Cisza. Kompletna cisza.
Willowi dudniło w uszach jego własne bicie serca. Był pewien, że słychać go na ulicy. Zimny pot oblał go momentalnie. Przeszywający go, widzący dosłownie wszystko, wzrok rozmówcy mu tego nie ułatwiał. Tak samo jak świadomość, że mężczyzna przed nim zabił co najmniej 9 razy. I widział jego zdenerwowanie. I choćby nie wiadomo jak się starał, aktorem był marnym.
- Przepraszam…o czym to ja mówiłem? – pot mu zaraz zaleje oczy.
- Że miałbym pomóc w śledztwie – Lecter nie dał po sobie poznać, że cokolwiek zauważył. Jego postawa nie zmieniła się ani odrobinę.
Will zaczął odzyskiwać równowagę. Wiedział, że jego nadzieja jest nikła, ale nie mógł się oprzeć wrażeniu, że doktor w ogóle nie zauważył jego stresowej reakcji. Albo zauważył i zbagatelizował. Najgorsza opcja była taka, że zauważył i dobrze wysnuł wnioski, ale nie dał nic po sobie poznać. Jeśli ta ostatnia opcja była prawdziwa, to jaką ten człowiek posiadał kontrolę? Jest możliwe bycie takim nieludzko spokojnym w takiej sytuacji?
- Właśnie – Graham, niczym mantrę, powtarzał sobie w głowie, że musi się uspokoić i chyba mu się to udawało. Adrenalina zrobiła swoje – Czy jest tu gdzieś telefon? Muszę się upewnić u wspólnika, ile mogę na razie Panu przekazać.
Niezła wymówka.
Dr Lecter nawet nie drgnął. Uśmiechnął się uprzejmie.
- Jest. Automat znajduje się w korytarzu za rogiem. Proszę dzwonić, bez skrępowania.
Nie powiedział, że telefon był też tutaj. Chciał, aby Will poszedł na tamten korytarz.
- Dziękuję – ani nie za szybkim, ani nie za wolnym krokiem, podszedł do drzwi – Tylko zadzwonię i wracam. Postaram się, aby nie zajęło to długo.
Idealnie się opanował. Wyszedł z gabinetu, jak gdyby nic. Jednakże…
…jego nadzieje naprawdę okazały się płonne. Kiedy tylko zamknęły się drzwi, twarz Lectera stężała w gniewie. Szybkim ruchem, odwrócił głowę do tyłu, aby spojrzeć na swoją rycinę na ścianie. Och tak, nie mylił się. Instynkt to niebezpieczna rzecz. Tamten wszystko pojął w jedną sekundę. Tyle, że popełnił błąd, że wyraźnie spanikował i tego nie ukrył. Doktor wszystko zobaczył w jego przerażonych oczach.
Wstał i wyjął z szuflady biurka jeden z swoich noży. Nie zwykł się wahać w takich sytuacjach. Trzeba działać, im szybciej tym lepiej. Zdjął buty, aby nie było słychać jego kroków, po czym wyszedł na korytarz.
Tymczasem Graham, który od razu po wyjściu spostrzegł, że oczekującego pacjenta już nie było, poczuł nawrót lęku, gdyż obecnie tylko on i Lecter znajdowali się w tym budynku. Sami…
Prędko przemierzył hol, skręcił i wręcz dobiegł do automatu telefonicznego. Natychmiast wykręcił odpowiedni numer. Musiał zadzwonić do Jacka. Wezwać posiłki i to szybko. Niech aresztują Lectera na jego odpowiedzialność, inaczej ucieknie.
Czekając w napięciu, z słuchawką przy uchu, wsłuchując się w sygnały, nie miał szans usłyszeć czyiś kroków, tuż za nim. Dr Lecter, w skarpetkach, niepostrzeżenie zakradł się do niego.
Wszystko potoczyło się w przeciągu kilku sekund.
Will wypuścił słuchawkę z rąk, gdy ostry ból zamroczył wszystkie jego zmysły. Wydał głuchy krzyk, i automatycznie spojrzał w dół. Strach osiągnął poziom maksymalny, gdy zobaczył nóż wystający w jego brzucha. Czyjaś dłoń, wciąż zaciśnięta na rękojeści noża, wciąż silnie wpychała ostrze.
Gdyby miał siłę spróbowałby krzyknąć głośniej, był już nawet blisko, aby to zrobić, lecz kolejny gwałtowny ruch ostrza, sprawił mu taki ból, że zaczął tracić kontakt z rzeczywistością. Kolejny głuchy jęk, a następnie ciemność zasnuła jego wzrok.
Dr Lecter pozwolił, aby ciało agenta FBI spadło na ziemię. Specjalnie nie hamował siły, chciał, aby Will nie wytrzymał bólu i zemdlał. Niektórych dawek nikt nie wytrzyma, a doktor wiedział jak celować i jak ciąć, a także czym, aby cierpienie było największe. A nóż do linoleum nadawał się do tego.
Przez równo dwie sekundy obserwował jak krew wolnym strumienie spływa z rany, na podłogę. Następnie szybko odłożył zwisającą słuchawkę telefonu. I tutaj naszło go krótkie wahanie.
Will wciąż żył. Mógł go albo wykończyć, albo dać szansę na przeżycie i tak go zostawić. Niestety…nie zdążył podjąć decyzji.
Czy to przez owo wahanie, czy przez atakujący nozdrza zapach krwi…nie wiadomo, ale na chwilę jego zmysły zostały stępione i dopiero teraz do jego uszu doszedł nieprzyjemny dźwięk, a mianowicie dźwięk odbezpieczanej broni.
- Ręce do góry!
Lecter zerknął do tyłu i zobaczył umundurowanego mężczyznę, z wymierzonego w jego stronę pistoletem. Facet był wystraszony, ale zdeterminowany.
Cholera, Will Graham nie był sam. Ktoś albo na niego czekał na zewnątrz, albo (co było bardziej prawdopodobne) był umówiony, że go ktoś stąd odbierze o określonej godzinie.
- Dzień dobry, panie funkcjonariuszu – ton głosu doktora był tak przyjazny i spokojny, jakby właśnie mijał na ulicy starego znajomego. Nijak ten głos pasował do kogoś, kto ma lufę pistoletu wymierzoną w głowę i stoi nad ciałem człowieka, którego właśnie pchnął nożem.
- Odsuń się od niego, już! Pod ścianę, ręce za głowę!
Dr Lecter posłusznie i bez pośpiechu wykonał polecenie. Nadal nie wydawał się przejęty sytuacją. Oficer nie bardzo wiedział w jakiej kolejności wykonać wszystkie czynności. Ledwo to ogarnął.
Nagle obaj usłyszeli dźwięk gwałtownie otwieranych drzwi. Spojrzeli do tyłu odruchowo, policjant wciąż celował w Lectera. Zobaczyli zdyszaną nastolatkę, która właśnie tu wbiegła. Na ich widok szeroko otworzyła oczy z szoku i …strachu.
Policjant źle zinterpretował jej przerażenie. Nie miał czasu, żeby się zastanawiać co ona tu robi. Tam miał mordercę na muszce i ciężko rannego towarzysza na podłodze. W jego oczach, dziewczyna była kolejną osobą do obrony i nawet możliwa pomoc.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia – zawołał na nią – Niech panienka zadzwoni po karetkę i policję. A potem proszę poczekać na zewnątrz, tu jest niebezpiecznie.
Clarice nie zwracała uwagi na to, co mężczyzna mówi. Jej na wpół spanikowany umysł analizował sytuację na tyle, ile mógł. Nie liczyło się nic innego, tylko to co się działo tu i teraz. To co widziała. Gdyby miała czas, pewnie zaskoczyłaby samą siebie, ponieważ w tej sekundzie zakrwawiony facet na zmieni nic ją nie obchodził. Jej oczy widziały tylko jedno.
Dr Lectera z rękami za głową, pod ścianą, w którego ktoś celuje z pistoletu. Nie ważne kto. W jej oczach był to wróg. Na wszystko inne była ślepa.
Natychmiast zdecydowała się co robić. To nie była świadoma decyzja, bardziej instynkt. Nie było żadnej strategii. Clarice całym ciałem skoczyła na plecy policjanta. Owinęła go nogami, żeby nie spaść, a następnie zaczęła atakować wszystkim co miała. Rękami, paznokciami, nawet zębami, niczym wściekłe zwierzę.
Mężczyzna w ogóle się tego nie spodziewał. Przez ten nagły atak, zamiar obrony przed dziewczyną opóźnił się w czynach i tyle wystarczyło.
Dr Lecter wiedział, że ten efekt zaskoczenia to jego jedyna szansa. Ruszył na mężczyznę, żeby wspomóc ukochaną w ataku. Błyskawicznie znalazł się przy nim i wykorzystał całą swoją siłę, żeby przejąć pistolet. Atakowany po twarzy i wciąż w szponach szoku, policjant ledwo to zauważył.
- Clarice! – zawołał doktor, dając jej znak.
Dziewczyna pozwoliła się zrzucić na ziemię i szybko odskoczyła na bok. Policjant, nareszcie wolny, otworzył oczy. Cała twarz go piekła z bólu. To co jednak ujrzał niemal przyprawiło go o zawał. Dr Lecter celował do niego z broni. Nie wahał się i strzelił. Kilka razy. Mężczyzna padł na podłogę, tuż obok Clarice.
To wszystko trwało dosłownie 5 sekund, a wydało się wiecznością.
Clarice oddychała ciężko, nie tylko po walce, ale i po biegu tutaj. Adrenalina powoli z niej schodziła, a co za tym idzie, zaczęła jaśniej myśleć. Widzieć coś więcej niż wroga, którego trzeba szybko pokonać. Zobaczyła całą scenę umysłem i wiedziała już, bez rozmów, że jej domysły były prawdą.
Dr Lectera nie wzruszyło oddawanie strzałów. Od razu sprawdził puls policjanta. Dobrze wycelował, mężczyzna był martwy. Obejrzał się na Grahama. Ten nadal dychał, w jego brzuchu wciąż tkwił jego nóż.
- Clarice… - odezwał się, nienaturalnie spokojnie - …to jeszcze nie koniec kłopotów. Rozumiesz to?
Dziewczyna wstała i spojrzała na dwa ciała, na krew na ziemi i pomyślała o samochodzie, który był na zewnątrz. To wszystko dowody na jego zbrodnię…szybko spojrzała na zwłoki policjanta, na ślady drapania na jego twarzy. Drapała aż do krwi. Na szczęście on nie zdołał jej zadrapać.
To była już ich zbrodnia. Właśnie do niego dołączyła.
- Tak – odpowiedziała i spojrzała na niego – Trzeba się tego pozbyć.
„Tego”…to byli ludzie, więc czemu byli w jej oczach przeszkodami? Czy coś stało się z nią w ciągu tego biegu? A może w chwili, gdy zaatakowała policjanta? Nie, to nie czas na zastanawianie się nad tym. Trzeba ukryć dowody.
Dr Lecter zaczął przeszukiwać kieszenie policjanta. Znalazł kluczyki samochodowe dość szybko. Wydedukował, że obaj mężczyźni musieli czymś przyjechać. Musiał także szybko odwołać wszystkie spotkania z pacjentami na dzisiaj.
- Muszę zadzwonić do pacjentów. Clarice, nigdy cię o to nie pytałem, ale czy umiesz prowadzić samochód?
Dziewczyna wzięła się w garść.
- Ponad rok temu, w innym sierocińcu, dozorca mnie nauczył wraz z jego żoną. Ale od tamtej pory nie prowadziłam. Nigdy nie wyrobiłam prawa jazdy – odpowiedziała pośpiesznie.
- Nie szkodzi. Tego się nie zapomina, jak jazdy na rowerze – podał jej kluczyki – Później wytrę odciski. Ja pójdę zadzwonić do pacjentów, a ty przeparkuj samochód tej dwójki na tyły budynki. Z dala od wścibskich oczu.
Clarice natychmiast wybiegła z budynku, żeby wykonać polecenie. Wsiadła za kierownicę pierwszy raz od ponad roku, ale jakoś dała radę. Daleko nie miała. Po prostu przestawiła samochód na tyły budynku. To nie zajęło nawet minuty, zadanie było łatwe.
Gdy wróciła do środka, doktor nadal rozmawiał w swoim gabinecie. Była sama w korytarzu z dwoma ciałami. Postanowiła stać przy drzwiach, żeby upewnić, że żaden nadgorliwy pacjent, który nie odebrał telefonu, tu nie wejdzie, kiedy nagle uchwyciła coś kątem oka.
Ku jej przerażeniu, jedno z ciał zaczęło się ruszać. Ledwo, ale jednak. Poruszyło się ciało z nożem w brzuchu. On jęknął z bólu i otworzył oczy. Clarice zdała sobie sprawę, że dr Lecter nie zdążył go zabić. Nóż wciąż tkwiąc w brzuchu, zatrzymał krwawienie.
Ranny mężczyzna odwrócił głowę i napotkał jej wzrok. Widziała w jego oczach ból, cierpienie i strach. Przez chwilę stała jak sparaliżowana.
- Pomóż…mi… - mężczyzna wycharczał tak cicho, że ledwie go słyszała. A jednak jego błaganie o pomoc brzmiały w jej umyśle niczym dzwony.
Owo błaganie spowodowało ponowne kliknięcie. Myślenie ponownie się wyłączyło i rządził wyłącznie instynkt. Clarice podeszła do rannego i uklękła przy nim. Zobaczyła na jego twarzy przypływ nadziei. Wierzył, że przyszła mu pomóc.
Dziewczyna nie wiedziała, że tym mężczyzną był Will Graham. Nigdy go nie widziała, jedynie słyszała jego głos zza drzwi. A błaganie o pomoc było zbyt ciche i chrapliwe, żeby go rozpoznała, ale to nie miało żadnego znaczenia.
Nadzieja Grahama szybko zmieniła się w przerażenie i przeczucie nadchodzącej śmierci. Stało się to, gdy dziewczyna zamiast mu pomóc, wyjęła ostro nóż z jego brzucha. Krzyknął z bólu, zaskakując samego siebie, że w tym stanie jednak ma siły by krzyczeć z bólu. Ostatnie co zobaczył to twarz tej młodej dziewczyny, wyrażającą determinację. Jego ostatnią myślą było, że może Rozpruwaczów było dwóch.
Clarice bez wahania opuściła nóż. Ostrze wbiło się w klatkę piersiową tam, gdzie powinno być serce. Na wszelki wypadek jeszcze przekręciła. Wiedziała, że się udało, gdy jej ofiara wydała ostatnie tchnienie.
Przez kilka sekund nie puszczała rękojeści noża. Zanim dotarła do niej świadomość tego co zrobiła, usłyszała ten głos.
- Przyznaję, że na to liczyłem, ale nie tak szybko. Jak zwykle przerosłaś wszystkie moje oczekiwania, Clarice.
Dziewczyna uniosła wzrok i zobaczyła doktora, który przypatrywał się jej z uśmiechem na ustach. Potwór był szczęśliwy. Puściła w końcu rękojeść i wstała z podłogi. Nic jednak nie odrzekła. Nie wiedziała co miałaby powiedzieć.
- Musisz dużo sobie ułożyć w głowie. I pewnie masz dużo pytań i przysięgam, że będziesz miała na to czas, ale nie teraz. Czas nas nagli. Nikt już tu nie przyjdzie, odwołałem wszystkich pacjentów. Teraz ja przeniosę ciała do ich samochodu, a ty zmyj każdy ślad krwi na podłodze. Dasz radę?
Clarice pokiwała głową i mechanicznie zaczęła wykonywać polecenia i szukać, gdzie rozprysła się krew. Dr Lecter w tym czasie przeniósł najpierw ciało Grahama, a potem ciało policjanta. Wyniósł je tylnym wyjściem i wepchnął jedno do bagażnika, a drugie na podłogę pod tylnymi siedzeniami i okrył płachtą.
Gdy oboje skończyli, Dr Lecter podał Clarice coś do ręki, co ją zręcznie wybudziło z letargu.
- Po co mi one? – spytała, patrząc na kluczyki do samochodu doktora w dłoni.
- Weź moje auto i jedź do mojego domu. Tam na mnie poczekaj.
Clarice pomyślała o swoich zardzewiałych umiejętnościach prowadzenia samochodu i o pięknym Jaguarze Lectera.
- Mam prowadzić tę maszyną?! – spanikowała bardziej niż, gdy zdecydowała się zabić. Przeraziła się myślą choćby zarysowania tego luksusowego pojazdu.
- Dasz radę, najdroższa. Musisz się dostać w bezpieczne miejsce. Ja muszę pojechać tamtym wozem i gdzieś je porzucić razem ze zwłokami. A potem wrócę do ciebie taryfą. To trochę zajmie, bo najpierw oddalę się z tamtego miejsca. Zanim wrócę, będziesz miała czas, żeby pomyśleć.
Pocałował ją w policzek, a ona się nawet nie wzdrygnęła.
***
Clarice jechała tak wolno i ostrożnie, jakby od tego zależało bezpieczeństwo kraju. Wydawało się marnotrawstwem traktować ten mocny silnik w ten sposób, ale nie ryzykowała. Kilka razy na nią zatrąbiono, ale samochód dotarł cały do celu. Co prawda zaparkowała bardzo krzywo, ale to olała.
Gdy zamknęła za sobą drzwi tak dobrze już znanego domu, nogi przestały ją podtrzymywać i nastolatka usiadła na podłodze, opierając się plecami o drzwi.
Wiele myśli i uczuć się w niej kłębiły, w głowie był mętlik. Była pewna jednego. Była teraz zupełnie inną osobą niż rano, kiedy wybiegła z tego domostwa w stronę gabinetu dr Lectera.
Co prawda nie odbyła tej rozmowy, ale szczerze, wszystko co podejrzewała się potwierdziło, a nawet więcej. Akurat to, że mężczyzna, którego kochała okazał się seryjnym mordercą mniej ją szokowało niż jej własne reakcje i czyny. W przeciągu 5 minut stała się wspólniczką zbrodni najpierw go ratując, a potem popełniając zabójstwo (co prawda go tylko dobiła, ale nadal zabiła).
Te 5 minut…pokazało jej prawdę o jej uczuciach. Tak to wyglądało… A może i o samej sobie.
Siedziała pod drzwiami jakieś 40 minut, próbując pogodzić się z takim kim on był…kim ona była…kim oni byli. W końcu udało jej się podnieść. Poszła do salonu i ułożyła się na sofie, kontynuując tok swoich myśli.
Nie wiedziała ile tak leżała. Z odrętwienia przebudziło ją czyjeś chrząknięcie. Uniosła głowę i zobaczyła Hannibala Lectera, na drugim końcu pokoju. Mogła faktycznie nie usłyszeć jego kroków, ale żeby nie usłyszała nawet trzaśnięcia drzwi?
- Dr Lecter…
- Clarice…
Milczeli, patrząc sobie w oczy przez jakieś 10 sekund. Clarice postanowiła pierwsza przerwać ciszę. Postawiła na sprawy praktyczne.
- Co z ciałami?
- Porzuciłem je wraz z samochodem w ustronnym miejscu. Wytarłem także wszystkie odciski palców. Powinni ich odnaleźć najwcześniej jutro rano.
Pokiwała głową, przyswajając informacje. Postanowiła szybko coś dodać zanim doktor się odezwie.
- Domyśliłam się – rzekła wyraźnie i z mocą.
Jedyną widoczną reakcją Hannibala było lekkie uniesienie brwi. Najwidoczniej czekał na kontynuację.
- Domyśliłam się dzisiaj rano. Wszystko ułożyłam w całość. Postanowiłam więc z Panem porozmawiać i kiedy przybyłam…wiadomo jak to się potoczyło.
Niepokoił ją fakt, że tak łatwo godzi się z tym co zrobiła.
Dr Lecter podszedł i usiadł obok niej. Wziął ją za rękę. Nie musiał zmuszać jej by na niego spojrzała. Odważnie patrzyła mu w oczy, a nawet odruchowo przesunęła się bliżej niego. Nie bała się go. Właściwie to bardziej bała się własnych reakcji, ale obecność ukochanego obok bardzo ją uspokajała. Co pewnie też było dziwne, że relaksuje się przy mordercy…
- Pamiętasz co ci powiedziałem, gdy zastałem cię z nożem w ręku?
- Tak… Powiedziałeś, że liczyłeś na to, ale nie tak szybko.
- Bardziej miałem nadzieję. Nadzieję, że naprawdę jesteśmy bardziej podobni do siebie niż przypuszczaliśmy.
- Nasze gwiazdy…
Tak, to by wyjaśniało jej reakcję. Doktor jak zwykle miał rację i jak zwykle ona go zaskoczyła. Nie chciała sobie wyobrażać co by się stało, gdyby nie zdążyła na czas.
- Skoro teraz wiem, to opowiesz mi wszystko?
- Tak… cieszę się, że nigdzie nie uciekasz. Wolę, gdy jesteś ze mną z własnej woli.
Przypomniała sobie jego deklarację, gdy rzekł, że nie pozwoli jej odejść. Mogła sobie tylko wyobrażać co miał w planach, gdyby się go przeraziła. Na szczęście i nieszczęście tak nie było.
Chcąc mu pokazać po czyjej jest stronie, pochyliła się i go pocałowała prosto w usta. Ten odwzajemnił pocałunek i otoczył ją ramionami. Clarice tak to pochłonęło, że nie zauważyła kiedy Hannibal przygniótł ją plecami do sofy. Chciała jednak coś powiedzieć, więc spróbowała opanować namiętność i przerwała pocałunek.
- Wiesz, co jest niesamowite? – powinna użyć słowa straszne, ale do nich to nie pasowało – To, że prawda o tobie w ogóle mnie nie zdziwiła. Ale prawda o mnie już tak.
- Nie miałaś czasu, żeby dobrze poznać swoją nową osobowość – odpowiedział dr Lecter, patrząc na nią z góry i sunąc dłonią wzdłuż jej szyi – Nie obawiaj się. Pomogę ci, nic złego się z tobą nie dzieje. Jesteś wspaniała taka jaka jesteś – pocałował ją krótko w same usta – Wybacz jednak moje maniery. Nie zdążyłem ci podziękować.
- Za co? – zdziwiła się.
- Nie pamiętasz, Clarice? – uśmiechnął się, ukazując zęby – Możliwe, że uratowałaś mi dzisiaj życie.
Dziewczyna zaśmiała się cicho, przypominając sobie, że tak faktycznie było.
- Ty moje już uratowałeś. Więc jesteśmy kwita – pogłaskała go po policzku na chwilę zapominając o swoich rozterkach na swój temat – Cieszę się, że tu jesteś ze mną. Kocham cię, nie ważne co.
Dr Lecter wiedział, że ona teraz potrzebuje usłyszeć jego odpowiedź.
- Ja ciebie też.
Już nigdy nie miał być sam. Pomoże Clarice zaakceptować swoją ciemną stronę. Nie powinno to być zbyt trudne, patrząc na jej dzisiejsze czyny. Znalazł nie tylko partnerkę, ale i bratnią duszę.
Usiedli, ale nie wypuścili się z objęć.
- Opowiedz mi wszystko – poprosiła, rządna wiedzy – Wszystko czego nie widziałam.
- Jak sobie życzysz. Za rozwiązanie zagadki należy się nagroda… - doktor zerknął jednak na zegar i zmienił ton – Ale najpierw musimy zaplanować co zrobimy, gdy przyjdą.
Nie musiał jej wyjaśniać o czym mówi, zrozumiała. Niedługo policja zorientuje się, że dwóch ich ludzi zaginęło. Zaczną ich szukać i odkryją ciała. Jest wysoce prawdopodobne, że obaj, albo jeden z nich, opowiedział komuś swoje plany, że jadą do gabinetu dr Lectera. Na pewno przyjdą go więc przesłuchać. Trzeba było ustalić wersję wydarzeń.
- Jaki jest plan?
***
Następnego dnia dr Lecter nie zdążył nawet podać śniadania, a już usłyszał dzwonek do drzwi. Nie zdziwił się, gdy za na progu zobaczył dwóch śledczych, w tym jednego w mundurze.
- Dzień dobry – odezwał się mężczyzna bez munduru, stojący na przedzie i pokazujący legitymację – Nazywam się Jack Crowford, a to Agent Barker. Jesteśmy z FBI. Mielibyśmy do Pana kilka pytań. Czy możemy wejść, dr Lecter?
- Ależ oczywiście panowie. Proszę wejść.
Doktor zachowywał się bardzo uprzejmie. Swoim spokojem wzbudził zdziwienie obu agentów. Był bardziej opanowany niż wypadałoby w tej sytuacji. Dr Lecter poprowadził ich do salonu i poprosił by się rozgościli. Zapytał czy chcą się czegoś napić, ale obaj odmówili.
- Wie Pan, czemu tu jesteśmy? – zapytał Crowford. Było widać, że to on tu dowodził, a Barker był tu jako obstawa.
- Niestety nie, ale chętnie służę pomocą. Jeśli oczywiście jestem w stanie.
Jack próbował ukryć, że opanowanie i maniery doktora zrobiły na nim wrażenie. Nie wiedział co Graham widział w nim podejrzanego. Przypomniawszy sobie o przyjacielu, znów poczuł rozpacz, ale wziął się w garść i przeszedł do rzeczy.
- Niedawno rozmawiał Pan z moim przyjacielem. Na temat sprawy Rozpruwacza. Pamięta Pan?
- Ależ tak. Z Agentem Graham, jeśli dobrze pamiętam.
- Tak, to był agent Graham – dr Lecter zobaczył ból w oczach Crowforda, czym w ogóle się oczywiście nie przejął – Doktorze, Agent Graham został kilka godzin temu znaleziony…martwy.
Widać było, że mężczyzna cierpi, mówiąc to. Z całych sił zachowywał opanowanie, ale doktor widział jego załamanie.
- Och, przykro mi to słyszeć – dr Lecter przybrał wyćwiczony ton współczucia – Co się stało? Był jeszcze taki młody.
- Zabili go… - Crowford zaciskał pięść, aż zbielały knykcie.
- To okropne – doktor wiedział, że jego postawa bardzo zmniejsza ich podejrzliwość. Grał perfekcyjnie – Ale jak ja mógłbym pomóc?
- Doktorze Lecter, nie widział się Pan z nim wczoraj?
- Ależ skąd. Dlaczego miałbym?
- Will Graham ostatni raz był widziany, gdy jechał do pańskiego gabinetu. Chciał z Panem porozmawiać o śledztwie. Nie wiemy jednak czy chociaż dojechał na miejsce.
Dr Lecter zauważył, że Crowford w ogóle nie wspomniała o obstawie Willa. Widocznie śmierć tego drugiego o wiele mniej go obchodziła.
- Obawiam się Panowie, że nie mogę tego stwierdzić z całą pewnością. Wczoraj zamknąłem gabinet wcześniej niż zwykle, nawet odwołałem pacjentów. Było to nagłe. Nie wiem więc, czy Agent Graham odwiedził mój gabinet, nie było mnie tam. A co dopiero gdzie udał się dalej.
Hannibal zobaczył błysk w oczach Crowforda. Wiedzieli, że odwołał wczoraj pacjentów. Sprawdzali, czy powie im prawdę.
- Dlaczego odwołał Pan pacjentów doktorze?
Pytali o alibi, ale normalny obywatel mógłby tego nie załapać. Dr Lecter wiedział co myślą. Will jedzie do niego i znika. Doktor nagle odwołuje pacjentów i znika, a rano znajdują zwłoki. Chcą wiedzieć, gdzie był doktor, gdy Graham był najpewniej zabijany.
Dr Lecter przybrał pozę zakłopotania.
- To trochę krępujące. Widzą Panowie, gdyby ktoś się dowiedział, nie tylko ja miałbym kłopoty…nie zamierzam jednak okłamywać stróżów prawa. Jak miałbym to…
- Jeśli chodzi o jakiegoś pacjenta, to nie musi Pan bez nakazów wyjawiać tajemnicy lekarskiej.
- Och, nie. Nie chodzi o pacjenta. To sprawa prywatna, ale bardzo…delikatnej wagi.
To zdanie było umówionym znakiem. Ten dialog był już wcześniej ćwiczony. Każdy miał rolę do odegrania.
Usłyszawszy swój „znak”, Clarice weszła do salonu.
- Kochanie, jestem głodna.
Oczy obu gości rozszerzyły się na jej widok. Clarice specjalnie ubrała najbardziej kusą, jak najwięcej odsłaniającą koszulkę nocną jaką posiadała. Mrużyła oczy w uroczy sposób, jakby dopiero co się przebudziła.
- Moja droga nie teraz. Mamy gości. Włóż coś na siebie.
- Nie chce mi się! – fuknęła niczym obrażony kotek – Jestem głodna!
- W kuchni już wszystko gotowe. Musisz sobie tylko nałożyć.
- Niech będzie! – dziewczyna nie obdarzyła gości nawet spojrzeniem i wyszła.
Dr Lecter dotknął ręką twarzy, żeby ukryć udawany wyraz zmieszania. Jej gra wyszła idealnie, teraz on musi to podsumować.
- Zanim pomyślą Panowie o mnie źle, doskonale zdaje sobie sprawę jakie to niemądre tracić głowę dla nastolatki. Clarice ma dopiero 18 lat… nie rozumie powagi pewnych sytuacji. Utrzymujemy nasz związek w tajemnicy, bo Clarice mieszka w sierocińcu gdzie są wysokie morale. Nie chcę by miała przeze mnie kłopoty. Jednak czasami zdarza jej się…przesadzać. I gdy wczoraj do mnie stąd zadzwoniła…straciłem głowę, tak się martwiłem. Rzuciłem wszystko i pojechałem do niej. Na szczęście przesadziła, ale i tak się cieszę, że na mnie liczy…
Paplał i paplał według planu. Widząc twarze rozmówców wiedział, że się udało, obaj się nabrali. Nawet nie poprosili o szczegółowe wyjaśnienie sytuacji. Plan polegał na tym, żeby doktor wyszedł na zakochanego, starego bałwana, który jest zaślepiony młodością durnej trzpiotki, która ma go gdzieś i tylko wykorzystuje. Chciał wywołać u niech kpinę bądź współczucie. Nie podejrzewali by idioty o serię morderstw. Morderca był nieludzki, musiał więc pokazać jak on sam był żałośnie ludzki.
- Rozumiem, doktorze. Rozumiem – Crowfordowi wyraźnie było mu go żal, ale Barker nie potrafił ukryć drwiny.
Udało się. Zapomnieli o jakichkolwiek podejrzeniach. Teraz był tylko biednym głupcem w ich oczach. Już wolał to. Dr Lecter wiedział, że gdyby Crowford się postarał mógłby dostać nakaz przeszukania (na areszt było za mało dowodów). A wtedy mogłoby być źle.
Niewiele mieli po tym pytań. Właściwie to czuli się niezręcznie i chcieli szybko wyjść. Dr Lecter udawał, że podziela ich uczucia i odprowadził ich do drzwi.
- Gdybyście mieli do mnie jeszcze jakieś pytania, chętnie służę pomocą.
Gdy zamknął za nimi drzwi, twarz doktora zmieniła się diametralnie. Zmieniła się w spokojną wyższość, usta utworzyły okrutny uśmiech, a oczy rozbłysły czerwonym blaskiem.
Nie minęło dużo czasu, a poczuł jak obejmują go od tyłu delikatne, ale silne ramiona. Wróciła Clarice, a jej wyraz twarzy był identyczny jak u niego.
Hannibal był pod wrażeniem, a jednocześnie było mu żal tych głupców, którzy pod przykrywką gry nie widzieli tego cudu jakim była ta dziewczyna.
- Udało się.
To nie było z jej strony pytanie. Dr Lecter położył dłoń na jej dłoni, odwrócił się i pocałował ją w czoło.
- Tak…udało się. Dziękuję, Clarice.
Agenci FBI już nie wrócili.
Teczka Rozpruwacza trafiła do szuflady z nierozwiązanymi sprawami, a śmierć Willa Grahama nie została wyjaśniona.
***
Koniec roku szkolnego oznaczał dla Clarice o wiele więcej niż dla jej rówieśników. Przyszła odebrać dyplom, ale świętowanie czy żegnanie się nie miało dla niej żadnego znaczenia. I tak z nikim się nie przyjaźniła. Wyszła, gdy tylko mogła. Skierowała swe kroki na parking szkolny i czekała.
- Clarice!
Ktoś z tyłu zawołał ją po imieniu. Odwróciła się zobaczyła biegnącą ku niej Joan.
- Czemu tak szybko wyszłaś?
- Czekam na kogoś. I przepraszam, zapomniałam się pożegnać – odruchowo ją szybko przytuliła i puściła.
- Myślałam, że może…
- Chciałabym ci podziękować za wszystko i życzyć powodzenia – było to absolutnie szczere – Możemy się już nigdy nie zobaczyć, więc chcę, żebyś wiedziała, że życzę ci jak najlepiej.
W tym momencie do jej uszu doszedł dźwięk silnika. Odwróciła się z uśmiechem i zobaczyła najeżdżającego Jaguara. Widziała, że wszystkie nastolatki, które go dostrzegły, patrzyły na tą piękną maszynę ze zdziwieniem i podziwem.
- To po mnie – uśmiechnęła się, gdy zobaczyła szok na twarzy Joan. Dziewczyna chyba nie mogła się pozbierać – Mój tajemniczy „chłopak”. A raczej mężczyzna – dotknęła ręki koleżanki na pożegnanie – Żegnaj Joan.
Bez wahania wsiadła na siedzenie pasażera. Kątem oka zauważyła zszokowanych ludzi, a nawet nauczycieli, którzy po uroczystości wychodzili z budynki i widzieli ją jak wsiada do ociekającego pieniędzmi Jaguara.
- Gratuluję ukończenia szkoły.
Dr Lecter pocałował ją w kącik ust, czym wprawił ją w jeszcze lepszy humor.
- Dziękuję. Została tylko jedna rzecz i możemy świętować.
- Racja. Jeszcze musimy drugą placówkę zszokować.
Kilka minut później, Hannibal zaparkował pod luterańskim sierocińcem. Clarice, nie mogąc się doczekać, żeby stąd odejść, już załatwiła wszystkie formalności oraz spakowała swoje rzeczy.
Krótki spacer ich obojga do jej pokoju i z powrotem wywołał spore zamieszanie. Dzieciaki się na nich gapili, a pracownicy mieli szczęki na ziemi. Nikt z dorosłych nie mógł jej jednak niczego powiedzieć. Oficjalnie już nie była pod ich opieką.
Dr Lecter wziął jej bagaże, nie mógł pozwolić by sama to dźwigała. Nie było zresztą tego dużo. Clarice natomiast nie mogła przestać się uśmiechać, kiedy widziała reakcje na ich widok. Dni w ukryciu dobiegły końca. Jej marzenie by mogli być razem publicznie, zaczęło się spełniać.
Na zewnątrz zebrała się gromada małych chłopców, zachwyconymi cudem motoryzacji, jaki pierwszy raz w życiu zobaczyli. Dr Lecter musiał przechodzić pomiędzy nimi, żeby zapakować rzeczy dziewczyny do bagażnika.
Gdy odjeżdżali, Clarice się nawet nie obejrzała. Dom dziecka nie miał dla niej znaczenia. To nie był pierwszy ośrodek, w którym mieszkała. Przeszła przez kilka domów dziecka i z czasem stały się mniej smutne, a bardziej irytujące.
Gdy jakiś czas później dr Lecter zajechał pod swój dom, od dziś ich dom, Clarice nie wysiadła od razu. Hannibal okrążył samochód i otworzył dla niej drzwi. Gdy wyciągnął rękę, chcąc pomóc jej wysiąść, posłał jej bardzo rzadki, ciepły uśmiech.
- Witaj w domu, Clarice.
Tak…nareszcie była w domu.
***
Towarzystwo było zachwycone, gdy ich przyjaciel, dr Hannibal Lecter, zaprosił ich na swoje kolejne legendarne przyjęcie i to w tak krótkim odstępie czasu od poprzedniego. Byli jednak bardzo zaskoczeni, gdy drzwi zamiast gospodarza, otwierała im nieznajoma, piękna i bardzo młoda dama. Witała ich uprzejmie i zapraszała do środka.
Dopiero, gdy przyszli wszyscy, jedna z zaproszonych dam nie mogła już dłużej powstrzymać ciekawości, a jako że doktor nie mówił nic sam z siebie, postanowiła podjąć temat.
- Hannibal, przedstawisz nam ową młodą pannę. Chyba nie miałyśmy przyjemności.
Wszyscy w duchu odetchnęli z ulgą, że ktoś w końcu o to zapytał. Sami chcieli wiedzieć. Hannibal natomiast odwlekał ten moment, ponieważ widział, że Clarice czerpie złośliwą przyjemność z tego, że jego dystyngowani znajomi niemal podskakują na krzesłach zastanawiając się kim ona jest.
- Ależ oczywiście. To moi drodzy jest Clarice Starling. Moja narzeczona.
Clarice musiał ugryźć się w wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem na tą zbiorą reakcję. Potoczyła lawina pytań. Jak się poznali i kiedy. Czemu wcześniej jej nie przedstawił i tak dalej. Pozwalała Hannibalowi odpowiadać, ale głównie dlatego, że dopiero uczyła się sztuki udawania damy i obawiała się, że palnie coś, przez co wypadnie z roli. Ciekawe, że każdy miał tyle manier, żeby nie wspomnieć o widocznej różnicy wieku.
- Kiedy planujecie ślub?
- W przyszłym miesiącu. Nie będzie jednak kościelny, żadne z nas nie jest religijne.
Clarice znowu zdławiła chichot. Coś czuła, że Hannibal mógłby wziąć ślub w kościele, ale jakimś zrujnowanym. Tylko, że nie było opcji żeby jej ślub odbył się w ruinach…
Na szczęście dla gości, każdy był uprzejmy dla Clarice. Żadnych podtekstów czy niepotrzebnych uwag, a nawet złego tonu. Hannibal bardzo był na to czuły. Gdyby coś spostrzegł, ten ktoś znalazłby się w menu następnego spotkania. Dziewczyna jednak jak na pierwszy „aktorski występ” poradziła sobie bardzo dobrze. Na kilku osobach zrobiła wyraźnie wrażenie.
- Zaproszenia przyjdą w swoim czasie. A teraz przyszedł czas na danie główne.
Hannibal i Clarice wymienili krótkie spojrzenia. Nikt tego nie zauważył.
Gdy skończyło się zachwalanie jedzenia, picia i dekoracji, a nawet kreacji nowej gospodyni, ktoś powiedział.
- Słyszeliście, że zaginął profesor Travis? Znał go Pan, doktorze?
- Bardzo słabo. Spotkałem go może ze dwa razy.
- Kim jest profesor Travis? – spytała Clarice, specjalnie zwracając uwagę, żeby nie użyć słowa „był”.
- Profesorem biologii. Raz wpłacił darowiznę na nasze towarzystwo operowe.
- Darowizną bym tego nie nazwał – odezwał starszy jegomość – Bardzo skąpy człowiek. A jego teorie zahaczają bardziej o fantastykę niż o naukę.
- Nikt go nigdy nie wziął na poważnie, więc nie ma się o co denerwować.
Dr Lecter uśmiechnął się, wiedząc, że profesor Travis był tu dziś z nimi. Wziął swój kieliszek wina i razem z Clarice unieśli je w swoją stronę na znak toastu. Uśmiechnęli się przypominając sobie swoją pierwszą (planowaną) wspólną zbrodnię.
Musimy się teraz powoli wycofać. Jeśli gospodarze zauważą, że byli tu niezaproszeni goście, będziemy zgubieni. W końcu tych dwoje jest idealnie dobranymi drapieżnikami, a my… nie chcemy być ich ofiarami.
[ Cześć, ja z innej beczki! Czy powstaną może jeszcze jakieś opowiadania FF? :D ]
OdpowiedzUsuń