sobota, 16 września 2017

Niektóre z naszych gwiazd... - Rozdział 3



Czas leciał powoli i tak intensywnie jak jeszcze nigdy. Clarice była świadoma każdej przemijającej sekundy. Czasem nie mogła uwierzyć, że odkąd podjęła decyzję by regularnie spotykać się z dr Lecterem minęły zaledwie trzy tygodnie.
W jej życiu pojawiło się inne miejsce do którego mogła przychodzić. Jej świat się poszerzył.
A wszystko zaczęło się tego dnia, gdy zamknęli za sobą drzwi do gabinetu i zajęli miejsca siedzące, naprzeciwko siebie.
- A więc… - zaczęła Clarice zakładając nogę na nogę - …do rzeczy. Proszę próbować złamać moją wiarę. Chcę zobaczyć jak.
- Od razu przechodzimy do rzeczy? Spokojnie Clarice, nigdzie nam się nie śpieszy. Najpierw zanim zacznę muszę poznać to „coś”, w co wierzysz.
- Trochę nie fair. Jak powiem co to jest, będzie Panu za łatwo.
Dr Lecter zaśmiał się pod nosem.
 - Celna uwaga. Ale pamiętasz o wspólnym odsłanianiu się? Jeśli to ma być walka, każde z nas musi coś mówić. Chcę byśmy kontynuowali nasze Quid Pro Quo. Masz moje słowo, że odpowiem szczerze na każde twoje pytanie. Chcę byś mi obiecała to samo.
- Czyli mamy wymieniać się równorzędnymi, według nas informacjami? Dobrze…mogę to obiecać. Będę odpowiadać zgodnie z prawdą.
- Więc ty zacznij, Clarice. Panie mają pierwszeństwo. Tak jak mówiłem, mamy trochę czasu. Następny pacjent przychodzi za pół godziny.
- W porządku… - dziewczyna zastanowiła się. Była niemal pewna, że pytanie doktora będzie dotyczyło tego w co ona wierzy. Jeśli ta informacja musi być równa tej o którą ona zapyta… - Może, w co Pan wierzy?
- Niepotrzebne jest to pytanie, Clarice – Lecter pokręcił wolno głową – W piątek ci pokazałem. Sam odsłoniłem ci kartę.
- Chodzi o te zdjęcia? Ale co one…
- Obrazują w co wierzę – przerwał jej delikatnie – Wierzę w chaos. Mogłaś się domyślić. Zanim zadasz pytanie, pomyśl o  tym co już wiesz. Sapere aude, jakby to ujął Kant. Spróbuj jeszcze raz.
Rysy twarzy Starling stężały. Usłyszała nutkę szyderstwa w jego głosie. Postanowiła tym razem odgryźć się na całego, bez skrupułów. Tak samo jak on. Też może być okrutna.
- Jak Pan chce, doktorze Lecter. Jakie jest Pana najgorsze wspomnienie? – pamiętała jak ją zabolało to pytanie. Chciała by doktor także to poczuł.
Odkąd dziewczyna tu przyszła Hannibal uśmiechał się. Teraz jego zadowolenie zniknęło i pojawił się obojętny, zimny wyraz.
- Śmierć siostry.
Nie wiedzieć czemu Clarice przeszedł dreszcz strachu. Cichy głosik jej podświadomości nagle zaczął ją ostrzegać, aby nie zapuszczała się w tamte rejony. Minęło kilka minut, zanim Starling była pewna, że niebezpieczne błyski zniknęły z oczu doktora.
- Dziękuję – przerwała cisze – Pana kolej.
- Powiedz mi Clarice, jaki jest cel do którego dążysz. Na razie domyślam się, że może mieć to coś wspólnego z pracą w służbie prawa.
- Skąd… - przerwała, zmieniając zdanie. Przypomniał jej się ostatni raz – Jak się z tym zdradziłam?
- Twój punkt odniesienia, pamiętasz? Na terenie uniwersytetu ja pierwszy cię spostrzegłem i zanim się do mnie odwróciłaś, zobaczyłem jakie wyniki egzaminów cię interesowały. Przyglądałaś się wynikom na kierunki psychologii i kryminologii. Dodałem więc dwa do dwóch.
Przejrzysty i logiczny wniosek…znowu.
- Ma Pan rację. Myślałam o pracy w policji. A może nawet i …
- FBI? – podsunął jej odpowiedź.
- Może – przyznała – Zależy jak dobrze mi będzie szło. Im wyżej mi się uda, tym lepiej.
- Rozumiem – dr Lecter znów zaczął się uśmiechać, widząc minę Clarice – Jesteś zaskoczona, prawda?
- Tak. Myślałam, że zapyta Pan czym jest moja wiara. W końcu tu leży cel Pana zainteresowania.
- Och, to prawda, lecz wolę sam do tego dojść. Inaczej to nie będzie wyzwanie. Sam odkryję co nosisz w swoim sercu. I uwierz mi Clarice…powiedzie mi się.
Mrowienie na skórze głowy dziewczyny, które zawsze czuła pod wpływem intensywnego spojrzenia doktora, przybrało na sile. Dr Lecter coraz silniej próbował wejść do jej głowy…i udawało mu się to. Te gra była dla niego idealnym narzędziem. W tym momencie, nie mogła bardziej uwierzyć w jego słowa. Był zdolny by to zrobić. Ona także miała tą broń, brała udział w tej grze. Musiała to lepiej wykorzystać, inaczej zostanie pokonana.
Pomimo tego, w jej główce zaczęła się rodzić myśl…czy to naprawdę źle jeśli przegra? Nie wiadomo. I tak nie podda się łatwo.

***
Reszta wymienionych pytań była tak trywialna i bez znaczenia, że nie warto o tym wspominać. Gdy Clarice przyszła następnym razem była w bojowym nastroju, ale jej czujność poszła na nic. Doktor nie zamierzał wracać do ich gry. Zamiast tego wdali się w ożywioną dyskusję o systemie edukacji w szkołach średnich.
Gdy przyszła do niego po raz trzeci, znów jej ostrożność była nie potrzebna. Jeszcze przed drzwiami gabinetu, usłyszała grającą w środku muzykę klasyczną. Okazało się, że Lecter lubił czasem posłuchać z magnetofonu w pracy swoich ulubionych utworów. Nim się spostrzegła doktor zaczął jej opowiadać o historii tego kompozytora i powstania owej lecącej w tle muzyki. Co ciekawe…słuchała go z niekłamanym zainteresowaniem. Coś co uważała za nudne, on ukazał jej w nowym świetle i obiecał następnym razem puścić jej coś jeszcze piękniejszego.
Przy następnym spotkaniu…już zapomniała o ich walce. Gra w pytania poszła w odstawkę. Liczył się tylko mile spędzony czas.
Tak właśnie było. Z jej planów dnia zniknęła biblioteka. W każdy powszedni dzień, w którym nie miała pracy, chodziła do gabinetu dr Lectera i po jakimś czasie zaczęła tam przesiadywać aż do skończenia pracy doktora. Gdy zjawiał się pacjent, ona chowała się w części prywatnej, gdzie zajmowała się odrabianiem lekcji i nauką. Po skończonej terapii, Hannibal zaglądał do niej i znów mieli pół godziny dla siebie.
Po dwóch tygodniach Clarice zrobiła coś, czego jeszcze nie tak dawno temu w życiu by się po sobie nie spodziewała. A mianowicie zrezygnowała z pracy w barze i zostawiła sobie jedynie tą weekendową pracę dorywczą w księgarni. Doszła do wniosku (rozsądnego zresztą), że odrobinę przesadzała z tą nadgorliwością. Przez ostatnie kilka lat naprawdę sporo zaoszczędziła i druga praca nie była jej aż tak potrzebna. Poza tym z wielką ulga uwolniła się od tamtejszego szefa, który według niej zbyt nachalnie na nią patrzył tym obleśnym wzrokiem.
Dzięki tej decyzji mogła przychodzić do gabinetu doktora zawsze od poniedziałku do piątku, po zajęciach szkolnych. Między przyjmowanymi pacjentami, ona i Lecter mogli … po prostu rozmawiać.
Gdyby ktoś spytał jaka była relacja 38-letniego psychiatry i 18-letniej uczennicy, oboje bez wahania odpowiedzieliby, że się zaprzyjaźnili. Starling lubiła dr Lectera, a Lecter lubił ją.
- Co o tym sądzisz, Clarice? – spytał ją któregoś dnia, podsuwając jej gazetę, gdy ta wychodziła ze swojej „kryjówki”. Jego pacjentka właśnie wyszła i znów mieli dla siebie czas.
Dziewczyna wzięła gazetę do ręki i przeczytała podsunięty artykuł. Nie wydawał się zajmujący. Opisywano w nim przebieg aresztowania niejakiego Alberta Raya, podejrzanego o trzy gwałty i zabicie własnej żony. Mężczyzna bez walki oddał się w ręce policji, gdy przybyła do jego domu po telefonie od sąsiadki, która martwiła się awanturą domową, która zbyt gwałtownie się urwała. Bała się, że coś się stało i miała racje. Policjanci zastali Raya nad zasztyletowanym ciałem żony. Kończyło się na tym, że aresztowany nie przyznaje się dlaczego to zrobił.
- Brutalna i wydawałoby się pozbawiona sensu zbrodnia – powiedziała Clarice, skończywszy czytać – Smutne, ale takie rzeczy stają się powszechne. Czemu to Pana zainteresowało?
- Nie powiedziałbym, że zainteresowało. Po prostu zlecono mi sporządzenie profilu psychologicznego Alberta Raya. Będę zeznawał w sądzie w sprawie jego poczytalności.
- Och – wyrwało jej się. Zdała sobie sprawę, że nie powinna być zdziwiona – Często zlecają Panu takie zadania?
- Tak, nawet często. Brałem udział w wielu rozprawach, w kilkunastu z nich pełniłem funkcję biegłego psychiatry. Takie zlecenia to nic nowego.
- Nie dziwię się, że proszą Pana o pomoc. Byliby głupcami, gdyby spytali kogoś innego.
- Och? – doktor uniósł jedną brew, zaintrygowany – A cóż ci każe tak sądzić?
- O nie! Nie wyciągnie Pan ode mnie komplementów, doktorze – zastrzegła srogo dziewczyna – Jednakże pozwolę sobie mniemać, że jeśli spotkał Pan już tego Alberta Raya to wie Pan o nim już wszystko co trzeba.
Clarice nie była głupia, ale także nie zawistna jeśli chodzi o czyjeś zalety. Dla niej dr Lecter był najinteligentniejszym mężczyzną jakiego spotkała. Udowadniał jej to na każdym kroku, czasem nie celowo. Ich przyjaźń urosła na tyle, że Starling powoli zaczynała przywykać do tego, że doktor pomimo bycia dżentelmenem, bez skrupułów potrafił rzucić komuś brutalną prawdę w twarz. Dla niego kłamstwo było większym grubiaństwem niż zranienie kogoś prawdą. Dziwne, ale on już tak miał.
Doktor uśmiechnął się z niejakim zadowoleniem. Ta mała znała go coraz lepiej.
- Nie mogę zaprzeczyć twoim słowom, Clarice. Powiem ci, że miałem widzenie z Rayem dzisiejszego ranka. Wiem już co orzec o jego zdrowiu psychicznym. Lecz jak wcześniej mówiłem, chciałbym poznać twoją opinię.
- Chyba rozczaruje Pana – Starling jeszcze raz zerknęła w gazetę – Jest tu napisane zbyt mało informacji bym mogła powiedzieć coś konkretnego.
- Znam szczegóły sprawy. Opowiedzieć ci dokładniej?
- Poproszę.
- Zacznijmy od gwałtów. Wszystkie ataki miały miejsce w ciągu zaledwie 11 dni. Ray nie starał się za bardzo. Wszystkie trzy zaatakowane kobiety dopadł dosłownie za rogiem bloku, w którym mieszkał. Pierwsze dwie kobiety nie zgłosiły gwałtu, zrobiła to dopiero trzecia z nich. Opisała zdarzenie jako wyjątkowo brutalne. Sprawca nie miał litości. Dzięki jej zeznaniom udało się stworzyć portret pamięciowy mężczyzny. Po opublikowaniu go, dwie pozostałe kobiety w końcu także zgłosiły się na policję. Rozpoznały sprawcę z portretu. Dosłownie tego samego dnia odbyła się owa awantura w domu państwa Ray. Sąsiadka zawiadomiła policję, dodatkowo z tego powodu iż jeszcze nigdy jej sąsiedzi nie kłócili się tak zajadle, zaniepokoiło ją to dodatkowo. Na miejsce przybyło dwóch funkcjonariuszy. Znaleźli pana Alberta siedzącego na podłodze w kuchni. Metr przed nim leżała jego żona. Zadał jej 11 ciosów nożem, choć śmierć nastąpiła już po drugim. Ostatni cios był już praktycznie na oślep, zamiast trafić w klatkę piersiową jak poprzednio, Ray trafił w oczodół. Na tym poprzestał. Ray siedział bez ruchu aż do przybycia policji. Nóż wciąż tkwił w oku ofiary. Bez żadnych słów czy oporów dał się aresztować. Niedługo później został rozpoznany jako poszukiwany gwałciciel. Obecnie oczekuje na rozprawę w sądzie. Grozi mu kara śmierci…chyba że orzeknę jego niepoczytalność.
Doktor ani na moment nie spuścił wzroku z Clarice podczas swojej mowy. Dziewczyna ani razu nie okazała wzburzenia. Zachowała zimny spokój, co nie znaczyło, że nie przejęła się losem ofiar. Hannibal był zadowolony.
- Ray był wcześniej notowany? – spytała Starling.
- Jesteś szybka, Clarice. Odpowiem nie. Był wzorowym obywatelem. Miał stałą pracę, nie pił, a w jego domu nigdy nie dochodziło do awantur czy przemocy…no do czasu oczywiście.
- I tak…zwyczajnie z dnia na dzień zaczął gwałcić kobiety? Coś nie pasuje.
- Policji także. Podejrzewają chorobę umysłową, która dopiero co się ujawniła.
Dr Lecter praktycznie przestał mrugać. Nie chciał przepuścić ani jednego drgnięcia mięśnia na twarzy dziewczyny.
- Według mnie to naciągana teoria – przyznała w końcu Starling – Gdyby tak było, wcześniej musiały być jakieś objawy choroby. Nie słyszałam o takiej, która się aktywowała z dnia na dzień, chyba że w wyniku jakiegoś urazy głowy. Coś musiało się wydarzyć…coś co popchnęło Raya ostatecznie na tą drogę. Coś co z naszej perspektywy może nie być znaczące. Zaznaczam że popchnęło ostatecznie. Mógł od dawna mieć takie ciągoty. Ale i tak na niepoczytalność mi to nie wygląda. No dobrze doktorze – dziewczyna zdecydowanie odłożyła gazetę na bok – Pana kolej. Wie Pan o sprawcy wszystko, jestem pewna. Gdzie się pomyliłam?
- Nigdzie Clarice. Zgadzam się z twoim zdaniem.
- Naprawdę? – spytała zdumiona z nutką podejrzliwości.
- Ależ tak – Lecter sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął z niej złożony skrawek papieru. Podał go dziewczynie – Zerknij i powiedz co sądzisz.
Starling rozłożyła papier. Jej oczom ukazał się portret pamięciowy, jak łatwo się domyślić, Alberta Raya. Cóż…nie tego się spodziewała. Facet ewidentnie nie pasował wyglądem do zarzucanych mu czynów. Był jeszcze całkiem młody i bardzo przystojny. Przed takim człowiekiem wydawałoby się, że świat stoi otworem.
- Hmm… - mruknęła, zamyślona – Z takim wyglądem nie musiał posuwać się do gwałtu. Choć pewnie od dawna musiał sobie wbijać do głowy, że wszystko mu się należy, bo zwykle najprawdopodobniej łatwo szło…
Przerwała, gdy doktor zaklasnął w dłonie.
- Brawo Clarice. Lepiej niż się spodziewałem. Zdumiewające jest to jak sobie poradziłaś.
- Ani moje niewypowiedziane komplementy, ani pańskie głośne nigdzie nas nie zaprowadzą. Poda mi Pan w końcu diagnozę?
- Albert Ray to egoista najwyższego sortu. Urodził się bogatej rodzinie, więc od dzieciństwa miał wszystko, urodę i pieniądze. Jednakże kiedy miał 14 lat, w wyniku krachu na Wall Street, jego ojciec stracił całą swoją fortunę. Z dnia na dzień zeszli na poziom biedoty. Niecałe trzy miesiące później ojciec Raya popełnił samobójstwo. Jak dobrze wydedukowałaś Albert nigdy nie miał problemów z płcią przeciwną. I przed i po stracie fortuny potrafił łatwo oczarować kobietę. Właśnie to mi powiedział. Ze zawsze szło zbyt łatwo. Może to właśnie nasycało jego frustrację. Dodatkowo wierzył i wciąż wierzy, że wszystko mu się należy, wszystko co zechce. Wiesz co odkryłem? Co wydarzyło się w dzień przed pierwszym popełnionym gwałtem?
- Co takiego?
- Żona Raya, z powodów zdrowotnych odmówiła mu współżycia.
- I to go tak rozgniewało, że zaczął… - Clarice niedowierzała w to co mówiła, lecz dobry doktor ją poprawił.
- Oj Clarice! Pierwszy błąd. To go nie rozgniewało. To go podnieciło.
- Co?! – Starling w szoku znów spojrzała na trzymany w dłoniach rysunek.
- Tak, chyba nie zapomniałaś co mówiłem wcześniej? Albert zawsze, głęboko w środku żałował, że zdobywa kobiety bez wysiłku. Coś co nam przychodzi z łatwością…nie potrafimy takich rzeczy docenić. Kiedy żona odmówiła Rayowi seksu, ten po raz pierwszy zetknął się z odmową. A pamiętajmy, że jego egoistyczna strona uważała, że jeśli czegoś pragnie, to to mu się należy. Tak samo jak stracone pieniądze rodziny…one też mu się należały. Jestem pewien, że był wtedy wściekły, lecz nie teraz. Musiał się mocno zdziwić, gdy się podniecił odrzuceniem. Wreszcie zaczął mieć trudności. To wraz z jego egoizmem popchnęło go właśnie do gwałtu. Zaspokojenie samego siebie, co z jego punktu widzenia należało mu się, plus do tego oczywisty…opór. Zmuszenie do tego kobiety, która tego nie chce. Pewnie to uczucie go odurzyło. Ekscytowało go uczucie, że dostaje to co mu się należało i jednocześnie zdobywał to siłą.
Clarice skrzywiła się z niesmakiem. Złożyła z powrotem kartkę z portretem Alberta Raya, nie chcąc już patrzeć na jego ładną twarz.
- A co z zabójstwem żony? – spytała oddając kartkę doktorowi – Gdybym znów miała dedukować powiedziałabym, że pewnie rozpoznała w gazecie jego portret. W końcu jak Pan powiedział, jego atak na żonę i publikacja wydarzyły się w podobnym czasie.
- I poprawiłaś się za swój poprzedni błąd. Zgadza się. Żona Raya z łatwością rozpoznała swego męża na portrecie pamięciowym. Szybko zaczęła analizować, gdzie jej mąż był, kiedy miały miejsce wszystkie trzy ataki. Szkoda, że zamiast od razu zadzwonić na policję, poczekała na męża i wszystko mu wyrzuciła. Przypieczętowała tym swój los. Albert wpadł w niezły szał, kiedy poruszyłem temat popełnionego przez niego zabójstwa. Aż musieli go wyprowadzić z sali widzeń. Według mnie nie planował mordu. Zrobił to przez szok, panikę i gniew, że ktoś wyrzuca mu to, że wziął co mu się należało. Możliwe, że wciąż uważa, że cała wina spoczywa na jego żonie, bo mu odmówiła.
Clarice przez chwilę stała w ciszy.
- Amok i egocentryzm to nie choroba umysłowa – rzekła w końcu.
- Zgadza się Clarice. Właśnie to orzeknę w sądzie. Jeśli ława przysięgłych będzie łaskawa może dostanie dożywocie, lecz nie jestem tego pewien. On nie będzie w stanie już wzbudzić czyjejkolwiek sympatii.
Starling przez chwilę nie wiedziała co ze sobą zrobić, więc przeszła kawałek i z westchnieniem usiadła na sofie. Dr Lecter nie ruszył się za to z miejsca.
- Wierzy Pan w to, doktorze? – spytała przyciszonym głosem – W ukryty w sercu mrok, który w każdej chwili może wydostać się z człowieka?
- Wierzę Clarice. Powiem więcej…każdy go ma. Aby się uwolnił potrzeba różnych kluczy. Wszystko zależy od człowieka. To czyni nas indywidualnymi. To w jaki sposób uwolnić mrok w sercu u konkretnej jednostki – Lecter ruszył powolnym krokami do stronę dziewczyny. Nie przestawał mówić – U niektórych tym kluczem może być jakieś wydarzenie, czyjeś działanie, czyjeś cechy, a nawet zwykłe słowa. Ale u niektórych… - Dr Lecter stanął nad Clarice i położył dłoń na jej włosach. Dziewczyna, reagując na to, spojrzała w górę - …jest to samo istnienie jakieś konkretnej osoby. Czasem drugi człowiek jest tym kluczem do naszego mroku.
- Pewnie…ma Pan rację…
- Rzadko się mylę, moja droga – dłoń doktora zaczęła głaskać Clarice po głowie, podczas gdy twarz mężczyzny lekko się zasępiła – Clarice…przypominasz mi kwiat.
Wargi Starling rozchyliły się w zdumieniu.
- Choć patrząc na to jak jesteś młoda… - kontynuował dr Lecter - …jesteś dopiero pączkiem kwiatu. Niedługo przed rozkwitem. A mimo to i tak posiadasz inteligencję, która nie dorównuje rówieśnikom. Posiadasz instynkt, który poprowadził cię do poprawnej oceny przestępcy. I to już teraz. Lecz gdy rozkwitniesz…ach Clarice! Wtedy nawet Federalne Biuro Śledcze będzie dla ciebie zbyt niskim progiem.
Dziewczyna nie umiała się powstrzymać. Uśmiechnęła się, a jej policzki leciutko się zaczerwieniły. Wiedziała, że każdy komplement, jak i każda obelga w ustach jej przyjaciela była szczera i dużo więcej warta niż u innego człowieka.
- Dziękuję, doktorze Lecter. To wiele dla mnie znaczy.
- Domyślam się – odrzekł Lecter, po czym zabrał rękę.
Hannibal może i był prawdomówny, lecz doskonale potrafił ukrywać co czuje. A nawet kontrolować i stłumić swe uczucia. W tej chwili, po wymówieniu tych słów…nie był kontent. I wiedział, że dziewczyna nie może tego zauważyć.
Potem zaczęli mówić o książkach, które doktor jej polecał. I tak reszta ich dnia było już jak zazwyczaj. Nic więcej znaczącego.
Kiedy doktor skończył na dziś pracę, oboje wyszli z budynku. Doktor nie proponował jej podwiezienia. Wiedział, że zrobił by jej tylko kłopot podjeżdżając jaguarem pod sierociniec. Na pewno zwrócili by uwagę.
- Do jutra, doktorze Lecter. Dzięki za książki. Oddam kiedy będę mogła – w torbie dziewczyny były dwie pozycje z biblioteki doktora. Te których była najbardziej ciekawa.
- Nie musisz się śpieszyć. Do zobaczenia – Hannibal naprawdę ledwo się powstrzymał, aby nie zwrócić jej uwagi by nie mówiła „dzięki”.
Clarice lubiła biegiem wracać do domu, a odkąd jej kolano się zagoiło, ta przyjemność z biegu tylko nabrała większej intensywności.
Dr Lecter obserwował biegnącą Clarice, aż do chwili gdy mu zniknęła z oczu. Postarał się by jej obraz dobrze zapisał się w jego pałacu pamięci. Obraz biegnącej dziewczyny bardzo mu się podobał, nie wiedzieć czemu.
Hannibal po powrocie do swojego domu, zamiast się przebrać czy przygotować kolację, zasiadł do fortepianu. Jego palce same zaczęły wygrywać nuty i podążyły za odpowiednią melodią. Nie musiał patrzeć na klawiaturę, aby idealnie grać.
Podczas gdy jedenaście palców dawało życie kolejnym dźwiękom, jego wzrok sięgał dalej niż jego mieszkanie. Patrzył na wspomnienie. Wspomnienie puszczone w zwolnionym tempie, w którym młodziutka dziewczyna biegnie. Raz biegnie do niego, raz w przeciwną stronę. Jej włosy zawsze falują w ten sam sposób. Coś naprawdę było w tych scenach. Nie przerywał tak długo, dopóki nie dokończył utworu. Co prawda nie była to jego własna kompozycja, ale zdecydowanie lepiej brzmiała według niego po jego własnych poprawkach.
Zakończywszy grać Dr Lecter miał już czystszy umysł.
- Clarice mi ufa.
Doktor powiedział to zdanie na głos, prawdopodobnie tylko po to by usłyszeć jej imię. Plus stwierdzony fakt był jego celem od jakiegoś czasu. Obecnie był zupełnie pewien, że go osiągnął. Zdobył zaufanie licealistki i o to mu w zasadzie chodziło. Ponieważ dzięki temu, ich znajomość oraz poszukiwanie wiary małej Starling znów mogły ruszyć naprzód.
Wracamy do gry – pomyślał Hannibal Lecter, mając w głowie już gotowy plan na jego następne kroki.

***

Piątek, przerwa przed ostatnią lekcją dzisiejszego dnia, czyli historią. Clarice siedziała na ławce i czytała jedną z książek, które wczoraj pożyczyła. Zaczęła od tej chudziutkiej, bo najszybciej mogła ją zwrócić doktorowi. Nie chciała trzymać ich zbyt długo, to by mogło go urazić.
Joan od tygodni się do niej nie odzywała, pewnie przez to, że się obraziła kilka tygodni temu, gdy koleżanka praktycznie ją zignorowała i zostawiła w tyle. Ale jako że dziewczyna nie potrafiła uczyć się na błędach i wreszcie dać sobie spokój z próbami zaprzyjaźnienia się ze Starling, po wielu dniach ciszy w końcu postanowiła znów spróbować swoich sił.
- Cześć, Clarice – przywitała się nieśmiało, przysiadając się do koleżanki.
- Cześć – Starling przywitała się jak gdyby nigdy nic, przerywając jedynie na moment czytanie. Jeśli miałaby być szczera, nawet nie zauważyła przez te tygodnie, że Joan się na nią obraziła.
- Co czytasz? Strasznie chude – Joan przechyliła się tak, aby zobaczyć tytuł – „Rozmyślania”. Dziwny tytuł. Kto to Marek Aureliusz?
- Cesarz rzymski – wyjaśniła Clarice – Ale parał się też filozofią.
Starling nie była zdziwiona, że jej koleżanka tego nie wiedziała. Tak jak ją zawsze oceniła, była ona wesoło głupiutka i jeśli się czegoś uczyła to tylko na sprawdzian i to nigdy nie był nawet poziom czwórki.
- Od kiedy to czytasz takie rzeczy? Zwykle widzę cię jedynie z podręcznikami.
I tu Joan miała punkt. Clarice jeszcze nie tak dawno nie czytało niczego co nie mogłoby by jej się przydać w szkole. Dla przyjemności … nie miała w zasadzie nic.
- Pożyczyłam od… - dziewczyna urwała gwałtownie. Niczym piorun uderzyła ją myśl, która powinna pojawić się już w cholerę dawno temu - …od… - zaczęła intensywnie szukać jak najniewinniejszej odpowiedzi - …od kolegi z sierocińca.
- O, to musi być z niego niezły intelektualista – Joan gładko to przełknęła. Źle wymówiła ostatnie słowo.
- I to jeszcze jaki – dodała szybko Starling po czym zmieniła temat – Mów co u ciebie? Dawno sobie nie plotkowałyśmy.
Właściwie to nigdy nie plotkowały, ale w tej chwili dziewczyna była zdesperowana, aby zmienić rozmowę na inne tory. Szybko zamknęła i schowała książkę, aby nie rozpraszała myśli koleżanki. Na szczęście Joan połknęła haczyk i cała w skowronkach rozpoczęła swoistą przemowę, jakie to ostatnie dni były ekscytujące. Zawsze chciała tak rozmawiać z Clarice, a teraz wreszcie jej się to udało i to z jej inicjatywy. Była przeszczęśliwa.
W czasie jej paplaniny, Clarice robiła wszystko co w jej mocy by skupić się na jej słowach choć było to trudniejsze niż zrozumienie słów cesarza z książki. Wiedziała, że musi wyglądać na zainteresowaną. Dodatkową motywację sprawiał fakt, że sprawiła tym Joan przyjemność. Ukuły ją wyrzuty sumienia, ale niezbyt mocne.
Starling nie mogła pojąć jakim cudem wcześniej na to nie wpadła. Na początku znajomości z dr Lecterem, on po prostu ją interesował, potem rozzłościł i sprawiła, że chciała utrzeć mu nosa i pokonać w jakieś jego porąbanej grze psychologicznej w pytania. A obecnie…byli na stopie przyjacielskiej, a gniew z pierwszego dnia ich znajomości został zepchnięty przez cieplejsze uczucia. Przebywanie z Lecterem czasami było takie wyciszające, wręcz…naturalne, że nie wpadło jej do głowy, że z cudzej perspektywy ich przyjaźń nie jest normalna.
No bo czy ktoś może sobie wyobrazić co wspólnego mogą mieć 38-letni genialny doktor psychiatrii z 18-letnią licealistką z sierocińca? Ona sama nie wiedziałaby co rzec.
Ale to była prawda. Mieli coś wspólnego.
Ale z punkty widzenia osoby trzeciej ich przyjaźń była niepokojąca. Przecież to jasne, że doktor miałby kłopoty, gdyby ktoś dowiedział się, że kiedy przyjmuje pacjentów w godzinach popołudniowych, to za ścianą siedzi schowana uczennica…Przecież to jasne co by sobie ktoś pomyślał. Wszystko zawsze przyrównuje się do seksu. I nie ważne co złego można by powiedzieć o Hannibalu Lecterze, on na pewno nie myśli by ją wykorzystać w ten sposób. On takich ludzi nienawidzi. Ale ona to wiedziała, a inni nie.
- Niesamowite, prawda? – słowa Joan wróciły ją na ziemię. Musiała odpowiedzieć.
- I to jak! – odrzekła bez zająknięcia i z entuzjazmem, mimo że nie wiedziała co było takie niesamowite. Bardziej skupiła się na graniu zainteresowania niż słuchaniu.
- Prawda?! Ale wystarczy już o mnie! Wreszcie rozmawiamy jak przyjaciółki, a więc twoja kolej! Ten kolega, od którego pożyczyłaś tą książkę… - Clarice zaklęła głośno w myślach - …to twój chłopak?
To chyba ten rodzaj scen, kiedy bohater coś pije i wówczas słyszy coś szokujące, więc niechcący wypluwa wszystko i się krztusi. Pewnie, gdyby Starling miała w dłoniach jakiś kubek z napojem, to tak by się właśnie potoczyły sprawy. Zamiast plucia, zakrztusiła się, ale powietrzem.
- No co ty?! – wyrzuciła, gdy już doszła do siebie – To nic z tych rzeczy!
Chłopak? Patrząc na to jak niedojrzale brzmi to słowo, w jej głowie zdawało się obrażać Lectera. To …mężczyzna, nie chłopak, litości.
- Serio? – Joan wydawała się zdziwiona – To co cię zmusiło żeś wzięła od niego te nudziarstwa? Filozofia i ty? Pierwsze słyszę.
- To nie nudziarstwa! Gdy się człowiek skupi…to nawet łatwo zrozumieć…
Czuła się dziwnie nieszczerze, a przecież nie kłamała. Może i Joan nie wiedziała, ale filozoficzne tematy były od jakiegoś czasu częścią jej rozmów z doktorem. Ale nie mogła się do tego przyznać, byłoby jeszcze gorzej.
- Serio nic? Tylko pożyczyłaś, nie lecisz na niego?
- Nie! – zaprzeczyła głośno i w tejże chwili przed oczami wyświetliło jej się wspomnienie dnia wczorajszego, gdy dr Lecter głaskał ją po włosach i przyrównał do pączka kwiatu. Jak na zawołanie spiekła raka – Poza tym… - dodała już cichszym tonem i bardziej bezwiednie - …on jest… - 20 lat starszy, ale tego też nie mogła powiedzieć - …Nie jestem odpowiednia dla niego. To nie moja liga.
- Aha! – krzyknęła z triumfem jej rozmówczyni – Czyli jednak na niego lecisz!
- Nie lecę! Przecież cały czas tłumaczę!
- I kłamiesz! Jesteś czerwona jak burak! W dodatku to ostatnie zdanie wypowiedziałaś tak smutno, że nie ma innej opcji!
- Że co?! – brzmiała smutno? Serio?
I w tej właśnie chwili zadzwonił dzwonek na lekcję. Clarice dawno nie poczuła tak silnej ulgi.
„Dzięki ci Panie Boże! Choć mogłeś wcześniej!” – pomyślała Starling z ulgą. To było odruchowe, nie żeby zaraz odezwały się w niej uczucia religijne. Poderwała się szybko z ławki.
- Chodźmy, lekcja się zaczyna – nie udało jej się powstrzymać triumfu w głosie.
- I tak do tego wrócę Clarice – Joan była tak szczęśliwa dzięki ostatnim minutom, że bez wahania uwiesiła się na ramieniu Starling, niczym stara przyjaciółka. Bo właśnie tak się czuła, po raz pierwszy w jej towarzystwie – I nie gadaj, że to nie twoja liga, to niemożliwe! Jesteś śliczna. Mogłabyś go mieć od tak, jeśli zechcesz.
- Tak, tak – dziewczyna zbyła koleżankę niczym małe dziecko, lecz nie wyrwała ramienia z jej uścisku. Pozwoliła jej robić co chciała, a czemu by nie? Naprawdę przypominała jej teraz dziecko, które dostało słodycze lub nową zabawkę.
Wchodząc do klasy aż musiała dotknąć policzka, aby mieć pewność że nie jest już gorący z czerwoności. Nim jeszcze lekcja się skończyła, dziewczyna zdołała te wszystkie nonsensy, które Joan nakładła jej do głowy odsunąć daleko na boczne tory.

***

Clarice stała w ulicy naprzeciwko budynku, w którym przyjmował dr Lecter. Zerknęła na swój zegarek na ręce. Był taniutki i stary, ale przynajmniej chodził, a tylko to się liczyło. Według niego zostały jeszcze jakieś 2 minuty, czyli dosłownie chwilka, zanim czas spotkania z pacjentem minie. Doktor dzielił się z nią swoim grafikiem, aby nie musiała się obawiać i wchodzić do jego gabinetu, wiedząc że w środku jest tylko on.
Dziewczyna czekała cierpliwe, aż w końcu zobaczyła jak z budynku wychodzi jakiś facet. Domyśliła się, że to pacjent. Poczekała jeszcze momencik by się upewnić, że mężczyzna po nic się nie wróci, a gdy już miała pewność przeszła na drugą stronę ulicy i weszła do budynku.
Przed drzwiami gabinetu zawahała się, pierwszy raz od dawna. A to wszystko przez te jej dzisiejsze myśli, które nałożyły jej zmartwień. Teraz nie będzie mogła uciec od problemu, co będzie jeśli ktoś się dowie o ich znajomości?
Nie chodziło jej o nią samą. Opiekunowie w sierocińcu czy nauczyciele…mogli ją cmoknąć. Chuja ich to obchodziło. Ich opinią się w ogóle nie przejmowała. Jakoś dała by sobie radę. To o doktora i opinie ludzi o nim ją martwiły. Nie chciała by przez nią stracił reputację. Jak nic rozeszły by się plotki, że kręcą go licealistki, nawet gdyby oboje gorąco zaprzeczali. Ludzie wierzą w co chcą.
Kiedy tak pozwoliła tym zmartwieniom zalać jej umysł, te nagle jak się dziś pojawiły tak nagle zniknęły poprzedzone jej cichym śmiechem. A wywołał go obraz doktora w jej głowie. Obraz którego nie potrafiła sobie wyobrazić, czyli Lectera martwiącego się opinią publiczną. W tej kwestii przecież byli podobni, doktor również nie patrzył się na innych. I był 100 razy silniejszy niż ona. On by pewnie lepiej poradził sobie ze sprawą niż ona. Już kiedy wpadli na siebie po raz pierwszy była w stanie poczuć od niego aurę niebezpieczeństwa.
To doktora Hannibala Lectera powinni ci plotkarze się bardziej obawiać, a nie on ich! Teraz to wydawało się takie oczywiste.
Uspokojona przez samą siebie, Clarice delikatnie zapukała do drzwi, po czym ostrożnie je otworzyła. Doktor stał na środku pokoju, odwrócony do niej plecami. Jednak na dźwięk otwieranych drzwi obejrzał się do tyłu. Ujrzawszy ją w progu uśmiechnął się, widocznie jej oczekiwał.
- Witaj, Clarice – dziewczyna zauważyła, że kiedy doktor wymawia jej imię przedłużając literkę „i” i pojawia się ów syk, oznacza to że Lecter ma wyjątkowo dobry nastrój. Lub ma coś w zanadrzu. Zwykle to się łączyło.
Jeśli jakiekolwiek zmartwienie jeszcze się w niej tliło, to teraz kompletnie zniknęło. Nikt nie chciałby chyba mieć doktora za wroga, wystarczyło by na to jedno spotkanie.
- Dzień dobry, doktorze – odpowiedziała grzecznie. Raz czy dwa powiedziała „cześć” i wówczas ujrzała takie spojrzenie, że kolejny raz się nie odważyła. Ten mężczyzna miał wyjątkowe maniery i oczekiwał ich od innych. Czasem jeszcze strzelała gafy, ale i tak odczuwała, że jego wpływ ją zmienia.
- Jak się dziś czujesz? – spytał niby od niechcenia, wskazując jej miejsce na sofie.
- Bardzo dobrze – przynajmniej teraz. Siadłszy na swoim miejscu poczuła się jakby wróciła do domu – Już prawie skończyłam „Rozmyślania”.
- I jak ci się podoba? – spytał doktor, również siadając naprzeciw niej.
- Wszystko rozumiem. Przynajmniej mi się tak wydaje…
- Jesteś tym zdziwiona? Niedocenianie własnej inteligencji nie jest w stylu najlepszej uczennicy w szkole.
- Bycie dobrym w nauce, a bycie inteligentnym to nie to samo.
- Ale można to łączyć – dr Lecter nagle z mgnieniu oka przyjął wyraz twarzy czystej łagodności – Clarice…od dawna interesuje mnie pewna rzecz. Mogę ci zadać pytanie?
Starling wyprostowała się automatycznie. Czyżby…? Już o tym zapomniała, o ich grze, która nawet się nie rozkręciła. Wydawało się to tak dawno temu, w innej epoce.
- Oczywiście, że tak – powiedziała od razu, zanim porządnie się zastanowiła.
- W jaki sposób zmarł twój ojciec?
Dziewczyna z całej siły chciała zachować spokój, ale i tak wiedziała, że sposępniała na twarzy. Lecz gniewu nie poczuła, już nie.
- Tata był szeryfem w naszym miasteczku. Pewnej nocy zaskoczył dwóch włamywaczy. Kiedy wysiadał ze swojego pick-upa, zablokowała mu się strzelba i zastrzelili go. Nie wiem jak się zacięła, to było coś z mechanizmem. Nie znam się jeszcze na tym.
- Zginął na miejscu? – podczas zadawania pytania, oczy Lectera rozbłysły, a czubek języka wysunął się lekko na wierzch, ale Clarice wpatrywała się obecnie w swoje dłonie, więc tego nie spostrzegła. Doktor czuł teraz, że kilka kawałków układanki wskoczyło na swoje miejsce, a to tylko dzięki tej krótkiej odpowiedzi.
- Nie – odpowiedziała – Miał silny organizm. Odszedł dopiero po miesiącu.
- Czy widziałaś go w szpitalu?
Odpowiedź nadeszła po dłuższej chwili.
- Tak… - ledwo to było słychać.
- Dziękuję, moja droga. Cieszę się, że mówiłaś tak szczerze – doktor sądził, że na razie lepiej nie naciskać. Nie mógł stracić tego, na co napracował się przez ostatnie tygodnie.
- Czy w takim razie moja kolej na zadanie pytania? – spytała już mocniejszym głosem, unosząc wzrok z powrotem na swego rozmówcę.
- Jeśli masz jakieś, to pytaj.
- Co by się stało, gdyby ktoś dowiedział się jak częstym gościem jestem w pana gabinecie? I to nie jako pacjent? – jej umysł, jakby osłabiony musiał się upewnić w tej kwestii – Miałby Pan przeze mnie kłopoty?
Jeszcze nigdy Starling nie udało się zaskoczyć doktora, lecz dziś najwidoczniej był pierwszy raz. Lecter jednak szybko się otrząsnął.
- Wybacz, Clarice. Nie spodziewałem się, że martwisz się o mnie. To miłe… Moja odpowiedź jest następująca: Gdyby ten ktoś ośmielił się obrazić cię lub insynuował jakieś rzeczy niegodne twojej osoby, to spotkało by go coś bardzo nieprzyjemnego z mojej strony.
Coś przerażająco prawdziwego było w tym zdaniu. Gdyby tylko wiadomo było jak bardzo nieprzyjemne rzeczy doktor miał na myśli, ucieczka z krzykiem byłaby wskazana.
- Uśmiechasz się, Clarice.
Dziewczyna odruchowo podniosła dłoń do swojej twarzy. Nie zdawała sobie sprawy, że się uśmiechnęła.
- Rzeczywiście. Nie wiem dlaczego.
Lecz dr Lecter już podejrzewał dlaczego. Podniósł się z fotela i podszedł do Starling wyciągając rękę.
- Lepiej chodźmy do części prywatnej, a właściwie teraz to twój pokój do nauki. Następna pacjentka to Pani Holmes, a wiesz już jak ona lubi wchodzić bez pukania. Nie chcemy być zaskoczeni, prawda?
Clarice kiwnęła głową i ujęła dłoń doktora. Bez oporów dała się zaprowadzić do tego małego pomieszczenia.
Wiedziała już od dawna że nigdy nie przyzwyczai się do dotyku doktora. Choć nie był on niczym niezwykłym. To chyba była specyficzna reakcja na konkretną osobę.
- Jak jutro z twoją pracą, Clarice? – spytał doktor, puszczając jej rękę, aby mogła usiąść na „już swoim” krześle.
- Mam wolny weekend. Pierwszy raz od dawna. Bratanica szefa potrzebuje kasy, więc szef oddał jej pół moich zmian. Będę mieć co drugą sobotę i niedzielę wolną przez jakiś czas. Co dziwne, szef zachował się jak człowiek i nie zmniejszył mi pensji. Rzekł, że to sprawa rodzinna i że nie powinnam przez to obrywać.
- Dobrze dla ciebie. Będziesz miała więcej czasu na odpoczynek. Choć czasem mam wrażenie, że nie znasz tego słowa – powiedział doktor opierając się o przeciwległą ścianę, aby móc być naprzeciwko dziewczyny.
Starling zaśmiała się cicho.
- Znam, ale ostatnio jedyne miejsce w którym odpoczywam to… - urwała w tym miejscu i gwałtownie spochmurniała. Znów wpadło jej coś do głowy. Postanowiła od razu się z tym skonfrontować – Kiedy zadawał mi Pan pytanie o mojego ojca…Powstrzymuje się Pan?
- Co masz na myśli, Clarice? – Lecter zwiększył czujność, choć nie było tego po nim widać.
- Chce Pan wiedzieć więcej. Zadać więcej pytań. Powstrzymał się Pan by mnie nie spłoszyć.
- To nie jest pytanie.
- Owszem nie jest – dziewczyna zamyśliła się na chwilkę, aż podjęła decyzję – Co jeszcze chce Pan wiedzieć doktorze? Proszę zadać pytanie.
Dr Lecter zwęził lekko oczy. Nie potrafił przewidzieć o co jej chodzi.
- Co się działo z tobą po śmierci ojca? Po jakim czasie trafiłaś do Luterańskiego sierocińca? Co się działo między tymi zdarzeniami?
Clarice odczekała dosłownie sekundę zanim odrzekła.
- Przykro mi, ale nie zamierzam odpowiadać.
Zaległa minuta ciszy. Oboje rozmówców utrzymywali przez ten czas kontakt wzrokowy, ledwo co, a prawie że w ogóle nie mrugając. Doktor był pod małym wrażeniem. To on wreszcie to przerwał. Nie wydawał się zły, uśmiechnął się nawet, ale to nie uśpiło czujności Starling.
- Więc to twoja taktyka…Powiesz mi dlaczego?
- Ponieważ ta gra nazywa się Quid Pro Quo, prawda? A ja nie mam do Pana żadnych pytań. Nie mogę więc odpowiedzieć na pańskie, skoro nie dostanę nic w zamian.
- Naprawdę nic cię nie ciekawi? Mówiłam poważnie, że odpowiem na każde twoje pytanie i nie będę kłamał.
- Wiem i wierzę Panu, doktorze. Tylko, że… - zawahała się, ale już z innego powodu. Ewidentnie nie chciała tego powiedzieć.
- Że? – Lecter nie zamierzał jej tego odpuścić
- Że nie chce by to co jest się skończyło. Ten spokój, który tu czuje…Nasza przyjaźń… Do czego ta gra doprowadzi? Co zmieni? Wiem już, że nie chcę tego wiedzieć. Boję się, że stracę…
- Że co stracisz?
- Ja…
I w tym momencie zza uchylonych drzwi do głównego gabinetu dało się słyszeć osobę trzecią. Ktoś wszedł do pomieszczenia, bez pukania i wołał właśnie doktora. Hannibal rzadko używał wulgaryzmów, ale w tej chwili miał ochotę zdrowo przekląć. Jego pacjentka zakłóciła im rozmowę w tak ważnej chwili. Taka okazja mogła się nie powtórzyć. Irytacja zalała go, lecz widać to było jedynie w jego oczach.
- Pani Holmes – szepnęła konspiracyjnie Clarice. Ona w odróżnieniu od doktora, cieszyła się, że im przerwano.
- Najwidoczniej – Lecter podszedł do drzwi, ale rzucił na odchodne jeszcze jedno – Za godzinę, Clarice.
Drzwi zatrzasnęły się za nim, a Starling z westchnieniem położyła się na blacie. Pomyślała, że źle zrobiła poruszając ten temat, ale i tak było już za późno.
Zza grubych ścian i drzwi, dziewczyna nigdy nie mogła usłyszeć żadnych rozmów doktora z pacjentami. Zawsze otaczała ją tu praktycznie nie zmącona cisza. Normalnie to pomagało jej się skupić na nauce, ale dziś jakoś jej się ode chciało. Pewnie przez ten powrót do gry.
Gdzie się podziała jej determinacja by nie pozwolić wygrać doktorowi? Chyba po prostu po bliższym poznaniu zrozumiała, że nie ma szans. I naprawdę nie chciała stracić tego, co oboje teraz mieli. Skąd pewność, że podczas gry doktor w końcu zrozumie, że jest zwykłą licealistką i nie ma powodu by się interesować nią czy prowadzić inteligentne dysputy, w których i tak on przewodzi.
Clarice z westchnieniem w końcu zdjęła torbę z ramienia. Ponownie ułożyła głowę na stole, tym razem wygodniej, podpierając ją swoimi ramionami. Czuła się zmęczona.
Dzisiejsze zmartwienia obudziły w niej obawę, że kiedyś straci tą przyjaźń z doktorem. Teraz to tego chciała chronić.
„Nie spodziewałam się, że aż tak go polubię” – pomyślała dziewczyna, gdy powieki zaczęły jej niespodziewanie ciążyć – „Naprawdę…bardzo…I nawet pomimo tego…że czasami się boję…do czego on potrafi być zdolny”
To była jej ostatnia myśl zanim zapadła w sen.

***

Dr Lecter zamknął drzwi po odejściu pacjentki. Nie powiedział Clarice, że to była ostatnia umówiona terapia na dzisiaj.
O dawno, mu się czas nie dłużył jak przez ostatnią godzinę. Ale swoją pracę wykonał skrupulatnie, bez zarzutów. Pani Holmes nie należała do tych najgorszych rodzajów pacjentów, poza tym według niego niedługo będą mogli zakończyć terapię.
Hannibal ostrożnie wszedł do pokoju obok i z miłym zaskoczeniem odkrył drzemiącą przy stole Clarice. Niemalże odruchowo podszedł do niej i odgarnął opadający kosmyk włosów. Dziewczyna nie drgnęła.
- Mała Starling, jesteś godnym przeciwnikiem – szepnął tak cicho, aby dziewczyna się nie obudziła – Rozgryzasz mnie i blokujesz ruchy. Nie pozwalasz mi ujrzeć całej ciebie, bo…jak to ujęłaś boisz się. Boisz się, że stracisz część siebie. Podoba ci nasza znajomość? Lecz nic nie może stać w miejscu. Clarice boisz się… - pochylił się odrobinę i wziął głęboki wdech - …ponieważ czujesz instynktownie, że to ja jestem kluczem do mroku w twoim sercu.
Odsunął się szybko i podszedł do swoich licznych tutaj szafek. Zaczął przeszukiwać jedną z nich, aż znalazł to czego szukał. Kilka ruchów i już miał gotowe to co potrzebował. Z powrotem odwrócił się w stronę Starling i można było zobaczyć że miał teraz w dłoni pełną strzykawkę.
W tych wszystkich szafkach doktor Lecter trzymał różne rodzaje leków i specyfików. Zdecydowanie zbyt dużo. Większość z nich nie powinna być potrzebna zwykłemu psychiatrze. Tylko szpitale były chyba lepiej wyposażone w te wszystkie chemikalia niż Lecter. Gdyby specjalista obejrzał zawartość tych szuflad pewnie by się zaniepokoił, ale nikogo takiego tu nie było.
Hannibal bezszelestnie podszedł do śpiącej Clarice. Jedno jej przedramię było trochę odsłonięte co jedynie ułatwiło pracę. Doktor bez zwłoki wkuł strzykawkę w żyłę dziewczyny. Powieki jej drgnęły, ale się nie obudziła. Lecter wstrzyknął całą zawartość, po czym pozbył się szybko pustego narzędzia.
Specyfik, który doktor wstrzyknął Starling nie był niebezpieczny dla jej zdrowia. Jego działanie polegało na tym, że człowiek stawał się niebywale ugodowy i posłuszny. Odurzenie powodowało uczucie senności i na nią właśnie człowiek zrzucał winę za swoje zachowanie. Oczywiście wszystko pamiętał, ale mało kto zorientowałby się, że nie był senny tylko pod wpływem leku. Jednakże najważniejsza cecha tego specyfiku polegała na tym, że oprócz posłuszeństwa pojawiała się także całkowita szczerość. Specjaliści nazywali lek „serum prawdy”
Dr Lecter wiedział, że wcześniej czy później będzie musiał posunąć się do odurzenia Clarice. Szykował się na to, nie spodziewał się jedynie, że ona sama da mu sygnał na odpowiedni moment. Skoro nie chce grać w grę, to czas zmienić jej zasady.
- Twoje obawy są bezpodstawne moja droga – mówił doktor choć dziewczyna jeszcze się nie wybudziła – Bałaś się, że nić przyjaźni którą zaciągnęliśmy zniknie? Nie pozwolę na to. Bałaś się, że się tobą znudzę i stracisz swój mały dom? Clarice, jesteś zbyt zajmująca bym pozwolił ci zniknąć. Boisz się że złamię twoją wiarę i stracisz w ten sposób część swojej osobowości?
Starling zaczęły drżeć powieki, a z ust wydobył się słaby pomruk. Budziła się.
- Nie obawiaj się. Nie miałaś szans przede mną uciec. Twoja wiara zostanie złamana, ale czemu nigdy nie pomyślałaś, ze to będzie dla ciebie dobre? Że pozbędziesz się ciężaru? Pokażę ci to Clarice. Ulgę jaką daje wolność. Uwolnię cię od tej wiary, dla twojego dobra. Nie broń się przed czymś co ci pomoże.
Dziewczyna otworzyła powoli oczy. Jej zamglony wzrok mówił, że lek zaczął działać.
- Doktorze… - wymamrotała cicho. Czuła się taka otępiała, senna i lekka.
- Chodź ze mną Clarice – Lecter wziął ją za ręce i poprowadził do gabinetu. Ona poszła za nim bez sprzeciwu – Połóż się – wskazał na sofę, a ona posłuchała od razu. Doktor usiadł na brzegu obok niej. Starling była całkowicie bezwolna choć nie zdawała sobie z tego sprawy. To co każe doktor to ona uczyni bez szemrania.
- Porozmawiamy? – dziewczyna kiwnęła głową potulnie, nie czuła się sobą – Cieszę się Clarice. A teraz proszę odpowiedz mi na moje wcześniejsze pytania oraz…
W zamku w sercu dziewczyny pojawił się klucz.
- …opowiedz mi wszystko o swoim tacie.
I Clarice zaczęła mówić…wszystko.
Klucz powoli się przekręcał i otwierał przed doktorem Lecterem całe wnętrze Clarice Starling.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz