Noc, gwiazdy,
księżyc, bezkresne morze oraz … ogromny statek stojący w płomieniach.
Cała załoga
już była nieżywa, choć jeszcze kilka godzin temu też była, tyle że mogli się
poruszać. Byli nieumarłymi, stworzonymi, dzięki sztucznym metodom. Obecnie
tylko jedna z nich mogła się jeszcze wydawać jakieś dźwięki, ale…nie na długo.
Rip Van Winkle,
nie ma słów na to by opisać jak bardzo była przerażona. To coś przed nią…coś co wbił w jej pierś jej własną strzelbę i przebił
ją na wylot…coś co coraz mocniej ściskało ją za gardło…coś co posiadało
niezliczoną ilość rąk i czerwonych oczu niczym pająk…coś, którego czerwień i
czerń postaci zlewała się z ciemnością i tymi płomieniami…to coś co teraz
wylizywało jej krew z podłogi – to jej własny zamiel.
Alucard, gdyż
to on był nazywanym przez swoja ofiarę zamielem, poczuł że ta makabryczna
zabawa dobiega końca. Znęcał się wystarczająco długo, za chwilę ofiara zdechnie
mu w rękach. Finałem była wbicie się kłami w kobietę i pochłoniecie jej życia w
całości. Kolejna dusza, kolejne oko…
Po posiłku,
jego cienie wydawały się już należeć do ściany ognia, współgrały ze sobą,
niszcząc potężny okręt. Alucard wpierw zaczął chichotać, by następnie wybuchnąć
śmiechem. A był to śmiech szaleńczy, maniakalny i niepohamowany. Wampir się nie
kontrolował już swojej postaci, był pod wpływem silnych emocji. Włosy wraz z
wiązkami energii odchodzącymi od jego ciała ciągle falowały i zmieniały
długość. Twarz wykrzywiona w potwornym śmiechu w niczym nie przypominała
ludzkiej.
I właśnie to
monstrum ktoś obserwował z bezpiecznego miejsca. Na pokładzie sterowca, wśród stojących w
szyku żołnierzy, siedział jeden mężczyzna. On jak i jego ludzie nosili znaki ze
swastyką. Miał jasne włosy, okulary, był ubrany na biało i był otyły. Patrzył
na wielki ekran przed nim, na którym wyświetlał się Alucard pogrążony w
szaleńczym śmiechu. Major sam także się uśmiechał, tak jak zgromadzeni wokół
niego.
- Sprawia ci
to radość, Alucardzie? – spytał Major retorycznie, wpatrując się w ekran, a
głos jego jasno mówił, że on świetnie się bawi – Wojna jest taka zabawna!
Odśpiewaj swą pieśń zwycięstwa, Alucardzie. I potocz stamtąd wzrokiem. Ja widzę
to wszystko wyraźnie, pomimo okularów. Te światła miast! Słuchaj mojej pieśni
zwycięstwa i patrz na upadek Anglii!
***
Wycie syren
oraz pokrzykiwania kolejnych ludzi mówiły, że tracono kontakt z kolejnymi
placówkami. Wszelkie połączenia zostały zerwane. Penwood tracił zimną krew, gdy
tymczasem siedząca naprzeciw niego Integra wyglądała na spokojną.
- Czyżby to
był początek wojny? – Penwood nie mógł uwierzyć w to co się działo. Był
roztrzęsiony.
- Dokładnie –
rzekła Integra opanowanie, lecz jej zwężone oczy mówiły, że jest zła.
- Integro…
- Wojna
właśnie się zaczęła.
Tak, wróg,
Milenium tak samo jak ona postanowili, że czas przestać bawić się w podchody.
Właśnie zaczęli wychodzić z cienia. Teraz rzucą na nich wszystkie siły. Są
gotowi do wojny, której tak pragną. Jedynie Integra czuła, że sama nie jest
gotowa. Został jeden element i dopiero wówczas gdy go zdobędzie, poczuje
satysfakcje.
***
Wystarczyło
kilkanaście minut. Tylko tyle wystarczyło, aby Londyn, miasto które budowano i
ulepszano setki lat, stolica Wielkiej Brytanii, została zmieniona na zawsze
przez płomienie.
A zaczęło się
od niepozornego widoku sterowców na niebie. Jednakże z nich zaczęły wypadać bomby,
pociski, a także siły wroga. Ulice wraz z ludźmi zostały zmiecione z
powierzchni ziemi. Ogień produkował kolejne trupy, niewinne ofiary. Mężczyźni,
kobiety ani dzieci nie były oszczędzane. Do tych, do których dorwały się
wampiry, zamiast słodkiej śmierci dano żywot ghoula.
Zgliszcza,
ruiny to, to czym powoli stawało się to miasto. Krzyki, trupy, chodzące ghoule
stanowiły dodatki. Główną rolę grali naziści oraz ich ogień, ich natarcie.
A to wszystko
było podziwiane przez uśmiech małego majora, który wciąż powtarzał.
- Kocham
wojnę.
***
Płomienie na
statku wypaliły wszystko co się dało i zniknęły. Okręt nie nadawał się do
niczego, był kompletnie zniszczony, lecz wciąż jakimś cudem nie zatonął.
Panowała kompletna cisza, jako że cała załoga została wybita.
Jedynym
dźwiękiem jaki się w końcu pojawił, były spokojne kroki Alucarda,
przemierzającego ten upiorny okręt.
Minęło już trochę czasu, odkąd rozbił się tu samolotem i wyrżnął wszystko w
pień, a mimo to nie pojawiło się żadne wsparcie, które by go stąd zabrało. To
oznaczało jedno.
Nie mieli jak
wysłać po niego samolotu. Najwidoczniej odcięto dowodzących misją, w tym
Integre, od ich głównych sił, lub one same zostały zniszczone.
Milenium
miało ciekawy pomysł. Wymusili na Integrze, aby wysłała go na ten okręt,
wiedząc, że nie wydostanie się stąd tak łatwo, przez morze, i przepuszczą
frontalny atak. Aby wojna się rozpoczęła musieli się go jakoś pozbyć ze sceny,
by nie pokrzyżował ich planu i wybrali do tego celu wampirzą słabość, czyli
otwartą wodę.
Alucard przystanął
na rufie statku. Spalona ruina nagle popłynęła do przodu, ku Londynowi. Wampir
wiedział, że jego wróg wszystko dokładnie zaplanował, a skoro tak to musiał być
świadomy, że woda na długo go nie powstrzyma. Możliwe, że obliczyli sobie,
kiedy uda mu się dotrzeć na pole bitwy i wybrali sobie na ten moment rozegranie
głównego aktu ich przedstawienia. Milenium pewnie teraz już rozpoczęło wojnę,
lecz Alucard planował wrócić jak najszybciej i ją zakończyć.
- Spotkajmy
się! – krzyknął wprzód, wiedząc że gdzieś tam rozpętało się piekło, do którego
chciał szybko dołączyć. Prawdziwa walka nie zacznie się dopóki on nie się nie
zjawi, do tego czasu będzie trwać jedynie bezsensowna rzeź, czyli główna cecha wszystkich
wojen.
Do tego czasu
na froncie pozostają Integra i Seras. Zanim dopłynie tym statkiem do lądu, będą
musiały sobie poradzić same. Wampir uśmiechnął się ani trochę w to nie wątpiąc.
Jego żona i jego podopieczna to nie słabe wampirki i dobrze o tym wiedział.
***
Integra
siedziała na tylnym siedzeniu auta i ze stoickim spokojem patrzyła przez okno.
Widok był jednolity – ciała we krwi. Były wszędzie, ciągnęły się wzdłuż drogi.
Przed chwilą
przez radio nadawał Penwood. Były tam jego ostatnie słowa. Gdy wróg wkroczył do
kwatery wysadził się, zabierając ze sobą wszystkich krwiopijców. Był taki
niepozorny i zdawało się, że tchórzliwy, ale na sam koniec pokazał na co go
stać. Możliwe, że kogoś takiego Alucard nazwał by „prawdziwym” człowiekiem.
Walter
prowadził samochód, plan zakładał by wrócili do kwatery Hellsing, ale Integra
nie chciała tego robić. Z jednej strony jako przywódca musiała wrócić, ale jako
wampir…miała tu coś do załatwienia.
Zdecydowała
się na drugie. To już koniec z tym graniem, czas pokazać czym jest. Lepszego
momentu na to nie będzie. Rola sir Hellsing musi się rozrosnąć, teraz albo
nigdy. Nadszedł czas, już miała otworzyć usta, kiedy…
…samochód
gwałtownie się zatrzymał.
- Walter? Co
się stało?
- Sir
Integra, musi Pani znaleźć inną drogę ucieczki – wysiadł z auta – Niech Pani tu
nie wraca i ucieka, bez względu na wszystko.
- Walter… - Integra
wysiadła za nim i spostrzegła w oddali wyłaniające się postacie. Wróg zagrodził
im drogę. Nie mogli iść dalej bez konfrontacji z nimi.
- Szybko, nie
wiem jak długo będę w stanie ich powstrzymać – Integra znów zamierzała coś
powiedzieć. Tym razem to, że lepiej od niego może się z nimi rozprawić. Że mu
pomoże, bo jako wampir jest silniejsza, lecz… - Prędzej, skoro i tak jest Pani
pewnie szybsza od tego auta – lokaj odwrócił się i posłał jej spojrzenie
oddanego sługi.
- A
więc…wiedziałeś? – wampirzyca była trochę zaskoczona – Nie dałeś nic po sobie
poznać.
- Widziałem
jak pies posilał się posiłkiem, który wyrzuciła Pani przez okno. Łatwo łącze
fakty. Proszę iść Sir, dam sobie radę. Bo w końcu… - odwrócił się z powrotem w
stronę wroga -… ma Pani coś do załatwienia.
- Walter… -
Integra zacisnęła pięść. Alucard miał rację, Dornez był specyficzny,
zaakceptował to czym była – To moje rozkazy: Masz wrócić żywy. Choćby nie wiem
co!
- Zrobię jak
każesz.
Integra
odwróciła się, wzięła głęboki oddech i ruszyła przed siebie niczym pocisk,
zostawiając lokaja w tyle. Mknęła między palącymi się budynkami i poszarpanymi
ciałami prosto do celu.
Przed sobą
ujrzała dwa wampiry, które już szykowały na nią broń. Nie wahała się, z
szybkością błyskawicy pozbawiła ich głów swoim mieczem. Mogła to zrobić gołymi
rękami, ale ten sposób bardziej przypadł jej do gustu. Krew splamiła jej
ubranie.
Zatrzymała
się na sekundę. Nie będąc w zamkniętej przestrzeni i podekscytowana tą przemocą
jej oczy zalśniły czerwienią. Kawałek od niej leżało ciało młodej kobiety,
szkarłatny płyn pływał wokół niej. Zapach krwi atakował nozdrza Integry, lecz
ona z całych sił go zignorowała. Nie będzie się żywić byle czym.
Wydała głośne
warknięcie i pobiegła dalej. Prosto do celu, gdzie czekał na nią jej posiłek. Pierwsza
krew, która uczyni z niej No Life Queen.
***
Dwa wampir,
ubrane w mundury niemieckie, wleciały do budynku, rozbijając szyby. Wtargnęli
oni do szpitalnej sali, gdzie na łóżku leżał śpiący starzec. Naziści nie
zdążyli nawet pomyśleć o tym, że to podejrzane iż ten człowiek śpi w czasie,
gdy na zewnątrz słychać wybuchy, strzały i krzyki, gdy Arthur Hellsing
wyciągnął zza poduszki broń i strzelił do wampira.
Głowa stwora
eksplodowała. Arthur już wymierzył do drugiego, kiedy gdzieś w okolicy nastąpił
wybuch. Wystarczająco blisko, aby zatrząść posadami szpitala. Łóżko wywróciło
się, a starzec upadł na podłogę z głośnym jękiem. Pistolet wypadł mu z ręki,
nie mógł go znaleźć w zasięgu wzroku.
Podciągnął
się do pozycji siedzącej i oparł się o ścianę. Głośno dyszał przez nagły
wysiłek. Czuł w piersi kłucie. Znał już ten symptom, zbliżał się kolejny zawał,
wywołany emocjami i wybuchem wojny.
Lecz
najwidoczniej nie to go miało zabić. Drugi wampir już odzyskał równowagę i
mierzył do niego ze strzelby. Arthur bez lęku patrzył w jego ślepia. Nic nie
mógł zrobić, był tylko słabym starcem bez broni. Jednak nie czul strachu.
-
Przynajmniej zginę w walce.
Wampir już
ciągnął za cyngiel…gdy coś przebiło go na wylot.
Arthur w
niemym szoku patrzył jak szpada wbija się, a następnie przecina ciało nazisty
na wskroś. Krew trysnęła gęstym strumieniem na podłogę. Rozcięte na pół ciało
upadło i ukazał się jego zabójca.
A raczej
sądził, że to zabójca. Przez ubrania sądził, że zjawił się mężczyzna, lecz
szybko odkrył swój błąd. To była zabójczyni, dostojna i silna wampirzyca.
Kobieta przeszła nad ciałem wampira i stanęła nad starcem. Miecz w jej dłoni
ociekał krwią. Przeszywała go stalowym wzrokiem, który w kilka sekund zmienił
swój kolor z czerwonego na niebieski.
I wówczas
Arthur zrozumiał kto przed nim stoi. Oddech mu zamarł, a powieki rozchyliły się
najmocniej jak mogły. Pomyłka nie wchodziła w grę. Jej długie włosy miały kolor
jasnego złota, taki sam jak jego włosy za młodu. Patrzył w jego własny błękit
oczu, odziedziczony po ojcu. Oraz ten piękny owal twarzy jego ukochanej żony…
- Integra –
wyszeptał na głos imię swojej córki. Nareszcie ją spotkał. Minęło prawie
osiemnaście lat odkąd ją widział, ale poznał ją. Wydała mu się taka piękna.
- Witaj ojcze
– Integra Hellsing odrzuciła miecz gdzieś do tyłu, po czym dodała nieco ostrzej
niż zamierzała – Przybyłam zabrać twoje życie.
***
Kwatera Główna
Hellsing została zaatakowana. Na początku dobrze im szło i odpierali atak. Lecz
później wróg przejął prowadzenie i wdarł się do środka.
Seras wzięła
na siebie walkę z nimi i wyraźnie wygrywała. Swoimi działami rozwaliła
niejednego wampira, więc czemu gdy ruszyła na pomoc towarzyszom…
Krzyk rozdarł
się w korytarzu, gdy cała ręka Seras została brutalnie odcięta.
…to się teraz
działo?
Zorin,
wampirzyca o umiejętnościach hipnotycznych, dosłownie miażdżyła Seras.
Pozbawiła ją ręki, po czym przejechała ostrzem po jej oczach, oślepiając ją. Krew
zalała jej twarz. Mało brakowało by Zorin na dobre zakończyła żywot Victorii,
ale sama oberwała serią z pistoletu Pipa Bernadotto.
Najemnik
chwycił Seras, chciał ją uratować…szkoda że nie udało mu się uratować siebie.
Zorin żyła i zdołała wbić w mężczyznę swoja kosę. Pip padł na ziemię,
upuszczając policjantkę.
- I cały twój
wysiłek na nic, śmieciu – wysyczała z jadem w głosie wroga wampirzyca.
- Bernadotto…
- Seras z wysiłkiem i wyraźnym bólem próbowała się udźwignąć i znaleźć
towarzysza. Była ślepa, nic nie widziała, ale próbowała go znaleźć.
Pip siedział,
z krwawiącą dziurą w brzuchu i śmiał się z wyraźnym trudem z samego siebie.
- Żałosne.
Starałem się uratować osobę przybyłą po to, by uratować mnie – włożył sobie
papierosa w usta, gdy Victoria wciąż czołgała się w jego stronę.
- Bernadotto…
- odnalazła go w końcu. Przybliżała się coraz bardziej. Bała się o niego. Ból
nie pozwalał jej na swobodny ruch. Papieros wypadł mężczyźnie z ust, gdy
dziewczyna złapała go za zakrwawione ubranie.
Wtem
najemnik, który w przeciwieństwie do niej mógł ją widzieć, położył dłoń na jej
głowie, przybliżył ją i pocałował. Ich pierwszy pocałunek…jej pierwszy
pocałunek smakował krwią. Jego i jej. Na chwilę zapomniała o ich położeniu. Pip
przerwał to po krótkiej chwili.
- No
nareszcie udało mi się cię zaskoczyć – zaśmiał się, by chwilę potem kaszlnąć –
Wreszcie skradłem ci całusa! – dziewczyna z głośnym jękiem bólu, nie mającym
nic wspólnego z jej strasznym stanem, wyciągnęła dłoń w jego stronę. Kolejna
krew pojawiła się na jej twarzy, tym razem w postaci łez – Nie płacz, Seras.
Jesteś silną dziewczyną. Zostaw mnie i idź ich rozwalić.
Pip
Bernadotto padł na podłogę. Seras, nie przestając płakać, niezgrabnie go
odnalazła i objęła z całych sił. Trzymała w ramionach już niemal martwe ciało.
Ponownie zaczęła krzyczeć…z bólu…z rozpaczy…ponieważ nie mogła go nawet
zobaczyć. Trzymała go mocno, bojąc się puścić i wciąż krzycząc. Trzymała nieruchome
ciało ukochanego, nie mogąc stłumić rozpaczy.
- Czyż to nie
wzruszające – głos Zorin przebił się przez płacz Seras – Ten robak dostał to na
co zasłużył! A teraz odwdzięczę się za wybicie moich żołnierzy. Na początek
rozwalę was i zrobię to własnoręcznie!
Jej
hipnotyczna moc rozeszła się po ścianach korytarza. Pozostali przy życiu ludzie
nie wiedzieli jak z tym walczyć.
- Czy ty
nazwałaś go robakiem? – Seras przestała płakać, a jej głos był dziwnie spokojny
jak na kogoś, kto przed chwilą krzyczał w niebogłosy. – Zwykłym robakiem?
Pewna siebie mina
wrogiej wampirzycy zniknęła.
- Zapłacisz
za to – wysyczała złowróżbnie Victoria, a jej ostatnie łzy skapnęły na policzek
Bernadotto – Zaraz za to zapłacisz! Nie wybaczę! Nie wybaczę!!!
Rozwarła
usta, nie było tam dwóch pojedynczych kłów, a cały szereg. Seras, której
rozpacz przekształciła się w gniew i nienawiść, nie powstrzymując się dłużej,
mając już gdzieś swoją ludzką stronę, wgryzła się w szyję Pipa Bernadotto.
Piła jego
krew, pochłaniała jego życie. Krew która była na podłodze i na ścianach
spłynęła i również została przez nią pochłonięta. Strumienie czerwonej cieczy
otaczały ją, zlewały się z nią i stawały się jednym.
„Wkrocz w ciemność za mną, Seras. Jak daleko
zdołasz”
„Ani ja, ani twój Master nie zostawimy cię
samej”
W końcu, gdy
pochłonęła wszystko do ostatniej kropelki podniosła się i spojrzała na swoich
wrogów czerwonymi ślepiami. Tam, gdzie kiedyś było jej ramię, pojawiła się
wiązka cienia. Cienia, który sprawił, że cała moc Zorin rozpadła się.
- Wybijmy
ich, kapitanie Bernadotto! Wybijmy ich – naziści cofnęli się, przerażeni jej
wzrokiem i mocą wydobywającą się z ręki. W niczym nie przypominała już
głupiutkiej policjantki. Teraz wyglądała jakby w niczym nie ustępowała swojemu
stworzycielowi. Wzbudzała strach, właściwie nic nie robiąc – Zróbmy to razem!
Wybijmy ich razem!
I tak
zrobili. Seras nie pozwoliła, aby ciało któregokolwiek z wampirów zachowało się
w jednym kawałku. Gołymi rękami rozniosła wrogów w pył. Mogła to zrobić,
ponieważ w końcu przebudziła w sobie moc. Przebudziła się jako wampir. Poznała
siłę, którą daje krew i którą może dać tylko sam stworzyciel. W końcu stała się
prawdziwą nieumarłą i czuła to całą sobą, zgniatając i rozrywając na strzępy
kolejnych przeciwników.
Zrobiła to dzięki
życiu swojego ukochanego.
***
Integra
przyglądała się starcowi na podłodze, który był jej ojcem. Pierwszy raz go
widziała…i ostatni. To był jej plan. Dokończyć przemianę dzięki krwi
Hellsingów, dzięki krwi własnego ojca. Skoro to on dał jej życie, to niech da
również to drugie.
Nie
przewidziała tylko, że widok słabego, starszego człowieka tak ją zasmuci.
- Coś
czułem…że to się tak skończy – westchnął ciężko Arthur, w jego oczach była
melancholia i bezradność – Że kiedy on cię dostanie w swoje łapska to już nie
wypuści. Ale i tak cię mu oddałem…wiedząc, że on…się nie powstrzyma... Choć
może się łudziłem, że…to był najlepszy sposób by cię chronić…przede mną…on był
lepszy ode mnie…Nie potrafię zliczyć ile razy zastanawiałem się co by było
gdybym to ja podniósł cię z ramion Anny. Gdybym dawno temu zamknął tego potwora
przed światem. Gdybym sam cię wychował…gdybym był silniejszy.
- To by nic
nie dało – Integra uklękła, teraz była na poziomie Arthura – Wierzę, że i tak
bym go odnalazła. Że i tak sprawiłby że bym go potrzebowała. Nie uchroniłbyś
mnie od niego, ponieważ bym tego nie chciała. Jedyne co by się stało to…pewne
sprawy by się odwlekły. On i ja…musimy być razem, inaczej jesteśmy bezużyteczni
bez siebie.
- Może i tak…Najwidoczniej
tak jest…A przynajmniej teraz już na pewno nie możecie istnieć bez siebie. Przepraszam,
że cię nie wziąłem z ramion Anny. Przepraszam…
Nie
przepraszał za to że był słaby, że ją oddał, ani że chciał ją zabić i z tego
powodu Integra poczuła wdzięczność. Pochyliła się nad ojcem, lecz jej postawa
była niepewna. To było trudniejsze niż sądziła. Drżała lekko na ciele.
Wtem
pomarszczona dłoń starca chwyciła ją za głowę i z siłą, której by się u niego
nie spodziewała, przybliżył ją do swojej szyi.
- Ojcze? –
spytała zdezorientowana.
- Pij
Integro. Choć raz w życiu chce wypełnić ojcowski obowiązek – Integra zacisnęła
zęby, czując że łzy cisną jej się do oczu, ale ich nie wylała – Chce nakarmić
swoje dziecko.
Integra nie
wahała się dłużej. Pozwoliła jednej krwawej łezce ulecieć po czym ugryzła w
szyję swojego rodzica. Gęsty i ciepły płyn trysnął jej do ust. Nareszcie poczuła
smak krwi, smak życia, którego pożądała, a którego już nie miała. Była lepsza,
pyszniejsza niż się spodziewała. Krew zwilżała jej gardło, ale nie tylko. To
było coś więcej.
Wchłanianie
duszy…przebudzenie…Te dwie rzeczy wydarzyły się naraz i niemal w niej wybuchły.
W końcu życie
Arthura stało się częścią niej. Jego całe życie, wchłonęła jego dusze, jego
egzystencje. Otworzyła oczy by zabłysł w nich szkarłat, który już nigdy nie
miał zgasnąć. Moc i potęga rozprzestrzeniły się po jej ciele, oferując możliwości
o jakich nie śniła. Płaszcz i włosy zafalowały, poruszane przez niewidzialną
siłę…przez jej siłę.
Jej ciało
przestało podlegać prawom fizyki. Teraz nie było zbiorem komórek, a
najprawdziwszym mrokiem, energią z piekieł. Była nim wypełniona w całości. Była…potworem…tak
samo jak jej stworzyciel.
Lecz stała
się również i trzecia rzecz. Integra zaśmiała się, słysząc w uszach dźwięk
łańcucha. Łańcucha na końcu którego stał Alucard. Klątwa dokonała się.
Nareszcie cała władza nad nim, należała do niej. Stała się jego Panią, tym
razem najprawdziwszą i jedyną! Należał do niej, na zawsze. Na wieki…
Transformacja
została zakończona. Integra Hellsing była prawdziwym i potężnym Nosferatu.
Królową nieumarłych.
Dokonało się.
Hrabina stanęła na piedestale przy boku Hrabiego. Tam gdzie powinna być.
***
To już nie
było to samo miasto. Do walk dołączyła trzecia siła – nowo mianowany arcybiskup
Enrico Maxwell. Przybył z krucjatą, ale nie po to by pomóc. Jego ludzie próbowali
likwidować wampiry i jednocześnie nie oszczędzali żadnego pozostałego przy
życiu człowieka. W końcu była to inna wiara, w mniemaniu tego mężczyzny
heretycy zasługują na śmierć.
Integra
biegła wśród wyludnionych ulic, a do jej uszu wciąż i wciąż dobiegały kolejne
odgłosy wybuchów i strzałów. Artyleria nie ustępowała z żadnej ze stron.
Watykan ostentacyjnie zamierzał zniszczyć Milenium wraz z Londynem.
Integra
zatrzymała się dopiero, widząc w oddali sylwetkę rozszalałego z triumfu
Maxwella, latającego na jakimś urządzeniu nad miastem, a raczej nad polem
bitwy.
- Zdradziłeś
Maxwell – wysyczała wściekle – Czemu nie jestem zdziwiona?
- W czasie
wojny zdrada jest czymś oczywistym.
Wampirzyca
odwróciła się gwałtownie. Poznała ten głos. Przed nią pojawiła się spora grupa
ludzi, wszyscy ubrani na czarno i krzyżami na szyjach, a na ich czele stał…
- Alexander
Anderson – wyartykułowała powoli jego imię, z taką wrogością na jaką było ją
stać – Co za nieopisana przyjemność.
- Ojcze
Anderson – odezwała się osoba, stojąc tuż po prawej Alexandra – Mamy rozkazy od
Arcybiskupa: aresztować przywódcę Hellsing, Sir Integre – wraz z tymi słowami
wszyscy wyciągnęli pistolety i wymierzyli w Integre.
- Nie podoba
mi się to – to zdanie zdziwiło nie tylko Integre, ale i jego własnych ludzi.
- Tu nie
chodzi o to czy coś się Panu podoba, czy nie…
- Nie podoba
mi się to! - powiedział tym razem głośniej – Poza tym przyjrzyj się jej –
wskazał ręką w stronę Hellsing, która wydawała się potrafić wywołać większe
przerażenie niż całe to piekło wokół – Ona już nie jest żadnym przywódcą.
Wkroczyła na drogę krwiopijcy, tak jak sądziłem. Dała się mu zmienić, jak przewidziałem – jego ręka opadła, wzrok powędrował
w górę, na przelatujące helikoptery – Maxwell, upiłeś się swoją mocą. To nie
tak ma być! Powinniśmy być prostymi narzędziami niosącymi przemoc. Jak siła
mogąca być wykorzystana w służbie Boga. Maxwell nie jesteś już symbolem mocy
Boga. Ty zwyczajnie nadużywasz jego potęgę! Prawda?! Mam rację?!
Integra była
trochę w szoku. Nie spodziewała się, że Anderson posiada tak silne zasady, żeby
odważyć się sprzeciwić arcybiskupowi. Jej zdanie o nim zmieniło się, lecz nie
zdążyła się głębiej na tym zastanowić, bo na niebie coś rozbłysło. Niczym
czerwona strzała.
U boku
Integry pojawiła się Seras. Ową czerwona strzałą okazała się strużka energii
falująca w miejscu, gdzie powinna być jej lewa ręka.
- Wszystko
dobrze, Pani Integro?
- Tak. Co z
Kwaterą Główną? – spytała choć przeczuwała odpowiedź. Victoria wydawała się już
zupełnie inną osobą, niż kiedy ją ostatni raz widziała. Jej przemiana najwyraźniej
także dobiegła końca, a jej ręka…Coś musiało ją zmienić, doprowadzić do tego
stanu, czyli…
- Została
zaatakowana przez dużą kampanię. Wróg został pokonany. Ale Kwatera Główna
została zlikwidowana. Pip Bernadotto również…
- Rozumiem –
a więc to tak było. Czyżby to on…? – To jego krew wypiłaś, prawda? Jesteś
prawdziwym wampirem, czyż nie?
- Tak jest –
Seras uśmiechnęła się radośnie i spojrzała na Integre – I Pani również.
Zgrałyśmy się, co nie?
- Owszem –
Hellsing odwzajemniła jej uśmiech.
Kolejni ludzi
Andersona wymierzyli broń, lecz ten ich powstrzymał ruchem ręki.
-
Przestańcie! Te dziewczyny nie są wrogami, z którymi moglibyście sobie poradzić
– wystąpił bardziej naprzód, przed szereg – Wampirzyca Integra Hellsing oraz
Wampirzyca Seras Victoria. Stałyście się czymś naprawdę przerażającym, czyż
nie?
- Zgadza się
– odpowiedziała Seras – Nie zamierzam się już niczego bać.
Integra
uśmiechnęła się jeszcze szerzej, czując dumę z tej małej. Alucard też będzie
dumny.
- Wasze
spojrzenie zdaje się pochodzić z samego dna piekieł – mówił dalej Anderson, bez
lęku patrząc na potężne wampirzyce – Czym wyście się stały, do cholery?
Pewnie
kontynuowałby swoją mową, gdyby nie pewien wstrząs. Integra, Seras i Anderson
naraz gwałtownie odwrócili swoje głowy na lewo, w tę samą stronę. W stronę z
której coś tu nadchodziło. Wśród mgły na morzu zaczęło się coś wynurzać…coś
ogromnego niczym statek widmo.
- Ten ktoś
wraca! – krzyknęła szczęśliwa Seras. Tak jak Integra wyczuła przybliżającą się
obecność ich stworzyciela. Jedna silniej, druga słabiej.
- Nareszcie –
wyrzuciła krótko Hellsing, usatysfakcjonowana śmiechem, jaki słyszała w swojej
głowie, który nie należał do niej. On był szczęśliwy – Teraz dopiero się
zacznie. Za mną Seras! Ruszymy!
Integra
skoczyła w górę, na dach najbliższego budynku i puściła się biegiem. Victoria
była tuż za nią.
***
Dawno, dawno temu pewien wampir odwiedził
Anglię. Przywiodły go tam żądze. Pragnął zdobyć kobietę.
Masztowiec, którym przypłynął przedzierał
się przez mgłę, przeskakując z fali na falę z niewyobrażalną prędkością. Wampir
wyrżnąwszy jego załogę co do nogi, przypłynął do Londynu tym okrętem-zjawą
wypełnionym po brzegi trupami i trumnami.
Okręt nazywał się Demeter
***
Historia
naprawdę lubi się powtarzać.
Zakończywszy
swoje wspomnienia, Alucard zabrał dłonie z twarzy, odsłaniający wyszczerzone
kły. Ujął w jedną rękę Casulla, a w drugą Jackala. Przez kilka sekund, z
pozornym opanowaniem, przyglądał się Londynowi, który był spalany przez ogień
walki.
Gwałtownie
wystrzelił w górę. Był już wystarczająco blisko aby skoczyć w stronę lądu.
Przeleciał nad miastem i bezbłędnie wylądował w centrum wydarzeń, idealnie na
środku. Wokół tłoczyło się tysiące wrogów.
Z jednej
strony armia Watykanu z siłą 2875 żołnierzy. Anderson zjawił się i stanął tuż
przy Alucardzie, niemalże warcząc z wściekłości.
Z drugiej
armia wampirów, z siłą 572 żołnierzy. Ich przedstawiciel wyskoczył ze sterowca
i dołączył do wampira i Andersona.
Stali tak we
trójką, patrząc na siebie z wrogością. Przedstawiciele każdej z walczących sił.
On, Alucard symbolizował Organizację Hellsing, z siłą 3 żołnierzy.
Teraz już
wszyscy główni aktorzy byli zebrani na scenie. Spokojny wyraz twarzy Alucarda
zmienił się w sekundę na rozemocjonowany, gdy krzyknął z całych sił, z całą
mocą słowa, które pragnął w końcu wypowiedzieć.
- Pani! Moja
Pani, Integro Hellsing! Czekam na rozkazy!
Gdy był na
statku poczuł coś. Gasnące życie swego Pana. Usłyszał brzęk niewidzialnego
łańcucha, przytwierdzonego do jego szyi, którego koniec przejęła inna dłoń.
Dłoń jego żony i Pani. Teraz wszystko było idealnie.
Integra stała
na dachu najbliższego budynku i obserwowała wszystko z góry. Długo na to
czekała, na ten jeden moment. Szczęście Alucarda i jej się udzieliło, teraz nic
nie była w stanie ich powstrzymać. Czas to zakończyć. Seras stała u jej boku.
- Mój Sługo,
Alucardzie! – krzyknęła, a jej głos rozniósł się echem po okolicy – Rozkazuje
ci! Cynobrowa barwa ubranych na biało żołnierzy, dzierżących srebrną broń.
Szkarłatna barwa ubranych na czarno żołnierzy dzierżących stalową broń.
Przemaluj każdego z naszych wrogów na kolor jego własnej krwi! Znajdź i
zniszcz! Search and destroy! Wyeliminuj
ich! Nie pozwól ujść im stąd żywcem!
- Przyjąłem,
my Master…
- Liczba
ograniczników ma wynosić zero! Wyzwolenie! Odpłać im! Tysiące! Setki tysięcy
razy! Atakuj!!!
Niewidzialne
kajdany, który tylko posiadający władzę nad potworem mógł zdjąć, opadły.
Alucard na moment stał się wolny, nic go nie ograniczało. Moc została
uwolniona.
- Ptakiem
Hermesa nazywają mnie. Zjadam swe skrzydła by poskromić się.
***
- Och, trzeba
przyznać, że umie dotrzymać słowa – Integra z błyskiem triumfu w swoich nowych
oczach oglądała sceny rozgrywające się u jej stóp – Oto moje obiecane morze
krwi.
Wszystkie
bariery utrzymujące moce Alucarda w ryzach opadły. Ponad trzy miliony dusz,
które król nieumarłych pochłonął przez całą swoją egzystencję wyłoniły się z jego
rozproszonych cieni. Były te najstarsze dusze, które pochłonął jeszcze za
ludzkiego życia oraz te najnowsze czyli Tubalcain Alhambra oraz Rip van Winkle.
Wszyscy byli cali we krwi …ich krwi…jego
krwi.
Armie wrogów,
łącznie liczące ponad trzy tysiące osób, nagle musiały się zmierzyć z milionową
armią. Dosłownie zostali zmieceni z powierzchni ziemi. Dusz było tak dużo, że
razem faktycznie przypominali rwące morze krwi, które zbierało kolejne
krwawe żniwo po drodze, zabierało
każdego wampira lub duchownego ze sobą i nie wypuszczało.
Przerażony
Maxwell krzyczał, nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Nie mógł uwierzyć jak można
być takim potworem…kimś kto zabił i pochłonął miliony, nawet własnych ludzi.
Bez skrępowania nazywał go diabłem, jego prawdziwym imieniem – Dracula. Dusze
Alucarda niedługo później zabrały i jego żywot.
Za to
Anderson wreszcie zrozumiał. Wiedział już czemu nie można zabić tego wampira.
Bo posiadał w sobie zbyt wiele żyć. Zabijając go w normalny sposób zabijano
tylko jedno z jego kolekcji dusz. Ale teraz … został tylko on…wszystkie jego
życia szalały na wolności i zabijały. Alucard był sam więc…można go nareszcie
zabić, skoro w środku został jedynie jeden wampir. Teraz to tylko jeden wampir!
To już wszystko co miał! Możliwe że to było celem tej wojny. Możliwe że do tego
dążył ten szalony Major. Do tego aby wreszcie umożliwić zgładzenie tego
monstrum.
Integra
patrzyła jak tłumy martwych osób, wyglądających z góry dosłownie jak morze krwi
i martwych żołnierzy, porywa jej kolejnych wrogów w swój wir i niszczy ich
doszczętnie. Choć może przypominało to bardziej ogromne lawiny, złożone z wyciągniętych
dłoni.
- Oni wszyscy
są wampirem Alucardem – powiedział do stojącej obok Seras – Krew jest walutą
życia. Pośrednik w handlu życiem. Wypijasz krew i bierzesz na siebie całe
czyjeś życie. Alucard mi kiedyś to wyjaśnił, lecz dopiero teraz naprawdę to
rozumiem. A właściwie to obie to rozumiemy…Seras.
- Istotnie.
Tak jak ich
stworzyciel miał w sobie miliony żyć, tak i one wkroczyły na ową ścieżkę. W
Seras tliło się życie Pipa Bernadotto, a w Integrze znajdowało się życie jej
własnego ojca. Obie doskonale je wyczuwały.
***
Panowała
kompletna cisza. Słychać było jedynie szum wiatru. Miasto stało się wyludnione,
lecz pierwszy raz od kilku godzin było spokojne. Jedynie widok była
makabryczny.
Na pustym
placu stała wampirzyca, której wiatr rozwiewał włosy. Uśmiechała się. Przed nią
klęczała postać. Postać jej męża i Sługi, choć go nie przypominała. Ona wiedziała
jednak, że to był on. Nie czuła różnicy w swoich uczuciach, gdy patrzyła na
jego prawdziwe ja. Wampir nie wyglądał jak zwykła forma Alucarda. To była forma
zerowa. Forma Vlada. Miał długie, czarne włosy, na twarzy miał zarost, a ubrany
był w zbroję. Nawet przy pasie miał miecz, nie szable do ćwiczeń, a prawdziwy
miecz rycerski. Oddawał swojej Pani pokłon, po latach wreszcie należąc tylko do
niej.
Wokół nich…było
tysiące żelaznych pali, na których były wbite ciała wampirów jak i żołnierzy Watykanu.
Byli nimi otoczeni z każdej strony, lecz nie zwracali uwagi na nie, jakby nie
było to czymś okrutnym. Martwe ciała na palach…mnóstwo ciał…krew na ziemi, a
oni mogli…patrzyli tylko na siebie.
- Witaj z
powrotem, Hrabio – powitała go tymi słowami.
- Wróciłem
Hrabino.
Ich oczy,
czerwień przeciw czerwieni, nie odrywały się od siebie przez dłuższy czas.
Alucard cieszył się tą zmianą koloru, znakiem, że jej plan powiódł się. Znakiem,
że są równi. Podziwiał tę barwę, symbolizującą odwrócenie się od
człowieczeństwa. Dla niego…
Znikąd, obok
nich pojawiła się Seras. Rzuciła dziecinną uwagę o jego wąsach, będącą dokładnie
w jej stylu. Alucard wyciągnął w jej stronę dłoń, jego zbroja zaskrzypiała.
Victoria drgnęła, bojąc się, że jest zły i coś jej zrobi. Jednakże on po prostu…położył
dłoń na jej głowie i pogłaskał ją po włosach.
- Seras…Seras
Victoria – rzekł jej imię z dumą. Nie nazwał lekceważąco policjantką, ale
powiedział jej imię. Ponieważ u niej również dostrzegł te oczy, jak i również
brak ręki. Seras przeszła własną walkę. Pokonała długą drogę.
Wampirzyca
uśmiechnęła się, gdy gest jej stworzyciela skojarzył jej się z gestem, który
lata temu wykonał jej tata. Tata chwalił ją w ten sam sposób.
I stali tak
we trójkę dobrą chwilę, w małym kole. Alucard…Integra…oraz Seras. Trzy potężne
wampiry, silna grupa. Po prostu stali tak…razem…
***
- Rodzinna
scenka wśród przebitych przez pale trupów zaliczona. Koniec pierwszego aktu
przedstawienia – powiedział Doktor, jakby ogłaszał zwycięstwo.
Był prawą
ręką Majora, który stał obecnie przed nim, na dachu wielkiego sterowca i
podziwiał widok śmierci na dole. Obserwował co się działo na ziemi. Czekał, wiedząc że ten powojenny spokój nie
potrwa długo. Tak jak powiedział Doktor, skończył się akt pierwszy. Zostały
jeszcze dwa…
Lecz z nimi
na owym sterowcu był jeszcze ktoś. Ktoś kto również patrzył z wysoka na sceny
śmierci oraz na sytuacje, która rozgrywała się obecnie. Spokojna scena między
trzema wampirami, patrząc z góry była fascynująca. Może przez scenerię tego
obrazka?
Tym kimś był
Walter C. Dornez. Lokaj rodziny Hellsing oraz…zdrajca! Podwójny agent, tak naprawdę
członek Millenium. Wygląda inaczej niż go zapamiętaliśmy. Wydaje się o wiele
młodszy. Otóż jakąś godzinę wcześniej przeszedł sztuczną wampiryzację i miał
wygląd młodego mężczyzny. Już nie ukryje faktu, że jest zdrajcą. I nawet nie
zamierzał. Maska spadła z twarzy. Nie musiał już przed nikim udawać. Chciał już
tylko jednego – zabić Alucarda!
Patrząc na
obraz tej wampirzej „rodzinki” nic nie czuł. Wwiercał swój wzrok w Alucarda w
jego zerowej formie oraz na … jego uśmiech. Szczery uśmiech, który nie miał nic
wspólnego z jego szaleństwem. Myśli Waltera biegły własnym torem.
Lokaj znał
tak dobrze życiorys Alucarda, na tyle ile pozwalały mu historyczne kroniki oraz
sprawozdania. Ale to mu wystarczyło. Wpadł bowiem na coś na co nie wpadł nikt
wcześniej. Walter był pewien, że odkrył sekret Alucarda. Sekret, a mianowicie
jego największe marzenie, które próbował spełnić przez setki lat.
Dracula
marzył o bycie zaakceptowanym takim, jakim był. To byłe jego jedyne życiowe
pragnienie, którego nie mógł spełnić.
Walter był
pewien, że ma rację. Wystarczyło trochę poczytać. Vlad nie miał nikogo. Prawie
nigdy. I jako człowiek i jako wampir, z różnych powodów. Jego ojciec i starszy
brat zostali brutalnie zamordowani. Młodszy brat Radu, zdradził Vlada i został
męską dziwką na usługach sułtana. Tak więc jedyna rodzina go odrzuciła.
Miał dwie
żony. O śmierci pierwszej było kilka wersji, ale lokaj wierzył w jedną z nich.
W tą mianowicie, że żona Vlada popadła w obłęd przez okrucieństwa męża.
Słyszała głosy jego ofiar, zamordowanych przez niego kobiet i dzieci. Nie była
wystarczająco silna by go zaakceptować, aby ponieść ten ciężar. Rzuciła się z
wieży, popełniając samobójstwo. Drugą żonę poślubił z przyczyn politycznych,
nigdy nic jej nie obchodził. Jego los był jej obojętny, ignorowała go. Vlad
nigdy nie znalazł bratniej duszy.
Jego ludzie,
jego żołnierzy owszem szanowali go, ale także się bali. Wiedzieli, że wystarczy
jeden niewłaściwy ruch i narażą się na jego gniew. W oczach każdego z nich
widział obawę i przestrach, nigdy podziw za jego czyny. Po latach resztki
szacunku zniknęły i sami go zdradzili, gdy po raz kolejny objął tron.
Zamordowali go, a właściwie myśleli, że go zabili.
Tak więc za
ludzkiego żywota Vlad nigdy nie uzyskał akceptacji. Wszyscy go albo
nienawidzili, bali się lub byli za słabi by przy nim trwać. Nie byli w stanie
go znieść, nie zaakceptowano go takim jakim był. Jego marzenie się nie
spełniło, nikt nie stanął przy nim…dla niego samego.
Później
Dracula rozpoczął swoje „nieżycie”. Wciąż nie pozbył się swojego pragnienia.
Nadal chciał by ktoś, już nie tyle człowiek co pobratymca, chciał przy nim trwać
widząc dokładnie…czym i jaki jest.
Przez setki
lat Dracula przemierzał świat, polując na nowe ofiary i tworząc swoje wampirze
kochanki. Jednakże…żadna z nich nie była przy nim zbyt długo. Słowo „Master”
znikało z ich ust z szybkością światła. Już w „Draculi” czytamy jak jego
wampirzyca mówi do niego z pogardą:
- Ty nigdy
nie kochałeś; nie wiesz, co znaczy miłość!
- O, i ja potrafię
kochać; czyż nie pamiętacie, jak było?
Nawet jako
nieumarły, Dracula nie mógł znaleźć tego czego pragnął. Zabijał wampirzyce,
które go znienawidziły i tworzył nowe, wciąż z nadzieją, że któraś stanie przy
nim, że zaakceptuje go. Szukał wszędzie, aż jego podróże zawiodły go do Anglii.
Właśnie tam
spotkało go coś, czego się nie spodziewał. Został pokonany i to przez ludzi.
Ludzie, których uważał za słabych pokonali go i zabili. Lecz i tym razem nie
dane mu było spocząć w zaświatach i skończyć ten koszmar. Upragniona śmierć nie
nadeszła, odrodził się jako sługa osoby, która go zwyciężyła. Człowieka,
Abrahama van Hellsinga.
I tak
rozpoczął się jego trzeci żywot, żywot wampirzego Sługi. Jego wciąż
niespełnione marzenie, ciągle się w nim z nadzieją tliło. Dostał nawet coś
pośredniego. Otóż jego Panowie owszem bali się go, ale otrzymał od nich
respekt. Hellsingowie doceniali jego siłę, nigdy nie okazali mu braku szacunku.
Było to poniekąd coś nowego, ponieważ ci ludzie znali jego moce i okrucieństwo
jak nikt inny i potrafili oprócz tego standardowego strachu i nienawiści
znaleźli miejsce na respekt i zrozumienie. Nie doświadczył pewnie nigdy takiej
mieszanki uczuć.
Tak więc już
wiemy, że ta istota nigdy nie otrzymała od nikogo akceptacji. A to dlatego, że
najpotworniejsze w nim było to, że pomimo tego okrucieństwa i bestialstwa
posiadał głębokie serce. To potwór z ludzkimi cechami i to było i wciąż jest
najbardziej przerażające. Nikt nie potrafił ogarnąć tego umysłem i pokochać
zarówno te potworne jak i ludzkie strony. Widząc jego całego nie dało się tego
pojąć i zaakceptować go takim, jakim był. To stworzenie potrafiło wzbudzać
jedynie nienawiść i strach…mnóstwo strachu. Ale nadzieja na spełnienie tego
marzenia, tego jedynego pragnienia nie zanikła. Alucard wciąż chciał tego
samego czego przez setki lat i nagle…
…zdarzył się
cud.
Alucard
spotkał swoją Panią. Noworodka, który płakał, nie dlatego że trzyma je potwór,
a dlatego że właśnie jej nie trzymał. Wampir musiał być zdumiony że dziecko się
nie boi, zwykle instynktownie dzieci płakały czując jego obecność, a tutaj…noworodek
był spokojny i szczęśliwy w jego ramionach. Alucard musiał być zdumiony tym
niespotykanym zjawiskiem.
Walter do
dziś pamiętał swój własny szok, gdy obserwował wampira karmiącego noworodka z
butelki w noc narodzin. Zrozumiał to wtedy. Widział w oczach Alucarda tą
fascynację, że istnieje stworzenie, któremu przynosił ukojenie. Wówczas powziął
pewne środki…
Tak jak lokaj
przewidział Alucard zjawił się następnej nocy i znów zajął się niemowlęciem.
Zwykle przez całe miesiące się nie pojawiał, a odkąd urodziła się Integra, był
przy niej jak często się dało. Opiekował się nią, choć to nie leżało w jego
naturze. Robił to ponieważ wezbrała w nim nadzieja, że znalazł to, czego szukał
przez wieki. Niemowlę lubiło go, było to widać i było to przeraźliwie
szokujące.
Walter
wiedział, że wampir nie wypuści takiego cudu z rąk i miał rację. Alucard zabrał
dziecko od ojca, który próbował ją zabić i sam ją wychował. Kiedy powrócił z
nią po 18 latach, lokaj ponownie potwierdził swoją teorię oraz coś odkrył.
Wampir nie wypuścił Integry ze szponów, to prawda, ale najwidoczniej ona…nie
miała nic przeciwko temu. Przetestował ją podczas pierwszej rozmowy, Integra
stała murem po jego stronie i wkrótce zrozumiał, że dołączyła do niego jako
nieumarła.
A więc stało
się. Integra Hellsing, wnuczka człowieka, który zabił Draculę okazała się
spełnieniem kilkusetletnich marzeń i pragnień wampira. Była pierwszą osobą,
która widziała potwora…widziała człowieka…widziała te dwie strony w jednym i
zaakceptowała je bez strachu. Jej siła przerosła oczekiwania, gdyż żadna istota
przez wieki nie potrafiła tego zrobić. Pokochała ludzkie monstrum. Spełniła
marzenie Vlada…Draculi…Alucarda.
„Alucardzie” –
myślał Walter, wciąż patrząc na scenę na dole – „Nawet nie potrafię sobie
wyobrazić jak bardzo musisz być teraz szczęśliwy. Pragnienie, które pielęgnowałeś
w sobie przez ponad 500 lat spełniło się. Odnalazłeś kobietę, która stanęła u
twego boku z własnej woli. Udało ci się kogoś pokochać i wreszcie to
odwzajemniono, znalazłeś akceptacje, której szukałeś. Integra jest na tyle
silna, że uniosła ciężar twego serca. W dodatku znalazłeś podopieczną, która po
tak długim czasie, po poznaniu cię, wciąż tytułuje cię Master co jest niespotykane. Ta mała również cię zaakceptowała. Możliwe
że znalazłeś w niej rodzinę oraz nadzieje, że wasz gatunek nie musi być złem
wcielonym. W dodatku jesteś najpotężniejszą istotą na tej planecie. Jesteś
otoczony przez to co kochasz najmocniej na świecie, czyli przez wojnę, przez
walkę. Twoja radość musi być ogromna.
I właśnie
tego chciałem. By nastąpił ten moment, gdy będziesz miał wszystko. I żebym to
ja –Walter C. Dornez – zamordował cię. To ja będę tym, który to całe szczęście
ci odbierze. Odbiorę ci twoją egzystencje w chwili kiedy…naprawdę chcesz żyć”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz