Głośny,
bojowy krzyk rozdarł ciszę. Alucard spojrzał w górę i ujrzał lecącego w jego
stronę Andersona. Wyjął swój miecz. Ostrze spotkało się z bagnetem duchownego. Anderson
odskoczył, robiąc unik.
- Cudownie –
rzekł wampir, w swej zerowej formie – Moja stara nemezis.
Gdy obydwaj
ruszyli ku sobie, zderzając się w walce, Integra oraz Seras usunęły się na
obok. Obserwowały wszystko dokładnie, Seras ze zmartwieniem, a Integra ze spokojem.
Choć w środku nie była opanowana. Alucard wypuścił wszystkie swoje dusze, swoje
ofiary. Był normalnym wampirem. Anderson nie był byle kim. Ma realną szansę go
zabić…
Zdusiła tą
myśl z taką łatwością, że nawet ją to zadziwiło. Może to przez te uczucie,
które odczuwała dzięki połączeniu ich więzów krwi. Wiedziała dzięki temu jak
bardzo obecnie wampir cieszył się walką. Był pewny swego.
- On nie
przegra – nie widomo czy mówiła to do Victorii, czy do siebie.
***
Alucard
wyraźnie wygrywał. Jego nowa broń Jackal, zraniła Andersona w rękę do tego
stopnia, że nawet zdolność regeneracji nie mogła tu pomóc. Przedramię zwisało
luźno, trzymając się na kilku ścięgnach. Była bezużytecznym kawałkiem mięsa. On
sam zdawał się ledwo trzymać na nogach. Dychał i charczał, krwawiąc w różnych
miejscach.
Wampir
pomyślał, że to za mało i postanowił jeszcze bardziej pognębić przeciwnika.
Zwołał najmniej kilka setek swoich dusz, które uformowały się w wysoką górę.
Alucard stanął na jej szczycie, rozchylając ręce w zapraszającym geście.
Anderson stał u podnóża tej góry zombie. Aby dostać się do swojego wroga musiał
teraz pokonać te potwory.
- I co teraz?
Co zrobisz? Potwór jest tuż obok, katoliku! – wampir podjudzał i prowokował
coraz bardziej – Pokonasz go? Jakie są twoje szanse? Jedna na tysiąc? Na
milion? Na miliard?
- Choćby to
była szansa jedna na nieskończoność. Dla mnie to więcej niż dość – wycharczał
Anderson, pokazując jak strużki krwi spływają nawet po jego zębach.
- Jesteś
pewien? Bo chyba zaraz ci ręka odpadnie. Twoje ciało jest w strzępach. Co
zamierzasz? Jesteś psem? Czy człowiekiem? – dawne ofiary Alucarda, jakby na
komendę ruszyły w stronę Alexandra.
- No i co
wampirze? Nadal mam to ramię – Anderson wziął w zęby rękaw, w którym znajdowało
się bezużyteczna kończyna, po czym wysyczał - Przestań się chełpić i chodź do
mnie! Przyjdź do mnie i walcz! Szybko! Szybko!
Wampir wpierw
oniemiał po czym jego twarz nabrała wyrazu spokojnego zadowolenia. Nie
maniakalnego jak zazwyczaj, lecz bardzo ludzkiego.
- Wspaniale –
powiedział, chwaląc swojego przeciwnika – Ludzie są naprawdę wspaniali.
Anderson nie
ustępował, nie poddawał się, jakby ból i odpadająca kończyna nie były niczym
niezwykłym. Raz za razem rozcinał kolejnego stwora i posyłał do piekła. On sam,
ranny przeciw setkom potworów, a i tak dawał radę. Niszczył wrogów przed sobą,
aby dostać się do swojego głównego przeciwnika.
Alucard
obserwował z góry jak Alexander pokonuje jego ofiary, aby dotrzeć do niego i
czuł jak jego podziw i respekt do tego człowieka rośnie z każdym kolejnym
pokonanym stworem. Teraz jego nemezis tak bardzo mu przypominała tamtych ludzi. Tych, którzy go raz
zniszczyli. Anderson był równie nieustępliwy jak oni. Może to dziś…może on
będzie w stanie go pokonać…
„Nawet tak
nie myśl” – głos Integry zabrzmiał mu w głowie. Usłyszała go i teraz
interweniowała – „Spróbuj tylko dać mu się specjalnie pokonać to przysięgam…”
„Spokojnie,
Integro…do tego nigdy nie dojdzie. Nigdy się nie poddam, ale…spójrz na niego.
On może tego dokonać. Może mnie zabić. Aż chce mu kibicować by tu w końcu
dotarł i zmierzył się ze mną. A właściwie tak…chce by tu dotarł…chce tej
walki…ale na pewno nie podłożę się. Nigdy się nie poddam, pokonanie mnie nigdy
nie będzie proste”
„Bo nie jest
i nie będzie. Walcz z całych sił, a jeśli to dziś jest ten dzień to…wiesz że
pójdę za tobą. Jak obiecałam”
„
Pójdziemy razem, Integro. Zrobię co mogę, żeby to nie było dziś. Czuję się
rozdarty. Chce by mnie pokonał, jednakże…” – odwrócił wzrok od walki i spojrzał
w dal na obserwującą go Integre. Nie chciał tak szybko kończyć tego co w końcu
otrzymał. Po tylu wiekach…Lecz to byłoby tak bardzo w stylu jego Boga, który
zawsze był przeciwko niemu. Który teraz zesłał mu tego ojczulka by zabił
potwora w chwili, gdy ten nareszcie odłożył na bok swoje myśli o śmierci.
***
- A więc
stanąłeś naprzeciwko mnie… - rzekł wampir z zachwytem – Wyrwałeś się z
oblężenia. Tak jak się spodziewałem. Bardzo dobrze, Iscariocie. Tego się
spodziewałem po Alexandrze Andersenie!
Duchowny
dokonał tego. Zniszczył małą armię potworów, którą Alucard na niego wysłał i
teraz stali twarzą w twarz. Wampir czuł coraz większą ekscytację na zbliżającą
się potyczkę. On był godnym przeciwnikiem, a tylko tacy byli warci jego uwagi.
W dodatku taki człowiek…był wart nawet wygrania z nim tej walki. To tylko wzmogło
jego radość.
Anderson
nagle wyjął coś spod płaszcza. Jakieś prostokątne pudełko.
- To twój as
w rękawie? – spytał zaczepnie wampir, uśmiech nie schodził mu z twarzy. Ale …
do czasu.
W miarę
upływu sekund postawa Alucard zaczęła się diametralnie zmieniać. Uśmiech
zniknął, a pojawił się grymas wściekłości. Wampir w jednej chwili stracił
przyjemność z walki, a pojawił się niewysłowiony gniew. Nie zostało w nim już
ani trochę radości. Integre aż skonfundowała ta zmiana emocji o 180 stopni.
Pudełko
rozpadło się w zdrowej dłoni Andersona i pojawił się w niej długi szpikulec.
- Ostatnia z
relikwii, które zniknęły z Rzymu – wysyczał wściekle Alucard rozpoznając
przedmiot – To „Święty gwóźdź Heleny”
- Zgadza się!
– krzyknął duchowny, przymierzając się, aby wbić sobie ów gwóźdź prosto w
serce.
- Przestań
Anderson! – wszyscy zadrżeli, wszyscy którzy oglądali walkę. Nie można było
inaczej zareagować na ten krzyk desperacji. Alucard nagle myślał tylko o tym by
go powstrzymać.
- Chcesz
przeistoczyć się w potwora? – przekonywał go dalej, prosząco i jednocześnie
gniewnie – Bożego potwora? Nieśmiertelną zabawkę Świętości? To wszystko to
samo! To samo pieprzenie! Potwór, który uznaje Boga i potwór, który go odrzuca.
Chcesz wykorzystać resztkę cudu by stać się jego ruiną? Czy ty…Czy ty chcesz
przenieść nasz konflikt w otchłań przepaści? Przeistoczenie się w potwora
takiego jak ja…będzie oznaką, że byłeś zbyt słaby aby pozostać człowiekiem.
Pokonać możesz mnie tylko jako człowiek.
Gniew na
moment go opuścił, a na twarzy zagościł głęboki smutek. Integra gwałtownie
wciągnęła powietrze czując jego cierpienie w tej chwili.
- Przestań
człowieku – nie można było się mylić. Alucard go błagał. Błagał Andersona, aby
nie czynił tego co zamierzał – Nie rób z siebie tego czym ja jestem. Nie stawaj
się taki jak ja.
W jego
mniemaniu Integrze i Seras daleko było do potworów w jego słowa znaczeniu. To
on był potworem. Wampirem zrodzonym z własnej krwi i nienawiści. Nikt go nie
zmienił, on sam wyrzekł się Boga i piekło uczyniło go tym czym jest. A teraz
Anderson zamierzał w imię Boga, również samodzielnie zmienić się w monstrum.
- Jestem
tylko bagnetem. Bagnetem zwanym „Boską karą”. Chcę bym narodził się jako burza
lub jako cud. Przerażający wicher, nie znający ani łez ani strachu. Zostanę
czymś takim, gdy się tym przebije, więc niech tak się stanie. Amen!
Uczynił to …
Kolec wbił się w serce. W tym miejscu pojawiły się wijące pnącza, pełne cierni.
Alucarda
ogarnęła wściekłość i gniew, której nie mógł pohamować. Kły zaciskały się
równie mocno jak dłonie na jego broniach. Wampir szybkimi, ciężkimi krokami
zbliżył się do Andersona.
- Ty
skończony idioto!!! – już chciał strzelić, gdy …
…coś odcięło
mu rękę. A potem głowę…Krew polała się w szeroki strumień. Reszta ciała nadal
się ruszała i strzeliła w duchownego. W głowie Alexandra pojawiła się wielka
dziura.
Żaden z nich
nie padł. Tam gdzie Anderson miał głowę było teraz pełno ciernistych pnączy.
Tam gdzie Alucard miał głowę były wiązki jego krwistych cieni.
Zgromadzeni
wokół ludzie Andersona przekrzykiwali się, byli w szoku, nie mogli zrozumieć
czym i w jaki sposób Anderson stał się…tym czymś.
- Jego ciało
nie jest już ludzkie – głos Alucarda rozległ się w powietrzu, odpowiadając na
ich pytania – Teraz byśmy mogli sczeznąć i umrzeć na zawsze, trzeba by nam
wyrwać to co mamy tutaj – dotknął dłonią swą pierś, miejsce gdzie było jego
serce – Nasze serca.
Potwór
stojący po stronie Boga ułożył swe bagnety w znak krzyża.
Potwór
stojący po stronie piekła ułożył swe pistolety w znak odwróconego krzyża.
Starły się w
szaleńczej walce na śmierć i życie.
-
Bądź uważna Seras – Victoria spojrzała na poruszoną twarz Integry, zaalarmowana
jej słowami – On…dał się pochłonąć złości i rozpaczy. W takim stanie…może się
wszystko zdarzyć.
***
Bagnet wbił
się w głowę Alucarda. Wampir upadł na kolana. Pnącza wyskoczyły i oplotły jego
ciało. Pistolet wypadł mu z dłoni. Krew wypłynęła mu z ust, a wokół rozbłysły
płomienie, które miały go pochłonąć.
Alucard nie
mógł walczyć…nie chciał walczyć…to przed chwilą…to było za dużo. Nie mógł
pohamować rozpaczy, smutku na myśl o losie jego wroga… o jego własnym losie.
Czy mógł go powstrzymać? Czy mógł siebie? Jego umysł ogarnęła pustka. Jedynym
pragnieniem jakie pamiętał było to o śmierci. O pochłonięciu przez piekło. Był
zaślepiony…pokonany przez tą bezsilność wobec losu. Ciernie otworzyły wszystkie
rany w jego sercu i wyświetliły mu jego własne życie. Aby zobaczył je po raz
ostatni. Umierał i nie chciał tego powstrzymać. To był jego koniec…
Gdzie był mój Bóg?
Czy był ze mną, gdy go wzywałem, kiedy ten
ohydny sułtan gwałcił mnie i mojego brata raz za razem?
Czy był ze mną, gdy walczyłem za swój kraj
by go ocalić?
Wszystko to robiłem dla nich, dla mojego
ludu. Zabiłem szumowiny oraz wrogów, ale oni i tak patrzyli na mnie w ten sam
ohydny sposób.
Oczyściłem kraj, pozabijałem złodziei i
morderców i nieudaczników. Czy ktoś był wdzięczny?
Wyzwałem wrogów na wojnę. Niemal wygrałem.
Niemal, bo moi sprzymierzeńcy nie przybyli. Ponieważ mojego Boga ze mną nie
było. Gdyby byli, pokonałbym ich.
Czemu skoczyłaś z wieży, najdroższa? Czyż
nie dbałem o ciebie? Jak doprowadziłem cię do tego stanu, że twoja miłość
zmieniła się w obłęd?
Wloką mnie…po ziemi w kajdanach. Moi właśni
ludzie. Ci za których walczyłem. Wszyscy nie żyli…Zabiłem tyle istnień i teraz
sam zginę, ale nie chce się poddać. Patrząc na zachód słońca rozumiem, że Boga
nie ma. Że wyrzekł się mnie dawno temu. Więc i ja go odrzucam.
Kładą moją głowę na pieńku, zaraz mnie
zetną. Moja krew skapuje na ziemię, a ja…nie umiem się powstrzymać i zlizuje
ją. Moją własną krew. Wiem co mnie czeka, gdy topór unosi się w górę. Jestem
gotowy na spotkanie z Lucyferem. Niech piekło mnie wyczekuje. Niczego nie
żałuje, ani jednego czynu, ani jednego zabranego życia. To byłem ja…prawdziwy
ja…Palownik, który nie cofnie się przed niczym…nawet przed straceniem
człowieczeństwa, byle by tylko … odejść nie poddając się.
Wtem coś się
zmieniło. Obrazy zniknęły mu sprzed oczu, a zastąpiły je inne. Poprzedzone
jakimiś krzykami, których nie mógł rozpoznać. Do tego stopnia nie był sobą.
- Master!
Master! – krzyk dziewczęcy, głośny i irytujący, ale kojarzący się przyjaźnie.
Ujrzałem umierające dziewczę. Zmienię
ją…Ocalę ją na jej własne życzenie. Czy postąpiłem właściwie? Nie wiem, ale
czuje że tak… Nie zmieniające się niebieskie oczy budzą moją złość, ale również
szacunek do którego nie chcę się przyznać… Ta mała…ma siłę której ja nie
miałem. Głaszczę ją po głowie w ojcowskim geście, a duma mnie rozpiera. Ona
jest ważna…dla mnie…Mała podopieczna i uczennica, która jest moim domem.
- Co ty wyrabiasz?!
Weź się w garść ty idioto! Alucard!!! – krzyk pełen stanowczości jak i
niepokoju. Kojarzył się…znał go najlepiej na świecie…uwielbiał ten głos.
Patrzyłem na martwe ciało kobiety. W jej
rękach leżało niemowlę. Podniosłem je, było takie lekkie i delikatne. Muszę je
chronić, to moja przyszła Pani…Ona mnie lubi, nie chcę tego stracić. Nie chcę
by to się skończyło…Ona dorasta. Dorasta na moich oczach i nigdy nie patrzy na
mnie z obrzydzeniem czy strachem…Myślałem że musze ją zmusić by została ze mną,
ale myliłem się. Sama wybrała mnie. Ona wybrała mnie!...Pije jej krew…całuje
ją…kocham się z nią…kłaniam się przed nią...zrobię wszystko co zechce. Ona nie
jest tylko ważna. Jest najważniejsza, najdroższa. Ona nie jest tylko moim
domem. Ona jest moim zamkiem, moim pałacem! My integrity…
Ktoś go
wołał. Kto? Kto to jest? Alucard otworzył oczy. Profile Integry i Seras
zamajaczyły mu w pobliżu.
Ach, to wy…
Potwór zwany
kiedyś Andersonem próbował wbić bagnet wprost w jego serce. Dłonie Integry i
Seras mu na to nie pozwalały. Dziewczyny
trzymały ostrze z całej siły i próbowały je odsunąć od Alucarda. Pnącza
chciały się opleść wokół ich rąk, lecz one nie ustępowały. Nie pozwały mu zabić
wampira.
Chcecie bym żył?...Ktoś chce bym żył?...No
tak, oczywiście że wy…Integra…Seras…Wybaczcie mi, że nie zauważyłem. Zawsze
ktoś chce mnie zniszczyć. Jedynie wy…Ktoś wreszcie chce bym żył.
- Master!
Master!
- Alucard!
Alucard!
- Strasznie
się wydzieracie – wampirzyce odwróciły głowy, napotykając wzrok stworzyciela –
Słyszę was całkiem wyraźnie.
- Panie –
westchnęła Victoria z radością.
- Nareszcie. Koniec
tej drzemki!
- Masz rację
– jego dłonie uniosły się i ułożyły się jedna na dłoni Integry, a druga na
Seras, na tych które obejmowały bagnet – Andersen, mogłeś mnie pokonać.
Naprawdę mogłeś tego dokonać czułem to. Pewnie byłbym z tego zadowolony,
ale…tamta chwila minęła – spojrzał w ślepia swojego wroga i wykrzyknął – Teraz
nie masz szans by mnie pokonać!!!
Bagnet złamał
się, a pnącza opadły. Alucard podniósł się, niczym feniks z płomieni, nie
kryjąc żądzy mordu.
- Ci których
przeznaczeniem jest pokonać potwora muszą być ludźmi! Bycie pokonanym przez
kogoś kto porzucił człowieczeństwo jest nie do zaakceptowania!
Wampir
warknął głośno z wściekłości i rzucił się na wroga w swojej najsilniejszej
formie…formie potwora pozbawionego granic.
Integra
obserwowała jak Alucard przecina coraz to kolejne pnącza i zamierza się na
Andersona w zamiarze zniszczenia go raz na zawsze. Jego żądza mordu nie była
taka jak zawsze. Była pełna desperacji, prawdziwego smutku.
Trudno jej
była na to patrzeć bo…czuła żal…
„Nie czuj się
winna Integro” – w głowie zabrzmiał głos jej ojca. Duszy, która miała już na
zawsze żyć wewnątrz niej – „Jak wiesz na tym świecie są potwory różnego
rodzaju. Zawsze, gdy jakiegoś widziałem zastanawiałem się czy naprawdę pragną
swojej nieśmiertelności. Patrząc na Alucarda niemal zawsze mu współczułem. On
nie miał nic…zamku, poddanych, serca które by go kochało, nawet nie miał
własnego serca. Zawsze gdzieś tam widziałem słabe dziecko, kwilące w kącie
pokoju. Żałowałem go, naprawdę. Lecz pomyśl…ile się od tego czasu zmieniło”
Integra
zadrżała. Zerknęła na Seras, potem na swoją dłoń, a w końcu na swego Sługę w
ferworze walki.
„On znalazł
serce, które go kocha. Zrozumiał to. Obie pokazałyście to przed chwilą. On już
nigdy się nie podda. Nie kiedy…ktoś ujrzał jego serce, które on sam nie widzi.
Marzenie o śmierci odeszło. Teraz zawsze będzie chciał wrócić do was”
Jakby
na potwierdzeniu słów Arthura, dłoń Alucard nareszcie dotarła do celu. Wyrwał
Andersonowi serce z jego piersi. Wciąż był w nim wbity gwóźdź. Wampir nie
wahając się zacisnął pięść… i zgniótł serce na miazgę.
***
Słońce
wschodziło nad szczątkami miasta, ale po raz pierwszy żaden wampir nie zwrócił
na to uwagi. Jeden z nich właśnie padł na kolana.
- Ty jesteś
mną!!!- Alucard krzyknął nie kryjąc już rozpaczy. Na widok szczątków duchownego
poleciały mu krwawe łzy. Płakał żałośnie nad jego losem - Jesteś mną! Byłem
taki sam jak ty! Byłem zupełnie taki sam!
- Nie płacz,
diable – słaby charkot dał się słyszeć w powietrzu. Anderson był jeszcze w
stanie mówić choć zostało z niego jedynie głowa, kawałek torsu i jedna ręka –
Czy nie stałeś się diabłem właśnie po to, by już nigdy więcej nie płakać?
Alucard
wstał, łzy przestały już lecieć. Patrzył z lekkim niedowierzaniem na konającego
Alexandra Andersona.
- Gdy wyschną
wszystkie ludzkie łzy, człowiek stanie się demonem, zwykłym potworem. Zatraci
samego siebie i wyschnie ze łzami. Śmiej się…Pozwól mi usłyszeć twój wiecznie
arogancki, wyniosły śmiech.
Wampir nie
zrobił tego, ale z jego twarzy zniknęły złe emocje. Uśmiechał się…po ludzku.
- Wypaliłem
się… - kontynuował umierający – Ale ty będziesz żył wiecznie. Ile jeszcze masz
zamiar podtrzymywać tę twoją nędzną egzystencję?
- Będę ją
podtrzymywał tak długo, aż dopadną mnie moje grzechy z przeszłości i pochłoną
moją przyszłość. Aż nie będzie nikogo kto chciałby bym żył. Nie martw się, na
pewno spotkamy się w piekle.
Zawiał wiatr,
który zaczął zmieniać resztki ciała Andersona w proch.
- Słyszę
głosy… - powiedział ze spokojem – Głosy dzieci, wołające mnie. Brzmią tak
radośnie. Ruszam, czekają na mnie…Maxwell…Amen…
Wówczas
ostatni powiew zmienił jego głowę w pył.
- Amen – powiedział
Alucard, powiększając swój uśmiech. Odwrócił się do tyłu. Przodem do
Seras…przodem do Integry. Nie spodziewał się, że jedna walka może tyle uczynić.
Zmierzył się z przeszłością, co było trudne. Lecz co ciekawe, zmierzył się
także z teraźniejszością.
Anderson
otworzył mu oczy. Na samego siebie…na to czym był i czym jest…
Skoro wciąż
potrafił płakać…znaczy że ludzkie łzy nadal nie wyschły. Jego człowieczeństwo
nie wyschło zupełnie.
Integra
odwzajemniła uśmiech i lekko kiwnęła głową, zgadzając się z jego myślami.
„Ja już dawno
to widziałam…to kim naprawdę jesteś”
***
- Amen
Cisza nagle
została przerwana. Cienkie ostre nici rozbłysły na porannym niebie. Były tak
ostre, że nawet przecięły kilka budynków na pół. Mężczyzna, który kierował tymi
nićmi wyłonił się wśród pyłu i stanął naprzeciw wampirów.
Seras wydała
krótki okrzyk szoku i przestrachu. Usta Integry rozwarły się mimowolnie, a
twarz stężała. Natomiast u Alucarda jedyną reakcją było szerokie rozwarcie
oczu.
Przed nimi
stanął wyniosły Walter C. Dornez. Ale nie wyglądał tak jak go zapamiętali. To
nie był znany im staruszek, a młody i silny mężczyzna. Odmłodniał o dziesiątki
lat, ale…jakim cudem?
Jeszcze za
nim ktokolwiek się odezwał, Alucard zrozumiał. Zrozumiał i pogodził się z tym
aż nazbyt szybko. Może dlatego że już był do tego przyzwyczajony. Nieraz i nie
dwa poczuł co znaczy zdrada, lecz wampirzyce za nim, już tego uczucia nie
znały.
- Walter?
Walter to ty?! – spytała Integra z silnym niedowierzaniem.
- Pa…Panie
Walter?! Co oni Panu zrobili? – Victoria, najniewinniejsza z obecnych,
najbardziej nie mogła pojąć sytuacji.
- „Co
zrobili?” Zostałem porwany, poddany wampiryzacji, wyprano mi mózg i siłą
zmuszono do walki, z kimś komu służyłem. Czy byłabyś zadowolona gdybym tak
odpowiedział, Victorio? – mówił spokojnie, ale wyraźnie się naigrywał – Cóż,
nie stoję tu z powodu czyjegoś kaprysu. Stoję tu, bo sam tego pragnę. Stoję tu
jako Walter C. Dornez. I czuję, że nadszedł czas bym sam znów rozlał krew.
Alucard
poczuł jak ogarnia go obrzydzenie. Ale wciąż nie wiedział dlacz…
- Dlaczego? –
Integra sama zadała pytanie, na które chciał znaleźć odpowiedź. I wtem ona
przyszła. I to od martwego człowieka. Wspomnienia Arthura rozlały się po umyśle
Integry, a tym samym były wręcz od razu dostępne dla Alucarda.
Nagle
wszystkie kawałki układanki ułożyły spójną całość. Jak mógł na to nie wpaść?
Czemu wcześniej nie zadał sobie tych pytań? Wiedział dlaczego. Ponieważ Walter
nigdy nie udawał swojej lojalności. Nie kłamał w tej sprawie. Był wierny i
służył Hellsingom z własnej woli, tak samo z własnej woli służył Millenium.
Jego celem od
ponad 50 lat było zabicie Alucarda.
„ Nie mylę
się Walter, prawda?” – myślał wampir – „To ty wszystko ukartowałeś. To ty gdy
spałem poszedłeś do Arthura w noc śmierci jego żony i zasugerowałeś mu, że
gdyby nie narodziny Integry to Anna by żyła. To ty zasiałeś w nim to ziarenko
nienawiści. To ty powiedziałeś mu, że dziecko mnie lubi, wiedząc czym to się
skończy. W tamten dzień, kiedy Arthur chciał zabić dziecko, nawet nie zajrzałeś
wcześniej do swojego Pana ani do niemowlęcia. Wiedziałeś, że ją ocalę i z nią
odejdę. Od tamtej pory miałeś wolne pole. Millenium rosło w siłę, pod twoją
osłoną. Usunąłeś mnie ze sceny, aby całe przedstawienie było dobrze rozegrane.
Tu zgaduje, ale jestem niemal pewny, że to ty zabiłeś Richarda, byleby ja i
Integra nie wrócili do Anglii za wcześnie. Od jak dawna stoisz po obu stronach?
Od kiedy zachciało ci się być drugim Van Hellsingiem i zniszczyć potwora? Tyle
zabitych istnień…takie zniszczenie…ofiara z własnego człowieczeństwa oraz
utrata towarzyszy…naprawdę dużo poświęciłeś dla tej chwili. Wszystko pięknie
zaplanowane. Ta wojna ma na celu zniszczenie mnie, a ty jesteś ich głównym
asem? Trzeba przyznać, że jest w tym poezja. Kiedy zdradziłeś Walter? 18 lat
temu? 25 lat temu? Czy może…nie…na pewno jesteś zdrajcą już od tamtego września
1944 roku.”
Z powodu
natłoku tych informacji i teorii, z nadmiaru uczuć związanych ze zdradą jednego
z najbliższych towarzyszy broni i zejścia kolejnego człowieka na ową drogę bez
powrotu, Alucard padł na kolana. Tylko to był w stanie obecnie zrobić. To, że
mógł jeszcze pogodzić się z kolejną zdradą nie oznaczało, że pohamuje
melancholię z powodu utraty towarzysza.
- Wstawaj! –
krzyczał do niego lokaj – Wstawaj i walcz! Hellsing! Alucard!
„To tego tak
naprawdę chcesz?” zaśmiał się cicho, to było aż zabawne. Najpierw Anderson, a
teraz on…ile jeszcze istnieje takich głupców?
- To ty
mówiłeś, że starzenie się jest przyjemne. To ty mówiłeś, że robisz to z godnością.
Wciąż wierzę, że jako starzec byłeś wspanialszy niż tak sztuczna, obrzydliwa
skorupa przede mną. Stałeś się shinigami całym ciałem i duszą. Walczyć z tobą?
Oboje jesteśmy tylko psami. A psy nie ograniczają się do wycia.
Potrzebuję…rozkazu!
Z tymi
słowami oddał pokłon swojej Pani, Integrze. Klęczał na obu kolanach, w uniżonym
geście. Już nieraz się jej kłaniał, lecz jeszcze nigdy w taki sposób.
Patrząc na
jej twarz widział jej cierpienie, czuł je całym sobą. Nie dziwił się jej. To
był pierwszy raz, gdy poznała smak zdrady kogoś bliskiego, tak częsty podczas
wojen.
„Nie mogłem cię na to przygotować. Gdybym mógł
to bym to zrobił. Coś takiego…poznaje się i radzi z tym dopiero z doświadczeniem”
„Wiem…Rozumiem…”
-
Pani…przekaż mi swe rozkazy – rzekł już na głos. Z tym musiała sobie poradzić
sama – Mam zabić? Nie zawaha się przed tym choćby jeden mięsień mego ciała.
Ponieważ mam w sobie potwora! Ale ty Integro…Mogę wymierzyć bronią, mogę włożyć
magazynek i przeładować, mogę odbezpieczyć, ale osobą która pociąga za spust
jesteś ty! A więc jakie są twoje rozkazy? Dowódco Hellsing! Integro Fainbrook
Wingates Hellsing!
Nie mówił
tego ponieważ chciał usłyszeć odpowiedź. Powiedział to ponieważ ona musiała to powiedzieć, ze względu na
wszystko.
Integra była
cicho przez dobrą minutę, aż w końcu wykrzyczała słowa ze złością.
- Search and
destroy! Znajdź i zniszcz! Moje rozkazy się nie zmieniły! Nigdy się nie
zmienią! Masz zmiażdżyć każdego kto stanie nam na drodze! Masz zlikwidować
wszystkie przeszkody! Zabij każdego! Zrób to bez względu na, kim będzie! Zrób
to… - wówczas głęboki ból ujawnił się na jej twarzy. Ostatnie słowa
przychodziły z największym trudem – Bez względu…Na to kim będzie…
Alucard
zacisnął pięść i wstał, ukazując swoją moc. Znał Integre, całe jej życie i mógł
być pewien, że nigdy nie była zraniona tak bardzo jak w tej chwili.
- Tak, Moja
Pani!
„Zniszczę go!
Za to co ci zrobił! Za to co nam zrobił!”
- Wspaniale
powiedziane Wampirzyco Integro Hellsing – w powietrzu rozległ się głośny głos,
pochodzący z megafonu – Nie można nazwać cię amatorką. Można nazwać cię
prawdziwym wrogiem.
Wszyscy
spojrzeli w niebo, gdzie ukazał się ogromny sterowiec. Maszyna zniżała się, aż
w końcu wylądowała na ziemi tuż przy nich. Klapa wejściowa otworzyła się i
wyłożyła kładki dla wchodzących. Na szczycie stała maskotka Millenium, Schrödinger
i wykonywał powitalne gesty.
- Trzecia
Rzesza zaprasza do środka.
A więc
nadszedł czas. Wróg przyszedł do nich sam. To już ostatni akt spektaklu. Czas
by go zakończyć. Tam w środku, czekał sprawca tego całego chaosu…i to Integra
miała zamiar go dorwać.
- Idź! –
krzyknął wampir za Integrą, która bez wahania ruszyła w stronę pokładu –
Idź…Idź i zabij! Idź i zakończ to wszystko. Niech to się już skończy…
- Tak, ruszam
– zatrzymała się wpół drogi i zerknęła na niego. Ich oczy na moment się
spotkały.
„Gdyby to
była romantyczna historia, powiedziałabym ci teraz – kocham cię”
„Lecz to nie
romans. To horror. Ani tutaj, ani w naszym życiu nie ma miejsca na takie słowa,
a wiesz dlaczego?”
„Ponieważ nie
potrzebujemy ich. Bo my…”
„…wiemy, że
słowa nic nie znaczą…”
„…i nie
musimy ich słyszeć. My wiemy…czujemy…”
„…nie mamy
wątpliwości. Od zawsze wiemy, bez kogo nie chcemy żyć”
Ta jedna więź…pierwsza, prawdziwa i
niezniszczalna.
- Panie… -
Integra ruszyła dalej i obecnie Seras nie bardzo wiedziała co ma robić.
- Idź także
Seras – polecił jej Alucard – Nasza Pani potrzebuje asysty. Idź i pomóż
zakończyć ten stworzony przez ludzi koszmar – spojrzał na swojego ostatniego
dziś wroga – Minęło ponad 50 lat. Zbliża się już ranek. Czas wreszcie
ostatecznie zakończyć sprawy między mną, a tym facetem.
- Panie
Walter… - rzuciła na odchodne Victoria, zbolałym tonem – Nawet jeśli nie jesteś
już po naszej stronie…Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś! To był
zaszczyt.
Walter był
oszołomiony, a Alucard prawie nie prychnął. Tej Seras jednak nic nie zmieni.
- Dla mnie
także – pożegnał ją lokaj, gdy doszedł do siebie.
- Żegnaj
Walter – Integra wykrzyknęła swoje pożegnanie – Żegnaj! Żegnaj i giń!!!
Dwie
wampirzycy dumnym krokiem wkroczyły po kładce na pokład sterowca. Obie
wyruszyły na ostateczne starcie.
Alucard i
Walter zostali sami sobie.
- Wspaniałe z
nich kobiety, prawda? – spytał wampir, jakby wrócił mu dobry humor. A to dlatego
że mógł sprawić zdrajcy trochę bólu. Zaśmiał się arogancko – Teraz są moje!
Tylko moje! Tylko moja ukochana Pani! I tylko moja ulubiona podwładna! Już nie
są twoje…Straciłeś je na zawsze.
Uderzył w
czuły punkt, jako że Walter, a właściwie jego uczucia przywiązania do tych
wampirzyc były szczere. Lecz poświęcił to wszystko by zgładzić Alucarda i
ponosił teraz tego konsekwencje. Wampir nie mógł się oprzeć by mu ich nie
przypomnieć.
Rzucili się w
swoją stronę, każdy z zamiarem by zabić.
- Odrażający
shinigami! Złość się! Zakończymy dziś ten szalony walc!
***
Ostatni przy
życiu naziści nie mieli szans. Integra i Seras rozerwały je na kawałki. Uparcie
parły dalej na spotkanie z głównym przeciwnikiem, gdy nagle ktoś zagrodził im
drogę. Mężczyzna w płaszczu, jeden z głównych dowódców.
- Proszę iść przodem, pani Integro – Victoria
chciała wypełnić swój obowiązek jako asysty – Proszę się nie martwić i iść
wprost na Majora! Zajmę się nim!
- Tylko nie
daj się zabić! Pamiętaj…nie pozwalam ci umrzeć – to rzekłszy pobiegła dalej, a
Seras starła się w natarciu z przeciwnikiem.
***
Walter już
sądził, że wygrał. Przebił serce, gdy wtem…zrozumiał, że to nie Alucard! To
jego ostatnia marionetka. Życie którego nie pochłonął z krwią, lecz pożarł
żywcem. Luke Valentine.
Coś złapało
go za ramię. Alucard stał tuż za nim.
-
Niedobrze…Spieprzyłeś to…A mogło się zdawać że już po mnie. Ale ta zabawka
okazała się niespodziewanie użyteczna.
Walter
odwrócił się, ale od razu otrzymał mocny cios pięścią i runął na ziemię.
Odmłodniał jeszcze bardziej, teraz przypominał nastolatka. Tego sprzed ponad 50
lat.
Tak samo
przed nim stała teraz inna postać Alucarda. Ta sama, która walczyła z nim ramię
w ramię, a mianowicie postać czarnowłosej dziewczyny w białym stroju.
- Cześć
Walter! – przywitał się, jak ze starym kolegą – Jak ci minęło te 50 lat? –
rzeczywiście, wiedzieli się po raz ostatni w takich postaciach dziesiątki lat
temu.
- Co ty
wyrabiasz? Ty draniu… - syknął lokaj – Nie pogrywaj sobie ze mną!
- Nie
pogrywam – dziwnie to wyglądało. Ten niski i męski głos wychodzący z ust
postaci dziewczęcej – To ty sobie pogrywasz. Póki co jestem tu i bawię się w te
twoje dziecinne zabawy. Moja obecna i przyszła forma nie mają dla mnie żadnego
znaczenia! Myślałem, że już ci to mówiłem. Nie mogę pojąć dlaczego je
zdradziłeś! Nie…że nas zdradziłeś. Nie jesteś zbyt bystry dzieciaku. Ot, to
wszystko. Gdy patrzysz w przeszłość, to wszystko, co widzisz to tak naprawdę
bijatyka dzieci w piaskownicy. Teraz obaj jesteśmy bachorami. Jestem taki, jak
ty. To destylat podstawy walki. By móc wszystko wygrać, należy wszystko
poświęcić. Tak…Ja sam popełniłem ten błąd 500 lat temu. Teraz ty robisz
dokładnie to samo. Anderson zresztą też! A nawet major! Chcesz ze mną walczyć?
Właśnie to sprowadziło cię do tego miejsca. Boisz się starości? Śmierci? A może
porzucenia z tyłu? Pieprzysz! To ty tutaj
pogrywasz! Jesteś po prostu śmieciem! Tym samym gówniarzem co dawniej, nic się
nie zmieniłeś.
Walter wrzał
z wściekłości, patrząc w czerwone ślepia…na dziewczęcą postać jego wroga.
- A więc
zaczynajmy… - Alucard przyjął postawę do dalszej walki - …cholerny gówniarzu.
***
Seras prawie
by się poddała. Przeciwnik był silny…i okazał się wilkołakiem.
„Nie dam
rady”
„O czym ty
gadasz mała? To do ciebie niepodobne. Wstawaj! Z tego co pamiętam to nie
potrafisz przegrywać”
No
tak…przecież nie walczyła sama. Bernadotto żył wewnątrz niej i walczył razem z
nią. Tak jak wcześniej z Zorin…Pokonają wroga razem.
By zniszczyć
wilkołaka trzeba mieć srebro. A na szczęście…znajdowali się w miejscu, gdzie
przechowywano kosztowne rzeczy zrabowane Żydom podczas poprzedniej wojny.
Seras złapała
kończynę wilkołaka w zęby, unieruchamiając go w jednym miejscu. W tym samym
momencie z jej cienia, który zastępował jej rękę wyłoniła się postać Pipa
Bernadotto. Udało mu się złapać jeden z łupów, czyli ząb ze srebrną plombą.
- Witaj Panie
Wilczku – rzekł Pip zwycięsko – To odpłata za kogoś sprzed 50 lat. Żryj to! –
Wbił swą pięść z zębem w ciało przeciwnika, aż do wnętrzności.
Wyciągnął
rękę, zostawiając zęba w ciele wilkołaka.
- To dlatego,
że tknąłeś kobietę innego mężczyzny. Och i wygląda na to, że straciłeś obrożę –
faktycznie, wróg padł na ziemię – Żegnaj psie wojny – mówiąc to postać
Bernadotto ponownie zniknęła wewnątrz cienia Seras.
Przeciwnik
pokonany. Team Seras-Pip znów wygrał.
***
Integra
wkroczyła do okrągłej sali, z całkowitą pewnością siebie. Na samym końcu
pomieszczenia siedział on. Człowiek odpowiedzialny za to wszystko. Odwrócił się
do niej na fotelu i mogła w końcu zobaczyć jego ohydny uśmiech na tej grubej
mordzie.
- Och, co za
zaszczyt w końcu poznać cię osobiście.
Integra nie
marnowała czasu na gierki. Wystrzeliła w stronę Majora z pistoletu. Nic to nie
dało, ten sukinsyn ubezpieczył się i obecnie otaczała go pancerna szyba. Kule
jej nie skruszą.
Wampirzyca odrzuciła
broń i zamiast tego użyła wampirzej siły. Uderzyła pięścią z całej siły. Nie
pojawiła się nawet rysa.
- Wiedziałem
czym się stałaś. Sądziłaś, że się nie zabezpieczę? – z otyłej twarzy majora nie
znikał uśmiech wariata.
- Tak? Nie lekceważ
Hellsingów, draniu!
Ręka Integry
zmieniła się w wiązkę cienia, a niej wyłonił się młody Arthur Hellsing.
- Dokładnie –
zawtórował Hellsing, gdy za nim formowało się kolejne coś. Postać, czarna jak
smoła, ale w kształcie ludzkiego mężczyzny. Dosłownie przypominał cień.
-
Ojcze…Dziadku…Razem! – trzy figury naparły na szybę z całych sił.
- Wspaniałe!
– wykrzyknął w zachwycie Major – Doprawdy wspaniałe. Nazwisko Hellsing to
naprawdę coś! Wszystkie trzy pokolenia naraz. Jakie szczęście że mogę to
zobaczyć.
Hellsingowie
robili na szybie coraz to nowe rysy. Integra czuła, że jeszcze kilka razy i uda
jej się dostać do wroga, lecz ten kilkoma słowami wytrącił ją z równowagi.
- Już się
bałem, że spóźnisz się na przedstawienie. To jedyny i niepowtarzalny spektakl.
- Przestać
pieprzyć!
- Baw się
dobrze – uniósł dłoń z pilotem. Na ekranie za nim pojawił się Alucard w żeńskiej
formie. Integra znała tę formę. Wampir raz zmienił się w nią, gdy miała 13 lat
– W ostatniej scenie Nosferatu Alucard zniknie z tego świata…
Arthur i cień
Abrahama rozpłynęły się w jednej chwili. Integra zamarła sparaliżowana.
- Że…co? –
spojrzała w ekran i patrzyła co się dzieje na zewnątrz. Miała złe przeczucia.
***
Alucard
zgłodniał. Cała krew, która płynęła po tym widmowym już mieście pofrunęła
strumieniami prosto do niego, a on ją chłonął łapczywie.
Nie wiedział
tylko, że na szczycie jednego z ocalałych budynków ktoś stał. Schrödinger.
Maskotka i zwykły posłaniec Millenium? O nie, to było tylko na pozór. W tej
chwili odgrywał znaczącą rolę.
Młodzieniec
wyjął sztylet i przeciął sobie gardło bez wahania. Jego ciało spadło w dół,
wprost w strumień krwi, który spływał do Alucarda. Wampir, nawet o tym nie
wiedząc, pochłonął jego życie…co oznaczało jego zgubę.
***
Już za późno
– pomyśleli wszyscy. Walter nie zdążył go zabić. Było na to za późno.
- Przegrałeś
Alucardzie! – wykrzyknął na głos Majora. Dotarło to do uszu wampira.
- Przegrałem?
O czym ty bredzisz? – wyrzucił wampir, gdy nagle…stracił całkowitą kontrolę nad
swoim ciałem i umysłem. To była tak nagłe, że aż dezorientujące. W jedną
sekundę stracił wszystko.
- Chcesz powiedzieć że to moja porażka,
profesorze Hellsing? – rzekł Dracula.
- Jestem niezwyciężony. Wygrać ze mną?
Niemożliwe – rzekł Vlad.
Świat
Alucarda nagle się rozmazał, a zamiast niego zobaczył ten sam dobrze mu znany
zachód słońca. Ten który widział ponad 500 lat temu. I ten który widział 100
lat temu. Zawsze…w chwili śmierci.
Integra
patrzyła na ekran, gdzie ciało Alucard rozpadło się. Z jego wnętrza wyciekła
rzeka czarnej cieczy, pełnej tysięcy lub nawet milionów gałek ocznych.
Te
oczy…zaczęły się zamykać. Jedno po drugim…
- Co to? Co
się dzieje?! – krzyknęła Integra. Straciła kontakt mentalny z Alucardem. On
niknął w jej głowie tak samo jak znikał naprawdę na zewnątrz. Poczuła jak
ogarnia ją coś czego nigdy nie czuła – panika. – Coś ty zrobił?!
- Nic nie
zrobiłem. Napił się krwi chorążego Schrödingera. Zjednoczył się z jego żywotem,
to wszystko. To samooobserwujący się kot, który posiada świadomość. Jest zdolny
do przemierzania świata. Dopóki jest świadom samego siebie, istnieje wszędzie i
nigdzie zarazem. Lecz teraz rozpuścił się w milionach żyć i świadomości
Alucarda. Obaj nie potrafią już znaleźć
własnego „ja”. Co więc się stanie? Alucard… – major wyszczerzył zęby jeszcze
szerzej – …jest teraz tylko zbiorem wyimaginowanych cyfr.
Widziała,
czuła, że ten obrzydliwiec mówi prawdę. Alucard odchodził poza jej zasięg.
Spanikowana, wściekła i bezsilna zaczęła krzyczeć z całych sił.
- Alucardzie!
– nie reagował – Otwórz oczy! – kolejne oczy zamykały się – Nie zamykaj oczu –
nie słuchały się, zamknęły się prawie wszystkie. Integra poczuła jak zaczyna
silnie drżeć. Jej zaciśnięta pięść drgała nieopanowanie – Alucard!
„Błagam…usłysz
mnie! Błagam…Błagam…”
Zero
odpowiedzi.
- To rozkaz…!
Słyszysz, to rozkaz! – to była ostatnia deska ratunku. Jedyne co jej pozostało
– Nie znikaj! Nie zostawiaj mnie!
„Nie
zostawiaj mnie!”
Alucard
zdołał to usłyszeć, ale…to było już poza jego kontrolą. Czuł jak znika, był
bezsilny. Jego własny sen dobiegał końca. Tracił świadomość, zapominał kim
jest.
- Nie
Integro… - wyszeptał w przestrzeń, wciąż patrząc na piękno słońca - …To
pożegnanie.
Zamknął swoje
„ostatnie” oczy. Ostatnie co zobaczył to postać dziecka. Małej dziewczynki o
blond włoskach. Miała najwyżej dwa latka. Biegała niezgrabnie przed nim i
uśmiechała się wesoło.
- Alu!
„Tyle razy ci mówiłem. Wymawiaj to poprawnie”
Pomyślawszy
to…zniknął kompletnie.
Integra bez
ruchu patrzyła z zaciśniętymi zębami na ekran, gdzie już nikogo nie było.
Jedynie pusta przestrzeń.
„To nie
może…to nie może być prawda!” Uczucie pustki i straszliwa prawda wybuchły w
postaci wrzasku wampirzycy. Był pełen agonii.
-
ALUCARDZIE!!!
Ekran wybuchł
i rozsypał się na kawałki, a wokół Integry zatańczyły płomienie. Mimo że nic
jej nie było…po raz pierwszy od przemiany poczuła się…martwa.
Zginęła, gdy
on zamknął oczy i zabrał całe światło…
***
- Dla tego
dnia żyłem. Dla tej jednej chwili… - Major rozpływał się w swoim triumfie.
Integra nie
słuchała jego gadaniny. Jej umysł owładnęło tylko jedno pragnienie, a
mianowicie – zemsta. Obecnie chciała nie zabić majora, a go torturować, zmusić
by przestał się śmiać i błagał ją by podarowała mu śmierć. Już odwracała się w
jego stronę, gdy nagle…uderzyła ją jedna myśl…
Alucard
powiedział kiedyś, że oboje posiadają część swoich żyć. Piła jego krew więc część
niego żyje w niej. On pił jej krew, więc ona żyje w nim.
Zamknęła oczy
i wniknęła w głąb siebie. W wielkiej pustce tliło się życie jej ojca, ale nie
tego szukała. Wniknęła głębiej i znalazła…zobaczyła maleńkie czerwone oczko,
nie należące do niej.
Otworzyła
oczy i spróbowała…to dziwnie zabrzmi ale zaczęła szukać samej siebie w otoczeniu. W chwili, gdy spróbowała, szyja
zapulsowała jej w miejscu, gdzie kiedyś Alucard ją ugryzł.
„On
żyje…Zniknął, ale żyje…On żyje!!!”
Wówczas Seras
przebiła się przez ścianę i zjawiła się tuż przy Integrze.
- A więc to
wy mnie zabijecie – oznajmił Major, jakby do siebie – To wy będzie moimi
zabójczyniami…
- Nie –
Integra ruszyła w jego stronę, powolnymi krokami, nie zwracając uwagi na
tańczące płomienie wokół – To ja to zrobię. Ja sama cię zabije.
- Rób co
musisz. Ja i tak … wygrałem.
- Nie
wygrałeś – wampirzyca nie przerywała z Majorem kontaktu wzrokowego. Jej
czerwone oczy obecnie ciskały pioruny i przepowiadały rychłą śmierć –
Prawdziwym potworem…jesteś tu ty! Potwora może zabić jedynie prawdziwy
człowiek, a ty nim nie jesteś. A więc…On powróci!!!
Mówiąc to
zadała ostateczny cios.
***
Walter
zginął. Po raz ostatni zrobił coś co należało. Zabrał ze sobą ostatniego
członka Millenium i odszedł w zaświaty. Zginął powróciwszy na stronę Hellsing,
skoro jego cel się spełnił. Umarł jako wierny lokaj Integry.
Wszyscy nie
żyli. Wrogowie i towarzysze. Londyn stał się wymarłym miastem.
Integra i
Seras stały w miejscu, gdzie zniknął Alucard. Na kamiennym bloku, na którym
wcześniej stał widniał teraz krwisty pentagram. Integra przyklękła i zbliżyła
do niego rękę. Poczuła jak nieruchoma krew w jej żyłach popłynęła. To był
ostateczny dowód.
Wampirzyce
spojrzały na siebie. Obie miały poważny wyraz twarzy, choć oczy zamiast
pochodzić z dna piekieł, wiały smutkiem.
- Master…
Obie były
świadome dwóch rzeczy. Po pierwsze: Alucard pił ich krew więc mogły go wyczuć,
wiedziały że jego istnienie wciąż gdzieś się tli, i że on powróci. Integra
nawet bardziej była tego pewna, gdyż on wciąż żył w niej. No przynajmniej
część. Po drugie: jego powrót może zająć…jakiś czas. Nie wiedziały tylko ile.
- Panie… -
rzekła Seras, jakby w stronę owego pentagramu – Będziemy czekać. Ile będzie
trzeba, tylko wróć.
- Tak,
będziemy… - Integra pochyliła się, ucałowała krwawy znak i dodała z silną
melancholią – Wygląda na to…że Hrabina jednak będzie musiała czekać potulnie na
powrót Hrabiego z wojny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz