Koszmar, w którym Astrid rodzi niemowlęcego Beetlejuice’a przepełnił czarę goryczy.
Lydia przez moment leżała jak sparaliżowana na łóżku, patrząc w sufit. Pierwotny szok nie pozwalał jej się ruszyć. Poza tym miała przez chwilę wrażenie, że ktoś leży obok niej.
Wreszcie zalała ją fala furii. Lydia zerwała się z łózka i pobiegła na górę. Nie ubrała nawet szlafroka, ani kapci. Na bosaka wbiegła po schodach na strych i stanęła przed modelem miasta, który służył, jako swoisty portal do zaświatów.
Lydia ścisnęła dłoń w pięść, po czym zaczęła uderzać nią w model, niszcząc kartonowe domki.
- Zostaw mnie wreszcie w spokoju! - krzyczała w stronę modelu, wiedząc, że ON ją słyszy - Przestań mnie stalkować! Nie chcę o tobie śnić! Nie chcę cię znać! Nie wyjdę za ciebie, słyszysz?! Nigdy za ciebie nie wyjdę! Nienawidzę cię! Znikaj z mojego życia! Żałuję, że w ogóle się w nim pojawiłeś!
Przy ostatnim zdaniu jej pięść zamiast domku zgniotła miniaturowy grób. Ten, który należał do NIEGO.
W końcu adrenalina z niej zeszła. Kobieta oddychała ciężko, jednocześnie przyglądając się zniszczonemu modelowi. Podświadomie czekała na jakąś reakcję z JEGO strony. Np. pojawi się w swojej maleńkiej postaci i zacznie się z niej naigrywać lub znów zaśpiewa jakąś głupią serenadę. Ale nic się nie wydarzyło. Słychać było tylko jej oddech.
Może to i lepiej. Może w końcu do niego dotarło.
- Chciałabym nigdy cię nie poznać- powiedział już nieco ciszej, po czym odwróciła się do wyjścia. Lecz zanim wyszła rzuciła jeszcze przez ramię - Jutro spalę ten model. Daję słowo.
Szczerze miała taki zamiar. Jutro Astrid miała wrócić do szkoły i Lydia zamierzała ją tam zawieść. Zanim wyjadą zdążą jeszcze spalić ten przeklęty model. Była pewna, że Astrid bardzo chętnie jej pomoże.
Lydia wróciła do łóżka już o wiele spokojniejsza. Właściwie było jej trochę głupio, że tak wybuchła. Miała nadzieję, że nie obudziła Astrid. Jednak nie żałowała tego, co powiedziała. Ułożyła się wygodnie z zamiarem przespania reszty nocy w spokoju.
Nie było jej to dane. Czekał ją jeszcze jeden koszmar tej nocy.
Gdy Lydia otworzyła oczy był środek dnia. I nie była w domu tylko przy bramie cmentarza.
- Co się dzieje?
Była zdezorientowana. Przed chwilę była w swoim łóżku, a teraz…
- Lydia! Lydia, jednak przyszłaś!
Lydia odwróciła się w stronę głosu. Poczuła duży szok. Z cmentarza zmierzała do niej Delia.
- Delia? Co ty tu robisz? Przecież przeszłaś na drugą stronę.
Duch kobiety zatrzymał tu przy bramie.
- Na drugą stronę? Chciałabym. Przecież wiesz, że jesteś moją niedokończoną sprawą.
- Ja?
Wtedy w umyśle Lydii pojawiła się nowa informacja. Przyszła jakby z zewnątrz. W jednej sekundzie w głowie kobiety pojawiła się nowa wiedza.
Delia umarła na tym cmentarzu, ale nie przeszła na drugą stronę, bo martwiła się o Lydię. Dlatego nie mogła do niej teraz podejść. Nie mogła opuścić terenu cmentarza, tak jak kiedyś Barbara i Adam nie mogli opuścić domu. Inaczej trafiłaby na Saturna.
- Skąd ja to wiem? Przecież to się nie tak odbyło.
- Och, chciałabym, żeby to się nie tak odbyło - powiedziała Delia, źle interpretując jej słowa - Posłuchaj mnie, mamy mało czasu. Musisz się z nim rozwieść. Otrząśnij się, błagam. Nie mogę odejść wiedząc, że jesteś w jego rękach.
- O czym ty mówisz? - Lydia była coraz bardziej zdezorientowana - Nie jestem zamężna.
- Jak to nie? A tam, kto stoi? - duch wskazał kogoś za jej plecami - Pilnuje cię jak cholerny strażnik więzienny.
Lydia odwróciła się i przeżyła kolejny szok. Kawałek dalej, przy jej samochodzie stał Rory i rozmawiał przez telefon, ale wzrok miał cały czas skupiony na niej.
- Nie - powiedziała kobieta - Nie, nie, nie. Przecież ja nie wyszłam za niego.
Kolejna informacja wleciała do jej głowie. Zobaczyła wspomnienie, w którym faktycznie wychodzi za Rory’ego, mimo że nie chciała. Miała łzy w oczach, gdy mówiła „tak”.
- Nie – powtórzyła - To sen. To musi być sen. To się nie wydarzyło. Muszę się obudzić.
Rory skończył rozmawiać i zaczął iść w ich stronę. Lydia poczuła chęć, żeby uciec, ale musiała wpierw zrozumieć, co tu się działo.
- Rozmyśliłaś się jednak, kochanie? - powiedział Rory - To, po co żeśmy tu przejechali, co? Czas to pieniądz. Masz kolejny specjalny odcinek „Ghost house” do nakręcenia. Już przez tą głupią przejażdżkę z Nowego Yorku tutaj straciliśmy dwa dni nagrywania. Wiesz ile nas to kosztuje?
Lydia zaczęła kręcić głową, nie chcąc wierzyć, że to się dzieje naprawdę.
- Nie widzisz, co on robi? - Delia odezwała się za nią- Kontroluje cię. Nie wierzy ci, że widzisz duchy. Znęca się nad tobą psychicznie. A ty na to pozwalasz! Wiem, że faszeruje cię lekami, których nie potrzebujesz. On jest z tobą dla pieniędzy, wiesz to! Teraz rozmawiał przez telefon z kochanką, stąd słyszałam. Proszę cię, zrozum. Nie potrzebujesz go. Wiem, że już mnie spławiałaś, ale nie przestanę, dopóki od niego nie odejdziesz.
- Nie - powtórzyła Lydia - To nie tak było. Beetlejuice nie pozwolił mi za niego wyjść.
- Kto?
Ku zgrozie kobiety to pytanie zadali naraz Rory i Delia.
Lydia błyskawicznie odwróciła się do swojej martwej macochy.
- Nie wiesz, kto to Beetlejuice? - Lydia nawet nie przejęła się, że po raz drugi wymawia to imię.
Delia pokręciła głową.
- Nie wiem o kim mówisz.
Kolejna wiedza ją olśniła. Nigdy nie spotkała Beetlejuice’a. On tu nie istniał.
- Niemożliwe. Musisz wiedzieć…
- Znowu gadasz do siebie?! - Rory gwałtownie chwycił ją za rękę i odwrócił ją przodem do siebie.
- Ała, puść. To boli.
- Wiesz, że to gadanie do duchów to bzdura. Musisz przestać. Jeśli zamkną cię w psychiatryku nie będziemy mogli kręcić. Stracimy pieniądze. Załatwię ci silniejsze leki.
- Nie dotykaj mnie! - Lydia wyrwała się z jego uścisku. Musiała się uwolnić z tego koszmaru. Zaczynała panikować, nie mogła już tego wytrzymać - Nie jesteś moim mężem. Gdzie jest Astrid?
Rory prychnął.
- Nie rozumiem, dlaczego się tak nią przejmujesz. Przecież cię nienawidziła.
Kolejne wspomnienia zjawiły się nieproszone w umyśle Lydii. Rzeczywiście tak było.
Tutaj Barbara i Adam Maitland zostali niechcący egzorcyzmowani na jej oczach. Nigdy nie spotkała Beetlejuice’a, więc nie mogła wezwać go na pomoc. Od tamtej pory winiła siebie za ich los. Żyła w tak wielkim poczuciu winy, że ona żyje, a oni umarli podwójnie, że zaczęła nadużywać alkoholu. Pomagał jej on odsunąć się od traumatycznych wspomnień. Przez alkohol jej małżeństwo z Richardem rozpadło się zaledwie po 3 latach. Richard odebrał jej Astrid. Ona sama zresztą nie chciała się opiekować córką. Chciała tylko pić.
Gdy Richard umarł, Astrid po raz pierwszy trafiła pod jej wyłączną opiekę. I mimo, że wyszła z alkoholizmu, Astrid nigdy nie wybaczyła Lydii, że ta nie było obecna w jej życiu przez całe dzieciństwo. Nienawidziła jej za to.
- To wszystko nieprawda! To się nie wydarzyło, nie rozumiesz?! Niech ten koszmar się skończy! Gdzie jest Astrid?!
- Jak to gdzie? Nie żyje.
Słowa Rory’ego uderzyły Lydię niczym grom.
- Kłamiesz - szepnęła, bojąc się, że głos jej się załamie - On żyje.
- Och, kochanie - odezwała się Delia ze współczuciem - Ja też się nie mogę z tym pogodzić, ale to prawda. Umarła w noc twojego ślubu, nie pamiętasz? Ten nastoletni seryjny morderca zamienił się z nią na życia. I tylko po to, żeby od razu po powrocie do żywych zabić kilku ludzi i zostać zastrzelonym przez policję. Ale to kolejny powód, żebyś wzięła rozwód. Przecież ten dupek zmusił cię do ślubu tuż po tym jak się o tym dowiedziałaś. To nie było wsparcie. Wykorzystał twój zły stan.
- Nie, obydwoje kłamiecie.
Lydia rzuciła się do biegu w stronę cmentarza. Nie wiedziała skąd zna drogę, a jednak od razu skierowała się w stronę konkretnego nagrobka.
Gdy zobaczyła na zimnym marmurze wydrążone imię Astrid Deetz, coś w niej umarło. Lydia padła na kolana i zalała się gorzkim łzami. Słone krople spadały na grób jej dziecka.
- Przecież przeżyłaś. Musisz żyć. Musisz. On cię ożywi. Beetlejuice, Beetlejuice, Beetlejuice.
Nic się nie wydarzyło. Beetlejuice nie przyszedł.
Lydia wpadła w histerię. Nie mogła się uspokoić. Płakała głośno, uderzając pięściami w ziemię.
- Uspokój się wariatko - u jej boku pojawił się Rory. Złapał ją brutalnie za rękę i pociągnął - Dam ci te cholerne tabletki, tylko przestań się drzeć.
- Nie, puść mnie! - próbowała się wyrwać, gdy jej mąż ciągnął ją do samochodu, ale tym razem nie potrafiła - Nie…Nie…NIE!!!!!!!!!!!!!!
- Nie!!!
Lydia poderwała się gwałtownie do pozycji siedzącej. Rozejrzała się dookoła w panice. Była w swojej sypialni. To jednak był tylko zły sen.
Mimo wszystko Lydia znowu i tak zerwała się z łóżka i wybiegła z pokoju. Lecz tym razem pobiegła do pokoju zajmowanego przez Astrid. Widząc swoją córkę całą i zdrową, śpiącą spokojnie w łóżku, z Lydii jakby spadło całe napięcie.
Kobieta wycofała się po cichu, ale szybko odkryła, że odczuwana ulga odebrała jej czucie w nogach. Opadła na ziemię. Podczołgała się pod najbliższą ścianę, po czym wybuchła płaczem.
Gdy płakała słońce na zewnątrz zaczynało powoli się budzić.
Lydia zrozumiała kilka rzeczy, które powinny być dla niej wcześniej oczywiste.
Gdyby nie Beetlejuice Maitlandowie zostaliby egzorcyzmowani.
Gdyby nie Beetlejuice wpadłaby w wir poczucia winy i zniszczyła sobie życie.
Gdyby nie Beetlejuice Delia utknęłaby, jako duch na cmentarzu.
Gdyby nie Beetlejuice nastoletni seryjny morderca wróciłby do życia i zabiłby kilku ludzi.
Gdyby nie Beetlejuice byłaby żoną i ofiarą Rory’ego.
Gdyby nie Beetlejuice Astrid by nie żyła.
Gdy wszystkie łzy wyschły, Lydia wiedziała, co powinna zrobić.
Następnego dnia Lydia zawiozła Astrid pod jej szkołę z internatem.
- Co zrobisz z domem? - spytała Astrid - Nadal chcesz go sprzedać?
- Jeszcze nie wiem. Muszę się zastanowić.
- Okay, to do zobaczenia. Widzimy się w weekend.
- Tak - Astrid już miała wyjść z auta, ale Lydia musiała coś jeszcze dodać - Kochanie?
- Tak, mamo?
- Kocham cię. Chcę, żebyś o tym wiedziała. Nie ważne, co się stanie.
Astrid posłała jej zdziwione spojrzenie.
- Wow, uspokój się mamo. Ale ja ciebie też. Na razie.
Nastolatka wyszła i oddaliła się w stronę szkoły. Po drodze jednak odwróciła się i pomachała Lydii. Kobieta jej odmachała, ale gdy córka zniknęła, uśmiech szybko zniknął z jej twarzy.
Wzięła głęboki wdech, po czym pojechała do domu.
Na miejscu, obejrzała dom z zewnątrz, jakby badając go po raz pierwszy. Znów wzięła trzy głębokie wdechy.
- Do dzieła.
Lydia weszła do środka i od razu skierowała swoje kroki na strych. Nie śpieszyła się. Czuła jego obecność. Czuła, że on na nią czeka. A ona właśnie szła mu na spotkanie.
Na strychu od razu stanęła przed podniszczonym modelem. Nie spaliła go, jak obiecywała. Nie mogła już teraz tego zrobić.
Ostatni wdech i wydech. Ze spokojem, jakiego u siebie nie podejrzewała Lydia Deetz wymówiła imię ducha trzy razy.
- Beetlejuice, Beetlejuice, Beetlejuice.
Wszystko odbyło się jak poprzednim razem. Model zaczął się trząść, rozdzielił się na pół, a z tej wyrwy wyłonił się demon. Jedyna różnica była w tym, że Beetlejuice nie miał na sobie swojego garnitury w paski, a czerwony strój ślubny, który Lydia widziała już na nim dwukrotnie.
Dziś miał być ostatni raz.
- Dobrze cię widzieć, babes.
- Ciebie… też.
Beetlejuice podfrunął do niej i stanął na ziemi. To było miłe w porównaniu z ostatnim razem, gdzie po prostu wyskoczył na nią jak z podziemi.
- Te sny były od ciebie?
- Tylko ten pierwszy, kochanie. Drugi był wyłącznie twój.
- Tak podejrzewałam. Nie był zbytnio w twoim stylu.
Po chwili ciszy, Lydia dodała.
- Nigdy ci nie podziękowałam za całą twoją pomoc. Przepraszam za to. Naprawdę jestem ci wdzięczna. Dziękuję ci, szczerze.
- Wiem jak mogłabyś mi podziękować, skarbie - duch mrugnął do niej porozumiewawczo i Lydia zaśmiała się trochę z absurdu tej sytuacji - A tak na serio, nie po to mnie wezwałaś, prawda?
- Po części po to. A druga część…- kobieta westchnęła i wyrzuciła z siebie w końcu - Dotrzymam warunków umowy. Samo życie Astrid jest tego warte, a zrobiłeś o wiele więcej. Mam tylko jedno pytanie.
- Strzelaj.
- Co będzie potem?
- Potem?
- No wiesz… potem. Odejdziesz, zostawiając mnie? Porwiesz mnie gdzieś?
Beetlejuice się zaśmiał.
- Ha, babes, zmierzam być tam gdzie moja słodka żonka.
Wtedy Lydia poczuła jak jej ubrania zmieniają się w dobrze jej znaną czerwoną suknię ślubną. Spojrzała na Beetlejuice’a i zobaczyła, że duch wyciągnął ku niej dłoń. Lydia ujęła ją niepewnie.
Wtedy oboje unieśli się w powietrze. Beetlejuice trzymał ją w delikatnie w ramionach i uśmiechał się do niej triumfująco.
- Mówiłem wtedy prawdę, kochanie. Będziesz ze mną szczęśliwa.
Lydia uśmiechnęła się. Nigdy przed sobą tego nie przyznała, ale prawda była taka, że sekretnie go lubiła. I zawsze czuła się winna z tego powodu. Ale to już była przeszłość. Lubiła go, a pewnego dnia… kto wie.
- Udowodnij.
Beetlejuice uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Słowo mojej żony jest dla mnie rozkazem. Trzymaj się skarbie. Zaczynamy.
Obydwoje zniknęli. A kilkanaście minut później byli już małżeństwem. Beetlejuice w końcu był wolny. Choć tak naprawdę wpadł w zupełnie inny rodzaj sideł. Sideł, o których marzył od ponad 30 lat.
A jeśli chodzi o obietnicę uczynienia Lydii szczęśliwą… dotrzymał jej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz