niedziela, 9 kwietnia 2017

Hrabia i Hrabina - Rozdział 10

(To samo co poprzednio...powierzchowne sceny...bo jak w mandze wiadomo)



Noc, gwiazdy, księżyc, bezkresne morze oraz … ogromny statek stojący w płomieniach.
Cała załoga już była nieżywa, choć jeszcze kilka godzin temu też była, tyle że mogli się poruszać. Byli nieumarłymi, stworzonymi, dzięki sztucznym metodom. Obecnie tylko jedna z nich mogła się jeszcze wydawać jakieś dźwięki, ale…nie na długo.
Rip Van Winkle, nie ma słów na to by opisać jak bardzo była przerażona. To coś przed nią…coś co wbił w jej pierś jej własną strzelbę i przebił ją na wylot…coś co coraz mocniej ściskało ją za gardło…coś co posiadało niezliczoną ilość rąk i czerwonych oczu niczym pająk…coś, którego czerwień i czerń postaci zlewała się z ciemnością i tymi płomieniami…to coś co teraz wylizywało jej krew z podłogi – to jej własny zamiel.
Alucard, gdyż to on był nazywanym przez swoja ofiarę zamielem, poczuł że ta makabryczna zabawa dobiega końca. Znęcał się wystarczająco długo, za chwilę ofiara zdechnie mu w rękach. Finałem była wbicie się kłami w kobietę i pochłoniecie jej życia w całości. Kolejna dusza, kolejne oko…
Po posiłku, jego cienie wydawały się już należeć do ściany ognia, współgrały ze sobą, niszcząc potężny okręt. Alucard wpierw zaczął chichotać, by następnie wybuchnąć śmiechem. A był to śmiech szaleńczy, maniakalny i niepohamowany. Wampir się nie kontrolował już swojej postaci, był pod wpływem silnych emocji. Włosy wraz z wiązkami energii odchodzącymi od jego ciała ciągle falowały i zmieniały długość. Twarz wykrzywiona w potwornym śmiechu w niczym nie przypominała ludzkiej.
I właśnie to monstrum ktoś obserwował z bezpiecznego miejsca.  Na pokładzie sterowca, wśród stojących w szyku żołnierzy, siedział jeden mężczyzna. On jak i jego ludzie nosili znaki ze swastyką. Miał jasne włosy, okulary, był ubrany na biało i był otyły. Patrzył na wielki ekran przed nim, na którym wyświetlał się Alucard pogrążony w szaleńczym śmiechu. Major sam także się uśmiechał, tak jak zgromadzeni wokół niego.
- Sprawia ci to radość, Alucardzie? – spytał Major retorycznie, wpatrując się w ekran, a głos jego jasno mówił, że on świetnie się bawi – Wojna jest taka zabawna! Odśpiewaj swą pieśń zwycięstwa, Alucardzie. I potocz stamtąd wzrokiem. Ja widzę to wszystko wyraźnie, pomimo okularów. Te światła miast! Słuchaj mojej pieśni zwycięstwa i patrz na upadek Anglii!

***

Wycie syren oraz pokrzykiwania kolejnych ludzi mówiły, że tracono kontakt z kolejnymi placówkami. Wszelkie połączenia zostały zerwane. Penwood tracił zimną krew, gdy tymczasem siedząca naprzeciw niego Integra wyglądała na spokojną.
- Czyżby to był początek wojny? – Penwood nie mógł uwierzyć w to co się działo. Był roztrzęsiony.
- Dokładnie – rzekła Integra opanowanie, lecz jej zwężone oczy mówiły, że jest zła.
- Integro…
- Wojna właśnie się zaczęła.
Tak, wróg, Milenium tak samo jak ona postanowili, że czas przestać bawić się w podchody. Właśnie zaczęli wychodzić z cienia. Teraz rzucą na nich wszystkie siły. Są gotowi do wojny, której tak pragną. Jedynie Integra czuła, że sama nie jest gotowa. Został jeden element i dopiero wówczas gdy go zdobędzie, poczuje satysfakcje.
***
Wystarczyło kilkanaście minut. Tylko tyle wystarczyło, aby Londyn, miasto które budowano i ulepszano setki lat, stolica Wielkiej Brytanii, została zmieniona na zawsze przez płomienie.
A zaczęło się od niepozornego widoku sterowców na niebie. Jednakże z nich zaczęły wypadać bomby, pociski, a także siły wroga. Ulice wraz z ludźmi zostały zmiecione z powierzchni ziemi. Ogień produkował kolejne trupy, niewinne ofiary. Mężczyźni, kobiety ani dzieci nie były oszczędzane. Do tych, do których dorwały się wampiry, zamiast słodkiej śmierci dano żywot ghoula.
Zgliszcza, ruiny to, to czym powoli stawało się to miasto. Krzyki, trupy, chodzące ghoule stanowiły dodatki. Główną rolę grali naziści oraz ich ogień, ich natarcie.
A to wszystko było podziwiane przez uśmiech małego majora, który wciąż powtarzał.
- Kocham wojnę.
***
Płomienie na statku wypaliły wszystko co się dało i zniknęły. Okręt nie nadawał się do niczego, był kompletnie zniszczony, lecz wciąż jakimś cudem nie zatonął. Panowała kompletna cisza, jako że cała załoga została wybita.
Jedynym dźwiękiem jaki się w końcu pojawił, były spokojne kroki Alucarda, przemierzającego  ten upiorny okręt. Minęło już trochę czasu, odkąd rozbił się tu samolotem i wyrżnął wszystko w pień, a mimo to nie pojawiło się żadne wsparcie, które by go stąd zabrało. To oznaczało jedno.
Nie mieli jak wysłać po niego samolotu. Najwidoczniej odcięto dowodzących misją, w tym Integre, od ich głównych sił, lub one same zostały zniszczone.
Milenium miało ciekawy pomysł. Wymusili na Integrze, aby wysłała go na ten okręt, wiedząc, że nie wydostanie się stąd tak łatwo, przez morze, i przepuszczą frontalny atak. Aby wojna się rozpoczęła musieli się go jakoś pozbyć ze sceny, by nie pokrzyżował ich planu i wybrali do tego celu wampirzą słabość, czyli otwartą wodę.
Alucard przystanął na rufie statku. Spalona ruina nagle popłynęła do przodu, ku Londynowi. Wampir wiedział, że jego wróg wszystko dokładnie zaplanował, a skoro tak to musiał być świadomy, że woda na długo go nie powstrzyma. Możliwe, że obliczyli sobie, kiedy uda mu się dotrzeć na pole bitwy i wybrali sobie na ten moment rozegranie głównego aktu ich przedstawienia. Milenium pewnie teraz już rozpoczęło wojnę, lecz Alucard planował wrócić jak najszybciej i ją zakończyć.
- Spotkajmy się! – krzyknął wprzód, wiedząc że gdzieś tam rozpętało się piekło, do którego chciał szybko dołączyć. Prawdziwa walka nie zacznie się dopóki on nie się nie zjawi, do tego czasu będzie trwać jedynie bezsensowna rzeź, czyli główna cecha wszystkich wojen.
Do tego czasu na froncie pozostają Integra i Seras. Zanim dopłynie tym statkiem do lądu, będą musiały sobie poradzić same. Wampir uśmiechnął się ani trochę w to nie wątpiąc. Jego żona i jego podopieczna to nie słabe wampirki i dobrze o tym wiedział.
***
Integra siedziała na tylnym siedzeniu auta i ze stoickim spokojem patrzyła przez okno. Widok był jednolity – ciała we krwi. Były wszędzie, ciągnęły się wzdłuż drogi.
Przed chwilą przez radio nadawał Penwood. Były tam jego ostatnie słowa. Gdy wróg wkroczył do kwatery wysadził się, zabierając ze sobą wszystkich krwiopijców. Był taki niepozorny i zdawało się, że tchórzliwy, ale na sam koniec pokazał na co go stać. Możliwe, że kogoś takiego Alucard nazwał by „prawdziwym” człowiekiem.
Walter prowadził samochód, plan zakładał by wrócili do kwatery Hellsing, ale Integra nie chciała tego robić. Z jednej strony jako przywódca musiała wrócić, ale jako wampir…miała tu coś do załatwienia.
Zdecydowała się na drugie. To już koniec z tym graniem, czas pokazać czym jest. Lepszego momentu na to nie będzie. Rola sir Hellsing musi się rozrosnąć, teraz albo nigdy. Nadszedł czas, już miała otworzyć usta, kiedy…
…samochód gwałtownie się zatrzymał.
- Walter? Co się stało?
- Sir Integra, musi Pani znaleźć inną drogę ucieczki – wysiadł z auta – Niech Pani tu nie wraca i ucieka, bez względu na wszystko.
- Walter… - Integra wysiadła za nim i spostrzegła w oddali wyłaniające się postacie. Wróg zagrodził im drogę. Nie mogli iść dalej bez konfrontacji z nimi.
- Szybko, nie wiem jak długo będę w stanie ich powstrzymać – Integra znów zamierzała coś powiedzieć. Tym razem to, że lepiej od niego może się z nimi rozprawić. Że mu pomoże, bo jako wampir jest silniejsza, lecz… - Prędzej, skoro i tak jest Pani pewnie szybsza od tego auta – lokaj odwrócił się i posłał jej spojrzenie oddanego sługi.
- A więc…wiedziałeś? – wampirzyca była trochę zaskoczona – Nie dałeś nic po sobie poznać.
- Widziałem jak pies posilał się posiłkiem, który wyrzuciła Pani przez okno. Łatwo łącze fakty. Proszę iść Sir, dam sobie radę. Bo w końcu… - odwrócił się z powrotem w stronę wroga -… ma Pani coś do załatwienia.
- Walter… - Integra zacisnęła pięść. Alucard miał rację, Dornez był specyficzny, zaakceptował to czym była – To moje rozkazy: Masz wrócić żywy. Choćby nie wiem co!
- Zrobię jak każesz.
Integra odwróciła się, wzięła głęboki oddech i ruszyła przed siebie niczym pocisk, zostawiając lokaja w tyle. Mknęła między palącymi się budynkami i poszarpanymi ciałami prosto do celu.
Przed sobą ujrzała dwa wampiry, które już szykowały na nią broń. Nie wahała się, z szybkością błyskawicy pozbawiła ich głów swoim mieczem. Mogła to zrobić gołymi rękami, ale ten sposób bardziej przypadł jej do gustu. Krew splamiła jej ubranie.
Zatrzymała się na sekundę. Nie będąc w zamkniętej przestrzeni i podekscytowana tą przemocą jej oczy zalśniły czerwienią. Kawałek od niej leżało ciało młodej kobiety, szkarłatny płyn pływał wokół niej. Zapach krwi atakował nozdrza Integry, lecz ona z całych sił go zignorowała. Nie będzie się żywić byle czym.
Wydała głośne warknięcie i pobiegła dalej. Prosto do celu, gdzie czekał na nią jej posiłek. Pierwsza krew, która uczyni z niej No Life Queen.
***
Dwa wampir, ubrane w mundury niemieckie, wleciały do budynku, rozbijając szyby. Wtargnęli oni do szpitalnej sali, gdzie na łóżku leżał śpiący starzec. Naziści nie zdążyli nawet pomyśleć o tym, że to podejrzane iż ten człowiek śpi w czasie, gdy na zewnątrz słychać wybuchy, strzały i krzyki, gdy Arthur Hellsing wyciągnął zza poduszki broń i strzelił do wampira.
Głowa stwora eksplodowała. Arthur już wymierzył do drugiego, kiedy gdzieś w okolicy nastąpił wybuch. Wystarczająco blisko, aby zatrząść posadami szpitala. Łóżko wywróciło się, a starzec upadł na podłogę z głośnym jękiem. Pistolet wypadł mu z ręki, nie mógł go znaleźć w zasięgu wzroku.
Podciągnął się do pozycji siedzącej i oparł się o ścianę. Głośno dyszał przez nagły wysiłek. Czuł w piersi kłucie. Znał już ten symptom, zbliżał się kolejny zawał, wywołany emocjami i wybuchem wojny.
Lecz najwidoczniej nie to go miało zabić. Drugi wampir już odzyskał równowagę i mierzył do niego ze strzelby. Arthur bez lęku patrzył w jego ślepia. Nic nie mógł zrobić, był tylko słabym starcem bez broni. Jednak nie czul strachu.
- Przynajmniej zginę w walce.
Wampir już ciągnął za cyngiel…gdy coś przebiło go na wylot.
Arthur w niemym szoku patrzył jak szpada wbija się, a następnie przecina ciało nazisty na wskroś. Krew trysnęła gęstym strumieniem na podłogę. Rozcięte na pół ciało upadło i ukazał się jego zabójca.
A raczej sądził, że to zabójca. Przez ubrania sądził, że zjawił się mężczyzna, lecz szybko odkrył swój błąd. To była zabójczyni, dostojna i silna wampirzyca. Kobieta przeszła nad ciałem wampira i stanęła nad starcem. Miecz w jej dłoni ociekał krwią. Przeszywała go stalowym wzrokiem, który w kilka sekund zmienił swój kolor z czerwonego na niebieski.
I wówczas Arthur zrozumiał kto przed nim stoi. Oddech mu zamarł, a powieki rozchyliły się najmocniej jak mogły. Pomyłka nie wchodziła w grę. Jej długie włosy miały kolor jasnego złota, taki sam jak jego włosy za młodu. Patrzył w jego własny błękit oczu, odziedziczony po ojcu. Oraz ten piękny owal twarzy jego ukochanej żony…
- Integra – wyszeptał na głos imię swojej córki. Nareszcie ją spotkał. Minęło prawie osiemnaście lat odkąd ją widział, ale poznał ją. Wydała mu się taka piękna.
- Witaj ojcze – Integra Hellsing odrzuciła miecz gdzieś do tyłu, po czym dodała nieco ostrzej niż zamierzała – Przybyłam zabrać twoje życie.
***
Kwatera Główna Hellsing została zaatakowana. Na początku dobrze im szło i odpierali atak. Lecz później wróg przejął prowadzenie i wdarł się do środka.
Seras wzięła na siebie walkę z nimi i wyraźnie wygrywała. Swoimi działami rozwaliła niejednego wampira, więc czemu gdy ruszyła na pomoc towarzyszom…
Krzyk rozdarł się w korytarzu, gdy cała ręka Seras została brutalnie odcięta.
…to się teraz działo?
Zorin, wampirzyca o umiejętnościach hipnotycznych, dosłownie miażdżyła Seras. Pozbawiła ją ręki, po czym przejechała ostrzem po jej oczach, oślepiając ją. Krew zalała jej twarz. Mało brakowało by Zorin na dobre zakończyła żywot Victorii, ale sama oberwała serią z pistoletu Pipa Bernadotto.
Najemnik chwycił Seras, chciał ją uratować…szkoda że nie udało mu się uratować siebie. Zorin żyła i zdołała wbić w mężczyznę swoja kosę. Pip padł na ziemię, upuszczając policjantkę.
- I cały twój wysiłek na nic, śmieciu – wysyczała z jadem w głosie wroga wampirzyca.
- Bernadotto… - Seras z wysiłkiem i wyraźnym bólem próbowała się udźwignąć i znaleźć towarzysza. Była ślepa, nic nie widziała, ale próbowała go znaleźć.
Pip siedział, z krwawiącą dziurą w brzuchu i śmiał się z wyraźnym trudem z samego siebie.
- Żałosne. Starałem się uratować osobę przybyłą po to, by uratować mnie – włożył sobie papierosa w usta, gdy Victoria wciąż czołgała się w jego stronę.
- Bernadotto… - odnalazła go w końcu. Przybliżała się coraz bardziej. Bała się o niego. Ból nie pozwalał jej na swobodny ruch. Papieros wypadł mężczyźnie z ust, gdy dziewczyna złapała go za zakrwawione ubranie.
Wtem najemnik, który w przeciwieństwie do niej mógł ją widzieć, położył dłoń na jej głowie, przybliżył ją i pocałował. Ich pierwszy pocałunek…jej pierwszy pocałunek smakował krwią. Jego i jej. Na chwilę zapomniała o ich położeniu. Pip przerwał to po krótkiej chwili.
- No nareszcie udało mi się cię zaskoczyć – zaśmiał się, by chwilę potem kaszlnąć – Wreszcie skradłem ci całusa! – dziewczyna z głośnym jękiem bólu, nie mającym nic wspólnego z jej strasznym stanem, wyciągnęła dłoń w jego stronę. Kolejna krew pojawiła się na jej twarzy, tym razem w postaci łez – Nie płacz, Seras. Jesteś silną dziewczyną. Zostaw mnie i idź ich rozwalić.
Pip Bernadotto padł na podłogę. Seras, nie przestając płakać, niezgrabnie go odnalazła i objęła z całych sił. Trzymała w ramionach już niemal martwe ciało. Ponownie zaczęła krzyczeć…z bólu…z rozpaczy…ponieważ nie mogła go nawet zobaczyć. Trzymała go mocno, bojąc się puścić i wciąż krzycząc. Trzymała nieruchome ciało ukochanego, nie mogąc stłumić rozpaczy.
- Czyż to nie wzruszające – głos Zorin przebił się przez płacz Seras – Ten robak dostał to na co zasłużył! A teraz odwdzięczę się za wybicie moich żołnierzy. Na początek rozwalę was i zrobię to własnoręcznie!
Jej hipnotyczna moc rozeszła się po ścianach korytarza. Pozostali przy życiu ludzie nie wiedzieli jak z tym walczyć.
- Czy ty nazwałaś go robakiem? – Seras przestała płakać, a jej głos był dziwnie spokojny jak na kogoś, kto przed chwilą krzyczał w niebogłosy. – Zwykłym robakiem?
Pewna siebie mina wrogiej wampirzycy zniknęła.
- Zapłacisz za to – wysyczała złowróżbnie Victoria, a jej ostatnie łzy skapnęły na policzek Bernadotto – Zaraz za to zapłacisz! Nie wybaczę! Nie wybaczę!!!
Rozwarła usta, nie było tam dwóch pojedynczych kłów, a cały szereg. Seras, której rozpacz przekształciła się w gniew i nienawiść, nie powstrzymując się dłużej, mając już gdzieś swoją ludzką stronę, wgryzła się w szyję Pipa Bernadotto.
Piła jego krew, pochłaniała jego życie. Krew która była na podłodze i na ścianach spłynęła i również została przez nią pochłonięta. Strumienie czerwonej cieczy otaczały ją, zlewały się z nią i stawały się jednym.
Wkrocz w ciemność za mną, Seras. Jak daleko zdołasz”
„Ani ja, ani twój Master nie zostawimy cię samej”
W końcu, gdy pochłonęła wszystko do ostatniej kropelki podniosła się i spojrzała na swoich wrogów czerwonymi ślepiami. Tam, gdzie kiedyś było jej ramię, pojawiła się wiązka cienia. Cienia, który sprawił, że cała moc Zorin rozpadła się.
- Wybijmy ich, kapitanie Bernadotto! Wybijmy ich – naziści cofnęli się, przerażeni jej wzrokiem i mocą wydobywającą się z ręki. W niczym nie przypominała już głupiutkiej policjantki. Teraz wyglądała jakby w niczym nie ustępowała swojemu stworzycielowi. Wzbudzała strach, właściwie nic nie robiąc – Zróbmy to razem! Wybijmy ich razem!
I tak zrobili. Seras nie pozwoliła, aby ciało któregokolwiek z wampirów zachowało się w jednym kawałku. Gołymi rękami rozniosła wrogów w pył. Mogła to zrobić, ponieważ w końcu przebudziła w sobie moc. Przebudziła się jako wampir. Poznała siłę, którą daje krew i którą może dać tylko sam stworzyciel. W końcu stała się prawdziwą nieumarłą i czuła to całą sobą, zgniatając i rozrywając na strzępy kolejnych przeciwników.
Zrobiła to dzięki życiu swojego ukochanego.
***
Integra przyglądała się starcowi na podłodze, który był jej ojcem. Pierwszy raz go widziała…i ostatni. To był jej plan. Dokończyć przemianę dzięki krwi Hellsingów, dzięki krwi własnego ojca. Skoro to on dał jej życie, to niech da również to drugie.
Nie przewidziała tylko, że widok słabego, starszego człowieka tak ją zasmuci.
- Coś czułem…że to się tak skończy – westchnął ciężko Arthur, w jego oczach była melancholia i bezradność – Że kiedy on cię dostanie w swoje łapska to już nie wypuści. Ale i tak cię mu oddałem…wiedząc, że on…się nie powstrzyma... Choć może się łudziłem, że…to był najlepszy sposób by cię chronić…przede mną…on był lepszy ode mnie…Nie potrafię zliczyć ile razy zastanawiałem się co by było gdybym to ja podniósł cię z ramion Anny. Gdybym dawno temu zamknął tego potwora przed światem. Gdybym sam cię wychował…gdybym był silniejszy.
- To by nic nie dało – Integra uklękła, teraz była na poziomie Arthura – Wierzę, że i tak bym go odnalazła. Że i tak sprawiłby że bym go potrzebowała. Nie uchroniłbyś mnie od niego, ponieważ bym tego nie chciała. Jedyne co by się stało to…pewne sprawy by się odwlekły. On i ja…musimy być razem, inaczej jesteśmy bezużyteczni bez siebie.
- Może i tak…Najwidoczniej tak jest…A przynajmniej teraz już na pewno nie możecie istnieć bez siebie. Przepraszam, że cię nie wziąłem z ramion Anny. Przepraszam…
Nie przepraszał za to że był słaby, że ją oddał, ani że chciał ją zabić i z tego powodu Integra poczuła wdzięczność. Pochyliła się nad ojcem, lecz jej postawa była niepewna. To było trudniejsze niż sądziła. Drżała lekko na ciele.
Wtem pomarszczona dłoń starca chwyciła ją za głowę i z siłą, której by się u niego nie spodziewała, przybliżył ją do swojej szyi.
- Ojcze? – spytała zdezorientowana.
- Pij Integro. Choć raz w życiu chce wypełnić ojcowski obowiązek – Integra zacisnęła zęby, czując że łzy cisną jej się do oczu, ale ich nie wylała – Chce nakarmić swoje dziecko.
Integra nie wahała się dłużej. Pozwoliła jednej krwawej łezce ulecieć po czym ugryzła w szyję swojego rodzica. Gęsty i ciepły płyn trysnął jej do ust. Nareszcie poczuła smak krwi, smak życia, którego pożądała, a którego już nie miała. Była lepsza, pyszniejsza niż się spodziewała. Krew zwilżała jej gardło, ale nie tylko. To było coś więcej.
Wchłanianie duszy…przebudzenie…Te dwie rzeczy wydarzyły się naraz i niemal w niej wybuchły.
W końcu życie Arthura stało się częścią niej. Jego całe życie, wchłonęła jego dusze, jego egzystencje. Otworzyła oczy by zabłysł w nich szkarłat, który już nigdy nie miał zgasnąć. Moc i potęga rozprzestrzeniły się po jej ciele, oferując możliwości o jakich nie śniła. Płaszcz i włosy zafalowały, poruszane przez niewidzialną siłę…przez jej siłę.
Jej ciało przestało podlegać prawom fizyki. Teraz nie było zbiorem komórek, a najprawdziwszym mrokiem, energią z piekieł. Była nim wypełniona w całości. Była…potworem…tak samo jak jej stworzyciel.
Lecz stała się również i trzecia rzecz. Integra zaśmiała się, słysząc w uszach dźwięk łańcucha. Łańcucha na końcu którego stał Alucard. Klątwa dokonała się. Nareszcie cała władza nad nim, należała do niej. Stała się jego Panią, tym razem najprawdziwszą i jedyną! Należał do niej, na zawsze. Na wieki…
Transformacja została zakończona. Integra Hellsing była prawdziwym i potężnym Nosferatu. Królową nieumarłych.
Dokonało się. Hrabina stanęła na piedestale przy boku Hrabiego. Tam gdzie powinna być.
***
To już nie było to samo miasto. Do walk dołączyła trzecia siła – nowo mianowany arcybiskup Enrico Maxwell. Przybył z krucjatą, ale nie po to by pomóc. Jego ludzie próbowali likwidować wampiry i jednocześnie nie oszczędzali żadnego pozostałego przy życiu człowieka. W końcu była to inna wiara, w mniemaniu tego mężczyzny heretycy zasługują na śmierć.
Integra biegła wśród wyludnionych ulic, a do jej uszu wciąż i wciąż dobiegały kolejne odgłosy wybuchów i strzałów. Artyleria nie ustępowała z żadnej ze stron. Watykan ostentacyjnie zamierzał zniszczyć Milenium wraz z Londynem.
Integra zatrzymała się dopiero, widząc w oddali sylwetkę rozszalałego z triumfu Maxwella, latającego na jakimś urządzeniu nad miastem, a raczej nad polem bitwy.
- Zdradziłeś Maxwell – wysyczała wściekle – Czemu nie jestem zdziwiona?
- W czasie wojny zdrada jest czymś oczywistym.
Wampirzyca odwróciła się gwałtownie. Poznała ten głos. Przed nią pojawiła się spora grupa ludzi, wszyscy ubrani na czarno i krzyżami na szyjach, a na ich czele stał…
- Alexander Anderson – wyartykułowała powoli jego imię, z taką wrogością na jaką było ją stać – Co za nieopisana przyjemność.
- Ojcze Anderson – odezwała się osoba, stojąc tuż po prawej Alexandra – Mamy rozkazy od Arcybiskupa: aresztować przywódcę Hellsing, Sir Integre – wraz z tymi słowami wszyscy wyciągnęli pistolety i wymierzyli w Integre.
- Nie podoba mi się to – to zdanie zdziwiło nie tylko Integre, ale i jego własnych ludzi.
- Tu nie chodzi o to czy coś się Panu podoba, czy nie…
- Nie podoba mi się to! - powiedział tym razem głośniej – Poza tym przyjrzyj się jej – wskazał ręką w stronę Hellsing, która wydawała się potrafić wywołać większe przerażenie niż całe to piekło wokół – Ona już nie jest żadnym przywódcą. Wkroczyła na drogę krwiopijcy, tak jak sądziłem. Dała się mu zmienić, jak przewidziałem – jego ręka opadła, wzrok powędrował w górę, na przelatujące helikoptery – Maxwell, upiłeś się swoją mocą. To nie tak ma być! Powinniśmy być prostymi narzędziami niosącymi przemoc. Jak siła mogąca być wykorzystana w służbie Boga. Maxwell nie jesteś już symbolem mocy Boga. Ty zwyczajnie nadużywasz jego potęgę! Prawda?! Mam rację?!
Integra była trochę w szoku. Nie spodziewała się, że Anderson posiada tak silne zasady, żeby odważyć się sprzeciwić arcybiskupowi. Jej zdanie o nim zmieniło się, lecz nie zdążyła się głębiej na tym zastanowić, bo na niebie coś rozbłysło. Niczym czerwona strzała.
U boku Integry pojawiła się Seras. Ową czerwona strzałą okazała się strużka energii falująca w miejscu, gdzie powinna być jej lewa ręka.
- Wszystko dobrze, Pani Integro?
- Tak. Co z Kwaterą Główną? – spytała choć przeczuwała odpowiedź. Victoria wydawała się już zupełnie inną osobą, niż kiedy ją ostatni raz widziała. Jej przemiana najwyraźniej także dobiegła końca, a jej ręka…Coś musiało ją zmienić, doprowadzić do tego stanu, czyli…
- Została zaatakowana przez dużą kampanię. Wróg został pokonany. Ale Kwatera Główna została zlikwidowana. Pip Bernadotto również…
- Rozumiem – a więc to tak było. Czyżby to on…? – To jego krew wypiłaś, prawda? Jesteś prawdziwym wampirem, czyż nie?
- Tak jest – Seras uśmiechnęła się radośnie i spojrzała na Integre – I Pani również. Zgrałyśmy się, co nie?
- Owszem – Hellsing odwzajemniła jej uśmiech.
Kolejni ludzi Andersona wymierzyli broń, lecz ten ich powstrzymał ruchem ręki.
- Przestańcie! Te dziewczyny nie są wrogami, z którymi moglibyście sobie poradzić – wystąpił bardziej naprzód, przed szereg – Wampirzyca Integra Hellsing oraz Wampirzyca Seras Victoria. Stałyście się czymś naprawdę przerażającym, czyż nie?
- Zgadza się – odpowiedziała Seras – Nie zamierzam się już niczego bać.
Integra uśmiechnęła się jeszcze szerzej, czując dumę z tej małej. Alucard też będzie dumny.
- Wasze spojrzenie zdaje się pochodzić z samego dna piekieł – mówił dalej Anderson, bez lęku patrząc na potężne wampirzyce – Czym wyście się stały, do cholery?
Pewnie kontynuowałby swoją mową, gdyby nie pewien wstrząs. Integra, Seras i Anderson naraz gwałtownie odwrócili swoje głowy na lewo, w tę samą stronę. W stronę z której coś tu nadchodziło. Wśród mgły na morzu zaczęło się coś wynurzać…coś ogromnego niczym statek widmo.
- Ten ktoś wraca! – krzyknęła szczęśliwa Seras. Tak jak Integra wyczuła przybliżającą się obecność ich stworzyciela. Jedna silniej, druga słabiej.
- Nareszcie – wyrzuciła krótko Hellsing, usatysfakcjonowana śmiechem, jaki słyszała w swojej głowie, który nie należał do niej. On był szczęśliwy – Teraz dopiero się zacznie. Za mną Seras! Ruszymy!
Integra skoczyła w górę, na dach najbliższego budynku i puściła się biegiem. Victoria była tuż za nią.
***
Dawno, dawno temu pewien wampir odwiedził Anglię. Przywiodły go tam żądze. Pragnął zdobyć kobietę.
Masztowiec, którym przypłynął przedzierał się przez mgłę, przeskakując z fali na falę z niewyobrażalną prędkością. Wampir wyrżnąwszy jego załogę co do nogi, przypłynął do Londynu tym okrętem-zjawą wypełnionym po brzegi trupami i trumnami.
Okręt nazywał się Demeter
***
Historia naprawdę lubi się powtarzać.
Zakończywszy swoje wspomnienia, Alucard zabrał dłonie z twarzy, odsłaniający wyszczerzone kły. Ujął w jedną rękę Casulla, a w drugą Jackala. Przez kilka sekund, z pozornym opanowaniem, przyglądał się Londynowi, który był spalany przez ogień walki.
Gwałtownie wystrzelił w górę. Był już wystarczająco blisko aby skoczyć w stronę lądu. Przeleciał nad miastem i bezbłędnie wylądował w centrum wydarzeń, idealnie na środku. Wokół tłoczyło się tysiące wrogów.
Z jednej strony armia Watykanu z siłą 2875 żołnierzy. Anderson zjawił się i stanął tuż przy Alucardzie, niemalże warcząc z wściekłości.
Z drugiej armia wampirów, z siłą 572 żołnierzy. Ich przedstawiciel wyskoczył ze sterowca i dołączył do wampira i Andersona.
Stali tak we trójką, patrząc na siebie z wrogością. Przedstawiciele każdej z walczących sił. On, Alucard symbolizował Organizację Hellsing, z siłą 3 żołnierzy.
Teraz już wszyscy główni aktorzy byli zebrani na scenie. Spokojny wyraz twarzy Alucarda zmienił się w sekundę na rozemocjonowany, gdy krzyknął z całych sił, z całą mocą słowa, które pragnął w końcu wypowiedzieć.
- Pani! Moja Pani, Integro Hellsing! Czekam na rozkazy!
Gdy był na statku poczuł coś. Gasnące życie swego Pana. Usłyszał brzęk niewidzialnego łańcucha, przytwierdzonego do jego szyi, którego koniec przejęła inna dłoń. Dłoń jego żony i Pani. Teraz wszystko było idealnie.
Integra stała na dachu najbliższego budynku i obserwowała wszystko z góry. Długo na to czekała, na ten jeden moment. Szczęście Alucarda i jej się udzieliło, teraz nic nie była w stanie ich powstrzymać. Czas to zakończyć. Seras stała u jej boku.
- Mój Sługo, Alucardzie! – krzyknęła, a jej głos rozniósł się echem po okolicy – Rozkazuje ci! Cynobrowa barwa ubranych na biało żołnierzy, dzierżących srebrną broń. Szkarłatna barwa ubranych na czarno żołnierzy dzierżących stalową broń. Przemaluj każdego z naszych wrogów na kolor jego własnej krwi! Znajdź i zniszcz! Search and destroy!  Wyeliminuj ich! Nie pozwól ujść im stąd żywcem!
- Przyjąłem, my Master…
- Liczba ograniczników ma wynosić zero! Wyzwolenie! Odpłać im! Tysiące! Setki tysięcy razy! Atakuj!!!
Niewidzialne kajdany, który tylko posiadający władzę nad potworem mógł zdjąć, opadły. Alucard na moment stał się wolny, nic go nie ograniczało. Moc została uwolniona.
- Ptakiem Hermesa nazywają mnie. Zjadam swe skrzydła by poskromić się.
***
- Och, trzeba przyznać, że umie dotrzymać słowa – Integra z błyskiem triumfu w swoich nowych oczach oglądała sceny rozgrywające się u jej stóp – Oto moje obiecane morze krwi.
Wszystkie bariery utrzymujące moce Alucarda w ryzach opadły. Ponad trzy miliony dusz, które król nieumarłych pochłonął przez całą swoją egzystencję wyłoniły się z jego rozproszonych cieni. Były te najstarsze dusze, które pochłonął jeszcze za ludzkiego życia oraz te najnowsze czyli Tubalcain Alhambra oraz Rip van Winkle. Wszyscy byli cali we krwi …ich krwi…jego krwi.
Armie wrogów, łącznie liczące ponad trzy tysiące osób, nagle musiały się zmierzyć z milionową armią. Dosłownie zostali zmieceni z powierzchni ziemi. Dusz było tak dużo, że razem faktycznie przypominali rwące morze krwi, które zbierało kolejne krwawe  żniwo po drodze, zabierało każdego wampira lub duchownego ze sobą i nie wypuszczało.
Przerażony Maxwell krzyczał, nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Nie mógł uwierzyć jak można być takim potworem…kimś kto zabił i pochłonął miliony, nawet własnych ludzi. Bez skrępowania nazywał go diabłem, jego prawdziwym imieniem – Dracula. Dusze Alucarda niedługo później zabrały i jego żywot.
Za to Anderson wreszcie zrozumiał. Wiedział już czemu nie można zabić tego wampira. Bo posiadał w sobie zbyt wiele żyć. Zabijając go w normalny sposób zabijano tylko jedno z jego kolekcji dusz. Ale teraz … został tylko on…wszystkie jego życia szalały na wolności i zabijały. Alucard był sam więc…można go nareszcie zabić, skoro w środku został jedynie jeden wampir. Teraz to tylko jeden wampir! To już wszystko co miał! Możliwe że to było celem tej wojny. Możliwe że do tego dążył ten szalony Major. Do tego aby wreszcie umożliwić zgładzenie tego monstrum.
Integra patrzyła jak tłumy martwych osób, wyglądających z góry dosłownie jak morze krwi i martwych żołnierzy, porywa jej kolejnych wrogów w swój wir i niszczy ich doszczętnie. Choć może przypominało to bardziej ogromne lawiny, złożone z wyciągniętych dłoni.
- Oni wszyscy są wampirem Alucardem – powiedział do stojącej obok Seras – Krew jest walutą życia. Pośrednik w handlu życiem. Wypijasz krew i bierzesz na siebie całe czyjeś życie. Alucard mi kiedyś to wyjaśnił, lecz dopiero teraz naprawdę to rozumiem. A właściwie to obie to rozumiemy…Seras.
- Istotnie.
Tak jak ich stworzyciel miał w sobie miliony żyć, tak i one wkroczyły na ową ścieżkę. W Seras tliło się życie Pipa Bernadotto, a w Integrze znajdowało się życie jej własnego ojca. Obie doskonale je wyczuwały.
***
Panowała kompletna cisza. Słychać było jedynie szum wiatru. Miasto stało się wyludnione, lecz pierwszy raz od kilku godzin było spokojne. Jedynie widok była makabryczny.
Na pustym placu stała wampirzyca, której wiatr rozwiewał włosy. Uśmiechała się. Przed nią klęczała postać. Postać jej męża i Sługi, choć go nie przypominała. Ona wiedziała jednak, że to był on. Nie czuła różnicy w swoich uczuciach, gdy patrzyła na jego prawdziwe ja. Wampir nie wyglądał jak zwykła forma Alucarda. To była forma zerowa. Forma Vlada. Miał długie, czarne włosy, na twarzy miał zarost, a ubrany był w zbroję. Nawet przy pasie miał miecz, nie szable do ćwiczeń, a prawdziwy miecz rycerski. Oddawał swojej Pani pokłon, po latach wreszcie należąc tylko do niej.
Wokół nich…było tysiące żelaznych pali, na których były wbite ciała wampirów jak i żołnierzy Watykanu. Byli nimi otoczeni z każdej strony, lecz nie zwracali uwagi na nie, jakby nie było to czymś okrutnym. Martwe ciała na palach…mnóstwo ciał…krew na ziemi, a oni mogli…patrzyli tylko na siebie.
- Witaj z powrotem, Hrabio – powitała go tymi słowami.
- Wróciłem Hrabino.
Ich oczy, czerwień przeciw czerwieni, nie odrywały się od siebie przez dłuższy czas. Alucard cieszył się tą zmianą koloru, znakiem, że jej plan powiódł się. Znakiem, że są równi. Podziwiał tę barwę, symbolizującą odwrócenie się od człowieczeństwa. Dla niego…
Znikąd, obok nich pojawiła się Seras. Rzuciła dziecinną uwagę o jego wąsach, będącą dokładnie w jej stylu. Alucard wyciągnął w jej stronę dłoń, jego zbroja zaskrzypiała. Victoria drgnęła, bojąc się, że jest zły i coś jej zrobi. Jednakże on po prostu…położył dłoń na jej głowie i pogłaskał ją po włosach.
- Seras…Seras Victoria – rzekł jej imię z dumą. Nie nazwał lekceważąco policjantką, ale powiedział jej imię. Ponieważ u niej również dostrzegł te oczy, jak i również brak ręki. Seras przeszła własną walkę. Pokonała długą drogę.
Wampirzyca uśmiechnęła się, gdy gest jej stworzyciela skojarzył jej się z gestem, który lata temu wykonał jej tata. Tata chwalił ją w ten sam sposób.
I stali tak we trójkę dobrą chwilę, w małym kole. Alucard…Integra…oraz Seras. Trzy potężne wampiry, silna grupa. Po prostu stali tak…razem…
***
- Rodzinna scenka wśród przebitych przez pale trupów zaliczona. Koniec pierwszego aktu przedstawienia – powiedział Doktor, jakby ogłaszał zwycięstwo.
Był prawą ręką Majora, który stał obecnie przed nim, na dachu wielkiego sterowca i podziwiał widok śmierci na dole. Obserwował co się działo na ziemi.  Czekał, wiedząc że ten powojenny spokój nie potrwa długo. Tak jak powiedział Doktor, skończył się akt pierwszy. Zostały jeszcze dwa…
Lecz z nimi na owym sterowcu był jeszcze ktoś. Ktoś kto również patrzył z wysoka na sceny śmierci oraz na sytuacje, która rozgrywała się obecnie. Spokojna scena między trzema wampirami, patrząc z góry była fascynująca. Może przez scenerię tego obrazka?
Tym kimś był Walter C. Dornez. Lokaj rodziny Hellsing oraz…zdrajca! Podwójny agent, tak naprawdę członek Millenium. Wygląda inaczej niż go zapamiętaliśmy. Wydaje się o wiele młodszy. Otóż jakąś godzinę wcześniej przeszedł sztuczną wampiryzację i miał wygląd młodego mężczyzny. Już nie ukryje faktu, że jest zdrajcą. I nawet nie zamierzał. Maska spadła z twarzy. Nie musiał już przed nikim udawać. Chciał już tylko jednego – zabić Alucarda!
Patrząc na obraz tej wampirzej „rodzinki” nic nie czuł. Wwiercał swój wzrok w Alucarda w jego zerowej formie oraz na … jego uśmiech. Szczery uśmiech, który nie miał nic wspólnego z jego szaleństwem. Myśli Waltera biegły własnym torem.
Lokaj znał tak dobrze życiorys Alucarda, na tyle ile pozwalały mu historyczne kroniki oraz sprawozdania. Ale to mu wystarczyło. Wpadł bowiem na coś na co nie wpadł nikt wcześniej. Walter był pewien, że odkrył sekret Alucarda. Sekret, a mianowicie jego największe marzenie, które próbował spełnić przez setki lat.
Dracula marzył o bycie zaakceptowanym takim, jakim był. To byłe jego jedyne życiowe pragnienie, którego nie mógł spełnić.
Walter był pewien, że ma rację. Wystarczyło trochę poczytać. Vlad nie miał nikogo. Prawie nigdy. I jako człowiek i jako wampir, z różnych powodów. Jego ojciec i starszy brat zostali brutalnie zamordowani. Młodszy brat Radu, zdradził Vlada i został męską dziwką na usługach sułtana. Tak więc jedyna rodzina go odrzuciła.
Miał dwie żony. O śmierci pierwszej było kilka wersji, ale lokaj wierzył w jedną z nich. W tą mianowicie, że żona Vlada popadła w obłęd przez okrucieństwa męża. Słyszała głosy jego ofiar, zamordowanych przez niego kobiet i dzieci. Nie była wystarczająco silna by go zaakceptować, aby ponieść ten ciężar. Rzuciła się z wieży, popełniając samobójstwo. Drugą żonę poślubił z przyczyn politycznych, nigdy nic jej nie obchodził. Jego los był jej obojętny, ignorowała go. Vlad nigdy nie znalazł bratniej duszy.
Jego ludzie, jego żołnierzy owszem szanowali go, ale także się bali. Wiedzieli, że wystarczy jeden niewłaściwy ruch i narażą się na jego gniew. W oczach każdego z nich widział obawę i przestrach, nigdy podziw za jego czyny. Po latach resztki szacunku zniknęły i sami go zdradzili, gdy po raz kolejny objął tron. Zamordowali go, a właściwie myśleli, że go zabili.
Tak więc za ludzkiego żywota Vlad nigdy nie uzyskał akceptacji. Wszyscy go albo nienawidzili, bali się lub byli za słabi by przy nim trwać. Nie byli w stanie go znieść, nie zaakceptowano go takim jakim był. Jego marzenie się nie spełniło, nikt nie stanął przy nim…dla niego samego.
Później Dracula rozpoczął swoje „nieżycie”. Wciąż nie pozbył się swojego pragnienia. Nadal chciał by ktoś, już nie tyle człowiek co pobratymca, chciał przy nim trwać widząc dokładnie…czym i jaki jest.
Przez setki lat Dracula przemierzał świat, polując na nowe ofiary i tworząc swoje wampirze kochanki. Jednakże…żadna z nich nie była przy nim zbyt długo. Słowo „Master” znikało z ich ust z szybkością światła. Już w „Draculi” czytamy jak jego wampirzyca mówi do niego z pogardą:
- Ty nigdy nie kochałeś; nie wiesz, co znaczy miłość!
- O, i ja potrafię kochać; czyż nie pamiętacie, jak było?
Nawet jako nieumarły, Dracula nie mógł znaleźć tego czego pragnął. Zabijał wampirzyce, które go znienawidziły i tworzył nowe, wciąż z nadzieją, że któraś stanie przy nim, że zaakceptuje go. Szukał wszędzie, aż jego podróże zawiodły go do Anglii.
Właśnie tam spotkało go coś, czego się nie spodziewał. Został pokonany i to przez ludzi. Ludzie, których uważał za słabych pokonali go i zabili. Lecz i tym razem nie dane mu było spocząć w zaświatach i skończyć ten koszmar. Upragniona śmierć nie nadeszła, odrodził się jako sługa osoby, która go zwyciężyła. Człowieka, Abrahama van Hellsinga.
I tak rozpoczął się jego trzeci żywot, żywot wampirzego Sługi. Jego wciąż niespełnione marzenie, ciągle się w nim z nadzieją tliło. Dostał nawet coś pośredniego. Otóż jego Panowie owszem bali się go, ale otrzymał od nich respekt. Hellsingowie doceniali jego siłę, nigdy nie okazali mu braku szacunku. Było to poniekąd coś nowego, ponieważ ci ludzie znali jego moce i okrucieństwo jak nikt inny i potrafili oprócz tego standardowego strachu i nienawiści znaleźli miejsce na respekt i zrozumienie. Nie doświadczył pewnie nigdy takiej mieszanki uczuć.
Tak więc już wiemy, że ta istota nigdy nie otrzymała od nikogo akceptacji. A to dlatego, że najpotworniejsze w nim było to, że pomimo tego okrucieństwa i bestialstwa posiadał głębokie serce. To potwór z ludzkimi cechami i to było i wciąż jest najbardziej przerażające. Nikt nie potrafił ogarnąć tego umysłem i pokochać zarówno te potworne jak i ludzkie strony. Widząc jego całego nie dało się tego pojąć i zaakceptować go takim, jakim był. To stworzenie potrafiło wzbudzać jedynie nienawiść i strach…mnóstwo strachu. Ale nadzieja na spełnienie tego marzenia, tego jedynego pragnienia nie zanikła. Alucard wciąż chciał tego samego czego przez setki lat i nagle…
…zdarzył się cud.
Alucard spotkał swoją Panią. Noworodka, który płakał, nie dlatego że trzyma je potwór, a dlatego że właśnie jej nie trzymał. Wampir musiał być zdumiony że dziecko się nie boi, zwykle instynktownie dzieci płakały czując jego obecność, a tutaj…noworodek był spokojny i szczęśliwy w jego ramionach. Alucard musiał być zdumiony tym niespotykanym zjawiskiem.
Walter do dziś pamiętał swój własny szok, gdy obserwował wampira karmiącego noworodka z butelki w noc narodzin. Zrozumiał to wtedy. Widział w oczach Alucarda tą fascynację, że istnieje stworzenie, któremu przynosił ukojenie. Wówczas powziął pewne środki…
Tak jak lokaj przewidział Alucard zjawił się następnej nocy i znów zajął się niemowlęciem. Zwykle przez całe miesiące się nie pojawiał, a odkąd urodziła się Integra, był przy niej jak często się dało. Opiekował się nią, choć to nie leżało w jego naturze. Robił to ponieważ wezbrała w nim nadzieja, że znalazł to, czego szukał przez wieki. Niemowlę lubiło go, było to widać i było to przeraźliwie szokujące.
Walter wiedział, że wampir nie wypuści takiego cudu z rąk i miał rację. Alucard zabrał dziecko od ojca, który próbował ją zabić i sam ją wychował. Kiedy powrócił z nią po 18 latach, lokaj ponownie potwierdził swoją teorię oraz coś odkrył. Wampir nie wypuścił Integry ze szponów, to prawda, ale najwidoczniej ona…nie miała nic przeciwko temu. Przetestował ją podczas pierwszej rozmowy, Integra stała murem po jego stronie i wkrótce zrozumiał, że dołączyła do niego jako nieumarła.
A więc stało się. Integra Hellsing, wnuczka człowieka, który zabił Draculę okazała się spełnieniem kilkusetletnich marzeń i pragnień wampira. Była pierwszą osobą, która widziała potwora…widziała człowieka…widziała te dwie strony w jednym i zaakceptowała je bez strachu. Jej siła przerosła oczekiwania, gdyż żadna istota przez wieki nie potrafiła tego zrobić. Pokochała ludzkie monstrum. Spełniła marzenie Vlada…Draculi…Alucarda.
„Alucardzie” – myślał Walter, wciąż patrząc na scenę na dole – „Nawet nie potrafię sobie wyobrazić jak bardzo musisz być teraz szczęśliwy. Pragnienie, które pielęgnowałeś w sobie przez ponad 500 lat spełniło się. Odnalazłeś kobietę, która stanęła u twego boku z własnej woli. Udało ci się kogoś pokochać i wreszcie to odwzajemniono, znalazłeś akceptacje, której szukałeś. Integra jest na tyle silna, że uniosła ciężar twego serca. W dodatku znalazłeś podopieczną, która po tak długim czasie, po poznaniu cię, wciąż tytułuje cię Master co jest niespotykane. Ta mała również cię zaakceptowała. Możliwe że znalazłeś w niej rodzinę oraz nadzieje, że wasz gatunek nie musi być złem wcielonym. W dodatku jesteś najpotężniejszą istotą na tej planecie. Jesteś otoczony przez to co kochasz najmocniej na świecie, czyli przez wojnę, przez walkę. Twoja radość musi być ogromna.
I właśnie tego chciałem. By nastąpił ten moment, gdy będziesz miał wszystko. I żebym to ja –Walter C. Dornez – zamordował cię. To ja będę tym, który to całe szczęście ci odbierze. Odbiorę ci twoją egzystencje w chwili kiedy…naprawdę chcesz żyć”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz