Była to chusteczka, zapalniczka i …
mała strzykawka. Mężczyzna chyba nie mógł uwierzyć w to co się działo.
- Gdy cię tu
wpuściłem, mój Pan spał – lokaj zrobił kilka ostrożnych kroków w stronę
Richarda – Wtedy mu coś wstrzyknąłeś. Zawsze to robisz, kiedy tu przychodzisz.
Sądziłeś, że nie zauważę, że stan sir Hellsinga zawsze pogarsza się po twojej
wizycie? Że nie zauważę śladów po igle? – nici ponownie się zjawiły i przecięły
rękaw mężczyzny, tym razem dochodząc do skóry. Polało się trochę krwi, a
Richard upadł na kolano, z krzykiem bólu łapiąc się za ranę – Sadziłeś, że
oszukasz mnie tą mierną grą aktorską? – Walter stanął tuż nad mężczyzną i
patrzył na niego z góry bezlitosnym wzrokiem – Udając zatroskanego człowieka tylko
wzbudziłeś podejrzenia. W ogóle nie znasz tego uczucia.
- Dobrze,
przyznaje się! – Richard szybko się poddał. Po pierwsze dlatego, że nie miał ze
sobą broni, a po drugie ponieważ czuł że wokół niego unosi się mnóstwo
niewidzialnych i ostrych nici, które w każdej chwili mogły mu uciąć kończyny –
Miałem dosyć czekania, aż Arthur zdechnie i odda mi agencję! Chciałem
przyśpieszyć sprawę! Puść mnie! A przysięgam, że już mnie nie ujrzycie! Może i
Arthur dowie się prawdy, ale na pewno nie zaakceptuje faktu, że zabijesz
członka jego rodziny!
Richard mocno
uciskał swoją ranę. Mówił szybko, co mu przyszło na myśl. Chciał już jedynie wyjść
z tego żywym. Niestety, kamerdyner nie wyglądał na przekonanego.
- Zabawne, że
tak to Pan ujął – Walter zaśmiał się cicho. Richard był oniemiały, jeszcze nigdy nie widział u
lokaja innej ekspresji oprócz profesjonalnej beznamiętności – Uważa Pan, że sir
Hellsing będzie miał coś przeciw pańskiej śmierci, bo jesteście rodziną? Kiedyś
był gotowy zamordować własne dziecko. Rodzony brat to przy tym nic wielkiego.
Ostatnie co
Richard zdążył zrobić to otworzyć usta w niemym szoku. Potem nici oplotły się wokół
jego szyi. Zaciskały się coraz mocniej i mocniej. Mężczyzna próbował się
uwolnić, lecz bez skutku. Wzdłuż linek na jego szyi pojawiła się czerwona
obwódka. Przekrwione oczy chciały wyskoczyć mu z orbit. Próby wzięcia oddechu
stawały się coraz trudniejsze.
Lokaj zrobił
mały gest dłonią i wtedy krew trysnęła na posadzkę, a ciało Richarda uderzyło
głucho o ziemię.
Walter nawet
się nie skrzywił. Od razu wziął się za sprzątanie.
***
Kilka dni
później stan Arthura zaczął się poprawiać. Choroba w końcu zaczęła ustępować i
tylko Walter wiedział dlaczego dopiero teraz leki zaczęły działać.
- Richard
ostatnio przestał przychodzić – Hellsing był już w stanie sam brać leki, bez
niczyjej pomocy. Niedługo będzie mógł opuścić łóżko.
-
Rzeczywiście, proszę Pana – Walter nie pokazał żadnych emocji. Oprócz powodów
poprawy stanu swego Pana, wiedział również że za kilka dni przyjdzie
spreparowany list, w którym Richard Hellsing informuje o niespodziewanej
podróży, w którą został wezwany przez kogoś znaczącego. Jakiś czas później
przyjdzie wiadomość o jego zgonie. Pewnie w jakimś wypadku.
- Lepiej się
Pan czuje?
- Tak –
Arthur nie wydawał się z tego powodu zbyt szczęśliwy.
- Wcześniej
chciał Pan o czymś ze mną porozmawiać, prawda?
- To już nie
ważne – zbyto go.
Walter w
końcu wyszedł z sypialni i pozwolił sobie na westchnięcie ulgi. Przeczuwał jaką
kwestię jego Pan chciał poruszyć. Sir Arthur myślał, że niedługo umrze i pewnie
chciał sprowadzić tu Integre, a na to nie mógł pozwolić.
ICH rozkazy
były jasne! Arthur musi żyć, a Alucard i Integra muszą być daleko stąd! Właśnie
tak życzył sobie on.
Major.
***
Alucard stał
oparty o drzewo z założonymi rękami. Był głęboko zamyślony. Coś od jakiegoś
czasu nie dawało mu spokoju.
Integra kilka
metrów dalej siedziała na klęczkach na dziedzińcu. Wokół dwunastolatki biegało
mnóstwo młodych wilczków. Młode dopiero niedawno przestały pić mleko matki i
zaczęły przyjmować stały pokarm. Integra właśnie karmiła je z ręki surowymi
kawałkami mięsa. Wilczki grzecznie podchodziły do niej i brały swoją porcję.
- Alucard,
trapi cię coś?
- Czemu pytasz?
– wampir podniósł wzrok, przywrócony do rzeczywistości tym pytaniem.
- Od kilku
dni jesteś jakiś milczący. To do ciebie niepodobne – rzekła jednocześnie
drapiąc młode wilczątko za uszkiem.
Wampir nie
mógł się nie zaśmiać pod nosem. Jego Pani, to dziecko…nie, to już złe
określenie. Integra była na granicy końca bycia dzieckiem, a początkiem bycia
nastolatką. W każdym razie ta istotka bardzo dobrze go znała.
- Owszem
zastanawia mnie coś – blondynka nie spuszczała z niego ponaglającego
spojrzenia, co oznaczało, że oczekuje dalszej części – Myślę o stanie twojego
ojca. Nie tak dawno, sądziłem że jego dni są policzone. Czułem to przez nasze
połączenie. Ale teraz jego stan się polepszył. Poza tym…poczułem coś jeszcze i
nie umiem tego nazwać.
- Nie
rozumiem.
- To coś
jakby krótki impuls elektryczny. Zupełnie jakby w linii rodu Hellsing coś się
wydarzyło. Nie wiem jak to inaczej określić.
- W linii
rodu? – wilczątko zadowolone z pieszczot weszło Integrze na kolana, podczas gdy
ona wypowiadała swoje myśli na głos – Może ktoś się urodził albo zmarł? To w
końcu zmiana.
- To nie
jedyna zmienna, którą należy wziąć pod uwagę – ciągnął wampir, jego spojrzenie
patrzyło gdzieś daleko w przestrzeń – Coś się zdarzyło u Hellsingów, a to nie
zbyt duża rodzina. Poza tym to musiał być ktoś bliski Arthurowi skoro poczułem
to… - urwał gwałtownie, kiedy nawiedziła go tak myśl – Richard…Niemożliwe…
- Richard? –
Integra w zakamarkach pamięci odszukała odpowiedni fragment z opowieści
Alucarda – To mój wuj, racja?
- Tak… -
wampir przeciągał to krótkie słówko.
To mogło być
to. Gdyby stało się coś Arthurowi, nosferatu od razu by o tym wiedział. Ten
impuls mógł mieć coś wspólnego jedynie z Richardem, ale co? Narodziny były
wykluczone. Już odkładając wiek na bok, Richard ojcem? Idiotyczne.
Alucard
doskonale pamiętał tego mężczyznę, mimo że obserwował go jedynie na odległość.
Twarzą w twarz widział go jedynie w kołysce. Drugi syn rodu Hellsing był typem
człowieka, którym wampir gardził najbardziej. Jego krew cuchnęła, a jego osoba
była niczym więcej jak śmieciem, który grał przy Arthurze dobrego braciszka, a
tak naprawdę czekał chwili by położyć łapy na organizacji Hellsing.
To nie jest
typ, który zakłada rodzinę, chyba że są w tym jakieś materialne zyski. Tacy
ludzie chcą jedynie władzy. Wychodziło więc na to, że jedynie jego zgon
wchodził w grę.
Interesujące
– pomyślał Alucard – dopiero co mój pan był na łożu śmierci, ale to jego
młodszy brat ginie, a nie on. Czy to się łączy?
Wampir
postanowił nie wykluczać tej możliwości i dobrze zapamiętać swoje podejrzenia.
W przyszłości może uda się rozwiązać tę zagadkę.
Ale musiał
przyznać, że odetchnął z ulgą, że Arthur żył. Co prawda jego śmierć nie
zniszczyła by jego planu, było na to już za późno, lecz byłoby to wielce
uciążliwe. Jego plan odwlókł by się w czasie nie wiadomo na jak długo.
Musieliby opuścić to miejsce i wrócić do Anglii, by Integra przejęła agencję.
Czuł irytację na samą myśl. Tu był ich dom.
- Cóż… -
Alucard odszedł od drzewa i podszedł bliżej swojej Pani. Trapiąca go kwestia
odeszła w zapomnienie…przynajmniej na razie - …według mnie najprawdopodobniej
twój wuj zmarł.
- Mhm…Szkoda
– nie odrzekła nic więcej. Nie było w jej tonie ani odrobiny żalu, nic jej nie
obeszła ta wiadomość. Coś innego teraz pochłaniało jej uwagę – Alucard, czy z
tym wilkiem wszystko w porządku? – spytała wstając z klęczek wskazując na
starego wilka, leżącego na wprost przed nią pod drzewem.
Wampir podszedł
i przyjrzał się zwierzęciu. Kojarzył go. Ten samiec był w tej watasze już kiedy
przybył tu z malutką Integrą. Był wtedy młodym basiorem. Gdy jego Pani
podrosła, chętnie nosił ją na grzbiecie. Sama dziewczynka uwielbiała go chyba
najbardziej ze wszystkich zwierząt. Teraz ten wilk był już stary. Leżał na
trawie i ciężko oddychał.
- On kona –
powiedział, nie spuszczając oczu ze zwierzęcia – Nic niezwykłego, ma swoje lata.
To normalne w stadzie. Jedne osobniki umierają, aby ich miejsce zajęły kolejne
pokolenia – lekko machnął ręką w stronę biegających pod nogami jego Pani
wilcząt.
- Umiera? – dwunastolatka zrobiła kilka kroków w stronę wilka, ale
zatrzymała się gwałtownie, kiedy zwierzę zaskomlało z bólu. Rysy twarzy Integry
zaczęły drgać, jakby próbując się skrzywić, lecz było widać, że dziewczynka
próbowała to powstrzymać.
- Tak. Nie
martw się, jego cierpienia nie potrwają długo.
- Wiem - Integra rozejrzała się wokół. Zauważyła, że
żaden wilk nie zwraca uwagi na konającego członka watahy, jakby to była
codzienna dla nich sytuacja – Chyba… - zawahała się, wciąż drżała, teraz to
nawet i jej dłonie. Nie płakała jednak. Było widać jednak, że jest jej trudno -
…pójdę się pouczyć.
Pobiegła w
stronę zamku i zniknęła za wrotami, nie oglądając się za siebie. Alucard
odprowadzał ją wzrokiem. Następnie ukucnął przy cierpiącym wilczurze i położył
mu dłoń na głowie.
- Dobra
robota. Dziękuję za służbę. Niedługo odpoczniesz.
Otrzymał w
odpowiedzi jedynie cichy pomruk. Wampir uśmiechnął się lekko mimo woli.
Wiedział co zwierzę chciało mu przekazać.
***
Nastał
zmierzch a następnie noc. Alucard spędzał ją tak jak najczęściej, czyli stojąc
na szczycie jednej z wież i spoglądając w niebo. To była to ta sama wieża, na
którą się wdrapał z niemowlęciem w ich pierwszą noc tutaj. Później powtarzał to
zawsze, gdy nastał zmrok. Najpierw z dzieckiem, a potem sam, gdy dziewczynka
podrosła i spała nie na jego rękach, a w łóżku.
Nie odrywał
swych czerwonych oczu od nieboskłonu. Wtem jego spokojny stan zakłóciły odgłosy
kroków na korytarzu zamku. Słyszał doskonale z odległości. Integra
najwidoczniej wstała z łóżka i zmierzała
w stronę wyjścia. Ciekawe, od dawna nie miała nocnych pobudek.
Zbliżył się
do krawędzi i spojrzał w dół. Obserwował z góry jak Integra w białej koszuli
nocnej i na boso wychodzi na zewnątrz. Jej kroki były ostrożne i powolne i
kierowały ją wprost do starego wilka, który wciąż czekał na śmierć. W końcu
stanęła nad nim i patrzyła na jego ciężko opadającą i podnoszącą się klatkę
piersiową.
W jej dłoni
coś było i wampir od razu to rozpoznał. Nie zwlekając, skoczył z wieży. Leciał
szybko w dół, aby po chwili wylądować bezszelestnie tuż za swoją Panią.
Oczywiście ona doskonale wiedziała, że się zjawił.
- Na pewno
chcesz to zrobić?
Integra
trzymała w ręku mały pistolet, jej pierwszą zabawkę. Alucard jakiś czas temu załatwił jej broń z większym magazynkiem, ale stara broń została zachowana. I
najwidoczniej dziewczynka zamierzała użyć jej ponownie.
- Zrobienie
tego to mój obowiązek – podniosła pistolecik wyżej i wycelowała w wilka – Odpowiadamy
za nie – jej głos był twardy i zdecydowany. Nie było śladu po roztrzęsionej
dziewczynce sprzed kilku godzin – Tyle powinnam dla niego zrobić.
Niebieskie
oczy Integry spotkały się z zielonymi ślepiami wilka. Po kilku sekundach…ona
pociągnęła za spust.
Huk rozszedł
się echem po okolicy. Zwierzę już nie cierpiało. Nie żyło.
Dziewczynka
odwróciła się do Alucarda, a w jej oczach wampir dostrzegł jedynie chłodny
spokój. Była absolutnie nieporuszona, jakby wyłączyła wszystkie emocje i
uczucia aby wykonać ten jeden nieprzyjemny obowiązek. Dobiła ukochane zwierzę i
była…niewzruszona, choć wcześniej powstrzymywała łzy, gdy wilk cierpiał.
„Co ja
stworzyłem?”
Nosferatu
pamiętał jak w powieści Mary Shelley, Frankenstein był przerażony tym co
stworzył. Uczucia wampira nie mogły być bardziej odmienne. Był zachwycony. Jego
Pani wydawała się taka beznamiętna, lecz on wiedział że to był tylko pozór.
Uwielbiała tego wilka i go kochała, ale potrafiła odsunąć uczucia na bok,
zapomnieć o nich by wypełnić zadanie i dobić umierające zwierzę.
„Chciałem z
niej zrobić bezwzględną i dążącą do celu kobietę ze stali, lecz nie sądziłem…”
– reszta watahy zaczęła wyć do księżyca, ku pamięci swojego dawnego kompana –
„…że uda mi się to zrobić tak szybko”
- Zawsze
kiedy myślę, że nie mogę być z ciebie bardziej dumny, ty kolejny raz robisz coś
co mi imponuje – rzekł uśmiechając się w swój maniakalny sposób.
Integra nie
zmieniła pozbawionego emocji wyrazu twarzy. Upuściła tylko pistolet na ziemię i
powiedziała.
- Nie chce
spać. Masz coś przeciwko bym ci towarzyszyła?
- Będę
zaszczycony – odpowiedział, z nonszalancją, która u niego również była jedynie
pozorem.
Alucard
ukucnął, po czym dziewczynka wdrapała mu się na plecy i objęła za szyję. Wampir
wstał i wykonał skok w górę do przodu. Uderzył w mur zamku po czym zaczął się
wspinać po ścianie. Dziewczynka wciąż mocno się go trzymała.
W końcu
wspiął się na wieżę i Integra mogła się puścić i dotknąć bosymi stopami
kamiennej podłogi. Oboje spojrzeli w rozgwieżdżone niebo. Gwiazdy odbijały się
w szkłach okularów dziewczynki. Księżyc był niemal w pełni. Wciąż dało się
słyszeć wycie kilku wilków.
- Piękna
dzisiaj noc, prawda? – spytał Alucard.
- Tak –
Integra, nie odrywając wzroku od nieba wyciągnęła dłoń i złapała wampira za
rękaw. Miała już taki zwyczaj by to robić w chwilach, kiedy chciała powiedzieć
coś ważnego – Alucard, ja właśnie zabiłam coś dla mnie ważnego.
- Wiem.
- Ale
przestałam czuć smutek. Już nic nie czuje. Czy to źle?
Spojrzeli na
siebie nawzajem, a wampir odpowiedział, z lekko mroczną intonacją.
- Nie Integro,
to nic złego.
Jego Pani
uśmiechnęła się lekko pod nosem. Wróciła do oglądania nocnego nieba. Nie
puściła płaszcza Alucarda aż do końca.
Tymczasem
wampir nie mógł powstrzymać swoich myśli.
„Już
niedługo..."
***
3 lata później
Integra
Hellsing stała nieruchomo z założonymi rękami i czekała. Była pora o której
zwykli zjawiać się Cyganie. Od kilku lat to ona odbierała od nich przywiezione
rzeczy. Robiła to, bo trochę było jej
ich żal. Strasznie bali się Alucarda i nie dziwiła im się. Jednak ona była
człowiekiem i ci ludzie nie odczuwali lęku na jej widok. Dzięki temu kilku z
nich dłużej pożyje, unikając tych stresów co jakiś czas.
W końcu
zjawił się wóz. Siedzieli tam dwaj mężczyźni. Pewien starzec i jego dwudziestoczteroletni
syn Luca. Przywieźli, jak zwykle, jedzenie dla niej i krew dla jej opiekuna,
czy raczej Sługi. Lecz dziś było jeszcze coś co specjalnie zamówiła.
- Masz to? –
skierowała pytanie do Luci, podczas gdy jego ojciec zdejmował ładunek.
- Oczywiście –
rzekł z uśmiechem i podał piętnastolatce małe pudełko – Jego…nie ma? – spytał z
wyraźną obawą.
- Nie, ale
niedługo wróci – powiedziała beznamiętnie zaglądając do pudełka. Wszystko się
zgadzało, więc schowała je do kieszeni kurtki, przy okazji wyjmując z niej
kilka złotych monet. Podała je Luce.
- Interesy z
panienką to czysta przyjemność – mężczyzna ukłonił się, zabierając swoją
zapłatę.
Integra spojrzała w bok i zauważyła, że stary Cygan
przygląda jej się. To spojrzenie było takie same, od wielu lat, czyli pełne
strachu. O nią.
Dziewczyna
miała tego dosyć. Każdy mieszkaniec tych terenów, który się tu zjawiał patrzył
na nią w ten sposób. Jak na bezbronną ofiarę. Nienawidziła tego.
Dlatego nie
mogła nie czuć sympatii do Luci. Jedynie on miał tyle oleju w głowie by
zrozumieć, że gdyby była ofiarą wampira to od dawna byłaby martwa. I patrzył na
nią normalnie…no mniej więcej. W jego oczach najczęściej widziała chciwość.
Lubił pieniądze.
Integra
zignorowała spojrzenie starca. To był jedyny sposób by powstrzymać irytację.
Kiedy Cyganie się oddalili dziewczyna z powrotem wzięła pudełko do ręki.
Otworzyła je i dobrą minutę przyglądała się pięciu sztukom cygar.
Już jakiś
czas temu miała ochotę spróbować zapalić. Ciekawiło ją jak to jest, lecz
jednocześnie zdawała sobie sprawę że jest za młoda. Mimo to pod wpływem impulsu
kazała cyganowi je załatwić. I teraz biła się z myślami.
- Zapal,
jeśli chcesz – dziewczyna mimowolnie podskoczyła, gdy usłyszała głos tuż obok
ucha. Alucard zaśmiał się – Rzadko udaje mi się cię zaskoczyć.
- Nie
sądzisz, że jestem za młoda? – spytała z nutę ironii, spychając na bok złość na
samą siebie, że wampir ją zaskoczył.
- Wiek to
tylko liczba. Sama za siebie decydujesz – rzekł wzruszając ramionami.
Dziewczyna
kolejny raz spojrzała na cygara.
- Zgaduje, że
jak zwykle nie mamy wiadomości.
- Nie –
odparł. Czekał na to co zrobi.
Integra w
końcu wzięła jedno cygaro. Pudełko z resztą wróciło do kieszeni. Wzięła zapałki,
które sobie przygotowała, z kieszeni spodni.
Alucard
obserwował jak je zapala i zastanawiał się. Jego Pani weszła w okres
dojrzewania, ale jej zmiana była niecodzienna. Integra zaczęła nosić ubrania,
które bardziej pasowały mężczyźnie, a nie młodej dziewczynie. Przestała nosić
spódnice i teraz chodziła jedynie w spodniach. Teraz miała do tego białą
koszulę i kurtkę. Jej budowa ciała stała się jeszcze mocniejsza, lecz pozbyła
się także dziecięcej linii. Nabrała kobiecej, co było dobrze ukryte pod męskimi
ubraniami. Jak wampir przewidywał rysy twarzy stały się ostrzejsze. Gdyby nie
jej wciąż długie blond włosy, ktoś mógłby mieć problem z odgadnięciem jej płci.
Dziewczyna po
raz pierwszy w życiu zaciągnęła się cygarem. Kaszlnęła lekko, ale spróbowała
drugi raz. Znów kaszlnęła. Po trzecim razie już wszystko było w porządku.
- Niezłe.
Alucard znowu
się zaśmiał, ale nie skomentował tego.
Reszta dnia
minęła im tak jak zwykle. Integra uczyła się, a Alucard pilnował, aby zrobiła
wszystko co było na dziś zaplanowane. Była przerwa jedynie na obiad.
Gdy słońce
zaczęło zachodzić, wampir uznał, że na dziś wystarczy.
- Możesz już
to odłożyć. Idź spać – powiedział, wstając z fotela.
- Nie,
jeszcze nie - powiedziała nie odrywając się od pracy.
Tym razem to
Alucard był zdziwiony. Jego Pani normalnie z ulgą oderwała by się od
matematyki.
- Spójrz ile
mi zostało – kontynuowała – Jeszcze tylko trochę stron i skończę ten przeklęty
podręcznik. Postanowiłam, że będę nad tym siedzieć całą noc, abym mogła uwolnić
się od tej matmy na kilka miesięcy.
- Nie musisz.
I tak jesteś ponad programem.
-
Postanowiłam i koniec.
Wampir
westchnął i zrozumiawszy, że nie ma wyboru rozsiadł się ponownie w fotelu.
Rzeczywiście,
Integra całą noc rozwiązywała zadania z matematyki. Tym razem wampir był przy
swojej pani, by patrzeć czy nie odpłynie w trakcie. Jednak dziewczyna była
silna i nad ranem udało jej się dokończyć ostatnią stronę.
- Nareszcie –
wyrzuciła z siebie, zamykając z trzaskiem podręcznik.
- Czyli
wreszcie pójdziesz się położyć? Ledwo patrzysz na oczy.
- Mhm –
mruknęła cicho i wstała od stołu. Po chwili zniknęła w korytarzu bez słowa.
Alucard
również wstał i teleportował się. Szybko załatwił codzienną rutynę, czyli
szybką podróż do Czech i z powrotem.
Sprawdził skrzynkę, była pusta. Nie zwlekając wrócił, zjawiając się na
dziedzińcu. Odruchowo już spróbował zlokalizować Integre. Weszło mu to w nawyk,
chyba już odkąd była niemowlęciem i nie przeszło mu to.
Spodziewał
się, że jego Pani będzie u siebie i będzie smacznie spać. Lecz miejsce gdzie ją
wyczuł go zszokowało. To ostatnia rzecz, jakiej się spodziewał.
Co ona tam
robiła?
Czym prędzej
pobiegł do niej. W sekundę znalazł się w starej kaplicy, znajdującej się w podziemiach zamku. Powitał go znajomy widok kilkudziesięciu grobowców oraz zapach kwaśnej
ziemi. Miał wrażenie, że przeżywa deja vu. Jego Pani znajdowała się w tym samym
miejscu i robiła dokładnie to samo co 13,5 roku temu, czyli stała przy
ogromnym, marmurowym grobowcu i dotykała przekreślonego na nim napisu. Różnica
polegała jedynie na tym, że dziewczyna była o wiele starsza.
Alucard
odezwał się pierwszy.
- Co ty tu
robisz? – w jego głosie dało się słyszeć gniew, ale na jego Pani nie zrobiło to
wrażenia.
- Ty to
przekreśliłeś? – zignorowała pytanie i zadała własne, przejeżdżając palcem po
napisie „Dracula”.
- Tak –
powiedział, nie zmieniając groźnego tonu – Ponad 13 lat temu. Byłaś tu wtedy ze
mną.
- Naprawdę? –
nie wyglądała na przejętą tą wiadomością. Wciąż jej uwaga skupiona była na
marmurowym sarkofagu.
- Owszem i
powtórzę to samo co ci wtedy powiedziałem. To miejsce jest dla martwych, nie
dla żywych! Nie powinnaś tu być… - urwał, gdy coś sobie uświadomił. Coś co rozzłościło
go jeszcze bardziej – Kiedy znalazłaś to miejsce?
- Krótko po
tym jak przeczytałam „Dracule”. Czyli jak miałam 8 lat – Integra dalej badała
grobowiec, obchodząc go dookoła – Dowiedziałam się wówczas z książki o
istnieniu tej kaplicy. Poczekałam, aż wybierzesz sobie jeden z tych dni, które całe przesypisz i zaczęłam szukać. Szybko mi poszło. Wyprzedzę twoje następne
pytanie i powiem, że wracałam tu mniej więcej co roku, w dni, w które
przesypiałeś. A po co to samo nie wiem.
Alucard
zacisnął zęby. Był wściekły, lecz nie bardzo wiedział dlaczego. Po prostu jego
Pani…w tej kaplicy…za jego plecami…
- Dlaczego
już to nie sypiasz? – spytała wskazując grobowiec.
- Bo to
miejsce spoczynku Hrabiego Draculi, a on poległ dawno temu. Nic z niego nie
zostało, więc nie powinienem naruszać jego…
- Ale to
przecież ty! – krzyknęła, aż echo rozniosło się po kaplicy.
Gniew wampira
został wyparty przez szok. Nie tylko przez ten krzyk, ale głównie przez
znaczenie tych słów.
- Co? – ledwo
można to było dosłyszeć. Oczy Alucarda były szeroko otwarte, tak samo usta, aż
było widać kły.
- Nawet nie wiesz
jak mnie to wkurza – wyznała piorunując go spojrzeniem i zaciskając pięści –
Ten przekreślony napis także. Hrabia Dracula to ty, do cholery! To miejsce jest
twoje. To prawda, że zginął, ale wrócił! Zmieniony, lecz to wciąż był on!
Mówiąc o nim w ten sposób brzmisz jakbyś wyrzekał się własnej tożsamości! Nie
znoszę tego…Jesteś zmieniony, ale…ale nie zapominaj kim byłeś! Vlad…Dracula…Alucard
to jedna ta sama osoba, a nie 3 różne.
- Ja… -
zabrakło mu słów. Nie wiedział co rzec.
- Nigdy
więcej nie mów o Draculi w trzeciej osobie, jasne? Bo on się tobą.
- Do…dobrze –
rzekł jedynie, bo wciąż czuł się jakby rażony piorunem.
Ocknął się
dopiero zaalarmowany zachowaniem dziewczyny.
- Co ty
robisz?!
Integra
odsunęła właśnie wieko marmurowego grobowca Hrabiego i wchodziła jedną nogą do
środka.
- Chce iść
spać, to chyba oczywiste – weszła do sarkofagu drugą nogą.
Wampir szybko
podszedł do grobowca. Był on naprawdę duży, Integra stojąc w nim wystawała nad
powierzchnię od pasa w górę. Ale nie tylko wysokość grobowca była większa niż
było trzeba. Szerokość i długość także.
- Tutaj?
Chyba oszalałaś – zapomniał o uprzejmości.
- Możliwe –
powiedziała kładąc się w sarkofagu i odsuwając się jak najdalej na bok, robiąc
w środku więcej miejsca – Też tu chodź.
- Co? – drugi
raz nie był pewny czy dobrze słyszy, choć miał doskonały, wampirzy słuch.
- Wchodź tu,
to rozkaz!
Alucard
poczuł jak moc jego Pani przechodzi impulsem przez jego żyły. Nie mogąc tego
powstrzymać, wszedł do środka i położył się obok Integry. Ona sama usiadła
(siedząc, nadal nie wystawała ponad wysokość marmurowej ściany) i przesunęła
wieko, zostawiając jedynie malutką szparę, by w środku była choć odrobina
światła.
Leżeli w
ciemności w małej, wąskiej przestrzeni, twarzami do siebie. Patrzyli sobie w
oczy, próbując zgadnąć co myśli to drugie. Przez dłuższy czas panowała absolutna
cisza.
- Po co mam
tu być? – spytał w końcu.
- Po prostu
śpij. Jest dzień, więc nie ma dla ciebie problemu.
- Ale dla
ciebie jest – grobowiec był z kamienia, wiec panował tu chłód, a dno musiało
być bardzo twarde. To nie były komfortowe warunki dla człowieka.
Zanim Integra
zdążyła odpowiedzieć, Alucard zdjął swój płaszcz i okryła ją nim. Ona nie
okazała zdziwienia. Jedynie kąciki jej ust lekko drgnęły. Wtuliła się w płaszcz
i zasnęła, wyczerpana po zerwanej nocy.
Teraz będzie
jej trochę cieplej – pomyślał wampir.
Leżał przez
chwilę oszołomiony. Zastanawiał się czy właśnie ta sytuacja była celem Integry
od samego początku? Dlatego pracowała całą noc, by nie mieć problemów w
zaśnięciu w tym miejscu? Dlatego tu przyszła i powiedziała to wszystko?
Wiedząc, że i
tak nie dowie się od niej prawdy zamknął oczy i zasnął.
***
- Czyli przegrałem? – spytał Hrabia, tonem
pełnym męki. W jego piersi tkwił drewniany kołek, a on sam obficie krwawił.
- Owszem – mówił profesor – Przegrałeś.
Każdy koszmar się kiedyś kończy. Nie masz już zamku, nie masz swoich ziem, twoi
poddani nie żyją, nie ocalał już nikt. Także jej eucharystia znikła. Ona nigdy
nie będzie twoja, przenigdy!
Profesor zacisnął pięść i wbił kołek jeszcze
głębiej, z całej siły. Hrabia zawył z bólu, a krew z jego ust trysnęła
strumieniem.
- Nie pozostało ci już nic, Hrabio –
powiedział van Hellsing, potrząsając rannym wampirem – Nie masz już nic, ty
żałosny Nieumarły Królu!
***
Alucard
wybudził się gwałtownie. Poczuł jak po jego policzkach coś spływa. Starł to
ręką i ujrzał krew kontrastującą z bielą jego rękawiczki. Krwawe łzy wypływały
z jego oczu.
- Sen. Ja i
sen? To jakiś absurd…!
Starł resztę
krwawych smug z twarzy. I wtedy zorientował się, że coś jest nie tak. Integry
nie było obok, leżała teraz…na nim. Nadal była pogrążona we śnie i otulona jego
płaszczem. Najwidoczniej przeceniła własne możliwości i nie mogła już znieść
twardości marmuru. Cóż…najpewniej jego ciało było wygodniejsze niż dno
grobowca.
Westchnął,
kładąc dłoń na głowie swojej Pani. Był już spokojniejszy, choć sen wytrącił go
nieco z równowagi. Patrzył w górę, na dobrze znane mu wieko. Wracały wspomnienia.
Ten sen…czy
był przypadkowy? Słowa – Ona nigdy nie będzie twoja – rozbrzmiewały mu głowie.
Użył całej siły woli, by zniknęły.
Dotyczyły tej
Harker, nie Integry – tłumaczył sobie – Master już jest moja. I to od dawna.
Podciągnął
się lekko aby móc przyglądać się śpiącej twarzy dziewczyny, ułożonej na jego
piersi.
Wspominając
dzisiejsze wydarzenia, przypomniały mu się słowa dwóch osób.
- Nie jesteś już Hrabią. Jesteś tylko potworem
i sługą Hellsingów. Niczym więcej. Pamiętaj o tym. Nie myśl o sobie jak o kimś
kto ma jakąkolwiek wartość – powiedział Abraham van Hellsing.
- Od dziś zwiesz się Alucard. To odwrotność
Draculi, ukazująca dokładnie to, czym się stałeś. Dracula przeminął, już nie
istnieje. Jesteś jedynie ty, mój sługa i pionek. Całkowite przeciwieństwo
zmarłego Hrabiego – powiedział Arthur Hellsing.
- Dracula to ty, do cholery! … Mówiąc o nim w
ten sposób brzmisz jakbyś wyrzekał się własnej tożsamości … Vlad…Dracula…Alucard
to jedna ta sama osoba, a nie 3 różne – powiedziała dziś rano Integra
Hellsing.
Tak różna od
swoich przodków, a jednocześnie tak podobna. Kompletnie go dzisiaj pobiła na
głowę. Była niesamowita. Odebrała mu mowę.
Kazała mu
dziś spać w swoim dawnym grobie i była przy nim. Kazała mu być sobą, czyli
czymś więcej niż jej sługą. Chciała czegoś zupełnie odwrotnego niż jej
przodkowie.
Czy to jest
jej troska o niego? Nie wiedział, emocje to nie była jego mocna strona. Czemu jej
w ogóle na nim zależało?... nie, to głupie pytanie. Odpowiedź jest prosta. W
końcu była tak szaloną istotą by ufać potworowi.
Mimowolnie jego
dłoń poruszyła się, głaszcząc dziewczynę po włosach. Ona mruknęła coś
niezrozumiale i podniosła powoli powieki. Była lekko zaspana, ale przytomna. Nie
wydawała się zawstydzoną tą pozycją.
- Hej.
- Witaj –
Alucard zaśmiał się, rozbawiony zwykłością jej powitania.
- Jaka to
pora dnia?
- Wydaje mi
się, że zachodzi słońca.
- Aha –
Integra podniosła się i usiadła na kolanach. Wampir również podniósł się do
pozycji siedzącej. Czubek jego głowy prawie stykał się z wiekiem.
Patrzyli na
siebie przez chwilą, nie widząc co dalej robić
- Dobrze
spałaś?
- Okropnie –
powiedziała, poprawiając przekrzywione okulary – A ty?
- Niespokojnie,
ale… - zawahał się – Było lepiej niż sądziłem. Myślałem, że będą czuł się tu…obco.
- To jasne.
Skoro w zamku nie czujesz się obco to tutaj również nie powinieneś. To nasz
dom. Nie będziesz już tak idiotycznie mówił?
- Nie, wiem
kim jestem – rzekł z powagą, po czym zaproponował – Mogę ci coś pokazać?
Integra
zaskoczona tylko pokiwała głową. Alucard wstał, podnosząc wieko. Oboje wyszli z
grobowca. Wampir ruszył w głąb kaplicy, w przeciwnym kierunku, niż znajdowały
się schody prowadzące do zamku. Dziewczyna poszła za nim, ciągle przytrzymując
owinięty wokół niej czerwony płaszcz.
Przeszli
spory kawałek, aż w końcu zatrzymali się przed starymi, zarośniętymi bluszczem
wrotami. Drugie wyjście. Integra dawno już je znalazła, lecz była za słaba by
je otworzyć. Natomiast Alucard poradził sobie z tym bez trudu. Wyszli na
zewnątrz.
Jej oczom
ukazał się przepiękny wąwóz. Za nimi wznosiła się góra, na której stał ich
zamek. Przed nimi płynęła czysta, górska rzeka, tuż przy ścianie kolejnej góry.
Było tu także niespodziewanie dużo zieleni.
- A sądziłam,
że znam te tereny na wylot – wyznała oczarowana tym widokiem. Alucard tymczasem
stanął tuz obok niej.
- Nie mogłem
tego zrobić w grobowcu, lecz teraz… - uklęknął przed nią na jedno kolano.
- Znów przede
mną klękasz? – spytała, trochę rozbawiona – Zaczynasz się powtarzać.
- Nie całkiem
- odrzekł biorąc jej dłoń do ręki. Tym
razem nie trzymał jej przed sobą, lecz dokończył dzieła i ją ucałował –
Integro, dziękuję…
Dziewczyna
gwałtownie wciągnęła powietrze. Nie tylko słowa podziękowań wytrąciły ją z
równowagi. Był to także widok szkarłatnych oczu, wpatrzonych wprost w jej
błękitne. Jego tęczówki niemal niezauważalnie falowały, tak samo jak jego
włosy, choć nie było wiatru. Był to znak, że jest poruszony.
Tak klęcząc przed
nią i patrząc na nią w ten sposób wyglądał silnie, groźnie, poważnie i …smutno.
Dziewczyna
poczuła jak również nad nią emocje biorą górę. Czuła to samo co on, ich więź
była tak silna, że nie miała z tym kłopotu. Jej dłoń delikatnie wyswobodziła
się z jego uścisku, ale nie oderwała się od niego całkowicie. Zaczęła sunąc w
górę, po jego ramieniu, szyi aż zatrzymała się na policzku.
- Co oni ci
zrobili? – pogłaskała lekko jego policzek – Co ty sobie zrobiłeś? – pochyliła się
i dotknęła czołem jego czoła, nie przerywając kontaktu wzrokowego – Co ty mi
robisz?
- Jestem przy
tobie – odpowiedział cicho – Na wieki.
Słońce
całkowicie zniknęło za nieboskłonem i zapanowała wokół nich ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz