poniedziałek, 8 maja 2017

Hrabia i Hrabina - Rozdział 11



Głośny, bojowy krzyk rozdarł ciszę. Alucard spojrzał w górę i ujrzał lecącego w jego stronę Andersona. Wyjął swój miecz. Ostrze spotkało się z bagnetem duchownego. Anderson odskoczył, robiąc unik.
- Cudownie – rzekł wampir, w swej zerowej formie – Moja stara nemezis.
Gdy obydwaj ruszyli ku sobie, zderzając się w walce, Integra oraz Seras usunęły się na obok. Obserwowały wszystko dokładnie, Seras ze zmartwieniem, a Integra ze spokojem. Choć w środku nie była opanowana. Alucard wypuścił wszystkie swoje dusze, swoje ofiary. Był normalnym wampirem. Anderson nie był byle kim. Ma realną szansę go zabić…
Zdusiła tą myśl z taką łatwością, że nawet ją to zadziwiło. Może to przez te uczucie, które odczuwała dzięki połączeniu ich więzów krwi. Wiedziała dzięki temu jak bardzo obecnie wampir cieszył się walką. Był pewny swego.
- On nie przegra – nie widomo czy mówiła to do Victorii, czy do siebie. 

***

Alucard wyraźnie wygrywał. Jego nowa broń Jackal, zraniła Andersona w rękę do tego stopnia, że nawet zdolność regeneracji nie mogła tu pomóc. Przedramię zwisało luźno, trzymając się na kilku ścięgnach. Była bezużytecznym kawałkiem mięsa. On sam zdawał się ledwo trzymać na nogach. Dychał i charczał, krwawiąc w różnych miejscach.
Wampir pomyślał, że to za mało i postanowił jeszcze bardziej pognębić przeciwnika. Zwołał najmniej kilka setek swoich dusz, które uformowały się w wysoką górę. Alucard stanął na jej szczycie, rozchylając ręce w zapraszającym geście. Anderson stał u podnóża tej góry zombie. Aby dostać się do swojego wroga musiał teraz pokonać te potwory.
- I co teraz? Co zrobisz? Potwór jest tuż obok, katoliku! – wampir podjudzał i prowokował coraz bardziej – Pokonasz go? Jakie są twoje szanse? Jedna na tysiąc? Na milion? Na miliard?
- Choćby to była szansa jedna na nieskończoność. Dla mnie to więcej niż dość – wycharczał Anderson, pokazując jak strużki krwi spływają nawet po jego zębach.
- Jesteś pewien? Bo chyba zaraz ci ręka odpadnie. Twoje ciało jest w strzępach. Co zamierzasz? Jesteś psem? Czy człowiekiem? – dawne ofiary Alucarda, jakby na komendę ruszyły w stronę Alexandra.
- No i co wampirze? Nadal mam to ramię – Anderson wziął w zęby rękaw, w którym znajdowało się bezużyteczna kończyna, po czym wysyczał - Przestań się chełpić i chodź do mnie! Przyjdź do mnie i walcz! Szybko! Szybko!
Wampir wpierw oniemiał po czym jego twarz nabrała wyrazu spokojnego zadowolenia. Nie maniakalnego jak zazwyczaj, lecz bardzo ludzkiego.
- Wspaniale – powiedział, chwaląc swojego przeciwnika – Ludzie są naprawdę wspaniali.
Anderson nie ustępował, nie poddawał się, jakby ból i odpadająca kończyna nie były niczym niezwykłym. Raz za razem rozcinał kolejnego stwora i posyłał do piekła. On sam, ranny przeciw setkom potworów, a i tak dawał radę. Niszczył wrogów przed sobą, aby dostać się do swojego głównego przeciwnika.
Alucard obserwował z góry jak Alexander pokonuje jego ofiary, aby dotrzeć do niego i czuł jak jego podziw i respekt do tego człowieka rośnie z każdym kolejnym pokonanym stworem. Teraz jego nemezis tak bardzo mu przypominała tamtych ludzi. Tych, którzy go raz zniszczyli. Anderson był równie nieustępliwy jak oni. Może to dziś…może on będzie w stanie go pokonać…
„Nawet tak nie myśl” – głos Integry zabrzmiał mu w głowie. Usłyszała go i teraz interweniowała – „Spróbuj tylko dać mu się specjalnie pokonać to przysięgam…”
„Spokojnie, Integro…do tego nigdy nie dojdzie. Nigdy się nie poddam, ale…spójrz na niego. On może tego dokonać. Może mnie zabić. Aż chce mu kibicować by tu w końcu dotarł i zmierzył się ze mną. A właściwie tak…chce by tu dotarł…chce tej walki…ale na pewno nie podłożę się. Nigdy się nie poddam, pokonanie mnie nigdy nie będzie proste”
„Bo nie jest i nie będzie. Walcz z całych sił, a jeśli to dziś jest ten dzień to…wiesz że pójdę za tobą. Jak obiecałam”
„ Pójdziemy razem, Integro. Zrobię co mogę, żeby to nie było dziś. Czuję się rozdarty. Chce by mnie pokonał, jednakże…” – odwrócił wzrok od walki i spojrzał w dal na obserwującą go Integre. Nie chciał tak szybko kończyć tego co w końcu otrzymał. Po tylu wiekach…Lecz to byłoby tak bardzo w stylu jego Boga, który zawsze był przeciwko niemu. Który teraz zesłał mu tego ojczulka by zabił potwora w chwili, gdy ten nareszcie odłożył na bok swoje myśli o śmierci.

***

- A więc stanąłeś naprzeciwko mnie… - rzekł wampir z zachwytem – Wyrwałeś się z oblężenia. Tak jak się spodziewałem. Bardzo dobrze, Iscariocie. Tego się spodziewałem po Alexandrze Andersenie!
Duchowny dokonał tego. Zniszczył małą armię potworów, którą Alucard na niego wysłał i teraz stali twarzą w twarz. Wampir czuł coraz większą ekscytację na zbliżającą się potyczkę. On był godnym przeciwnikiem, a tylko tacy byli warci jego uwagi. W dodatku taki człowiek…był wart nawet wygrania z nim tej walki. To tylko wzmogło jego radość.
Anderson nagle wyjął coś spod płaszcza. Jakieś prostokątne pudełko.
- To twój as w rękawie? – spytał zaczepnie wampir, uśmiech nie schodził mu z twarzy. Ale … do czasu.
W miarę upływu sekund postawa Alucard zaczęła się diametralnie zmieniać. Uśmiech zniknął, a pojawił się grymas wściekłości. Wampir w jednej chwili stracił przyjemność z walki, a pojawił się niewysłowiony gniew. Nie zostało w nim już ani trochę radości. Integre aż skonfundowała ta zmiana emocji o 180 stopni.
Pudełko rozpadło się w zdrowej dłoni Andersona i pojawił się w niej długi szpikulec.
- Ostatnia z relikwii, które zniknęły z Rzymu – wysyczał wściekle Alucard rozpoznając przedmiot – To „Święty gwóźdź Heleny”
- Zgadza się! – krzyknął duchowny, przymierzając się, aby wbić sobie ów gwóźdź prosto w serce.
- Przestań Anderson! – wszyscy zadrżeli, wszyscy którzy oglądali walkę. Nie można było inaczej zareagować na ten krzyk desperacji. Alucard nagle myślał tylko o tym by go powstrzymać.
- Chcesz przeistoczyć się w potwora? – przekonywał go dalej, prosząco i jednocześnie gniewnie – Bożego potwora? Nieśmiertelną zabawkę Świętości? To wszystko to samo! To samo pieprzenie! Potwór, który uznaje Boga i potwór, który go odrzuca. Chcesz wykorzystać resztkę cudu by stać się jego ruiną? Czy ty…Czy ty chcesz przenieść nasz konflikt w otchłań przepaści? Przeistoczenie się w potwora takiego jak ja…będzie oznaką, że byłeś zbyt słaby aby pozostać człowiekiem. Pokonać możesz mnie tylko jako człowiek.
Gniew na moment go opuścił, a na twarzy zagościł głęboki smutek. Integra gwałtownie wciągnęła powietrze czując jego cierpienie w tej chwili.
- Przestań człowieku – nie można było się mylić. Alucard go błagał. Błagał Andersona, aby nie czynił tego co zamierzał – Nie rób z siebie tego czym ja jestem. Nie stawaj się taki jak ja.
W jego mniemaniu Integrze i Seras daleko było do potworów w jego słowa znaczeniu. To on był potworem. Wampirem zrodzonym z własnej krwi i nienawiści. Nikt go nie zmienił, on sam wyrzekł się Boga i piekło uczyniło go tym czym jest. A teraz Anderson zamierzał w imię Boga, również samodzielnie zmienić się w monstrum.
- Jestem tylko bagnetem. Bagnetem zwanym „Boską karą”. Chcę bym narodził się jako burza lub jako cud. Przerażający wicher, nie znający ani łez ani strachu. Zostanę czymś takim, gdy się tym przebije, więc niech tak się stanie. Amen!
Uczynił to … Kolec wbił się w serce. W tym miejscu pojawiły się wijące pnącza, pełne cierni.
Alucarda ogarnęła wściekłość i gniew, której nie mógł pohamować. Kły zaciskały się równie mocno jak dłonie na jego broniach. Wampir szybkimi, ciężkimi krokami zbliżył się do Andersona.
- Ty skończony idioto!!! – już chciał strzelić, gdy …
…coś odcięło mu rękę. A potem głowę…Krew polała się w szeroki strumień. Reszta ciała nadal się ruszała i strzeliła w duchownego. W głowie Alexandra pojawiła się wielka dziura.
Żaden z nich nie padł. Tam gdzie Anderson miał głowę było teraz pełno ciernistych pnączy. Tam gdzie Alucard miał głowę były wiązki jego krwistych cieni.
Zgromadzeni wokół ludzie Andersona przekrzykiwali się, byli w szoku, nie mogli zrozumieć czym i w jaki sposób Anderson stał się…tym czymś.
- Jego ciało nie jest już ludzkie – głos Alucarda rozległ się w powietrzu, odpowiadając na ich pytania – Teraz byśmy mogli sczeznąć i umrzeć na zawsze, trzeba by nam wyrwać to co mamy tutaj – dotknął dłonią swą pierś, miejsce gdzie było jego serce – Nasze serca.
Potwór stojący po stronie Boga ułożył swe bagnety w znak krzyża.
Potwór stojący po stronie piekła ułożył swe pistolety w znak odwróconego krzyża.
Starły się w szaleńczej walce na śmierć i życie.
- Bądź uważna Seras – Victoria spojrzała na poruszoną twarz Integry, zaalarmowana jej słowami – On…dał się pochłonąć złości i rozpaczy. W takim stanie…może się wszystko zdarzyć.

***

Bagnet wbił się w głowę Alucarda. Wampir upadł na kolana. Pnącza wyskoczyły i oplotły jego ciało. Pistolet wypadł mu z dłoni. Krew wypłynęła mu z ust, a wokół rozbłysły płomienie, które miały go pochłonąć.
Alucard nie mógł walczyć…nie chciał walczyć…to przed chwilą…to było za dużo. Nie mógł pohamować rozpaczy, smutku na myśl o losie jego wroga… o jego własnym losie. Czy mógł go powstrzymać? Czy mógł siebie? Jego umysł ogarnęła pustka. Jedynym pragnieniem jakie pamiętał było to o śmierci. O pochłonięciu przez piekło. Był zaślepiony…pokonany przez tą bezsilność wobec losu. Ciernie otworzyły wszystkie rany w jego sercu i wyświetliły mu jego własne życie. Aby zobaczył je po raz ostatni. Umierał i nie chciał tego powstrzymać. To był jego koniec…
Gdzie był mój Bóg?
Czy był ze mną, gdy go wzywałem, kiedy ten ohydny sułtan gwałcił mnie i mojego brata raz za razem?
Czy był ze mną, gdy walczyłem za swój kraj by go ocalić?
Wszystko to robiłem dla nich, dla mojego ludu. Zabiłem szumowiny oraz wrogów, ale oni i tak patrzyli na mnie w ten sam ohydny sposób.
Oczyściłem kraj, pozabijałem złodziei i morderców i nieudaczników. Czy ktoś był wdzięczny?
Wyzwałem wrogów na wojnę. Niemal wygrałem. Niemal, bo moi sprzymierzeńcy nie przybyli. Ponieważ mojego Boga ze mną nie było. Gdyby byli, pokonałbym ich.
Czemu skoczyłaś z wieży, najdroższa? Czyż nie dbałem o ciebie? Jak doprowadziłem cię do tego stanu, że twoja miłość zmieniła się w obłęd?
Wloką mnie…po ziemi w kajdanach. Moi właśni ludzie. Ci za których walczyłem. Wszyscy nie żyli…Zabiłem tyle istnień i teraz sam zginę, ale nie chce się poddać. Patrząc na zachód słońca rozumiem, że Boga nie ma. Że wyrzekł się mnie dawno temu. Więc i ja go odrzucam.
Kładą moją głowę na pieńku, zaraz mnie zetną. Moja krew skapuje na ziemię, a ja…nie umiem się powstrzymać i zlizuje ją. Moją własną krew. Wiem co mnie czeka, gdy topór unosi się w górę. Jestem gotowy na spotkanie z Lucyferem. Niech piekło mnie wyczekuje. Niczego nie żałuje, ani jednego czynu, ani jednego zabranego życia. To byłem ja…prawdziwy ja…Palownik, który nie cofnie się przed niczym…nawet przed straceniem człowieczeństwa, byle by tylko … odejść nie poddając się.
Wtem coś się zmieniło. Obrazy zniknęły mu sprzed oczu, a zastąpiły je inne. Poprzedzone jakimiś krzykami, których nie mógł rozpoznać. Do tego stopnia nie był sobą.
- Master! Master! – krzyk dziewczęcy, głośny i irytujący, ale kojarzący się przyjaźnie.
Ujrzałem umierające dziewczę. Zmienię ją…Ocalę ją na jej własne życzenie. Czy postąpiłem właściwie? Nie wiem, ale czuje że tak… Nie zmieniające się niebieskie oczy budzą moją złość, ale również szacunek do którego nie chcę się przyznać… Ta mała…ma siłę której ja nie miałem. Głaszczę ją po głowie w ojcowskim geście, a duma mnie rozpiera. Ona jest ważna…dla mnie…Mała podopieczna i uczennica, która jest moim domem.
- Co ty wyrabiasz?! Weź się w garść ty idioto! Alucard!!! – krzyk pełen stanowczości jak i niepokoju. Kojarzył się…znał go najlepiej na świecie…uwielbiał ten głos.
Patrzyłem na martwe ciało kobiety. W jej rękach leżało niemowlę. Podniosłem je, było takie lekkie i delikatne. Muszę je chronić, to moja przyszła Pani…Ona mnie lubi, nie chcę tego stracić. Nie chcę by to się skończyło…Ona dorasta. Dorasta na moich oczach i nigdy nie patrzy na mnie z obrzydzeniem czy strachem…Myślałem że musze ją zmusić by została ze mną, ale myliłem się. Sama wybrała mnie. Ona wybrała mnie!...Pije jej krew…całuje ją…kocham się z nią…kłaniam się przed nią...zrobię wszystko co zechce. Ona nie jest tylko ważna. Jest najważniejsza, najdroższa. Ona nie jest tylko moim domem. Ona jest moim zamkiem, moim pałacem! My integrity…
Ktoś go wołał. Kto? Kto to jest? Alucard otworzył oczy. Profile Integry i Seras zamajaczyły mu w pobliżu.
Ach, to wy…
Potwór zwany kiedyś Andersonem próbował wbić bagnet wprost w jego serce. Dłonie Integry i Seras mu na to nie pozwalały. Dziewczyny  trzymały ostrze z całej siły i próbowały je odsunąć od Alucarda. Pnącza chciały się opleść wokół ich rąk, lecz one nie ustępowały. Nie pozwały mu zabić wampira.
Chcecie bym żył?...Ktoś chce bym żył?...No tak, oczywiście że wy…Integra…Seras…Wybaczcie mi, że nie zauważyłem. Zawsze ktoś chce mnie zniszczyć. Jedynie wy…Ktoś wreszcie chce bym żył.
- Master! Master!
- Alucard! Alucard!
- Strasznie się wydzieracie – wampirzyce odwróciły głowy, napotykając wzrok stworzyciela – Słyszę was całkiem wyraźnie.
- Panie – westchnęła Victoria z radością.
- Nareszcie. Koniec tej drzemki!
- Masz rację – jego dłonie uniosły się i ułożyły się jedna na dłoni Integry, a druga na Seras, na tych które obejmowały bagnet – Andersen, mogłeś mnie pokonać. Naprawdę mogłeś tego dokonać czułem to. Pewnie byłbym z tego zadowolony, ale…tamta chwila minęła – spojrzał w ślepia swojego wroga i wykrzyknął – Teraz nie masz szans by mnie pokonać!!!
Bagnet złamał się, a pnącza opadły. Alucard podniósł się, niczym feniks z płomieni, nie kryjąc żądzy mordu.
- Ci których przeznaczeniem jest pokonać potwora muszą być ludźmi! Bycie pokonanym przez kogoś kto porzucił człowieczeństwo jest nie do zaakceptowania!
Wampir warknął głośno z wściekłości i rzucił się na wroga w swojej najsilniejszej formie…formie potwora pozbawionego granic.
Integra obserwowała jak Alucard przecina coraz to kolejne pnącza i zamierza się na Andersona w zamiarze zniszczenia go raz na zawsze. Jego żądza mordu nie była taka jak zawsze. Była pełna desperacji, prawdziwego smutku.
Trudno jej była na to patrzeć bo…czuła żal…
„Nie czuj się winna Integro” – w głowie zabrzmiał głos jej ojca. Duszy, która miała już na zawsze żyć wewnątrz niej – „Jak wiesz na tym świecie są potwory różnego rodzaju. Zawsze, gdy jakiegoś widziałem zastanawiałem się czy naprawdę pragną swojej nieśmiertelności. Patrząc na Alucarda niemal zawsze mu współczułem. On nie miał nic…zamku, poddanych, serca które by go kochało, nawet nie miał własnego serca. Zawsze gdzieś tam widziałem słabe dziecko, kwilące w kącie pokoju. Żałowałem go, naprawdę. Lecz pomyśl…ile się od tego czasu zmieniło”
Integra zadrżała. Zerknęła na Seras, potem na swoją dłoń, a w końcu na swego Sługę w ferworze walki.
„On znalazł serce, które go kocha. Zrozumiał to. Obie pokazałyście to przed chwilą. On już nigdy się nie podda. Nie kiedy…ktoś ujrzał jego serce, które on sam nie widzi. Marzenie o śmierci odeszło. Teraz zawsze będzie chciał wrócić do was”
Jakby na potwierdzeniu słów Arthura, dłoń Alucard nareszcie dotarła do celu. Wyrwał Andersonowi serce z jego piersi. Wciąż był w nim wbity gwóźdź. Wampir nie wahając się zacisnął pięść… i zgniótł serce na miazgę.

***

Słońce wschodziło nad szczątkami miasta, ale po raz pierwszy żaden wampir nie zwrócił na to uwagi. Jeden z nich właśnie padł na kolana.
- Ty jesteś mną!!!- Alucard krzyknął nie kryjąc już rozpaczy. Na widok szczątków duchownego poleciały mu krwawe łzy. Płakał żałośnie nad jego losem - Jesteś mną! Byłem taki sam jak ty! Byłem zupełnie taki sam!
- Nie płacz, diable – słaby charkot dał się słyszeć w powietrzu. Anderson był jeszcze w stanie mówić choć zostało z niego jedynie głowa, kawałek torsu i jedna ręka – Czy nie stałeś się diabłem właśnie po to, by już nigdy więcej nie płakać?
Alucard wstał, łzy przestały już lecieć. Patrzył z lekkim niedowierzaniem na konającego Alexandra Andersona.
- Gdy wyschną wszystkie ludzkie łzy, człowiek stanie się demonem, zwykłym potworem. Zatraci samego siebie i wyschnie ze łzami. Śmiej się…Pozwól mi usłyszeć twój wiecznie arogancki, wyniosły śmiech.
Wampir nie zrobił tego, ale z jego twarzy zniknęły złe emocje. Uśmiechał się…po ludzku.
- Wypaliłem się… - kontynuował umierający – Ale ty będziesz żył wiecznie. Ile jeszcze masz zamiar podtrzymywać tę twoją nędzną egzystencję?
- Będę ją podtrzymywał tak długo, aż dopadną mnie moje grzechy z przeszłości i pochłoną moją przyszłość. Aż nie będzie nikogo kto chciałby bym żył. Nie martw się, na pewno spotkamy się w piekle.
Zawiał wiatr, który zaczął zmieniać resztki ciała Andersona w proch.
- Słyszę głosy… - powiedział ze spokojem – Głosy dzieci, wołające mnie. Brzmią tak radośnie. Ruszam, czekają na mnie…Maxwell…Amen…
Wówczas ostatni powiew zmienił jego głowę w pył.
- Amen – powiedział Alucard, powiększając swój uśmiech. Odwrócił się do tyłu. Przodem do Seras…przodem do Integry. Nie spodziewał się, że jedna walka może tyle uczynić. Zmierzył się z przeszłością, co było trudne. Lecz co ciekawe, zmierzył się także z teraźniejszością.
Anderson otworzył mu oczy. Na samego siebie…na to czym był i czym jest…
Skoro wciąż potrafił płakać…znaczy że ludzkie łzy nadal nie wyschły. Jego człowieczeństwo nie wyschło zupełnie.
Integra odwzajemniła uśmiech i lekko kiwnęła głową, zgadzając się z jego myślami.
„Ja już dawno to widziałam…to kim naprawdę jesteś”

***

- Amen
Cisza nagle została przerwana. Cienkie ostre nici rozbłysły na porannym niebie. Były tak ostre, że nawet przecięły kilka budynków na pół. Mężczyzna, który kierował tymi nićmi wyłonił się wśród pyłu i stanął naprzeciw wampirów.
Seras wydała krótki okrzyk szoku i przestrachu. Usta Integry rozwarły się mimowolnie, a twarz stężała. Natomiast u Alucarda jedyną reakcją było szerokie rozwarcie oczu.
Przed nimi stanął wyniosły Walter C. Dornez. Ale nie wyglądał tak jak go zapamiętali. To nie był znany im staruszek, a młody i silny mężczyzna. Odmłodniał o dziesiątki lat, ale…jakim cudem?
Jeszcze za nim ktokolwiek się odezwał, Alucard zrozumiał. Zrozumiał i pogodził się z tym aż nazbyt szybko. Może dlatego że już był do tego przyzwyczajony. Nieraz i nie dwa poczuł co znaczy zdrada, lecz wampirzyce za nim, już tego uczucia nie znały.
- Walter? Walter to ty?! – spytała Integra z silnym niedowierzaniem.
- Pa…Panie Walter?! Co oni Panu zrobili? – Victoria, najniewinniejsza z obecnych, najbardziej nie mogła pojąć sytuacji.
- „Co zrobili?” Zostałem porwany, poddany wampiryzacji, wyprano mi mózg i siłą zmuszono do walki, z kimś komu służyłem. Czy byłabyś zadowolona gdybym tak odpowiedział, Victorio? – mówił spokojnie, ale wyraźnie się naigrywał – Cóż, nie stoję tu z powodu czyjegoś kaprysu. Stoję tu, bo sam tego pragnę. Stoję tu jako Walter C. Dornez. I czuję, że nadszedł czas bym sam znów rozlał krew.
Alucard poczuł jak ogarnia go obrzydzenie. Ale wciąż nie wiedział dlacz…
- Dlaczego? – Integra sama zadała pytanie, na które chciał znaleźć odpowiedź. I wtem ona przyszła. I to od martwego człowieka. Wspomnienia Arthura rozlały się po umyśle Integry, a tym samym były wręcz od razu dostępne dla Alucarda.
Nagle wszystkie kawałki układanki ułożyły spójną całość. Jak mógł na to nie wpaść? Czemu wcześniej nie zadał sobie tych pytań? Wiedział dlaczego. Ponieważ Walter nigdy nie udawał swojej lojalności. Nie kłamał w tej sprawie. Był wierny i służył Hellsingom z własnej woli, tak samo z własnej woli służył Millenium.
Jego celem od ponad 50 lat było zabicie Alucarda.
„ Nie mylę się Walter, prawda?” – myślał wampir – „To ty wszystko ukartowałeś. To ty gdy spałem poszedłeś do Arthura w noc śmierci jego żony i zasugerowałeś mu, że gdyby nie narodziny Integry to Anna by żyła. To ty zasiałeś w nim to ziarenko nienawiści. To ty powiedziałeś mu, że dziecko mnie lubi, wiedząc czym to się skończy. W tamten dzień, kiedy Arthur chciał zabić dziecko, nawet nie zajrzałeś wcześniej do swojego Pana ani do niemowlęcia. Wiedziałeś, że ją ocalę i z nią odejdę. Od tamtej pory miałeś wolne pole. Millenium rosło w siłę, pod twoją osłoną. Usunąłeś mnie ze sceny, aby całe przedstawienie było dobrze rozegrane. Tu zgaduje, ale jestem niemal pewny, że to ty zabiłeś Richarda, byleby ja i Integra nie wrócili do Anglii za wcześnie. Od jak dawna stoisz po obu stronach? Od kiedy zachciało ci się być drugim Van Hellsingiem i zniszczyć potwora? Tyle zabitych istnień…takie zniszczenie…ofiara z własnego człowieczeństwa oraz utrata towarzyszy…naprawdę dużo poświęciłeś dla tej chwili. Wszystko pięknie zaplanowane. Ta wojna ma na celu zniszczenie mnie, a ty jesteś ich głównym asem? Trzeba przyznać, że jest w tym poezja. Kiedy zdradziłeś Walter? 18 lat temu? 25 lat temu? Czy może…nie…na pewno jesteś zdrajcą już od tamtego września 1944 roku.”
Z powodu natłoku tych informacji i teorii, z nadmiaru uczuć związanych ze zdradą jednego z najbliższych towarzyszy broni i zejścia kolejnego człowieka na ową drogę bez powrotu, Alucard padł na kolana. Tylko to był w stanie obecnie zrobić. To, że mógł jeszcze pogodzić się z kolejną zdradą nie oznaczało, że pohamuje melancholię z powodu utraty towarzysza.
- Wstawaj! – krzyczał do niego lokaj – Wstawaj i walcz! Hellsing! Alucard!
„To tego tak naprawdę chcesz?” zaśmiał się cicho, to było aż zabawne. Najpierw Anderson, a teraz on…ile jeszcze istnieje takich głupców?
- To ty mówiłeś, że starzenie się jest przyjemne. To ty mówiłeś, że robisz to z godnością. Wciąż wierzę, że jako starzec byłeś wspanialszy niż tak sztuczna, obrzydliwa skorupa przede mną. Stałeś się shinigami całym ciałem i duszą. Walczyć z tobą? Oboje jesteśmy tylko psami. A psy nie ograniczają się do wycia. Potrzebuję…rozkazu!
Z tymi słowami oddał pokłon swojej Pani, Integrze. Klęczał na obu kolanach, w uniżonym geście. Już nieraz się jej kłaniał, lecz jeszcze nigdy w taki sposób.
Patrząc na jej twarz widział jej cierpienie, czuł je całym sobą. Nie dziwił się jej. To był pierwszy raz, gdy poznała smak zdrady kogoś bliskiego, tak częsty podczas wojen.
 „Nie mogłem cię na to przygotować. Gdybym mógł to bym to zrobił. Coś takiego…poznaje się i radzi z tym dopiero z doświadczeniem”
„Wiem…Rozumiem…”
- Pani…przekaż mi swe rozkazy – rzekł już na głos. Z tym musiała sobie poradzić sama – Mam zabić? Nie zawaha się przed tym choćby jeden mięsień mego ciała. Ponieważ mam w sobie potwora! Ale ty Integro…Mogę wymierzyć bronią, mogę włożyć magazynek i przeładować, mogę odbezpieczyć, ale osobą która pociąga za spust jesteś ty! A więc jakie są twoje rozkazy? Dowódco Hellsing! Integro Fainbrook Wingates Hellsing!
Nie mówił tego ponieważ chciał usłyszeć odpowiedź. Powiedział to ponieważ ona musiała to powiedzieć, ze względu na wszystko.
Integra była cicho przez dobrą minutę, aż w końcu wykrzyczała słowa ze złością.
- Search and destroy! Znajdź i zniszcz! Moje rozkazy się nie zmieniły! Nigdy się nie zmienią! Masz zmiażdżyć każdego kto stanie nam na drodze! Masz zlikwidować wszystkie przeszkody! Zabij każdego! Zrób to bez względu na, kim będzie! Zrób to… - wówczas głęboki ból ujawnił się na jej twarzy. Ostatnie słowa przychodziły z największym trudem – Bez względu…Na to kim będzie…
Alucard zacisnął pięść i wstał, ukazując swoją moc. Znał Integre, całe jej życie i mógł być pewien, że nigdy nie była zraniona tak bardzo jak w tej chwili.
- Tak, Moja Pani!
„Zniszczę go! Za to co ci zrobił! Za to co nam zrobił!”
- Wspaniale powiedziane Wampirzyco Integro Hellsing – w powietrzu rozległ się głośny głos, pochodzący z megafonu – Nie można nazwać cię amatorką. Można nazwać cię prawdziwym wrogiem.
Wszyscy spojrzeli w niebo, gdzie ukazał się ogromny sterowiec. Maszyna zniżała się, aż w końcu wylądowała na ziemi tuż przy nich. Klapa wejściowa otworzyła się i wyłożyła kładki dla wchodzących. Na szczycie stała maskotka Millenium, Schrödinger i wykonywał powitalne gesty.
- Trzecia Rzesza zaprasza do środka.
A więc nadszedł czas. Wróg przyszedł do nich sam. To już ostatni akt spektaklu. Czas by go zakończyć. Tam w środku, czekał sprawca tego całego chaosu…i to Integra miała zamiar go dorwać.
- Idź! – krzyknął wampir za Integrą, która bez wahania ruszyła w stronę pokładu – Idź…Idź i zabij! Idź i zakończ to wszystko. Niech to się już skończy…
- Tak, ruszam – zatrzymała się wpół drogi i zerknęła na niego. Ich oczy na moment się spotkały.
„Gdyby to była romantyczna historia, powiedziałabym ci teraz – kocham cię”
„Lecz to nie romans. To horror. Ani tutaj, ani w naszym życiu nie ma miejsca na takie słowa, a wiesz dlaczego?”
„Ponieważ nie potrzebujemy ich. Bo my…”
„…wiemy, że słowa nic nie znaczą…”
„…i nie musimy ich słyszeć. My wiemy…czujemy…”
„…nie mamy wątpliwości. Od zawsze wiemy, bez kogo nie chcemy żyć”
Ta jedna więź…pierwsza, prawdziwa i niezniszczalna.
- Panie… - Integra ruszyła dalej i obecnie Seras nie bardzo wiedziała co ma robić.
- Idź także Seras – polecił jej Alucard – Nasza Pani potrzebuje asysty. Idź i pomóż zakończyć ten stworzony przez ludzi koszmar – spojrzał na swojego ostatniego dziś wroga – Minęło ponad 50 lat. Zbliża się już ranek. Czas wreszcie ostatecznie zakończyć sprawy między mną, a tym facetem.
- Panie Walter… - rzuciła na odchodne Victoria, zbolałym tonem – Nawet jeśli nie jesteś już po naszej stronie…Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś! To był zaszczyt.
Walter był oszołomiony, a Alucard prawie nie prychnął. Tej Seras jednak nic nie zmieni.
- Dla mnie także – pożegnał ją lokaj, gdy doszedł do siebie.
- Żegnaj Walter – Integra wykrzyknęła swoje pożegnanie – Żegnaj! Żegnaj i giń!!!
Dwie wampirzycy dumnym krokiem wkroczyły po kładce na pokład sterowca. Obie wyruszyły na ostateczne starcie.
Alucard i Walter zostali sami sobie.
- Wspaniałe z nich kobiety, prawda? – spytał wampir, jakby wrócił mu dobry humor. A to dlatego że mógł sprawić zdrajcy trochę bólu. Zaśmiał się arogancko – Teraz są moje! Tylko moje! Tylko moja ukochana Pani! I tylko moja ulubiona podwładna! Już nie są twoje…Straciłeś je na zawsze.
Uderzył w czuły punkt, jako że Walter, a właściwie jego uczucia przywiązania do tych wampirzyc były szczere. Lecz poświęcił to wszystko by zgładzić Alucarda i ponosił teraz tego konsekwencje. Wampir nie mógł się oprzeć by mu ich nie przypomnieć.
Rzucili się w swoją stronę, każdy z zamiarem by zabić.
- Odrażający shinigami! Złość się! Zakończymy dziś ten szalony walc!

***

Ostatni przy życiu naziści nie mieli szans. Integra i Seras rozerwały je na kawałki. Uparcie parły dalej na spotkanie z głównym przeciwnikiem, gdy nagle ktoś zagrodził im drogę. Mężczyzna w płaszczu, jeden z głównych dowódców.
 - Proszę iść przodem, pani Integro – Victoria chciała wypełnić swój obowiązek jako asysty – Proszę się nie martwić i iść wprost na Majora! Zajmę się nim!
- Tylko nie daj się zabić! Pamiętaj…nie pozwalam ci umrzeć – to rzekłszy pobiegła dalej, a Seras starła się w natarciu z przeciwnikiem.

***

Walter już sądził, że wygrał. Przebił serce, gdy wtem…zrozumiał, że to nie Alucard! To jego ostatnia marionetka. Życie którego nie pochłonął z krwią, lecz pożarł żywcem. Luke Valentine.
Coś złapało go za ramię. Alucard stał tuż za nim.
- Niedobrze…Spieprzyłeś to…A mogło się zdawać że już po mnie. Ale ta zabawka okazała się niespodziewanie użyteczna.
Walter odwrócił się, ale od razu otrzymał mocny cios pięścią i runął na ziemię. Odmłodniał jeszcze bardziej, teraz przypominał nastolatka. Tego sprzed ponad 50 lat.
Tak samo przed nim stała teraz inna postać Alucarda. Ta sama, która walczyła z nim ramię w ramię, a mianowicie postać czarnowłosej dziewczyny w białym stroju.
- Cześć Walter! – przywitał się, jak ze starym kolegą – Jak ci minęło te 50 lat? – rzeczywiście, wiedzieli się po raz ostatni w takich postaciach dziesiątki lat temu.
- Co ty wyrabiasz? Ty draniu… - syknął lokaj – Nie pogrywaj sobie ze mną!
- Nie pogrywam – dziwnie to wyglądało. Ten niski i męski głos wychodzący z ust postaci dziewczęcej – To ty sobie pogrywasz. Póki co jestem tu i bawię się w te twoje dziecinne zabawy. Moja obecna i przyszła forma nie mają dla mnie żadnego znaczenia! Myślałem, że już ci to mówiłem. Nie mogę pojąć dlaczego je zdradziłeś! Nie…że nas zdradziłeś. Nie jesteś zbyt bystry dzieciaku. Ot, to wszystko. Gdy patrzysz w przeszłość, to wszystko, co widzisz to tak naprawdę bijatyka dzieci w piaskownicy. Teraz obaj jesteśmy bachorami. Jestem taki, jak ty. To destylat podstawy walki. By móc wszystko wygrać, należy wszystko poświęcić. Tak…Ja sam popełniłem ten błąd 500 lat temu. Teraz ty robisz dokładnie to samo. Anderson zresztą też! A nawet major! Chcesz ze mną walczyć? Właśnie to sprowadziło cię do tego miejsca. Boisz się starości? Śmierci? A może porzucenia z tyłu? Pieprzysz!  To ty tutaj pogrywasz! Jesteś po prostu śmieciem! Tym samym gówniarzem co dawniej, nic się nie zmieniłeś.
Walter wrzał z wściekłości, patrząc w czerwone ślepia…na dziewczęcą postać jego wroga.
- A więc zaczynajmy… - Alucard przyjął postawę do dalszej walki - …cholerny gówniarzu.

***

Seras prawie by się poddała. Przeciwnik był silny…i okazał się wilkołakiem.
„Nie dam rady”
„O czym ty gadasz mała? To do ciebie niepodobne. Wstawaj! Z tego co pamiętam to nie potrafisz przegrywać”
No tak…przecież nie walczyła sama. Bernadotto żył wewnątrz niej i walczył razem z nią. Tak jak wcześniej z Zorin…Pokonają wroga razem.
By zniszczyć wilkołaka trzeba mieć srebro. A na szczęście…znajdowali się w miejscu, gdzie przechowywano kosztowne rzeczy zrabowane Żydom podczas poprzedniej wojny.
Seras złapała kończynę wilkołaka w zęby, unieruchamiając go w jednym miejscu. W tym samym momencie z jej cienia, który zastępował jej rękę wyłoniła się postać Pipa Bernadotto. Udało mu się złapać jeden z łupów, czyli ząb ze srebrną plombą.
- Witaj Panie Wilczku – rzekł Pip zwycięsko – To odpłata za kogoś sprzed 50 lat. Żryj to! – Wbił swą pięść z zębem w ciało przeciwnika, aż do wnętrzności.
Wyciągnął rękę, zostawiając zęba w ciele wilkołaka.
- To dlatego, że tknąłeś kobietę innego mężczyzny. Och i wygląda na to, że straciłeś obrożę – faktycznie, wróg padł na ziemię – Żegnaj psie wojny – mówiąc to postać Bernadotto ponownie zniknęła wewnątrz cienia Seras.
Przeciwnik pokonany. Team Seras-Pip znów wygrał.

***

Integra wkroczyła do okrągłej sali, z całkowitą pewnością siebie. Na samym końcu pomieszczenia siedział on. Człowiek odpowiedzialny za to wszystko. Odwrócił się do niej na fotelu i mogła w końcu zobaczyć jego ohydny uśmiech na tej grubej mordzie.
- Och, co za zaszczyt w końcu poznać cię osobiście.
Integra nie marnowała czasu na gierki. Wystrzeliła w stronę Majora z pistoletu. Nic to nie dało, ten sukinsyn ubezpieczył się i obecnie otaczała go pancerna szyba. Kule jej nie skruszą.
Wampirzyca odrzuciła broń i zamiast tego użyła wampirzej siły. Uderzyła pięścią z całej siły. Nie pojawiła się nawet rysa.
- Wiedziałem czym się stałaś. Sądziłaś, że się nie zabezpieczę? – z otyłej twarzy majora nie znikał uśmiech wariata.
- Tak? Nie lekceważ Hellsingów, draniu!
Ręka Integry zmieniła się w wiązkę cienia, a niej wyłonił się młody Arthur Hellsing.
- Dokładnie – zawtórował Hellsing, gdy za nim formowało się kolejne coś. Postać, czarna jak smoła, ale w kształcie ludzkiego mężczyzny. Dosłownie przypominał cień.
- Ojcze…Dziadku…Razem! – trzy figury naparły na szybę z całych sił.
- Wspaniałe! – wykrzyknął w zachwycie Major – Doprawdy wspaniałe. Nazwisko Hellsing to naprawdę coś! Wszystkie trzy pokolenia naraz. Jakie szczęście że mogę to zobaczyć.
Hellsingowie robili na szybie coraz to nowe rysy. Integra czuła, że jeszcze kilka razy i uda jej się dostać do wroga, lecz ten kilkoma słowami wytrącił ją z równowagi.
- Już się bałem, że spóźnisz się na przedstawienie. To jedyny i niepowtarzalny spektakl.
- Przestać pieprzyć!
- Baw się dobrze – uniósł dłoń z pilotem. Na ekranie za nim pojawił się Alucard w żeńskiej formie. Integra znała tę formę. Wampir raz zmienił się w nią, gdy miała 13 lat – W ostatniej scenie Nosferatu Alucard zniknie z tego świata…
Arthur i cień Abrahama rozpłynęły się w jednej chwili. Integra zamarła sparaliżowana.
- Że…co? – spojrzała w ekran i patrzyła co się dzieje na zewnątrz. Miała złe przeczucia.

***

Alucard zgłodniał. Cała krew, która płynęła po tym widmowym już mieście pofrunęła strumieniami prosto do niego, a on ją chłonął łapczywie.
Nie wiedział tylko, że na szczycie jednego z ocalałych budynków ktoś stał. Schrödinger. Maskotka i zwykły posłaniec Millenium? O nie, to było tylko na pozór. W tej chwili odgrywał znaczącą rolę.
Młodzieniec wyjął sztylet i przeciął sobie gardło bez wahania. Jego ciało spadło w dół, wprost w strumień krwi, który spływał do Alucarda. Wampir, nawet o tym nie wiedząc, pochłonął jego życie…co oznaczało jego zgubę.

 ***

Już za późno – pomyśleli wszyscy. Walter nie zdążył go zabić. Było na to za późno.
- Przegrałeś Alucardzie! – wykrzyknął na głos Majora. Dotarło to do uszu wampira.
- Przegrałem? O czym ty bredzisz? – wyrzucił wampir, gdy nagle…stracił całkowitą kontrolę nad swoim ciałem i umysłem. To była tak nagłe, że aż dezorientujące. W jedną sekundę stracił wszystko.
- Chcesz powiedzieć że to moja porażka, profesorze Hellsing? – rzekł Dracula.
- Jestem niezwyciężony. Wygrać ze mną? Niemożliwe – rzekł Vlad.
Świat Alucarda nagle się rozmazał, a zamiast niego zobaczył ten sam dobrze mu znany zachód słońca. Ten który widział ponad 500 lat temu. I ten który widział 100 lat temu. Zawsze…w chwili śmierci.
Integra patrzyła na ekran, gdzie ciało Alucard rozpadło się. Z jego wnętrza wyciekła rzeka czarnej cieczy, pełnej tysięcy lub nawet milionów gałek ocznych.
Te oczy…zaczęły się zamykać. Jedno po drugim…
- Co to? Co się dzieje?! – krzyknęła Integra. Straciła kontakt mentalny z Alucardem. On niknął w jej głowie tak samo jak znikał naprawdę na zewnątrz. Poczuła jak ogarnia ją coś czego nigdy nie czuła – panika. – Coś ty zrobił?!
- Nic nie zrobiłem. Napił się krwi chorążego Schrödingera. Zjednoczył się z jego żywotem, to wszystko. To samooobserwujący się kot, który posiada świadomość. Jest zdolny do przemierzania świata. Dopóki jest świadom samego siebie, istnieje wszędzie i nigdzie zarazem. Lecz teraz rozpuścił się w milionach żyć i świadomości Alucarda.  Obaj nie potrafią już znaleźć własnego „ja”. Co więc się stanie? Alucard… – major wyszczerzył zęby jeszcze szerzej – …jest teraz tylko zbiorem wyimaginowanych cyfr.
Widziała, czuła, że ten obrzydliwiec mówi prawdę. Alucard odchodził poza jej zasięg. Spanikowana, wściekła i bezsilna zaczęła krzyczeć z całych sił.
- Alucardzie! – nie reagował – Otwórz oczy! – kolejne oczy zamykały się – Nie zamykaj oczu – nie słuchały się, zamknęły się prawie wszystkie. Integra poczuła jak zaczyna silnie drżeć. Jej zaciśnięta pięść drgała nieopanowanie – Alucard!
„Błagam…usłysz mnie! Błagam…Błagam…”
Zero odpowiedzi.
- To rozkaz…! Słyszysz, to rozkaz! – to była ostatnia deska ratunku. Jedyne co jej pozostało – Nie znikaj! Nie zostawiaj mnie!
„Nie zostawiaj mnie!”
Alucard zdołał to usłyszeć, ale…to było już poza jego kontrolą. Czuł jak znika, był bezsilny. Jego własny sen dobiegał końca. Tracił świadomość, zapominał kim jest.
- Nie Integro… - wyszeptał w przestrzeń, wciąż patrząc na piękno słońca - …To pożegnanie.
Zamknął swoje „ostatnie” oczy. Ostatnie co zobaczył to postać dziecka. Małej dziewczynki o blond włoskach. Miała najwyżej dwa latka. Biegała niezgrabnie przed nim i uśmiechała się wesoło.
- Alu!
Tyle razy ci mówiłem. Wymawiaj to poprawnie
Pomyślawszy to…zniknął kompletnie.
Integra bez ruchu patrzyła z zaciśniętymi zębami na ekran, gdzie już nikogo nie było. Jedynie pusta przestrzeń.
„To nie może…to nie może być prawda!” Uczucie pustki i straszliwa prawda wybuchły w postaci wrzasku wampirzycy. Był pełen agonii.
- ALUCARDZIE!!!
Ekran wybuchł i rozsypał się na kawałki, a wokół Integry zatańczyły płomienie. Mimo że nic jej nie było…po raz pierwszy od przemiany poczuła się…martwa.
Zginęła, gdy on zamknął oczy i zabrał całe światło…

***

- Dla tego dnia żyłem. Dla tej jednej chwili… - Major rozpływał się w swoim triumfie.
Integra nie słuchała jego gadaniny. Jej umysł owładnęło tylko jedno pragnienie, a mianowicie – zemsta. Obecnie chciała nie zabić majora, a go torturować, zmusić by przestał się śmiać i błagał ją by podarowała mu śmierć. Już odwracała się w jego stronę, gdy nagle…uderzyła ją jedna myśl…
Alucard powiedział kiedyś, że oboje posiadają część swoich żyć. Piła jego krew więc część niego żyje w niej. On pił jej krew, więc ona żyje w nim.
Zamknęła oczy i wniknęła w głąb siebie. W wielkiej pustce tliło się życie jej ojca, ale nie tego szukała. Wniknęła głębiej i znalazła…zobaczyła maleńkie czerwone oczko, nie należące do niej.
Otworzyła oczy i spróbowała…to dziwnie zabrzmi ale zaczęła szukać samej siebie  w otoczeniu. W chwili, gdy spróbowała, szyja zapulsowała jej w miejscu, gdzie kiedyś Alucard ją ugryzł.
„On żyje…Zniknął, ale żyje…On żyje!!!”
Wówczas Seras przebiła się przez ścianę i zjawiła się tuż przy Integrze.
- A więc to wy mnie zabijecie – oznajmił Major, jakby do siebie – To wy będzie moimi zabójczyniami…
- Nie – Integra ruszyła w jego stronę, powolnymi krokami, nie zwracając uwagi na tańczące płomienie wokół – To ja to zrobię. Ja sama cię zabije.
- Rób co musisz. Ja i tak … wygrałem.
- Nie wygrałeś – wampirzyca nie przerywała z Majorem kontaktu wzrokowego. Jej czerwone oczy obecnie ciskały pioruny i przepowiadały rychłą śmierć – Prawdziwym potworem…jesteś tu ty! Potwora może zabić jedynie prawdziwy człowiek, a ty nim nie jesteś. A więc…On powróci!!!
Mówiąc to zadała ostateczny cios.

***

Walter zginął. Po raz ostatni zrobił coś co należało. Zabrał ze sobą ostatniego członka Millenium i odszedł w zaświaty. Zginął powróciwszy na stronę Hellsing, skoro jego cel się spełnił. Umarł jako wierny lokaj Integry.
Wszyscy nie żyli. Wrogowie i towarzysze. Londyn stał się wymarłym miastem.
Integra i Seras stały w miejscu, gdzie zniknął Alucard. Na kamiennym bloku, na którym wcześniej stał widniał teraz krwisty pentagram. Integra przyklękła i zbliżyła do niego rękę. Poczuła jak nieruchoma krew w jej żyłach popłynęła. To był ostateczny dowód.
Wampirzyce spojrzały na siebie. Obie miały poważny wyraz twarzy, choć oczy zamiast pochodzić z dna piekieł, wiały smutkiem.
- Master…
Obie były świadome dwóch rzeczy. Po pierwsze: Alucard pił ich krew więc mogły go wyczuć, wiedziały że jego istnienie wciąż gdzieś się tli, i że on powróci. Integra nawet bardziej była tego pewna, gdyż on wciąż żył w niej. No przynajmniej część. Po drugie: jego powrót może zająć…jakiś czas. Nie wiedziały tylko ile.
- Panie… - rzekła Seras, jakby w stronę owego pentagramu – Będziemy czekać. Ile będzie trzeba, tylko wróć.
- Tak, będziemy… - Integra pochyliła się, ucałowała krwawy znak i dodała z silną melancholią – Wygląda na to…że Hrabina jednak będzie musiała czekać potulnie na powrót Hrabiego z wojny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz