Od czasu
przyjścia listu minęły trzy tygodnie. A od ponad dwóch, natomiast, Integra
miała 16 lat. Dnia urodzin od dawna nie chciało jej się obchodzić. Kończyło się
na kilku miłych słowach od pracowników i listach z życzeniami. Prezentów nie
chciała.
Właśnie, jak
co dzień, po korepetycjach zajmowała się pracą, a właściwie ją kończyła, gdy
nagle pióro w jej dłoni zatrzymało się w powietrzu, zanim zdążyło dotknąć
kartki by napisać nowe zdanie. Dziewczyna zamarła, czując przenikające zimno. A
okna były zamknięte…
- Nareszcie –
rzekła niby do siebie, ale instynktownie już wiedziała, że coś się za nią
pojawia. I, że to coś ją słyszy – Jak na „niedługo” to chyba trochę się
spóźniłeś.
- Wybacz,
sprawy się przeciągnęły dłużej niż sądziłem.
Integra
wstała i odwróciła się, spodziewając się ujrzeć znajomą twarz, ale spotkała ją
niespodzianka. Uważała, że ujrzy wysoką postać Alucard, a zobaczyła
przynajmniej o połowę niższą wampirzycę z długimi czarnymi włosami i ubraną na
biało, choć nieco nędznie.
Nie
przestraszyła się jednak. Głos, który przed chwilą usłyszała bez wątpienia
należał do Alucarda i miała rację. Wystarczyła chwila, aby wyraźna postać
zaczęła się przekształcać w czarny, materialny cień. Ciemna masa zaczęła się
powiększać i przybierać nowy kształt. Kształt mężczyzny, którego już wizerunek
doskonale znała.
Alucard
stanął przed nią w pełnej krasie, wraz ze swoim maniakalnym uśmiechem w
zestawie.
- Nie
wiedziałam, że umiesz przyjmować postać kobiety – przyjęła ten fakt z
rozbawieniem.
- Forma,
którą przybieram nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Mogę przyjąć wiele postaci
i wszystkie są mi tak samo obojętne. Uznałem jednak, że ta jest ci najbardziej
znajoma, więc do niej wróciłem – mówił, przybliżając się powoli, podobnie jak
ona do niego.
- To w tamtej
formie wykonywałeś zadanie? – uśmiech nie schodził jej z twarzy. Chciała, żeby
był on powiązywany z zabawnym faktem przyjęcia przez wampira formy kobiety, a
nie z tym, że cieszy się na jego widok.
- Tak. W
końcu miałem udawać słabeusza, a stereotyp kobiecości bardzo w tym pomógł,
zapewniam cię, moja Pani.
W końcu
przystanęli, gdy znaleźli się dosłownie metr przed sobą.
Alucard jako
jedyny przyjrzał się uważniej swojej rozmówczyni. W odróżnieniu od niego, ona
się zmieniała i nie chciał przegapić żadnej znaczącej zmiany. Odkąd się
ostatnim razem widzieli, zmiany zaszły nieznaczne, ale jednak były. A męski
styl ubioru wręcz się doszlifował.
- Mam
nadzieję, że masz jakieś konkrety. Bo jeśli nie, to… - nie dokończyła groźby.
- Och, ależ
mam co opowiadać. I mam nadzieję, że zasłużę na skosztowanie smaku tego domu –
rzekł sugestywnie, przekrzywiając głowę.
Uśmiech
dziewczyny nie zmienił się na pierwszy rzut oka, ale wampir widział lekkie
drgnięcie całej postawy.
- To się
okaże. Najpierw ocenię, co przyniosłeś.
Jednak to
chwilę musiało poczekać. W sprawę oprócz ich dwojga zaangażowany był również
Walter. Toteż Integra musiała go wezwać.
Teraz ona i
jej lokaj stali spokojnie i patrzyli wyczekująco na Alucarda, czekając aż
zacznie.
- Twój
raport, Alucard. Jakie działania wymagają dalszych konsultacji? – ponagliła go
dziewczyna.
Wampir
odczekał jeszcze dosłownie sekundę i zaczął opowiadać co wydarzyło się od
chwili, gdy opuścił posiadłość kilka miesięcy temu.
***
Tego Alucard
się nie spodziewał. Co jak co, ale sądził, że zlokalizowanie jakiekolwiek swojego
pobratymcy będzie najłatwiejsze. Okazało się, że się przeliczył. Przez bardzo
długi czas nie potrafił znaleźć żadnego wampira, mimo wszelkich starań.
Alucard
podróżował pomiędzy dużymi miastami, różnych krajów. Wybierał miejsca z
największą liczbą ludności, czyli największym wyborem obiadów dla jego gatunku.
Tylko w takich miejscach była szansa znalezienia większej grupy wampirów.
No…tak przynajmniej było sto lat temu, gdy jeszcze był na bieżąco, w tym co się
działo w jego świecie. Od tamtego czasu mogło się coś zmienić.
Nie wracał do
swojej zwykłej formy, cały czas przebywał w kobiecej formie. Musiał jednak
zmienić ubiór by wyglądać bardziej jak ktoś, kto sobie nie radzi, czyli jak
obdartus. W końcu miał wyglądać jak słabeusz, o to chodziło od początku.
Swoją trumnę
chował na cmentarzach, w pustych grobach. Robił tak już przed laty, gdy słońce
mu szkodziło. Ukrywał się w pustych grobach ludzi, którzy zostali uznani za
zmarłych, lecz ich ciał nie znaleziono. Ich puste grobowce były idealnymi
kryjówkami.
Przebywał tam
jedynie za dnia. Miał udawać słabego wampira, więc nie ryzykował pojawiania się
w dzień. Można powiedzieć, że wczuwał się w rolę. Noce spędzał na penetrowaniu
miasta i okolic w poszukiwaniu pobratymców. W każdym mieście spędzał tydzień, a
następnie ostatniego dnia przenosił się w inne miejsce i wszystko zaczynało się
od nowa.
Tydzień za
tygodniem mijał, a on nie znalazł żadnego wampira. Nie podobało mu się to i
postanowił zmienić metodę, a właściwie pogłębić tą obecną. Poszedł w skrajność.
Zamiast szukać celowo, zaczął dosłownie skupiać się na swojej roli i robił to
co miernota w jego słowa znaczeniu.
Jeśli chodzi
o krew, nie zamierzał prosić Hellsing o wysłanie posiłku. Zwłaszcza, że wciąż
nie miał żadnego tropu i uważał, że nie zasłużył na tą formę zapłaty. Nie mógł
się jeszcze odezwać, gdy wciąż nie miał nic. Zamiast tego wytrzymywał najdłużej
jak potrafił bez jedzenia, a kiedy już musiał się napić, kradł krew ze szpitali
za dnia. To były jedyne razy, gdy wychodził w biały dzień z trumny podczas swojej
misji. Nie miał problemów, te kradzieże były dziecinnie łatwe. Był posłuszny
rozkazowi Integry i nie zabijał nikogo dla krwi.
Po kolejnych
wielu tygodniach radykalnych działań, wreszcie nastąpił przełom.
W było w
Niemczech. Alucard wędrował w cieniu, niedaleko wejść do kanałów. Starał się
być niewidzialny, nie rzucać w oczu. Znajdował się w dzielnicy biedoty. Tam,
gdzie zniknięcie ludzi nie jest tak bardzo podejrzane.
Nagle, z
niespodziewaną gwałtownością, w jego nozdrza uderzył zapach rozlanej krwi. Dużej
ilości krwi. To na pewno nie było proste skaleczenie. Rzucił się jak szalony w
tym kierunku. Co prawda mogły być to jakieś ludzkie porachunki, już kilka razy
podczas misji pomylił się w ten sposób, lecz nie zamierzał przepuszczać żadnych
możliwych okazji.
Gdy był już
blisko, zwolnił nieco szybkość, aby ukryć swoje ponadprzeciętne zdolności. Miał
być zwykły, najzwyklejszy. Wychylił się zza alejki ostrożnie, z której wyczuwał
ów zapach. Uczucie już niemalże triumfu, rozeszło się po nim, gdy to zobaczył.
Dwie postacie,
niewątpliwe męskie, ubrane tak samo nędznie jak on, przytrzymywały przy ziemi
jakąś sylwetkę, a ich zęby, a raczej kły wbite były w jego skórę i niechlujnie
spijały krew. Niechlujnie, gdyż wiele im uciekało na ziemię i pewnie przez to
Alucard był w stanie czuć zapach. Niezbyt przyjemny, przy okazji. Dedukując,
tym mężczyzną musiał być jakiś bezdomny.
Alucard
pierwszy raz od dawna wziął głęboki wdech, szykując się do odegrania roli życia
(a raczej nieżycia). Wiedział co robić, od dawna miał gotowy scenariusz. W
przeciągu krótkiej chwili jego postawa zmieniła się diametralnie.
Ramiona
opadły w rezygnacji, czerwone oczy straciły swój blask, długie dziewczęce włosy
oklapły, a sylwetka schudła niebezpiecznie. Niby wampirzyca wyglądała jak
siedem nieszczęść. Niczym spragniony na pustyni, Alucard wywlukł się z zaułka,
z wymalowanym wilczym głodem i desperacją na twarzy. Nie było w tym ani trochę
przesady, każdy by się nabrał.
- Proszę… -
wyjęczał(a) błagalnie, przykuwając uwagę dwójki wampirów – Dajcie trochę.
Jeden z
wampirów, ten wyższy, z długimi włosami zasyczał wściekle, lecz ten drugi,
niższy i mniej gniewny, oderwał się na sekundę od posiłku, aby odpowiedzieć.
- Weź tego
drugiego. Zostało w nim całkiem sporo – gdy tylko skończył, natychmiast
powrócił do picia.
Kiedy Alucard
podpełznął bliżej, zobaczył, że rzeczywiście było tu jeszcze jedno ciało,
ukryte przed jego wzrokiem przez sylwetki tej dwójki wampirów. To także było
mężczyzna, jeszcze żywy, ale ledwo dychał. Najwidoczniej drugi wampir się do
niego dobrał, ale z jakiegoś powodu przerwał posiłek i razem z towarzyszem
skupili się na jednym, tym samym obiedzie.
Alucard
zawahał się, ale trwało to tak krótko, że nikt nie mógłby tego spostrzec.
Pamiętał o rozkazach, które otrzymał. W takich sytuacjach miał ograniczyć
konsekwencje do minimum, ale przede wszystkim zachowywać pozory, aby nie zostać
zdemaskowanym. Ten mężczyzna był umierający, nic nie można było dla niego
zrobić. A skoro nie dało się go ratować, Alucard bez zwłoki wbił kły w jego
szyję.
Zagadka się
rozwiązała. Już wiadomo było, czemu wampiry go zostawiły i nie wypiły
wszystkiego. W smaku ta krew była ohydna. Najwyraźniej ten facet miał w swoim
krwioobiegu jakieś chemiczne substancje, które niszczyły smak. Ponieważ Alucard
miał udawać nad wyraz spragnionego i słabego osobnika, nie mógł się wahać.
Wypił wszystko, pomimo obrzydzenia. Już naprawdę wolał te szpitalne mrożonki.
Pił bardzo
szybko, przez co skończył na równi z pozostałą dwójką.
- Po coś tu
przylazła? – warknął wampir, który wcześniej na niego syczał – To nasz teren.
Prosisz się o śmierć?
„Spróbuj
tylko, a sam będziesz trupem” – pomyślał Alucard, lecz z jego gardła wydobył
się przestraszony, kobiecy głosik.
- Przepraszam
– wyjęczał(a), jakby zaraz miał(a) się rozpłakać – Nie wiedziałam, że to czyjś
teren. Ja…ja w ogóle nie mam gdzie polować. Nie wiem co robić. Byłam taka
głodna.
- Niby to mam
być wymówka?! – agresywny typ już zamierzał wstać, zapewne by rzucić się na
obcą wampirzycę, lecz tamten drugi złapał go ramię, powstrzymując go i nieświadomie
ratując mu życie.
- Zaczekaj,
Hans. Ona jest jedną z nas. I wiesz…możemy jej pomóc – mimo, że słowa tego
łagodniejszego wydawały się miłe, to jego oczy iskrzyły się lubieżnie, próbując
dać do zrozumienia towarzyszowi, że zajmując się nową znajomą, mogą mieć z tego
profity.
„Miałem
rację, przyjmując tą postać. Żałosne kreatury. Jak nie krew, to drugie im w
głowie. Rozszarpię was na strzępy i wyrwę trzewia, zanim spróbujcie chociaż
zażądać „wdzięczności” za pomoc. No dalej, połóżcie na mnie łapy, a je wam
odgryzę” – chociaż myśli wampira były pełne obrzydzenia i chęci zabijania, na
jego żeńskiej twarzy, wciąż były wymalowane bezradność, służalczość i błaganie
o pomoc.
Chyba był
lepszym aktorem, niż się spodziewał.
- Mała, jak
się nazywasz? – spytał ten, którego imienia wciąż nie znał.
- Alice… -
wyjąkał(a) płaczliwie – Nie jestem stąd.
- Ja jestem
Colin, a to mój brat Hans. Jak ci pomóc, kruszyno?
Udawać to oni
nie umieli. Uśmiech Colina i jego chęć pomocy były fałszywe, w swoim czasie będzie
chciał zapewne jakąś formę zapłaty. Coś za coś. W końcu sami, jak było widać po
formie, nie radzili sobie najlepiej. Alucard już wiedział, że nie są pod opieką
poszukiwanej wampirzycy, za słabo sobie radzili. Z jej pomocą byliby w lepszym
stanie i nie posilali by się tak na widoku. Jednakże mogli coś o niej wiedzieć,
więc No Life King grał dalej, mimo że w środku się gotował z gniewu i nie mógł
doczekać się chwili, gdy pozbawi ich życia. Bo to wydarzy się na pewno, kiedy
przestaną być potrzebni.
- Jeść…chcę
więcej jeść…ale się boję – nie wyszło to ani przesadnie, ani nie zbyt sztywno.
Idealnie żałośnie.
Mogliby
kontynuować rozmowę tutaj, ale zbliżał się wschód słońca, a dla tamtej dwójki
to był problem. Colin pozwolił mu (jej) iść z nimi, ku irytacji Hansa
(najwyraźniej był tym mądrzejszym).
Ich kryjówką
nie były trumny, a jakieś brudne skrzynie i niestety w kanałach miejskich.
Alucard niechętnie zszedł za nimi. Wzrosła w nim chęć by nie czekać i od razu
spróbować zdobyć jakieś informacje, bez zyskania zaufania. Tyle, że o tej porze
dnia to nie wchodziło w grę.
Za dnia udał,
że śpi, czuwając przy tej dwójce i układając w głowie jak załatwi z nimi tę
kwestię. Naprawdę wolał nie spędzać kolejnego dnia w kanałach.
- Nie dawno
cię przemienili, no nie? – Colin zaczął rozmowę, gdy się zbudził. W kwestii
polowania woleli zaczekać na późniejszą porę.
- Nie
pamiętam – przyznał(a) Alucard – Obudziłam się taka…coś mnie zaatakowało…
- Czyli
zwykły bękart – rzekł głośniej z kpiną Hans, siedzący gdzieś dalej,
przyłączając się do rozmowy, choć bardziej ze złośliwości niż chęci – Ktoś ją
zmienił przez przypadek i zostawił. Jakiś kretyn, nie wyczuł, że jest dziewicą.
- Ale weź,
Hans. To dobry znak! Może oprócz nas są jeszcze jakieś prawdziwe wampiry.
- Prawdziwe
wampiry? – Alucard wyczuł trop, że to tu był pies pogrzebany – To są jakieś
nieprawdziwe?
- W pewnym
sensie, dziecinko – zaśmiał Colin bez humoru – Dobrze, że nas znalazłaś
pierwsza, bo inaczej jak nic wpadłabyś w jej łapy.
- Czyje? –
genialnie udał obojętność, mimo że się w nim gotowało. Miesiące bez tropu i ta
jedna wzmianka była przełomem.
- Pieprzonej
dyktatorki, za którą poszły tłumy. Pamiętasz tych gości, na których wpadliśmy
rok temu? Mieli kompletnie wyprany mózg – Hans był chyba permanentnie wściekły.
- Chodzi o
to… - Colin zignorował brata - …nasz świat się podzielił. Znaczna większość
oszalała i słucha takiej jednej…baby. Mała garstka, tacy jak my pozostała
wierna starym zasadom. Dobrze, że trafiłaś na nas, a nie na tamtych, bo już byś
była jej służką.
Cholera, on
właśnie tego chciał. Chciał dotrzeć do tej „baby” i to jak najszybciej, ale ci
najpewniej nie wiedzieli gdzie ona jest, bo nie chcieli jej słuchać, lecz
najwidoczniej mogli mieć pojęcie, gdzie przebywają wampiry z tej drugiej grupy,
z wypranymi mózgami. I to było przydatne.
Tyle, że w
jego mniemaniu „prawdziwe” wampiry, ani nie słuchają się obcych wampirzyc, ani
nie chowają się w ściekach i nie żywią się bezdomnymi i ćpunami.
-
Ciekawe…gdzie ona przebywa? – sprawdził(a) na wszelki wypadek.
- A po
cholerę nam to wiedzieć. Im będziemy od niej dalej tym lepiej. Nie potrzebujemy
jej ochrony. Niezależność to jedyne z czego jesteśmy dumni.
- Gdzie są te
wampiry pod jej opieką? Te na których wpadliście? – zrezygnował(a) z małych
słówek, przeszedł(ła) prosto do konkretów.
- A po co ci
to kurwa wiedzieć?! – wiadomo, że spytał Hans – Zamknij się i rób co mówimy
albo się wynoś. Wiesz już wystarczająco i koniec z tym. Skup się na szukaniu
krwi, to twoje jedyne zadanie w tej egzystencji. Tyle musisz wiedzieć.
I tyle
wyciągnął po dobroci. Koniec tego dobrego.
- Masz rację
– to były ostatnie słowa, jakie wypowiedział bezradnym, kobiecym głosikiem –
Tyle najwidoczniej dowiem się od was używając grzecznych metod. Znudziło mi się
już…
- Ej, o czym
ty…
Słowa utkwiły
mu w gardle. Oba wampiry zamarły, prawdopodobnie pierwszy raz w swojej
egzystencji z powodu lęku.
Maska
Alucarda spadła z twarzy. W ułamku sekundy twarz zmieniła się diametralnie,
człowieka przyprawiłoby to o zawroty głowy lub podejrzenia majaków. Słabość
rozpłynęła się w ciemności. Uśmiech psychopaty (teraz psychopatki) zaświecił,
ukazując kły. Czerwone ślepia nabrały zdrowszego blasku. Mięśnie napięły się,
jakby zyskały większą siłę. Z obrazu nędzy i rozpaczy, zmienił(a) się w
uosobienie potęgi.
- Co tu… Kim ty… - Colin próbował sklecić
zdanie, lecz nic z tego.
- Takie z was
słabeusze, a udajecie kogoś lepszego. Żądacie zapłaty? Z waszym statusem, nie
macie takiego prawa. To wy mi zapłacicie. Swoim życiem – głęboki męski głos
rozchodził się echem po ciasnym kanale, zwiększając poczucie grozy.
Ciemność w
kanale powiększyła się jeszcze bardziej, nie wiadomo od czego. Nikt by nie
podejrzewał, że to w ogóle możliwe. Colin i Hans pewnie właśnie w tej sekundzie
rzucili by się do ucieczki, ale zanim pierwszy z nich zrobił krok w tył…już nie
miał prawej nogi.
Hans
wyciągnął w jego stronę dłoń…coś odcięło mu wszystkie palce.
Tak to
wyglądało przez jakiś czas. Potworne krzyki rozeszły się po podziemiu. Dwa
wampiry, w czarnej jak smoła ciemności, w której nawet oni nic nie widzieli,
byli atakowani przez kogoś, a raczej przez coś. I to coś bezlitośnie cięło ich
czymś ostrym. Wykonywało cięcie za cięciem, poruszając się z niewiarygodną
szybkością. Można było uwierzyć, że atakujących było więcej niż jeden.
Nikt by nie
uwierzył, że te cięcia wykonuje sama, pusta dłoń.
Alucard
nasycił się przemocą, gdy ani jeden wampir, ani drugi nie byli w stanie
czymkolwiek poruszyć, ale wciąż żyli. Rozrzedził panujący czarny mrok jedynie
po to, by lepiej widzieć swoje dzieło. Najpiękniejsze, oprócz pociętych niczym
warzywa ciał, rozrzuconym części kończyn, były te wielkie plamy krwi na
ścianach.
- Dobrze… -
rzekł(a) nie kryjąc rozbawienia – Pozwólcie teraz, że będę kontynuował misję.
Więc…- teatralnie przenosił wzrok z jednego popiskującego z bólu rannego do
drugiego - …który się zgłasza na przesłuchanie? Zboczeniec? – zerknął na Colina
– Czy agresor? – przeniósł wzrok na Hansa – Jedna paskudna wampirza krew mi
wystarczy hmm…Dobrze, w sumie ty mnie bardziej wkurzyłeś, podróbko nosferatu.
Nieśpiesznie,
postać podeszła do Colina.
- Jesteś zbyt
łatwowierny. Twój brat miał więcej charakteru niż ty, śmieciu. A skoro byłeś
taki chętny do pomocy… - przykląkł przy pociętym ciele (choć raczej torsie) i
chwycił wampira za włosy, przyciągając jego łeb bliżej twarzy. Reakcją drugiego
był jedynie głośny skowyt - …to pomóż mi teraz. Pokaż co tam ukrywasz.
Nie zwlekając
dłużej, wbił się w szyję Colina i wypił wszystko co w nim zostało…zyskując przy
okazji kilka informacji. Wszystko co wampir wiedział, wiedział teraz Alucard.
Skończywszy
pić, Alucard wyglądał na zadowolonego. Wyjął pistolet zza zniszczonego płaszcza
i zakończył cierpienia obu wampirów. Ich pył posypał się wszędzie, sporo
trafiło do nurtu wody w kanale.
No Life King
nie obawiał się ich zabijać. Ci dwaj byli sami i z nikim nie trzymali, to było
jasne. Nikt ich nie szuka, skoro stronią od towarzystwa. Żaden inny wampir nie
widział go z nimi, więc demaskacja nie groziła mu w najmniejszym stopniu. To
wydarzenie nie rozejdzie się dalej, jego przykrywka była bezpieczna.
Alucard czym
prędzej wyszedł z kanału i od razu wyruszył po swoją trumnę na cmentarz.
Wiedział już, gdzie musiał się udać.
Tamci bracia
nie byli prawdziwymi braćmi, tylko tak na siebie mówili. Hans był stworzycielem
Colina. Stworzył go, by nie być sam, a nie chciał trzymać z innymi, którzy
słuchali się poszukiwanej wampirzycy. Stronili od tamtych pobratymców, ale
rzeczywiście kiedyś na pewnych trafili i właśnie do nich Alucard kierował swoje
kroki. Zamierzał ich odszukać, wampiry, które podlegały wampirzycy.
Tamci dwaj
nie wiedzieli, gdzie wampirzyca przebywa. Nigdy ich to nie obchodziło. Nie
zamierzali nigdy prosić jej o pomoc, więc nie potrzebna im była ta informacja.
Ale tamci, na których się natknęli, już na pewno musieli to wiedzieć.
- Więc tak na
ciebie mówią, tak? – powiedział do siebie Alucard – Mistrzyni.
Colin tylko
pod tą nazwą ją znał. Imienia, którym się przedstawiała już nie, gdyż był
jeszcze całkiem młody, a Hans nigdy mu tego nie wyjawił, bo brzydził się
wampirzycą.
Gdyby tylko
wampir napił się krwi Hansa, zamiast Colina, poznałby imię wampirzycy i pewnie
znaczenie szybciej powróciłby do Integry po konsultacje, lecz ponieważ tego nie
zrobił, musiał wędrować dalej i błądzić po ciemku w domysłach.
Gdyby
wiedział, jak był blisko…
***
Niedługo
później Alucard był już we Włoszech, na Sycylii. To gdzieś na tych terenach,
Colin i Hans natknęli się na wampiry pod opieką Mistrzyni. Zresztą wampir
zorientował się, że nie docenił Mistrzyni. To jej plany zakładały, aby grupy
wampirów nie wpadały na siebie nawzajem, żeby zapobiec konfliktom o tereny czy
międzygrupowe. Dobrze zrobiła, biorąc pod uwagę skłonność do agresji w ich
gatunku, ale przez to właśnie Alucard nie mógł przez tak długi czas znaleźć
żadnego pobratymcy.
Na szczęście
wreszcie to uległo zmianie.
Po schowaniu
swojej trumny na cmentarzu, Alucard odnalazł konkretne miejsce, w którym jego
dwie ofiary natrafiły na pobratymców. Od tamtej chwili, każdej nocy, czuwał w
tej okolicy, czekając cierpliwie, aż jakiś wampir się pojawi.
We
wspomnieniach Colina, tamten wampir nie polował. Załatwiał jakąś sprawę, co
było zagadką. Alucard nie liczył więc na taką samą sytuację jak w Niemczech.
Nie zlokalizuje ich po zapachu krwi, te wampiry będą ostrożniejsze, bezbłędne w
kwestii polowań.
Alucard
przyczajał się w tej okolicy przez około dwa tygodnie. Nie tracił jednak chęci
i to mu się opłaciło. Ponieważ w końcu go zobaczył, a także wyczuł. Nocą,
pomiędzy uliczkami przemykał ten sam wampir, którego widzieli tamci bracia.
Nieumarły
król nie zwlekał. Praktycznie rzucił się przed wampira, najżałośniejszą próbą
biegu jaką mógł udawać. Osunął się na kolana, udając słabość. Przybrał tę sama
maskę beznadziei i strachu, co wcześniej. Słabiutkim skamleniem zaczął go
błagać o pomoc i o krew. Udawał, że o lęk przyprawia go wszystko, włącznie z
tym wampirem.
- Chodź ze
mną – to była jego jedyna odpowiedź, nie dodał nic więcej. Jego twarz nie
wyrażała nic, ani obrzydzenia, ani litości. Był obojętny jak głaz.
Alucard
niepewnie podążył(a) za nim. Szli dobrych kilkanaście minut na obrzeża
miasteczka. Tamten wampir ani razu nie zerknął do tyłu na niego(nią), aby
upewnić czy dalej za nim idzie.
Znaleźli się
w końcu pod małym kościółkiem. Starym, lecz wciąż używanym. Znajdował się w
pobliżu siedzib ludzkim, ale w oddaleniu. Ogólnie teren wokół był pusty.
Mimo, że
Alucard założył, że kościół jest używany, po wejściu do niego rzucała się w
oczy pewna anomalia, a mianowicie nigdzie nie było żadnych krzyży. Trochę dziwna
sytuacja, a jednak. Możliwe, że to miejsce służyło do innych rodzajów mszy niż
katolickich.
Kiedy byli w
środku, przewodnik raczył się nareszcie do niego odezwać, a nawet spojrzeć.
- Jak się
nazywasz? – spytał ten głaz.
- Alice.
- Dobrze,
Alice. Zaraz ci coś pokażę. Bezpieczną przystań dla takich jak my. Ale… -
podniósł pięść, jakby chcąc mu(jej) zagrozić - …życie tutaj nie jest za darmo.
Jesteś na to gotowa?
- Tak –
wykrzyknął(ęła) z desperacją w głosie – Zrobię wszystko, tylko daj mi krwi. Nie
chcę, aby na mnie polowali…
- Rozumiem,
rozumiem – uspokoił go(ją), nie siląc się na udawanie współczucia – Najpierw
pokażę ci to miejsce. Każdy wampir może tu przyjść i żyć z nami, pod warunkiem,
że będzie płacił. Jeśli zechcesz z nami zostać, podam ci twoją cenę.
- „Nami”? To
tu gdzieś jest więcej naszych? – rozejrzał(a) się po malutkim kościółku,
szukając możliwej kryjówki.
- Tak –
odpowiedział bez emocji – Chodź, pokażę ci.
Weszli razem
na zaplecze. Przewodnik szybkim ruchem podniósł stary zakurzonym dywan,
odsłaniając klapę włazu. Otworzył ją i wszedł do środka. Alucard zsunął się tuż
za nim.
- Nie
przejmuj się dywanem – rzekł głaz. Mamy kogoś, kto po nas zakrywa klapę.
Schodzili na
dół, po drabinie, do podziemia kilkanaście minut. Człowiek zmęczyłby się i
spadł po połowie czasu zejścia.
Gdy w końcu
zeszli na dół, Alucardowi chyba pierwszy raz od stu lat zaparło dech, tak był w
szoku. Czegoś podobnego dawno nie widział, jeśli w ogóle.
Tutaj, pod
ziemią, to nie była wyryta jakaś tam grota. Przestrzeń tutaj była ogromna.
Mogła się równać z małą wsią. Nikłe światło dawały setki, jeśli nie tysiące
pochodni. W ścianach były wyżłobione komórki, w których ukryte były trumny.
Niektóre komórki były puste. Znajdowały się tu nawet małe budynki. Miejsce
mogłoby się wydawać takie gotycko magiczne, gdyby nie jedna kwestia.
Najbardziej szokująca.
Oprócz
budynków, na tej przestrzeni było mnóstwo…klatek. W cholerę klatek, w których
siedzieli ludzie.
- Co to jest?
– Alucard ledwo zdawał sobie sprawę, że mówi. Podszedł do klatki, która stała
jakieś kilkanaście metrów od wejścia.
- Nasz dom.
Farma.
Farma?
Farma…Farma krwi? Pierdolona farma krwi!!!
Genialne, a
jednocześnie ohydne. Jaki wampir mógłby nie obawiać się unicestwienia? Jak
uspokoić tchórza? Pozwól mu się zamknąć gdzieś, gdzie nikt go nie dosięgnie. A
co z jedzeniem? Niech wyhoduje sobie sam. Żadnego ryzykowania. Żadnych polowań.
Nie da się wytropić krwiopijcy, skoro nie ma tropów do wykrycia.
Alucard,
którego twarz zastygła w niemym szoku, przyjrzał się ludziom za kratami. To nie
byli dorośli, a dzieci. I wszystkie nagie. Na oko były w różnym wieku. Nie
biegały, leżały albo siedziały w miejscu, a ich wzrok był martwy.
- Ilu nas tu
mieszka? – zapytał, ledwo pamiętając, że musi mówić żeńskim głosem.
-
Kilkadziesiąt – odparł sucho tamten.
Kilkadziesiąt…i
każdy musi jeść. Ta przestrzeń ma ogromną powierzchnię, to niemalże grota
wielkości miasteczka. I wszędzie są klatki. Ile tu jest więc ludzi? Strach
pomyśleć.
- Jak to
działa? – nie odrywał wzroku od tych dzieci.
-
Funkcjonujemy już od wielu lat – zaczął opowiadać beznamiętnie. Musiał
wygłaszać tę mowę już wiele razy – Wszystko działa jak farma. W oddzielnej
zagrodzie, przy każdej klatce trzymamy samice i samca rozpłodowego. Ich jedynym
zajęciem jest ciągłe zapładnianie. Po urodzeniu, mamka chwilę zajmuje się
młodym, a potem jest przenoszony do klatki, do reszty rodzeństwa. Jeśli krew nie
pachnie za dobrze, pożywiamy się człowiek już w fazie niemowlęctwa. Jeśli krew
jest lepszej jakości czekamy, aż dziecko podrośnie, aby krwi było więcej. Każdy
wampir ma swoją własną, nazwijmy to plantacje i sam się nią zajmuje. Jeśli chce
jeść, musi się tym zajmować.
- A te …
rozpłodowe osobniki nie stawiają oporu?
- Kiedyś tak,
ale obecnie już nie. Urodziły się tutaj, więc nic innego oprócz farmy nie
znają. Są zadowolone, że w ogóle przetrwali. Niektóre mamki są więcej warte niż
inne. Jeśli mają dobre geny, to za jednym razem rodzą po dwa lub nawet trzy
dzieciaki. Mamy tutaj takie przypadki. Są bardzo cenne.
Gdzieś za
nimi rozległ się płacz dziecka. Alucard obrócił się, aby zobaczyć jak w klatce
za nimi, dorosła kobieta karmiła niemowlę. Jej wzrok był tak samo pusty jak
reszty dzieci.
Trafił na
makiaweliczny plan. Tutaj ludzie spadli do poziomu bydła. W każdym słowa
znaczeniu. Karmienie, rozmnażanie i zabijanie dla krwi…Nic więcej ta ludzkość
tutaj nie znała.
- A… -
Alucard zaczął bardzo ostrożnie ważyć słowa, aby nie wyszło na jaw jak bardzo
jest wściekły i obrzydzony. Musiał bardzo mocno się powstrzymywać - …ta cena…to
tylko zajmowanie się klatkami?
- Nie tylko –
odparł głaz – Raz na miesiąc jedno z nas musi oddać dla Mistrzyni swój
najlepszy okaz. A ja go jej wysyłam.
-
Okaz…pocztą? – uniósł brew z niedowierzaniem.
- Dziecko
mieści się w walizce. Poza tym, nie ma obowiązku, aby dzieciak dotarł żywy.
Alucard z
powrotem przeniósł wzrok na wnętrze najbliższej klatki. Udawał, że się
przygląda, jedynie po to by opanować furię. W bardzo małym stopniu skierowaną
na samego siebie.
Jak on mógł
szydzić z tych wampirów z kanałów?! To one miały racje, one jeszcze zachowały
jakiś honor. A tu, co tu się działo?! Jak jego gatunek mógł upaść tak nisko?!
Zapomnieli kim są?! Gdzie ta radość z polowań? Gdzie złośliwość i wyniosłość w
mamieniu ofiar? Skąd czerpią zadowolenie, jeśli nie z przelęknionych oczu
ofiary? Pozbawili te istoty wszystkich pięknych ludzkich cech, za które warte
były degustacji. W nich nie ma psychicznie już nic ludzkiego. Wolałby się napić
z tamtego ćpuna niż z tego żywego worka na krew.
- I co ty na
to? – zapytał głaz, najwidoczniej znudzony czekaniem.
- Jestem pod
wrażeniem – odparł(a), nie odwracając się – To miejsce…jest idealne dla kogoś
takiego jak ja. Co mam zrobić, byś pozwolił mi dołączyć.
- Nic. Wyraź
chęć, a ja dam ci własną klatkę do zarządzania. Jednakże… - podkreślił, gdy w
jego głosie wreszcie pojawiło się coś innego niż obojętność, a mianowicie
groźba - …jeśli doprowadzisz do zaniedbania bądź śmierci swoich osobników, to
własnoręcznie pozbędę się ciebie. Jak mówiłem, życie tutaj nie jest za darmo.
- Rozumiem –
powiedział(a) w końcu odwracając się i stając twarzą w twarz z przewodnikiem –
Jestem na to gotowa. Wszystko, bylebym zachowała życie.
- Dobra
decyzja – głaz wyciągnął dłoń, a Alucard ją przyjął. Przewodnik mocno ją ścisnął – Nazywam się Pierantonio i dbam tu o
porządek. Witaj na farmie, Alice.
***
Alucard
spędził na farmie kolejne miesiące. Wszystko skomplikowało się tak, że narastała
w nim frustracja.
Życie na
farmie dla wampirów miało jedynie trzy aspekty: zajmowanie się klatkami, spanie
za dnia w trumnach oraz biesiady. Do biesiad służyły te budynki, które wampir
uznał za domy. Urządzano je, kiedy ktoś postanowił nie czekać i uśmiercić
niemowlę lub noworodka lub musiał pozbyć się za starej mamki. Wówczas, grając
hojnego, urządzał spotkanie pt: „Krew dla wszystkich”.
Alucard jako
ktoś nowy był zapraszany na większość z nich. Jego popularność podnosiło na
pewno to, że był w postaci „Alice”. Uciekał jednak zawsze, głownie przez
zdegustowanie, ale udając nieśmiałość. Pomagały przy tym dźwięki z piwnic i
poddaszy tych budynków. Podczas takich, nazwijmy to przyjęć, nie żałowano sobie także orgii. Czasem nawet w
głównej sali znalazł się ktoś niewyżyty, pewnie przez wszechobecną w
pomieszczeniu ilość rozlanej krwi.
W dodatku
wyszło na jaw, że kościół znajdujący się nad wejściem to tak naprawdę siedziba
pewnej małej sekty, która nakarmiona jakąś bajką, że są istotami nie z tego
świata, skrzętnie ukrywała wejście do podziemi, za każdym razem, gdy ktoś z
niej wychodził.
Mówiąc
„ktoś”, używa się wyolbrzymienia. Nikt nie miał odwagi opuścić groty. Alucard
zrobił to tylko raz, aby przynieść swoją trumnę. Jedyną osobą, która regularnie
opuszczała farmę to był Pierantonio. Robił to raz w miesiącu, wysyłając do
Mistrzyni najlepszy okaz. Alucard próbował wybadać dokąd wysyła walizkę z
dzieckiem, ale odkrył, że zawsze było to losowe miejsce. Jego lokalizację
musiał przekazywać Mistrzyni w jakiś inny sposób.
Wampir, tak
jak mu obiecano, otrzymał własną klatkę z mamką i mężczyzną. Mamka była już
ciężarna i z kilkorgiem dzieci. Najwidoczniej posiadano tu kilka „rodzin”,
które trzymano dla nowych przybyszy. Takie same środki ostrożności utrzymywano
przy wybieraniu dzieci, które miały zachować życie i w przyszłości zostać
osobnikami rozpłodowymi.
Alucard
zastanawiał się, jak długo istnieje ta farma i jak powstała. Musiała trwać
jakieś dwa lub trzy pokolenia. Ale jak zdołano sprowadzić tutaj, te lata temu,
taką ogromną liczbę ludzi tak, żeby na powierzchni tego nie spostrzeżono i jak
zdołano złamać ich wolę, aby zaczęli się słuchać? Wampir miał podejrzenie, że
oprócz tych zmyślnych planów Mistrzyni, duży udział musiał mieć wybuch II
Wojny. Wtedy zaginięcie wielkich liczb osób przechodziło bez echa, zwłaszcza
przez holokaust.
Jedynymi
obowiązkami przy klatkach było karmienie ludzi, najczęściej kaszą, oraz
usuwanie odchodów. Mycie pozostawiono im samym. Choć w ich przypadku mycie
oznaczało polanie wodą z wiadra. Trochę inaczej karmiono mamki, którym nie
wolno było być w innym stanie niż ciężarnym. Od razu po urodzeniu, miały
obowiązek jak najszybciej zajść w ciąży, bo w przeciwnym razie, po jakimś
czasie trafiała na biesiadę jako posiłek. Poród też przechodziła sama.
Alucard bez
współczucia czy poruszenia obserwował jak (teraz jego własne) okazy wegetują.
Jego poruszenie pierwszego dnia wynikało z szoku oraz obrzydzenia wobec
pobratymców, którzy własną naturę odrzucili do tego stopnia, że poszli na
łatwiznę i ukryli się pod ziemią przez światem, zniżając się do roli „rolnika”.
To zwykłe tchórzostwo.
Patrząc na
śmierć i okrucieństwo wokół nie czuł nic. Może jedynie żal, że to co tak
podziwiał w ludziach zostało pozbawione życia jeszcze w trakcie egzystencji.
Ich los natomiast nie obchodził go ani trochę. Patrzył na to co go otacza bez
mrugnięcia okiem. W końcu był potworem.
Ci ludzie
wewnętrznie byli już martwi. Alucard wątpił, aby poprawiło im się, gdyby
przybyła pomoc i zabrała ich na powierzchnię. Oni nie znali innego życia, niż
to tutaj. Ich oczy były bez wyrazu, emocje nie wyrażane były prawie że nigdy.
Ruch sporadyczny, naprawdę przypominało to wegetację niż życie. Nawet kiedy
zabierano z klatki jednego z nich, aby zabić, ani rodzeństwo, ani samo dziecko
nie reagowało. Śmierć, czy życie tutaj…to było to samo. Wampirowi przypominały
trochę ghoule. Czyli bezrozumne istoty, którym aby pomóc trzeba je zabić.
Na to właśnie
miał ochotę, zmieść tą całą niby farmę z powierzchni ziemi. To miejsce
zasługiwało jedynie na zniszczenie, nie na podziw. Poruszało jego naprawdę
nieliczne zasady. Jak zwykle nie mógł się doczekać zabicia zwykłych wampirów,
to tych tu to aż drżał na całym ciele na samą myśl z ekscytacji, tak go rwało.
Oczywiście
pamiętał po co tu przybył. Musiał dotrzeć do cichej współtwórczyni tego
miejsca, czyli do Mistrzyni. Wiedział, że jest bliżej niż kiedykolwiek, lecz to
nie było takie proste jak wcześniej sądził.
Nie mógł użyć
tych samym metod co na Colinie i Hansie. Śmierć tamtych dwóch nie zwróciła
niczyjej uwagi, ale tu było inaczej. To nie była dwójka wampirów, a mała
populacja. Gdyby rozniósł to miejsce, ktoś mógłby uciec i powiadomić
Mistrzynie, a wtedy jego przykrywka stałaby się nic nie warta. Informacje
zdobyte przez picie krwi stały by się bezużyteczne jeśli wampirzyca by uciekła.
Nie mogliby wrócić do metody podwójnego agenta już nigdy więcej. Zresztą kto
zagwarantuje, ze ta sekta tez nie ma z nią kontaktu? A nie wiadomo ile członków
liczyli. Nigdy ich nie widział.
Pozory miały
wiec najwyższą wagę. Alucard nie mógł zostać zdemaskowany i musiał zdobywać
informacje innymi metodami. I tutaj zaczynały się kolejne schody.
Po wielu
rozmowach i wypytywaniach, wampir odkrył ze zdziwieniem, ze wszystkie wampiry
tutaj były w takim samym stopniu nieuświadomienia jak on. Mistrzynię czcili
niczym Boga, ale nic o niej nie wiedzieli. Ten obraz Boga, którego nigdy nie
widzieli, wrył im do głowy Pierantonio. To on dał im wszystkim szczątkowe
ilości informacji, ale zaznaczył, że bez niej, oni wszyscy by już nie żyli. To
ich dobrodziejka, nic dodać nic ująć.
Dla Alucarda
stało się jasne po jakimś czasie, że jedyną osobą, jaka wiedziała o Mistrzyni,
a pewnie i nawet zna ją osobiście jest właśnie Pierantonio. Tego czego nie
rozumiał to dlaczego trzyma on całą tą populację w niewiedzy na jej temat.
Przecież…to działało na jej niekorzyść.
Jeśli któryś
wampir miał dość życia tutaj, miałby alternatywę. Poprosiłby by Mistrzynię o
plan specjalnie dla niego. Ona zyskałaby nowy obiekt, wnoszący jej zapłaty, a
farma miałaby gębę do wykarmienia mniej, co oznacza więcej krwi dla reszty.
Więc…o co tu
chodziło? W co ten głaz grał?
W związku z
tym, Alucard porzucił inne wampiry, a skupił się na samym opiekunie farmy.
Zaczął niewinnie. Przyczepił się do niego i wyrzucał drobne aluzje i pytanka.
Np. jaka jest Mistrzyni? Czy ją widział? Czy podziwia ją tak jak ona?
Zbywał go(ją)
bardzo często, ale zdawało się wampirowi, że coś się w nim łamie. Spróbował
dosadnie i nie ukrywał(a), że chce spotkać Mistrzynie. Podziękować za trud, za
ratunek. Oddać pokłon swojej Bogini.
Wreszcie
Pierantonio się załamał, ale nie w taki sposób na jaki liczył Alucard.
Złapał go(ją)
mocno za ramiona i potrząsnął, jakby chciał, aby wziął(ęła) się w garść. Jego
wzrok wyrażał błaganie. W niczym nie przypominał głazu. Mówił jak desperat.
- Proszę… -
wycharczał dosłownie - …Nie pytaj o nią nigdy więcej, Alice. Zostaw ten temat!
Nie wolno ci się z nią widzieć! Uwierz mi, robię to dla twojego dobra. Dla nas
wszystkich! Elizabeth jest…
Nie
dokończył, zorientował się, że się zagalopował. Szybko sam się otrząsnął i
przybrał swoją normalną, niczego nie wyrażającą minę.
- Wybacz,
zapomniałem się.
Rozmowa nie
powróciła już na te tory, a w głowie Alucarda pojawiła się kolejna porcja
zagadek. Były tak osobliwe, że wampir nawet nie ucieszył się, że w końcu poznał
imię wroga, czyli Elizabeth.
Jeśli
Mistrzyni była dobrodziejką dla tych wampirów, to dlaczego Pierantonio chce
trzymać inne wampiry z dala od niej? Dlaczego uważa, ze tak jest lepiej? Co
oznaczał ten błagalny wzrok? Czy swoim milczeniem myśli, że ich chroni? Ale
przed czym?
Te pytania
łączyły się z czymś jeszcze…Howard, które Alucard zabił dawno temu, sam dał im
jej trop. Prosił, aby zabili Mistrzynię. Jeśli mu pomagała, to czemu życzył jej
śmierci? Te dwie kwestie musiały się łączyć
Czyżby oni
wiedzieli…zdawali sobie sprawę, że te jej plany, mimo że gwarantują przeżycie,
to zabijają ich naturę i czynią z nich niewolników? Tak, niektórzy to widzą,
ale czują że nie mają wyboru. Elizabeth jest ich jedyną szansą, w to wierzą. To
działa niemal jak uzależnienie. Wiesz, że to ci szkodzi, ale nie umiesz już bez
tego żyć. Choć pozornie, bo potrafiłbyś, lecz w to nie wierzysz.
Elizabeth…Mistrzyni
to naprawdę geniusz. Doprowadziła niemal cały gatunek do tego stanu. Rzuciła
ich na kolana. Musiał oddać jej szacunek. Nie była słaba i dochodziła
bezwzględnie do władzy absolutnej. Co nie zmieniło faktu, że wciąż pragnął ją
zabić.
To co było
dla niego równie niesamowite to to, że Pierantonio chciał mu…pomóc. On wierzył,
że trzymając „Alice” z dala od Mistrzyni, pomaga jej. Choć niestety ta
niespotykana pomoc była dla Alucarda wielce niekorzystna. Gdyby był
„normalniejszy” i miał gdzieś jej dobro jak zwykły wampir to jego misja byłaby
łatwiejsza. Lecz już dawno zauważył, że pojedynek z tą wampirzycą najpewniej do
końca nie będzie prosty.
W każdym bądź
razie, Alucard znalazł się w kropce. Miał spory dylemat w tym, co ma robić
dalej. Głaz nic mu nie powie. Sądził, że tak robiąc robi mu przysługę, ale
prawda była odwrotna. Wampirowi utrudniał prace, a sobie przedłużał życie. Nie
było więc pewności, że kiedykolwiek przekona go, aby puścił farbę. Z drugiej
strony mógł po prostu zrzucić maskę i zabić Pierantonia i wypić jego krew, w
ten sposób zdobywając informacje, lecz…to było spore ryzyko.
Nie miał
pewności, że głaz posiada odpowiednią ilość informacji. To znaczy, czy na pewno
wie, gdzie jest Mistrzyni. Mógł kłamać. Mógł wiedzieć, gdzie była, a teraz jest gdzieś indziej. Mógł
znać jedynie lokalizację współpracowników czy coś w tym rodzaju. A jeśli tak
rzeczywiście by się okazało, Hellsing znowu wróciłoby do punktu wyjścia. Jego
przykrywka padłaby nieodwracalnie. To nie były jakieś chowające się w kanale
wampiry. Mała populacja, z którą Mistrzyni albo jej sługi miały kontakt.
Wybiłby całą tę farmę, a jak nic to dotarłoby do Elizabeth. A jeśli nie będzie
znał prawidłowego miejsca jej pobytu, jak nic zniknie i opracuje nowe plany.
Wymknie im się, a oni stracą jedyną możliwość, aby ją dorwać. Wszystkie wampiry
pod jej opieką schowały by się przed obcymi, nie ufały nowym wampirom. Nie
miałby szans do niej dotrzeć. Czy więc było to warte ryzyka? A czy w ogóle miał
inne wyjście? Niby pozory przede wszystkim, ale nie było już innej opcji…
- Nie ma co
dywagować – powiedział do siebie, któregoś dnia, gdy karmił swój przydział w
krwi – Potrzebuję skonsultować się z Integrą. Tak ważny krok musi być
potwierdzony przez nią, nie mam wątpliwości.
Obojętnym
wzrokiem przejechał po mieszkańcach jego klatki. Czasami naprawdę miał
wątpliwości, czy oni w ogóle byli żywi. Czy byli ludźmi. Nie mieli imion, nikt
nigdy im ich nie nadał. Niektóre wampiry tutaj dawały swoim numery, ale nie
wszystkie. Ich wzrok, twarze były puste, jakby nic nie czuli.
A Alucard…nic
przy nich nie czuł. Mogły żyć, mógł je zabić, bez różnicy. Nie współczuł, nie
żałował…nie potrafił. Każdego dnia tutaj otaczały go ogromy okrucieństwa. Nie
wszystkie wampiry wykorzystywały te dzieci i dorosłych do jedzenia.
Sfrustrowani seksualnie także się znaleźli, którzy chcieli spróbować z kimś kto
nie jest wampirem…albo dorosłym. Widział to tu na co dzień i nie mógł czuć
większej obojętności.
Choć nie
ukrywał…czuł pogardę dla tego miejsca. Ludzie tak nie wyglądają. Wampiry tak
nie postępują, jeśli chodzi o jedzenie. To było jego zdanie. To miejsce
zrodziło się z tchórzostwa, z słabości. Ludzkiej i wampirze.
W końcu,
pewnego razu, za dnia, gdy wszyscy spali w swoich trumnach, Alucard wymknął się
na powierzchnię. Wysłał list do Integry, w którym uprzedził, że się zjawi. Nie
wiedział tylko kiedy.
Wypad na
pocztę za dnia to żaden problem, ale do Anglii…już większy. W jeden dzień by
tego nie załatwił. A wtedy zauważono by jego nieobecność.
Czekał więc
na odpowiedni moment, aby zadać to pytanie.
- Mogę wyjść
na powierzchnię na kilka dni? – spytał(a), siląc się na nieśmiałość i
niepozorność.
- Po co? –
jeśli głaz się zdziwił, to tego nie okazał.
- Wiem, że
dawno postanowiłam, że zostanę tu na zawsze – spuścił(a) lekko wzrok – Ale
zdałam sobie sprawę, że nigdy nie pożegnałam się…no wiesz…ze światem
zewnętrznym. Chciałabym zobaczyć go po raz ostatni, a potem … wrócić do domu.
Jeśli ten
idiota był na tyle wielkim kretynem, aby chcieć go(ją) chronić, to taką bzdurę
także powinien przełknąć bez trudu. I rzeczywiście.
-
Rozumiem…Chyba wiem, co czujesz. Tylko na kilka dni i wracaj jak najszybciej.
- Dziękuję,
naprawdę bardzo dziękuję – uśmiechnął(ęła) się, w duchu oddychając z ulgą, że
tamten jednak jest kretynem. Szkoda tylko, że upartym.
I tak oto
właśnie zdołał wymknąć się stamtąd i dotrzeć do Anglii.
***
Zakończywszy
raport, Alucard musiał chwilę poczekać. Integra, jak i Walter potrzebowali
chwili, aby to wszystko sobie poukładać. Oboje wyglądali na mocno zszokowanych,
podobnie jak on, kiedy po raz pierwszy zobaczył farmę.
-
Niewiarygodne… - wykrztusił lokaj – I to się wszystko dzieje, pod nosem nas
wszystkich.
- Ci wszyscy
ludzie… - dziewczyna podniosła strapiony wzrok, aby napotkać twarde spojrzenie
wampira – Czy…ich jeszcze da się uratować? Możemy im pomóc? – spytała choć bez
nadziei w głosie.
- Nie –
Alucard odpowiedział bez chwili wahania – Oni się tam wszyscy urodzili, nie
znają niczego innego. Od zawsze znaczyli nic. Nikt ich nawet nie nauczył mówić,
a są już na takim poziomie rozwoju, większość z nich, że…już się nie nauczą. A
chodzić to też potrafią tylko niektórzy. Jeśli ich uratujemy, to zapełnimy
szpitale warzywami, niczym innym już się nie staną.
- Rozumiem.
Ciekawe…jeszcze
ze 2 lata temu, Integra byłaby bardziej przygnębiona tą sprawę. Może stawiałaby
się, bardziej pragnęła pomóc tym ludziom, a dziś…godzi się z tym o wiele
szybciej niż by wypadało. Zmieniała się z dnia na dzień.
Młoda
Hellsing wstała i podeszła do okna. Przez dłuższą chwilę przyglądała się
nocnemu niebu. Ani Alucard, ani Walter nie śmieli jej przerywać, wiedzieli że
myśli nad tym, co powinni teraz zrobić. O następnym kroku.
- Naprawdę
podejmujemy spore ryzyko – rzekła w końcu – Z jednej strony możemy po dobroci
nigdy nie zdobyć informacji, a z drugiej możemy zostać zdemaskowani.
Odwróciła się
twarzą do nich. Gdyby Alucard mógł oddychać, zaparłoby mu dech na widok jej
twardej i niezłomnej postawy. Po tak długim czasie przebywania wśród śmieci i
udawanie takiegoż, admiracja jaką czuł wobec swojej Pani uderzyła w niego
mocniej niż normalnie.
- Ale
spójrzmy prawdzie w oczy…Jesteśmy w sytuacji „wszystko, albo nic”!
- Czyli mam…
- chciał się upewnić. Integra spojrzała dokładnie na niego.
- Jeszcze
nie. Poczekaj trochę i próbuj dalej. Powiedzmy…trzy miesiące. Jeśli przez ten
czas nie powie niczego dobrowolnie to wtedy….zniszcz tą cała, piekielną grotę.
I wezwij nas na ten czas. Nie zamierzam dłużej marnować czasu na szukanie
jednego krwiopijcy! Damy mu szansę, aby sam się odsłonił, ale jeśli nie…możesz
szaleć do woli.
I uśmiech
psychopaty wyszedł na wierzch. Wszystko dlatego, że wampir miał już
przynajmniej kilkadziesiąt pomysłów jak zniszczyć tą cholerną grotę, a liczba
wciąż rosła.
- Przyjąłem.
Wykonam twe polecenia najlepiej jak umiem – skończywszy mówić, obrócił się w
stronę okna, z zamiarem odejścia.
- Już
idziesz?! – Integra nie powstrzymała swoich słów. Dopiero po wypowiedzeniu ich
i kilku krokach w jego stronę, uświadomiła sobie co robi – Znaczy…tak…idź,
dokończ misje – powiedziała to bardziej niepewnie. Co jest z nią?
Alucard
zerknął na sekundę za nią, na Dorneza, ale ten udawał ze nic nie widzi, a potem
z powrotem powrócił do Integry. Jak dziwnie przyjemnie było patrzeć jej w oczy,
nawet przez szkła okularów. Nie puste oczy, a żywe, pełne życia. Właśnie tym przypomniała mu piękno ludzkiego
istnienia. I jego uczucia.
- Dokończę, a
potem…wrócę do domu. Poczekaj Pani jeszcze chwilę dłużej – przyciszył głos, aby
tylko ona go słyszała – Zasłużyłem, aby poczuć smak domu, Integra?
- Jeszcze
zobaczymy. Ale nie martw się…dotrzymam obietnicy – odpowiedziała równie cicho.
Uśmiech wrócił na jej twarz – Zasłużyłeś. Więcej…wracaj szybko.
***
Trzy miesiące
minęły szybciej niż mrugniecie powieką.
Alucard
stosował przez ten czas wszystkie metody, na jakie go było stać, aby
Pierantonio powiedział cokolwiek. Wynik był spodziewany, nic z tego nie wyszło.
Ale pojawiła się nadzieja, że skoro głaz tak mocno chroni te informacje, to
może są sporo warte. Choć to wciąż mogło okazać się pozą, aby wyjść na kogoś
lepszego.
Ostatniego
dnia jednak musiał przekroczyć granice, ponieważ głaz przestał być „głazem” i uderzył go(ją) tak mocno, że
poleciał na przeciwległą ścianę groty. Oczywiście „uderzył” jest mylące.
Alucard pozwolił się uderzyć.
- Jeszcze raz
wspomnisz o tym słowem, a cię zabije, rozumiesz?! – wydarł się tak, że chyba
wszyscy na farmie to słyszeli. Odszedł szybkim krokiem, nie oglądając się za
siebie.
- Spokojnie –
rzekł wampir, cicho do siebie, zadowolony jak nigdy – Już nigdy więcej nie
zapytam. Sam sobie wezmę…I, och, odpłacę ci za ten cios…
Jeszcze tego
samego dnia wysłał do Hellsing kolejny list. Natomiast kilka nocy później w
końcu mógł przystąpić do działania.
Była noc jak
zwykle. Alucard, czy raczej Alice spacerował po farmie. Czekał, aż wybije
ustalona godzina. Kilka ciekawskich spojrzeń wampirów wędrowało w jego(jej)
kierunku. Pewnie z powodu, że nie opiekował(a) się teraz swoją klatką i był(a)
w rewelacyjnie dobrym humorze.
Reszta nie
bardzo była. Nie było na razie żadnych niemowląt do skosztowania, a ciąże
wszystkich mamek były na razie w środkowej fazie. Nie było na co liczyć w
najbliższym czasie. Musieli zadowalać się czymś starszym.
Alucard w
końcu zaniechał spaceru. Stanął w miejscu, bez ruchu. Według niego znajdował się
dokładnie w centrum farmy. A wewnętrzny zegar podpowiadał, że już nadszedł czas.
- Hej!!! –
wydarł się na całe gardło. Było to tak niespodziewane, że kilka wampirów aż
podskoczyło. Nie było wątpliwości, cała grota go słyszała.
- Co jest,
Alice? – pierwszy przy nim(niej) zjawił się głaz, a zaraz po tym zbiegły się inne
wampiry. Nie wiedział czy są tu wszystkie, ale na pewno większość i o to
chodziło. Zebrać ich jak najwięcej przy sobie.
- Krzyczałaś?
- Co się stało?
- Co ci
odwaliło?
Pytania
sypały się raz za razem. A wampir stał sobie spokojnie, w środku tego
zbiegowiska, otoczony praktycznie przez wszystkich nieumarłych mieszkańców tego
miejsca. Dał im chwilę na te bezsensowne pytania, aż w końcu nie wytrzymał i
odchylił głowę do tyłu, zanosząc się śmiechem.
Wszyscy jak
jeden mąż zamilkli, skonfundowani oraz zdumieni. Zdumieni, ponieważ ten śmiech
nie należał do Alice, jaką znali. Ten śmiech nie pochodził z żeńskiego gardła,
a męskiego. I coś było w tym śmiechu… To coś śmiało się z nich.
- A…Alice? –
wyrzucił jeden z wampirów. Wypowiedziane imię brzmiało jak pytanie.
- Nie znoszę
tego imienia – powiedział wampir, gdy przestał się śmiać. Jego głos był jak
jego dawny. Głęboki i męski. W niczym nie przypominał słodkiego głosiku Alice –
Nie jestem przywiązany do swojej formy, ale do imienia już trochę. Zbyt często je
zmieniam. Do „Alucarda” zdążyłem się już przywiązać zwłaszcza, że ona go używa.
Nie wiedziałem, do niedawna, jak cudownie jest słyszeć jak ona je wymawia.
Nikt nie
wiedział o czym to coś mówi, co zwiększało ich strach. Coś, co uważali za
jednego z nich, zaburzyło ich spokojny byt tutaj.
W sekundę czarna
mgła okryła ciało „Alice”, którą znali. Okrywająca mgła zaczęła zwiększać
rozmiar, aby w końcu rozwiać się i ukazać zupełnie kogoś nowego. Mężczyznę,
wyższego od swojej poprzedniej postaci przeszło dwukrotnie. Zamiast białego,
biednego stroju, miała kompletny garnitur i czerwony, długi płaszcz. Jedyne co
miała wspólnego z poprzedniczką to czarne jak noc włosy i czerwone ślepia
wampira. Nawet kły miała dłuższe. Ale tamta postać była słaba, a ta emanowała mocą.
- I znów na
starych śmieciach – rzekł Alucard w chwili, gdy już wszystkie wampiry wokół skoczyły
na niego. Były już w powietrzu, kiedy to powiedział.
Wampiry nie
czekały co się zdarzy dalej. Spanikowane, rzuciły naraz na obcego i zaczęły
dosłownie rozrywać go na strzępy. Alucard nie bronił się. Pozwolił, aby kilkadziesiąt
stworów wyrwało mu ręce, nogi, oderwało głowę, wyrywały kości, a nawet włosy.
Dosłownie wszystko. Każdy pojedynczy wampir chciał cokolwiek oderwać.
Kiedy
skończyły, wampir był w kawałeczkach, a jego krew była rozlana wszędzie.
Wszyscy naraz odskoczyli jak oparzeni, jakby obawiali się, że te strzępy
naprawdę ich oparzą.
- Co to było…
- wycharczał przerażony Pierantonio. Jego maska głazu bezpowrotnie zniknęła.
Był kłębkiem nerwów – Co robić…co robić…zgłosić…muszę to szybko jej zgłosić…
Jego łamiący się
słowotok został przerwany. W taki sposób, że wszystkie wampiry na nowo przeszyły
dreszcze grozy.
W powietrzu
ponownie rozbrzmiał ten sam co wcześniej mroczny śmiech. Ale skąd on pochodził,
skoro z wampira nie została nawet jedna cała część? A jednak było go słychać. Rozbrzmiewał
w uszach każdego.
- Jak dobrze
móc się rozruszać. To powstrzymywanie się, doprowadzało mnie do szaleństwa…które
teraz wyładuję.
Wszystkie
kawałeczki na ziemi, zęby, włosy, materiał ubrania, a nawet krew przybrały
czarny kolor i złączyły się na powierzchni w jedno. Zafalowało niczym woda, aby
po chwili wydobyło się z tej kałuży cała chmara różności…bynajmniej
przypominających Alucarda.
Robactwo
wypełzło wszędzie. Obległo ściany oraz zaatakowało wampiry, które próbowały je
zrzucić, ale nic z tego. Te, które zaczęły uciekać, zostały dopadnięte przez
wielkiego psa lub wilka z kilkoma parami oczu. Natomiast przed samym
Pierantoniem zamajaczyła jakaś postać. Bez materialnej formy, po prostu złożona
z samego tego cienia. Jedyne co wskazywało, że to coś można nazwać „postacią”,
to świecące czerwone punkciki i uśmiech pełen radości.
Głaz nagle
chciał patrzeć wszędzie, byle by nie na tego potwora, ale widok wokół niego
także był przerażający. Wampiry, którymi się opiekował były zjadane przez
robactwo, rozszarpywane przez psy. Wszędzie echem roznosiły się ich krzyki i
dźwięki łamania kości, rozrywania mięśni czy sączącej się krwi.
Czarna jak
smoła kałuża zaczęła przybierać kształt macek, które z całej siły zaczęły walić
po ścianach groty. Pochodnie zaczęły spadać, tak samo jak odłamki skał. Były
ich coraz więcej, a one same coraz większe. Zaczęło to przypominać deszcz
odłamków.
- Czym…czym
ty jesteś? – wycharczał Pierantonio, kiedy zdał sobie sprawę, że to koniec.
- Durne
pytanie. Nie widzisz? Potworem.
Z cienia
zmaterializował się dłoń, która chwyciła głaz za szyję i przyciągnęła bliżej.
Postawa wampira przypominała postawę Howarda sprzed niecałych dwóch lat. Nie walczył,
zapomniawszy o swej naturze i sile. Tak samo bezradny i słaby. Żałosny…
- Ten gatunek
naprawdę schodzi na psy…Przydaj się wreszcie na coś i pozwól mi zakończyć misję
– przybliżył jego szyję do swoich kłów – Gdybyś nie był taki „pomocny” braciszku,
to może mniej by bolało. Howard przynajmniej odzyskał dumę przed śmiercią. Ty
do końca będziesz śmieciem, pieprzony farmerze.
Alucard wbił
się w szyję Pierantonia i zaczął wypijać jego krew. Robił to spokojnie bez
pośpiechu, jakby wszechobecny wokół niego chaos w ogóle go nie wzruszał. Tak
samo jak roznoszące się echem krzyki w agonii.
Pił wolno,
bez pośpiechu, aż tu nagle wstrząs, który przeżył wybił go z rytmu. Informacje,
które chciał, napłynęły, ale wstrząsnęły nim tak mocno, że aż wypuścił ciało z
rąk, a nawet wrócił do normalnej postaci. Jego oczy były otwarte na całą szerokość,
a gałki oczne lekko drżały.
- Niemożliwe…
- wysyczał, już nie tak pewny siebie i zadowolony jak kilka sekund temu. A
myślał, że przeżył szok, kiedy poznał to miejsce. Ale nie…teraz przeżył szok.
To czego się dowiedział było niewiarygodne…nie…po prostu niemożliwe!
Wrócił do
zmysłów, kiedy wielki kawał skały przeleciał tuż obok niego. Wówczas
zorientował się, że nie zostało wiele czasu. Farma za chwilę miała zostać kompletnie
zasypana, zniszczona. A wszyscy ludzie mieli zginąć pod gruzami. Zresztą, nawet
nie próbowali uciekać czy panikować. Tak jak na co dzień przypominali warzywa.
Świat walił im się na głowie, a im było wszystko jedno.
Alucard, nie
zwlekając dłużej, zgniótł nogą głowę Pierantonia, aby zakończyć jego żywot, po
czym wielkim skokami zaczął zmierzać do wyjścia.
Ale jednak…będąc
już niedaleko, zatrzymał się. Przy klatce ze swoimi okazami.
Usłyszał
stamtąd płacz dziecka. Wyrwał pręt klatki i wszedł do środka. Mamka, którą się
zajmował od kilku miesięcy, trzymała w rękach tycie niemowlę.
Przeszedł
obok dzieci, z których połowa już była martwa, zgnieciona przez skały, a druga czekała
spokojnie na śmierć, jak co dzień. Mamka podniosła głowę, gdy do niej podszedł.
Wyciągnęła ręce, podając mu niemowlę.
Alucard
przyjął je. To był chłopiec, żywy i chyba zdrowy. Bardzo, bardzo malutki.
Wcześniak, musiała go urodzić niedawno. Wampir sam sprawdził wczoraj, czy są tu
jakieś dzieci, które mogłyby przeżyć na górze, ale nikogo takiego nie było.
Wszystkie niemowlęta zabito…oprócz tego. Ono mogło przeżyć.
- Uratuję go –
powiedział do mamki, mimo że ta nie rozumiała jego słów. Ale rozumiała jego ton
głosu.
I wtedy po
raz pierwszy i ostatni Alucard zobaczył w oczach człowieka z farmy iskierkę
życia.
Mamka położyła
się na ziemi, tak jak reszta w klatce, czekając na głazy. Codziennie mogli
zginąć, a dziś w końcu doczekali się spokoju. Nadszedł koniec koszmaru.
Alucard objął
dziecko i pobiegł w stronę wyjścia.
***
Jeden z
wampirów zdołał uciec, ale tylko jeden. Wspinał się po drabince jak wariat.
Próbował nie dopuszczać do siebie dźwięków, dochodzących z dołu, ale nic z tego
nie wychodziło. Był przerażony i tylko nadzieja na przeżycie dawała mu siły by
wspinać się dalej.
Wreszcie
dotarł na górę. Biegiem dotarł do drzwi kościoła, a gdy wypadł na zewnątrz…zamarł.
Na zewnątrz
czekała cała masa umundurowanych ludzi. I mieli wymierzoną broń … w niego. W
samym środku stał opancerzony wóz, a przy nim, oparta o niego, stała
blond-włosa dziewczyna w okularach. Uśmiechała się złośliwie. Wokół, jedynym
źródłem światła były reflektory tego, jak innych dalej postawionych pojazdów.
- Ups…jeden
mu uciekł – powiedziała z nutką złośliwości i zanim ten mógł jakkolwiek zareagować,
dodała hardo – Ognia.
Fala poświęconych
naboi przeszyła go na wylot. Rozpadł się w pył praktycznie natychmiast, gdy
jedna z kul trafiła w serce.
Przestano
strzelać. Znów przyjęli pozycje spocznij i czekali, ale już nikt więcej nie
wyszedł dopóki ziemia wokół kościoła i daleko za nim zaczęła się zapadać.
Zrobiło się małe trzęsienie ziemi. Jednakże ziemia, na której stali ludzie z
Organizacji Hellsing, nie rozpadła się. Alucard dokładnie przesłał im
instrukcje, gdzie mają stać, aby ich nie zmiotło. Zaczął operację, gdy tylko
zjawili się tu o odpowiedniej godzinie.
Czekali
odpowiednio długo, aż wreszcie z kościoła, który także zaczął się już rozpadać,
wypadł Alucard.
Integra już
chciała coś złośliwie powiedzieć, o tym, że pozwolił jednemu krwiopijcy uciec,
lecz powstrzymała się, gdy zobaczyła, że wampir coś trzyma.
Wampir
znalazł się wśród swoich akurat w chwili, gdy kościół całkowicie się rozpadł i
zapadł się pod ziemię. Teraz na tej pustej przestrzeni była jedna, wielka
dziura. Zupełnie jak po uderzeniu meteorytu, czy coś takiego.
Alucard stanął
przed obliczem Integry. Oboje ucieszyli się na swój widok i oboje tego nie
pokazali. Nie w sytuacji oficjalnej.
- Pani,
operacja przeprowadzona pomyślnie. Farma została zlikwidowana. Informacje… - tu
się zawahał - …zdobyte. A to… - wyciągnął ręce, ukazując maleńkiego noworodka -
…jedyne stworzenie, pochodzące stamtąd, które może tu przeżyć.
Tym zakończył
raport.
Dzieckiem
zajął się Walter. Reszta ludzi zaczęła zabezpieczać zniszczony teren i odganiać
gapiów, którzy poczuli z dala to małe trzęsienie ziemi. Alucard i Integra
zostali sami, w pewnym sensie.
Wampir
wyglądał na…strapionego? A może był zły? Czyżby informacje, które zdobył były
niewystarczające i stracili ostatnią szansę na znalezienie Mistrzyni?
- Czego się
dowiedziałeś? – odważyła się w końcu zadać to pytanie. Jego odpowiedź
zadecyduje o tym, co dalej.
- Czegoś…co
jest niemożliwe. I w ogóle jest źle. Przewidzieli nasze plany.
Było źle…ale
musiała stawić czoła konsekwencjom swej decyzji.
- Sprecyzuj.
- Ta
wampirzyca…przedstawia się imieniem Elizabeth Bathory.
Integra aż
otworzyła usta. Zastanawiał się, czy się nie przesłyszała.
- Czekaj…Elizabeth
Bathory? Krwawa hrabina? Ta co się kąpała we krwi dziewic, żeby zachować
młodość i urodę?
- Taka krąży
legenda.
- Coś takiego…To
ona stała się wampirem? Kolejna krwawa legenda uzyskała nieśmiertelność? To z nią…
- Nie! –
Alucard uciął jej tak ostro, że aż się zdziwiła. Dawno tak gwałtownie nie
reagował, jeśli w ogóle – To nie może być ona!
- Skąd ta
pewność? – drążyła dalej, chcąc wiedzieć, o co mu chodzi.
- Bo
prawdziwa Elizabeth Bathory umarła.
- Skąd…
- Prawdziwa
Elizabeth Bathory nigdy nikogo nie zabiła.
Integra
wpadła w zdumienie, ale słuchała go z najwyższa uwagą.
- Ta cała bzdurna
legenda została wymyślona przez Habsburgów. Wrobili ją, żeby przejąć jej
majątek i nie dopuścić do pewnej koalicji. Elizabeth Bathory nie była
wcieleniem zła, jak ją opisano. Zmarła zamurowana żywcem. Wiem to wszystko, bo
kiedy ją aresztowano i gdy umarła…przebywałem wtedy na Węgrzech. Byłem już
wampirem, w końcu przecież zmarła w 1614. Już od dawna byłem martwy. W pewnym
sensie, byłem świadkiem tych wszystkich wydarzeń. I chyba pomogłem ją skazać,
bo kilka moich ofiar podpięto pod jej konto…Lecz to bez znaczenia, bo skazali
ją nawet za zabicie służek, które zmarły, gdy nie było jej na zamku.
- To znaczy,
że…
- To nie jest prawdziwa Hrabina Bathory.
Prawdziwa zmarła. Ona się pod nią podszywa.
Zapadła
krótka cisza. Alucard zbierał się by powiedzieć coś, co wprawi jego Panią we
wściekłość.
- A najgorsze jest to… że gdy mnie nie było w
Hellsing, ta niby Elizabeth nasłała na nas szpiega. Najpewniej nie mu jej już
tam, gdzie niedawno była.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz