Znów jest w tej szopie. Jest bardzo głodny i
wychudzony. Zimno mu, ale już się przyzwyczaił. Martwi się jedynie o Miszę.
Obejmuje ją swoim drobnym ramieniem, mając nadzieję, że trochę ulży jej w tym
mrozie. Drewniane, pełne szpar ściany nie chroniły ani ich, ani reszty dzieci.
Znów przyszli. Zabrali kolejne dziecko i
rzucili w ich stronę kawałek czerstwego chleba. Hannibal szybko go wziął, zanim
ktoś inny go zabrał. Oderwał kawałek i włożył do ust, ale tylko na moment.
Chodziło o to, aby zmiękczyć ten twardy niczym głaz chleb, aby Misza mogła go
zjeść. Wyjął miękki już kawałek z ust i podał siostrze.
Do tej pory sen zgadzał się z jego
wspomnieniami, z jego przeszłością, lecz teraz coś się zmieniło. Mała Misza
pokręciła przecząco główką odmawiając posiłku. W rzeczywistości nigdy to się
nie zdarzyło, a obecnie we śnie nie chciała jeść.
Położyła rączkę na jego dłoni i skierowała
ją w jego stronę, wpychając chleb z powrotem do jego ust.
- Braciszek też głodny. Musi jeść.
Hannibal połknął chleb. To była taka ulga,
był taki wygłodniały. Dostał wyrzutów sumienia, że Misza może być głodna,
podczas gdy on je. Znów pokręciła główką.
- Misza już jadła. Teraz kolej braciszka. On
musi żyć, musi być silny.
Hannibal wstał, nie wiedząc jednak dlaczego.
Zrobił to automatycznie. Stawał się wyższy. Chłód i głód odeszły. Pozostał
jedynie głosik jego siostry.
- Braciszku, bądź szczęśliwy. Razem ze mną…
Hannibal odwrócił głowę, aby zamajaczyły mu
przed oczami czyjeś włosy. Jakiejś biegnącej postaci. Wprost w jego stronę.
Wyciągnął rękę…
***
Dr Lecter
otworzył oczy. Był w szoku. To był chyba pierwszy raz, kiedy śnił o przeszłości
i nie zerwał się z krzykiem z łóżka lub nie zapocił ubrań. Ten sen nie był
koszmarem, nic mu nie było, był spokojny. Więc co się stało?
Zerknął w
prawo na nocny stolik. Dobrze widział w ciemności, dochodziła godzina 4 w nocy.
Zasnął o wiele wcześniej niż zwykle, nic dziwnego, że już był wyspany.
Spojrzał w
lewo. Clarice leżała wtulona w jego bok, używając jego ramienia jak poduszki.
Spała spokojnie, z lekkim uśmiechem na twarzy.
Hannibal
odsunął swój sen na bok. Teraz patrzenie na śpiącą dziewczynę było ważniejsze.
Dawało realności temu, co się wczoraj wydarzyło. Ich remis…Po jednej wygranej
dla każdego, a to była ich nagroda za cierpliwość.
Lecter chciał
nowego planu. Chciał teraz wciągnąć Clarice do swojego życia, najgłębiej jak
się tylko da. Do każdego aspektu…jeśli to możliwe, ale jak to dobrze
przeprowadzić? I czy jest to w ogóle możliwe? Znając dziewczynę, wszystko mogło
się zdarzyć.
Starling,
jakby wyczuwając, że jest obserwowana zaczęła się budzić. Pomogło jej przy
okazji to, że jej „poduszka” zaczęła się ruszać. Powoli otworzyła oczy, od razu
napotykając jego wzrok. Powieki momentalnie jej się rozszerzyły, gdy jej umysł
zalały wspomnienia wczorajszego dnia.
- Więc… to
nie był sen? – spytała zamiast powitania, nie dowierzając, że jest tutaj, w tym
dużym łóżku, nad ranem i leży obok obiektu swoich uczuć.
- Nie,
zdecydowanie nie był – odparł, przykładając dłoń do jej policzka, co jedynie
powiększyło jej uśmiech.
- Całe
szczęście… - westchnęła, po czym wtuliła się w niego całym ciałem. Ulga, że to
była rzeczywistość, rozeszła się po niej falą.
Lecter
odwzajemnił uścisk, pozwalając jej na te chwilę szczęścia. Jego samego ogarniał
ten nowy spokój… To było takie nowe, dać komuś szczęście, ponieważ chciał tego.
Trwali tak
kilka minut. Ciszę jako pierwszą przerwała Clarice. Zadała pytanie z obawą, nie
śmiąc spojrzeć w górę, aby zobaczyć jego twarz.
- Doktorze…
Co teraz?
- To znaczy?
– zerknąwszy w dół, dostrzegł jej niepokój.
- My…Czy my
teraz…Co teraz będzie z … znaczy się… - zaczęła się gubić w słowach, wciąż tuląc
się do niego. Zrozumiał jednak o co jej chodzi.
- Zostaje tak
jak jest. Z tą różnicą, że zamiast przyjaciółmi, jesteśmy teraz kochankami.
- Ko… -
wreszcie uniosła wzrok, napotykając świecące w ciemności czerwone punkciki.
- A co?
Uważasz, że po tym co zrobiliśmy, mógłbym cię potraktować jak…
- Nie, nie –
zaprzeczyła szybko – Wiem, że nie, ale chyba…po prostu chciałam to usłyszeć.
- Tu już
wiesz – nie dał rady, musiał się uśmiechnąć, żeby dodać otuchy– Jesteśmy i
zostaniemy razem. Jako para.
- Ale tak jak
w poprzednim, nazwijmy to etapie, nie mówimy nikomu co nas łączy, prawda? –
powiedział to z pewnością i lekkim rozczarowaniem. Pogłaskał ją po włosach,
widząc jej niezadowolenie.
- Wiesz, że
tak powinniśmy, Clarice. Może i nie boimy się konsekwencji wyjawienia prawdy,
lecz nie chcę celowo narazić cię na kłopoty, których można uniknąć.
- Oj tam, mam
je gdzieś – wyrzuciła, choć w duchu przyznawała mu rację. Przecież także nie
chciała sprawiać Lecterowi problemów, skoro można ich uniknąć.
- Najdroższa,
mogliby cię wyrzucić z sierocińca lub przenieść, panują tam wysokie morale. Na
zawsze pozostałoby to jako plama w twoim życiorysie. Nie wspominając o tym, że
rówieśnicy mogliby zacząć się nad tobą znęcać. Oczywiście wyobrażam sobie, że
każdemu z prześladowców dawałabyś solidnego sierpowego, co jednak doprowadziłoby
do kolejnych kłopotów w szkole przez ciągłe bójki.
- Rówieśnicy,
co mnie oni obchodzą? Zamiast dokuczać, powinni mi bardziej zazdrościć –
rzuciła mu zalotne spojrzenie, odsuwając na bok wyobrażenie jej samej
startującej z pięściami do każdej osoby, która spojrzałaby krzywo na doktora z
powodu tego, że z nią sypia.
- Zazdrościć?
Clarice…Ja dobiegam czterdziestki.
- A ja
dwudziestki – nie wstydząc się swojej nagości, dziewczyna zmieniła pozycję,
kładąc się na nim, nie przerywając kontaktu wzrokowego – I od kiedy przejmuję
się Pan naszym wiekiem?
- Nie
przejmuję się, Clarice – rzekł, obejmując ją w talii – Po prostu nie chcę byś
pobiła całą swoją szkołę. Co innego radzenie sobie z problemami, a co innego
wywoływanie ich na siłę – chcąc ją pocieszyć dodał – Poza tym, to nie tak, że
będziemy nasz związek utrzymać w tajemnicy na zawsze.
- Naprawdę? –
od razu się ożywiła.
- Oczywiście,
że nie. Na dłuższą metę tak się nie da. Wyjdziemy z cienia, gdy skończysz
szkołę. Wtedy nie będzie obaw o sierociniec, czy o akty przemocy w szkole.
To były
jedyne poważne kwestie, których wolał uniknąć. Poza tym był jeszcze jeden
powód… Clarice nie mogła być z nim powiązywana, póki nie zakończy sprawy
Rozpruwacza. Wciąż istniało ryzyko, że odkryją, że to on, a wówczas Clarice…
miałaby piekło. Tyle że „zakończyć sprawę” w jego mniemaniu znaczyło coś
innego… Rozpruwacz z Chesapeake miał zniknąć, ale nie morderca.
- I to mi się
podoba – pochyliła się w jego stronę, ale zatrzymała się tuż zanim ich usta się
złączyły – A co z pańskimi problemami jak wyjdzie na jaw, że jesteśmy razem?
- Nic, zawsze
by były, nie ważne ile byśmy byli w ukryciu. Zresztą jak możesz przewidywać
Clarice…mało mnie one obchodzą. To, że teraz nie będziemy się ujawniać, jest
wyłącznie ze względu na ciebie. Wiem, że sobie byś z tym poradziła, lecz nie
chcę byś musiała dźwigać więcej niż to konieczne – zwłaszcza, że niedługo
chciał, aby poniosła tego bagażu naprawdę dużo.
Taka
troska…nie było do niej przyzwyczajona, ale była w tak niebiańskim nastroju, że
pewnie zgodziłaby się na wszystko.
- Naprawdę
jest Pan dziwny – rzekła, muskając lekko ustami jego górną wargę – Okrutny, a
jednocześnie troskliwy. Tak się da?
-
Najwyraźniej – podsumował i sam zakończył jej podchody, złączając ich usta do
końca.
Z tym
pocałunkiem do Starling chyba wreszcie dotarło, że to jest rzeczywistość.
Zachowywała się coraz śmielej ocierając się o niego i otwierając usta,
pogłębiając pocałunek. I choć Lecter nawet byłby chętny, aby kontynuować, to
również dobrze pamiętał o tym co niesie ta rzeczywistość.
- Clarice… -
przerwał pierwszy, odsuwając ją nieco ku jej niezadowoleniu – Jeśli mnie pamięć
nie myli… dziś jest poniedziałek, prawda?
Do dziewczyny
dotarło o co mu chodzi.
- O kurwa –
wyrzuciła, zdumiona, że zapomniała – Mam szkołę! – szybko spojrzała na zegar i
odetchnęła z ulgą, że jest dopiero grubo po czwartej rano. Ale było coś jeszcze
gorszego…nie zdąży już na budzenie w sierocińcu. Znowu odkryją, że jej nie
było. Cóż…trudno, niech się przyzwyczajają, bo będą powtórki.
- A ja pracę.
Nie mamy czasu, jeśli chcesz jeszcze wrócić do sierocińca, aby się przebrać.
Znów punkt.
Nie mogła iść do szkoły we wczorajszych ciuchach. Jej dobry humor znów zmalał.
- Nie dąsaj
się, Clarice – Lecter wyraźnie był rozbawiony jej rozczarowaniem.
- Nie dąsam,
doktorze – powiedziała to patrząc w bok, aby po chwili sturlać się z niego i
znów ułożyć obok.
- „Doktorze”;
„Pan”. Poszliśmy już krok dalej, moja droga.
- Wiem,
ale…muszę się przyzwyczaić – jakoś niekomfortowo się czuła, mówiąc mu na co
dzień po imieniu. Może musiała się do po prostu przyzwyczaiła?
- Dobrze,
nazywaj mnie jak chcesz – Hannibal wstał z łóżka, nie zwracając uwagi na własną
nagość. Za to dziewczyna spiekła raka na ten widok. Może sobie tam dobiegać
czterdziestki, ale w jej ocenie wciąż było na co popatrzeć – Poprawić ci humor?
- Jak? –
spytała, siadając na łóżku i pozwalając, aby kołdra ją odsłoniła. Skoro on się
nie przejmował brakiem ubrań, to ona też nie zamierzała.
- Nadal mamy
trochę czasu, a jeśli podwiozę cię do domu dziecka, a potem do szkoły to mamy
go jeszcze więcej. Zanim zrobię nam śniadanie, możemy wziąć razem kąpiel.
Na tą
propozycję, aż oczy jej rozbłysły.
- Serio?!
Uśmiech
doktora zmienił się w odrobinę złośliwy, kiedy odparł.
- Ale bez
seksu.
- Co? Czemu?!
– i znów jej nadzieje się rozprysły, dobrze że chociaż były krótkie. Tylko czy
on naprawdę musi się tak znęcać?
- Bo wczoraj
zrobiliśmy to bez zabezpieczenia. Ale znam twój cykl i wiem, że wczoraj nic nam
nie groziło, lecz dziś zaczyna się ryzyko, że mogłabyś zajść w ciąże. A nie mam
żadnych zabezpieczeń, więc nie będziemy kusić losu.
Starling
miała ochotę palnąć się w czoło. Poczuła się taka głupia, że na to nie wpadła. W
ogóle nie przyszła jej do głowy możliwość zajścia w ciążę, miała wtenczas
strach i determinację w głowię, a potem taką ulgę, że nie pomyślała o
oczywistości. Dobrze, że doktor pamiętał. Przez moment zastanawiała się, skąd
Lecter zna jej cykl, ale szybko doszła do wniosku, że w sumie lepiej nie
wiedzieć.
- Tak, ma pan
rację. Przepraszam, nie pomyślałam o tym.
- Clarice,
mówiłem, że masz się nie dąsać – wyciągnął rękę w jej stronę, chcąc pomóc jej
wstać – Nie potrzeba penetracji, aby sprawić przyjemność. Poradzimy sobie bez
tego…jak na razie oczywiście.
- Ja może i
się dąsam, ale Pan jawnie się nade mną znęca. Taka huśtawka nastrojów jest nie
zdrowa – pomimo swoich słów podała Lecterowi dłoń i wstała z łóżka – Potwór z
Pana.
- Nawet nie
wiesz jaki.
Powoli dała
się poprowadzić w stronę łazienki, czując jak miły dreszcz przebiega jej po
kręgosłupie z ekscytacji.
***
Dwie godziny
później, siedzieli oboje w jaguarze doktora, przecznicę od sierocińca Clarice.
Oboje doprowadzeni do porządku, tyle ze dziewczyna nosiła wczorajsze ubrania.
Tylko po to chciała tu wrócić przed szkołą, aby je zmienić i zabrać książki.
- Na pewno
nie mam poczekać i odwieźć cię do szkoły? – Hannibal jeszcze raz wolał się
upewnić – Na pewno zdążysz?
- Powinnam
być na styk. A poza tym, proszę uwierzyć, że tam nie ma gdzie zaparkować w
okolicy jak ta, tak aby nie było ryzyka, że żaden uczeń nas nie zauważy.
- Skoro tak
uważasz… Clarice… - zawołał za nią, gdy już przymierzała się, żeby wyjść z
auta.
- Tak? –
odwróciła się w jego stronę, słysząc, że jego ton głosu był poważny.
- Dziękuję –
powiedział krótko, ale z mocą.
Dziewczyna
poczuła, jak bije jej serce. Wiedziała za co dziękował i zdała sobie sprawę, ze
sama tego nie zrobiła.
- Ja też…
Dziękuję za ratunek przede mną.
Na pożegnanie
pocałowali się jeszcze na dosłownie pięć sekund. Clarice wyszła z samochodu i
potruchtała w stronę sierocińca. Dr Lecter odjechał, lecz nie w kierunku
swojego miejsca pracy. Musiał jeszcze na moment wrócić do domu.
Obejrzał się
na sekundę na tylne siedzenie, gdzie wciąż leżała torba z zakrwawionymi
rzeczami z wczorajszego dnia. Jeszcze nigdy nie zwlekał z pozbywaniem się dowodów
tak długo. Zwykle robił to od razu.
Musiał to naprawić i to szybko.
A następnie
ułożyć plan jak powiedzieć Clarice o tym swoim zainteresowaniu. Teraz, gdy
myślał o niej na poważnie, nie było opcji żeby trzymać to w sekrecie na długo.
Była drugą najważniejszą kobietą w jego życiu. Pierwszą była jego ciotka, lady
Murasaki i wiedziała ona o jego zbrodniach. Sam pokazał jej głowę tego rzeźnika,
swojej pierwszej ofiary.
- A czy ty masz czym kochać?
Te oto słowa
zakończyły wszystko pomiędzy nimi. Ale z Clarice mogło być inaczej. Naprawdę
mogło. Ta niby licealistka nie dawała sobą za bardzo manipulować. Były momenty, że naprawdę postrzegał ją jako
równą sobie, a w dodatku…naprawdę miał nadzieję, że w tym aspekcie także oboje
znajdą podobieństwo między sobą.
Zwłaszcza, że
Clarice Starling była jedyną osobą, która potrafiła napełnić go strachem.
***
Clarice
ostrożnie wślizgnęła się do domu dziecka, tylnym wejściem. Kluczyk od kucharki
czekał na nią jak zwykle. Jej ostrożność jednak na nic się nie zdała. Była już
pora, kiedy śniadanie się kończyło i wychowankowie kierowali się w stronę
wyjścia, aby pójść do szkoły, a tymczasem Starling szła w przeciwną stronę niż
reszta tłumu, w głąb budynku. Znów zwróciła na siebie uwagę.
Gdy stanęła
naprzeciwko drzwi do swojego pokoju, poczuła przypływ złości. Siostra Teresa
stała oparta o drzwi jej pokoju z założonymi rękami i srogą miną.
„Cholera” –
pomyślała Starling – „Czemu zawsze to musi być ona, a nie panna Oliver. Tamta
by dała mi spokój, a ta się zawsze przyczepi. Od poprzedniego razu tylko
czekała żeby mnie udupić”
- No no panno
Starling… - ten skrzeczący głos zakonnicy jedynie podniósł jej gniew – Kolejna
noc poza domem. A właściwie ucieczka. Znowu u koleżanki się zasiedziałaś?
- Może tak,
może nie – ruszyła, chcąc ją wyminąć i wejść do pokoju, ale kobieta złapała ją
za połę bluzy i zatrzymała w miejscu.
-
Wytłumaczysz co to jest?! – wskazała palcem na odsłoniętą szyję dziewczyny.
Podwójna
cholera. Zobaczyła ślad po ugryzieniu, który zrobił doktor. Wciąż był dobrze
widoczny i zaczerwieniony. I dawał do myślenia bardziej niż malinki, które
zostawiali napaleni nastolatkowie.
- Nie Pani
sprawa – odrzekła hardo, walcząc z rumieńcem.
- Jak śmiesz
kalać to miejsce swoim grzechem? Naprawdę tak ci zależy bym powiedziała dyrekcji,
że jesteś zdzirą? To już przekracza wszelkie granice. Moja Panno, jeśli
myślisz, że będę tolerować twoje puszczalstwo to się grubo…
Kobieta
przerwała raptownie, zszokowana wzrokiem jaki posłała jej Clarice. Był tak
zatrważający, że z wrażenia puściła bluzę dziewczyny.
- Postawmy
kilka spraw jasno – głos dziewczyny były zimny jak lód – Jestem pełnoletnia i
mam prawo być z kimś w związku. Nie puszczam się, jestem z kimś kogo kocham i
gówno Panią obchodzi co z nim robię, czy kto to jest. Wychodzę i wracam tu
kiedy mi się podoba. Da sobie siostra spokój z tymi przemówieniami. I tak będę
tu mieszkać jeszcze tylko kilka miesięcy. Do tego czasu jakoś zniesie Pani moją
grzeszną obecność. Nie wchodźmy sobie w drogę, a wszyscy będą zadowoleni.
- Ty… Jak
śmiesz…
- Mam jakąś
karę? Jeśli tak to proszę szybciej, bo śpieszę się do szkoły.
Siostra
Teresa nie chciała przyznać na głos, ani nawet przed samą sobą, że się
przeraziła. Jej podopieczna wzbudziła w niej lęk samym wzrokiem, jakby mogła
zabić.
- A… A rób
sobie co chcesz. Nie masz do siebie szacunku, to się sprzedawaj. I wynieś się
stąd jak najszybciej – odeszła szybko, chcąc oddalić się od dziewczyny.
- O niczym
więcej nie marzę – powiedziała za nią Clarice, choć nie była pewna czy kobieta
zdążyła ją usłyszeć. Była z siebie zadowolona, że załatwiła tę sprawę i to w
dodatku bez rękoczynów. Ciekawe, czy dr Lecter byłby z niej dumny, gdyby
wiedział, że odstraszyła tą kobietę, robiąc tak niewiele.
Nie zwlekając
dłużej weszła do pokoju, przebrała się, wzięła torbę i poszła do szkoły.
***
Will Graham
stał nad zaschniętą kałużą krwi i walczył ze sobą z całych sił, aby nie zamknąć
oczu. Ten ohydny widok był ponad jego siły. I nie tylko jego. Połowa
policjantów wyszła z warsztatu na zewnątrz, zieleni na twarzach, a ci co zostali
patrzyli się wszędzie, tylko nie na ciało.
- Wyszło, że
miałeś rację szybciej niż przypuszczaliśmy – powiedział stojący po jego stronie
Crowford, który był jednym z niewielu, którzy mieli na tyle nerwy na wodzy, że
mogli patrzeć na te zwłoki.
- Tak…Nie ma
wątpliwości. To robota Rozpruwacza.
Byli właśnie
w warsztacie pewnego myśliwego. Jego kolega przyszedł tu nad ranem, szukając go
i odkrył jego zwłoki. Cud, że był w stanie w ogóle zgłosić znalezienie ciała.
Gdy tutaj dotarł patrol, był on tak roztrzęsiony, że ledwo stał na nogach.
I nic
dziwnego. Ciało kłusownika było w strasznym stanie. Całe okaleczone i pocięte.
Wszędzie, z każdej części ciała wystawało jakieś narzędzie. Strzały,
śrubokręty, czy nawet siekiera…wszystko to tworzyło makabryczny widok. Nie
wspominający o zatrwożonym w agonii wyrazie twarzy ofiary.
Will był
pewien, że przynajmniej kilku funkcjonariuszy zwróciło śniadanie w pobliskich
krzakach. Nie mógł ich winić, sam chciał to zrobić. I był pewien, że po
skończonej służbie na pewno się dziś upije do nieprzytomności.
Agent
specjalny Graham zaczął okrążać ciało. Miał jeszcze trochę czasu zanim ekipa
miała sprzątnąć ciało i chciał go jak najlepiej wykorzystać. Wlepiając
zawzięcie swój przerażony wzrok w to okaleczone ciało, wpadł w wir myśli.
„Dlaczego
właśnie tak? Dlaczego okaleczył tego gościa właśnie w taki sposób? Nie zabrał
ze sobą żadnych pamiątek w postaci narządów, ale czemu?”
- Pieprzony
sadysta - wycharczał jeden z agentów na
tyłach – Pomyślcie ile ten gość musiał wrzeszczeć, gdy wbijał mu to wszystko.
- Nie! –
Graham ledwo zwrócił uwagę, że powiedział to na głos – To nie o ból mu
chodziło.
- A o co? –
zapytał Jack, jedynie po to by go zachęcić to wypowiedzenia myśli na głos.
- Spójrz na
to wszystko – Will machnął ręką na ciało – Widzisz tą ilość narzędzi? Jestem
pewien, że sekcja wskaże, że gość zmarł jeszcze zanim wszystkie narzędzia
znalazły się w jego ciele. Gdyby to o ból mu chodziło, to skończyłby robotę
znacznie wcześniej, wraz ze zgonem. On chciał by to wszystko dokładnie tak wyglądało.
Chciał byśmy znaleźli ciało dokładnie
w takim stanie.
„Ofiara była
martwa, jeszcze zanim skończył wbijać to całe dziadostwo. Ale czemu chciał go
aż tak okaleczyć? Jego celem była dokładnie ta poza. Tego chciałeś sukinsynu,
ale dlaczego? Co ci to dało? Nie zabrałeś narządów, więc satysfakcję wziąłeś z
czegoś innego, tylko z czego? Co mu dawało wbijanie śrubokrętów w martwe
truchło?”
Nie miał
więcej czasu. Do chaty weszła ekipa zabezpieczająca dowody. Rozłożyli worek i
zaczęli wkładać do niego ciało. Will trochę im współczuł. Trup z tym całym
wbitym żelastwem musiał być strasznie ciężki. Ale cóż, w takim stanie musiał
trafić na stół sekcyjny.
- Znajdźcie
wszystko na temat ofiary – rozporządził zadaniami – Odkopcie całą jego
przeszłość. Może znajdziemy jakieś powiązania z resztą ofiar. To jak na razie
nasza jedyna nadzieja.
Wyszedł,
nawet nie oglądając się na techników. Na dowody fizyczne dawno przestał liczyć.
Rozpruwacz był za ostrożny by zostawić jakikolwiek materiał biologiczny, był
tego pewien.
Podchodząc do
wozu, Will zastanawiał się ile jeszcze takich trupów będzie musiał oglądać
zanim albo nie zeświruje ze strachu i alkoholu, albo nie wsadzi tego potwora za
kraty.
Tylko jak ma
go złapać, skoro nie ma na czym się oprzeć?
***
Clarice dawno
dzień się tak nie dłużył. Szkoła trwała i trwała, a ją aż rwało by pobiec do
gabinetu doktora. Niby robiła to jak zwykle, to już była rutyna, że to tam
chodziła po lekcjach, tyle że teraz wszystko się zmieniło.
Będąc już pod
budynkiem, jak zwykle przyczaiła się, aby poczekać na wyjście ostatniego
pacjenta. W końcu go zobaczyła. Tym razem był to jakiś mężczyzna. Normalnie
Clarice praktycznie nie zwracała uwagi na pacjentów doktora, lecz tym razem
obrzuciła go zaciekawionym spojrzeniem. Nie była w sumie pewna dlaczego.
Możliwe, że przez to iż mężczyzna wyglądał na bardzo szczęśliwego, jakby
wydarzyło się coś zaskakująco dobrego, coś czego się nie spodziewał, a co
napełniło go wielką ulgą. Ciekawe o co chodziło…
Odrzuciła te
myśli. I tak nie powinna nawet pytać doktora o jego pacjentów. Tajemnica
lekarska w końcu obowiązuje.
Jak tylko
gość zniknął z pola widzenia, weszła do budynku. Wchodząc do gabinetu, po
uchyleniu drzwi od razu spotkała się ze wzrokiem doktora.
- Jak zwykle
punktualnie, Clarice.
Uśmiech na
jej twarzy pojawił się momentalnie. Czekał na nią.
- Staram się.
- Jak ci
minął dzień? – spytał, kiedy dziewczyna praktycznie podbiegła do niego,
najpewniej walcząc ze sobą by się mu nie rzucić na szyję. Widział, że chce się
powstrzymać, mając na względzie jego maniery.
- Średnio –
trochę jej mina zrzedła.
- Co się
stało? – usiadł na kanapie dla pacjentów, a ona od razu przysiadła przy nim.
- Pierwszy
raz nie miałam pracy domowej. Nie zapomnę miny nauczycielki, myślała, że się
przesłyszała. Jeszcze mi się to nie zdarzyło. No i jeszcze ta baba… - urwała
gwałtownie, przypominając sobie powód złości siostry Teresy. Zawahała się, czy
o tym mówić, ale było za późno.
- Jaka
„baba”? – Lecter podchwycił temat i spostrzegając reakcji Starling, nie
zamierzał puścić tego płazem. Coś się tu kryło.
- Zakonnica z
sierocińca… - głos Clarice stracił lekko na pewności siebie, lecz nie na tyle
by nie dokończyć wypowiedzi – Czekała na mnie pod pokojem, gdy wróciłam.
Zauważyła ślad – wskazała na ukryty pod swetrem ślad po ugryzieniu – Udało mi
się ją spławić. Raczej nic mi nie zrobi, ale pewnie teraz jestem dla niej
największą grzesznicą w stanie. Trudno mi będzie ją znieść bez odgryzania się.
- Obraziła
cię? – oczy Lectera pociemniały, po usłyszeniu przedostatniego zdania.
- To dla niej
nie obrażanie, jedynie codzienność. Zawsze widzi w innych to co najgorsze, czyli
to co w sumie chce widzieć – odwróciła wzrok, nie chcąc wypowiedzieć na głos
tamtych przezwisk.
- Czyli
obraziła – powieki mu się zwęziły – Jak się nazywa?
Clarice nie
wyczuła nic podejrzanego w tym pytaniu.
- Nazywamy ją
siostrą Teresą. Jak ma na nazwisko, to nie wiem. Taka stara i grubawa.
Doktor
pokiwał lekko głową. Tyle mu wystarczyło. Nawet się nie zastanawiał. Ktoś kto
okazał Clarice brak szacunku, był już
automatycznie na jego liście. Myślał już jedynie o tym, jak to odpowiednio
przeprowadzić.
- A ty nie
jesteś zła?
- Na nią? Jak
cholera, ale nic nie mogę jej zrobić…
- Nie,
Clarice – przerwał jej – Czy na mnie nie jesteś zła? – widząc jej zdziwienie
dodał – Za ten ślad. Za to, że go zrobiłem.
- Nie –
pokręciła zdecydowanie głową – Nie jestem.
- Dlaczego?
- Bo mi się
to podobało – odpowiedziała szczerze. Kolor wpłynął na jej policzki, lecz
niezbyt intensywnie.
Lecter
mimowolnie wyciągnął prawą rękę, aby przeczesać jej włosy. Clarice z zadowoleniem
przyjęła gest.
- Sądzę, że
nie tylko mnie można by nazwać dziwnym, moja droga.
- Świetnie.
Wychodzi na to, że pasujemy do siebie.
„Ciekawe jak
bardzo?” – pomyślał Hannibal, nie wypowiadając jednak swych myśli na głos.
Tymczasem
dziewczyna miała co innego w głowie.
„Dobra,
wczoraj on zrobił ruch, więc teraz moja kolej” – z tym postanowieniem, powoli,
aby widział do czego ona zmierza, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała.
Lecter nie
odrzucił oczywiście jej działań. Przyjął jej śmiałość z zadowoleniem, sam
pogłębiając pocałunek i usadawiając dziewczynę na swoich kolanach.
Niestety,
doktor pierwszy przerwał tą chwilę intymności, gdy poczuł, że napiera ona na
niego całym ciałem.
- Clarice,
wiesz że mam umówionego pacjenta za kilka minut, prawda?
- Szlag mnie
dzisiaj trafi. Wciąż nie i nie – zrezygnowana schowała twarz w ramieniu
Lectera. Nie zeszła jednak z jego kolan.
Hannibal
zaśmiał się cicho i zaczął głaskać ją po plecach. W takich chwilach było widać,
jak bardzo była jeszcze młoda.
- O czym Pan
myśli? – spytała po chwili, chcąc jak najlepiej wykorzystać ostatnie minuty
zanim będzie musiała się schować w prywatnym pokoju sama, na nie wiadomo ile
czasu.
- O tym co
niedawno powiedziałaś.
- Och? –
podniosła wzrok, chcąc zobaczyć jego wyraz twarzy. Oczywiście niewiele
zdradzał.
- O tym, że
ja wiem o tobie prawie wszystko, a ty o mnie bardzo niewiele.
- I … co w
związku tym?
- Jest coś,
czego chcę byś się dowiedziała…
Świat mógłby
się teraz zacząć walić, a ona nie zwróciłaby na to uwagi. Z wyczekiwaniem,
czekała na to co będzie dalej, ale dr Lecter nie kontynuował. Spojrzał jej
tylko w oczy, jakby z mocnym postanowieniem.
- Tak? –
zachęciła go, gdy niecierpliwość wzięła górę.
- Tyle, że
doszedłem do wniosku, że powinnaś sama do tego dojść. Jeśli ci powiem, może to
nie mieć wyczekiwanego przeze mnie skutku. Chcę byś odkryła to sama. Wiem, że
potrafisz. Nie wiem jedynie jak zareagujesz. Ale jeśli mamy tworzyć stały
związek…musisz to wiedzieć.
- Czy dobrze
rozumiem? – dziewczynie ramiona opadły – Jest coś o Panu co muszę wiedzieć, ale
nie powie mi Pan tego, bo mam to sama odkryć…Toż to może być wszystko!
- Nie,
zdecydowanie nie – pokręcił głową – Na pewno zorientujesz się, że to to, kiedy
na to wpadniesz…A na pewno tak się stanie. Inaczej nie sądziłbym, że
nadawałabyś się do pracy w FBI. Twój instynkt ci pomoże.
- Ale… niby
jak?
- Spokojnie,
będę ci dawał tyle wskazówek, ile się da. A jak sądzę już masz ich trochę.
Właśnie tak
zrobi. Upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Skoro postanowił pogrzebać
medialnego Rozpruwacza i tak jak kiedyś, wrócić do cichszego załatwiania
swojego hobby, potrzebny był do tego widowiskowy finał. Rozpruwacz powinien
zniknąć z pompą, po kilku najlepszych występach. A potem zostanie tylko
Hannibal Lecter. Powróci do zabijania w sposób, nie zwracający uwagi. Nieco
uciążliwszy, lecz niezbędny by nie wystawić Clarice na ryzyko, pociągnięcia jej
za sobą. Jaki by był z niego dżentelman, gdyby narażał ją na poważne kłopoty,
gdy w jego mniemaniu na to nie zasłużyła? A kiedy będzie organizował ten wielki
finał, da swojej partnerce odpowiednią ilość wskazówek, aby odkryła jego hobby.
A potem…zobaczymy. Wszystko zależy od niej.
- A teraz
Clarice myślę, że powinnaś już schować się w części prywatnej. Mój pacjent już
tu idzie – dokładnie w tym momencie, niczym na potwierdzenie jego słów,
rozległo się pukanie do drzwi.
Starling w
zamyśleniu poszła do przyległego pomieszczenia.
***
Pacjentów
było jeszcze trzech. Było, bo ostatni właśnie niedawno wyszedł, więc wydawało
się, że Clarice ma doktora tylko dla siebie. Niestety, teraz siedziała
zirytowana na sofie, podczas gdy Lecter rozmawiał przez telefon, stojący na
biurku. Ktoś zadzwonił dokładnie w chwili, kiedy dr Lecter skończył pracę i
teraz nie chciał skończyć konwersacji.
- Tak, wiem
że ostatnio nie ma mnie dla nikogo…
Clarice
siedziała na sofie i starała się nie zerkać na towarzysza, co nie bardzo się
udawało. Nie wiedziała z kim doktor rozmawiał, ale z kontekstu zrozumiała, że
to kobieta i że próbuje go gdzieś wyciągnąć.
- Wie, Pani,
że opera to męczarnia dla mnie i dla nas wszystkich. Nie wyciągnie mnie
Pani…Mam więcej pracy niż zwykle, ale niedługo to się zmieni…Rozumiem, kiedy
jest ten spektakl…Nie ma Pani litości jak zwykle…Mogę dodać, że niedługo sam
coś zorganizuje…Dziękuję za troskę, ale mam się dobrze…Jest Pani zbyt
łaskawa…Dobrze, do zobaczenia – w końcu zakończył rozmowę i odłożył słuchawkę.
Kiedy
odwrócił się stronę Clarice, od razu spostrzegł jej zły humor. Naprawdę musiał
się nauczyć, że jego partnerka ma wciąż tylko 18 lat i choćby nie wiadomo jak z
tym walczyła, z niektórych rzeczy dopiero z czasem się wyrasta.
- Clarice… -
nie powstrzymał się i zaśmiał się cicho pod nosem. W końcu spojrzała na niego,
nieco nadąsana – Naprawdę łatwo cię przejrzeć. Nie ma o co być zazdrosnym.
- Kto
powiedział, że jestem? – kiepsko skłamała, nawet ona to czuła.
Dr Lecter
podszedł i usiadł obok niej, a uśmiech nie schodził mu z ust.
- To
szczęśliwa mężatka od 25 lat. Jestem jednym z wielu przyjaciół, nic poza tym.
- Zaprosiła
Pana gdzieś… - wymamrotała cicho, starając się nie brzmieć jak dziecko.
- Mnie i
kilkoro innych. Na nowy spektakl teatralny. Jest w zarządzie orkiestry
symfonicznej. Zaprosiła kilku członków oraz stałych bywalców koncertów, takich
jak ja.
Odetchnęło
nieco z ulgą, lecz z odejściem zazdrości, poczuła irytację na samą siebie.
- Przepraszam
– wreszcie odwróciła do niego twarzą w twarz – Zachowuję się dziecinnie.
Może po
prostu po tym trudzie, aby doktor należał do niej, zagościł w niej nowy lęk,
czy uda jej się go przy sobie utrzymać. Lecter nie wydawał się zły, objął ją
wręcz ramieniem w czułym geście.
- Nie
przepraszaj. Masz prawo po tak długim czasie zachowywać się jak na twój wiek
przystało. Nie powstrzymuj się.
Dziewczyna
westchnęła z ulgą, wtulając się w ciepłe ramię. W końcu po tylu godzinach znów
mieli cały czas dla siebie tyle, ile chcieli.
- A jeśli
chodzi o zazdrość, moja droga… - Hannibal ponownie zaczął temat, wyraźnie się
drocząc – To z logicznego punktu widzenia, to ja mam więcej powodów do
zazdrości.
- Ta, niby jakich?
– spytała unosząc brew.
- W każdej
chwili możesz uznać, że znudził ci się starszy Pan i wolisz kogoś w swoim wieku
– wyraźnie żartował, nawet jego oczy się śmiały.
- Ostatni
chłopak „w moim wieku”, który próbował mnie poderwać skończył w takim stanie,
że ucieka teraz ze strachu na sam mój widok.
Doktor
zaśmiał się na głos. Mógł się tego spodziewać.
- Potrafię to
sobie wyobrazić, Clarice – powiedział, gdy śmiech mu przeszedł.
- Poza tym,
nuda to ostatnia rzecz jaka mi przy Panu grozi, doktorze – po sekundzie
wahania, uniosła się i pocałowała go w policzek – Ciągle rzuca Pan jakimś
wyzwaniem, świadomie i nie. Nawet dziś, nieprawdaż?
- Prawda, a
ty zawsze je przyjmujesz – odparł zdziwienie jej czułym gestem i sam wykonał
swój, kładąc dłoń na jej policzku – Mój mały wojownik, który może być tak silny
jak tylko zechce – zaczerwieniła się po jego słowach, ale widząc w jej oczach
niedowierzanie, Hannibal dodał – Tak. Możesz być tak silna jak tylko zechcesz.
Gdybym miał cię umieść na układzie okresowym, znalazłabyś się na środku, gdzie
są najbardziej stabilne pierwiastki. Ty byłabyś między żelazem i srebrem. Między
żelazem i srebrem…myślę, że to dla ciebie odpowiednie miejsce.
Jak on to robił
– myślała Clarice. Jak wymyśla takie komplementy? Doktorowi naprawdę nie
wystarczają słowa typu „ładnie wyglądasz”. Tak, niedawno powiedziała, że jego
elokwencja naprawdę powala na kolana. Mogłaby przysiąc, że znów mocniej się
zaczerwieniła.
- Ma Pan
naprawdę talent do komplementów – przybliżyła się, była z powrotem w dobrym
humorze, wręcz szczęśliwa – Ile jeszcze razy zamierza Pan podnosić mi ego?
- Jak długo
będziesz obok. Wtedy słowa przychodzą naturalnie.
- Doktorze… -
z całej siły odepchnęła wahanie, zbierając siłę – Mogę znów dziś zostać na noc?
Już sama nie
wiedziała co jej od rana było. Odkąd to zrobili, dziewczyna czekała tylko,
kiedy przyjdzie szansa na powtórkę. Co prawda, mieli rano chwilę intymności w
łazience, ale dotykanie to nie to samo. Może naprawdę była jedynie napaloną
nastolatką? Choć pewnie też dlatego, że nie pamiętała żeby kiedykolwiek było
jej tak dobrze i że była tak szczęśliwa. Albo też ponieważ to był pierwszy raz
kiedy widziała, jak Lecter traci nad sobą kontrolę. Nie wspominając o tym, że
tym razem chciała się poprawić i nie być już taka bierna.
- Niestety
nie. Lepiej nie znikaj dwie noce pod rząd. Sama mówiłaś, że miałaś kłopoty.
Może następna noc…Zostawaj u mnie co jakiś czas, ale nie codziennie, by nic ci
nie zrobili.
„Wybacz
Clarcie” – pomyślał Lecter, widząc po raz kolejny tego dnia rozczarowanie na
jej twarzy – „Ale dziś w nocy muszę sią zająć czymś innym”.
- Spokojnie,
moja droga, skąd ta mina? Jesteśmy przecież tutaj – jego dłoń powędrowała z
twarzy na szyję dziewczynę, muskając ją kciukiem.
- Tutaj? –
zerknęła w dół, na sofę, na której siedzieli, by po chwili przyszło zrozumienie
– Och! Ale mówił Pan, że…
- Rano jasno
dałaś do zrozumienia, czego pragniesz – zabrał rękę i włożył ją do kieszeni.
Wyjął z niej małe opakowanie – Kupiłem w drodze do pracy. Bo przecież masz
wobec mnie wymagania, prawda, panno Starling?
Clarice
spojrzała na pudełko. No…to mieli zabezpieczenie.
Czyli,
naprawdę…? Twarz dziewczyny z miejsca się rozjaśniła, a fala ekscytacji
rozeszła po ciele. Nareszcie!
-
Najwidoczniej mam – zarzuciła mu ręce na szyję w przypływie odwagi – Czy to
etyczne, aby uwodzić licealistkę w swoim miejscu pracy? – sama postanowiła się
podroczyć.
- Skończyłem
pracę, więc mogę robić co chcę, a poza tym to ty mnie uwodzisz dziś cały dzień,
Clarice. Wiadomo było, że musi ci się to udać.
- Było
wiadomo? – spytała na wpół serio.
- Ależ tak –
złączył ich usta na moment, a potem osunął się, ale zaledwie kawałek tak, że
ich usta wciąż się ucierały, gdy dodał – Beż żadnych wątpliwości.
***
- Och,
Hannibal!
- Tak,
Clarice…Żadnych formalności.
Wszystkie
ubrania wylądowały na podłodze. Dziewczyna leżała na sofie, a doktor nachylając
się nad nią, znów torturował ją palcami w jej wnętrzu.
- Dobrze,
jesteś luźniejsza niż wczoraj – trafił na czuły punkt, przez co Clarice znów
głośniej jęknęła – I wrażliwsza. Przygotowania się opłaciły.
-
Więc…ach...już ich starczy…proszę.
- Tak, dziś
powinno być prościej niż wczoraj. Więc moja droga… - pochylił się jeszcze niżej
- …jak mnie chcesz?
Dziewczyna
wiedziała jak, już od jakiegoś czasu.
Pociągnęła go
za szyję w dół, aby złączyć ich usta w głębokim pocałunku. Korzystając z okazji
zmieniła ich pozycję, Lecter się nie opierał. Będąc już na górze, Clarice
wzięła do ręki to małe pudełeczko.
- Jak się je
zakłada?
Dr Lecter sam
nałożył prezerwatywę, demonstrując jej jak się to robi. Następnym razem chciała
mu ją sama założyć.
- Gotowa? –
zapytał, gdy ustawiła się nad jego erekcją.
- Tak – od
razu opadła, złączając ich znów w jedność. Krzyk rozszedł się po pokoju przez
mieszankę przyjemności i bólu, który i tak miał zaraz minąć.
- Spokojnie
Clarice – rzekł Hannibal urwanym głosem, kładąc ręce na jej biodrach – Zaraz
przywykniesz.
Rzeczywiście,
po chwili dziewczyna sama z siebie zaczęła się ruszać. W górę i w dół. Dłonie
oparła na jego klatce piersiowej, podczas gdy jej ruchy stawały się coraz
szybsze. W pokoju dało się już jedynie słyszeć pomieszane jęki i krzyki obojga.
Kontrola
Lectera ponownie rozsypywała się na kawałki, gdy serce straciło równy, spokojny
rytm. Widok przed nim go rozbrajał. Jego mała Starling przejmująca kontrolę,
której tak chciała. Ujeżdżała go, z tym pożądliwym, wciąż nieco niewinnym
wzrokiem skierowanym wprost na niego.
„Tylko moja
Clarice potrafi doprowadzić mnie do takiego stanu. To naprawdę przerażająca
istotka. I jest moja.”
Tym razem
rzeczywiście dziewczynie było łatwiej osiągnąć szczyt niż poprzednio. Doszli
razem, odzyskując władzę na językiem i wykrzykując swoje imiona.
Clarice padła
wycieńczona na doktora, uspokajając przyśpieszony oddech. Twarz schowała w jego
szyi, a on objął w pasie.
-
Było…dobrze? – spytała niepewnie po minucie ciszy, gdy się uspokoili.
- Bardzo
dobrze. Dałaś radę.
Starling
zachichotała w odpowiedzi, zadowolona z siebie. Cholera, jak tak dalej pójdzie
to się od tego uzależni. W dodatku nie pomyślała, że zmiana miejsca może być
bardziej podniecająca.
- Dziś nie
odpłynęłaś.
- Nie –
uniosła głowę by na niego spojrzeć – Dzisiaj nie.
- To dobrze –
nawet nie spostrzegła, kiedy znów była na dole, przygnieciona przez niego. A to
był spory wyczyn, sofa była ciaśniejsza niż łóżko – Chcesz jeszcze raz? –
spytał, zdejmując zużytą gumkę.
- Jeszcze
raz? – nie przeszło jej przez myśl, ale skoro nie zostają razem na noc… - No
jasne!
- To dobrze –
rzekł, przesuwając dłoń na jej pierś – Przygotuj się, że może pojawić się
więcej śladów ugryzień, które tak lubisz.
- Miło mi to
słyszeć.
To było
ostatnie pełne zdanie jakie zdołała przez następną godzinę wypowiedzieć.
Hannibal zadbał, aby jego dama była zadowolona.
***
Dr Lecter
odwiózł rozanieloną Clarice do sierocińca, jakieś 20 minut temu. Lecz nie
pojechał do domu. Zostawił jaguara kilka przecznic dalej, w miejscu gdzie nie
było kamer, a następnie wrócił pod sierociniec piechotą.
Jego celem
nie był jednak sam dom dziecka. Lecter skierował się do budynku znajdującym się
tuż obok, czyli do luterańskiego kościoła. Sierociniec był luterański, wiadomo,
więc że musi znajdować się w pobliżu ich domu Bożego. I na szczęcie dla planów
doktora, za kościołem znajdował się również cmentarz.
- Idealnie
ponure otoczenie dla sierot i porzuconych dzieciaków.
Pozwolił
sobie na krótki spacer po cmentarzu, aby sprawdzić, czy jego plan ma warunki.
Jak coś, to miał plan awaryjny, ale okazało się, że nie będzie potrzeby.
Wszystko było jak trzeba. Jakby co mógł wiedzieć, gdyby ktoś zbliżał się do
sierocińca. Nic tu widoku nie przysłaniało, słowo „skromność” nie oddawało w
pełni tego miejsca.
Wrócił pod
kościół. Rozejrzawszy się stwierdził, że tu również nie było kamer.
Najwidoczniej to jedno z tych opactw, co uważają, że Boża ochrona jest
wystarczająca, a tak naprawdę droższe przedmioty są trzymane gdzieś pod
kluczem, jeśli w ogóle są.
Drzwi były
otwarte. Każdy wierzący mógł przyjść się pomodlić, kiedy potrzebował wsparcia.
Dr Lecter go nie potrzebował, lecz i tak podszedł do pierwszej ławy i usiadł na
niej w ciemności, aby udawać, że sam oddaje się modlitwie. Gdyby ktoś tu był i
go obserwował, nie miałby wątpliwości w gorliwość jego wiary.
Tymczasem tak
naprawdę Lecter czekał. Dziś w krótkich przerwach pomiędzy pacjentami udało mu
się dowiedzieć od Clarice trochę więcej o siostrze Teresie. Łatwo mu poszło,
wiedział, że dziewczyna będzie chciała wyładować swój gniew na nią, wystarczyło
ją trochę zachęcić. Dzięki temu wiedział jak ta kobieta mniej więcej wyglądała
oraz że obserwowała Clarice na tyle, by wiedzieć kiedy ta nie wraca na noc. Jak
sądził, zakonnica nie przestraszyła się tak mocno, jak Starling myślała. Ta
kobieta uważała się za kogoś wyższej władzy, był pewien, że po ochłonięciu
będzie chciała się zemścić, czyli dalej mieć oko na swoją podopieczną, aby mieć
wystarczająco dużo argumentów, żeby się jej pozbyć, przenieść gdzieś indziej. A
dziś Clarice znów wróciła późno, zadbał o to. Jeśli ma rację to zakonnica tego
nie przepuści, a wówczas przypieczętuje swój los.
Nie musiał
czekać nawet 10 minut. Drzwi do kościoła ponownie zatrzeszczały i zabrzmiały za
nim czyjeś ciężkie kroki. Osoba, która weszła najwyraźniej myślała, że jest
sama i mówiła do siebie.
- Koniec z
tym. Żadna mała dziwka nie będzie mnie zastraszać. Zapłaci za bezczeszczenie
tego miejsca. Za grzechy trzeba płacić. Jak dyrektor się dowie to na pewno…
Dyrektor,
czyli ksiądz, którego kwatery znajdowały się za ścianą, dlatego tu weszła. I to
pierwszego dnia, gdy zaczął czuwać, naprawdę szczęście.
Gdy
przechodziła obok niego ujawnił swoją obecność.
- Przepraszam
bardzo. Czy mam przyjemność z siostrą Teresą? – spytał, wstając.
Zakonnica podskoczyła,
tak zaskoczona była czyjąś obecnością o tej porze w kościele.
- Och, ale
mnie Pan wystraszył. Tak to ja. Ma Pan jakąś sprawę? – spytała, choć ton jej
głosu był bardziej niż opryskliwy.
Ona nie mogła
mu się za bardzo przyjrzeć w ciemności, lecz on mógł. Przed jego doskonałym
wzrokiem nic nie umykało, nawet nocą. W myślach pochwalił Clarice, podała
bardzo dobry opis tej osoby i miała rację. Siostra Teresa widzi grzech w każdym,
tylko nie w sobie. Ciekawe, czy to projekcja, własnych złych myśli…ale to nie
ważne i tak. Nie musi tego wiedzieć, to zbyt nudny przypadek, wręcz notoryczny
u ludzi.
Najpierw się
trochę zabawi. Słowa Clarice mu wystarczały, ale chciał na własne uszy usłyszeć,
co ta kobieta wyraża się o jego partnerce przy innych. Nie spodoba mu się to,
wiedział o tym. I o to chodziło. Już i tak był poruszony.
- Tak, chodzi
o Pani podopieczną, Clarice Starling. To siostra sprawuje nad nią opiekę, czy
tak?
Oczy
zakonnicy, aż zaświeciły w złośliwym podekscytowaniu.
- Tak, zgadza
się. Proszę kontynuować.
- Jestem jej
nauczycielem i martwię się o nią. Ostatnio opuściła się w nauce… - oczywiście
kłamał jak z nut. Wobec ludzi, których sobie upatrzył, nie przejmował się swoją
zasadą o mówieniu prawdy i tak niedługo
miało być to dla nich bez znaczenia – Sądziłem, że to chwilowe, lecz dziś,
dosłownie kilkadziesiąt minut temu widziałem jak wychodzi z czyjegoś domu.
Odprowadzał ją jakiś starszy mężczyzna i razem odjechali samochodem. Od razu
przyszedłem tutaj, aby się skonsultować.
- Wiedziałam –
zakonnica nie potrafiła ukryć radości – Powtórzy to Pan dyrektorowi? Od dawna
miałam przeczucie, że ta mała zeszła na złą drogę, jeśli wie Pan co mam na
myśli. Musimy ją odseparować, ona musi zmienić środowisko.
Nikt by jej
nie uwierzył. Nie było nic współczującego w jej głosie.
- Ale
przecież to nie musi oznaczać najgorszego – Lecter udał zmartwionego – Mógł to
być ojciec którejś z jej koleżanek, który ją odwiózł do domu.
- To nie to,
zapewniam Pana. Starling nie ma żadnego szacunku do siebie, a dla pieniędzy
zrobi wszystko. Nie mogę dłużej pozwalać by sprzedawała swoje ciało, muszę ją
chronić. Ktoś tak młody nie powinien zniżać się do poziomu zdzir.
To przeważyło
szalę. To Lecterowi wystarczyło, aby jego gniew osiągnął punkt krytyczny.
„Musisz ją
raczej upodlić. Clarice szanuje siebie. Sama zasługuje na szacunek bardziej niż
ty. I właśnie nazwałaś ją zdzirą. Znów ją obraziłaś, tym razem przy mnie.”
- Och
przepraszam – doktor złapał się za czoło, w czasie, gdy jego druga ręka zaczęła
się wsuwać do kieszeni płaszcza. Oczywiście miał rękawiczki – Zapomniałem o
najważniejszym.
- O czym? –
byle nie coś, co może oczyścić Starling, ona musi stąd zniknąć. Ona jest ta
zła, a Teresa ta dobra.
- Zapomniałem
o tym, że… - Lecter zabrał rękę z czoła, ukazując swoje szkarłatne tęczówki,
podczas gdy druga właśnie wydobyła z kieszeni małe ostrze, jego ulubioną Harpię
- …tym mężczyzną byłem ja.
Dr Lecter
zadziałał błyskawicznie. Złapał kobietę w silny uścisk, przyciskając do siebie plecami
tak, by nie mogła uciec. Harpia była tuż przy jej gardle.
- Co…Co ty robisz? – była wyraźnie
przestraszona. Próbowała się uwolnić, ale jego uścisk był żelazny. Nie miała
szans.
- Nie widać?
Wysyłam cię do twojego Boga.
- Wariat…Zabierz
ten nóż, bo inaczej będę krzyczeć. Nikomu nie powiem…
- Myślisz, że
Bóg teraz na ciebie patrzy? Za chwilę będzie miał na co. Nie obroni cię, o nie.
On wie, że braku taktu nie mogę znieść. A zwłaszcza wobec mojej partnerki, dla
której byłaś wyjątkowo nieuprzejma – zniżył głos do szeptu, niemalże syku - Jak
myślisz, powinien obciąć ci ten język i dać go Clarice na talerzu?
To przeważyło
szalę przerażenia. Kobieta już zamierzała krzyknąć…ale nie zdążyła. Harpia
zagłębiła się w jej gardle, niczym w masło. Nie było to gwałtowne, więc krew
polała się wolno strumieniem w dół, zamiast trysnąć na odległość. Chciała
złapać się za szyję, zatrzymać krwotok, lecz doktor na to nie pozwolił. Powoli
robił coraz większe nacięcie.
- Tak łatwo
rozcina skórę, prawda?
Pozwolił
opaść ciału, gdy zaczęło tracić siły. Zwracał uwagę, aby krew nie polała się na
ziemię, a wsiąknęła w habit kobiety. Klęknął przy niej i czekał.
- Naprawdę żałosne
stworzenie – mówił, kiedy ostatnie konwulsje przechodziły przez jej ciało – Nie
pozwolę byś kalała reputację Clarice. Ani zebrała ją ode mnie. Idź do swojego
Boga, bo jak widzisz tu go nie ma. Tam pewnie także.
Patrzył jej w
oczy, kiedy wyzionęła ducha.
Naprawdę miał
ochotę obciąć ten język, ale nie miał czym go przetransportować. Innym razem
weźmie coś dla Clarice.
Doktor
podniósł głowę, aby napotkać wzrok posągu Jezusa, stojącego za ołtarzem. Nie
mógł powstrzymać uśmiechu. Właśnie zabij zakonnicę pod samym nosem Boga.
Wprawiło go to w dobry humor. Właśnie na ten posąg patrzyła Teresa, gdy poderżnął
jej gardło. Ciekawe co myślała?
Ciało wyniósł
na cmentarz pod znaleziony wcześniej świeżo wykopany grób, prawdopodobnie na
najbliższy pogrzeb. Dół był świeży, wciąż nie sprzątnięto ziemi po kopaniu.
Leżał tam też szpadel, który doktor tu przyniósł podczas ze spaceru. Leżał
wcześniej porzucony, przy wejściu.
Lecter
wrzucił trupa do dołu, po czym przysypał cienką warstwą ziemi, tak aby ciała
nie było widać. Jutro lub pojutrze odbędzie się czyjś pogrzeb i ciało siostry
Teresy spocznie zakopane pod czyjąś trumną. Nie będzie szans, by ją znaleźli.
To był dobry pomysł, aby przypomnieć sobie dawne, czasy, gdy musiał zabijać po
cichu, nie eksponując zwłok. W końcu zamierzał do tego wrócić i jak udowodnił,
wciąż potrafił to zrobić.
Doktor
spacerowym krokiem wyszedł z terenu cmentarza, odkładając szpadel na miejsce. Wrócił jeszcze na chwilę do
kościoła, aby sprawdzić czy na pewno nie skapnęła nigdzie jakaś kropla krwi, po
czym wyszedł na ulicę.
Idąc drogą
minął sierociniec i nie mógł oprzeć się by nie spojrzeć na okna budynku i
zastanawiać się, które jest Clarice i czy już śpi.
Jutro znów ją
zobaczy.
- Oto
pierwsza celowa wskazówka, moja droga. Jak zareagujesz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz