Czas leciał
powoli i tak intensywnie jak jeszcze nigdy. Clarice była świadoma każdej
przemijającej sekundy. Czasem nie mogła uwierzyć, że odkąd podjęła decyzję by
regularnie spotykać się z dr Lecterem minęły zaledwie trzy tygodnie.
W jej życiu
pojawiło się inne miejsce do którego mogła przychodzić. Jej świat się poszerzył.
A wszystko
zaczęło się tego dnia, gdy zamknęli za sobą drzwi do gabinetu i zajęli miejsca
siedzące, naprzeciwko siebie.
- A więc… -
zaczęła Clarice zakładając nogę na nogę - …do rzeczy. Proszę próbować złamać
moją wiarę. Chcę zobaczyć jak.
- Od razu
przechodzimy do rzeczy? Spokojnie Clarice, nigdzie nam się nie śpieszy.
Najpierw zanim zacznę muszę poznać to „coś”, w co wierzysz.
- Trochę nie
fair. Jak powiem co to jest, będzie Panu za łatwo.
Dr Lecter
zaśmiał się pod nosem.
- Celna uwaga. Ale pamiętasz o wspólnym
odsłanianiu się? Jeśli to ma być walka, każde z nas musi coś mówić. Chcę byśmy
kontynuowali nasze Quid Pro Quo. Masz moje słowo, że odpowiem szczerze na każde
twoje pytanie. Chcę byś mi obiecała to samo.
- Czyli mamy
wymieniać się równorzędnymi, według nas informacjami? Dobrze…mogę to obiecać.
Będę odpowiadać zgodnie z prawdą.
- Więc ty
zacznij, Clarice. Panie mają pierwszeństwo. Tak jak mówiłem, mamy trochę czasu.
Następny pacjent przychodzi za pół godziny.
- W porządku…
- dziewczyna zastanowiła się. Była niemal pewna, że pytanie doktora będzie
dotyczyło tego w co ona wierzy. Jeśli ta informacja musi być równa tej o którą
ona zapyta… - Może, w co Pan wierzy?
-
Niepotrzebne jest to pytanie, Clarice – Lecter pokręcił wolno głową – W piątek
ci pokazałem. Sam odsłoniłem ci kartę.
- Chodzi o te
zdjęcia? Ale co one…
- Obrazują w
co wierzę – przerwał jej delikatnie – Wierzę w chaos. Mogłaś się domyślić.
Zanim zadasz pytanie, pomyśl o tym co
już wiesz. Sapere aude, jakby to ujął
Kant. Spróbuj jeszcze raz.
Rysy twarzy
Starling stężały. Usłyszała nutkę szyderstwa w jego głosie. Postanowiła tym
razem odgryźć się na całego, bez skrupułów. Tak samo jak on. Też może być
okrutna.
- Jak Pan
chce, doktorze Lecter. Jakie jest Pana najgorsze wspomnienie? – pamiętała jak
ją zabolało to pytanie. Chciała by doktor także to poczuł.
Odkąd
dziewczyna tu przyszła Hannibal uśmiechał się. Teraz jego zadowolenie zniknęło
i pojawił się obojętny, zimny wyraz.
- Śmierć
siostry.
Nie wiedzieć
czemu Clarice przeszedł dreszcz strachu. Cichy głosik jej podświadomości nagle
zaczął ją ostrzegać, aby nie zapuszczała się w tamte rejony. Minęło kilka
minut, zanim Starling była pewna, że niebezpieczne błyski zniknęły z oczu
doktora.
- Dziękuję –
przerwała cisze – Pana kolej.
- Powiedz mi
Clarice, jaki jest cel do którego dążysz. Na razie domyślam się, że może mieć
to coś wspólnego z pracą w służbie prawa.
- Skąd… -
przerwała, zmieniając zdanie. Przypomniał jej się ostatni raz – Jak się z tym
zdradziłam?
- Twój punkt
odniesienia, pamiętasz? Na terenie uniwersytetu ja pierwszy cię spostrzegłem i
zanim się do mnie odwróciłaś, zobaczyłem jakie wyniki egzaminów cię
interesowały. Przyglądałaś się wynikom na kierunki psychologii i kryminologii.
Dodałem więc dwa do dwóch.
Przejrzysty i
logiczny wniosek…znowu.
- Ma Pan
rację. Myślałam o pracy w policji. A może nawet i …
- FBI? –
podsunął jej odpowiedź.
- Może –
przyznała – Zależy jak dobrze mi będzie szło. Im wyżej mi się uda, tym lepiej.
- Rozumiem –
dr Lecter znów zaczął się uśmiechać, widząc minę Clarice – Jesteś zaskoczona,
prawda?
- Tak.
Myślałam, że zapyta Pan czym jest moja wiara. W końcu tu leży cel Pana
zainteresowania.
- Och, to
prawda, lecz wolę sam do tego dojść. Inaczej to nie będzie wyzwanie. Sam
odkryję co nosisz w swoim sercu. I uwierz mi Clarice…powiedzie mi się.
Mrowienie na
skórze głowy dziewczyny, które zawsze czuła pod wpływem intensywnego spojrzenia
doktora, przybrało na sile. Dr Lecter coraz silniej próbował wejść do jej
głowy…i udawało mu się to. Te gra była dla niego idealnym narzędziem. W tym
momencie, nie mogła bardziej uwierzyć w jego słowa. Był zdolny by to zrobić.
Ona także miała tą broń, brała udział w tej grze. Musiała to lepiej
wykorzystać, inaczej zostanie pokonana.
Pomimo tego,
w jej główce zaczęła się rodzić myśl…czy to naprawdę źle jeśli przegra? Nie
wiadomo. I tak nie podda się łatwo.
***
Reszta
wymienionych pytań była tak trywialna i bez znaczenia, że nie warto o tym
wspominać. Gdy Clarice przyszła następnym razem była w bojowym nastroju, ale
jej czujność poszła na nic. Doktor nie zamierzał wracać do ich gry. Zamiast
tego wdali się w ożywioną dyskusję o systemie edukacji w szkołach średnich.
Gdy przyszła
do niego po raz trzeci, znów jej ostrożność była nie potrzebna. Jeszcze przed
drzwiami gabinetu, usłyszała grającą w środku muzykę klasyczną. Okazało się, że
Lecter lubił czasem posłuchać z magnetofonu w pracy swoich ulubionych utworów.
Nim się spostrzegła doktor zaczął jej opowiadać o historii tego kompozytora i
powstania owej lecącej w tle muzyki. Co ciekawe…słuchała go z niekłamanym
zainteresowaniem. Coś co uważała za nudne, on ukazał jej w nowym świetle i
obiecał następnym razem puścić jej coś jeszcze piękniejszego.
Przy
następnym spotkaniu…już zapomniała o ich walce. Gra w pytania poszła w
odstawkę. Liczył się tylko mile spędzony czas.
Tak właśnie
było. Z jej planów dnia zniknęła biblioteka. W każdy powszedni dzień, w którym
nie miała pracy, chodziła do gabinetu dr Lectera i po jakimś czasie zaczęła tam
przesiadywać aż do skończenia pracy doktora. Gdy zjawiał się pacjent, ona
chowała się w części prywatnej, gdzie zajmowała się odrabianiem lekcji i nauką.
Po skończonej terapii, Hannibal zaglądał do niej i znów mieli pół godziny dla
siebie.
Po dwóch
tygodniach Clarice zrobiła coś, czego jeszcze nie tak dawno temu w życiu by się
po sobie nie spodziewała. A mianowicie zrezygnowała z pracy w barze i zostawiła
sobie jedynie tą weekendową pracę dorywczą w księgarni. Doszła do wniosku
(rozsądnego zresztą), że odrobinę przesadzała z tą nadgorliwością. Przez
ostatnie kilka lat naprawdę sporo zaoszczędziła i druga praca nie była jej aż
tak potrzebna. Poza tym z wielką ulga uwolniła się od tamtejszego szefa, który
według niej zbyt nachalnie na nią patrzył tym obleśnym wzrokiem.
Dzięki tej
decyzji mogła przychodzić do gabinetu doktora zawsze od poniedziałku do piątku,
po zajęciach szkolnych. Między przyjmowanymi pacjentami, ona i Lecter mogli …
po prostu rozmawiać.
Gdyby ktoś
spytał jaka była relacja 38-letniego psychiatry i 18-letniej uczennicy, oboje
bez wahania odpowiedzieliby, że się zaprzyjaźnili. Starling lubiła dr Lectera,
a Lecter lubił ją.
- Co o tym
sądzisz, Clarice? – spytał ją któregoś dnia, podsuwając jej gazetę, gdy ta wychodziła
ze swojej „kryjówki”. Jego pacjentka właśnie wyszła i znów mieli dla siebie
czas.
Dziewczyna
wzięła gazetę do ręki i przeczytała podsunięty artykuł. Nie wydawał się
zajmujący. Opisywano w nim przebieg aresztowania niejakiego Alberta Raya,
podejrzanego o trzy gwałty i zabicie własnej żony. Mężczyzna bez walki oddał
się w ręce policji, gdy przybyła do jego domu po telefonie od sąsiadki, która
martwiła się awanturą domową, która zbyt gwałtownie się urwała. Bała się, że
coś się stało i miała racje. Policjanci zastali Raya nad zasztyletowanym ciałem
żony. Kończyło się na tym, że aresztowany nie przyznaje się dlaczego to zrobił.
- Brutalna i
wydawałoby się pozbawiona sensu zbrodnia – powiedziała Clarice, skończywszy
czytać – Smutne, ale takie rzeczy stają się powszechne. Czemu to Pana
zainteresowało?
- Nie
powiedziałbym, że zainteresowało. Po prostu zlecono mi sporządzenie profilu
psychologicznego Alberta Raya. Będę zeznawał w sądzie w sprawie jego
poczytalności.
- Och –
wyrwało jej się. Zdała sobie sprawę, że nie powinna być zdziwiona – Często
zlecają Panu takie zadania?
- Tak, nawet
często. Brałem udział w wielu rozprawach, w kilkunastu z nich pełniłem funkcję
biegłego psychiatry. Takie zlecenia to nic nowego.
- Nie dziwię
się, że proszą Pana o pomoc. Byliby głupcami, gdyby spytali kogoś innego.
- Och? –
doktor uniósł jedną brew, zaintrygowany – A cóż ci każe tak sądzić?
- O nie! Nie
wyciągnie Pan ode mnie komplementów, doktorze – zastrzegła srogo dziewczyna –
Jednakże pozwolę sobie mniemać, że jeśli spotkał Pan już tego Alberta Raya to
wie Pan o nim już wszystko co trzeba.
Clarice nie
była głupia, ale także nie zawistna jeśli chodzi o czyjeś zalety. Dla niej dr
Lecter był najinteligentniejszym mężczyzną jakiego spotkała. Udowadniał jej to
na każdym kroku, czasem nie celowo. Ich przyjaźń urosła na tyle, że Starling
powoli zaczynała przywykać do tego, że doktor pomimo bycia dżentelmenem, bez
skrupułów potrafił rzucić komuś brutalną prawdę w twarz. Dla niego kłamstwo
było większym grubiaństwem niż zranienie kogoś prawdą. Dziwne, ale on już tak
miał.
Doktor
uśmiechnął się z niejakim zadowoleniem. Ta mała znała go coraz lepiej.
- Nie mogę
zaprzeczyć twoim słowom, Clarice. Powiem ci, że miałem widzenie z Rayem
dzisiejszego ranka. Wiem już co orzec o jego zdrowiu psychicznym. Lecz jak
wcześniej mówiłem, chciałbym poznać twoją opinię.
- Chyba
rozczaruje Pana – Starling jeszcze raz zerknęła w gazetę – Jest tu napisane
zbyt mało informacji bym mogła powiedzieć coś konkretnego.
- Znam
szczegóły sprawy. Opowiedzieć ci dokładniej?
- Poproszę.
- Zacznijmy
od gwałtów. Wszystkie ataki miały miejsce w ciągu zaledwie 11 dni. Ray nie
starał się za bardzo. Wszystkie trzy zaatakowane kobiety dopadł dosłownie za
rogiem bloku, w którym mieszkał. Pierwsze dwie kobiety nie zgłosiły gwałtu,
zrobiła to dopiero trzecia z nich. Opisała zdarzenie jako wyjątkowo brutalne.
Sprawca nie miał litości. Dzięki jej zeznaniom udało się stworzyć portret
pamięciowy mężczyzny. Po opublikowaniu go, dwie pozostałe kobiety w końcu także
zgłosiły się na policję. Rozpoznały sprawcę z portretu. Dosłownie tego samego
dnia odbyła się owa awantura w domu państwa Ray. Sąsiadka zawiadomiła policję,
dodatkowo z tego powodu iż jeszcze nigdy jej sąsiedzi nie kłócili się tak
zajadle, zaniepokoiło ją to dodatkowo. Na miejsce przybyło dwóch
funkcjonariuszy. Znaleźli pana Alberta siedzącego na podłodze w kuchni. Metr
przed nim leżała jego żona. Zadał jej 11 ciosów nożem, choć śmierć nastąpiła
już po drugim. Ostatni cios był już praktycznie na oślep, zamiast trafić w
klatkę piersiową jak poprzednio, Ray trafił w oczodół. Na tym poprzestał. Ray siedział
bez ruchu aż do przybycia policji. Nóż wciąż tkwił w oku ofiary. Bez żadnych
słów czy oporów dał się aresztować. Niedługo później został rozpoznany jako
poszukiwany gwałciciel. Obecnie oczekuje na rozprawę w sądzie. Grozi mu kara
śmierci…chyba że orzeknę jego niepoczytalność.
Doktor ani na
moment nie spuścił wzroku z Clarice podczas swojej mowy. Dziewczyna ani razu
nie okazała wzburzenia. Zachowała zimny spokój, co nie znaczyło, że nie
przejęła się losem ofiar. Hannibal był zadowolony.
- Ray był
wcześniej notowany? – spytała Starling.
- Jesteś
szybka, Clarice. Odpowiem nie. Był wzorowym obywatelem. Miał stałą pracę, nie
pił, a w jego domu nigdy nie dochodziło do awantur czy przemocy…no do czasu
oczywiście.
- I
tak…zwyczajnie z dnia na dzień zaczął gwałcić kobiety? Coś nie pasuje.
- Policji
także. Podejrzewają chorobę umysłową, która dopiero co się ujawniła.
Dr Lecter
praktycznie przestał mrugać. Nie chciał przepuścić ani jednego drgnięcia
mięśnia na twarzy dziewczyny.
- Według mnie
to naciągana teoria – przyznała w końcu Starling – Gdyby tak było, wcześniej
musiały być jakieś objawy choroby. Nie słyszałam o takiej, która się aktywowała
z dnia na dzień, chyba że w wyniku jakiegoś urazy głowy. Coś musiało się
wydarzyć…coś co popchnęło Raya ostatecznie na tą drogę. Coś co z naszej
perspektywy może nie być znaczące. Zaznaczam że popchnęło ostatecznie. Mógł od
dawna mieć takie ciągoty. Ale i tak na niepoczytalność mi to nie wygląda. No
dobrze doktorze – dziewczyna zdecydowanie odłożyła gazetę na bok – Pana kolej.
Wie Pan o sprawcy wszystko, jestem pewna. Gdzie się pomyliłam?
- Nigdzie
Clarice. Zgadzam się z twoim zdaniem.
- Naprawdę? –
spytała zdumiona z nutką podejrzliwości.
- Ależ tak –
Lecter sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął z niej złożony skrawek papieru.
Podał go dziewczynie – Zerknij i powiedz co sądzisz.
Starling
rozłożyła papier. Jej oczom ukazał się portret pamięciowy, jak łatwo się
domyślić, Alberta Raya. Cóż…nie tego się spodziewała. Facet ewidentnie nie pasował
wyglądem do zarzucanych mu czynów. Był jeszcze całkiem młody i bardzo
przystojny. Przed takim człowiekiem wydawałoby się, że świat stoi otworem.
- Hmm… -
mruknęła, zamyślona – Z takim wyglądem nie musiał posuwać się do gwałtu. Choć
pewnie od dawna musiał sobie wbijać do głowy, że wszystko mu się należy, bo
zwykle najprawdopodobniej łatwo szło…
Przerwała,
gdy doktor zaklasnął w dłonie.
- Brawo
Clarice. Lepiej niż się spodziewałem. Zdumiewające jest to jak sobie
poradziłaś.
- Ani moje
niewypowiedziane komplementy, ani pańskie głośne nigdzie nas nie zaprowadzą.
Poda mi Pan w końcu diagnozę?
- Albert Ray
to egoista najwyższego sortu. Urodził się bogatej rodzinie, więc od dzieciństwa
miał wszystko, urodę i pieniądze. Jednakże kiedy miał 14 lat, w wyniku krachu
na Wall Street, jego ojciec stracił całą swoją fortunę. Z dnia na dzień zeszli
na poziom biedoty. Niecałe trzy miesiące później ojciec Raya popełnił
samobójstwo. Jak dobrze wydedukowałaś Albert nigdy nie miał problemów z płcią
przeciwną. I przed i po stracie fortuny potrafił łatwo oczarować kobietę.
Właśnie to mi powiedział. Ze zawsze szło zbyt
łatwo. Może to właśnie nasycało jego frustrację. Dodatkowo wierzył i wciąż
wierzy, że wszystko mu się należy, wszystko co zechce. Wiesz co odkryłem? Co
wydarzyło się w dzień przed pierwszym popełnionym gwałtem?
- Co takiego?
- Żona Raya,
z powodów zdrowotnych odmówiła mu współżycia.
- I to go tak
rozgniewało, że zaczął… - Clarice niedowierzała w to co mówiła, lecz dobry
doktor ją poprawił.
- Oj Clarice!
Pierwszy błąd. To go nie rozgniewało. To go podnieciło.
- Co?! –
Starling w szoku znów spojrzała na trzymany w dłoniach rysunek.
- Tak, chyba
nie zapomniałaś co mówiłem wcześniej? Albert zawsze, głęboko w środku żałował,
że zdobywa kobiety bez wysiłku. Coś co nam przychodzi z łatwością…nie potrafimy
takich rzeczy docenić. Kiedy żona odmówiła Rayowi seksu, ten po raz pierwszy
zetknął się z odmową. A pamiętajmy, że jego egoistyczna strona uważała, że
jeśli czegoś pragnie, to to mu się należy. Tak samo jak stracone pieniądze
rodziny…one też mu się należały. Jestem pewien, że był wtedy wściekły, lecz nie
teraz. Musiał się mocno zdziwić, gdy się podniecił odrzuceniem. Wreszcie zaczął
mieć trudności. To wraz z jego egoizmem popchnęło go właśnie do gwałtu.
Zaspokojenie samego siebie, co z jego punktu widzenia należało mu się, plus do
tego oczywisty…opór. Zmuszenie do tego kobiety, która tego nie chce. Pewnie to
uczucie go odurzyło. Ekscytowało go uczucie, że dostaje to co mu się należało i
jednocześnie zdobywał to siłą.
Clarice
skrzywiła się z niesmakiem. Złożyła z powrotem kartkę z portretem Alberta Raya,
nie chcąc już patrzeć na jego ładną twarz.
- A co z
zabójstwem żony? – spytała oddając kartkę doktorowi – Gdybym znów miała
dedukować powiedziałabym, że pewnie rozpoznała w gazecie jego portret. W końcu
jak Pan powiedział, jego atak na żonę i publikacja wydarzyły się w podobnym
czasie.
- I
poprawiłaś się za swój poprzedni błąd. Zgadza się. Żona Raya z łatwością
rozpoznała swego męża na portrecie pamięciowym. Szybko zaczęła analizować,
gdzie jej mąż był, kiedy miały miejsce wszystkie trzy ataki. Szkoda, że zamiast
od razu zadzwonić na policję, poczekała na męża i wszystko mu wyrzuciła.
Przypieczętowała tym swój los. Albert wpadł w niezły szał, kiedy poruszyłem
temat popełnionego przez niego zabójstwa. Aż musieli go wyprowadzić z sali
widzeń. Według mnie nie planował mordu. Zrobił to przez szok, panikę i gniew,
że ktoś wyrzuca mu to, że wziął co mu się należało. Możliwe, że wciąż uważa, że
cała wina spoczywa na jego żonie, bo mu odmówiła.
Clarice przez
chwilę stała w ciszy.
- Amok i
egocentryzm to nie choroba umysłowa – rzekła w końcu.
- Zgadza się
Clarice. Właśnie to orzeknę w sądzie. Jeśli ława przysięgłych będzie łaskawa
może dostanie dożywocie, lecz nie jestem tego pewien. On nie będzie w stanie
już wzbudzić czyjejkolwiek sympatii.
Starling
przez chwilę nie wiedziała co ze sobą zrobić, więc przeszła kawałek i z
westchnieniem usiadła na sofie. Dr Lecter nie ruszył się za to z miejsca.
- Wierzy Pan
w to, doktorze? – spytała przyciszonym głosem – W ukryty w sercu mrok, który w
każdej chwili może wydostać się z człowieka?
- Wierzę
Clarice. Powiem więcej…każdy go ma. Aby się uwolnił potrzeba różnych kluczy.
Wszystko zależy od człowieka. To czyni nas indywidualnymi. To w jaki sposób
uwolnić mrok w sercu u konkretnej jednostki – Lecter ruszył powolnym krokami do
stronę dziewczyny. Nie przestawał mówić – U niektórych tym kluczem może być
jakieś wydarzenie, czyjeś działanie, czyjeś cechy, a nawet zwykłe słowa. Ale u
niektórych… - Dr Lecter stanął nad Clarice i położył dłoń na jej włosach.
Dziewczyna, reagując na to, spojrzała w górę - …jest to samo istnienie jakieś
konkretnej osoby. Czasem drugi człowiek jest tym kluczem do naszego mroku.
- Pewnie…ma
Pan rację…
- Rzadko się
mylę, moja droga – dłoń doktora zaczęła głaskać Clarice po głowie, podczas gdy
twarz mężczyzny lekko się zasępiła – Clarice…przypominasz mi kwiat.
Wargi
Starling rozchyliły się w zdumieniu.
- Choć
patrząc na to jak jesteś młoda… - kontynuował dr Lecter - …jesteś dopiero
pączkiem kwiatu. Niedługo przed rozkwitem. A mimo to i tak posiadasz
inteligencję, która nie dorównuje rówieśnikom. Posiadasz instynkt, który
poprowadził cię do poprawnej oceny przestępcy. I to już teraz. Lecz gdy
rozkwitniesz…ach Clarice! Wtedy nawet Federalne Biuro Śledcze będzie dla ciebie
zbyt niskim progiem.
Dziewczyna
nie umiała się powstrzymać. Uśmiechnęła się, a jej policzki leciutko się
zaczerwieniły. Wiedziała, że każdy komplement, jak i każda obelga w ustach jej
przyjaciela była szczera i dużo więcej warta niż u innego człowieka.
- Dziękuję,
doktorze Lecter. To wiele dla mnie znaczy.
- Domyślam
się – odrzekł Lecter, po czym zabrał rękę.
Hannibal może
i był prawdomówny, lecz doskonale potrafił ukrywać co czuje. A nawet
kontrolować i stłumić swe uczucia. W tej chwili, po wymówieniu tych słów…nie
był kontent. I wiedział, że dziewczyna nie może tego zauważyć.
Potem zaczęli
mówić o książkach, które doktor jej polecał. I tak reszta ich dnia było już jak
zazwyczaj. Nic więcej znaczącego.
Kiedy doktor
skończył na dziś pracę, oboje wyszli z budynku. Doktor nie proponował jej
podwiezienia. Wiedział, że zrobił by jej tylko kłopot podjeżdżając jaguarem pod
sierociniec. Na pewno zwrócili by uwagę.
- Do jutra,
doktorze Lecter. Dzięki za książki. Oddam kiedy będę mogła – w torbie
dziewczyny były dwie pozycje z biblioteki doktora. Te których była najbardziej
ciekawa.
- Nie musisz
się śpieszyć. Do zobaczenia – Hannibal naprawdę ledwo się powstrzymał, aby nie
zwrócić jej uwagi by nie mówiła „dzięki”.
Clarice
lubiła biegiem wracać do domu, a odkąd jej kolano się zagoiło, ta przyjemność z
biegu tylko nabrała większej intensywności.
Dr Lecter
obserwował biegnącą Clarice, aż do chwili gdy mu zniknęła z oczu. Postarał się
by jej obraz dobrze zapisał się w jego pałacu pamięci. Obraz biegnącej
dziewczyny bardzo mu się podobał, nie wiedzieć czemu.
Hannibal po
powrocie do swojego domu, zamiast się przebrać czy przygotować kolację, zasiadł
do fortepianu. Jego palce same zaczęły wygrywać nuty i podążyły za odpowiednią
melodią. Nie musiał patrzeć na klawiaturę, aby idealnie grać.
Podczas gdy
jedenaście palców dawało życie kolejnym dźwiękom, jego wzrok sięgał dalej niż
jego mieszkanie. Patrzył na wspomnienie. Wspomnienie puszczone w zwolnionym
tempie, w którym młodziutka dziewczyna biegnie. Raz biegnie do niego, raz w
przeciwną stronę. Jej włosy zawsze falują w ten sam sposób. Coś naprawdę było w
tych scenach. Nie przerywał tak długo, dopóki nie dokończył utworu. Co prawda
nie była to jego własna kompozycja, ale zdecydowanie lepiej brzmiała według
niego po jego własnych poprawkach.
Zakończywszy
grać Dr Lecter miał już czystszy umysł.
- Clarice mi
ufa.
Doktor
powiedział to zdanie na głos, prawdopodobnie tylko po to by usłyszeć jej imię.
Plus stwierdzony fakt był jego celem od jakiegoś czasu. Obecnie był zupełnie
pewien, że go osiągnął. Zdobył zaufanie licealistki i o to mu w zasadzie
chodziło. Ponieważ dzięki temu, ich znajomość oraz poszukiwanie wiary małej
Starling znów mogły ruszyć naprzód.
Wracamy do
gry – pomyślał Hannibal Lecter, mając w głowie już gotowy plan na jego następne
kroki.
***
Piątek,
przerwa przed ostatnią lekcją dzisiejszego dnia, czyli historią. Clarice
siedziała na ławce i czytała jedną z książek, które wczoraj pożyczyła. Zaczęła
od tej chudziutkiej, bo najszybciej mogła ją zwrócić doktorowi. Nie chciała
trzymać ich zbyt długo, to by mogło go urazić.
Joan od
tygodni się do niej nie odzywała, pewnie przez to, że się obraziła kilka
tygodni temu, gdy koleżanka praktycznie ją zignorowała i zostawiła w tyle. Ale
jako że dziewczyna nie potrafiła uczyć się na błędach i wreszcie dać sobie
spokój z próbami zaprzyjaźnienia się ze Starling, po wielu dniach ciszy w końcu
postanowiła znów spróbować swoich sił.
- Cześć,
Clarice – przywitała się nieśmiało, przysiadając się do koleżanki.
- Cześć –
Starling przywitała się jak gdyby nigdy nic, przerywając jedynie na moment czytanie.
Jeśli miałaby być szczera, nawet nie zauważyła przez te tygodnie, że Joan się
na nią obraziła.
- Co czytasz?
Strasznie chude – Joan przechyliła się tak, aby zobaczyć tytuł – „Rozmyślania”.
Dziwny tytuł. Kto to Marek Aureliusz?
- Cesarz
rzymski – wyjaśniła Clarice – Ale parał się też filozofią.
Starling nie
była zdziwiona, że jej koleżanka tego nie wiedziała. Tak jak ją zawsze oceniła,
była ona wesoło głupiutka i jeśli się czegoś uczyła to tylko na sprawdzian i to
nigdy nie był nawet poziom czwórki.
- Od kiedy to
czytasz takie rzeczy? Zwykle widzę cię jedynie z podręcznikami.
I tu Joan
miała punkt. Clarice jeszcze nie tak dawno nie czytało niczego co nie mogłoby
by jej się przydać w szkole. Dla przyjemności … nie miała w zasadzie nic.
- Pożyczyłam
od… - dziewczyna urwała gwałtownie. Niczym piorun uderzyła ją myśl, która
powinna pojawić się już w cholerę dawno temu - …od… - zaczęła intensywnie
szukać jak najniewinniejszej odpowiedzi - …od kolegi z sierocińca.
- O, to musi
być z niego niezły intelektualista – Joan gładko to przełknęła. Źle wymówiła
ostatnie słowo.
- I to
jeszcze jaki – dodała szybko Starling po czym zmieniła temat – Mów co u ciebie?
Dawno sobie nie plotkowałyśmy.
Właściwie to
nigdy nie plotkowały, ale w tej chwili dziewczyna była zdesperowana, aby
zmienić rozmowę na inne tory. Szybko zamknęła i schowała książkę, aby nie
rozpraszała myśli koleżanki. Na szczęście Joan połknęła haczyk i cała w
skowronkach rozpoczęła swoistą przemowę, jakie to ostatnie dni były
ekscytujące. Zawsze chciała tak rozmawiać z Clarice, a teraz wreszcie jej się
to udało i to z jej inicjatywy. Była przeszczęśliwa.
W czasie jej
paplaniny, Clarice robiła wszystko co w jej mocy by skupić się na jej słowach
choć było to trudniejsze niż zrozumienie słów cesarza z książki. Wiedziała, że
musi wyglądać na zainteresowaną. Dodatkową motywację sprawiał fakt, że sprawiła
tym Joan przyjemność. Ukuły ją wyrzuty sumienia, ale niezbyt mocne.
Starling nie
mogła pojąć jakim cudem wcześniej na to nie wpadła. Na początku znajomości z dr
Lecterem, on po prostu ją interesował, potem rozzłościł i sprawiła, że chciała
utrzeć mu nosa i pokonać w jakieś jego porąbanej grze psychologicznej w
pytania. A obecnie…byli na stopie przyjacielskiej, a gniew z pierwszego dnia
ich znajomości został zepchnięty przez cieplejsze uczucia. Przebywanie z
Lecterem czasami było takie wyciszające, wręcz…naturalne, że nie wpadło jej do
głowy, że z cudzej perspektywy ich przyjaźń nie jest normalna.
No bo czy
ktoś może sobie wyobrazić co wspólnego mogą mieć 38-letni genialny doktor
psychiatrii z 18-letnią licealistką z sierocińca? Ona sama nie wiedziałaby co
rzec.
Ale to była
prawda. Mieli coś wspólnego.
Ale z punkty
widzenia osoby trzeciej ich przyjaźń była niepokojąca. Przecież to jasne, że
doktor miałby kłopoty, gdyby ktoś dowiedział się, że kiedy przyjmuje pacjentów
w godzinach popołudniowych, to za ścianą siedzi schowana uczennica…Przecież to
jasne co by sobie ktoś pomyślał. Wszystko zawsze przyrównuje się do seksu. I
nie ważne co złego można by powiedzieć o Hannibalu Lecterze, on na pewno nie
myśli by ją wykorzystać w ten sposób. On takich ludzi nienawidzi. Ale ona to
wiedziała, a inni nie.
-
Niesamowite, prawda? – słowa Joan wróciły ją na ziemię. Musiała odpowiedzieć.
- I to jak! –
odrzekła bez zająknięcia i z entuzjazmem, mimo że nie wiedziała co było takie
niesamowite. Bardziej skupiła się na graniu zainteresowania niż słuchaniu.
- Prawda?!
Ale wystarczy już o mnie! Wreszcie rozmawiamy jak przyjaciółki, a więc twoja
kolej! Ten kolega, od którego pożyczyłaś tą książkę… - Clarice zaklęła głośno w
myślach - …to twój chłopak?
To chyba ten
rodzaj scen, kiedy bohater coś pije i wówczas słyszy coś szokujące, więc
niechcący wypluwa wszystko i się krztusi. Pewnie, gdyby Starling miała w
dłoniach jakiś kubek z napojem, to tak by się właśnie potoczyły sprawy. Zamiast
plucia, zakrztusiła się, ale powietrzem.
- No co ty?!
– wyrzuciła, gdy już doszła do siebie – To nic z tych rzeczy!
Chłopak?
Patrząc na to jak niedojrzale brzmi to słowo, w jej głowie zdawało się obrażać
Lectera. To …mężczyzna, nie chłopak, litości.
- Serio? –
Joan wydawała się zdziwiona – To co cię zmusiło żeś wzięła od niego te
nudziarstwa? Filozofia i ty? Pierwsze słyszę.
- To nie
nudziarstwa! Gdy się człowiek skupi…to nawet łatwo zrozumieć…
Czuła się
dziwnie nieszczerze, a przecież nie kłamała. Może i Joan nie wiedziała, ale
filozoficzne tematy były od jakiegoś czasu częścią jej rozmów z doktorem. Ale
nie mogła się do tego przyznać, byłoby jeszcze gorzej.
- Serio nic?
Tylko pożyczyłaś, nie lecisz na niego?
- Nie! –
zaprzeczyła głośno i w tejże chwili przed oczami wyświetliło jej się
wspomnienie dnia wczorajszego, gdy dr Lecter głaskał ją po włosach i przyrównał
do pączka kwiatu. Jak na zawołanie spiekła raka – Poza tym… - dodała już
cichszym tonem i bardziej bezwiednie - …on jest… - 20 lat starszy, ale tego też
nie mogła powiedzieć - …Nie jestem odpowiednia dla niego. To nie moja liga.
- Aha! –
krzyknęła z triumfem jej rozmówczyni – Czyli jednak na niego lecisz!
- Nie lecę!
Przecież cały czas tłumaczę!
- I kłamiesz!
Jesteś czerwona jak burak! W dodatku to ostatnie zdanie wypowiedziałaś tak
smutno, że nie ma innej opcji!
- Że co?! –
brzmiała smutno? Serio?
I w tej
właśnie chwili zadzwonił dzwonek na lekcję. Clarice dawno nie poczuła tak
silnej ulgi.
„Dzięki ci
Panie Boże! Choć mogłeś wcześniej!” – pomyślała Starling z ulgą. To było
odruchowe, nie żeby zaraz odezwały się w niej uczucia religijne. Poderwała się
szybko z ławki.
- Chodźmy,
lekcja się zaczyna – nie udało jej się powstrzymać triumfu w głosie.
- I tak do
tego wrócę Clarice – Joan była tak szczęśliwa dzięki ostatnim minutom, że bez
wahania uwiesiła się na ramieniu Starling, niczym stara przyjaciółka. Bo
właśnie tak się czuła, po raz pierwszy w jej towarzystwie – I nie gadaj, że to
nie twoja liga, to niemożliwe! Jesteś śliczna. Mogłabyś go mieć od tak, jeśli
zechcesz.
- Tak, tak –
dziewczyna zbyła koleżankę niczym małe dziecko, lecz nie wyrwała ramienia z jej
uścisku. Pozwoliła jej robić co chciała, a czemu by nie? Naprawdę przypominała
jej teraz dziecko, które dostało słodycze lub nową zabawkę.
Wchodząc do
klasy aż musiała dotknąć policzka, aby mieć pewność że nie jest już gorący z
czerwoności. Nim jeszcze lekcja się skończyła, dziewczyna zdołała te wszystkie
nonsensy, które Joan nakładła jej do głowy odsunąć daleko na boczne tory.
***
Clarice stała
w ulicy naprzeciwko budynku, w którym przyjmował dr Lecter. Zerknęła na swój
zegarek na ręce. Był taniutki i stary, ale przynajmniej chodził, a tylko to się
liczyło. Według niego zostały jeszcze jakieś 2 minuty, czyli dosłownie chwilka,
zanim czas spotkania z pacjentem minie. Doktor dzielił się z nią swoim
grafikiem, aby nie musiała się obawiać i wchodzić do jego gabinetu, wiedząc że
w środku jest tylko on.
Dziewczyna
czekała cierpliwe, aż w końcu zobaczyła jak z budynku wychodzi jakiś facet. Domyśliła
się, że to pacjent. Poczekała jeszcze momencik by się upewnić, że mężczyzna po
nic się nie wróci, a gdy już miała pewność przeszła na drugą stronę ulicy i
weszła do budynku.
Przed
drzwiami gabinetu zawahała się, pierwszy raz od dawna. A to wszystko przez te
jej dzisiejsze myśli, które nałożyły jej zmartwień. Teraz nie będzie mogła
uciec od problemu, co będzie jeśli ktoś się dowie o ich znajomości?
Nie chodziło
jej o nią samą. Opiekunowie w sierocińcu czy nauczyciele…mogli ją cmoknąć.
Chuja ich to obchodziło. Ich opinią się w ogóle nie przejmowała. Jakoś dała by
sobie radę. To o doktora i opinie ludzi o nim ją martwiły. Nie chciała by przez
nią stracił reputację. Jak nic rozeszły by się plotki, że kręcą go licealistki,
nawet gdyby oboje gorąco zaprzeczali. Ludzie wierzą w co chcą.
Kiedy tak
pozwoliła tym zmartwieniom zalać jej umysł, te nagle jak się dziś pojawiły tak
nagle zniknęły poprzedzone jej cichym śmiechem. A wywołał go obraz doktora w
jej głowie. Obraz którego nie potrafiła sobie wyobrazić, czyli Lectera
martwiącego się opinią publiczną. W tej kwestii przecież byli podobni, doktor
również nie patrzył się na innych. I był 100 razy silniejszy niż ona. On by
pewnie lepiej poradził sobie ze sprawą niż ona. Już kiedy wpadli na siebie po
raz pierwszy była w stanie poczuć od niego aurę niebezpieczeństwa.
To doktora
Hannibala Lectera powinni ci plotkarze się bardziej obawiać, a nie on ich!
Teraz to wydawało się takie oczywiste.
Uspokojona
przez samą siebie, Clarice delikatnie zapukała do drzwi, po czym ostrożnie je
otworzyła. Doktor stał na środku pokoju, odwrócony do niej plecami. Jednak na
dźwięk otwieranych drzwi obejrzał się do tyłu. Ujrzawszy ją w progu uśmiechnął
się, widocznie jej oczekiwał.
- Witaj,
Clarice – dziewczyna zauważyła, że kiedy doktor wymawia jej imię przedłużając
literkę „i” i pojawia się ów syk, oznacza to że Lecter ma wyjątkowo dobry
nastrój. Lub ma coś w zanadrzu. Zwykle to się łączyło.
Jeśli
jakiekolwiek zmartwienie jeszcze się w niej tliło, to teraz kompletnie
zniknęło. Nikt nie chciałby chyba mieć doktora za wroga, wystarczyło by na to
jedno spotkanie.
- Dzień
dobry, doktorze – odpowiedziała grzecznie. Raz czy dwa powiedziała „cześć” i
wówczas ujrzała takie spojrzenie, że kolejny raz się nie odważyła. Ten
mężczyzna miał wyjątkowe maniery i oczekiwał ich od innych. Czasem jeszcze
strzelała gafy, ale i tak odczuwała, że jego wpływ ją zmienia.
- Jak się
dziś czujesz? – spytał niby od niechcenia, wskazując jej miejsce na sofie.
- Bardzo
dobrze – przynajmniej teraz. Siadłszy na swoim miejscu poczuła się jakby
wróciła do domu – Już prawie skończyłam „Rozmyślania”.
- I jak ci
się podoba? – spytał doktor, również siadając naprzeciw niej.
- Wszystko
rozumiem. Przynajmniej mi się tak wydaje…
- Jesteś tym
zdziwiona? Niedocenianie własnej inteligencji nie jest w stylu najlepszej
uczennicy w szkole.
- Bycie
dobrym w nauce, a bycie inteligentnym to nie to samo.
- Ale można
to łączyć – dr Lecter nagle z mgnieniu oka przyjął wyraz twarzy czystej
łagodności – Clarice…od dawna interesuje mnie pewna rzecz. Mogę ci zadać
pytanie?
Starling
wyprostowała się automatycznie. Czyżby…? Już o tym zapomniała, o ich grze,
która nawet się nie rozkręciła. Wydawało się to tak dawno temu, w innej epoce.
- Oczywiście,
że tak – powiedziała od razu, zanim porządnie się zastanowiła.
- W jaki
sposób zmarł twój ojciec?
Dziewczyna z
całej siły chciała zachować spokój, ale i tak wiedziała, że sposępniała na
twarzy. Lecz gniewu nie poczuła, już nie.
- Tata był
szeryfem w naszym miasteczku. Pewnej nocy zaskoczył dwóch włamywaczy. Kiedy
wysiadał ze swojego pick-upa, zablokowała mu się strzelba i zastrzelili go. Nie
wiem jak się zacięła, to było coś z mechanizmem. Nie znam się jeszcze na tym.
- Zginął na
miejscu? – podczas zadawania pytania, oczy Lectera rozbłysły, a czubek języka
wysunął się lekko na wierzch, ale Clarice wpatrywała się obecnie w swoje
dłonie, więc tego nie spostrzegła. Doktor czuł teraz, że kilka kawałków
układanki wskoczyło na swoje miejsce, a to tylko dzięki tej krótkiej
odpowiedzi.
- Nie –
odpowiedziała – Miał silny organizm. Odszedł dopiero po miesiącu.
- Czy
widziałaś go w szpitalu?
Odpowiedź
nadeszła po dłuższej chwili.
- Tak… -
ledwo to było słychać.
- Dziękuję,
moja droga. Cieszę się, że mówiłaś tak szczerze – doktor sądził, że na razie
lepiej nie naciskać. Nie mógł stracić tego, na co napracował się przez ostatnie
tygodnie.
- Czy w takim
razie moja kolej na zadanie pytania? – spytała już mocniejszym głosem, unosząc
wzrok z powrotem na swego rozmówcę.
- Jeśli masz
jakieś, to pytaj.
- Co by się
stało, gdyby ktoś dowiedział się jak częstym gościem jestem w pana gabinecie? I
to nie jako pacjent? – jej umysł, jakby osłabiony musiał się upewnić w tej
kwestii – Miałby Pan przeze mnie kłopoty?
Jeszcze nigdy
Starling nie udało się zaskoczyć doktora, lecz dziś najwidoczniej był pierwszy
raz. Lecter jednak szybko się otrząsnął.
- Wybacz,
Clarice. Nie spodziewałem się, że martwisz się o mnie. To miłe… Moja odpowiedź
jest następująca: Gdyby ten ktoś ośmielił się obrazić cię lub insynuował jakieś
rzeczy niegodne twojej osoby, to spotkało by go coś bardzo nieprzyjemnego z
mojej strony.
Coś
przerażająco prawdziwego było w tym zdaniu. Gdyby tylko wiadomo było jak bardzo
nieprzyjemne rzeczy doktor miał na myśli, ucieczka z krzykiem byłaby wskazana.
- Uśmiechasz
się, Clarice.
Dziewczyna
odruchowo podniosła dłoń do swojej twarzy. Nie zdawała sobie sprawy, że się
uśmiechnęła.
-
Rzeczywiście. Nie wiem dlaczego.
Lecz dr
Lecter już podejrzewał dlaczego. Podniósł się z fotela i podszedł do Starling
wyciągając rękę.
- Lepiej chodźmy
do części prywatnej, a właściwie teraz to twój pokój do nauki. Następna
pacjentka to Pani Holmes, a wiesz już jak ona lubi wchodzić bez pukania. Nie
chcemy być zaskoczeni, prawda?
Clarice
kiwnęła głową i ujęła dłoń doktora. Bez oporów dała się zaprowadzić do tego
małego pomieszczenia.
Wiedziała już
od dawna że nigdy nie przyzwyczai się do dotyku doktora. Choć nie był on niczym
niezwykłym. To chyba była specyficzna reakcja na konkretną osobę.
- Jak jutro z
twoją pracą, Clarice? – spytał doktor, puszczając jej rękę, aby mogła usiąść na
„już swoim” krześle.
- Mam wolny
weekend. Pierwszy raz od dawna. Bratanica szefa potrzebuje kasy, więc szef
oddał jej pół moich zmian. Będę mieć co drugą sobotę i niedzielę wolną przez
jakiś czas. Co dziwne, szef zachował się jak człowiek i nie zmniejszył mi
pensji. Rzekł, że to sprawa rodzinna i że nie powinnam przez to obrywać.
- Dobrze dla
ciebie. Będziesz miała więcej czasu na odpoczynek. Choć czasem mam wrażenie, że
nie znasz tego słowa – powiedział doktor opierając się o przeciwległą ścianę,
aby móc być naprzeciwko dziewczyny.
Starling
zaśmiała się cicho.
- Znam, ale
ostatnio jedyne miejsce w którym odpoczywam to… - urwała w tym miejscu i
gwałtownie spochmurniała. Znów wpadło jej coś do głowy. Postanowiła od razu się
z tym skonfrontować – Kiedy zadawał mi Pan pytanie o mojego ojca…Powstrzymuje
się Pan?
- Co masz na
myśli, Clarice? – Lecter zwiększył czujność, choć nie było tego po nim widać.
- Chce Pan
wiedzieć więcej. Zadać więcej pytań. Powstrzymał się Pan by mnie nie spłoszyć.
- To nie jest
pytanie.
- Owszem nie
jest – dziewczyna zamyśliła się na chwilkę, aż podjęła decyzję – Co jeszcze
chce Pan wiedzieć doktorze? Proszę zadać pytanie.
Dr Lecter
zwęził lekko oczy. Nie potrafił przewidzieć o co jej chodzi.
- Co się działo
z tobą po śmierci ojca? Po jakim czasie trafiłaś do Luterańskiego sierocińca?
Co się działo między tymi zdarzeniami?
Clarice
odczekała dosłownie sekundę zanim odrzekła.
- Przykro mi,
ale nie zamierzam odpowiadać.
Zaległa
minuta ciszy. Oboje rozmówców utrzymywali przez ten czas kontakt wzrokowy,
ledwo co, a prawie że w ogóle nie mrugając. Doktor był pod małym wrażeniem. To
on wreszcie to przerwał. Nie wydawał się zły, uśmiechnął się nawet, ale to nie
uśpiło czujności Starling.
- Więc to
twoja taktyka…Powiesz mi dlaczego?
- Ponieważ ta
gra nazywa się Quid Pro Quo, prawda? A ja nie mam do Pana żadnych pytań. Nie
mogę więc odpowiedzieć na pańskie, skoro nie dostanę nic w zamian.
- Naprawdę
nic cię nie ciekawi? Mówiłam poważnie, że odpowiem na każde twoje pytanie i nie
będę kłamał.
- Wiem i
wierzę Panu, doktorze. Tylko, że… - zawahała się, ale już z innego powodu.
Ewidentnie nie chciała tego powiedzieć.
- Że? –
Lecter nie zamierzał jej tego odpuścić
- Że nie chce
by to co jest się skończyło. Ten spokój, który tu czuje…Nasza przyjaźń… Do
czego ta gra doprowadzi? Co zmieni? Wiem już, że nie chcę tego wiedzieć. Boję
się, że stracę…
- Że co
stracisz?
- Ja…
I w tym
momencie zza uchylonych drzwi do głównego gabinetu dało się słyszeć osobę
trzecią. Ktoś wszedł do pomieszczenia, bez pukania i wołał właśnie doktora.
Hannibal rzadko używał wulgaryzmów, ale w tej chwili miał ochotę zdrowo
przekląć. Jego pacjentka zakłóciła im rozmowę w tak ważnej chwili. Taka okazja
mogła się nie powtórzyć. Irytacja zalała go, lecz widać to było jedynie w jego
oczach.
- Pani Holmes
– szepnęła konspiracyjnie Clarice. Ona w odróżnieniu od doktora, cieszyła się,
że im przerwano.
-
Najwidoczniej – Lecter podszedł do drzwi, ale rzucił na odchodne jeszcze jedno
– Za godzinę, Clarice.
Drzwi
zatrzasnęły się za nim, a Starling z westchnieniem położyła się na blacie.
Pomyślała, że źle zrobiła poruszając ten temat, ale i tak było już za późno.
Zza grubych
ścian i drzwi, dziewczyna nigdy nie mogła usłyszeć żadnych rozmów doktora z
pacjentami. Zawsze otaczała ją tu praktycznie nie zmącona cisza. Normalnie to
pomagało jej się skupić na nauce, ale dziś jakoś jej się ode chciało. Pewnie
przez ten powrót do gry.
Gdzie się
podziała jej determinacja by nie pozwolić wygrać doktorowi? Chyba po prostu po
bliższym poznaniu zrozumiała, że nie ma szans. I naprawdę nie chciała stracić
tego, co oboje teraz mieli. Skąd pewność, że podczas gry doktor w końcu
zrozumie, że jest zwykłą licealistką i nie ma powodu by się interesować nią czy
prowadzić inteligentne dysputy, w których i tak on przewodzi.
Clarice z
westchnieniem w końcu zdjęła torbę z ramienia. Ponownie ułożyła głowę na stole,
tym razem wygodniej, podpierając ją swoimi ramionami. Czuła się zmęczona.
Dzisiejsze
zmartwienia obudziły w niej obawę, że kiedyś straci tą przyjaźń z doktorem.
Teraz to tego chciała chronić.
„Nie
spodziewałam się, że aż tak go polubię” – pomyślała dziewczyna, gdy powieki
zaczęły jej niespodziewanie ciążyć – „Naprawdę…bardzo…I nawet pomimo tego…że
czasami się boję…do czego on potrafi być zdolny”
To była jej
ostatnia myśl zanim zapadła w sen.
***
Dr Lecter
zamknął drzwi po odejściu pacjentki. Nie powiedział Clarice, że to była ostatnia
umówiona terapia na dzisiaj.
O dawno, mu
się czas nie dłużył jak przez ostatnią godzinę. Ale swoją pracę wykonał
skrupulatnie, bez zarzutów. Pani Holmes nie należała do tych najgorszych
rodzajów pacjentów, poza tym według niego niedługo będą mogli zakończyć
terapię.
Hannibal
ostrożnie wszedł do pokoju obok i z miłym zaskoczeniem odkrył drzemiącą przy
stole Clarice. Niemalże odruchowo podszedł do niej i odgarnął opadający kosmyk
włosów. Dziewczyna nie drgnęła.
- Mała
Starling, jesteś godnym przeciwnikiem – szepnął tak cicho, aby dziewczyna się nie
obudziła – Rozgryzasz mnie i blokujesz ruchy. Nie pozwalasz mi ujrzeć całej
ciebie, bo…jak to ujęłaś boisz się. Boisz się, że stracisz część siebie. Podoba
ci nasza znajomość? Lecz nic nie może stać w miejscu. Clarice boisz się… -
pochylił się odrobinę i wziął głęboki wdech - …ponieważ czujesz instynktownie,
że to ja jestem kluczem do mroku w twoim sercu.
Odsunął się
szybko i podszedł do swoich licznych tutaj szafek. Zaczął przeszukiwać jedną z
nich, aż znalazł to czego szukał. Kilka ruchów i już miał gotowe to co
potrzebował. Z powrotem odwrócił się w stronę Starling i można było zobaczyć że
miał teraz w dłoni pełną strzykawkę.
W tych
wszystkich szafkach doktor Lecter trzymał różne rodzaje leków i specyfików.
Zdecydowanie zbyt dużo. Większość z nich nie powinna być potrzebna zwykłemu psychiatrze.
Tylko szpitale były chyba lepiej wyposażone w te wszystkie chemikalia niż
Lecter. Gdyby specjalista obejrzał zawartość tych szuflad pewnie by się
zaniepokoił, ale nikogo takiego tu nie było.
Hannibal
bezszelestnie podszedł do śpiącej Clarice. Jedno jej przedramię było trochę
odsłonięte co jedynie ułatwiło pracę. Doktor bez zwłoki wkuł strzykawkę w żyłę
dziewczyny. Powieki jej drgnęły, ale się nie obudziła. Lecter wstrzyknął całą
zawartość, po czym pozbył się szybko pustego narzędzia.
Specyfik,
który doktor wstrzyknął Starling nie był niebezpieczny dla jej zdrowia. Jego
działanie polegało na tym, że człowiek stawał się niebywale ugodowy i
posłuszny. Odurzenie powodowało uczucie senności i na nią właśnie człowiek
zrzucał winę za swoje zachowanie. Oczywiście wszystko pamiętał, ale mało kto
zorientowałby się, że nie był senny tylko pod wpływem leku. Jednakże
najważniejsza cecha tego specyfiku polegała na tym, że oprócz posłuszeństwa
pojawiała się także całkowita szczerość. Specjaliści nazywali lek „serum
prawdy”
Dr Lecter
wiedział, że wcześniej czy później będzie musiał posunąć się do odurzenia
Clarice. Szykował się na to, nie spodziewał się jedynie, że ona sama da mu
sygnał na odpowiedni moment. Skoro nie chce grać w grę, to czas zmienić jej
zasady.
- Twoje obawy
są bezpodstawne moja droga – mówił doktor choć dziewczyna jeszcze się nie
wybudziła – Bałaś się, że nić przyjaźni którą zaciągnęliśmy zniknie? Nie
pozwolę na to. Bałaś się, że się tobą znudzę i stracisz swój mały dom? Clarice,
jesteś zbyt zajmująca bym pozwolił ci zniknąć. Boisz się że złamię twoją wiarę
i stracisz w ten sposób część swojej osobowości?
Starling
zaczęły drżeć powieki, a z ust wydobył się słaby pomruk. Budziła się.
- Nie obawiaj
się. Nie miałaś szans przede mną uciec. Twoja wiara zostanie złamana, ale czemu
nigdy nie pomyślałaś, ze to będzie dla ciebie dobre? Że pozbędziesz się
ciężaru? Pokażę ci to Clarice. Ulgę jaką daje wolność. Uwolnię cię od tej
wiary, dla twojego dobra. Nie broń się przed czymś co ci pomoże.
Dziewczyna
otworzyła powoli oczy. Jej zamglony wzrok mówił, że lek zaczął działać.
- Doktorze… -
wymamrotała cicho. Czuła się taka otępiała, senna i lekka.
- Chodź ze
mną Clarice – Lecter wziął ją za ręce i poprowadził do gabinetu. Ona poszła za
nim bez sprzeciwu – Połóż się – wskazał na sofę, a ona posłuchała od razu.
Doktor usiadł na brzegu obok niej. Starling była całkowicie bezwolna choć nie
zdawała sobie z tego sprawy. To co każe doktor to ona uczyni bez szemrania.
-
Porozmawiamy? – dziewczyna kiwnęła głową potulnie, nie czuła się sobą – Cieszę
się Clarice. A teraz proszę odpowiedz mi na moje wcześniejsze pytania oraz…
W zamku w
sercu dziewczyny pojawił się klucz.
- …opowiedz
mi wszystko o swoim tacie.
I Clarice
zaczęła mówić…wszystko.
Klucz powoli
się przekręcał i otwierał przed doktorem Lecterem całe wnętrze Clarice
Starling.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz