Podróż autem
trwała niecałe 10 minut. Doktor Lecter dzięki znajomości miasta i ulic
praktycznie na pamięć, znał wszystkie skróty dzięki którym mógł zajechać pod
swój gabinet jak najszybciej.
Doktor przez
całą drogę milczał i w chwilach, kiedy mógł sobie pozwolić na chwilę nieuwagi,
jego wzrok wędrował na miejsce pasażera. Clarice by się czymś zająć wyglądała
przez okno i nie zauważyła, że jest obserwowana.
Lecter
zastanawiał się jak by to wszystko rozegrać. Może Starling nie była tego
świadoma, ale on widział wszystkie jej reakcje i powoli uczył się odczytywać jej
myśli. Wiedział dzięki temu, że dziewczyna czuła wobec niego niepokój, typowy,
lecz odrobinę silniejszy wobec obcej osoby. Ale był to już czas przeszły.
Obecnie odczuwała sympatie i wdzięczność.
I tu doktor
zaskakiwał sam siebie – on także odczuł sympatię. Ona była tylko licealistką,
młodą, biedną, niedoświadczoną przez życie. I najwidoczniej nierozważną jeśli
chodzi o jej zdrowie. Patrząc na pozostałe cechy, które dostrzegł i po
połączeniu tego wszystkiego w całość, ta niby niepozorna dziewczyna była …
interesująca. To jeden z największych komplementów, jakie Lecter mógł
powiedzieć. Chciał wniknąć głębiej i sprawdzić czy poznając tą nastolatkę
lepiej, jego zainteresowanie wzrośnie, czy może nadejdzie rozczarowanie? To
właśnie chciał sprawdzić i miał już parę pomysłów.
Gdy dojechali
na miejsce dr Lecter znów użyczył Clarice swojego ramienia. Kiedy mieli taki
kontakt, nie tylko dziewczyna odczuwała tą słabą elektryczność. Starling
obecnie całą swą uwagę skupiła na tym by prawidłowo iść, patrzyła pod swoje
stopy, w obawie że się potknie. Przez to nie przyglądała się zbytnio budynkowi,
do którego jej nowy znajomy ją wprowadził.
Zaczęła się
rozglądać dopiero kiedy weszli do gabinetu. Od razu poczuła, że tu nie pasuje.
Wnętrze było eleganckie i wypełnione antykami. Zrazu poczuła irracjonalny lęk,
że coś potrąci i stłucze jakieś bezcenne starocie. Nawet obrazy wyglądały na
stare. Resztę wyposażenia stanowiły półki z książkami, biurko oraz dwa miejsca
siedzące w samym centrum pomieszczenia. Najpewniej były przeznaczone dla
psychiatry i jego pacjenta. Łatwo było zgadnąć, które jest dla kogo. Fotel
doktora był zwyczajny, lecz ten dla pacjenta był szerszy, bardziej jak kanapa,
aż bez problemu można się było położyć i wyglądał o wiele wygodniej.
- Usiądź
tutaj, Clarice – Hannibal poprowadził dziewczynę do sofy dla pacjentów i
delikatnie ją posadził – Mogę ci mówić Clarice? Tak będzie stosowniej biorąc
pod uwagę nasz wiek i pozycje.
- Oczywiście
– zgodziła się od razu. Znacznie bardziej preferowała imię niż tą „Panią” lub
„Pannę Starling” – Nasz wiek…A ile ma Pan lat, doktorze Lecter?
- 38 lat –
odpowiedział natychmiast. Dziewczyna trochę się zdziwiła. Z wyglądu dawała mu
mniej, choć patrząc na to bogate otoczenie musiał już swoje przepracować –
Poczekaj tu chwilę. Pójdę po apteczkę – rzekł i zniknął za drzwiami
naprzeciwko. Nie weszli nimi, musiały prowadzić gdzieś indziej.
Clarice
została sama na minutę, rozglądała się dalej, nie mając nic innego do roboty.
Wcześniej zdjęła torbę z ramienia i położyła z boku. Jej wzrok w końcu skupił
się na rycinie nad biurkiem. Poczuła lekki dreszcz spowodowany niesmakiem, ale
nie skrzywiła się. To był średniowieczny rysunek, przedstawiający postać ludzką
przebitą ostrzami w wielu miejscach…zdecydowanie w zbyt wielu.
Wtedy właśnie
Doktor Lecter wrócił z potrzebnymi narzędziami.
- Podwiń
nogawkę Clarice – powiedział tonem iście neutralnie lekarskim.
Dziewczyna
posłuchała od razu i na widok swojej nogi nie powstrzymała już grymasu. Jej
kolano wyglądało katastrofalnie, nic dziwnego, że tak bolało.
Lecter
uklęknął przed dziewczyną tak, że jej kolano było na wysokości jego oczu. Po
kilku sekundach doktor spojrzał w górę i posłał Clarice karcące spojrzenie.
- Nawet jej
nie przemyłaś, prawda? Takie są skutki niesłuchania starszych. Wystarczyło by
kilka minut więcej poświęcenia tej rance, a dziś nie byłoby tak bolesnych
konsekwencji.
Starling nic
nie odpowiedziała. W końcu miał rację, ale i tak była trochę zła za te słowa.
Choć chyba bardziej na siebie.
Doktor wyjął
z pudełka jakiś płyn i wacik. Wylał na wacik trochę płynu i przyłożył go do
kolana dziewczyny. Strasznie ją zapiekło, aż zacisnęła powieki, by nie wydać
żadnego jęknięcia. Skoro szczypało tak mocno to znaczyło chyba, że rana
naprawdę była mocno brudna.
- To za mało.
Wezmę jeszcze jeden. Powiedz mi jak przestanie piec, dobrze?
- Dobrze –
wyrzuciła przez zęby. W myślach przeklinała swoją głupotę z poprzedniego dnia.
Ale w życiu by się nie spodziewała, że kontuzja aż tak się pogorszy.
- Odważna z
ciebie dziewczyna. Cenię to.
Clarice
zerknęła zaskoczona w dół, gdzie doktor przygotowywał drugi wacik. Pierwszy był
przesiąknięty brudem i krwią i leżał obok w kolejce do śmieci. Dr Lecter
wyczuwając jej wzrok spojrzał na nią i ich oczy się spotkały.
Starling
poczuła lekko nieprzyjemne mrowienie na skórze głowy. Doktor patrzył na nią i
miała wrażenie, że próbuje on dostać się do jej głowy i tylko szuka
odpowiedniego wejścia. Może to i była dziwna myśl, ale i prawdziwa.
Potwierdziła
jeszcze jedną rzecz – czerwone punkciki w jego piwnych oczach nigdy jej się nie
przewidziały. W świetle dnia także były wyraźne i próbowały ją prześwietlić.
Jeśli już tego nie zrobiły.
- A także jak
widzę całkiem mądrą – Lecter bezbłędnie odczytał jej tok myśli.
- Patrząc na
to kolano…nie jest ono raczej dowodem mojej mądrości – powiedziała cicho
Clarice, nie do końca wiedząc o co chodzi doktorowi. Skąd ta konkluzja?
- Bardzo
dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę – przyłożył wacik do kolana, szczypało
już nieco mniej – Niech to będzie lekcja na przyszłość.
Kiedy dr
Lecter skończył oczyszczanie rany, wciął nieco normalnej wody i zaczął zmywać
strużki krwi, które wcześniej trochę pospływały po łydce dziewczyny. Po
zakończeniu i tego zadania przyszła pora na gazę i bandaż.
Clarice z
pewną dozą fascynacji oglądała z góry jego działania. Niby nie robił nic
niezwykłego, ani nawet trudnego, zwłaszcza dla lekarza, lecz w jego ruchach
była jakaś niesamowita precyzja. Ani razu się nie zawahał, ani nie zastanowił.
Doskonale wiedział co robi i jaki jest następny krok. Był tak skupiony na tym zadaniu,
że równie dobrze mógł teraz przeprowadzać jakąś operację chirurgiczną, a nie
bandażować nogę.
Poza tym,
dziewczyna starała się ignorować pewną rzecz. W trakcie pracy, doktor parę razy
dotknął jej odsłoniętej łydki, żeby przytrzymać nogę. Prąd przechodził ją już
kiedy trzymał ją za ramię, pomagając jej iść, a wtedy było to przez ubranie.
Teraz…to było inne doznanie. Parzyło bardziej niż woda utleniona, tyle że bez
bólu. I było bardziej miłe…
- Gotowe –
orzekł Lecter, wstając z klęczek. Wziął brudne waciki i poszedł je wyrzucić.
Clarice wyciągnęła nogę, by się lepiej przyjrzeć. Wyglądało na profesjonalną
robotę, jak na jej małe pojęcie.
- Doktorze
Lecter… - rzekła cicho, gdy ten wrócił i właśnie podnosił apteczkę z podłogi -
…Ja chciałabym podziękować – mówiła bardzo szczerze, bezinteresowność była tak
rzadka w jej życiu – Nie tylko za dziś. Wczoraj nie zdążyłam tego zrobić, tak
szybko Pan zniknął…Więc dziękuję.
Nie była
zadowolona z rezultatu. Jej słowa zabrzmiały w jej uszach patetycznie. Ale
naprawdę nie wiedziała jak to ująć lepiej. Już chciała coś dodać i prawdopodobnie
jeszcze pogorszyć sprawę, ale doktor ją uprzedził.
- Nie ma o
czym mówić, Clarice. To nic wielkiego. Wstań. Chcę zobaczyć czy cię jeszcze boli
jak chodzisz.
Dziewczyna
posłusznie wstała. Z początku ból się nie pojawił, lecz gdy zrobiła krok do
przodu…
- Ałć… -
wyrwało jej się.
- Tak
sądziłem. Potrzeba trochę więcej czasu. Clarice…
Hannibal nie
zdążył dokończyć. Do drzwi jego gabinetu ktoś zaczął pukać. I to dość
uporczywie.
- Doktorze…Dr
Lecter, jest Pan już?
Mężczyzna
westchnął zirytowany. Nie lubił jak mu ktoś tak przeszkadzał.
- Kto to? –
spytała Starling.
- Mój
pacjent, Benjamin Raspail – imię brzmiało bardzo chłodno w jego ustach – Jak
zwykle jest długo przed czasem. Zostało jeszcze pół godziny do jego wizyty. Spokojnie,
jego nazwisko nic ci nie powie, a poza tym on nie ukrywa faktu, że uczęszcza do
mnie na terapię.
Nie pierwszy
raz Raspail przyszedł dużo wcześniej. Zawsze był spragniony każdej wizyty, a
raczej tego by się wyżalić z kolejnego trudnego tygodnia. Powoli stawało się to
zbyt nużące…
- Aha –
Clarice wyglądała na zawiedzioną. Miała nadzieje na więcej czasu, a tu coś
takiego. Gdyby tamten był o czasie mieliby jeszcze 30 minut… - Czyli…powinnam
sobie iść? – nie wiedziała, dlaczego pyta o pozwolenie. Jakoś tak odruchowo.
- Clarice –
literka „i” z jego ust zabrzmiała jak długi syk – Obawiam się, że nie możesz
jeszcze stąd wyjść. A to z dwóch powodów. Po pierwsze twoja noga nie pozwala ci
jeszcze pokonać dłuższego dystansu. A po drugie jesteś mi winna jakąś
informację o sobie. Pamiętasz? Quid Pro Quo.
Dziewczyna
zgadzała się z pierwszą kwestią. Z drugą…zachodziła w głowę co on chciałby o
niej wiedzieć.
- Co więc Pan
proponuje? – spytała, podczas gdy pukanie rozległo się ponownie, jeszcze
głośniej niż poprzednio. Oboje je zignorowali. Byli skoncentrowani na sobie.
- Jeśli
pozwolisz… - dr Lecter jedną ręką podniósł z ziemi jej torbę, jednocześnie
trzymając w niej pudełko, a drugą wyciągnął w jej kierunku – Za tamtymi
drzwiami… – wskazał podbródkiem na drzwi, którymi wcześniej przeszedł by
przynieść apteczkę - …jest część prywatna, dla mnie. Mogłabyś zaczekać tam,
dopóki nie skończę wizyty z pacjentem. Nie ma obawy, te pokoje mają grube
ściany, więc nic nie usłyszysz z naszej terapii. Tajemnica lekarska zostanie
zachowana.
- W porządku.
Nie mam nic przeciwko – ujęła pomocną dłoń doktora i z jego asystą doszła do
drugiego pomieszczenia.
W części
prywatnej nie panowała już taka wykwintność i było raczej mało miejsca. Był tu
jedynie mały stolik z krzesłem i sporo szafek. I ku jej zdziwieniu kolejne
drzwi. Przy pomocy Hannibala, Clarice dotarła do stolika. Gdy usiadła
spostrzegła, że jednak była lekko w błędzie. Może i te meble wyglądały
niepozornie, ale na pewno były zrobione z porządnych surowców. Też musiały
swoje kosztować, lecz miały spełniać bardziej rolę praktyczną.
- Tam jest toaleta
– wyjaśnił Lecter wskazując na te dodatkowe drzwi, jednocześnie kładąc torbę
dziewczyny pod jej nogami. Doktor podszedł do jednej z licznych szafek i schował
w niej apteczkę – Przepraszam, że nie mogę zaproponować nic lepszego. Nie
będziesz się tu nudzić?
- Nie –
Starling wskazała na swoją torbę – Spróbuje odrobić lekcje.
- No tak.
Szkoła najważniejsza. Przyjdę tu, kiedy skończę – posłał jej jeszcze uprzejmy
uśmiech, po czym zniknął zamykając za sobą drzwi.
Clarice wyjęła
swoje książki. Ciekawe, czemu doktor się nie zdziwił, że chciała odrabiać
lekcje teraz? Przecież jutro był weekend.
***
Spotkanie
terapeutyczne trwało normalnie pełną godzinę. 60 minut słuchania nudnego
bełkotu Raspaila. W tym tygodniu znów mówił o tym, jak mu było… Jame Gumb. Jego
chłopak, który wciąż robił „nieładne rzeczy” innym. Mówił o tym jakie wrażenie
zrobił doktor tydzień temu, gdy zamiast normalnego spotkania poszedł do domu
Benjamina, aby poznać osobiście Gumba. Podobno Jame był wyjątkowo zdumiony, że
doktor w ogóle się go nie bał. Nawet wiedząc co zrobił Klausowi. Benjamin
sądził na tym etapie, że może doktorowi powiedzieć wszystko i tak robił.
Doktor Lecter
potrafił idealnie słuchać, ale przez swoje znużenie osobą pacjenta już bardziej
udawał, że go cokolwiek interesuje. Zespół maniakalno-depresyjny. Śmiertelnie
nudne…Raspail potrafił już jedynie jęczeć o podkoloryzowanych głupotach.
Terapia trwała i trwała i wciąż nie było poprawy. Doktor sądził, że pacjent
wcale nie chce się wyleczyć. Chce jedynie tu przychodzić i mówić o sobie. Poza
tym jako flecista…był beznadziejny. Lecter nie chodził już na występy operowe,
w których grał jego pacjent, nie mógł słuchać tego okropieństwa.
Na koniec
spotkania, Benjamin nie chciał przerywać gestu pożegnania i zbyt długo ściskał
rękę doktora.
- Więc zgadza
się Pan, doktorze? – spytał z nadzieją – Pójdzie Pan ze mną za tydzień do
magazynów? Przedstawię Panu Klausa. Pokażę jak spędzamy czas…
- Ależ
oczywiście. W końcu to obiecałem. Ale proszę posłuchać Panie Raspail…zjawię się
o umówionej godzinie, więc niech Pan też to zrobi.
- Dobrze,
postaram się – pacjent wyglądał teraz na nieco zakłopotanego, ale nie
żałującego.
Lecter zastanawiał
się, kiedy zamykał za odchodzącym Raspailem drzwi. Ten flecista to beznadziejny
przypadek. Utwierdzał się w przekonaniu, że śmierć to naprawdę najlepsze
rozwiązanie dla niego. Nic mu nie pomoże, a on sam tylko zatruwa muzykę. Nudził
go…to przesądza sprawę. Niech to uzna za akt litości.
Doktor
zanotował sobie w głowie jego nazwisko na liście osób oczekujących na zrobienie
z nich obiadu. Coraz dłuższa się robiła. Trzeba będzie pomyśleć kto powinien
być następny na jego stole. Jednakże najpierw…
Doktor
odwrócił, bardzo powoli, głowę w stronę drzwi po drugiej stronie gabinetu. Tam
czekało na niego coś o wiele bardziej interesującego. Coś czego by nie
spostrzegł na pierwszy rzut oka. Licealistka, zwykła uczennica? Czas się
przekonać czy to prawda. Na razie nic na to nie wskazywało. Oby się nie
rozczarował.
Dr Lecter
cicho otworzył drzwi do części prywatnej i zajrzał do środka. Clarice wciąż
siedziała tam, gdzie ją zostawił. Była całkowicie pochłonięta przez
rozwiązywane zadania. Może nie wiedziała, ale jej ekspresja i skupienie były
identyczne jak u Lectera, kiedy opatrywał jej kolano.
- Clarice –
dziewczyna drgnęła na dźwięk jego głosu. Szybko doszła do siebie i uśmiechnęła
się do doktora. Potwór poczuł się mile połechtany – Już skończyłem.
- Ma Pan dziś
jeszcze jakiś pacjentów?
- Jednego,
ale dopiero za półtorej godziny. Dzięki temu ostatniemu mam teraz trochę więcej
wolnego czasu.
Clarice
uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Napisała jeszcze coś w swoim zeszycie, po czym
go zamknęła i zaczęła pakować rzeczy do torby.
- Jak twoje
kolano, Clarice? – spytał doktor.
- Zaraz się
przekonamy – rzekła dziewczyna, wstając z krzesła z dużą ostrożnością. Z
podobną uwagą spróbowała zrobić krok do przodu. Potem kolejny. Co prawda wciąż
lekko kulała, ale bólu już prawie nie było – Ujdzie – wydała werdykt.
Przynajmniej mogła już spokojnie chodzić bez żadnego cierpienia.
- Cieszę się
Dr Lecter i
Starling wrócili do eleganckiego gabinetu. Nie usiedli jednak, choć stanęli tuż
przy miejscach siedzących. Stali po prostu patrząc na siebie. Dziewczyna
sądziła, że należy z powrotem przyzwyczajać jej nogę do wysiłku, a doktor z
grzeczności robił to samo.
- Tak więc… -
Clarice postanowiła przerwać tą cisze, mimo że nie była ona niezręczna – Chciał
Pan czegoś się o mnie dowiedzieć. Niech Pan pyta, doktorze. Sama nie mam
pomysłu.
- Dobrze
więc… - Hannibal dał sobie sekundę na podjęcie decyzji, czy jego pytanie ma być
zwodnicze czy prawdziwe. Postawił na drugie, choć wiedział, że wówczas straci
jej sympatię – Powiedz mi Clarice, czy twoje najgorsze wspomnienie z
dzieciństwa związane jest ze śmiercią rodziców, bądź tylko jednego z nich? Czy
może się mylę i po prostu cię oddano?
Dziewczyna
zamieniła się w kamień, a jej uśmiech zniknął praktycznie od razu. Nabrała
głęboko powietrza. Pytanie wytrącił ją z równowagi, nie tego się spodziewała.
- Czekam
Clarice – ponaglił ją, ale delikatnie.
- Skąd Pan
wie, że ja…
- Że
mieszkasz w domu dziecka? – dokończył za nią doktor – Proste. Jesteś biedna
Clarice, widać to po używanych podręcznikach i ubraniach, które ewidentnie sama
szyjesz. Lecz nie wszystkie ubrania musisz szyć np. tę bluzę – dziewczyna
automatycznie spojrzała na swoją bluzę z kapturem – Nie uszyłaś jej, da się to
poznać. A poza tym po mojej lewej stronie ma coś przyszyte. Coś co daje do
myślenia – Starling mimowolnie spojrzała na przyszyty do bluzy symbol
protestantyzmu. Biały kwiat w kole, w środku którego było czerwone serce, a w
nim krzyż – Róża Lutra, prawda? – doktor prawidłowo nazwał symbol – Ubrania z
tym symbolem otrzymują i noszą w tym mieście jedynie sieroty z Luterańskiego
Sierocińca, który znajduje się w tej dzielnicy, którą mi podałaś.
Dziewczyna
mimowolnie chcąc trochę uciec od doktora zaczęła chodzić po gabinecie.
Zatrzymała się po przeciwnej stronie przy jakimś stoliku ozdobnym. Doktor choć
nie poszedł za nią, nie spuszczał z niej wzroku. I ona to wyczuwała. Starling
nie była pewna jak zareagować na to pytanie, smutkiem czy złością. Złość
wygrała, złość na Lectera że ją o to pyta.
- Ma Pan
racje w każdej teorii – odparła twardo i głośno – Moje najgorsze wspomnienie to
śmierć ojca. Do sierocińca trafiłam ponieważ matka nie potrafiła utrzymać
wszystkich dzieci. Byłam najstarsza, więc mnie oddała.
- Dziękuję,
Clarice.
Dr Lecter w
ogóle nie przejmował się tym, że zranił dziewczynę. Był kontent z tego co się
dowiedział.
Najgorsze
wspomnienie – ojciec. Instynkt mówił mu, że to słowo jest kluczem. Tatuś jest
kluczem otwierającym tą małą, ale silną istotkę. To tutaj należy kontynuować,
lecz nie dzisiaj.
Clarice
chciała stamtąd wyjść. W jej mniemaniu doktor posunął się za daleko w swojej
ciekawości. Usta lekko się jej poruszały, lecz przez swe wzburzenie nie mogła
ubrać tego co chciała przekazać w słowa. Czyli, że chce uciec…obrazić
go…cokolwiek.
- Co czujesz,
Clarice? – dziewczyna podskoczyła, słysząc głos doktora przy swoim uchu. Nie
spostrzegła kiedy zaszedł ją od tyłu. Teraz był naprawdę blisko, patrzył na nią
i czekał na odpowiedź. W jego towarzystwie, Starling miała wrażenie, że jej
zmysły są przytępione – Powiedz mi. Tylko nie kłam. Uwierz mi, wyczuję to.
Dziewczyna
podparła się ręką o stolik. Mało to miało wspólnego z jej kolanem.
- Złość,
przede wszystkim złość.
- Co jeszcze?
– naciskał dalej Lecter, a Clarice znów potrzebowała głębszego oddechu.
-
Zaskoczenie. Rozgoryczenie. I… - zawahała się, ale nie mogła uciec – I … Nie
wiem jak to nazwać.
- Teraz
uważaj Clarice, ponieważ za chwilę nazwę za ciebie owo uczucie. Oraz sprawię,
że twoja złość urośnie do rozmiarów gniewu.
Starling
przestała unikać wzroku doktora i spojrzała mu w twarz. Dr Lecter zaczął mówić.
- Twój akcent
z Virginii zdradza twoje pochodzenie. Jesteś ze wsi i starasz się ukryć swój
akcent by nie wyjść na tak zwaną prostą babę. Za wszelką cenę nie chcesz być
taka jak twoja matka. Nienawidzisz swojego sierocińca i swojego ubóstwa. Chcesz
jak najszybciej wydostać się z tego protestańskiego piekła, więc uczysz się i
pracujesz jak szalona. Wyczułem na tobie zapach oleju, pracujesz w barze i
możliwe, że gdzieś jeszcze. Mimo iż nienawidzisz swojego domu dziecka, wpadasz
w wściekłość, jeśli ktoś obraża je lub ciebie. Masz jakiś cel w życiu, nie wiem
jaki, ale poświęcasz całą siebie, swój wolny czas i przyjaciół których pewnie
już nie masz, aby go osiągnąć. Zignorowałaś nawet swoje ranne kolano, uważając
swoją ciężką pracę za ważniejszą. To jest twoje życie, puste i ciężkie. I coś
jeszcze. W swoim małym pokoiku trzymasz różaniec nanizany z małych, złocistych
paciorków i kiedy patrzysz na niego, widzisz, jaki jest wyślizgany, jaki
wyrobiony, robi ci się niedobrze. Te wszystkie formułki, proszę, przepraszam,
każda modlitwa do której cię zmuszają, każdy obmacywany paciorek po paciorku.
Flaki ci się od tego przewracają. Możliwe, że po tym co powiedziałem
pozbędziesz się go, lecz przez jakiś czas będziesz żałować.
Zamarła na
dobre dwie minuty. Miał rację, czuła wściekłość. I...I to…
- Sporo Pan
widzi, doktorze…Ciekawe, czy ma Pan siłę, aby ten przenikliwy wzrok skierować
na siebie? Aż strach co Pan tam ujrzy – mówiła z chłodem. Chciała się odgryźć,
ale nie zamierzała krzyczeć ani mówić głupich obelg do o 20 lat starszego
mężczyzny.
- Jesteś
bardzo twarda, Clarice. Widać to w każdej twojej postawie. Gdy odpowiadasz
ripostą. Gdy odczuwasz ból… - Przybliżył się jeszcze bardziej, ale to nie jego
bliskości dziewczyna się obawiała. Bała się jego słów – Boisz się, że jesteś
pospolitą osobą, prawda? Tu cię uspokoję. Daleko ci do pospolitości.
Złość
dziewczyny przekierowała się na nią samą, ponieważ ten komplement poruszył ją
bardziej niż powinien. I on o tym wiedział.
- Teraz powiem ci co to za nieznane ci uczucie.
Nie rozpoznajesz go, bo to mieszanka. Strachu, gdyż boisz się tego co ode
słyszysz, ponieważ jest to prawda. Wstydu, bo czujesz się odsłonięta przede mną
i nie wiesz jak stałaś się nagle taka bezbronna. A ostatni składnik… - do tej
pory oczy Clarice utkwione były w kołnierzu koszuli doktora, zniżyła wzrok
kiedy zaczął to mówić. Gdy przerwał
ponownie spojrzała mu w oczy. Lśniły dziko – Clarice – ponownie pojawił
się ten syk – Ja ci zaimponowałem. Tym, że tak łatwo odkryłem twoje karty,
których jest o wiele, wiele więcej niż tych które ty odkryłaś o mnie.
„Musze
wyjść…Muszę wyjść…” – powtarzała sobie w myślach. Nic z tego. Była jak w
pułapce.
- Odkryje
jedną za ciebie – wreszcie przestał ją przeszywać tymi czerwonymi punkcikami i
spojrzał na jej dłoń ułożoną na stoliku. Ona podążyła za jego wzrokiem i
spostrzegła, że przy jej dłoni leżą jakieś zdjęcia.
- Co to jest?
– spytała odruchowo, słabszym głosem niż wcześniej.
- Moje hobby.
Kolekcjonuje zdjęcia kościołów, które zmieniły się w ruiny. Spójrz na ten –
wskazał jeden konkretny obrazek – W tym zapadł się dach. Wprost na głowy 32
wiernych katolików. Bóg naprawdę lubi zabijać, nie sądzisz? Nawet swoich
wyznawców. Zawsze kiedy patrzę na te zdjęcia zastanawiam się…czy kiedy ten dach
spadał, wiara tych ludzi w środku kościoła także się załamała? Tym są dla mnie
te obrazy. Symbolami złamanej wiary.
Ponownie
spojrzał na Starling, ta nie zamierzając okazać słabości również tak zrobiła.
- Clarice,
tak jak mówiłem jesteś twarda. I silna. Chcę poznać i spróbować złamać twoją
wiarę.
Brwi
dziewczyny uniosły się, a usta lekko otwarły.
- Nie pytaj
dlaczego – kontynuował potwór – Sam nie jestem pewien odpowiedzi. Idź teraz do
swojego domu dziecka i przemyśl wszystko dokładnie. Jesteś wojowniczką? Jeśli
tak, podejmij wyzwanie. Walcz ze mną o swoją wiarę. W czasie walki, oboje się
odkryjemy. Jesteś tu mile widziana, każdego dnia i o każdej porze – ujął jej
dłoń i uścisnął – Naprawdę było mi miło cię poznać, Clarice. Prywatna znajomość
z tobą, to naprawdę coś.
Dziewczyna
wyrwała rękę z jego uścisku i bez słowa poszła po swoją torbę. Zrobiła to
najszybciej jak tylko pozwalała jej noga. Przełożyła torbę przez ramię i
ruszyła ku upragnionemu wyjściu. Wreszcie poczuła, że może uciec od tego
szalonego człowieka.
- Jak grube
są paciorki twojego różańca? – pytanie doktora zatrzymało ją, gdy kładła dłoń
na klamce – Siedem milimetrów?
- Siedem –
nie czuła jego wzroku. Oboje byli odwróceni do siebie plecami.
- Zaproponuje
ci coś. Weź koraliki, zwane tygrysimi oczkami i nanizaj je pomiędzy paciorkami.
W sposób jaki ci się spodoba. Będzie ci bardziej do twarzy. Tygrysie oczka
podkreślą kolor oczu i lśnienie twoich włosów.
Rozległ się
głuchy trzask zamykanych drzwi. Doktor Hannibal Lecter uśmiechnął się. Jego
własne lśnienie oczu nie ustępowało jeszcze przez dłuższy okres.
***
Clarice
wyszła z gabinetu doktora z ręką przyciśniętą do ust. Niby uciekła z gabinetu
doktora, ale w ogóle nie czuła się wolna. Wciąż czuła ten strach,
wściekłość…cholerny podziw.
Idąc do
sierocińca zdawała się być cieniem. Patrzyła tępo do przodu, jakby była gdzieś
daleko stąd. Nikt nie zwracał na nią uwagi, ani ona nie patrzyła na nikogo.
Przez to że kulała, droga powrotna do domu trwała 3 razy dłużej niż powinna.
Doszedłszy do
sierocińca, Starling udała się wprost do swojego pokoju. Pierwszy raz od dawna
była tu o takiej porze, w której mogła zdążyć na kolację, lecz nie zamierzała
na nią iść. Nie miała apetytu, a myśl o modlitwie dziękczynnej przyprawiała ją
o mdłości, silniej niż zwykle.
Upadła na
swoje twarde i chłodne łóżko. Jej kolano potrzebowało teraz zdrowego
odpoczynku. Nawet nie pomyślała o nauce, choć zwykle by się za nią zabrała.
Przewróciła się na bok i zobaczyła swój złocisty różaniec, ułożony na stoliku
nocnym.
Clarice
podniosła się do pozycji siedzącej i wzięła różaniec w dłonie. Był…oślizgły. Powieki
z niewiadomego powodu zaczęły ją piec.
- Nie
płacz…Nie płacz… – powtarzała do siebie w ciemności, podczas gdy ciepłe krople
spływały po jej policzkach, a przed oczami majaczyły obrazy jej taty
obierającego pomarańcze.
***
Minął
weekend. Clarice przez cały ten czas zachowywała się niczym robot. Chodziła na
swoje zmiany do pracy, tym razem do tej drugiej, czyli jako kasjerka w
księgarni, lecz wszystkie obowiązki wykonywała mechanicznie. Nauka za to w
ogóle nie była ruszana. Chyba pierwszy raz od…od zawsze.
Był
poniedziałkowy ranek, a Starling właśnie weszła między mury swojej szkoły.
Kolano już praktycznie nie dokuczało. Nie miała jednak odwagi zdjąć opatrunku.
Od razu przypominał jej się jego delikatny dotyk…
Na lekcjach
także nie wróciła do siebie. Jej umysł był jakby zamglony. A w tej mgle
świeciły czyjeś czerwone oczy.
Nie rozumiała
swoich reakcji. Czemu nie zapomni o tym feralnym dniu i tym niebezpiecznym i
szalonym psychiatrze? To najrozsądniejsze wyjście. Zapomnieć i nigdy go więcej
nie oglądać…Omijać szerokim łukiem…Musi tak zrobić. Wtedy wróci do siebie.
Obłąkany doktor musi odejść w zapomnienie.
Obłąkany…szczery…inteligentny…fascynujący…
Nie pytaj dlaczego. Sam nie jestem pewien
odpowiedzi.
„Chyba tu
mogę zrozumieć o co mu chodziło. Ja też nie wiem co mnie do niego…”
Clarice
gwałtownie przerwała swoje myśli, potrząsając głową. Nauczyciel spojrzał na nią
dziwnie i zostawił bez komentarza.
Stan
dziewczyny nie zmienił się, aż do końca zajęć. Po ostatniej, ósmej lekcji, Joan
nie wytrzymała i podeszła do koleżanki.
- Clarice, co
ci jest? Przez cały dzień wyglądasz jak duch. Aż się boję, że zaraz znikniesz.
- Nic mi nie
jest, Joan. Naprawdę. Po prostu…ciężki dzień.
- Dal ciebie
zawsze jest ciężki, ale nigdy tak nie reagujesz. Może potrzebujesz się
rozluźnić? Chodź dziś ze mną na imprezę do Kate. Jej starzy wyjechali. Zobaczysz,
będzie fajnie.
Starling
zasępiła się.
- Impreza na
początku tygodnia? Nie w moim stylu, ale dzięki.
Dziewczyna
wyminęła Joan i zostawiła w tyle za sobą. Nie zaczekała na nią, nie miała
ochoty.
Dlaczego jej
to zaproponowała? Nie wiedziała, że to nie dla niej? Że by się tam poczuła
jeszcze gorzej? Że by się wymęczyła, albo co gorsza komuś przyłożyła? To był
jej sposób na poprawienie jej nastroju? Wybrała najgorszy z możliwych.
Czy jej
najbliższa koleżanka w ogóle ją znała? A czy ktokolwiek ją poznał?
Daleko ci do pospolitości…Jesteś twarda. I
silna…Jesteś wojowniczką? Jeśli tak to podejmij wyzwanie.
Clarice
zatrzymała się wpół kroku na chodniku. Ledwo co zdążyła wyjść poza teren
placówki. Miała iść do sierocińca. Nie miała dziś zmiany. A nauka…wciąż nie
chciała o tym myśleć. Żadnych książek, żadnych bibliotek.
- Kogo ja
oszukuję? Nie mogę tego zapomnieć. Nie chcę. Nic się nie zmieni, jeśli będę tak
postępować. Muszę pozbyć się tego snu na jawie. Nie jestem cieniem. A on jest
na tyle szalony…by mówić całą prawdę.
Przechodnie
przyglądali się jej ze zdziwieniem, kilkoro nawet się od niej odsunęło na brzeg
chodnika. Ona nie przejęła się tym w najmniejszy sposób. Po raz pierwszy od
prawie trzech dni poczuła, że coś chce zrobić.
Ruszyła przed
siebie. Pobiegła by, gdyby nie roztropność. Lekcja zapamiętana. Nie będzie
biegać, dopóki rana kompletnie się nie zagoi. Jednakże miejsce do którego szła,
nie było luterańskim sierocińcem.
***
W piątek
dziewczyna nie przyjrzała się budynkowi. Teraz to nadrobiła.
To nie była
publiczna placówka zdrowia, o nie. To był prywatny gabinet, choć w sumie mogła
już to wcześniej wydedukować. Tutaj na terapię nie przychodzili ludzie klasy
średniej, a ci z wyższej półki. Dr Lecter musiał być bardzo renomowanym i
pewnie popularnym lekarzem. Mogła zrozumieć dlaczego.
Weszła pewnie
do środka. Wahanie dopadło ją dopiero pod drzwiami. Nie wiedziała co zrobić,
możliwe, że doktor miał pacjenta.
Problem sam
się rozwiązał. Drzwi same się otwarły i wyszła z nich jakaś stara kobieta. Żegnała
się z doktorem Lecterem, bardzo mu za coś dziękując.
- Następna
wizyta za dwa tygodnie. Proszę przez ten czas robić tak jak mówiłem.
Kobieta
zgodziła się i odeszła zadowolona, nie zerknąwszy nawet na Clarice. To nie była
jej sfera. Za to doktor na widok licealistki już wyraźnie zareagował.
- Witaj
Clarice – przywitał się grzecznie, podchodząc do niej. Dziewczynę naszła myśl,
że lubi brzmienie swojego imienia w jego głosie.
- Dzień
dobry, doktorze Lecter – wysiliła się na podobną grzeczność – Przyszłam powiedzieć,
że przyjmuję wyzwanie. Niech Pan próbuje złamać moją wiarę, ale musi Pan
wiedzieć, że na to nie pozwolę.
- Ach…Na to
liczę, Clarice. Zobaczmy kto zwycięży.
Doktor
wyciągnął do niej dłoń. Dziewczyna ujęła ją bez wahania i pozwoliła poprowadzić
się do jego eleganckiego gabinetu. Uczucie elektryczności, przeszywającego
ciepła nie chciało opuść ani jej ani jego świadomości.
Gdy drzwi się za nimi zamknęły, inne niewidzialne
wrota, które mogły być dla Clarice Starling powrotem na normalną ścieżkę, do bezpiecznego
i normalnego życia, bezpowrotnie zniknęły. Przeznaczenie stało się jasne. Nie
było już odwrotu…dla obojga…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz