niedziela, 18 lutego 2018

Niektóre z naszych gwiazd... - Rozdział 7



Znów jest w tej szopie. Jest bardzo głodny i wychudzony. Zimno mu, ale już się przyzwyczaił. Martwi się jedynie o Miszę. Obejmuje ją swoim drobnym ramieniem, mając nadzieję, że trochę ulży jej w tym mrozie. Drewniane, pełne szpar ściany nie chroniły ani ich, ani reszty dzieci.
Znów przyszli. Zabrali kolejne dziecko i rzucili w ich stronę kawałek czerstwego chleba. Hannibal szybko go wziął, zanim ktoś inny go zabrał. Oderwał kawałek i włożył do ust, ale tylko na moment. Chodziło o to, aby zmiękczyć ten twardy niczym głaz chleb, aby Misza mogła go zjeść. Wyjął miękki już kawałek z ust i podał siostrze.
Do tej pory sen zgadzał się z jego wspomnieniami, z jego przeszłością, lecz teraz coś się zmieniło. Mała Misza pokręciła przecząco główką odmawiając posiłku. W rzeczywistości nigdy to się nie zdarzyło, a obecnie we śnie nie chciała jeść.
Położyła rączkę na jego dłoni i skierowała ją w jego stronę, wpychając chleb z powrotem do jego ust.
- Braciszek też głodny. Musi jeść.
Hannibal połknął chleb. To była taka ulga, był taki wygłodniały. Dostał wyrzutów sumienia, że Misza może być głodna, podczas gdy on je. Znów pokręciła główką.
- Misza już jadła. Teraz kolej braciszka. On musi żyć, musi być silny.
Hannibal wstał, nie wiedząc jednak dlaczego. Zrobił to automatycznie. Stawał się wyższy. Chłód i głód odeszły. Pozostał jedynie głosik jego siostry.
- Braciszku, bądź szczęśliwy. Razem ze mną…
Hannibal odwrócił głowę, aby zamajaczyły mu przed oczami czyjeś włosy. Jakiejś biegnącej postaci. Wprost w jego stronę. Wyciągnął rękę…

***

Dr Lecter otworzył oczy. Był w szoku. To był chyba pierwszy raz, kiedy śnił o przeszłości i nie zerwał się z krzykiem z łóżka lub nie zapocił ubrań. Ten sen nie był koszmarem, nic mu nie było, był spokojny. Więc co się stało?
Zerknął w prawo na nocny stolik. Dobrze widział w ciemności, dochodziła godzina 4 w nocy. Zasnął o wiele wcześniej niż zwykle, nic dziwnego, że już był wyspany.
Spojrzał w lewo. Clarice leżała wtulona w jego bok, używając jego ramienia jak poduszki. Spała spokojnie, z lekkim uśmiechem na twarzy.
Hannibal odsunął swój sen na bok. Teraz patrzenie na śpiącą dziewczynę było ważniejsze. Dawało realności temu, co się wczoraj wydarzyło. Ich remis…Po jednej wygranej dla każdego, a to była ich nagroda za cierpliwość.
Lecter chciał nowego planu. Chciał teraz wciągnąć Clarice do swojego życia, najgłębiej jak się tylko da. Do każdego aspektu…jeśli to możliwe, ale jak to dobrze przeprowadzić? I czy jest to w ogóle możliwe? Znając dziewczynę, wszystko mogło się zdarzyć.
Starling, jakby wyczuwając, że jest obserwowana zaczęła się budzić. Pomogło jej przy okazji to, że jej „poduszka” zaczęła się ruszać. Powoli otworzyła oczy, od razu napotykając jego wzrok. Powieki momentalnie jej się rozszerzyły, gdy jej umysł zalały wspomnienia wczorajszego dnia.
- Więc… to nie był sen? – spytała zamiast powitania, nie dowierzając, że jest tutaj, w tym dużym łóżku, nad ranem i leży obok obiektu swoich uczuć.
- Nie, zdecydowanie nie był – odparł, przykładając dłoń do jej policzka, co jedynie powiększyło jej uśmiech.
- Całe szczęście… - westchnęła, po czym wtuliła się w niego całym ciałem. Ulga, że to była rzeczywistość, rozeszła się po niej falą.
Lecter odwzajemnił uścisk, pozwalając jej na te chwilę szczęścia. Jego samego ogarniał ten nowy spokój… To było takie nowe, dać komuś szczęście, ponieważ chciał tego.
Trwali tak kilka minut. Ciszę jako pierwszą przerwała Clarice. Zadała pytanie z obawą, nie śmiąc spojrzeć w górę, aby zobaczyć jego twarz.
- Doktorze… Co teraz?
- To znaczy? – zerknąwszy w dół, dostrzegł jej niepokój.
- My…Czy my teraz…Co teraz będzie z … znaczy się… - zaczęła się gubić w słowach, wciąż tuląc się do niego. Zrozumiał jednak o co jej chodzi.
- Zostaje tak jak jest. Z tą różnicą, że zamiast przyjaciółmi, jesteśmy teraz kochankami.
- Ko… - wreszcie uniosła wzrok, napotykając świecące w ciemności czerwone punkciki.
- A co? Uważasz, że po tym co zrobiliśmy, mógłbym cię potraktować jak…
- Nie, nie – zaprzeczyła szybko – Wiem, że nie, ale chyba…po prostu chciałam to usłyszeć.
- Tu już wiesz – nie dał rady, musiał się uśmiechnąć, żeby dodać otuchy– Jesteśmy i zostaniemy razem. Jako para.
- Ale tak jak w poprzednim, nazwijmy to etapie, nie mówimy nikomu co nas łączy, prawda? – powiedział to z pewnością i lekkim rozczarowaniem. Pogłaskał ją po włosach, widząc jej niezadowolenie.
- Wiesz, że tak powinniśmy, Clarice. Może i nie boimy się konsekwencji wyjawienia prawdy, lecz nie chcę celowo narazić cię na kłopoty, których można uniknąć.
- Oj tam, mam je gdzieś – wyrzuciła, choć w duchu przyznawała mu rację. Przecież także nie chciała sprawiać Lecterowi problemów, skoro można ich uniknąć.
- Najdroższa, mogliby cię wyrzucić z sierocińca lub przenieść, panują tam wysokie morale. Na zawsze pozostałoby to jako plama w twoim życiorysie. Nie wspominając o tym, że rówieśnicy mogliby zacząć się nad tobą znęcać. Oczywiście wyobrażam sobie, że każdemu z prześladowców dawałabyś solidnego sierpowego, co jednak doprowadziłoby do kolejnych kłopotów w szkole przez ciągłe bójki.
- Rówieśnicy, co mnie oni obchodzą? Zamiast dokuczać, powinni mi bardziej zazdrościć – rzuciła mu zalotne spojrzenie, odsuwając na bok wyobrażenie jej samej startującej z pięściami do każdej osoby, która spojrzałaby krzywo na doktora z powodu tego, że z nią sypia.
- Zazdrościć? Clarice…Ja dobiegam czterdziestki.
- A ja dwudziestki – nie wstydząc się swojej nagości, dziewczyna zmieniła pozycję, kładąc się na nim, nie przerywając kontaktu wzrokowego – I od kiedy przejmuję się Pan naszym wiekiem?
- Nie przejmuję się, Clarice – rzekł, obejmując ją w talii – Po prostu nie chcę byś pobiła całą swoją szkołę. Co innego radzenie sobie z problemami, a co innego wywoływanie ich na siłę – chcąc ją pocieszyć dodał – Poza tym, to nie tak, że będziemy nasz związek utrzymać w tajemnicy na zawsze.
- Naprawdę? – od razu się ożywiła.
- Oczywiście, że nie. Na dłuższą metę tak się nie da. Wyjdziemy z cienia, gdy skończysz szkołę. Wtedy nie będzie obaw o sierociniec, czy o akty przemocy w szkole.
To były jedyne poważne kwestie, których wolał uniknąć. Poza tym był jeszcze jeden powód… Clarice nie mogła być z nim powiązywana, póki nie zakończy sprawy Rozpruwacza. Wciąż istniało ryzyko, że odkryją, że to on, a wówczas Clarice… miałaby piekło. Tyle że „zakończyć sprawę” w jego mniemaniu znaczyło coś innego… Rozpruwacz z Chesapeake miał zniknąć, ale nie morderca.
- I to mi się podoba – pochyliła się w jego stronę, ale zatrzymała się tuż zanim ich usta się złączyły – A co z pańskimi problemami jak wyjdzie na jaw, że jesteśmy razem?
- Nic, zawsze by były, nie ważne ile byśmy byli w ukryciu. Zresztą jak możesz przewidywać Clarice…mało mnie one obchodzą. To, że teraz nie będziemy się ujawniać, jest wyłącznie ze względu na ciebie. Wiem, że sobie byś z tym poradziła, lecz nie chcę byś musiała dźwigać więcej niż to konieczne – zwłaszcza, że niedługo chciał, aby poniosła tego bagażu naprawdę dużo.
Taka troska…nie było do niej przyzwyczajona, ale była w tak niebiańskim nastroju, że pewnie zgodziłaby się na wszystko.
- Naprawdę jest Pan dziwny – rzekła, muskając lekko ustami jego górną wargę – Okrutny, a jednocześnie troskliwy. Tak się da?
- Najwyraźniej – podsumował i sam zakończył jej podchody, złączając ich usta do końca.
Z tym pocałunkiem do Starling chyba wreszcie dotarło, że to jest rzeczywistość. Zachowywała się coraz śmielej ocierając się o niego i otwierając usta, pogłębiając pocałunek. I choć Lecter nawet byłby chętny, aby kontynuować, to również dobrze pamiętał o tym co niesie ta rzeczywistość.
- Clarice… - przerwał pierwszy, odsuwając ją nieco ku jej niezadowoleniu – Jeśli mnie pamięć nie myli… dziś jest poniedziałek, prawda?
Do dziewczyny dotarło o co mu chodzi.
- O kurwa – wyrzuciła, zdumiona, że zapomniała – Mam szkołę! – szybko spojrzała na zegar i odetchnęła z ulgą, że jest dopiero grubo po czwartej rano. Ale było coś jeszcze gorszego…nie zdąży już na budzenie w sierocińcu. Znowu odkryją, że jej nie było. Cóż…trudno, niech się przyzwyczajają, bo będą powtórki.
- A ja pracę. Nie mamy czasu, jeśli chcesz jeszcze wrócić do sierocińca, aby się przebrać.
Znów punkt. Nie mogła iść do szkoły we wczorajszych ciuchach. Jej dobry humor znów zmalał.
- Nie dąsaj się, Clarice – Lecter wyraźnie był rozbawiony jej rozczarowaniem.
- Nie dąsam, doktorze – powiedziała to patrząc w bok, aby po chwili sturlać się z niego i znów ułożyć obok.
- „Doktorze”; „Pan”. Poszliśmy już krok dalej, moja droga.
- Wiem, ale…muszę się przyzwyczaić – jakoś niekomfortowo się czuła, mówiąc mu na co dzień po imieniu. Może musiała się do po prostu przyzwyczaiła?
- Dobrze, nazywaj mnie jak chcesz – Hannibal wstał z łóżka, nie zwracając uwagi na własną nagość. Za to dziewczyna spiekła raka na ten widok. Może sobie tam dobiegać czterdziestki, ale w jej ocenie wciąż było na co popatrzeć – Poprawić ci humor?
- Jak? – spytała, siadając na łóżku i pozwalając, aby kołdra ją odsłoniła. Skoro on się nie przejmował brakiem ubrań, to ona też nie zamierzała.
- Nadal mamy trochę czasu, a jeśli podwiozę cię do domu dziecka, a potem do szkoły to mamy go jeszcze więcej. Zanim zrobię nam śniadanie, możemy wziąć razem kąpiel.
Na tą propozycję, aż oczy jej rozbłysły.
- Serio?!
Uśmiech doktora zmienił się w odrobinę złośliwy, kiedy odparł.
- Ale bez seksu.
- Co? Czemu?! – i znów jej nadzieje się rozprysły, dobrze że chociaż były krótkie. Tylko czy on naprawdę musi się tak znęcać?
- Bo wczoraj zrobiliśmy to bez zabezpieczenia. Ale znam twój cykl i wiem, że wczoraj nic nam nie groziło, lecz dziś zaczyna się ryzyko, że mogłabyś zajść w ciąże. A nie mam żadnych zabezpieczeń, więc nie będziemy kusić losu.
Starling miała ochotę palnąć się w czoło. Poczuła się taka głupia, że na to nie wpadła. W ogóle nie przyszła jej do głowy możliwość zajścia w ciążę, miała wtenczas strach i determinację w głowię, a potem taką ulgę, że nie pomyślała o oczywistości. Dobrze, że doktor pamiętał. Przez moment zastanawiała się, skąd Lecter zna jej cykl, ale szybko doszła do wniosku, że w sumie lepiej nie wiedzieć.
- Tak, ma pan rację. Przepraszam, nie pomyślałam o tym.
- Clarice, mówiłem, że masz się nie dąsać – wyciągnął rękę w jej stronę, chcąc pomóc jej wstać – Nie potrzeba penetracji, aby sprawić przyjemność. Poradzimy sobie bez tego…jak na razie oczywiście.
- Ja może i się dąsam, ale Pan jawnie się nade mną znęca. Taka huśtawka nastrojów jest nie zdrowa – pomimo swoich słów podała Lecterowi dłoń i wstała z łóżka – Potwór z Pana.
- Nawet nie wiesz jaki.
Powoli dała się poprowadzić w stronę łazienki, czując jak miły dreszcz przebiega jej po kręgosłupie z ekscytacji.

***

Dwie godziny później, siedzieli oboje w jaguarze doktora, przecznicę od sierocińca Clarice. Oboje doprowadzeni do porządku, tyle ze dziewczyna nosiła wczorajsze ubrania. Tylko po to chciała tu wrócić przed szkołą, aby je zmienić i zabrać książki.
- Na pewno nie mam poczekać i odwieźć cię do szkoły? – Hannibal jeszcze raz wolał się upewnić – Na pewno zdążysz?
- Powinnam być na styk. A poza tym, proszę uwierzyć, że tam nie ma gdzie zaparkować w okolicy jak ta, tak aby nie było ryzyka, że żaden uczeń nas nie zauważy.
- Skoro tak uważasz… Clarice… - zawołał za nią, gdy już przymierzała się, żeby wyjść z auta.
- Tak? – odwróciła się w jego stronę, słysząc, że jego ton głosu był poważny.
- Dziękuję – powiedział krótko, ale z mocą.
Dziewczyna poczuła, jak bije jej serce. Wiedziała za co dziękował i zdała sobie sprawę, ze sama tego nie zrobiła.
- Ja też… Dziękuję za ratunek przede mną.
Na pożegnanie pocałowali się jeszcze na dosłownie pięć sekund. Clarice wyszła z samochodu i potruchtała w stronę sierocińca. Dr Lecter odjechał, lecz nie w kierunku swojego miejsca pracy. Musiał jeszcze na moment wrócić do domu.
Obejrzał się na sekundę na tylne siedzenie, gdzie wciąż leżała torba z zakrwawionymi rzeczami z wczorajszego dnia. Jeszcze nigdy nie zwlekał z pozbywaniem się dowodów tak długo. Zwykle robił to od razu.  Musiał to naprawić i to szybko.
A następnie ułożyć plan jak powiedzieć Clarice o tym swoim zainteresowaniu. Teraz, gdy myślał o niej na poważnie, nie było opcji żeby trzymać to w sekrecie na długo. Była drugą najważniejszą kobietą w jego życiu. Pierwszą była jego ciotka, lady Murasaki i wiedziała ona o jego zbrodniach. Sam pokazał jej głowę tego rzeźnika, swojej pierwszej ofiary.
- A czy ty masz czym kochać?
Te oto słowa zakończyły wszystko pomiędzy nimi. Ale z Clarice mogło być inaczej. Naprawdę mogło. Ta niby licealistka nie dawała sobą za bardzo manipulować.  Były momenty, że naprawdę postrzegał ją jako równą sobie, a w dodatku…naprawdę miał nadzieję, że w tym aspekcie także oboje znajdą podobieństwo między sobą.
Zwłaszcza, że Clarice Starling była jedyną osobą, która potrafiła napełnić go strachem.

***

Clarice ostrożnie wślizgnęła się do domu dziecka, tylnym wejściem. Kluczyk od kucharki czekał na nią jak zwykle. Jej ostrożność jednak na nic się nie zdała. Była już pora, kiedy śniadanie się kończyło i wychowankowie kierowali się w stronę wyjścia, aby pójść do szkoły, a tymczasem Starling szła w przeciwną stronę niż reszta tłumu, w głąb budynku. Znów zwróciła na siebie uwagę.
Gdy stanęła naprzeciwko drzwi do swojego pokoju, poczuła przypływ złości. Siostra Teresa stała oparta o drzwi jej pokoju z założonymi rękami i srogą miną.
„Cholera” – pomyślała Starling – „Czemu zawsze to musi być ona, a nie panna Oliver. Tamta by dała mi spokój, a ta się zawsze przyczepi. Od poprzedniego razu tylko czekała żeby mnie udupić”
- No no panno Starling… - ten skrzeczący głos zakonnicy jedynie podniósł jej gniew – Kolejna noc poza domem. A właściwie ucieczka. Znowu u koleżanki się zasiedziałaś?
- Może tak, może nie – ruszyła, chcąc ją wyminąć i wejść do pokoju, ale kobieta złapała ją za połę bluzy i zatrzymała w miejscu.
- Wytłumaczysz co to jest?! – wskazała palcem na odsłoniętą szyję dziewczyny.
Podwójna cholera. Zobaczyła ślad po ugryzieniu, który zrobił doktor. Wciąż był dobrze widoczny i zaczerwieniony. I dawał do myślenia bardziej niż malinki, które zostawiali napaleni nastolatkowie.
- Nie Pani sprawa – odrzekła hardo, walcząc z rumieńcem.
- Jak śmiesz kalać to miejsce swoim grzechem? Naprawdę tak ci zależy bym powiedziała dyrekcji, że jesteś zdzirą? To już przekracza wszelkie granice. Moja Panno, jeśli myślisz, że będę tolerować twoje puszczalstwo to się grubo…
Kobieta przerwała raptownie, zszokowana wzrokiem jaki posłała jej Clarice. Był tak zatrważający, że z wrażenia puściła bluzę dziewczyny.
- Postawmy kilka spraw jasno – głos dziewczyny były zimny jak lód – Jestem pełnoletnia i mam prawo być z kimś w związku. Nie puszczam się, jestem z kimś kogo kocham i gówno Panią obchodzi co z nim robię, czy kto to jest. Wychodzę i wracam tu kiedy mi się podoba. Da sobie siostra spokój z tymi przemówieniami. I tak będę tu mieszkać jeszcze tylko kilka miesięcy. Do tego czasu jakoś zniesie Pani moją grzeszną obecność. Nie wchodźmy sobie w drogę, a wszyscy będą zadowoleni.
- Ty… Jak śmiesz…
- Mam jakąś karę? Jeśli tak to proszę szybciej, bo śpieszę się do szkoły.
Siostra Teresa nie chciała przyznać na głos, ani nawet przed samą sobą, że się przeraziła. Jej podopieczna wzbudziła w niej lęk samym wzrokiem, jakby mogła zabić.
- A… A rób sobie co chcesz. Nie masz do siebie szacunku, to się sprzedawaj. I wynieś się stąd jak najszybciej – odeszła szybko, chcąc oddalić się od dziewczyny.
- O niczym więcej nie marzę – powiedziała za nią Clarice, choć nie była pewna czy kobieta zdążyła ją usłyszeć. Była z siebie zadowolona, że załatwiła tę sprawę i to w dodatku bez rękoczynów. Ciekawe, czy dr Lecter byłby z niej dumny, gdyby wiedział, że odstraszyła tą kobietę, robiąc tak niewiele.
Nie zwlekając dłużej weszła do pokoju, przebrała się, wzięła torbę i poszła do szkoły.

***

Will Graham stał nad zaschniętą kałużą krwi i walczył ze sobą z całych sił, aby nie zamknąć oczu. Ten ohydny widok był ponad jego siły. I nie tylko jego. Połowa policjantów wyszła z warsztatu na zewnątrz, zieleni na twarzach, a ci co zostali patrzyli się wszędzie, tylko nie na ciało.
- Wyszło, że miałeś rację szybciej niż przypuszczaliśmy – powiedział stojący po jego stronie Crowford, który był jednym z niewielu, którzy mieli na tyle nerwy na wodzy, że mogli patrzeć na te zwłoki.
- Tak…Nie ma wątpliwości. To robota Rozpruwacza.
Byli właśnie w warsztacie pewnego myśliwego. Jego kolega przyszedł tu nad ranem, szukając go i odkrył jego zwłoki. Cud, że był w stanie w ogóle zgłosić znalezienie ciała. Gdy tutaj dotarł patrol, był on tak roztrzęsiony, że ledwo stał na nogach.
I nic dziwnego. Ciało kłusownika było w strasznym stanie. Całe okaleczone i pocięte. Wszędzie, z każdej części ciała wystawało jakieś narzędzie. Strzały, śrubokręty, czy nawet siekiera…wszystko to tworzyło makabryczny widok. Nie wspominający o zatrwożonym w agonii wyrazie twarzy ofiary.
Will był pewien, że przynajmniej kilku funkcjonariuszy zwróciło śniadanie w pobliskich krzakach. Nie mógł ich winić, sam chciał to zrobić. I był pewien, że po skończonej służbie na pewno się dziś upije do nieprzytomności.
Agent specjalny Graham zaczął okrążać ciało. Miał jeszcze trochę czasu zanim ekipa miała sprzątnąć ciało i chciał go jak najlepiej wykorzystać. Wlepiając zawzięcie swój przerażony wzrok w to okaleczone ciało, wpadł w wir myśli.
„Dlaczego właśnie tak? Dlaczego okaleczył tego gościa właśnie w taki sposób? Nie zabrał ze sobą żadnych pamiątek w postaci narządów, ale czemu?”
- Pieprzony sadysta -  wycharczał jeden z agentów na tyłach – Pomyślcie ile ten gość musiał wrzeszczeć, gdy wbijał mu to wszystko.
- Nie! – Graham ledwo zwrócił uwagę, że powiedział to na głos – To nie o ból mu chodziło.
- A o co? – zapytał Jack, jedynie po to by go zachęcić to wypowiedzenia myśli na głos.
- Spójrz na to wszystko – Will machnął ręką na ciało – Widzisz tą ilość narzędzi? Jestem pewien, że sekcja wskaże, że gość zmarł jeszcze zanim wszystkie narzędzia znalazły się w jego ciele. Gdyby to o ból mu chodziło, to skończyłby robotę znacznie wcześniej, wraz ze zgonem. On chciał by to wszystko dokładnie tak wyglądało. Chciał byśmy znaleźli ciało dokładnie w takim stanie.
„Ofiara była martwa, jeszcze zanim skończył wbijać to całe dziadostwo. Ale czemu chciał go aż tak okaleczyć? Jego celem była dokładnie ta poza. Tego chciałeś sukinsynu, ale dlaczego? Co ci to dało? Nie zabrałeś narządów, więc satysfakcję wziąłeś z czegoś innego, tylko z czego? Co mu dawało wbijanie śrubokrętów w martwe truchło?”
Nie miał więcej czasu. Do chaty weszła ekipa zabezpieczająca dowody. Rozłożyli worek i zaczęli wkładać do niego ciało. Will trochę im współczuł. Trup z tym całym wbitym żelastwem musiał być strasznie ciężki. Ale cóż, w takim stanie musiał trafić na stół sekcyjny.
- Znajdźcie wszystko na temat ofiary – rozporządził zadaniami – Odkopcie całą jego przeszłość. Może znajdziemy jakieś powiązania z resztą ofiar. To jak na razie nasza jedyna nadzieja.
Wyszedł, nawet nie oglądając się na techników. Na dowody fizyczne dawno przestał liczyć. Rozpruwacz był za ostrożny by zostawić jakikolwiek materiał biologiczny, był tego pewien.
Podchodząc do wozu, Will zastanawiał się ile jeszcze takich trupów będzie musiał oglądać zanim albo nie zeświruje ze strachu i alkoholu, albo nie wsadzi tego potwora za kraty.
Tylko jak ma go złapać, skoro nie ma na czym się oprzeć?

***

Clarice dawno dzień się tak nie dłużył. Szkoła trwała i trwała, a ją aż rwało by pobiec do gabinetu doktora. Niby robiła to jak zwykle, to już była rutyna, że to tam chodziła po lekcjach, tyle że teraz wszystko się zmieniło.
Będąc już pod budynkiem, jak zwykle przyczaiła się, aby poczekać na wyjście ostatniego pacjenta. W końcu go zobaczyła. Tym razem był to jakiś mężczyzna. Normalnie Clarice praktycznie nie zwracała uwagi na pacjentów doktora, lecz tym razem obrzuciła go zaciekawionym spojrzeniem. Nie była w sumie pewna dlaczego. Możliwe, że przez to iż mężczyzna wyglądał na bardzo szczęśliwego, jakby wydarzyło się coś zaskakująco dobrego, coś czego się nie spodziewał, a co napełniło go wielką ulgą. Ciekawe o co chodziło…
Odrzuciła te myśli. I tak nie powinna nawet pytać doktora o jego pacjentów. Tajemnica lekarska w końcu obowiązuje.
Jak tylko gość zniknął z pola widzenia, weszła do budynku. Wchodząc do gabinetu, po uchyleniu drzwi od razu spotkała się ze wzrokiem doktora.
- Jak zwykle punktualnie, Clarice.
Uśmiech na jej twarzy pojawił się momentalnie. Czekał na nią.
- Staram się.
- Jak ci minął dzień? – spytał, kiedy dziewczyna praktycznie podbiegła do niego, najpewniej walcząc ze sobą by się mu nie rzucić na szyję. Widział, że chce się powstrzymać, mając na względzie jego maniery.
- Średnio – trochę jej mina zrzedła.
- Co się stało? – usiadł na kanapie dla pacjentów, a ona od razu przysiadła przy nim.
- Pierwszy raz nie miałam pracy domowej. Nie zapomnę miny nauczycielki, myślała, że się przesłyszała. Jeszcze mi się to nie zdarzyło. No i jeszcze ta baba… - urwała gwałtownie, przypominając sobie powód złości siostry Teresy. Zawahała się, czy o tym mówić, ale było za późno.
- Jaka „baba”? – Lecter podchwycił temat i spostrzegając reakcji Starling, nie zamierzał puścić tego płazem. Coś się tu kryło.
- Zakonnica z sierocińca… - głos Clarice stracił lekko na pewności siebie, lecz nie na tyle by nie dokończyć wypowiedzi – Czekała na mnie pod pokojem, gdy wróciłam. Zauważyła ślad – wskazała na ukryty pod swetrem ślad po ugryzieniu – Udało mi się ją spławić. Raczej nic mi nie zrobi, ale pewnie teraz jestem dla niej największą grzesznicą w stanie. Trudno mi będzie ją znieść bez odgryzania się.
- Obraziła cię? – oczy Lectera pociemniały, po usłyszeniu przedostatniego zdania.
- To dla niej nie obrażanie, jedynie codzienność. Zawsze widzi w innych to co najgorsze, czyli to co w sumie chce widzieć – odwróciła wzrok, nie chcąc wypowiedzieć na głos tamtych przezwisk.
- Czyli obraziła – powieki mu się zwęziły – Jak się nazywa?
Clarice nie wyczuła nic podejrzanego w tym pytaniu.
- Nazywamy ją siostrą Teresą. Jak ma na nazwisko, to nie wiem. Taka stara i grubawa.
Doktor pokiwał lekko głową. Tyle mu wystarczyło. Nawet się nie zastanawiał. Ktoś kto okazał  Clarice brak szacunku, był już automatycznie na jego liście. Myślał już jedynie o tym, jak to odpowiednio przeprowadzić.
- A ty nie jesteś zła?
- Na nią? Jak cholera, ale nic nie mogę jej zrobić…
- Nie, Clarice – przerwał jej – Czy na mnie nie jesteś zła? – widząc jej zdziwienie dodał – Za ten ślad. Za to, że go zrobiłem.
- Nie – pokręciła zdecydowanie głową – Nie jestem.
- Dlaczego?
- Bo mi się to podobało – odpowiedziała szczerze. Kolor wpłynął na jej policzki, lecz niezbyt intensywnie.
Lecter mimowolnie wyciągnął prawą rękę, aby przeczesać jej włosy. Clarice z zadowoleniem przyjęła gest.
- Sądzę, że nie tylko mnie można by nazwać dziwnym, moja droga.
- Świetnie. Wychodzi na to, że pasujemy do siebie.
„Ciekawe jak bardzo?” – pomyślał Hannibal, nie wypowiadając jednak swych myśli na głos.
Tymczasem dziewczyna miała co innego w głowie.
„Dobra, wczoraj on zrobił ruch, więc teraz moja kolej” – z tym postanowieniem, powoli, aby widział do czego ona zmierza, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała.
Lecter nie odrzucił oczywiście jej działań. Przyjął jej śmiałość z zadowoleniem, sam pogłębiając pocałunek i usadawiając dziewczynę na swoich kolanach.
Niestety, doktor pierwszy przerwał tą chwilę intymności, gdy poczuł, że napiera ona na niego całym ciałem.
- Clarice, wiesz że mam umówionego pacjenta za kilka minut, prawda?
- Szlag mnie dzisiaj trafi. Wciąż nie i nie – zrezygnowana schowała twarz w ramieniu Lectera. Nie zeszła jednak z jego kolan.
Hannibal zaśmiał się cicho i zaczął głaskać ją po plecach. W takich chwilach było widać, jak bardzo była jeszcze młoda.
- O czym Pan myśli? – spytała po chwili, chcąc jak najlepiej wykorzystać ostatnie minuty zanim będzie musiała się schować w prywatnym pokoju sama, na nie wiadomo ile czasu.
- O tym co niedawno powiedziałaś.
- Och? – podniosła wzrok, chcąc zobaczyć jego wyraz twarzy. Oczywiście niewiele zdradzał.
- O tym, że ja wiem o tobie prawie wszystko, a ty o mnie bardzo niewiele.
- I … co w związku tym?
- Jest coś, czego chcę byś się dowiedziała…
Świat mógłby się teraz zacząć walić, a ona nie zwróciłaby na to uwagi. Z wyczekiwaniem, czekała na to co będzie dalej, ale dr Lecter nie kontynuował. Spojrzał jej tylko w oczy, jakby z mocnym postanowieniem.
- Tak? – zachęciła go, gdy niecierpliwość wzięła górę.
- Tyle, że doszedłem do wniosku, że powinnaś sama do tego dojść. Jeśli ci powiem, może to nie mieć wyczekiwanego przeze mnie skutku. Chcę byś odkryła to sama. Wiem, że potrafisz. Nie wiem jedynie jak zareagujesz. Ale jeśli mamy tworzyć stały związek…musisz to wiedzieć.
- Czy dobrze rozumiem? – dziewczynie ramiona opadły – Jest coś o Panu co muszę wiedzieć, ale nie powie mi Pan tego, bo mam to sama odkryć…Toż to może być wszystko!
- Nie, zdecydowanie nie – pokręcił głową – Na pewno zorientujesz się, że to to, kiedy na to wpadniesz…A na pewno tak się stanie. Inaczej nie sądziłbym, że nadawałabyś się do pracy w FBI. Twój instynkt ci pomoże.
- Ale… niby jak?
- Spokojnie, będę ci dawał tyle wskazówek, ile się da. A jak sądzę już masz ich trochę.
Właśnie tak zrobi. Upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Skoro postanowił pogrzebać medialnego Rozpruwacza i tak jak kiedyś, wrócić do cichszego załatwiania swojego hobby, potrzebny był do tego widowiskowy finał. Rozpruwacz powinien zniknąć z pompą, po kilku najlepszych występach. A potem zostanie tylko Hannibal Lecter. Powróci do zabijania w sposób, nie zwracający uwagi. Nieco uciążliwszy, lecz niezbędny by nie wystawić Clarice na ryzyko, pociągnięcia jej za sobą. Jaki by był z niego dżentelman, gdyby narażał ją na poważne kłopoty, gdy w jego mniemaniu na to nie zasłużyła? A kiedy będzie organizował ten wielki finał, da swojej partnerce odpowiednią ilość wskazówek, aby odkryła jego hobby. A potem…zobaczymy. Wszystko zależy od niej.
- A teraz Clarice myślę, że powinnaś już schować się w części prywatnej. Mój pacjent już tu idzie – dokładnie w tym momencie, niczym na potwierdzenie jego słów, rozległo się pukanie do drzwi.
Starling w zamyśleniu poszła do przyległego pomieszczenia.

***

Pacjentów było jeszcze trzech. Było, bo ostatni właśnie niedawno wyszedł, więc wydawało się, że Clarice ma doktora tylko dla siebie. Niestety, teraz siedziała zirytowana na sofie, podczas gdy Lecter rozmawiał przez telefon, stojący na biurku. Ktoś zadzwonił dokładnie w chwili, kiedy dr Lecter skończył pracę i teraz nie chciał skończyć konwersacji.
- Tak, wiem że ostatnio nie ma mnie dla nikogo…
Clarice siedziała na sofie i starała się nie zerkać na towarzysza, co nie bardzo się udawało. Nie wiedziała z kim doktor rozmawiał, ale z kontekstu zrozumiała, że to kobieta i że próbuje go gdzieś wyciągnąć.
- Wie, Pani, że opera to męczarnia dla mnie i dla nas wszystkich. Nie wyciągnie mnie Pani…Mam więcej pracy niż zwykle, ale niedługo to się zmieni…Rozumiem, kiedy jest ten spektakl…Nie ma Pani litości jak zwykle…Mogę dodać, że niedługo sam coś zorganizuje…Dziękuję za troskę, ale mam się dobrze…Jest Pani zbyt łaskawa…Dobrze, do zobaczenia – w końcu zakończył rozmowę i odłożył słuchawkę.
Kiedy odwrócił się stronę Clarice, od razu spostrzegł jej zły humor. Naprawdę musiał się nauczyć, że jego partnerka ma wciąż tylko 18 lat i choćby nie wiadomo jak z tym walczyła, z niektórych rzeczy dopiero z czasem się wyrasta.
- Clarice… - nie powstrzymał się i zaśmiał się cicho pod nosem. W końcu spojrzała na niego, nieco nadąsana – Naprawdę łatwo cię przejrzeć. Nie ma o co być zazdrosnym.
- Kto powiedział, że jestem? – kiepsko skłamała, nawet ona to czuła.
Dr Lecter podszedł i usiadł obok niej, a uśmiech nie schodził mu z ust.
- To szczęśliwa mężatka od 25 lat. Jestem jednym z wielu przyjaciół, nic poza tym.
- Zaprosiła Pana gdzieś… - wymamrotała cicho, starając się nie brzmieć jak dziecko.
- Mnie i kilkoro innych. Na nowy spektakl teatralny. Jest w zarządzie orkiestry symfonicznej. Zaprosiła kilku członków oraz stałych bywalców koncertów, takich jak ja.
Odetchnęło nieco z ulgą, lecz z odejściem zazdrości, poczuła irytację na samą siebie.
- Przepraszam – wreszcie odwróciła do niego twarzą w twarz – Zachowuję się dziecinnie.
Może po prostu po tym trudzie, aby doktor należał do niej, zagościł w niej nowy lęk, czy uda jej się go przy sobie utrzymać. Lecter nie wydawał się zły, objął ją wręcz ramieniem w czułym geście.
- Nie przepraszaj. Masz prawo po tak długim czasie zachowywać się jak na twój wiek przystało. Nie powstrzymuj się.
Dziewczyna westchnęła z ulgą, wtulając się w ciepłe ramię. W końcu po tylu godzinach znów mieli cały czas dla siebie tyle, ile chcieli.
- A jeśli chodzi o zazdrość, moja droga… - Hannibal ponownie zaczął temat, wyraźnie się drocząc – To z logicznego punktu widzenia, to ja mam więcej powodów do zazdrości.
- Ta, niby jakich? – spytała unosząc brew.
- W każdej chwili możesz uznać, że znudził ci się starszy Pan i wolisz kogoś w swoim wieku – wyraźnie żartował, nawet jego oczy się śmiały.
- Ostatni chłopak „w moim wieku”, który próbował mnie poderwać skończył w takim stanie, że ucieka teraz ze strachu na sam mój widok.
Doktor zaśmiał się na głos. Mógł się tego spodziewać.
- Potrafię to sobie wyobrazić, Clarice – powiedział, gdy śmiech mu przeszedł.
- Poza tym, nuda to ostatnia rzecz jaka mi przy Panu grozi, doktorze – po sekundzie wahania, uniosła się i pocałowała go w policzek – Ciągle rzuca Pan jakimś wyzwaniem, świadomie i nie. Nawet dziś, nieprawdaż?
- Prawda, a ty zawsze je przyjmujesz – odparł zdziwienie jej czułym gestem i sam wykonał swój, kładąc dłoń na jej policzku – Mój mały wojownik, który może być tak silny jak tylko zechce – zaczerwieniła się po jego słowach, ale widząc w jej oczach niedowierzanie, Hannibal dodał – Tak. Możesz być tak silna jak tylko zechcesz. Gdybym miał cię umieść na układzie okresowym, znalazłabyś się na środku, gdzie są najbardziej stabilne pierwiastki. Ty byłabyś między żelazem i srebrem. Między żelazem i srebrem…myślę, że to dla ciebie odpowiednie miejsce.
Jak on to robił – myślała Clarice. Jak wymyśla takie komplementy? Doktorowi naprawdę nie wystarczają słowa typu „ładnie wyglądasz”. Tak, niedawno powiedziała, że jego elokwencja naprawdę powala na kolana. Mogłaby przysiąc, że znów mocniej się zaczerwieniła.
- Ma Pan naprawdę talent do komplementów – przybliżyła się, była z powrotem w dobrym humorze, wręcz szczęśliwa – Ile jeszcze razy zamierza Pan podnosić mi ego?
- Jak długo będziesz obok. Wtedy słowa przychodzą naturalnie.
- Doktorze… - z całej siły odepchnęła wahanie, zbierając siłę – Mogę znów dziś zostać na noc?
Już sama nie wiedziała co jej od rana było. Odkąd to zrobili, dziewczyna czekała tylko, kiedy przyjdzie szansa na powtórkę. Co prawda, mieli rano chwilę intymności w łazience, ale dotykanie to nie to samo. Może naprawdę była jedynie napaloną nastolatką? Choć pewnie też dlatego, że nie pamiętała żeby kiedykolwiek było jej tak dobrze i że była tak szczęśliwa. Albo też ponieważ to był pierwszy raz kiedy widziała, jak Lecter traci nad sobą kontrolę. Nie wspominając o tym, że tym razem chciała się poprawić i nie być już taka bierna.
- Niestety nie. Lepiej nie znikaj dwie noce pod rząd. Sama mówiłaś, że miałaś kłopoty. Może następna noc…Zostawaj u mnie co jakiś czas, ale nie codziennie, by nic ci nie zrobili.
„Wybacz Clarcie” – pomyślał Lecter, widząc po raz kolejny tego dnia rozczarowanie na jej twarzy – „Ale dziś w nocy muszę sią zająć czymś innym”.
- Spokojnie, moja droga, skąd ta mina? Jesteśmy przecież tutaj – jego dłoń powędrowała z twarzy na szyję dziewczynę, muskając ją kciukiem.
- Tutaj? – zerknęła w dół, na sofę, na której siedzieli, by po chwili przyszło zrozumienie – Och! Ale mówił Pan, że…
- Rano jasno dałaś do zrozumienia, czego pragniesz – zabrał rękę i włożył ją do kieszeni. Wyjął z niej małe opakowanie – Kupiłem w drodze do pracy. Bo przecież masz wobec mnie wymagania, prawda, panno Starling?
Clarice spojrzała na pudełko. No…to mieli zabezpieczenie.
Czyli, naprawdę…? Twarz dziewczyny z miejsca się rozjaśniła, a fala ekscytacji rozeszła po ciele. Nareszcie!
- Najwidoczniej mam – zarzuciła mu ręce na szyję w przypływie odwagi – Czy to etyczne, aby uwodzić licealistkę w swoim miejscu pracy? – sama postanowiła się podroczyć.
- Skończyłem pracę, więc mogę robić co chcę, a poza tym to ty mnie uwodzisz dziś cały dzień, Clarice. Wiadomo było, że musi ci się to udać.
- Było wiadomo? – spytała na wpół serio.
- Ależ tak – złączył ich usta na moment, a potem osunął się, ale zaledwie kawałek tak, że ich usta wciąż się ucierały, gdy dodał – Beż żadnych wątpliwości.

***

- Och, Hannibal!
- Tak, Clarice…Żadnych formalności.
Wszystkie ubrania wylądowały na podłodze. Dziewczyna leżała na sofie, a doktor nachylając się nad nią, znów torturował ją palcami w jej wnętrzu.
- Dobrze, jesteś luźniejsza niż wczoraj – trafił na czuły punkt, przez co Clarice znów głośniej jęknęła – I wrażliwsza. Przygotowania się opłaciły.
- Więc…ach...już ich starczy…proszę.
- Tak, dziś powinno być prościej niż wczoraj. Więc moja droga… - pochylił się jeszcze niżej - …jak mnie chcesz?
Dziewczyna wiedziała jak, już od jakiegoś czasu.
Pociągnęła go za szyję w dół, aby złączyć ich usta w głębokim pocałunku. Korzystając z okazji zmieniła ich pozycję, Lecter się nie opierał. Będąc już na górze, Clarice wzięła do ręki to małe pudełeczko.
- Jak się je zakłada?
Dr Lecter sam nałożył prezerwatywę, demonstrując jej jak się to robi. Następnym razem chciała mu ją sama założyć.
- Gotowa? – zapytał, gdy ustawiła się nad jego erekcją.
- Tak – od razu opadła, złączając ich znów w jedność. Krzyk rozszedł się po pokoju przez mieszankę przyjemności i bólu, który i tak miał zaraz minąć.
- Spokojnie Clarice – rzekł Hannibal urwanym głosem, kładąc ręce na jej biodrach – Zaraz przywykniesz.
Rzeczywiście, po chwili dziewczyna sama z siebie zaczęła się ruszać. W górę i w dół. Dłonie oparła na jego klatce piersiowej, podczas gdy jej ruchy stawały się coraz szybsze. W pokoju dało się już jedynie słyszeć pomieszane jęki i krzyki obojga.
Kontrola Lectera ponownie rozsypywała się na kawałki, gdy serce straciło równy, spokojny rytm. Widok przed nim go rozbrajał. Jego mała Starling przejmująca kontrolę, której tak chciała. Ujeżdżała go, z tym pożądliwym, wciąż nieco niewinnym wzrokiem skierowanym wprost na niego.
„Tylko moja Clarice potrafi doprowadzić mnie do takiego stanu. To naprawdę przerażająca istotka. I jest moja.”
Tym razem rzeczywiście dziewczynie było łatwiej osiągnąć szczyt niż poprzednio. Doszli razem, odzyskując władzę na językiem i wykrzykując swoje imiona.
Clarice padła wycieńczona na doktora, uspokajając przyśpieszony oddech. Twarz schowała w jego szyi, a on objął w pasie.
- Było…dobrze? – spytała niepewnie po minucie ciszy, gdy się uspokoili.
- Bardzo dobrze. Dałaś radę.
Starling zachichotała w odpowiedzi, zadowolona z siebie. Cholera, jak tak dalej pójdzie to się od tego uzależni. W dodatku nie pomyślała, że zmiana miejsca może być bardziej podniecająca.
- Dziś nie odpłynęłaś.
- Nie – uniosła głowę by na niego spojrzeć – Dzisiaj nie.
- To dobrze – nawet nie spostrzegła, kiedy znów była na dole, przygnieciona przez niego. A to był spory wyczyn, sofa była ciaśniejsza niż łóżko – Chcesz jeszcze raz? – spytał, zdejmując zużytą gumkę.
- Jeszcze raz? – nie przeszło jej przez myśl, ale skoro nie zostają razem na noc… - No jasne!
- To dobrze – rzekł, przesuwając dłoń na jej pierś – Przygotuj się, że może pojawić się więcej śladów ugryzień, które tak lubisz.
- Miło mi to słyszeć.
To było ostatnie pełne zdanie jakie zdołała przez następną godzinę wypowiedzieć. Hannibal zadbał, aby jego dama była zadowolona.

***

Dr Lecter odwiózł rozanieloną Clarice do sierocińca, jakieś 20 minut temu. Lecz nie pojechał do domu. Zostawił jaguara kilka przecznic dalej, w miejscu gdzie nie było kamer, a następnie wrócił pod sierociniec piechotą.
Jego celem nie był jednak sam dom dziecka. Lecter skierował się do budynku znajdującym się tuż obok, czyli do luterańskiego kościoła. Sierociniec był luterański, wiadomo, więc że musi znajdować się w pobliżu ich domu Bożego. I na szczęcie dla planów doktora, za kościołem znajdował się również cmentarz.
- Idealnie ponure otoczenie dla sierot i porzuconych dzieciaków.
Pozwolił sobie na krótki spacer po cmentarzu, aby sprawdzić, czy jego plan ma warunki. Jak coś, to miał plan awaryjny, ale okazało się, że nie będzie potrzeby. Wszystko było jak trzeba. Jakby co mógł wiedzieć, gdyby ktoś zbliżał się do sierocińca. Nic tu widoku nie przysłaniało, słowo „skromność” nie oddawało w pełni tego miejsca.
Wrócił pod kościół. Rozejrzawszy się stwierdził, że tu również nie było kamer. Najwidoczniej to jedno z tych opactw, co uważają, że Boża ochrona jest wystarczająca, a tak naprawdę droższe przedmioty są trzymane gdzieś pod kluczem, jeśli w ogóle są.
Drzwi były otwarte. Każdy wierzący mógł przyjść się pomodlić, kiedy potrzebował wsparcia. Dr Lecter go nie potrzebował, lecz i tak podszedł do pierwszej ławy i usiadł na niej w ciemności, aby udawać, że sam oddaje się modlitwie. Gdyby ktoś tu był i go obserwował, nie miałby wątpliwości w gorliwość jego wiary.
Tymczasem tak naprawdę Lecter czekał. Dziś w krótkich przerwach pomiędzy pacjentami udało mu się dowiedzieć od Clarice trochę więcej o siostrze Teresie. Łatwo mu poszło, wiedział, że dziewczyna będzie chciała wyładować swój gniew na nią, wystarczyło ją trochę zachęcić. Dzięki temu wiedział jak ta kobieta mniej więcej wyglądała oraz że obserwowała Clarice na tyle, by wiedzieć kiedy ta nie wraca na noc. Jak sądził, zakonnica nie przestraszyła się tak mocno, jak Starling myślała. Ta kobieta uważała się za kogoś wyższej władzy, był pewien, że po ochłonięciu będzie chciała się zemścić, czyli dalej mieć oko na swoją podopieczną, aby mieć wystarczająco dużo argumentów, żeby się jej pozbyć, przenieść gdzieś indziej. A dziś Clarice znów wróciła późno, zadbał o to. Jeśli ma rację to zakonnica tego nie przepuści, a wówczas przypieczętuje swój los.
Nie musiał czekać nawet 10 minut. Drzwi do kościoła ponownie zatrzeszczały i zabrzmiały za nim czyjeś ciężkie kroki. Osoba, która weszła najwyraźniej myślała, że jest sama i mówiła do siebie.
- Koniec z tym. Żadna mała dziwka nie będzie mnie zastraszać. Zapłaci za bezczeszczenie tego miejsca. Za grzechy trzeba płacić. Jak dyrektor się dowie to na pewno…
Dyrektor, czyli ksiądz, którego kwatery znajdowały się za ścianą, dlatego tu weszła. I to pierwszego dnia, gdy zaczął czuwać, naprawdę szczęście.
Gdy przechodziła obok niego ujawnił swoją obecność.
- Przepraszam bardzo. Czy mam przyjemność z siostrą Teresą? – spytał, wstając.
Zakonnica podskoczyła, tak zaskoczona była czyjąś obecnością o tej porze w kościele.
- Och, ale mnie Pan wystraszył. Tak to ja. Ma Pan jakąś sprawę? – spytała, choć ton jej głosu był bardziej niż opryskliwy.
Ona nie mogła mu się za bardzo przyjrzeć w ciemności, lecz on mógł. Przed jego doskonałym wzrokiem nic nie umykało, nawet nocą. W myślach pochwalił Clarice, podała bardzo dobry opis tej osoby i miała rację. Siostra Teresa widzi grzech w każdym, tylko nie w sobie. Ciekawe, czy to projekcja, własnych złych myśli…ale to nie ważne i tak. Nie musi tego wiedzieć, to zbyt nudny przypadek, wręcz notoryczny u ludzi.
Najpierw się trochę zabawi. Słowa Clarice mu wystarczały, ale chciał na własne uszy usłyszeć, co ta kobieta wyraża się o jego partnerce przy innych. Nie spodoba mu się to, wiedział o tym. I o to chodziło. Już i tak był poruszony.
- Tak, chodzi o Pani podopieczną, Clarice Starling. To siostra sprawuje nad nią opiekę, czy tak?
Oczy zakonnicy, aż zaświeciły w złośliwym podekscytowaniu.
- Tak, zgadza się. Proszę kontynuować.
- Jestem jej nauczycielem i martwię się o nią. Ostatnio opuściła się w nauce… - oczywiście kłamał jak z nut. Wobec ludzi, których sobie upatrzył, nie przejmował się swoją zasadą o mówieniu prawdy i  tak niedługo miało być to dla nich bez znaczenia – Sądziłem, że to chwilowe, lecz dziś, dosłownie kilkadziesiąt minut temu widziałem jak wychodzi z czyjegoś domu. Odprowadzał ją jakiś starszy mężczyzna i razem odjechali samochodem. Od razu przyszedłem tutaj, aby się skonsultować.
- Wiedziałam – zakonnica nie potrafiła ukryć radości – Powtórzy to Pan dyrektorowi? Od dawna miałam przeczucie, że ta mała zeszła na złą drogę, jeśli wie Pan co mam na myśli. Musimy ją odseparować, ona musi zmienić środowisko.
Nikt by jej nie uwierzył. Nie było nic współczującego w jej głosie.
- Ale przecież to nie musi oznaczać najgorszego – Lecter udał zmartwionego – Mógł to być ojciec którejś z jej koleżanek, który ją odwiózł do domu.
- To nie to, zapewniam Pana. Starling nie ma żadnego szacunku do siebie, a dla pieniędzy zrobi wszystko. Nie mogę dłużej pozwalać by sprzedawała swoje ciało, muszę ją chronić. Ktoś tak młody nie powinien zniżać się do poziomu zdzir.
To przeważyło szalę. To Lecterowi wystarczyło, aby jego gniew osiągnął punkt krytyczny.
„Musisz ją raczej upodlić. Clarice szanuje siebie. Sama zasługuje na szacunek bardziej niż ty. I właśnie nazwałaś ją zdzirą. Znów ją obraziłaś, tym razem przy mnie.”
- Och przepraszam – doktor złapał się za czoło, w czasie, gdy jego druga ręka zaczęła się wsuwać do kieszeni płaszcza. Oczywiście miał rękawiczki – Zapomniałem o najważniejszym.
- O czym? – byle nie coś, co może oczyścić Starling, ona musi stąd zniknąć. Ona jest ta zła, a Teresa ta dobra.
- Zapomniałem o tym, że… - Lecter zabrał rękę z czoła, ukazując swoje szkarłatne tęczówki, podczas gdy druga właśnie wydobyła z kieszeni małe ostrze, jego ulubioną Harpię - …tym mężczyzną byłem ja.
Dr Lecter zadziałał błyskawicznie. Złapał kobietę w silny uścisk, przyciskając do siebie plecami tak, by nie mogła uciec. Harpia była tuż przy jej gardle.
 - Co…Co ty robisz? – była wyraźnie przestraszona. Próbowała się uwolnić, ale jego uścisk był żelazny. Nie miała szans.
- Nie widać? Wysyłam cię do twojego Boga.
- Wariat…Zabierz ten nóż, bo inaczej będę krzyczeć. Nikomu nie powiem…
- Myślisz, że Bóg teraz na ciebie patrzy? Za chwilę będzie miał na co. Nie obroni cię, o nie. On wie, że braku taktu nie mogę znieść. A zwłaszcza wobec mojej partnerki, dla której byłaś wyjątkowo nieuprzejma – zniżył głos do szeptu, niemalże syku - Jak myślisz, powinien obciąć ci ten język i dać go Clarice na talerzu?
To przeważyło szalę przerażenia. Kobieta już zamierzała krzyknąć…ale nie zdążyła. Harpia zagłębiła się w jej gardle, niczym w masło. Nie było to gwałtowne, więc krew polała się wolno strumieniem w dół, zamiast trysnąć na odległość. Chciała złapać się za szyję, zatrzymać krwotok, lecz doktor na to nie pozwolił. Powoli robił coraz większe nacięcie.
- Tak łatwo rozcina skórę, prawda?
Pozwolił opaść ciału, gdy zaczęło tracić siły. Zwracał uwagę, aby krew nie polała się na ziemię, a wsiąknęła w habit kobiety. Klęknął przy niej i czekał.
- Naprawdę żałosne stworzenie – mówił, kiedy ostatnie konwulsje przechodziły przez jej ciało – Nie pozwolę byś kalała reputację Clarice. Ani zebrała ją ode mnie. Idź do swojego Boga, bo jak widzisz tu go nie ma. Tam pewnie także.
Patrzył jej w oczy, kiedy wyzionęła ducha.
Naprawdę miał ochotę obciąć ten język, ale nie miał czym go przetransportować. Innym razem weźmie coś dla Clarice.
Doktor podniósł głowę, aby napotkać wzrok posągu Jezusa, stojącego za ołtarzem. Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Właśnie zabij zakonnicę pod samym nosem Boga. Wprawiło go to w dobry humor. Właśnie na ten posąg patrzyła Teresa, gdy poderżnął jej gardło. Ciekawe co myślała?
Ciało wyniósł na cmentarz pod znaleziony wcześniej świeżo wykopany grób, prawdopodobnie na najbliższy pogrzeb. Dół był świeży, wciąż nie sprzątnięto ziemi po kopaniu. Leżał tam też szpadel, który doktor tu przyniósł podczas ze spaceru. Leżał wcześniej porzucony, przy wejściu.
Lecter wrzucił trupa do dołu, po czym przysypał cienką warstwą ziemi, tak aby ciała nie było widać. Jutro lub pojutrze odbędzie się czyjś pogrzeb i ciało siostry Teresy spocznie zakopane pod czyjąś trumną. Nie będzie szans, by ją znaleźli. To był dobry pomysł, aby przypomnieć sobie dawne, czasy, gdy musiał zabijać po cichu, nie eksponując zwłok. W końcu zamierzał do tego wrócić i jak udowodnił, wciąż potrafił to zrobić.
Doktor spacerowym krokiem wyszedł z terenu cmentarza, odkładając szpadel  na miejsce. Wrócił jeszcze na chwilę do kościoła, aby sprawdzić czy na pewno nie skapnęła nigdzie jakaś kropla krwi, po czym wyszedł na ulicę.
Idąc drogą minął sierociniec i nie mógł oprzeć się by nie spojrzeć na okna budynku i zastanawiać się, które jest Clarice i czy już śpi.
Jutro znów ją zobaczy.
- Oto pierwsza celowa wskazówka, moja droga. Jak zareagujesz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz