niedziela, 18 marca 2018

Między wierszami - Rozdział 5


Od czasu przyjścia listu minęły trzy tygodnie. A od ponad dwóch, natomiast, Integra miała 16 lat. Dnia urodzin od dawna nie chciało jej się obchodzić. Kończyło się na kilku miłych słowach od pracowników i listach z życzeniami. Prezentów nie chciała.
Właśnie, jak co dzień, po korepetycjach zajmowała się pracą, a właściwie ją kończyła, gdy nagle pióro w jej dłoni zatrzymało się w powietrzu, zanim zdążyło dotknąć kartki by napisać nowe zdanie. Dziewczyna zamarła, czując przenikające zimno. A okna były zamknięte…
- Nareszcie – rzekła niby do siebie, ale instynktownie już wiedziała, że coś się za nią pojawia. I, że to coś ją słyszy – Jak na „niedługo” to chyba trochę się spóźniłeś.
- Wybacz, sprawy się przeciągnęły dłużej niż sądziłem.
Integra wstała i odwróciła się, spodziewając się ujrzeć znajomą twarz, ale spotkała ją niespodzianka. Uważała, że ujrzy wysoką postać Alucard, a zobaczyła przynajmniej o połowę niższą wampirzycę z długimi czarnymi włosami i ubraną na biało, choć nieco nędznie.
Nie przestraszyła się jednak. Głos, który przed chwilą usłyszała bez wątpienia należał do Alucarda i miała rację. Wystarczyła chwila, aby wyraźna postać zaczęła się przekształcać w czarny, materialny cień. Ciemna masa zaczęła się powiększać i przybierać nowy kształt. Kształt mężczyzny, którego już wizerunek doskonale znała.
Alucard stanął przed nią w pełnej krasie, wraz ze swoim maniakalnym uśmiechem w zestawie.
- Nie wiedziałam, że umiesz przyjmować postać kobiety – przyjęła ten fakt z rozbawieniem.
- Forma, którą przybieram nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Mogę przyjąć wiele postaci i wszystkie są mi tak samo obojętne. Uznałem jednak, że ta jest ci najbardziej znajoma, więc do niej wróciłem – mówił, przybliżając się powoli, podobnie jak ona do niego.
- To w tamtej formie wykonywałeś zadanie? – uśmiech nie schodził jej z twarzy. Chciała, żeby był on powiązywany z zabawnym faktem przyjęcia przez wampira formy kobiety, a nie z tym, że cieszy się na jego widok.
- Tak. W końcu miałem udawać słabeusza, a stereotyp kobiecości bardzo w tym pomógł, zapewniam cię, moja Pani.
W końcu przystanęli, gdy znaleźli się dosłownie metr przed sobą.
Alucard jako jedyny przyjrzał się uważniej swojej rozmówczyni. W odróżnieniu od niego, ona się zmieniała i nie chciał przegapić żadnej znaczącej zmiany. Odkąd się ostatnim razem widzieli, zmiany zaszły nieznaczne, ale jednak były. A męski styl ubioru wręcz się doszlifował.
- Mam nadzieję, że masz jakieś konkrety. Bo jeśli nie, to… - nie dokończyła groźby.
- Och, ależ mam co opowiadać. I mam nadzieję, że zasłużę na skosztowanie smaku tego domu – rzekł sugestywnie, przekrzywiając głowę.
Uśmiech dziewczyny nie zmienił się na pierwszy rzut oka, ale wampir widział lekkie drgnięcie całej postawy.
- To się okaże. Najpierw ocenię, co przyniosłeś.
Jednak to chwilę musiało poczekać. W sprawę oprócz ich dwojga zaangażowany był również Walter. Toteż Integra musiała go wezwać.
Teraz ona i jej lokaj stali spokojnie i patrzyli wyczekująco na Alucarda, czekając aż zacznie.
- Twój raport, Alucard. Jakie działania wymagają dalszych konsultacji? – ponagliła go dziewczyna.
Wampir odczekał jeszcze dosłownie sekundę i zaczął opowiadać co wydarzyło się od chwili, gdy opuścił posiadłość kilka miesięcy temu.

***

Tego Alucard się nie spodziewał. Co jak co, ale sądził, że zlokalizowanie jakiekolwiek swojego pobratymcy będzie najłatwiejsze. Okazało się, że się przeliczył. Przez bardzo długi czas nie potrafił znaleźć żadnego wampira, mimo wszelkich starań.
Alucard podróżował pomiędzy dużymi miastami, różnych krajów. Wybierał miejsca z największą liczbą ludności, czyli największym wyborem obiadów dla jego gatunku. Tylko w takich miejscach była szansa znalezienia większej grupy wampirów. No…tak przynajmniej było sto lat temu, gdy jeszcze był na bieżąco, w tym co się działo w jego świecie. Od tamtego czasu mogło się coś zmienić.
Nie wracał do swojej zwykłej formy, cały czas przebywał w kobiecej formie. Musiał jednak zmienić ubiór by wyglądać bardziej jak ktoś, kto sobie nie radzi, czyli jak obdartus. W końcu miał wyglądać jak słabeusz, o to chodziło od początku.
Swoją trumnę chował na cmentarzach, w pustych grobach. Robił tak już przed laty, gdy słońce mu szkodziło. Ukrywał się w pustych grobach ludzi, którzy zostali uznani za zmarłych, lecz ich ciał nie znaleziono. Ich puste grobowce były idealnymi kryjówkami.
Przebywał tam jedynie za dnia. Miał udawać słabego wampira, więc nie ryzykował pojawiania się w dzień. Można powiedzieć, że wczuwał się w rolę. Noce spędzał na penetrowaniu miasta i okolic w poszukiwaniu pobratymców. W każdym mieście spędzał tydzień, a następnie ostatniego dnia przenosił się w inne miejsce i wszystko zaczynało się od nowa.
Tydzień za tygodniem mijał, a on nie znalazł żadnego wampira. Nie podobało mu się to i postanowił zmienić metodę, a właściwie pogłębić tą obecną. Poszedł w skrajność. Zamiast szukać celowo, zaczął dosłownie skupiać się na swojej roli i robił to co miernota w jego słowa znaczeniu.
Jeśli chodzi o krew, nie zamierzał prosić Hellsing o wysłanie posiłku. Zwłaszcza, że wciąż nie miał żadnego tropu i uważał, że nie zasłużył na tą formę zapłaty. Nie mógł się jeszcze odezwać, gdy wciąż nie miał nic. Zamiast tego wytrzymywał najdłużej jak potrafił bez jedzenia, a kiedy już musiał się napić, kradł krew ze szpitali za dnia. To były jedyne razy, gdy wychodził w biały dzień z trumny podczas swojej misji. Nie miał problemów, te kradzieże były dziecinnie łatwe. Był posłuszny rozkazowi Integry i nie zabijał nikogo dla krwi.
Po kolejnych wielu tygodniach radykalnych działań, wreszcie nastąpił przełom.
W było w Niemczech. Alucard wędrował w cieniu, niedaleko wejść do kanałów. Starał się być niewidzialny, nie rzucać w oczu. Znajdował się w dzielnicy biedoty. Tam, gdzie zniknięcie ludzi nie jest tak bardzo podejrzane.
Nagle, z niespodziewaną gwałtownością, w jego nozdrza uderzył zapach rozlanej krwi. Dużej ilości krwi. To na pewno nie było proste skaleczenie. Rzucił się jak szalony w tym kierunku. Co prawda mogły być to jakieś ludzkie porachunki, już kilka razy podczas misji pomylił się w ten sposób, lecz nie zamierzał przepuszczać żadnych możliwych okazji.
Gdy był już blisko, zwolnił nieco szybkość, aby ukryć swoje ponadprzeciętne zdolności. Miał być zwykły, najzwyklejszy. Wychylił się zza alejki ostrożnie, z której wyczuwał ów zapach. Uczucie już niemalże triumfu, rozeszło się po nim, gdy to zobaczył.
Dwie postacie, niewątpliwe męskie, ubrane tak samo nędznie jak on, przytrzymywały przy ziemi jakąś sylwetkę, a ich zęby, a raczej kły wbite były w jego skórę i niechlujnie spijały krew. Niechlujnie, gdyż wiele im uciekało na ziemię i pewnie przez to Alucard był w stanie czuć zapach. Niezbyt przyjemny, przy okazji. Dedukując, tym mężczyzną musiał być jakiś bezdomny.
Alucard pierwszy raz od dawna wziął głęboki wdech, szykując się do odegrania roli życia (a raczej nieżycia). Wiedział co robić, od dawna miał gotowy scenariusz. W przeciągu krótkiej chwili jego postawa zmieniła się diametralnie.
Ramiona opadły w rezygnacji, czerwone oczy straciły swój blask, długie dziewczęce włosy oklapły, a sylwetka schudła niebezpiecznie. Niby wampirzyca wyglądała jak siedem nieszczęść. Niczym spragniony na pustyni, Alucard wywlukł się z zaułka, z wymalowanym wilczym głodem i desperacją na twarzy. Nie było w tym ani trochę przesady, każdy by się nabrał.
- Proszę… - wyjęczał(a) błagalnie, przykuwając uwagę dwójki wampirów – Dajcie trochę.
Jeden z wampirów, ten wyższy, z długimi włosami zasyczał wściekle, lecz ten drugi, niższy i mniej gniewny, oderwał się na sekundę od posiłku, aby odpowiedzieć.
- Weź tego drugiego. Zostało w nim całkiem sporo – gdy tylko skończył, natychmiast powrócił do picia.
Kiedy Alucard podpełznął bliżej, zobaczył, że rzeczywiście było tu jeszcze jedno ciało, ukryte przed jego wzrokiem przez sylwetki tej dwójki wampirów. To także było mężczyzna, jeszcze żywy, ale ledwo dychał. Najwidoczniej drugi wampir się do niego dobrał, ale z jakiegoś powodu przerwał posiłek i razem z towarzyszem skupili się na jednym, tym samym obiedzie.
Alucard zawahał się, ale trwało to tak krótko, że nikt nie mógłby tego spostrzec. Pamiętał o rozkazach, które otrzymał. W takich sytuacjach miał ograniczyć konsekwencje do minimum, ale przede wszystkim zachowywać pozory, aby nie zostać zdemaskowanym. Ten mężczyzna był umierający, nic nie można było dla niego zrobić. A skoro nie dało się go ratować, Alucard bez zwłoki wbił kły w jego szyję.
Zagadka się rozwiązała. Już wiadomo było, czemu wampiry go zostawiły i nie wypiły wszystkiego. W smaku ta krew była ohydna. Najwyraźniej ten facet miał w swoim krwioobiegu jakieś chemiczne substancje, które niszczyły smak. Ponieważ Alucard miał udawać nad wyraz spragnionego i słabego osobnika, nie mógł się wahać. Wypił wszystko, pomimo obrzydzenia. Już naprawdę wolał te szpitalne mrożonki.
Pił bardzo szybko, przez co skończył na równi z pozostałą dwójką.
- Po coś tu przylazła? – warknął wampir, który wcześniej na niego syczał – To nasz teren. Prosisz się o śmierć?
„Spróbuj tylko, a sam będziesz trupem” – pomyślał Alucard, lecz z jego gardła wydobył się przestraszony, kobiecy głosik.
- Przepraszam – wyjęczał(a), jakby zaraz miał(a) się rozpłakać – Nie wiedziałam, że to czyjś teren. Ja…ja w ogóle nie mam gdzie polować. Nie wiem co robić. Byłam taka głodna.
- Niby to mam być wymówka?! – agresywny typ już zamierzał wstać, zapewne by rzucić się na obcą wampirzycę, lecz tamten drugi złapał go ramię, powstrzymując go i nieświadomie ratując mu życie.
- Zaczekaj, Hans. Ona jest jedną z nas. I wiesz…możemy jej pomóc – mimo, że słowa tego łagodniejszego wydawały się miłe, to jego oczy iskrzyły się lubieżnie, próbując dać do zrozumienia towarzyszowi, że zajmując się nową znajomą, mogą mieć z tego profity.
„Miałem rację, przyjmując tą postać. Żałosne kreatury. Jak nie krew, to drugie im w głowie. Rozszarpię was na strzępy i wyrwę trzewia, zanim spróbujcie chociaż zażądać „wdzięczności” za pomoc. No dalej, połóżcie na mnie łapy, a je wam odgryzę” – chociaż myśli wampira były pełne obrzydzenia i chęci zabijania, na jego żeńskiej twarzy, wciąż były wymalowane bezradność, służalczość i błaganie o pomoc.
Chyba był lepszym aktorem, niż się spodziewał.
- Mała, jak się nazywasz? – spytał ten, którego imienia wciąż nie znał.
- Alice… - wyjąkał(a) płaczliwie – Nie jestem stąd.
- Ja jestem Colin, a to mój brat Hans. Jak ci pomóc, kruszyno?
Udawać to oni nie umieli. Uśmiech Colina i jego chęć pomocy były fałszywe, w swoim czasie będzie chciał zapewne jakąś formę zapłaty. Coś za coś. W końcu sami, jak było widać po formie, nie radzili sobie najlepiej. Alucard już wiedział, że nie są pod opieką poszukiwanej wampirzycy, za słabo sobie radzili. Z jej pomocą byliby w lepszym stanie i nie posilali by się tak na widoku. Jednakże mogli coś o niej wiedzieć, więc No Life King grał dalej, mimo że w środku się gotował z gniewu i nie mógł doczekać się chwili, gdy pozbawi ich życia. Bo to wydarzy się na pewno, kiedy przestaną być potrzebni.
- Jeść…chcę więcej jeść…ale się boję – nie wyszło to ani przesadnie, ani nie zbyt sztywno. Idealnie żałośnie.
Mogliby kontynuować rozmowę tutaj, ale zbliżał się wschód słońca, a dla tamtej dwójki to był problem. Colin pozwolił mu (jej) iść z nimi, ku irytacji Hansa (najwyraźniej był tym mądrzejszym).
Ich kryjówką nie były trumny, a jakieś brudne skrzynie i niestety w kanałach miejskich. Alucard niechętnie zszedł za nimi. Wzrosła w nim chęć by nie czekać i od razu spróbować zdobyć jakieś informacje, bez zyskania zaufania. Tyle, że o tej porze dnia to nie wchodziło w grę.
Za dnia udał, że śpi, czuwając przy tej dwójce i układając w głowie jak załatwi z nimi tę kwestię. Naprawdę wolał nie spędzać kolejnego dnia w kanałach.
- Nie dawno cię przemienili, no nie? – Colin zaczął rozmowę, gdy się zbudził. W kwestii polowania woleli zaczekać na późniejszą porę.
- Nie pamiętam – przyznał(a) Alucard – Obudziłam się taka…coś mnie zaatakowało…
- Czyli zwykły bękart – rzekł głośniej z kpiną Hans, siedzący gdzieś dalej, przyłączając się do rozmowy, choć bardziej ze złośliwości niż chęci – Ktoś ją zmienił przez przypadek i zostawił. Jakiś kretyn, nie wyczuł, że jest dziewicą.
- Ale weź, Hans. To dobry znak! Może oprócz nas są jeszcze jakieś prawdziwe wampiry.
- Prawdziwe wampiry? – Alucard wyczuł trop, że to tu był pies pogrzebany – To są jakieś nieprawdziwe?
- W pewnym sensie, dziecinko – zaśmiał Colin bez humoru – Dobrze, że nas znalazłaś pierwsza, bo inaczej jak nic wpadłabyś w jej łapy.
- Czyje? – genialnie udał obojętność, mimo że się w nim gotowało. Miesiące bez tropu i ta jedna wzmianka była przełomem.
- Pieprzonej dyktatorki, za którą poszły tłumy. Pamiętasz tych gości, na których wpadliśmy rok temu? Mieli kompletnie wyprany mózg – Hans był chyba permanentnie wściekły.
- Chodzi o to… - Colin zignorował brata - …nasz świat się podzielił. Znaczna większość oszalała i słucha takiej jednej…baby. Mała garstka, tacy jak my pozostała wierna starym zasadom. Dobrze, że trafiłaś na nas, a nie na tamtych, bo już byś była jej służką.
Cholera, on właśnie tego chciał. Chciał dotrzeć do tej „baby” i to jak najszybciej, ale ci najpewniej nie wiedzieli gdzie ona jest, bo nie chcieli jej słuchać, lecz najwidoczniej mogli mieć pojęcie, gdzie przebywają wampiry z tej drugiej grupy, z wypranymi mózgami. I to było przydatne.
Tyle, że w jego mniemaniu „prawdziwe” wampiry, ani nie słuchają się obcych wampirzyc, ani nie chowają się w ściekach i nie żywią się bezdomnymi i ćpunami.
- Ciekawe…gdzie ona przebywa? – sprawdził(a) na wszelki wypadek.
- A po cholerę nam to wiedzieć. Im będziemy od niej dalej tym lepiej. Nie potrzebujemy jej ochrony. Niezależność to jedyne z czego jesteśmy dumni.
- Gdzie są te wampiry pod jej opieką? Te na których wpadliście? – zrezygnował(a) z małych słówek, przeszedł(ła) prosto do konkretów.
- A po co ci to kurwa wiedzieć?! – wiadomo, że spytał Hans – Zamknij się i rób co mówimy albo się wynoś. Wiesz już wystarczająco i koniec z tym. Skup się na szukaniu krwi, to twoje jedyne zadanie w tej egzystencji. Tyle musisz wiedzieć.
I tyle wyciągnął po dobroci. Koniec tego dobrego.
- Masz rację – to były ostatnie słowa, jakie wypowiedział bezradnym, kobiecym głosikiem – Tyle najwidoczniej dowiem się od was używając grzecznych metod. Znudziło mi się już…
- Ej, o czym ty…
Słowa utkwiły mu w gardle. Oba wampiry zamarły, prawdopodobnie pierwszy raz w swojej egzystencji z powodu lęku.
Maska Alucarda spadła z twarzy. W ułamku sekundy twarz zmieniła się diametralnie, człowieka przyprawiłoby to o zawroty głowy lub podejrzenia majaków. Słabość rozpłynęła się w ciemności. Uśmiech psychopaty (teraz psychopatki) zaświecił, ukazując kły. Czerwone ślepia nabrały zdrowszego blasku. Mięśnie napięły się, jakby zyskały większą siłę. Z obrazu nędzy i rozpaczy, zmienił(a) się w uosobienie potęgi.
 - Co tu… Kim ty… - Colin próbował sklecić zdanie, lecz nic z tego.
- Takie z was słabeusze, a udajecie kogoś lepszego. Żądacie zapłaty? Z waszym statusem, nie macie takiego prawa. To wy mi zapłacicie. Swoim życiem – głęboki męski głos rozchodził się echem po ciasnym kanale, zwiększając poczucie grozy.
Ciemność w kanale powiększyła się jeszcze bardziej, nie wiadomo od czego. Nikt by nie podejrzewał, że to w ogóle możliwe. Colin i Hans pewnie właśnie w tej sekundzie rzucili by się do ucieczki, ale zanim pierwszy z nich zrobił krok w tył…już nie miał prawej nogi.
Hans wyciągnął w jego stronę dłoń…coś odcięło mu wszystkie palce.
Tak to wyglądało przez jakiś czas. Potworne krzyki rozeszły się po podziemiu. Dwa wampiry, w czarnej jak smoła ciemności, w której nawet oni nic nie widzieli, byli atakowani przez kogoś, a raczej przez coś. I to coś bezlitośnie cięło ich czymś ostrym. Wykonywało cięcie za cięciem, poruszając się z niewiarygodną szybkością. Można było uwierzyć, że atakujących było więcej niż jeden.
Nikt by nie uwierzył, że te cięcia wykonuje sama, pusta dłoń.
Alucard nasycił się przemocą, gdy ani jeden wampir, ani drugi nie byli w stanie czymkolwiek poruszyć, ale wciąż żyli. Rozrzedził panujący czarny mrok jedynie po to, by lepiej widzieć swoje dzieło. Najpiękniejsze, oprócz pociętych niczym warzywa ciał, rozrzuconym części kończyn, były te wielkie plamy krwi na ścianach.
- Dobrze… - rzekł(a) nie kryjąc rozbawienia – Pozwólcie teraz, że będę kontynuował misję. Więc…- teatralnie przenosił wzrok z jednego popiskującego z bólu rannego do drugiego - …który się zgłasza na przesłuchanie? Zboczeniec? – zerknął na Colina – Czy agresor? – przeniósł wzrok na Hansa – Jedna paskudna wampirza krew mi wystarczy hmm…Dobrze, w sumie ty mnie bardziej wkurzyłeś, podróbko nosferatu.
Nieśpiesznie, postać podeszła do Colina.
- Jesteś zbyt łatwowierny. Twój brat miał więcej charakteru niż ty, śmieciu. A skoro byłeś taki chętny do pomocy… - przykląkł przy pociętym ciele (choć raczej torsie) i chwycił wampira za włosy, przyciągając jego łeb bliżej twarzy. Reakcją drugiego był jedynie głośny skowyt - …to pomóż mi teraz. Pokaż co tam ukrywasz.
Nie zwlekając dłużej, wbił się w szyję Colina i wypił wszystko co w nim zostało…zyskując przy okazji kilka informacji. Wszystko co wampir wiedział, wiedział teraz Alucard.
Skończywszy pić, Alucard wyglądał na zadowolonego. Wyjął pistolet zza zniszczonego płaszcza i zakończył cierpienia obu wampirów. Ich pył posypał się wszędzie, sporo trafiło do nurtu wody w kanale.
No Life King nie obawiał się ich zabijać. Ci dwaj byli sami i z nikim nie trzymali, to było jasne. Nikt ich nie szuka, skoro stronią od towarzystwa. Żaden inny wampir nie widział go z nimi, więc demaskacja nie groziła mu w najmniejszym stopniu. To wydarzenie nie rozejdzie się dalej, jego przykrywka była bezpieczna.
Alucard czym prędzej wyszedł z kanału i od razu wyruszył po swoją trumnę na cmentarz. Wiedział już, gdzie musiał się udać.
Tamci bracia nie byli prawdziwymi braćmi, tylko tak na siebie mówili. Hans był stworzycielem Colina. Stworzył go, by nie być sam, a nie chciał trzymać z innymi, którzy słuchali się poszukiwanej wampirzycy. Stronili od tamtych pobratymców, ale rzeczywiście kiedyś na pewnych trafili i właśnie do nich Alucard kierował swoje kroki. Zamierzał ich odszukać, wampiry, które podlegały wampirzycy.
Tamci dwaj nie wiedzieli, gdzie wampirzyca przebywa. Nigdy ich to nie obchodziło. Nie zamierzali nigdy prosić jej o pomoc, więc nie potrzebna im była ta informacja. Ale tamci, na których się natknęli, już na pewno musieli to wiedzieć.
- Więc tak na ciebie mówią, tak? – powiedział do siebie Alucard – Mistrzyni.
Colin tylko pod tą nazwą ją znał. Imienia, którym się przedstawiała już nie, gdyż był jeszcze całkiem młody, a Hans nigdy mu tego nie wyjawił, bo brzydził się wampirzycą.
Gdyby tylko wampir napił się krwi Hansa, zamiast Colina, poznałby imię wampirzycy i pewnie znaczenie szybciej powróciłby do Integry po konsultacje, lecz ponieważ tego nie zrobił, musiał wędrować dalej i błądzić po ciemku w domysłach.
Gdyby wiedział, jak był blisko…

***

Niedługo później Alucard był już we Włoszech, na Sycylii. To gdzieś na tych terenach, Colin i Hans natknęli się na wampiry pod opieką Mistrzyni. Zresztą wampir zorientował się, że nie docenił Mistrzyni. To jej plany zakładały, aby grupy wampirów nie wpadały na siebie nawzajem, żeby zapobiec konfliktom o tereny czy międzygrupowe. Dobrze zrobiła, biorąc pod uwagę skłonność do agresji w ich gatunku, ale przez to właśnie Alucard nie mógł przez tak długi czas znaleźć żadnego pobratymcy.
Na szczęście wreszcie to uległo zmianie.
Po schowaniu swojej trumny na cmentarzu, Alucard odnalazł konkretne miejsce, w którym jego dwie ofiary natrafiły na pobratymców. Od tamtej chwili, każdej nocy, czuwał w tej okolicy, czekając cierpliwie, aż jakiś wampir się pojawi.
We wspomnieniach Colina, tamten wampir nie polował. Załatwiał jakąś sprawę, co było zagadką. Alucard nie liczył więc na taką samą sytuację jak w Niemczech. Nie zlokalizuje ich po zapachu krwi, te wampiry będą ostrożniejsze, bezbłędne w kwestii polowań.
Alucard przyczajał się w tej okolicy przez około dwa tygodnie. Nie tracił jednak chęci i to mu się opłaciło. Ponieważ w końcu go zobaczył, a także wyczuł. Nocą, pomiędzy uliczkami przemykał ten sam wampir, którego widzieli tamci bracia.
Nieumarły król nie zwlekał. Praktycznie rzucił się przed wampira, najżałośniejszą próbą biegu jaką mógł udawać. Osunął się na kolana, udając słabość. Przybrał tę sama maskę beznadziei i strachu, co wcześniej. Słabiutkim skamleniem zaczął go błagać o pomoc i o krew. Udawał, że o lęk przyprawia go wszystko, włącznie z tym wampirem.
- Chodź ze mną – to była jego jedyna odpowiedź, nie dodał nic więcej. Jego twarz nie wyrażała nic, ani obrzydzenia, ani litości. Był obojętny jak głaz.
Alucard niepewnie podążył(a) za nim. Szli dobrych kilkanaście minut na obrzeża miasteczka. Tamten wampir ani razu nie zerknął do tyłu na niego(nią), aby upewnić czy dalej za nim idzie.
Znaleźli się w końcu pod małym kościółkiem. Starym, lecz wciąż używanym. Znajdował się w pobliżu siedzib ludzkim, ale w oddaleniu. Ogólnie teren wokół był pusty.
Mimo, że Alucard założył, że kościół jest używany, po wejściu do niego rzucała się w oczy pewna anomalia, a mianowicie nigdzie nie było żadnych krzyży. Trochę dziwna sytuacja, a jednak. Możliwe, że to miejsce służyło do innych rodzajów mszy niż katolickich.
Kiedy byli w środku, przewodnik raczył się nareszcie do niego odezwać, a nawet spojrzeć.
- Jak się nazywasz? – spytał ten głaz.
- Alice.
- Dobrze, Alice. Zaraz ci coś pokażę. Bezpieczną przystań dla takich jak my. Ale… - podniósł pięść, jakby chcąc mu(jej) zagrozić - …życie tutaj nie jest za darmo. Jesteś na to gotowa?
- Tak – wykrzyknął(ęła) z desperacją w głosie – Zrobię wszystko, tylko daj mi krwi. Nie chcę, aby na mnie polowali…
- Rozumiem, rozumiem – uspokoił go(ją), nie siląc się na udawanie współczucia – Najpierw pokażę ci to miejsce. Każdy wampir może tu przyjść i żyć z nami, pod warunkiem, że będzie płacił. Jeśli zechcesz z nami zostać, podam ci twoją cenę.
- „Nami”? To tu gdzieś jest więcej naszych? – rozejrzał(a) się po malutkim kościółku, szukając możliwej kryjówki.
- Tak – odpowiedział bez emocji – Chodź, pokażę ci.
Weszli razem na zaplecze. Przewodnik szybkim ruchem podniósł stary zakurzonym dywan, odsłaniając klapę włazu. Otworzył ją i wszedł do środka. Alucard zsunął się tuż za nim.
- Nie przejmuj się dywanem – rzekł głaz. Mamy kogoś, kto po nas zakrywa klapę.
Schodzili na dół, po drabinie, do podziemia kilkanaście minut. Człowiek zmęczyłby się i spadł po połowie czasu zejścia.
Gdy w końcu zeszli na dół, Alucardowi chyba pierwszy raz od stu lat zaparło dech, tak był w szoku. Czegoś podobnego dawno nie widział, jeśli w ogóle.
Tutaj, pod ziemią, to nie była wyryta jakaś tam grota. Przestrzeń tutaj była ogromna. Mogła się równać z małą wsią. Nikłe światło dawały setki, jeśli nie tysiące pochodni. W ścianach były wyżłobione komórki, w których ukryte były trumny. Niektóre komórki były puste. Znajdowały się tu nawet małe budynki. Miejsce mogłoby się wydawać takie gotycko magiczne, gdyby nie jedna kwestia. Najbardziej szokująca.
Oprócz budynków, na tej przestrzeni było mnóstwo…klatek. W cholerę klatek, w których siedzieli ludzie.
- Co to jest? – Alucard ledwo zdawał sobie sprawę, że mówi. Podszedł do klatki, która stała jakieś kilkanaście metrów od wejścia.
- Nasz dom. Farma.
Farma? Farma…Farma krwi? Pierdolona farma krwi!!!
Genialne, a jednocześnie ohydne. Jaki wampir mógłby nie obawiać się unicestwienia? Jak uspokoić tchórza? Pozwól mu się zamknąć gdzieś, gdzie nikt go nie dosięgnie. A co z jedzeniem? Niech wyhoduje sobie sam. Żadnego ryzykowania. Żadnych polowań. Nie da się wytropić krwiopijcy, skoro nie ma tropów do wykrycia.
Alucard, którego twarz zastygła w niemym szoku, przyjrzał się ludziom za kratami. To nie byli dorośli, a dzieci. I wszystkie nagie. Na oko były w różnym wieku. Nie biegały, leżały albo siedziały w miejscu, a ich wzrok był martwy.
- Ilu nas tu mieszka? – zapytał, ledwo pamiętając, że musi mówić żeńskim głosem.
- Kilkadziesiąt – odparł sucho tamten.
Kilkadziesiąt…i każdy musi jeść. Ta przestrzeń ma ogromną powierzchnię, to niemalże grota wielkości miasteczka. I wszędzie są klatki. Ile tu jest więc ludzi? Strach pomyśleć.
- Jak to działa? – nie odrywał wzroku od tych dzieci.
- Funkcjonujemy już od wielu lat – zaczął opowiadać beznamiętnie. Musiał wygłaszać tę mowę już wiele razy – Wszystko działa jak farma. W oddzielnej zagrodzie, przy każdej klatce trzymamy samice i samca rozpłodowego. Ich jedynym zajęciem jest ciągłe zapładnianie. Po urodzeniu, mamka chwilę zajmuje się młodym, a potem jest przenoszony do klatki, do reszty rodzeństwa. Jeśli krew nie pachnie za dobrze, pożywiamy się człowiek już w fazie niemowlęctwa. Jeśli krew jest lepszej jakości czekamy, aż dziecko podrośnie, aby krwi było więcej. Każdy wampir ma swoją własną, nazwijmy to plantacje i sam się nią zajmuje. Jeśli chce jeść, musi się tym zajmować.
- A te … rozpłodowe osobniki nie stawiają oporu?
- Kiedyś tak, ale obecnie już nie. Urodziły się tutaj, więc nic innego oprócz farmy nie znają. Są zadowolone, że w ogóle przetrwali. Niektóre mamki są więcej warte niż inne. Jeśli mają dobre geny, to za jednym razem rodzą po dwa lub nawet trzy dzieciaki. Mamy tutaj takie przypadki. Są bardzo cenne.
Gdzieś za nimi rozległ się płacz dziecka. Alucard obrócił się, aby zobaczyć jak w klatce za nimi, dorosła kobieta karmiła niemowlę. Jej wzrok był tak samo pusty jak reszty dzieci.
Trafił na makiaweliczny plan. Tutaj ludzie spadli do poziomu bydła. W każdym słowa znaczeniu. Karmienie, rozmnażanie i zabijanie dla krwi…Nic więcej ta ludzkość tutaj nie znała.
- A… - Alucard zaczął bardzo ostrożnie ważyć słowa, aby nie wyszło na jaw jak bardzo jest wściekły i obrzydzony. Musiał bardzo mocno się powstrzymywać - …ta cena…to tylko zajmowanie się klatkami?
- Nie tylko – odparł głaz – Raz na miesiąc jedno z nas musi oddać dla Mistrzyni swój najlepszy okaz. A ja go jej wysyłam.
- Okaz…pocztą? – uniósł brew z niedowierzaniem.
- Dziecko mieści się w walizce. Poza tym, nie ma obowiązku, aby dzieciak dotarł żywy.
Alucard z powrotem przeniósł wzrok na wnętrze najbliższej klatki. Udawał, że się przygląda, jedynie po to by opanować furię. W bardzo małym stopniu skierowaną na samego siebie.
Jak on mógł szydzić z tych wampirów z kanałów?! To one miały racje, one jeszcze zachowały jakiś honor. A tu, co tu się działo?! Jak jego gatunek mógł upaść tak nisko?! Zapomnieli kim są?! Gdzie ta radość z polowań? Gdzie złośliwość i wyniosłość w mamieniu ofiar? Skąd czerpią zadowolenie, jeśli nie z przelęknionych oczu ofiary? Pozbawili te istoty wszystkich pięknych ludzkich cech, za które warte były degustacji. W nich nie ma psychicznie już nic ludzkiego. Wolałby się napić z tamtego ćpuna niż z tego żywego worka na krew.
- I co ty na to? – zapytał głaz, najwidoczniej znudzony czekaniem.
- Jestem pod wrażeniem – odparł(a), nie odwracając się – To miejsce…jest idealne dla kogoś takiego jak ja. Co mam zrobić, byś pozwolił mi dołączyć.
- Nic. Wyraź chęć, a ja dam ci własną klatkę do zarządzania. Jednakże… - podkreślił, gdy w jego głosie wreszcie pojawiło się coś innego niż obojętność, a mianowicie groźba - …jeśli doprowadzisz do zaniedbania bądź śmierci swoich osobników, to własnoręcznie pozbędę się ciebie. Jak mówiłem, życie tutaj nie jest za darmo.
- Rozumiem – powiedział(a) w końcu odwracając się i stając twarzą w twarz z przewodnikiem – Jestem na to gotowa. Wszystko, bylebym zachowała życie.
- Dobra decyzja – głaz wyciągnął dłoń, a Alucard ją przyjął. Przewodnik mocno ją  ścisnął – Nazywam się Pierantonio i dbam tu o porządek. Witaj na farmie, Alice.

***

Alucard spędził na farmie kolejne miesiące. Wszystko skomplikowało się tak, że narastała w nim frustracja.
Życie na farmie dla wampirów miało jedynie trzy aspekty: zajmowanie się klatkami, spanie za dnia w trumnach oraz biesiady. Do biesiad służyły te budynki, które wampir uznał za domy. Urządzano je, kiedy ktoś postanowił nie czekać i uśmiercić niemowlę lub noworodka lub musiał pozbyć się za starej mamki. Wówczas, grając hojnego, urządzał spotkanie pt: „Krew dla wszystkich”.
Alucard jako ktoś nowy był zapraszany na większość z nich. Jego popularność podnosiło na pewno to, że był w postaci „Alice”. Uciekał jednak zawsze, głownie przez zdegustowanie, ale udając nieśmiałość. Pomagały przy tym dźwięki z piwnic i poddaszy tych budynków. Podczas takich, nazwijmy to przyjęć, nie  żałowano sobie także orgii. Czasem nawet w głównej sali znalazł się ktoś niewyżyty, pewnie przez wszechobecną w pomieszczeniu ilość rozlanej krwi.
W dodatku wyszło na jaw, że kościół znajdujący się nad wejściem to tak naprawdę siedziba pewnej małej sekty, która nakarmiona jakąś bajką, że są istotami nie z tego świata, skrzętnie ukrywała wejście do podziemi, za każdym razem, gdy ktoś z niej wychodził.
Mówiąc „ktoś”, używa się wyolbrzymienia. Nikt nie miał odwagi opuścić groty. Alucard zrobił to tylko raz, aby przynieść swoją trumnę. Jedyną osobą, która regularnie opuszczała farmę to był Pierantonio. Robił to raz w miesiącu, wysyłając do Mistrzyni najlepszy okaz. Alucard próbował wybadać dokąd wysyła walizkę z dzieckiem, ale odkrył, że zawsze było to losowe miejsce. Jego lokalizację musiał przekazywać Mistrzyni w jakiś inny sposób.
Wampir, tak jak mu obiecano, otrzymał własną klatkę z mamką i mężczyzną. Mamka była już ciężarna i z kilkorgiem dzieci. Najwidoczniej posiadano tu kilka „rodzin”, które trzymano dla nowych przybyszy. Takie same środki ostrożności utrzymywano przy wybieraniu dzieci, które miały zachować życie i w przyszłości zostać osobnikami rozpłodowymi.
Alucard zastanawiał się, jak długo istnieje ta farma i jak powstała. Musiała trwać jakieś dwa lub trzy pokolenia. Ale jak zdołano sprowadzić tutaj, te lata temu, taką ogromną liczbę ludzi tak, żeby na powierzchni tego nie spostrzeżono i jak zdołano złamać ich wolę, aby zaczęli się słuchać? Wampir miał podejrzenie, że oprócz tych zmyślnych planów Mistrzyni, duży udział musiał mieć wybuch II Wojny. Wtedy zaginięcie wielkich liczb osób przechodziło bez echa, zwłaszcza przez holokaust.
Jedynymi obowiązkami przy klatkach było karmienie ludzi, najczęściej kaszą, oraz usuwanie odchodów. Mycie pozostawiono im samym. Choć w ich przypadku mycie oznaczało polanie wodą z wiadra. Trochę inaczej karmiono mamki, którym nie wolno było być w innym stanie niż ciężarnym. Od razu po urodzeniu, miały obowiązek jak najszybciej zajść w ciąży, bo w przeciwnym razie, po jakimś czasie trafiała na biesiadę jako posiłek. Poród też przechodziła sama.
Alucard bez współczucia czy poruszenia obserwował jak (teraz jego własne) okazy wegetują. Jego poruszenie pierwszego dnia wynikało z szoku oraz obrzydzenia wobec pobratymców, którzy własną naturę odrzucili do tego stopnia, że poszli na łatwiznę i ukryli się pod ziemią przez światem, zniżając się do roli „rolnika”. To zwykłe tchórzostwo.
Patrząc na śmierć i okrucieństwo wokół nie czuł nic. Może jedynie żal, że to co tak podziwiał w ludziach zostało pozbawione życia jeszcze w trakcie egzystencji. Ich los natomiast nie obchodził go ani trochę. Patrzył na to co go otacza bez mrugnięcia okiem. W końcu był potworem.
Ci ludzie wewnętrznie byli już martwi. Alucard wątpił, aby poprawiło im się, gdyby przybyła pomoc i zabrała ich na powierzchnię. Oni nie znali innego życia, niż to tutaj. Ich oczy były bez wyrazu, emocje nie wyrażane były prawie że nigdy. Ruch sporadyczny, naprawdę przypominało to wegetację niż życie. Nawet kiedy zabierano z klatki jednego z nich, aby zabić, ani rodzeństwo, ani samo dziecko nie reagowało. Śmierć, czy życie tutaj…to było to samo. Wampirowi przypominały trochę ghoule. Czyli bezrozumne istoty, którym aby pomóc trzeba je zabić.
Na to właśnie miał ochotę, zmieść tą całą niby farmę z powierzchni ziemi. To miejsce zasługiwało jedynie na zniszczenie, nie na podziw. Poruszało jego naprawdę nieliczne zasady. Jak zwykle nie mógł się doczekać zabicia zwykłych wampirów, to tych tu to aż drżał na całym ciele na samą myśl z ekscytacji, tak go rwało.
Oczywiście pamiętał po co tu przybył. Musiał dotrzeć do cichej współtwórczyni tego miejsca, czyli do Mistrzyni. Wiedział, że jest bliżej niż kiedykolwiek, lecz to nie było takie proste jak wcześniej sądził.
Nie mógł użyć tych samym metod co na Colinie i Hansie. Śmierć tamtych dwóch nie zwróciła niczyjej uwagi, ale tu było inaczej. To nie była dwójka wampirów, a mała populacja. Gdyby rozniósł to miejsce, ktoś mógłby uciec i powiadomić Mistrzynie, a wtedy jego przykrywka stałaby się nic nie warta. Informacje zdobyte przez picie krwi stały by się bezużyteczne jeśli wampirzyca by uciekła. Nie mogliby wrócić do metody podwójnego agenta już nigdy więcej. Zresztą kto zagwarantuje, ze ta sekta tez nie ma z nią kontaktu? A nie wiadomo ile członków liczyli. Nigdy ich nie widział.
Pozory miały wiec najwyższą wagę. Alucard nie mógł zostać zdemaskowany i musiał zdobywać informacje innymi metodami. I tutaj zaczynały się kolejne schody.
Po wielu rozmowach i wypytywaniach, wampir odkrył ze zdziwieniem, ze wszystkie wampiry tutaj były w takim samym stopniu nieuświadomienia jak on. Mistrzynię czcili niczym Boga, ale nic o niej nie wiedzieli. Ten obraz Boga, którego nigdy nie widzieli, wrył im do głowy Pierantonio. To on dał im wszystkim szczątkowe ilości informacji, ale zaznaczył, że bez niej, oni wszyscy by już nie żyli. To ich dobrodziejka, nic dodać nic ująć.
Dla Alucarda stało się jasne po jakimś czasie, że jedyną osobą, jaka wiedziała o Mistrzyni, a pewnie i nawet zna ją osobiście jest właśnie Pierantonio. Tego czego nie rozumiał to dlaczego trzyma on całą tą populację w niewiedzy na jej temat. Przecież…to działało na jej niekorzyść.
Jeśli któryś wampir miał dość życia tutaj, miałby alternatywę. Poprosiłby by Mistrzynię o plan specjalnie dla niego. Ona zyskałaby nowy obiekt, wnoszący jej zapłaty, a farma miałaby gębę do wykarmienia mniej, co oznacza więcej krwi dla reszty.
Więc…o co tu chodziło? W co ten głaz grał?
W związku z tym, Alucard porzucił inne wampiry, a skupił się na samym opiekunie farmy. Zaczął niewinnie. Przyczepił się do niego i wyrzucał drobne aluzje i pytanka. Np. jaka jest Mistrzyni? Czy ją widział? Czy podziwia ją tak jak ona?
Zbywał go(ją) bardzo często, ale zdawało się wampirowi, że coś się w nim łamie. Spróbował dosadnie i nie ukrywał(a), że chce spotkać Mistrzynie. Podziękować za trud, za ratunek. Oddać pokłon swojej Bogini.
Wreszcie Pierantonio się załamał, ale nie w taki sposób na jaki liczył Alucard.
Złapał go(ją) mocno za ramiona i potrząsnął, jakby chciał, aby wziął(ęła) się w garść. Jego wzrok wyrażał błaganie. W niczym nie przypominał głazu. Mówił jak desperat.
- Proszę… - wycharczał dosłownie - …Nie pytaj o nią nigdy więcej, Alice. Zostaw ten temat! Nie wolno ci się z nią widzieć! Uwierz mi, robię to dla twojego dobra. Dla nas wszystkich! Elizabeth jest…
Nie dokończył, zorientował się, że się zagalopował. Szybko sam się otrząsnął i przybrał swoją normalną, niczego nie wyrażającą minę.
- Wybacz, zapomniałem się.
Rozmowa nie powróciła już na te tory, a w głowie Alucarda pojawiła się kolejna porcja zagadek. Były tak osobliwe, że wampir nawet nie ucieszył się, że w końcu poznał imię wroga, czyli Elizabeth.
Jeśli Mistrzyni była dobrodziejką dla tych wampirów, to dlaczego Pierantonio chce trzymać inne wampiry z dala od niej? Dlaczego uważa, ze tak jest lepiej? Co oznaczał ten błagalny wzrok? Czy swoim milczeniem myśli, że ich chroni? Ale przed czym?
Te pytania łączyły się z czymś jeszcze…Howard, które Alucard zabił dawno temu, sam dał im jej trop. Prosił, aby zabili Mistrzynię. Jeśli mu pomagała, to czemu życzył jej śmierci? Te dwie kwestie musiały się łączyć
Czyżby oni wiedzieli…zdawali sobie sprawę, że te jej plany, mimo że gwarantują przeżycie, to zabijają ich naturę i czynią z nich niewolników? Tak, niektórzy to widzą, ale czują że nie mają wyboru. Elizabeth jest ich jedyną szansą, w to wierzą. To działa niemal jak uzależnienie. Wiesz, że to ci szkodzi, ale nie umiesz już bez tego żyć. Choć pozornie, bo potrafiłbyś, lecz w to nie wierzysz.
Elizabeth…Mistrzyni to naprawdę geniusz. Doprowadziła niemal cały gatunek do tego stanu. Rzuciła ich na kolana. Musiał oddać jej szacunek. Nie była słaba i dochodziła bezwzględnie do władzy absolutnej. Co nie zmieniło faktu, że wciąż pragnął ją zabić.
To co było dla niego równie niesamowite to to, że Pierantonio chciał mu…pomóc. On wierzył, że trzymając „Alice” z dala od Mistrzyni, pomaga jej. Choć niestety ta niespotykana pomoc była dla Alucarda wielce niekorzystna. Gdyby był „normalniejszy” i miał gdzieś jej dobro jak zwykły wampir to jego misja byłaby łatwiejsza. Lecz już dawno zauważył, że pojedynek z tą wampirzycą najpewniej do końca nie będzie prosty.
W każdym bądź razie, Alucard znalazł się w kropce. Miał spory dylemat w tym, co ma robić dalej. Głaz nic mu nie powie. Sądził, że tak robiąc robi mu przysługę, ale prawda była odwrotna. Wampirowi utrudniał prace, a sobie przedłużał życie. Nie było więc pewności, że kiedykolwiek przekona go, aby puścił farbę. Z drugiej strony mógł po prostu zrzucić maskę i zabić Pierantonia i wypić jego krew, w ten sposób zdobywając informacje, lecz…to było spore ryzyko.
Nie miał pewności, że głaz posiada odpowiednią ilość informacji. To znaczy, czy na pewno wie, gdzie jest Mistrzyni. Mógł kłamać. Mógł wiedzieć, gdzie była, a teraz jest gdzieś indziej. Mógł znać jedynie lokalizację współpracowników czy coś w tym rodzaju. A jeśli tak rzeczywiście by się okazało, Hellsing znowu wróciłoby do punktu wyjścia. Jego przykrywka padłaby nieodwracalnie. To nie były jakieś chowające się w kanale wampiry. Mała populacja, z którą Mistrzyni albo jej sługi miały kontakt. Wybiłby całą tę farmę, a jak nic to dotarłoby do Elizabeth. A jeśli nie będzie znał prawidłowego miejsca jej pobytu, jak nic zniknie i opracuje nowe plany. Wymknie im się, a oni stracą jedyną możliwość, aby ją dorwać. Wszystkie wampiry pod jej opieką schowały by się przed obcymi, nie ufały nowym wampirom. Nie miałby szans do niej dotrzeć. Czy więc było to warte ryzyka? A czy w ogóle miał inne wyjście? Niby pozory przede wszystkim, ale nie było już innej opcji…
- Nie ma co dywagować – powiedział do siebie, któregoś dnia, gdy karmił swój przydział w krwi – Potrzebuję skonsultować się z Integrą. Tak ważny krok musi być potwierdzony przez nią, nie mam wątpliwości.
Obojętnym wzrokiem przejechał po mieszkańcach jego klatki. Czasami naprawdę miał wątpliwości, czy oni w ogóle byli żywi. Czy byli ludźmi. Nie mieli imion, nikt nigdy im ich nie nadał. Niektóre wampiry tutaj dawały swoim numery, ale nie wszystkie. Ich wzrok, twarze były puste, jakby nic nie czuli.
A Alucard…nic przy nich nie czuł. Mogły żyć, mógł je zabić, bez różnicy. Nie współczuł, nie żałował…nie potrafił. Każdego dnia tutaj otaczały go ogromy okrucieństwa. Nie wszystkie wampiry wykorzystywały te dzieci i dorosłych do jedzenia. Sfrustrowani seksualnie także się znaleźli, którzy chcieli spróbować z kimś kto nie jest wampirem…albo dorosłym. Widział to tu na co dzień i nie mógł czuć większej obojętności.
Choć nie ukrywał…czuł pogardę dla tego miejsca. Ludzie tak nie wyglądają. Wampiry tak nie postępują, jeśli chodzi o jedzenie. To było jego zdanie. To miejsce zrodziło się z tchórzostwa, z słabości. Ludzkiej i wampirze.
W końcu, pewnego razu, za dnia, gdy wszyscy spali w swoich trumnach, Alucard wymknął się na powierzchnię. Wysłał list do Integry, w którym uprzedził, że się zjawi. Nie wiedział tylko kiedy.
Wypad na pocztę za dnia to żaden problem, ale do Anglii…już większy. W jeden dzień by tego nie załatwił. A wtedy zauważono by jego nieobecność.
Czekał więc na odpowiedni moment, aby zadać to pytanie.
- Mogę wyjść na powierzchnię na kilka dni? – spytał(a), siląc się na nieśmiałość i niepozorność.
- Po co? – jeśli głaz się zdziwił, to tego nie okazał.
- Wiem, że dawno postanowiłam, że zostanę tu na zawsze – spuścił(a) lekko wzrok – Ale zdałam sobie sprawę, że nigdy nie pożegnałam się…no wiesz…ze światem zewnętrznym. Chciałabym zobaczyć go po raz ostatni, a potem … wrócić do domu.
Jeśli ten idiota był na tyle wielkim kretynem, aby chcieć go(ją) chronić, to taką bzdurę także powinien przełknąć bez trudu. I rzeczywiście.
- Rozumiem…Chyba wiem, co czujesz. Tylko na kilka dni i wracaj jak najszybciej.
- Dziękuję, naprawdę bardzo dziękuję – uśmiechnął(ęła) się, w duchu oddychając z ulgą, że tamten jednak jest kretynem. Szkoda tylko, że upartym.
I tak oto właśnie zdołał wymknąć się stamtąd i dotrzeć do Anglii.

***

Zakończywszy raport, Alucard musiał chwilę poczekać. Integra, jak i Walter potrzebowali chwili, aby to wszystko sobie poukładać. Oboje wyglądali na mocno zszokowanych, podobnie jak on, kiedy po raz pierwszy zobaczył farmę.
- Niewiarygodne… - wykrztusił lokaj – I to się wszystko dzieje, pod nosem nas wszystkich.
- Ci wszyscy ludzie… - dziewczyna podniosła strapiony wzrok, aby napotkać twarde spojrzenie wampira – Czy…ich jeszcze da się uratować? Możemy im pomóc? – spytała choć bez nadziei w głosie.
- Nie – Alucard odpowiedział bez chwili wahania – Oni się tam wszyscy urodzili, nie znają niczego innego. Od zawsze znaczyli nic. Nikt ich nawet nie nauczył mówić, a są już na takim poziomie rozwoju, większość z nich, że…już się nie nauczą. A chodzić to też potrafią tylko niektórzy. Jeśli ich uratujemy, to zapełnimy szpitale warzywami, niczym innym już się nie staną.
- Rozumiem.
Ciekawe…jeszcze ze 2 lata temu, Integra byłaby bardziej przygnębiona tą sprawę. Może stawiałaby się, bardziej pragnęła pomóc tym ludziom, a dziś…godzi się z tym o wiele szybciej niż by wypadało. Zmieniała się z dnia na dzień.
Młoda Hellsing wstała i podeszła do okna. Przez dłuższą chwilę przyglądała się nocnemu niebu. Ani Alucard, ani Walter nie śmieli jej przerywać, wiedzieli że myśli nad tym, co powinni teraz zrobić. O następnym kroku.
- Naprawdę podejmujemy spore ryzyko – rzekła w końcu – Z jednej strony możemy po dobroci nigdy nie zdobyć informacji, a z drugiej możemy zostać zdemaskowani.
Odwróciła się twarzą do nich. Gdyby Alucard mógł oddychać, zaparłoby mu dech na widok jej twardej i niezłomnej postawy. Po tak długim czasie przebywania wśród śmieci i udawanie takiegoż, admiracja jaką czuł wobec swojej Pani uderzyła w niego mocniej niż normalnie.
- Ale spójrzmy prawdzie w oczy…Jesteśmy w sytuacji „wszystko, albo nic”!
- Czyli mam… - chciał się upewnić. Integra spojrzała dokładnie na niego.
- Jeszcze nie. Poczekaj trochę i próbuj dalej. Powiedzmy…trzy miesiące. Jeśli przez ten czas nie powie niczego dobrowolnie to wtedy….zniszcz tą cała, piekielną grotę. I wezwij nas na ten czas. Nie zamierzam dłużej marnować czasu na szukanie jednego krwiopijcy! Damy mu szansę, aby sam się odsłonił, ale jeśli nie…możesz szaleć do woli.
I uśmiech psychopaty wyszedł na wierzch. Wszystko dlatego, że wampir miał już przynajmniej kilkadziesiąt pomysłów jak zniszczyć tą cholerną grotę, a liczba wciąż rosła.
- Przyjąłem. Wykonam twe polecenia najlepiej jak umiem – skończywszy mówić, obrócił się w stronę okna, z zamiarem odejścia.
- Już idziesz?! – Integra nie powstrzymała swoich słów. Dopiero po wypowiedzeniu ich i kilku krokach w jego stronę, uświadomiła sobie co robi – Znaczy…tak…idź, dokończ misje – powiedziała to bardziej niepewnie. Co jest z nią?
Alucard zerknął na sekundę za nią, na Dorneza, ale ten udawał ze nic nie widzi, a potem z powrotem powrócił do Integry. Jak dziwnie przyjemnie było patrzeć jej w oczy, nawet przez szkła okularów. Nie puste oczy, a żywe, pełne życia.  Właśnie tym przypomniała mu piękno ludzkiego istnienia. I jego uczucia.
- Dokończę, a potem…wrócę do domu. Poczekaj Pani jeszcze chwilę dłużej – przyciszył głos, aby tylko ona go słyszała – Zasłużyłem, aby poczuć smak domu, Integra?
- Jeszcze zobaczymy. Ale nie martw się…dotrzymam obietnicy – odpowiedziała równie cicho. Uśmiech wrócił na jej twarz – Zasłużyłeś. Więcej…wracaj szybko.

***

Trzy miesiące minęły szybciej niż mrugniecie powieką.
Alucard stosował przez ten czas wszystkie metody, na jakie go było stać, aby Pierantonio powiedział cokolwiek. Wynik był spodziewany, nic z tego nie wyszło. Ale pojawiła się nadzieja, że skoro głaz tak mocno chroni te informacje, to może są sporo warte. Choć to wciąż mogło okazać się pozą, aby wyjść na kogoś lepszego.
Ostatniego dnia jednak musiał przekroczyć granice, ponieważ głaz przestał być  „głazem” i uderzył go(ją) tak mocno, że poleciał na przeciwległą ścianę groty. Oczywiście „uderzył” jest mylące. Alucard pozwolił się uderzyć.
- Jeszcze raz wspomnisz o tym słowem, a cię zabije, rozumiesz?! – wydarł się tak, że chyba wszyscy na farmie to słyszeli. Odszedł szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie.
- Spokojnie – rzekł wampir, cicho do siebie, zadowolony jak nigdy – Już nigdy więcej nie zapytam. Sam sobie wezmę…I, och, odpłacę ci za ten cios…
Jeszcze tego samego dnia wysłał do Hellsing kolejny list. Natomiast kilka nocy później w końcu mógł przystąpić do działania.
Była noc jak zwykle. Alucard, czy raczej Alice spacerował po farmie. Czekał, aż wybije ustalona godzina. Kilka ciekawskich spojrzeń wampirów wędrowało w jego(jej) kierunku. Pewnie z powodu, że nie opiekował(a) się teraz swoją klatką i był(a) w rewelacyjnie dobrym humorze.
Reszta nie bardzo była. Nie było na razie żadnych niemowląt do skosztowania, a ciąże wszystkich mamek były na razie w środkowej fazie. Nie było na co liczyć w najbliższym czasie. Musieli zadowalać się czymś starszym.
Alucard w końcu zaniechał spaceru. Stanął w miejscu, bez ruchu. Według niego znajdował się dokładnie w centrum farmy. A wewnętrzny zegar podpowiadał, że już nadszedł czas.
- Hej!!! – wydarł się na całe gardło. Było to tak niespodziewane, że kilka wampirów aż podskoczyło. Nie było wątpliwości, cała grota go słyszała.
- Co jest, Alice? – pierwszy przy nim(niej) zjawił się głaz, a zaraz po tym zbiegły się inne wampiry. Nie wiedział czy są tu wszystkie, ale na pewno większość i o to chodziło. Zebrać ich jak najwięcej przy sobie.
- Krzyczałaś?
- Co się stało?
- Co ci odwaliło?
Pytania sypały się raz za razem. A wampir stał sobie spokojnie, w środku tego zbiegowiska, otoczony praktycznie przez wszystkich nieumarłych mieszkańców tego miejsca. Dał im chwilę na te bezsensowne pytania, aż w końcu nie wytrzymał i odchylił głowę do tyłu, zanosząc się śmiechem.
Wszyscy jak jeden mąż zamilkli, skonfundowani oraz zdumieni. Zdumieni, ponieważ ten śmiech nie należał do Alice, jaką znali. Ten śmiech nie pochodził z żeńskiego gardła, a męskiego. I coś było w tym śmiechu… To coś śmiało się z nich.
- A…Alice? – wyrzucił jeden z wampirów. Wypowiedziane imię brzmiało jak pytanie.
- Nie znoszę tego imienia – powiedział wampir, gdy przestał się śmiać. Jego głos był jak jego dawny. Głęboki i męski. W niczym nie przypominał słodkiego głosiku Alice – Nie jestem przywiązany do swojej formy, ale do imienia już trochę. Zbyt często je zmieniam. Do „Alucarda” zdążyłem się już przywiązać zwłaszcza, że ona go używa. Nie wiedziałem, do niedawna, jak cudownie jest słyszeć jak ona je wymawia.
Nikt nie wiedział o czym to coś mówi, co zwiększało ich strach. Coś, co uważali za jednego z nich, zaburzyło ich spokojny byt tutaj.
W sekundę czarna mgła okryła ciało „Alice”, którą znali. Okrywająca mgła zaczęła zwiększać rozmiar, aby w końcu rozwiać się i ukazać zupełnie kogoś nowego. Mężczyznę, wyższego od swojej poprzedniej postaci przeszło dwukrotnie. Zamiast białego, biednego stroju, miała kompletny garnitur i czerwony, długi płaszcz. Jedyne co miała wspólnego z poprzedniczką to czarne jak noc włosy i czerwone ślepia wampira. Nawet kły miała dłuższe. Ale tamta postać była słaba, a ta emanowała mocą.
- I znów na starych śmieciach – rzekł Alucard w chwili, gdy już wszystkie wampiry wokół skoczyły na niego. Były już w powietrzu, kiedy to powiedział.
Wampiry nie czekały co się zdarzy dalej. Spanikowane, rzuciły naraz na obcego i zaczęły dosłownie rozrywać go na strzępy. Alucard nie bronił się. Pozwolił, aby kilkadziesiąt stworów wyrwało mu ręce, nogi, oderwało głowę, wyrywały kości, a nawet włosy. Dosłownie wszystko. Każdy pojedynczy wampir chciał cokolwiek oderwać.
Kiedy skończyły, wampir był w kawałeczkach, a jego krew była rozlana wszędzie. Wszyscy naraz odskoczyli jak oparzeni, jakby obawiali się, że te strzępy naprawdę ich oparzą.
- Co to było… - wycharczał przerażony Pierantonio. Jego maska głazu bezpowrotnie zniknęła. Był kłębkiem nerwów – Co robić…co robić…zgłosić…muszę to szybko jej zgłosić…
Jego łamiący się słowotok został przerwany. W taki sposób, że wszystkie wampiry na nowo przeszyły dreszcze grozy.
W powietrzu ponownie rozbrzmiał ten sam co wcześniej mroczny śmiech. Ale skąd on pochodził, skoro z wampira nie została nawet jedna cała część? A jednak było go słychać. Rozbrzmiewał w uszach każdego.
- Jak dobrze móc się rozruszać. To powstrzymywanie się, doprowadzało mnie do szaleństwa…które teraz wyładuję.
Wszystkie kawałeczki na ziemi, zęby, włosy, materiał ubrania, a nawet krew przybrały czarny kolor i złączyły się na powierzchni w jedno. Zafalowało niczym woda, aby po chwili wydobyło się z tej kałuży cała chmara różności…bynajmniej przypominających Alucarda.
Robactwo wypełzło wszędzie. Obległo ściany oraz zaatakowało wampiry, które próbowały je zrzucić, ale nic z tego. Te, które zaczęły uciekać, zostały dopadnięte przez wielkiego psa lub wilka z kilkoma parami oczu. Natomiast przed samym Pierantoniem zamajaczyła jakaś postać. Bez materialnej formy, po prostu złożona z samego tego cienia. Jedyne co wskazywało, że to coś można nazwać „postacią”, to świecące czerwone punkciki i uśmiech pełen radości.
Głaz nagle chciał patrzeć wszędzie, byle by nie na tego potwora, ale widok wokół niego także był przerażający. Wampiry, którymi się opiekował były zjadane przez robactwo, rozszarpywane przez psy. Wszędzie echem roznosiły się ich krzyki i dźwięki łamania kości, rozrywania mięśni czy sączącej się krwi.
Czarna jak smoła kałuża zaczęła przybierać kształt macek, które z całej siły zaczęły walić po ścianach groty. Pochodnie zaczęły spadać, tak samo jak odłamki skał. Były ich coraz więcej, a one same coraz większe. Zaczęło to przypominać deszcz odłamków.
- Czym…czym ty jesteś? – wycharczał Pierantonio, kiedy zdał sobie sprawę, że to koniec.
- Durne pytanie. Nie widzisz? Potworem.
Z cienia zmaterializował się dłoń, która chwyciła głaz za szyję i przyciągnęła bliżej. Postawa wampira przypominała postawę Howarda sprzed niecałych dwóch lat. Nie walczył, zapomniawszy o swej naturze i sile. Tak samo bezradny i słaby. Żałosny…
- Ten gatunek naprawdę schodzi na psy…Przydaj się wreszcie na coś i pozwól mi zakończyć misję – przybliżył jego szyję do swoich kłów – Gdybyś nie był taki „pomocny” braciszku, to może mniej by bolało. Howard przynajmniej odzyskał dumę przed śmiercią. Ty do końca będziesz śmieciem, pieprzony farmerze.
Alucard wbił się w szyję Pierantonia i zaczął wypijać jego krew. Robił to spokojnie bez pośpiechu, jakby wszechobecny wokół niego chaos w ogóle go nie wzruszał. Tak samo jak roznoszące się echem krzyki w agonii.
Pił wolno, bez pośpiechu, aż tu nagle wstrząs, który przeżył wybił go z rytmu. Informacje, które chciał, napłynęły, ale wstrząsnęły nim tak mocno, że aż wypuścił ciało z rąk, a nawet wrócił do normalnej postaci. Jego oczy były otwarte na całą szerokość, a gałki oczne lekko drżały.
- Niemożliwe… - wysyczał, już nie tak pewny siebie i zadowolony jak kilka sekund temu. A myślał, że przeżył szok, kiedy poznał to miejsce. Ale nie…teraz przeżył szok. To czego się dowiedział było niewiarygodne…nie…po prostu niemożliwe!
Wrócił do zmysłów, kiedy wielki kawał skały przeleciał tuż obok niego. Wówczas zorientował się, że nie zostało wiele czasu. Farma za chwilę miała zostać kompletnie zasypana, zniszczona. A wszyscy ludzie mieli zginąć pod gruzami. Zresztą, nawet nie próbowali uciekać czy panikować. Tak jak na co dzień przypominali warzywa. Świat walił im się na głowie, a im było wszystko jedno.
Alucard, nie zwlekając dłużej, zgniótł nogą głowę Pierantonia, aby zakończyć jego żywot, po czym wielkim skokami zaczął zmierzać do wyjścia.
Ale jednak…będąc już niedaleko, zatrzymał się. Przy klatce ze swoimi okazami.
Usłyszał stamtąd płacz dziecka. Wyrwał pręt klatki i wszedł do środka. Mamka, którą się zajmował od kilku miesięcy, trzymała w rękach tycie niemowlę.
Przeszedł obok dzieci, z których połowa już była martwa, zgnieciona przez skały, a druga czekała spokojnie na śmierć, jak co dzień. Mamka podniosła głowę, gdy do niej podszedł. Wyciągnęła ręce, podając mu niemowlę.
Alucard przyjął je. To był chłopiec, żywy i chyba zdrowy. Bardzo, bardzo malutki. Wcześniak, musiała go urodzić niedawno. Wampir sam sprawdził wczoraj, czy są tu jakieś dzieci, które mogłyby przeżyć na górze, ale nikogo takiego nie było. Wszystkie niemowlęta zabito…oprócz tego. Ono mogło przeżyć.
- Uratuję go – powiedział do mamki, mimo że ta nie rozumiała jego słów. Ale rozumiała jego ton głosu.
I wtedy po raz pierwszy i ostatni Alucard zobaczył w oczach człowieka z farmy iskierkę życia.
Mamka położyła się na ziemi, tak jak reszta w klatce, czekając na głazy. Codziennie mogli zginąć, a dziś w końcu doczekali się spokoju. Nadszedł koniec koszmaru.
Alucard objął dziecko i pobiegł w stronę wyjścia.

***

Jeden z wampirów zdołał uciec, ale tylko jeden. Wspinał się po drabince jak wariat. Próbował nie dopuszczać do siebie dźwięków, dochodzących z dołu, ale nic z tego nie wychodziło. Był przerażony i tylko nadzieja na przeżycie dawała mu siły by wspinać się dalej.
Wreszcie dotarł na górę. Biegiem dotarł do drzwi kościoła, a gdy wypadł na zewnątrz…zamarł.
Na zewnątrz czekała cała masa umundurowanych ludzi. I mieli wymierzoną broń … w niego. W samym środku stał opancerzony wóz, a przy nim, oparta o niego, stała blond-włosa dziewczyna w okularach. Uśmiechała się złośliwie. Wokół, jedynym źródłem światła były reflektory tego, jak innych dalej postawionych pojazdów.
- Ups…jeden mu uciekł – powiedziała z nutką złośliwości i zanim ten mógł jakkolwiek zareagować, dodała hardo – Ognia.
Fala poświęconych naboi przeszyła go na wylot. Rozpadł się w pył praktycznie natychmiast, gdy jedna z kul trafiła w serce.
Przestano strzelać. Znów przyjęli pozycje spocznij i czekali, ale już nikt więcej nie wyszedł dopóki ziemia wokół kościoła i daleko za nim zaczęła się zapadać. Zrobiło się małe trzęsienie ziemi. Jednakże ziemia, na której stali ludzie z Organizacji Hellsing, nie rozpadła się. Alucard dokładnie przesłał im instrukcje, gdzie mają stać, aby ich nie zmiotło. Zaczął operację, gdy tylko zjawili się tu o odpowiedniej godzinie.
Czekali odpowiednio długo, aż wreszcie z kościoła, który także zaczął się już rozpadać, wypadł Alucard.
Integra już chciała coś złośliwie powiedzieć, o tym, że pozwolił jednemu krwiopijcy uciec, lecz powstrzymała się, gdy zobaczyła, że wampir coś trzyma.
Wampir znalazł się wśród swoich akurat w chwili, gdy kościół całkowicie się rozpadł i zapadł się pod ziemię. Teraz na tej pustej przestrzeni była jedna, wielka dziura. Zupełnie jak po uderzeniu meteorytu, czy coś takiego.
Alucard stanął przed obliczem Integry. Oboje ucieszyli się na swój widok i oboje tego nie pokazali. Nie w sytuacji oficjalnej.
- Pani, operacja przeprowadzona pomyślnie. Farma została zlikwidowana. Informacje… - tu się zawahał - …zdobyte. A to… - wyciągnął ręce, ukazując maleńkiego noworodka - …jedyne stworzenie, pochodzące stamtąd, które może tu przeżyć.
Tym zakończył raport.
Dzieckiem zajął się Walter. Reszta ludzi zaczęła zabezpieczać zniszczony teren i odganiać gapiów, którzy poczuli z dala to małe trzęsienie ziemi. Alucard i Integra zostali sami, w pewnym sensie.
Wampir wyglądał na…strapionego? A może był zły? Czyżby informacje, które zdobył były niewystarczające i stracili ostatnią szansę na znalezienie Mistrzyni?
- Czego się dowiedziałeś? – odważyła się w końcu zadać to pytanie. Jego odpowiedź zadecyduje o tym, co dalej.
- Czegoś…co jest niemożliwe. I w ogóle jest źle. Przewidzieli nasze plany.
Było źle…ale musiała stawić czoła konsekwencjom swej decyzji.
- Sprecyzuj.
- Ta wampirzyca…przedstawia się imieniem Elizabeth Bathory.
Integra aż otworzyła usta. Zastanawiał się, czy się nie przesłyszała.
- Czekaj…Elizabeth Bathory? Krwawa hrabina? Ta co się kąpała we krwi dziewic, żeby zachować młodość i urodę?
- Taka krąży legenda.
- Coś takiego…To ona stała się wampirem? Kolejna krwawa legenda uzyskała nieśmiertelność? To z nią…
- Nie! – Alucard uciął jej tak ostro, że aż się zdziwiła. Dawno tak gwałtownie nie reagował, jeśli w ogóle – To nie może być ona!
- Skąd ta pewność? – drążyła dalej, chcąc wiedzieć, o co mu chodzi.
- Bo prawdziwa Elizabeth Bathory umarła.
- Skąd…
- Prawdziwa Elizabeth Bathory nigdy nikogo nie zabiła.
Integra wpadła w zdumienie, ale słuchała go z najwyższa uwagą.
- Ta cała bzdurna legenda została wymyślona przez Habsburgów. Wrobili ją, żeby przejąć jej majątek i nie dopuścić do pewnej koalicji. Elizabeth Bathory nie była wcieleniem zła, jak ją opisano. Zmarła zamurowana żywcem. Wiem to wszystko, bo kiedy ją aresztowano i gdy umarła…przebywałem wtedy na Węgrzech. Byłem już wampirem, w końcu przecież zmarła w 1614. Już od dawna byłem martwy. W pewnym sensie, byłem świadkiem tych wszystkich wydarzeń. I chyba pomogłem ją skazać, bo kilka moich ofiar podpięto pod jej konto…Lecz to bez znaczenia, bo skazali ją nawet za zabicie służek, które zmarły, gdy nie było jej na zamku.
- To znaczy, że…
-  To nie jest prawdziwa Hrabina Bathory. Prawdziwa zmarła. Ona się pod nią podszywa.
Zapadła krótka cisza. Alucard zbierał się by powiedzieć coś, co wprawi jego Panią we wściekłość.
- A najgorsze jest to… że gdy mnie nie było w Hellsing, ta niby Elizabeth nasłała na nas szpiega. Najpewniej nie mu jej już tam, gdzie niedawno była.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz