poniedziałek, 26 marca 2018

Niektóre z naszych gwiazd... - Rozdział 9


Ciekawe jak wielu ludzi nie spanikowałoby w takiej sytuacji? Prawie nikt.
Oto jest osoba, seryjny morderca. Przed nim stoi agent prowadzący śledztwo w jego sprawie i chce z nim mówić. Kilka pomieszczeń obok, natomiast, znajduje się trup, którego morderca pozbawił życia dosłownie kilkanaście minut temu. W dodatku, w sąsiednim pokoju, gdzie były uchylone drzwi, siedziała schowana jego nastoletnia kochanka. Może być gorzej?
Stracić nerwy mógłby każdy. Ale nie Hannibal Lecter.
Żaden mięsień na twarzy nawet nie drgnął. Stabilny rytm serca zachował się, tak samo jak oddech. Doktor wyglądał jak uosobienie uprzejmości i kompetencji. Nie było w jego postawie żadnego podenerwowania.
- Proszę wejść, agencie Graham.
Dr Lecter poprowadził gościa do swojego biurka. Zasiadł przy nim, a Graham zajął miejsce naprzeciwko.
- W czym mogę pomóc? – zaczął jako pierwszy. Jego wzrok wyraźnie śledził agenta Grahama, co nie uszło jego uwadze. Czuł się przez to niekomfortowo w obecności doktora.
- Dr Lecter…wiem, że może to być trudne, ale chciałbym by sobie Pan coś przypomniał – Will  wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki plik zdjęć – Chcę, aby Pan na to zerknął. Uprzedzam, są drastyczne. Da Pan radę?
- Jestem lekarzem. Widziałem wiele rzeczy, agencie Graham.
Will rozłożył przed doktorem zdjęcia. Lecter rozpoznał od razu kogo przedstawiają, lecz na początku nie dał po sobie poznać. Na zdjęciu był zabity przez niego myśliwy, ten którego zabił w dniu, kiedy on i Clarice weszli w bliższą relację. Był na stole sekcyjnym, już bez tych wszystkich wbitych narzędzi. Każde zdjęcie przedstawiało bliżej jedną z ran. Rzeczywiście, dla normalnych ludzi, bardzo nieprzyjemny widok.
- To ofiara, Rozpruwacza?
- Zgadza się. To… - wymienił imię i nazwisko ofiary – Został znaleziony w swoim warsztacie. Jednakże po sekcji, wyszło na jaw, że miał on pewną starą bliznę. Sprzed kilku lat. Według dokumentacji, to Pan go wówczas opatrywał.
- Tak, coś mi to mówi.
- Naprawdę? – był lekko zdziwiony – To było pięć lat temu.
- Przypomniałem sobie, gdy tylko podał Pan jego dane. Pamiętam, bo to był niecodzienny przypadek. Strzała wbita w nogę. Opatrywałem go pierwszy, byłem na dyżurze. Przywiózł go do szpitala jego kumpel z polowania. Trudno zapomnieć coś takiego.
- Rzeczywiście – agent Graham przetarł zmarszczone czoło. Odkąd tu przyszedł miał dziwny ból głowy – Mógłby Pan, doktorze, zrelacjonować mi szczegółowo tamten przypadek? Wszystko, od przyjęcia pacjenta, okolicznościach wypadku, obrażenia do wypisu ze szpitala. Tyle ile Pan sobie zdoła przypomnieć.
Dr Lecter zaczął opowiadać, wszystko zgodnie z prawdą rzecz jasna.
Nieświadomy niczego Will Graham nie miał pojęcia, ani że ktoś cały czas ich podsłuchiwał, że kilka pokoi dalej leżało ciało, które odkryją dnia następnego oraz, że poszukiwana przez niego osoba praktycznie siedzi tuż przed nim.
Jednakże, miał silne wrażenie, że doktor poddaje go ocenie i nie mylił się za bardzo.
Lecter widział zmęczenie, obecne w całej postawie mężczyzny. Kilkudniowy zarost wskazywał, że zaniedbał się. W dodatku, kiedy pokazywał mu te drastyczne zdjęcia, to Graham odwrócił wzrok, a nie doktor. W tamtej chwili dłonie mu się zatrzęsły.
Will Graham wyciskał siódme poty, aby schwytać Rozpruwacza z Chesapeake. Był niemalże zdesperowany i bardzo zdeterminowany. Było to dla Hannibala tak jasne jak fakt…że Will był przerażony. Bał się tego mordercy, a jednak go szukał.
To, trzeba przyznać, nieco mu zaimponowało. Może jednak szuka go kompetentny człowiek. Niestety… Trzeba być bardziej ostrożnym. Ten facet miał instynkt. Podobny do Clarice, ale silniejszy, talent pielęgnowany i rozwijany od lat. Nie ma co jeszcze go porównywać z tak młodym i niedoświadczonym umysłem jak mała Starling, lecz bez wątpienia oba talenty mają ten sam rdzeń.
- I to wszystko? – zapytał Graham, kiedy doktor skończył opowiadać. Był rozczarowany. Niewiele tego było.
- To wszystko co pamiętam. Wiem, że mało, lecz jak sam Pan to ujął, to było 5 lat temu.
- Nic co mogło by nam się przydać? Może był przy nim ktoś, kto wydawał się podejrzany? Ktoś go obserwował? Coś dziwnego nie zwróciło pańskiej uwagi?
- Niestety, nic – doktor bezradnie rozłożył ręce – Oprócz niecodziennego przypadku, nic więcej się nie wydarzyło. Dzień na dyżurze jak każdy inny.
- Ech…cholera.
- Przykro mi, że nie mogłem pomóc.
- Nic się nie stało. I tak nie liczyłem na dużo.
- Chwytacie się już wszystkiego, prawda? – Lecter mistrzowsko ukrył swoje zadowolenie.
- A skąd ta konkluzja? – zapytał Will, wyraźnie niespokojny. Nie czuł się dobrze w towarzystwie rozmówcy. Nieświadomie musiał mu się włączyć alarm.
- Przychodzi Pan, agencie Specjalny Graham, do mnie, wypytać o wypadek ofiary sprzed lat, który nie powinien, na pierwszy rzut oka, mieć żadnego związku z jego przedwczesnym zgonem. Wniosek nasuwa się sam. Szukacie już wszędzie. Proszę mi wybaczyć, jeśli wyszedłem na aroganta – udał skruchę – Po prostu znam się trochę na tym.
- Tak, wiem, że nie raz brał Pan udział w sprawach sądowych i orzekał o poczytalności, doktorze.
- Sprawdził mnie Pan – zamiast się obruszyć, Lecter przyjął ten fakt z rozbawieniem.
- To normalna procedura – chyba był zakłopotany i zadziwiony brakiem spodziewanej reakcji.
- Ależ nie jest.
Zapadła krępująca cisza. Will czuł się, jakby strzelił go piorun, a doktor obserwował go z uśmiechem, w ogóle nie poruszony. Agent Specjalny, nie wiadomo dlaczego, ale bardzo chciał stamtąd wyjść. Pierwszy raz czuł coś takiego.
- Proszę się nie stresować. Nie obraziłem się i nie będę robić wam kłopotów. To wasza praca.
- Ach… - chyba mu ulżyło, a i sympatia musiała wzrosnąć – Chyba pierwszy raz, ktoś kto jest w pańskiej pozycji zareagował tak spokojnie.
- Zrozumienie innych to akurat moja praca, agencie Graham.
- W której jest Pan świetny, doktorze.
- Taką mam nadzieję.
Obaj panowie wstali i podeszli do drzwi. Dr Lecter zerknął niepostrzeżenie w stronę drzwi, za którymi była Clarice. Nie wydała swojej obecności, na szczęście. Przy drzwiach obaj podali sobie ręce na pożegnanie.
- Przykro mi, że nie byłem w stanie pomóc – rzekł Hannibal z ubolewaniem w głosie.
- Proszę się nie przejmować. I w duchu nie liczyłem na wiele. To ja przepraszam za zabrany czas. Dziękuję za poświęcenie mi chwili.
- Akurat miałem przerwę pomiędzy pacjentami.
Milczenie Grahama znaczyło, że doskonale o tym wiedział. Nie przypadkowo przyszedł akurat o tej porze. Po uściśnięciu dłoni i krótkim pożegnaniu, Will wyszedł.
Dr Lecter zamknął za nim drzwi i się zamyślił. Zastanawiał się, czy udało mu się odwrócić uwagę Willa od niego. Nie był pewien. Za to był pewny, że ten agent był niebezpieczny. Miał kompetencje, aby go złapać. Trzeba uważać. Byli zbyt podobni…on także mógł zrozumieć jego…
- Doktorze?
Doktor automatycznie odwrócił głowę w stronę głosu. Clarice wychylała się ostrożnie zza uchylonych drzwi. Mina jej była mieszanką złości oraz poczucia winy (pewnie przez to, że nie zamknęła dobrze drzwi i wszystko podsłuchała).
- Już wyszedł, Clarice. Możesz wejść.
- Przepraszam – powiedziała, podchodząc do niego – Klamka mi się wyślizgnęła. Wszystko słyszałam.
- Nic nie szkodzi. Nie nakrył cię, a i tak teraz pewnie streściłbym ci tę rozmowę, gdybyś zamknęła drzwi. Wychodzi więc na to samo.
- Ale co za dupek – i wyszła na wierzch jej złość – Sprawdził Pana i pewnie nawet nie mrugnął, jak Pan go nakrył. I to bez powodu. Dosłownie. Może się nie znam, ale wypadek na polowaniu sprzed pięciu lat nie powinien podlegać aż takiej inspekcji. Jeszcze brakuje by poszedł przesłuchać pielęgniarkę, która nałożyła mu plaster w przedszkolu, czy coś w tym stylu!
- Jeśli wchodzą w takie szczegóły, to znaczy, że oczywiste tropy się nie sprawdziły.
- Nie mają się o co zaczepić, więc szukają już czegokolwiek…
Szybko pochwyciła temat. Dr Lecter uważnie obserwował jak pozwala przepływać różnym pomysłom, myślom, a jej wzrok szybko wędruje między drzwiami, za którymi przed chwilą zniknął agent FBI, nim samym i stolikiem, gdzie leżała owa gazeta z krzykliwym nagłówkiem.
Hannibal miał zamiar wcześniej wrócić do tematu poprzedniej rozmowy, ale widząc jej zamyślenie, postanowił jej nie przerywać. Wiedział, że aby jej obrona przed prawdą się rozpadła, potrzebne były właśnie takie chwile. Jeśli Clarice miała poznać jego prawdziwą naturę, musiała naturalnie poddać się instynktowi.
- Jak Pan uważa…złapią go? – zadała pytanie niepewnie, ponownie wpatrując się w niego. Wzrok miała twardy i trochę…jakby rzucała wyzwanie.
- A jak ty myślisz, moja droga? Złapią go?
Pytania obojga pozostały bez odpowiedzi.

***

Tej nocy Clarice wróciła do sierocińca. Już musiała, nie pojawiała się tam od trzech nocy. Doktorowi akurat dzisiaj było to na rękę.
Gdy nad ranem, wybrał się na spacer, w pobliskim parku na ławce siedziało już nieruchome ciało Benjamina Raspaila i czekało na odkrycie. Ciało było ubrane w garnitur zapinany od tyłu, które szyje się dla nieboszczyków.
Spacerując sobie ulicą handlową, gdzie sklepy właśnie budziły się do życia, zastanawiał się nad tym pytaniem dziewczyny. Czy sądzi, że morderca zostanie złapany?
Jeszcze przed wizytą Grahama, jego odpowiedź bez wahania brzmiałaby „Nie”. Byłby pewny, że nikt go nie złapie.
A potem przyszedł ten agent, przerażony, zmęczony … i niebezpieczny. Nie wolno go lekceważyć. Ten facet jest niepozorny tylko na pierwszy rzut oka.
Jego rozważania zaprowadziły go do pewnego, drobnego pomysłu.
Przyśpieszył kroku, aby prędzej dotrzeć do pewnego sklepu. Wiedział, ze gdzieś tu powinien być. I rzeczywiście. Znalazł go i bez dalszego rozpatrywania możliwości, wszedł do środka. Przez kilka minut przeglądał towar, aż znalazł coś idealnego.
Kilkanaście minut później był już pod swoim miejscem pracy. Miał dziś nieco więcej zajęć. Ułożył sobie grafik tak, aby jutro, w dniu przyjęcia, mieć więcej czasu. I żeby składniki, z których miał zamiar zrobić jedzenie, zachowały świeżość. A zrobił sobie większe zapasy. W końcu jeszcze się nie zdarzyło, aby w ciągu 9 dni zabił i wystawił na widok publiczny aż trzy osoby. Rozpruwacz wcześniej tak nie działał. Ciekawe co na to śledczy?

***

Miejsce gdzie znaleziono nową ofiarę zostało dawno zabezpieczone, śladów brak, świadków również. Ciało przewieziono do kostnicy sądowej, czekało na identyfikacje. Bez autopsji było już wiadomo, że usunięto organy wewnętrzne, nie było tylko wiadomo które.
Will siedział nad aktami i przeglądał wszystko jeszcze raz.  Miał za sobą nieprzespaną noc i kilka kubków kawy. Choć wolałby coś mocniejszego…Napije się, kiedy skończy.
- Ty nadal tutaj – Crowford znalazł się ni stąd ni zowąd przed jego biurkiem – Zostawiłem cię tu zeszłej nocy.
- Nie mam głowy do snu – wskazał na ogromną kolumnę papierów i zdjęć, które przejrzał.
- Ale do pracy już owszem? Wykańczasz się, chłopie – nie dostał odpowiedzi, więc zasiadł naprzeciw Grahama – Nie spytałem cię wczoraj. Jak poszło z tym Lecterem?
- Jak przewidywaliśmy, czyli nic. Nie pamiętał szczegółów, jedynie konkrety. Streścił wszystko, jak pamiętał i tyle. Nic co by nam pomogło. Natomiast on od razu przejrzał moje udawanie poczciwca. Bogaty inteligent, z całą masa antyków w gabinecie. Ale uprzejmy.
- Jeśli nie przyniosłeś stamtąd nic to po co kazałaś mi go dokładniej sprawdzić? – powiedział, rzucając na stół jakieś papiery, które Will dopiero teraz zauważył, że je w ogóle trzymał.
- Coś znalazłeś? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nie. Hannibal Lecter nie figuruje w kartotece policyjnej. Nie miał problemów z prawem. Skurczybyk nigdy nawet nie dostał mandatu. Nic na niego nie ma, jest czysty. Powszechnie lubiany i szanowany. Jeśli chcesz przeszukać jego gabinet, czy dom to nie dostaniesz nakazu. Jest praktycznie nie związany ze sprawą. No więc… - oparł się łokciem o blat biurka, wpatrując się uważnie w Willa – Odpowiesz teraz na pytanie? Czemu chciałaś głębszego sprawdzenia i napomykałeś o przeszukaniu?
- Nie wiem.
- Will… - w głosie Jacka rozbrzmiał ostrzegawczy ton.
- Coś mnie męczy, Jack – Graham rozmasował sobie skronie, chcąc pozbyć się bólu głowy – Nie wiem co. Ale mam to tu, z tyłu głowy. Czuję, że coś mi umknęło, coś czemu nie poświęciłem należytej uwagi. Może coś dostrzegłem nieświadomie. To musi być coś co Lecter powiedział, albo co zobaczyłem w jego gabinecie. Ale nie wiem co… Nie daje mi to spokoju.
- To idź porozmawiaj z nim jeszcze raz. Może ci się przypomni, co zwróciło twoją uwagę.
- Chyba będę musiał. Ale nie dziś. Poczekam na wyniki sekcji. Jutro pójdę.
- Ale jutro jest niedziela.
- Przyjmuje też w niedziele.
- Co on, nie ma co robić? – Crowford nie skomentował tego, że Will już znał grafik tego doktorka. Oznaczało to, że Will mówił poważnie i nie żartował. Ten Lecter musiał jakoś zwrócić uwagę Grahama.
A to dobra rzecz. Instynkt i umiejętności Grahama zaprowadzą ich wprost do Rozpruwacza, Jack był tego pewien. Dlatego pozwolił działać przyjacielowi, jak chciał. Nawet jeśli inni podchodziliby do tego sceptycznie, on ufał Willowi. A poza tym…te gnębiące myśli to było jedyne co mieli.

***

Przyjęcie trwało w najlepsze.
Przy stole siedział cały zarząd Orkiestry Symfonicznej i wesoło gawędzili. Mieli szczególne powody, aby być w dobrym humorze. Nie tylko gospodarz, jak zwykle doskonale zabawiał gości, jego jedzenie było doskonałe, to jeszcze zaświadczył, że niedługo ponownie ofiaruje spory datek na rzecz orkiestry. W tle grała przyjemna muzyka fortepianowa.
- A właśnie, słyszałem, że Raspail nie zjawił się dziś rano na próbie – odezwał się jeden z mężczyzn – To chyba pierwszy raz. Ciekawe co go zatrzymało.
Lecterowi nawet powieka nie drgnęła.
- Nie ważne – odpowiedział mu ktoś inny – Jak dla mnie, nie musi wracać. Jeszcze raz tak zrobi i wreszcie będzie pretekst by go zwolnić. Jego gra była i będzie katastrofalna.
- Ale to wciąż ciekawe, gdzie on się mógł zapodziać.
Tutaj doktor nie wytrzymał i uśmiechnął się tajemniczo. Benjamin Raspail był tutaj z nimi, na talerzach, z których jedli jego goście. Stanowił główne danie.
- Hannibal… - odezwała się kolejna osoba – Powiedz co to za mięso? Przyrządziłeś jej wybornie. Chętnie spróbowałam zrobić to danie sama.
Uśmiech doktora nie zmienił się. Odpowiedział najuprzejmiej jak potrafił.
- Raczej nie da pani rady. Składniki zdobyłem z wielkim trudem i za wysoką cenę, nie wspominając o czasie oczekiwania. Wszystko to specjalnie na dzisiejszy dzień. Nie jest warte fatygi na dłuższą metę. Proszę mi zaufać. Ale myślę, że mam coś na zastępstwo.
Rozmowy toczyły się dalej, podczas gdy Lecter podawał znajomej przepis na bardziej „dostępne” dla niej danie.
Kątem oka lubił patrzeć jak jego goście biorą kolejne kęsy do ust, chwaląc smak, nie zdając sobie sprawy, że jedzą ludzkie mięso. Zajadają się ze apetytem, ale gdyby wiedzieli, robili by wszystko, aby zwymiotować. Bawiło go to w pewien sposób. Satysfakcjonowało go natomiast, że jego ofiara została należycie poniżona, tak jak sobie życzył.
Gdy obiad się kończył i nadchodził czas na podanie deseru, Hannibal wstał od stołu.
- Proszę mi wybaczyć – rzekł do gości – Muszę do łazienki.
Doktor zostawił na chwilę gości samych, lecz zamiast udać się do łazienki na dole, poszedł schodami na górę, w stronę swojej sypialni.
Wszedł do niej i zobaczył jak Clarice czyta jedną z pożyczonych od niego książek na łóżku. Leżała na brzuchu, czytając. Na jego wejście podniosła wzrok.
- Już koniec?
- Nie, jeszcze nie. Przyszedłem sprawdzić jak się czujesz.
- Jest w porządku.
Doktor podszedł i przykucnął przy krawędzi łózka, aby ich wzrok był na równym poziomie.
- Ciekawi mnie… - zaczął pytanie podstępnie - …czemu uparłaś się, żeby na czas przyjęcia schować się tutaj, a nie przyjść, gdy już wszystko się skończy. Nie byłabyś wówczas tu uwięziona.
- Bez powodu – odrzekła lekko, choć odwróciła wzrok – Nie chciało mi się czekać.
- Clarice… - ujął jej policzek i odwrócił delikatnie twarz, zmuszając ją, aby na niego spojrzała - …Kiedy się nauczysz, że nie da się mnie okłamać? Skończysz z tym kiedyś?
- Może mam nadzieję, że w końcu mi się uda.
- Płonne życzenie – pocałował ją krótko, po czym dodał, nie siląc się na ukrycie małej złośliwości – Czyżby ukrywanie się, w świadomości, że ktoś może tu wejść lub po prostu odkryć twoją obecność zaczęła ci podobać?
- Taa, jeszcze czego.
Jakieś dwie sekundy po tej wypowiedzi oboje się zaśmiali. Lecter dał jej jeszcze jednego całusa, po czym wstał z westchnieniem.
- Została jeszcze godzinka lub dwie. Wytrzymaj jeszcze trochę.
- Jakoś dam radę być cicho – powiedziała z udawanym bólem w głosie, przeciągając się na łóżku.
- Sama tego chciałaś.
- Wiem, wiem – machnęła lekceważąco ręką, po czym doktor zniknął za drzwiami.
Miał rację, jakieś półtorej godziny później, po zjedzeniu deseru i kolejnych pogawędkach, towarzystwo poczuło się zmęczone i zaczęło się zbierać.
Hannibal oczywiście z każdym wymienił uprzejmości i pożegnał stosownie przy drzwiach. Każda osoba nie omieszkała zachwalić jedzenia, atmosfery, czy skomplementować samego gospodarza.
- Naprawdę brakowało nam tego, doktorze – rzekł ostatni już gość, starszy pan, obejmujący żonę – Ostatnio tak mało, Pana widzieliśmy, że już mieliśmy zgłosić zaginięcie.
Lecter zaśmiał się krótko, udając, że rozbawił go żart.
- Wybaczcie państwo, po prostu w ostatnim czasie dużo rzeczy…mnie absorbuje – a właściwie ktoś, ale tego już nie dodał.
Po wyjściu ostatniego gościa, dr Lecter został sam z całym mnóstwem naczyń do mycia. Choć mówiąc, że był sam, wydaje się błędne, bo w domu wciąż była Clarice. Doktor od razu po zamknięciu drzwi poszedł do niej na górę. Nie musiał się obawiać, okna jego sypialni nie wychodziły na ulicę, więc ci co właśnie wyszli nie mogli zobaczyć świateł w jego pokoju.
Zastał Starling skuloną na łóżku i słodko drzemiącą. Książka dawno wypadła jej z ręki. Musiała jednak z nudów zasnąć. I pewnie ze zmęczenia. Lecz było jeszcze coś do załatwienia i doktor nie mógł pozwolić jej dalej spać.
Przysiadł na krawędzi łóżka i delikatnie potrząsnął jej ramieniem.
- Clarice.
Dziewczyna mruknęła coś niezrozumiale. Zaczęła się powoli wybudzać.
- Doktorze? – udało jej się otworzyć oczy. Rozciągnęła się niczym kotka.
- Już poszli.
- Nareszcie – wyrzuciła, wciąż walcząc z sennością.
- Wstań, nie jadłaś nic od obiadu. Musisz jeść, moja droga. I mówiłaś, że chcesz się wykąpać. Chodź, zostawiłem dla ciebie porcję w kuchni.
- Dobrze… - z trudem podniosła się do pozycji siedzącej i przetarła oczy.
Dr Lecter wziął ją za rękę i pomógł jej wstać. Wyprowadził ją wolno z pokoju, a potem schodami w dół, dając jej czas, aby mogła się rozbudzić.
Hannibal skłamałby, gdyby powiedział, że nie wyczekiwał tego. Od dawna, jeszcze zanim zostali z Clarice parą, doktor wiele razy chciał jej dać do jedzenia coś „specjalnego”. Na początku nie było kiedy, później ta zakonnica była dobrym wyborem, ale naprawdę nie miał wtedy jak przenieść organu (a wystarczyłaby siatka z lodem). Jednakże teraz…to było co innego.
Gdy przygotowywał obiad i przystawki użył do nich narządów pochodzących od jego trzech ostatnich ofiar, w tym Raspaila. Specjalnie zrobił tyle, aby starczyło jeszcze dla jednej osoby, dla jego partnerki. Dziś poda kolejną wskazówkę.
Clarice, wciąż wpół przytomna usiadła na stołku, przy blacie w kuchni. W jadalni wciąż było niesprzątnięte, więc musieli zostać tutaj. Dziewczyna nie za bardzo nawet przykładała wagę wobec tego, co było na talerzu, który Lecter przed nią postawił. Była zaspana, ale też bardzo głodna. Dopiero kiedy wzięła pierwszy kęs, poczuła że je mięso. Bardzo smaczne, jak zwykle.
Jednakże kiedy podniosła głowę…nie wiadomo czemu nagle się rozbudziła.
Dr Lecter stał nad nią i patrzył. Coś była w jego oczach, które teraz świeciły w całości na czerwono. To było bardzo rzadkie, zwykle było widać jedynie czerwone punkciki, a nie całą tęczówkę. Wyglądał on na …  zafascynowanego. A nawet wstrząśniętego, ale pozytywnie.
- O co chodzi? – spytała niepewnie, widząc, że coś jest na rzeczy.
- Lubię patrzeć jak jesz.
Lubię patrzeć jak jesz serce mojej ofiary…
Clarice wzięła kolejny kęs, tym razem sama również patrząc na doktora. Ten śledził jej każdy ruch. Patrzył jak nabija mięso na widelec, jak go podnosi i wkłada do ust, jak przeżuwa i połyka. I z jakiegoś powodu jego oczy świeciły za każdym jej ruchem coraz jaśniej. Co go w tym tak ekscytowało?
Albo przede wszystkim…czemu to ona także zaczęła się ekscytować?
Coś było w tej chwili, ale nie wiedziała co. Bycie tak dogłębnie obserwowaną podczas jedzenia nie przyprawiało ją o dyskomfort. Zaczęła jednak szybciej oddychać, a skóra stała się bardziej napięta. Była świadoma nawet każdego swojego mrugnięcia.
Przez cały posiłek nie odrywali od siebie wzroku. Aż w końcu Clarice skończyła. Nie była pewna, co się właściwie przed chwilą działo, ale obecnie była równie pobudzona co Lecter. Tyle, że on znał powód, ona nie.
Ciekawe…kiedy doktor obserwował jak ludzi z zarządu orkiestry zjadali danie z flecisty, czuł jedynie satysfakcje i rozbawienie. Teraz satysfakcja owszem była, ale silniejsza, a widok znikającego jedzenia w ustach dziewczyny poruszało go do głębi. Powinien był zrobić to wcześniej.
- Dziękuję, za posiłek.
Nie uszło uwadze doktora, że dziewczyna szybciej oddychała. Atmosfera działała na nią tak samo jak na niego. Elektryczność między nimi był wręcz namacalna.
Lecter i Starling wykonali ruch niemalże jednocześnie. Rzucili się na siebie, ich usta się zderzyły. To był pełen głodu pocałunek. Jeden z tych namiętniejszych, bez delikatności. Dziewczyna automatycznie objęła go za szyję, a on chwycił za jej włosy, nie pozwalając jej się oderwać, gdyby chciała.
Cholera, chciał jej teraz.
Pierwszy się oderwał, na co Clarice wydała jęk niezadowolenia.
- Mogę, Clarice?
Zawsze pytał, dawał znać. Dawał jej szansę, aby mogła przerwać. Sama przecież mogła chcieć teraz się napić lub wziąć kąpiel. Ale nie…jego dziewczynka zawsze chciała jego.
- A czy kiedyś byłam na „nie”?
Nie zwlekając, Hannibal praktycznie natychmiast porwał Clarice na ręce, ku jej zaskoczeniu. W ten sposób zaniósł ją do sypialni.
Później, przez zamglony pożądaniem umysł, do Clarice powracały jedynie urywki wspomnień. Ona na kolanach, z jego członkiem w ustach, Hannibal odwdzięczający się z równą mocą, ona z twarzą w kierunku materaca, podparta łokciami, bezwstydnie błagająca, aby Hannibal ją wziął. I zrobił to.
Tak ostro jeszcze chyba tego nie robili…ale Starling nie miała by nic przeciwko powtórce.

***

Clarice obudziły czyjeś kroki.
- Doktorze? – zaspana, usiadła na łóżku. Pamiętała jak przez mgłę, jak po seksie, Lecter pomógł jej się umyć i ubrać w piżamę. Ale kiedy zasnęła to już nie pamiętała. Rany, jeszcze nigdy jej to tak nie wykończyło. Niech szlag ją trafi, jeśli oprócz śladów ugryzień nie dorobiła się także siniaków.
- Śpij, najdroższa – doktor właśnie siadał na krawędzi łóżka, obok niej.
- Gdzie Pan był?
- Sprzątałem.
Clarice zapaliła lampkę i zobaczyła, że na zegarze było wpół do czwartej rano. Hannibal musiał bardzo krótko spać, jeśli w ogóle się kładł.
- Przepraszam, że nie pomogłam Panu – odwinęła się z kołdry i podwinęła kolana pod brodę. Wyglądała na naprawdę strapioną.
- Nie masz za co, Clarice. To moja wina, że…tak się zmęczyłaś.
Dziewczyna zachichotała nerwowo.
- Spał Pan w ogóle?
- Trochę. Ale nie byłem zmęczony, więc posprzątałem trochę po przyjęciu.
Na chwilę zapadła cisza. Lecter nie spuszczał oczu z dziewczyny, która najwidoczniej nie miała ochoty, aby wrócić do spania. Z zakłopotaniem, skulona patrzyła gdzieś w bok. Skoro tak, to najlepsza pora na atak tym pytaniem, na które Starling tak bardzo nie chce odpowiedzieć. Już dość się naczekał.
- Clarice, powiesz już co cię martwi?
Dziewczyna nieznacząco drgnęła. Nie uszło to jego uwadze. Ujął jej policzek i delikatnie, acz stanowczo odwrócił w swoją stronę, aby na niego spojrzała.
- Powiedz mi.
- Ale to takie…dziecinna głupota.
- Tym bardziej mi powiedz. Chcę wiedzieć co cię gryzie. Oprócz tego, czego się domyśliłem.
Starling przez moment milczała. Doktor puścił jej twarz i cierpliwe czekał. Jej wzrok przetoczył się praktycznie po całym pokoju, w końcu spojrzała mu pewnie w oczy.
- Nigdy mi nie odpowiedziałeś – zabrzmiała tak pewnie, jak chciała.
- Nie odpowiedziałem na co? – zauważył, że z jakiegoś powodu przeszła na ty.
- Na moje „kocham cię”.
Dr Lecter uniósł brwi wyraźnie zdziwiony. No tak, tak dużo się zastanawiał, a nie brał pod uwagę najprostszej rzeczy. Na moment zabrakło mu słów. Clarice, z powrotem tracąc pewność siebie, odwróciła wzrok.
Niezręczną ciszę przerwał doktor.
- A czy ty…nadal mnie kochasz? – Hannibal wiedział, że w głowie dziewczyny musiały się już zrodzić jakieś podejrzenia co do jego osoby. Musiał się upewnić w tym, zanim odpowie.
Starling znów na niego spojrzała. Wyglądał poważnie, nie śmiał się z niej, a nawet był trochę…wyciszony? Nostalgiczny? Nie wiedziała jak to ująć.
- Tak – odpowiedziała, bez wahania w głosie – Kocham cię. Zawsze będę.
Kąciki ust Lectera na chwilę się uniosły, aby z powrotem przybrać poważny wyraz.
- A powiesz mi, czym dla ciebie jest miłość?
- Słucham? – zbiło ją z tropu.
Dr Lecter wstał i zbliżył się do okna. Spojrzał przez nie i zaczął kontynuować tym dziwnym, melancholijnym tonem.
- Widzisz każdy z nas przeżywa ją inaczej. Ja tak to widzę. Są tacy co kochają przez całe życie i tacy co przez zaledwie kilka dni. Niektórzy w obecności obiektu uczuć stają się nieśmiali i nie są w stanie wykrzesać żadnych słów, lub nawet podejść do tej osoby. Są tacy, którzy dla miłości poświęcą wszystko, siebie także, poświęcą się dla drugiej osoby, poświęcą swoje szczęście. A jeszcze inni są zdeterminowani, aby zniszczyć wszystko i wszystkich, którzy mogą mu przeszkodzić być z tą osobą, choćby i miał przez to robić podłe rzeczy i tak to zrobi. A jednak wszyscy oni nazywają owo uczucie miłością, mimo że tak się różnią. Bo tak naprawdę, to co łączy te wszystkie uczucia to wyjątkowość. Druga osoba staje się dla nas w pewien sposób wyjątkowa. Jedyna i niepowtarzalna. Tak czujemy, nie potrafimy inaczej.
Clarice słuchała jak urzeczona. Doktor w końcu odwrócił się do niej i spojrzał jej w oczy.
- Clarice…Boję się ciebie – wyznał prawdę. Zasługiwała by wiedzieć i zamierzał teraz wyznać co czuje.
- Co? – wyrzuciła z niedowierzaniem. Była mocno zdziwiona i nie wiedziała co o tym myśleć.
- Przerażasz mnie – mówił dalej – Nie pamiętam kiedy ostatnio czegokolwiek się bałem, lub kogokolwiek. Myślałem, że już nie czuję strachu. Zaatakował by mnie ktoś, nie bałbym się. Śmierci też nie. Nie czułbym nic, gdybym umierał. Byłem pewien, że już nigdy nie będę się bał, dopóki nie spotkałem ciebie.
- Nie rozumiem – wyszeptała wyraźnie, smutna i zmartwiona.
Lecter podszedł bliżej i uklęknął przy łóżku tak, że Clarice mogła teraz patrzeć na niego z góry. Przysunęła się bliżej. Ich twarze były teraz bardzo blisko.
- Zamarzłem od środka dawno temu. I nie przeszkadzało mi to. Sama nie raz zauważyłaś, że jestem nieludzki. Że moja kontrola jest niecodzienna. Wiele uczuć od dawna było dla mnie obce. Ale nie przeszkadzało mi to. Bycie takim „zamarzniętym” mi odpowiadało. Ale kiedy pojawiłaś się w moim życiu… Zacząłem tracić kontrolę. Myślałem, że potrafię przewidzieć każdą twoją reakcję, ale myliłem się. Czasem potrafię, ale nie wszystko. Zawsze potrafisz zrobić coś czego się nie spodziewam. Nie potrafię przejrzeć cię tak głęboko, jakbym chciał. Jeśli chodzi o ciebie, nie jestem niczego pewien. Jesteś jedynym takim przypadkiem. Działasz zgodnie z własnym sercem i nie umiem tym zawładnąć. Przy tobie wiele razy straciłem kontrolę nad własnym zachowaniem, jak na przykład dzisiaj. Nie reaguje tak przy nikim innym. Tylko przy tobie.
Smutek odszedł z jej twarzy, a wzruszenie zaczęło przejmować ją, kiedy zrozumiała do czego Lecter zmierzał.
- I właśnie to, utrata kontroli nad sobą, niemożność przewidzenia twoich działań wzbudza we mnie lęk. To twoja wyjątkowość. Boję się ciebie, ponieważ nie wiem jak postąpisz, nie wiem jak ja postąpię. Rozumiesz już, Clarice?
Wziął jej twarz w obie dłonie, w czułym geście.
- To mój sposób, w który cię kocham.
Clarice zabrakło słów. Nie mogła powstrzymać tego, ze z oczu pociekły jej łezki. A ostatni raz płakała wiele tygodni temu, w tej kostnicy.
Przytuliła go z całej siły, nie chcąc jednocześnie, aby widział jej łzy.
- Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mi to mówisz – wyznała mu, wtulając się w jego szyję – Lecz jak zwykle mnie zaskoczyłeś. Ty i te słowa… Ja też cię kocham. Bo przy tobie odzyskałam życie. Rozumiesz mnie. Jesteś i zawsze będziesz najbardziej wyjątkowym mężczyzną jakiego znałam.
Tak, oboje pomogli sobie i byli najprawdopodobniej jedynymi osobami, które mogło uratować tego drugiego. To była bardziej niż wyjątkowe.
Clarice usłyszała skrzypnięcie szuflady. Doktor wyjął coś z niej, ale nie widziała co. Drugą ręką odwzajemnił uścisk i usiadł obok niej, aby było im wygodniej. Dziewczyna poczuła coś zimnego na palcu. Musiała przetrzeć załzawione oczy, aby zobaczyć co to. A kiedy zerknęła na dół, na dłoń…
… zaparło jej dech. Zobaczyła tam pierścionek. Srebrny, z średniej wielkości czerwonym kamieniem.
- Co...to? – odsunęła się nieco i uniosła dłoń, aby lepiej się przyjrzeć.
- Kupiłem go wczoraj – przyznał się – Przypominał mi ciebie.
Dziewczyna potrzebowała chwili, aby odpowiedzieć mu czysto.
- Rozumiem srebro – pamiętała jego komplement z układem okresowym – Ale czemu ten kamień?
Był on szkarłatny niczym krew. Nie wiedziała co to za kamień. Może rubin, nie znała się na tym. Ale na pewno był w pięknym, krwisto-czerwonym kolorze.
- Nie pamiętasz? To krew mnie do ciebie zaprowadziła.
- Ach tak - zaśmiała się cicho na to wspomnienie – Moje zranione kolano.
Ten ciemny zaułek…wyczucie zapachu krwi…opatrzenie rany…tak to się wszystko zaczęło.
- Właśnie – ujął jej dłoń z pierścionkiem i uniósł ją wyżej, samemu się przyglądając – Chciałem by on ukoił twoje drugie zmartwienie. Żebyś patrząc na niego, widziała naszą przyszłość.
- Przyszłość…? – Czy to możliwe…?
Zapadła cisza, ale nie krępująca. Dwójka patrzyła się na siebie, czując, że chwila jest uroczysta. Clarice, wciąż ze łzami w oczach, pochyliła się w jego stronę i złączyła ich usta.
Ten pocałunek w niczym nie przypominał tego sprzed kilku godzin. Był delikatny, były w nim zawarte ich uczucia, to co w sobie nosili. Powolutku, nie śpiesząc się, doktor położył Clarice na łóżku. Oderwał się na chwilę, przypominając sobie o czymś.
- To na pewno dobry pomysł? Nie jesteś obolała?
- Nie aż tak, aby się powstrzymać. Po tym całym przemówieniu, muszę się z tobą kochać. Inaczej wybuchnę.
- Rozumiem o czym mówisz.
I tak się stało. Przez następną godzinę kochali się, powoli i delikatnie. Zupełnie inaczej niż wcześniej. Czy to delikatny, czy ostry stosunek, i tak zawsze był „wyjątkowy”.

***

Następnego dnia była niedziela.
Clarice obudziła się już parę razy, ale za każdym razem przewracała się na drugi bok i brała kolejną drzemkę. Kiedy wreszcie miała dosyć spania i czuła się już wypoczęta, mijała jedenasta.
Doktora dawno już nie było obok niej. Pracował w każdy dzień tygodnia. Będąc tu w weekendy zawsze budziła się sama w łóżku. Dr Lecter pozwalał jej się wyspać, gdy miała wolne, a sam szedł do pracy. Kiedy natomiast zostawała w dni robocze, wstawali o tej samej porze, a Hannibal odwoził ją w okolice szkoły.
Wstała bez pośpiechu, ubrała się i zeszła na dół. Na stole w jadalni jak zwykle czekało śniadanie do odgrzania
Jedząc posiłek, Starling co chwilę zerkała na pierścionek, który wciąż miała na palcu. Nie chciała go zdjąć, nawet do snu. W świetle dziennym kolor kamienia jeszcze bardziej się uwydatniał. Był śliczny i przypominała jej wczorajsza noc. Była naprawdę…wyjątkowa.
Zachichotała cicho, gdy zaświtało jej w głowie to słowo.
Dzisiaj pierwszy raz od dawna było jej jakoś lżej na sercu. Trzecie zmartwienie należało do przeszłości i zmieniło się w jedno z najszczęśliwszych wspomnień. Drugie jakoś przestało jej dokuczać, tak jak do tej pory. Jedno spojrzenie na dłoń z pierścionkiem mówił jej, że wszystko będzie dobrze. Ale jeśli chodzi o to pierwsze…
Skończyła jeść, więc umyła talerz i szklankę w zlewie. Wiedziała, gdzie co położyć.
Po krótkim czasie była już gotowa do wyjścia, żeby jak zwykle dołączyć do doktora w gabinecie i towarzyszyć mu w przerwach, lecz… zamiast biec tam natychmiast, poszła do salonu i usiadła w jego fotelu.
- Dość uciekania.
Miała już serdecznie dość tego kłucia z boku głowy, tych przebłysków, które próbowały jej zaświtać przed oczami. Jakby dookoła niej kręcił się wir układanki, a ona ze strachu przed własną reakcją nie chciała ich poskładać. Nie chciała do teraz. Niby niewiele się zmieniło, a jednak bardzo dużo dla niej.
Jesteś wojownikiem Clarice. Możesz być tak silna jak tylko zechcesz.
Słowo Lectera rozbrzmiały w jej umyśle, jakby stał tuż obok. I popychał ją naprzód, zachęcając do działania.
Właśnie siły teraz chciała. Chciała stać się tak silna, aby stawić czoła rzeczywistości, złożyć układankę w jedno i potrafić przyjąć prawdę na barki. Chciała sprostać wyzwaniu i odrzucić strach. A jeśli to właśnie było jej pragnienie…to mogła tego dokonać. Tu, teraz. Bez względu na to, co zaraz pojmie, jej uczucia się nie zmienią. I o to właśnie jej pewna część się bała…
Clarice zamknęła oczy i pozwoliła myślom wędrować. Siedziała tak kilkanaście minut, bez ruchu. Ktoś mógłby wysnuć przypuszczenie, że dziewczyna zasnęła, ale nic z tych rzeczy. Jej umysł wciąż podążał jednym torem. Przestała uciekać…
Nagle wzrok sięgnął dalej niż doświadczenia, a blask rozświetlił to, co od dawna nieświadomie chciała pojąć. Prawdę straszną na dwa sposoby.
Starling gwałtownie otworzyła oczy. Pusto patrzyła w przestrzeń, choć jej myśli pędziły jak szalone. Aby się uspokoić znów spojrzała na pierścionek. Lecz krwisty kolor kamienia jedynie popchnął ją jeszcze dalej.
Na pewno zorientujesz się, że to to, kiedy na to wpadniesz… - tak jej kiedyś powiedział. Miał rację. Miał cholerną rację. Ale czy ona na pewno ją ma?
- Muszę to usłyszeć z jego ust – zdecydowała.
Kiedy biegła ulicami do gabinetu doktora nie mogła odpędzić od siebie pewnej myśli. A mianowicie tego, że miała rację, w tym żeby się bać podjąć wyzwanie. Bo jeśli się nie myli, to jej reakcja na ową prawdę była naprawdę…przerażająca.

***

Dr Lecter odprowadził do drzwi pacjenta, z którym właśnie zakończył spotkanie.
- Widzimy się za tydzień, proszę pana.
- Oczywiście, jeszcze raz dziękuję, doktorze.
-  To moja praca.
Wymiana uprzejmości trwała, aż pacjent w końcu wyszedł na korytarz. Doktor wyjrzał za nim, aby sprawdzić, czy następny umówiony pacjent czeka. Godziny tej dwójki trochę się pokrywały. Jednocześnie zastanawiał się, czy Clarice wciąż śpi, czy może już tu zmierza. Bo jeśli to drugie to miał nadzieję iż pamięta ona grafik i nie będzie musiała długo czekać, aż skończy z terapią i będzie mogła się tu wkraść, jak zwykle.
Czekało go zaskoczenie.
Pacjent owszem czekał, ale oprócz niego w poczekalni siedział także niedawno poznany Will Graham. Nie to, że Lecter się go nie spodziewał. Rozważał tą opcję. Mogła się zdarzyć ze sporym prawdopodobieństwem, ale mogła i nie. Po poznaniu Willa, doktor przychylał się do pierwszej opcji.
Udał serdeczne zdumienie.
- Agent Specjalny Graham – podszedł od razu do mężczyzny, z uprzejmym uśmiechem na twarzy – Miło znów pana widzieć.
- Mnie także, doktorze – obaj uścisnęli sobie dłonie na powitanie – Proszę wybaczyć, że znów przeszkadzam w pracy. Chciałbym porozmawiać.
- Oczywiście, rozumiem. Proszę wejść – wykonał gest ręką, aby Will wszedł do gabinetu, a sam podszedł do pacjenta i zaczął mu tłumaczyć sytuację i prosić o wyrozumiałość.
Graham dosłownie przez kilka sekund był sam w gabinecie. Przez ten czas jego uwaga skupiła się mimowolnie na półce z książkami. Tytuły były tak specjalistyczne, że za bardzo nie wiedział o co w tym chodzi. Było tylko jasne, że są to książki medyczne, ale to tyle. Na przykład, co może być w książce o neuroanatomii funkcjonalnej? Coś z budową mózgu…tyle mógł wydedukować.
Dr Lecter dołączył szybko, zamykając za sobą drzwi.
- A więc, agencie Graham… - zaczął pierwszy - …mogę znów w czymś pomóc? Mam nadzieję, że nie okazało się iż opatrywałem jakąś inną ofiarę Rozpruwacza?
- Nie – rzekł Will pewnym tonem, choć próbował nie nawiązywać kontaktu wzrokowego – Jednakże pomyślałem, że mógłby Pan nam pomóc w innym sposób.
- Służę swoją wiedzą – doktor poszedł do swojego biurka i zasiadł za nim. Ruchem ręki zaprosił agenta FBI, aby dołączył, lecz nie zrobił on ani kroku. Nadal pobieżnie przyglądał się półce, aby mieć czas na myślenie.
Przez to, że instynkt kazał mu podejrzewać Lectera, a raczej wyczuł tutaj, w tym miejscu, jakąś nieprawidłowość, jego świadomy umysł mówił mu, że przesadza, albo przez przemęczenie widzi Rozpruwacza już w każdym. Dr Lecter nie miał w sobie nic podejrzanego. No może oprócz braku zdenerwowania (normalnie ludzie byli spięci w jego towarzystwie, gdy był na służbie). Ale oprócz tego wręcz wyrażał szczerą chęć pomocy, a jego maniery nie miały nic do zarzucenia.
- Na co mógłbym się przydać? – zapytał Hannibal, czując, że Will nie bardzo zamierza zacząć.
- Wiele razy brał Pan udział w rozprawach sądowych jako świadek, prawda?
- Zgadza się. Orzekałem o poczytalności. Nadal to robię, kiedy proszą mnie o pomoc. Mówiliśmy już o tym. Wie Pan o tym doskonale.
- Można więc powiedzieć, że jest Pan autorytetem, jeśli chodzi o profile psychologiczne przestępców.
- Jeśli to powiedziały Panu informacje na mój temat…
Ani nie zaprzeczył, ani nie potwierdził. Nie wyszedł na aroganta, ani na przesadnie skromnego. Odpowiedział tak celowo, jednocześnie nawiązując do ostatniej rozmowy.
- Takie wyciągnąłem wnioski – Will kontynuował spacer po gabinecie – I pomyślałem, że mógłby Pan, doktorze, spróbować użyczyć nam umiejętności. Nie w sądzie, a w sprawie.
- Miałbym stworzyć profil psychologiczny Rozpruwacza z Chesaepake? – upewnił się Lecter, jednocześnie notując, że Graham wciąż unika spojrzenia mu w twarz.
- Wiem, że dałby Pan radę…
I wówczas to się stało.
Will wreszcie odwrócił się w stronę doktora i w ciągu krótkiej chwili jego wyraz twarzy kompletnie się zmienił. Maska opanowania spadła, a pojawił się wyraźny strach i szok. Hannibal wszystko to zarejestrował i zrozumiał że…
Will Graham już wiedział, że Rozpruwacz z Chesaepake to dr Hannibal Lecter.
A wszystko przez wiszącą nad biurkiem doktora średniowieczną rycinę pod tytułem „Ranny człowiek”…
Obaj natychmiast pojęli, że zaraz rozegra się między nimi sprawa życia i śmierci. Różnica polegała jedynie na tym, że twarz Grahama wiele wyrażała, a twarz Lectera nie wyrażała nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz