Ciekawe jak
wielu ludzi nie spanikowałoby w takiej sytuacji? Prawie nikt.
Oto jest
osoba, seryjny morderca. Przed nim stoi agent prowadzący śledztwo w jego
sprawie i chce z nim mówić. Kilka pomieszczeń obok, natomiast, znajduje się
trup, którego morderca pozbawił życia dosłownie kilkanaście minut temu. W
dodatku, w sąsiednim pokoju, gdzie były uchylone drzwi, siedziała schowana jego
nastoletnia kochanka. Może być gorzej?
Stracić nerwy
mógłby każdy. Ale nie Hannibal Lecter.
Żaden mięsień
na twarzy nawet nie drgnął. Stabilny rytm serca zachował się, tak samo jak
oddech. Doktor wyglądał jak uosobienie uprzejmości i kompetencji. Nie było w
jego postawie żadnego podenerwowania.
- Proszę
wejść, agencie Graham.
Dr Lecter
poprowadził gościa do swojego biurka. Zasiadł przy nim, a Graham zajął miejsce
naprzeciwko.
- W czym mogę
pomóc? – zaczął jako pierwszy. Jego wzrok wyraźnie śledził agenta Grahama, co
nie uszło jego uwadze. Czuł się przez to niekomfortowo w obecności doktora.
- Dr
Lecter…wiem, że może to być trudne, ale chciałbym by sobie Pan coś przypomniał
– Will wyjął z wewnętrznej kieszeni
kurtki plik zdjęć – Chcę, aby Pan na to zerknął. Uprzedzam, są drastyczne. Da
Pan radę?
- Jestem
lekarzem. Widziałem wiele rzeczy, agencie Graham.
Will rozłożył
przed doktorem zdjęcia. Lecter rozpoznał od razu kogo przedstawiają, lecz na
początku nie dał po sobie poznać. Na zdjęciu był zabity przez niego myśliwy,
ten którego zabił w dniu, kiedy on i Clarice weszli w bliższą relację. Był na
stole sekcyjnym, już bez tych wszystkich wbitych narzędzi. Każde zdjęcie
przedstawiało bliżej jedną z ran. Rzeczywiście, dla normalnych ludzi, bardzo
nieprzyjemny widok.
- To ofiara,
Rozpruwacza?
- Zgadza się.
To… - wymienił imię i nazwisko ofiary – Został znaleziony w swoim warsztacie.
Jednakże po sekcji, wyszło na jaw, że miał on pewną starą bliznę. Sprzed kilku
lat. Według dokumentacji, to Pan go wówczas opatrywał.
- Tak, coś mi
to mówi.
- Naprawdę? –
był lekko zdziwiony – To było pięć lat temu.
-
Przypomniałem sobie, gdy tylko podał Pan jego dane. Pamiętam, bo to był
niecodzienny przypadek. Strzała wbita w nogę. Opatrywałem go pierwszy, byłem na
dyżurze. Przywiózł go do szpitala jego kumpel z polowania. Trudno zapomnieć coś
takiego.
-
Rzeczywiście – agent Graham przetarł zmarszczone czoło. Odkąd tu przyszedł miał
dziwny ból głowy – Mógłby Pan, doktorze, zrelacjonować mi szczegółowo tamten
przypadek? Wszystko, od przyjęcia pacjenta, okolicznościach wypadku, obrażenia
do wypisu ze szpitala. Tyle ile Pan sobie zdoła przypomnieć.
Dr Lecter
zaczął opowiadać, wszystko zgodnie z prawdą rzecz jasna.
Nieświadomy niczego
Will Graham nie miał pojęcia, ani że ktoś cały czas ich podsłuchiwał, że kilka
pokoi dalej leżało ciało, które odkryją dnia następnego oraz, że poszukiwana
przez niego osoba praktycznie siedzi tuż przed nim.
Jednakże,
miał silne wrażenie, że doktor poddaje go ocenie i nie mylił się za bardzo.
Lecter
widział zmęczenie, obecne w całej postawie mężczyzny. Kilkudniowy zarost
wskazywał, że zaniedbał się. W dodatku, kiedy pokazywał mu te drastyczne
zdjęcia, to Graham odwrócił wzrok, a nie doktor. W tamtej chwili dłonie mu się
zatrzęsły.
Will Graham
wyciskał siódme poty, aby schwytać Rozpruwacza z Chesapeake. Był niemalże
zdesperowany i bardzo zdeterminowany. Było to dla Hannibala tak jasne jak
fakt…że Will był przerażony. Bał się tego mordercy, a jednak go szukał.
To, trzeba
przyznać, nieco mu zaimponowało. Może jednak szuka go kompetentny człowiek.
Niestety… Trzeba być bardziej ostrożnym. Ten facet miał instynkt. Podobny do
Clarice, ale silniejszy, talent pielęgnowany i rozwijany od lat. Nie ma co
jeszcze go porównywać z tak młodym i niedoświadczonym umysłem jak mała
Starling, lecz bez wątpienia oba talenty mają ten sam rdzeń.
- I to
wszystko? – zapytał Graham, kiedy doktor skończył opowiadać. Był rozczarowany.
Niewiele tego było.
- To wszystko
co pamiętam. Wiem, że mało, lecz jak sam Pan to ujął, to było 5 lat temu.
- Nic co
mogło by nam się przydać? Może był przy nim ktoś, kto wydawał się podejrzany? Ktoś
go obserwował? Coś dziwnego nie zwróciło pańskiej uwagi?
- Niestety,
nic – doktor bezradnie rozłożył ręce – Oprócz niecodziennego przypadku, nic
więcej się nie wydarzyło. Dzień na dyżurze jak każdy inny.
-
Ech…cholera.
- Przykro mi,
że nie mogłem pomóc.
- Nic się nie
stało. I tak nie liczyłem na dużo.
- Chwytacie
się już wszystkiego, prawda? – Lecter mistrzowsko ukrył swoje zadowolenie.
- A skąd ta
konkluzja? – zapytał Will, wyraźnie niespokojny. Nie czuł się dobrze w
towarzystwie rozmówcy. Nieświadomie musiał mu się włączyć alarm.
- Przychodzi
Pan, agencie Specjalny Graham, do mnie, wypytać o wypadek ofiary sprzed lat,
który nie powinien, na pierwszy rzut oka, mieć żadnego związku z jego
przedwczesnym zgonem. Wniosek nasuwa się sam. Szukacie już wszędzie. Proszę mi
wybaczyć, jeśli wyszedłem na aroganta – udał skruchę – Po prostu znam się
trochę na tym.
- Tak, wiem,
że nie raz brał Pan udział w sprawach sądowych i orzekał o poczytalności,
doktorze.
- Sprawdził
mnie Pan – zamiast się obruszyć, Lecter przyjął ten fakt z rozbawieniem.
- To normalna
procedura – chyba był zakłopotany i zadziwiony brakiem spodziewanej reakcji.
- Ależ nie
jest.
Zapadła
krępująca cisza. Will czuł się, jakby strzelił go piorun, a doktor obserwował
go z uśmiechem, w ogóle nie poruszony. Agent Specjalny, nie wiadomo dlaczego,
ale bardzo chciał stamtąd wyjść. Pierwszy raz czuł coś takiego.
- Proszę się
nie stresować. Nie obraziłem się i nie będę robić wam kłopotów. To wasza praca.
- Ach… -
chyba mu ulżyło, a i sympatia musiała wzrosnąć – Chyba pierwszy raz, ktoś kto
jest w pańskiej pozycji zareagował tak spokojnie.
- Zrozumienie
innych to akurat moja praca, agencie Graham.
- W której
jest Pan świetny, doktorze.
- Taką mam
nadzieję.
Obaj panowie
wstali i podeszli do drzwi. Dr Lecter zerknął niepostrzeżenie w stronę drzwi,
za którymi była Clarice. Nie wydała swojej obecności, na szczęście. Przy
drzwiach obaj podali sobie ręce na pożegnanie.
- Przykro mi,
że nie byłem w stanie pomóc – rzekł Hannibal z ubolewaniem w głosie.
- Proszę się
nie przejmować. I w duchu nie liczyłem na wiele. To ja przepraszam za zabrany
czas. Dziękuję za poświęcenie mi chwili.
- Akurat
miałem przerwę pomiędzy pacjentami.
Milczenie
Grahama znaczyło, że doskonale o tym wiedział. Nie przypadkowo przyszedł akurat
o tej porze. Po uściśnięciu dłoni i krótkim pożegnaniu, Will wyszedł.
Dr Lecter
zamknął za nim drzwi i się zamyślił. Zastanawiał się, czy udało mu się odwrócić
uwagę Willa od niego. Nie był pewien. Za to był pewny, że ten agent był
niebezpieczny. Miał kompetencje, aby go złapać. Trzeba uważać. Byli zbyt
podobni…on także mógł zrozumieć jego…
- Doktorze?
Doktor
automatycznie odwrócił głowę w stronę głosu. Clarice wychylała się ostrożnie
zza uchylonych drzwi. Mina jej była mieszanką złości oraz poczucia winy (pewnie
przez to, że nie zamknęła dobrze drzwi i wszystko podsłuchała).
- Już
wyszedł, Clarice. Możesz wejść.
- Przepraszam
– powiedziała, podchodząc do niego – Klamka mi się wyślizgnęła. Wszystko
słyszałam.
- Nic nie
szkodzi. Nie nakrył cię, a i tak teraz pewnie streściłbym ci tę rozmowę, gdybyś
zamknęła drzwi. Wychodzi więc na to samo.
- Ale co za dupek
– i wyszła na wierzch jej złość – Sprawdził Pana i pewnie nawet nie mrugnął,
jak Pan go nakrył. I to bez powodu. Dosłownie. Może się nie znam, ale wypadek
na polowaniu sprzed pięciu lat nie powinien podlegać aż takiej inspekcji.
Jeszcze brakuje by poszedł przesłuchać pielęgniarkę, która nałożyła mu plaster
w przedszkolu, czy coś w tym stylu!
- Jeśli wchodzą
w takie szczegóły, to znaczy, że oczywiste tropy się nie sprawdziły.
- Nie mają
się o co zaczepić, więc szukają już czegokolwiek…
Szybko
pochwyciła temat. Dr Lecter uważnie obserwował jak pozwala przepływać różnym
pomysłom, myślom, a jej wzrok szybko wędruje między drzwiami, za którymi przed
chwilą zniknął agent FBI, nim samym i stolikiem, gdzie leżała owa gazeta z krzykliwym
nagłówkiem.
Hannibal miał
zamiar wcześniej wrócić do tematu poprzedniej rozmowy, ale widząc jej
zamyślenie, postanowił jej nie przerywać. Wiedział, że aby jej obrona przed
prawdą się rozpadła, potrzebne były właśnie takie chwile. Jeśli Clarice miała
poznać jego prawdziwą naturę, musiała naturalnie poddać się instynktowi.
- Jak Pan
uważa…złapią go? – zadała pytanie niepewnie, ponownie wpatrując się w niego.
Wzrok miała twardy i trochę…jakby rzucała wyzwanie.
- A jak ty
myślisz, moja droga? Złapią go?
Pytania
obojga pozostały bez odpowiedzi.
***
Tej nocy Clarice
wróciła do sierocińca. Już musiała, nie pojawiała się tam od trzech nocy.
Doktorowi akurat dzisiaj było to na rękę.
Gdy nad
ranem, wybrał się na spacer, w pobliskim parku na ławce siedziało już
nieruchome ciało Benjamina Raspaila i czekało na odkrycie. Ciało było ubrane w
garnitur zapinany od tyłu, które szyje się dla nieboszczyków.
Spacerując
sobie ulicą handlową, gdzie sklepy właśnie budziły się do życia, zastanawiał
się nad tym pytaniem dziewczyny. Czy sądzi, że morderca zostanie złapany?
Jeszcze przed
wizytą Grahama, jego odpowiedź bez wahania brzmiałaby „Nie”. Byłby pewny, że
nikt go nie złapie.
A potem
przyszedł ten agent, przerażony, zmęczony … i niebezpieczny. Nie wolno go
lekceważyć. Ten facet jest niepozorny tylko na pierwszy rzut oka.
Jego
rozważania zaprowadziły go do pewnego, drobnego pomysłu.
Przyśpieszył
kroku, aby prędzej dotrzeć do pewnego sklepu. Wiedział, ze gdzieś tu powinien
być. I rzeczywiście. Znalazł go i bez dalszego rozpatrywania możliwości, wszedł
do środka. Przez kilka minut przeglądał towar, aż znalazł coś idealnego.
Kilkanaście
minut później był już pod swoim miejscem pracy. Miał dziś nieco więcej zajęć.
Ułożył sobie grafik tak, aby jutro, w dniu przyjęcia, mieć więcej czasu. I żeby
składniki, z których miał zamiar zrobić jedzenie, zachowały świeżość. A zrobił
sobie większe zapasy. W końcu jeszcze się nie zdarzyło, aby w ciągu 9 dni zabił
i wystawił na widok publiczny aż trzy osoby. Rozpruwacz wcześniej tak nie
działał. Ciekawe co na to śledczy?
***
Miejsce gdzie
znaleziono nową ofiarę zostało dawno zabezpieczone, śladów brak, świadków
również. Ciało przewieziono do kostnicy sądowej, czekało na identyfikacje. Bez
autopsji było już wiadomo, że usunięto organy wewnętrzne, nie było tylko
wiadomo które.
Will siedział
nad aktami i przeglądał wszystko jeszcze raz.
Miał za sobą nieprzespaną noc i kilka kubków kawy. Choć wolałby coś
mocniejszego…Napije się, kiedy skończy.
- Ty nadal
tutaj – Crowford znalazł się ni stąd ni zowąd przed jego biurkiem – Zostawiłem
cię tu zeszłej nocy.
- Nie mam
głowy do snu – wskazał na ogromną kolumnę papierów i zdjęć, które przejrzał.
- Ale do
pracy już owszem? Wykańczasz się, chłopie – nie dostał odpowiedzi, więc zasiadł
naprzeciw Grahama – Nie spytałem cię wczoraj. Jak poszło z tym Lecterem?
- Jak
przewidywaliśmy, czyli nic. Nie pamiętał szczegółów, jedynie konkrety. Streścił
wszystko, jak pamiętał i tyle. Nic co by nam pomogło. Natomiast on od razu
przejrzał moje udawanie poczciwca. Bogaty inteligent, z całą masa antyków w
gabinecie. Ale uprzejmy.
- Jeśli nie
przyniosłeś stamtąd nic to po co kazałaś mi go dokładniej sprawdzić? –
powiedział, rzucając na stół jakieś papiery, które Will dopiero teraz zauważył,
że je w ogóle trzymał.
- Coś
znalazłeś? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nie.
Hannibal Lecter nie figuruje w kartotece policyjnej. Nie miał problemów z
prawem. Skurczybyk nigdy nawet nie dostał mandatu. Nic na niego nie ma, jest
czysty. Powszechnie lubiany i szanowany. Jeśli chcesz przeszukać jego gabinet,
czy dom to nie dostaniesz nakazu. Jest praktycznie nie związany ze sprawą. No
więc… - oparł się łokciem o blat biurka, wpatrując się uważnie w Willa –
Odpowiesz teraz na pytanie? Czemu chciałaś głębszego sprawdzenia i napomykałeś
o przeszukaniu?
- Nie wiem.
- Will… - w
głosie Jacka rozbrzmiał ostrzegawczy ton.
- Coś mnie
męczy, Jack – Graham rozmasował sobie skronie, chcąc pozbyć się bólu głowy –
Nie wiem co. Ale mam to tu, z tyłu głowy. Czuję, że coś mi umknęło, coś czemu
nie poświęciłem należytej uwagi. Może coś dostrzegłem nieświadomie. To musi być
coś co Lecter powiedział, albo co zobaczyłem w jego gabinecie. Ale nie wiem co…
Nie daje mi to spokoju.
- To idź
porozmawiaj z nim jeszcze raz. Może ci się przypomni, co zwróciło twoją uwagę.
- Chyba będę
musiał. Ale nie dziś. Poczekam na wyniki sekcji. Jutro pójdę.
- Ale jutro
jest niedziela.
- Przyjmuje
też w niedziele.
- Co on, nie
ma co robić? – Crowford nie skomentował tego, że Will już znał grafik tego
doktorka. Oznaczało to, że Will mówił poważnie i nie żartował. Ten Lecter
musiał jakoś zwrócić uwagę Grahama.
A to dobra
rzecz. Instynkt i umiejętności Grahama zaprowadzą ich wprost do Rozpruwacza,
Jack był tego pewien. Dlatego pozwolił działać przyjacielowi, jak chciał. Nawet
jeśli inni podchodziliby do tego sceptycznie, on ufał Willowi. A poza tym…te
gnębiące myśli to było jedyne co mieli.
***
Przyjęcie
trwało w najlepsze.
Przy stole
siedział cały zarząd Orkiestry Symfonicznej i wesoło gawędzili. Mieli
szczególne powody, aby być w dobrym humorze. Nie tylko gospodarz, jak zwykle
doskonale zabawiał gości, jego jedzenie było doskonałe, to jeszcze zaświadczył,
że niedługo ponownie ofiaruje spory datek na rzecz orkiestry. W tle grała
przyjemna muzyka fortepianowa.
- A właśnie,
słyszałem, że Raspail nie zjawił się dziś rano na próbie – odezwał się jeden z
mężczyzn – To chyba pierwszy raz. Ciekawe co go zatrzymało.
Lecterowi
nawet powieka nie drgnęła.
- Nie ważne –
odpowiedział mu ktoś inny – Jak dla mnie, nie musi wracać. Jeszcze raz tak
zrobi i wreszcie będzie pretekst by go zwolnić. Jego gra była i będzie
katastrofalna.
- Ale to
wciąż ciekawe, gdzie on się mógł zapodziać.
Tutaj doktor
nie wytrzymał i uśmiechnął się tajemniczo. Benjamin Raspail był tutaj z nimi,
na talerzach, z których jedli jego goście. Stanowił główne danie.
- Hannibal… -
odezwała się kolejna osoba – Powiedz co to za mięso? Przyrządziłeś jej
wybornie. Chętnie spróbowałam zrobić to danie sama.
Uśmiech
doktora nie zmienił się. Odpowiedział najuprzejmiej jak potrafił.
- Raczej nie
da pani rady. Składniki zdobyłem z wielkim trudem i za wysoką cenę, nie
wspominając o czasie oczekiwania. Wszystko to specjalnie na dzisiejszy dzień.
Nie jest warte fatygi na dłuższą metę. Proszę mi zaufać. Ale myślę, że mam coś
na zastępstwo.
Rozmowy
toczyły się dalej, podczas gdy Lecter podawał znajomej przepis na bardziej
„dostępne” dla niej danie.
Kątem oka
lubił patrzeć jak jego goście biorą kolejne kęsy do ust, chwaląc smak, nie
zdając sobie sprawy, że jedzą ludzkie mięso. Zajadają się ze apetytem, ale
gdyby wiedzieli, robili by wszystko, aby zwymiotować. Bawiło go to w pewien
sposób. Satysfakcjonowało go natomiast, że jego ofiara została należycie
poniżona, tak jak sobie życzył.
Gdy obiad się
kończył i nadchodził czas na podanie deseru, Hannibal wstał od stołu.
- Proszę mi
wybaczyć – rzekł do gości – Muszę do łazienki.
Doktor
zostawił na chwilę gości samych, lecz zamiast udać się do łazienki na dole,
poszedł schodami na górę, w stronę swojej sypialni.
Wszedł do
niej i zobaczył jak Clarice czyta jedną z pożyczonych od niego książek na
łóżku. Leżała na brzuchu, czytając. Na jego wejście podniosła wzrok.
- Już koniec?
- Nie,
jeszcze nie. Przyszedłem sprawdzić jak się czujesz.
- Jest w
porządku.
Doktor
podszedł i przykucnął przy krawędzi łózka, aby ich wzrok był na równym
poziomie.
- Ciekawi
mnie… - zaczął pytanie podstępnie - …czemu uparłaś się, żeby na czas przyjęcia
schować się tutaj, a nie przyjść, gdy już wszystko się skończy. Nie byłabyś
wówczas tu uwięziona.
- Bez powodu
– odrzekła lekko, choć odwróciła wzrok – Nie chciało mi się czekać.
- Clarice… -
ujął jej policzek i odwrócił delikatnie twarz, zmuszając ją, aby na niego
spojrzała - …Kiedy się nauczysz, że nie da się mnie okłamać? Skończysz z tym
kiedyś?
- Może mam
nadzieję, że w końcu mi się uda.
- Płonne życzenie
– pocałował ją krótko, po czym dodał, nie siląc się na ukrycie małej
złośliwości – Czyżby ukrywanie się, w świadomości, że ktoś może tu wejść lub po
prostu odkryć twoją obecność zaczęła ci podobać?
- Taa,
jeszcze czego.
Jakieś dwie
sekundy po tej wypowiedzi oboje się zaśmiali. Lecter dał jej jeszcze jednego
całusa, po czym wstał z westchnieniem.
- Została
jeszcze godzinka lub dwie. Wytrzymaj jeszcze trochę.
- Jakoś dam
radę być cicho – powiedziała z udawanym bólem w głosie, przeciągając się na
łóżku.
- Sama tego
chciałaś.
- Wiem, wiem
– machnęła lekceważąco ręką, po czym doktor zniknął za drzwiami.
Miał rację,
jakieś półtorej godziny później, po zjedzeniu deseru i kolejnych pogawędkach,
towarzystwo poczuło się zmęczone i zaczęło się zbierać.
Hannibal oczywiście
z każdym wymienił uprzejmości i pożegnał stosownie przy drzwiach. Każda osoba
nie omieszkała zachwalić jedzenia, atmosfery, czy skomplementować samego
gospodarza.
- Naprawdę
brakowało nam tego, doktorze – rzekł ostatni już gość, starszy pan, obejmujący
żonę – Ostatnio tak mało, Pana widzieliśmy, że już mieliśmy zgłosić zaginięcie.
Lecter
zaśmiał się krótko, udając, że rozbawił go żart.
- Wybaczcie
państwo, po prostu w ostatnim czasie dużo rzeczy…mnie absorbuje – a właściwie
ktoś, ale tego już nie dodał.
Po wyjściu
ostatniego gościa, dr Lecter został sam z całym mnóstwem naczyń do mycia. Choć
mówiąc, że był sam, wydaje się błędne, bo w domu wciąż była Clarice. Doktor od
razu po zamknięciu drzwi poszedł do niej na górę. Nie musiał się obawiać, okna
jego sypialni nie wychodziły na ulicę, więc ci co właśnie wyszli nie mogli
zobaczyć świateł w jego pokoju.
Zastał
Starling skuloną na łóżku i słodko drzemiącą. Książka dawno wypadła jej z ręki.
Musiała jednak z nudów zasnąć. I pewnie ze zmęczenia. Lecz było jeszcze coś do
załatwienia i doktor nie mógł pozwolić jej dalej spać.
Przysiadł na
krawędzi łóżka i delikatnie potrząsnął jej ramieniem.
- Clarice.
Dziewczyna
mruknęła coś niezrozumiale. Zaczęła się powoli wybudzać.
- Doktorze? –
udało jej się otworzyć oczy. Rozciągnęła się niczym kotka.
- Już poszli.
- Nareszcie –
wyrzuciła, wciąż walcząc z sennością.
- Wstań, nie
jadłaś nic od obiadu. Musisz jeść, moja droga. I mówiłaś, że chcesz się
wykąpać. Chodź, zostawiłem dla ciebie porcję w kuchni.
- Dobrze… - z
trudem podniosła się do pozycji siedzącej i przetarła oczy.
Dr Lecter
wziął ją za rękę i pomógł jej wstać. Wyprowadził ją wolno z pokoju, a potem
schodami w dół, dając jej czas, aby mogła się rozbudzić.
Hannibal
skłamałby, gdyby powiedział, że nie wyczekiwał tego. Od dawna, jeszcze zanim
zostali z Clarice parą, doktor wiele razy chciał jej dać do jedzenia coś
„specjalnego”. Na początku nie było kiedy, później ta zakonnica była dobrym
wyborem, ale naprawdę nie miał wtedy jak przenieść organu (a wystarczyłaby
siatka z lodem). Jednakże teraz…to było co innego.
Gdy
przygotowywał obiad i przystawki użył do nich narządów pochodzących od jego
trzech ostatnich ofiar, w tym Raspaila. Specjalnie zrobił tyle, aby starczyło
jeszcze dla jednej osoby, dla jego partnerki. Dziś poda kolejną wskazówkę.
Clarice,
wciąż wpół przytomna usiadła na stołku, przy blacie w kuchni. W jadalni wciąż
było niesprzątnięte, więc musieli zostać tutaj. Dziewczyna nie za bardzo nawet
przykładała wagę wobec tego, co było na talerzu, który Lecter przed nią
postawił. Była zaspana, ale też bardzo głodna. Dopiero kiedy wzięła pierwszy
kęs, poczuła że je mięso. Bardzo smaczne, jak zwykle.
Jednakże
kiedy podniosła głowę…nie wiadomo czemu nagle się rozbudziła.
Dr Lecter
stał nad nią i patrzył. Coś była w jego oczach, które teraz świeciły w całości
na czerwono. To było bardzo rzadkie, zwykle było widać jedynie czerwone
punkciki, a nie całą tęczówkę. Wyglądał on na …
zafascynowanego. A nawet wstrząśniętego, ale pozytywnie.
- O co chodzi?
– spytała niepewnie, widząc, że coś jest na rzeczy.
- Lubię
patrzeć jak jesz.
Lubię patrzeć jak jesz serce mojej ofiary…
Clarice
wzięła kolejny kęs, tym razem sama również patrząc na doktora. Ten śledził jej
każdy ruch. Patrzył jak nabija mięso na widelec, jak go podnosi i wkłada do
ust, jak przeżuwa i połyka. I z jakiegoś powodu jego oczy świeciły za każdym
jej ruchem coraz jaśniej. Co go w tym tak ekscytowało?
Albo przede
wszystkim…czemu to ona także zaczęła się ekscytować?
Coś było w
tej chwili, ale nie wiedziała co. Bycie tak dogłębnie obserwowaną podczas
jedzenia nie przyprawiało ją o dyskomfort. Zaczęła jednak szybciej oddychać, a
skóra stała się bardziej napięta. Była świadoma nawet każdego swojego
mrugnięcia.
Przez cały
posiłek nie odrywali od siebie wzroku. Aż w końcu Clarice skończyła. Nie była
pewna, co się właściwie przed chwilą działo, ale obecnie była równie pobudzona
co Lecter. Tyle, że on znał powód, ona nie.
Ciekawe…kiedy
doktor obserwował jak ludzi z zarządu orkiestry zjadali danie z flecisty, czuł
jedynie satysfakcje i rozbawienie. Teraz satysfakcja owszem była, ale
silniejsza, a widok znikającego jedzenia w ustach dziewczyny poruszało go do
głębi. Powinien był zrobić to wcześniej.
- Dziękuję,
za posiłek.
Nie uszło
uwadze doktora, że dziewczyna szybciej oddychała. Atmosfera działała na nią tak
samo jak na niego. Elektryczność między nimi był wręcz namacalna.
Lecter i
Starling wykonali ruch niemalże jednocześnie. Rzucili się na siebie, ich usta
się zderzyły. To był pełen głodu pocałunek. Jeden z tych namiętniejszych, bez
delikatności. Dziewczyna automatycznie objęła go za szyję, a on chwycił za jej
włosy, nie pozwalając jej się oderwać, gdyby chciała.
Cholera,
chciał jej teraz.
Pierwszy się
oderwał, na co Clarice wydała jęk niezadowolenia.
- Mogę,
Clarice?
Zawsze pytał,
dawał znać. Dawał jej szansę, aby mogła przerwać. Sama przecież mogła chcieć
teraz się napić lub wziąć kąpiel. Ale nie…jego dziewczynka zawsze chciała jego.
- A czy
kiedyś byłam na „nie”?
Nie
zwlekając, Hannibal praktycznie natychmiast porwał Clarice na ręce, ku jej
zaskoczeniu. W ten sposób zaniósł ją do sypialni.
Później,
przez zamglony pożądaniem umysł, do Clarice powracały jedynie urywki wspomnień.
Ona na kolanach, z jego członkiem w ustach, Hannibal odwdzięczający się z równą
mocą, ona z twarzą w kierunku materaca, podparta łokciami, bezwstydnie
błagająca, aby Hannibal ją wziął. I zrobił to.
Tak ostro
jeszcze chyba tego nie robili…ale Starling nie miała by nic przeciwko powtórce.
***
Clarice
obudziły czyjeś kroki.
- Doktorze? –
zaspana, usiadła na łóżku. Pamiętała jak przez mgłę, jak po seksie, Lecter
pomógł jej się umyć i ubrać w piżamę. Ale kiedy zasnęła to już nie pamiętała.
Rany, jeszcze nigdy jej to tak nie wykończyło. Niech szlag ją trafi, jeśli
oprócz śladów ugryzień nie dorobiła się także siniaków.
- Śpij,
najdroższa – doktor właśnie siadał na krawędzi łóżka, obok niej.
- Gdzie Pan
był?
- Sprzątałem.
Clarice
zapaliła lampkę i zobaczyła, że na zegarze było wpół do czwartej rano. Hannibal
musiał bardzo krótko spać, jeśli w ogóle się kładł.
-
Przepraszam, że nie pomogłam Panu – odwinęła się z kołdry i podwinęła kolana
pod brodę. Wyglądała na naprawdę strapioną.
- Nie masz za
co, Clarice. To moja wina, że…tak się zmęczyłaś.
Dziewczyna
zachichotała nerwowo.
- Spał Pan w
ogóle?
- Trochę. Ale
nie byłem zmęczony, więc posprzątałem trochę po przyjęciu.
Na chwilę
zapadła cisza. Lecter nie spuszczał oczu z dziewczyny, która najwidoczniej nie
miała ochoty, aby wrócić do spania. Z zakłopotaniem, skulona patrzyła gdzieś w
bok. Skoro tak, to najlepsza pora na atak tym pytaniem, na które Starling tak
bardzo nie chce odpowiedzieć. Już dość się naczekał.
- Clarice,
powiesz już co cię martwi?
Dziewczyna
nieznacząco drgnęła. Nie uszło to jego uwadze. Ujął jej policzek i delikatnie,
acz stanowczo odwrócił w swoją stronę, aby na niego spojrzała.
- Powiedz mi.
- Ale to
takie…dziecinna głupota.
- Tym
bardziej mi powiedz. Chcę wiedzieć co cię gryzie. Oprócz tego, czego się
domyśliłem.
Starling
przez moment milczała. Doktor puścił jej twarz i cierpliwe czekał. Jej wzrok
przetoczył się praktycznie po całym pokoju, w końcu spojrzała mu pewnie w oczy.
- Nigdy mi
nie odpowiedziałeś – zabrzmiała tak pewnie, jak chciała.
- Nie
odpowiedziałem na co? – zauważył, że z jakiegoś powodu przeszła na ty.
- Na moje „kocham
cię”.
Dr Lecter
uniósł brwi wyraźnie zdziwiony. No tak, tak dużo się zastanawiał, a nie brał
pod uwagę najprostszej rzeczy. Na moment zabrakło mu słów. Clarice, z powrotem
tracąc pewność siebie, odwróciła wzrok.
Niezręczną
ciszę przerwał doktor.
- A czy
ty…nadal mnie kochasz? – Hannibal wiedział, że w głowie dziewczyny musiały się
już zrodzić jakieś podejrzenia co do jego osoby. Musiał się upewnić w tym,
zanim odpowie.
Starling znów
na niego spojrzała. Wyglądał poważnie, nie śmiał się z niej, a nawet był
trochę…wyciszony? Nostalgiczny? Nie wiedziała jak to ująć.
- Tak –
odpowiedziała, bez wahania w głosie – Kocham cię. Zawsze będę.
Kąciki ust
Lectera na chwilę się uniosły, aby z powrotem przybrać poważny wyraz.
- A powiesz
mi, czym dla ciebie jest miłość?
- Słucham? –
zbiło ją z tropu.
Dr Lecter
wstał i zbliżył się do okna. Spojrzał przez nie i zaczął kontynuować tym
dziwnym, melancholijnym tonem.
- Widzisz
każdy z nas przeżywa ją inaczej. Ja tak to widzę. Są tacy co kochają przez całe
życie i tacy co przez zaledwie kilka dni. Niektórzy w obecności obiektu uczuć
stają się nieśmiali i nie są w stanie wykrzesać żadnych słów, lub nawet podejść
do tej osoby. Są tacy, którzy dla miłości poświęcą wszystko, siebie także,
poświęcą się dla drugiej osoby, poświęcą swoje szczęście. A jeszcze inni są
zdeterminowani, aby zniszczyć wszystko i wszystkich, którzy mogą mu
przeszkodzić być z tą osobą, choćby i miał przez to robić podłe rzeczy i tak to
zrobi. A jednak wszyscy oni nazywają owo uczucie miłością, mimo że tak się
różnią. Bo tak naprawdę, to co łączy te wszystkie uczucia to wyjątkowość. Druga
osoba staje się dla nas w pewien sposób wyjątkowa. Jedyna i niepowtarzalna. Tak
czujemy, nie potrafimy inaczej.
Clarice
słuchała jak urzeczona. Doktor w końcu odwrócił się do niej i spojrzał jej w
oczy.
-
Clarice…Boję się ciebie – wyznał prawdę. Zasługiwała by wiedzieć i zamierzał
teraz wyznać co czuje.
- Co? –
wyrzuciła z niedowierzaniem. Była mocno zdziwiona i nie wiedziała co o tym
myśleć.
- Przerażasz
mnie – mówił dalej – Nie pamiętam kiedy ostatnio czegokolwiek się bałem, lub
kogokolwiek. Myślałem, że już nie czuję strachu. Zaatakował by mnie ktoś, nie
bałbym się. Śmierci też nie. Nie czułbym nic, gdybym umierał. Byłem pewien, że
już nigdy nie będę się bał, dopóki nie spotkałem ciebie.
- Nie
rozumiem – wyszeptała wyraźnie, smutna i zmartwiona.
Lecter
podszedł bliżej i uklęknął przy łóżku tak, że Clarice mogła teraz patrzeć na
niego z góry. Przysunęła się bliżej. Ich twarze były teraz bardzo blisko.
- Zamarzłem
od środka dawno temu. I nie przeszkadzało mi to. Sama nie raz zauważyłaś, że
jestem nieludzki. Że moja kontrola jest niecodzienna. Wiele uczuć od dawna było
dla mnie obce. Ale nie przeszkadzało mi to. Bycie takim „zamarzniętym” mi
odpowiadało. Ale kiedy pojawiłaś się w moim życiu… Zacząłem tracić kontrolę.
Myślałem, że potrafię przewidzieć każdą twoją reakcję, ale myliłem się. Czasem
potrafię, ale nie wszystko. Zawsze potrafisz zrobić coś czego się nie
spodziewam. Nie potrafię przejrzeć cię tak głęboko, jakbym chciał. Jeśli chodzi
o ciebie, nie jestem niczego pewien. Jesteś jedynym takim przypadkiem. Działasz
zgodnie z własnym sercem i nie umiem tym zawładnąć. Przy tobie wiele razy
straciłem kontrolę nad własnym zachowaniem, jak na przykład dzisiaj. Nie
reaguje tak przy nikim innym. Tylko przy tobie.
Smutek
odszedł z jej twarzy, a wzruszenie zaczęło przejmować ją, kiedy zrozumiała do
czego Lecter zmierzał.
- I właśnie
to, utrata kontroli nad sobą, niemożność przewidzenia twoich działań wzbudza we
mnie lęk. To twoja wyjątkowość. Boję się ciebie, ponieważ nie wiem jak
postąpisz, nie wiem jak ja postąpię. Rozumiesz już, Clarice?
Wziął jej
twarz w obie dłonie, w czułym geście.
- To mój
sposób, w który cię kocham.
Clarice
zabrakło słów. Nie mogła powstrzymać tego, ze z oczu pociekły jej łezki. A
ostatni raz płakała wiele tygodni temu, w tej kostnicy.
Przytuliła go
z całej siły, nie chcąc jednocześnie, aby widział jej łzy.
- Nie
potrafiłam sobie wyobrazić, że mi to mówisz – wyznała mu, wtulając się w jego
szyję – Lecz jak zwykle mnie zaskoczyłeś. Ty i te słowa… Ja też cię kocham. Bo
przy tobie odzyskałam życie. Rozumiesz mnie. Jesteś i zawsze będziesz
najbardziej wyjątkowym mężczyzną jakiego znałam.
Tak, oboje
pomogli sobie i byli najprawdopodobniej jedynymi osobami, które mogło uratować
tego drugiego. To była bardziej niż wyjątkowe.
Clarice
usłyszała skrzypnięcie szuflady. Doktor wyjął coś z niej, ale nie widziała co.
Drugą ręką odwzajemnił uścisk i usiadł obok niej, aby było im wygodniej.
Dziewczyna poczuła coś zimnego na palcu. Musiała przetrzeć załzawione oczy, aby
zobaczyć co to. A kiedy zerknęła na dół, na dłoń…
… zaparło jej
dech. Zobaczyła tam pierścionek. Srebrny, z średniej wielkości czerwonym
kamieniem.
- Co...to? –
odsunęła się nieco i uniosła dłoń, aby lepiej się przyjrzeć.
- Kupiłem go
wczoraj – przyznał się – Przypominał mi ciebie.
Dziewczyna
potrzebowała chwili, aby odpowiedzieć mu czysto.
- Rozumiem
srebro – pamiętała jego komplement z układem okresowym – Ale czemu ten kamień?
Był on
szkarłatny niczym krew. Nie wiedziała co to za kamień. Może rubin, nie znała
się na tym. Ale na pewno był w pięknym, krwisto-czerwonym kolorze.
- Nie
pamiętasz? To krew mnie do ciebie zaprowadziła.
- Ach tak -
zaśmiała się cicho na to wspomnienie – Moje zranione kolano.
Ten ciemny
zaułek…wyczucie zapachu krwi…opatrzenie rany…tak to się wszystko zaczęło.
- Właśnie –
ujął jej dłoń z pierścionkiem i uniósł ją wyżej, samemu się przyglądając –
Chciałem by on ukoił twoje drugie zmartwienie. Żebyś patrząc na niego, widziała
naszą przyszłość.
-
Przyszłość…? – Czy to możliwe…?
Zapadła
cisza, ale nie krępująca. Dwójka patrzyła się na siebie, czując, że chwila jest
uroczysta. Clarice, wciąż ze łzami w oczach, pochyliła się w jego stronę i
złączyła ich usta.
Ten pocałunek
w niczym nie przypominał tego sprzed kilku godzin. Był delikatny, były w nim
zawarte ich uczucia, to co w sobie nosili. Powolutku, nie śpiesząc się, doktor
położył Clarice na łóżku. Oderwał się na chwilę, przypominając sobie o czymś.
- To na pewno
dobry pomysł? Nie jesteś obolała?
- Nie aż tak,
aby się powstrzymać. Po tym całym przemówieniu, muszę się z tobą kochać.
Inaczej wybuchnę.
- Rozumiem o
czym mówisz.
I tak się
stało. Przez następną godzinę kochali się, powoli i delikatnie. Zupełnie
inaczej niż wcześniej. Czy to delikatny, czy ostry stosunek, i tak zawsze był
„wyjątkowy”.
***
Następnego
dnia była niedziela.
Clarice
obudziła się już parę razy, ale za każdym razem przewracała się na drugi bok i
brała kolejną drzemkę. Kiedy wreszcie miała dosyć spania i czuła się już
wypoczęta, mijała jedenasta.
Doktora dawno
już nie było obok niej. Pracował w każdy dzień tygodnia. Będąc tu w weekendy
zawsze budziła się sama w łóżku. Dr Lecter pozwalał jej się wyspać, gdy miała
wolne, a sam szedł do pracy. Kiedy natomiast zostawała w dni robocze, wstawali
o tej samej porze, a Hannibal odwoził ją w okolice szkoły.
Wstała bez
pośpiechu, ubrała się i zeszła na dół. Na stole w jadalni jak zwykle czekało
śniadanie do odgrzania
Jedząc posiłek,
Starling co chwilę zerkała na pierścionek, który wciąż miała na palcu. Nie
chciała go zdjąć, nawet do snu. W świetle dziennym kolor kamienia jeszcze
bardziej się uwydatniał. Był śliczny i przypominała jej wczorajsza noc. Była
naprawdę…wyjątkowa.
Zachichotała
cicho, gdy zaświtało jej w głowie to słowo.
Dzisiaj
pierwszy raz od dawna było jej jakoś lżej na sercu. Trzecie zmartwienie
należało do przeszłości i zmieniło się w jedno z najszczęśliwszych wspomnień.
Drugie jakoś przestało jej dokuczać, tak jak do tej pory. Jedno spojrzenie na
dłoń z pierścionkiem mówił jej, że wszystko będzie dobrze. Ale jeśli chodzi o
to pierwsze…
Skończyła
jeść, więc umyła talerz i szklankę w zlewie. Wiedziała, gdzie co położyć.
Po krótkim
czasie była już gotowa do wyjścia, żeby jak zwykle dołączyć do doktora w
gabinecie i towarzyszyć mu w przerwach, lecz… zamiast biec tam natychmiast,
poszła do salonu i usiadła w jego fotelu.
- Dość
uciekania.
Miała już
serdecznie dość tego kłucia z boku głowy, tych przebłysków, które próbowały jej
zaświtać przed oczami. Jakby dookoła niej kręcił się wir układanki, a ona ze
strachu przed własną reakcją nie chciała ich poskładać. Nie chciała do teraz.
Niby niewiele się zmieniło, a jednak bardzo dużo dla niej.
Jesteś wojownikiem Clarice. Możesz być tak
silna jak tylko zechcesz.
Słowo Lectera
rozbrzmiały w jej umyśle, jakby stał tuż obok. I popychał ją naprzód, zachęcając
do działania.
Właśnie siły
teraz chciała. Chciała stać się tak silna, aby stawić czoła rzeczywistości,
złożyć układankę w jedno i potrafić przyjąć prawdę na barki. Chciała sprostać
wyzwaniu i odrzucić strach. A jeśli to właśnie było jej pragnienie…to mogła
tego dokonać. Tu, teraz. Bez względu na to, co zaraz pojmie, jej uczucia się
nie zmienią. I o to właśnie jej pewna część się bała…
Clarice
zamknęła oczy i pozwoliła myślom wędrować. Siedziała tak kilkanaście minut, bez
ruchu. Ktoś mógłby wysnuć przypuszczenie, że dziewczyna zasnęła, ale nic z tych
rzeczy. Jej umysł wciąż podążał jednym torem. Przestała uciekać…
Nagle wzrok
sięgnął dalej niż doświadczenia, a blask rozświetlił to, co od dawna nieświadomie
chciała pojąć. Prawdę straszną na dwa sposoby.
Starling
gwałtownie otworzyła oczy. Pusto patrzyła w przestrzeń, choć jej myśli pędziły
jak szalone. Aby się uspokoić znów spojrzała na pierścionek. Lecz krwisty kolor
kamienia jedynie popchnął ją jeszcze dalej.
Na pewno zorientujesz się, że to to, kiedy
na to wpadniesz… - tak jej kiedyś powiedział. Miał rację. Miał cholerną
rację. Ale czy ona na pewno ją ma?
- Muszę to
usłyszeć z jego ust – zdecydowała.
Kiedy biegła
ulicami do gabinetu doktora nie mogła odpędzić od siebie pewnej myśli. A
mianowicie tego, że miała rację, w tym żeby się bać podjąć wyzwanie. Bo jeśli
się nie myli, to jej reakcja na ową prawdę
była naprawdę…przerażająca.
***
Dr Lecter
odprowadził do drzwi pacjenta, z którym właśnie zakończył spotkanie.
- Widzimy się
za tydzień, proszę pana.
- Oczywiście,
jeszcze raz dziękuję, doktorze.
- To moja praca.
Wymiana
uprzejmości trwała, aż pacjent w końcu wyszedł na korytarz. Doktor wyjrzał za
nim, aby sprawdzić, czy następny umówiony pacjent czeka. Godziny tej dwójki
trochę się pokrywały. Jednocześnie zastanawiał się, czy Clarice wciąż śpi, czy może
już tu zmierza. Bo jeśli to drugie to miał nadzieję iż pamięta ona grafik i nie
będzie musiała długo czekać, aż skończy z terapią i będzie mogła się tu wkraść,
jak zwykle.
Czekało go
zaskoczenie.
Pacjent
owszem czekał, ale oprócz niego w poczekalni siedział także niedawno poznany
Will Graham. Nie to, że Lecter się go nie spodziewał. Rozważał tą opcję. Mogła
się zdarzyć ze sporym prawdopodobieństwem, ale mogła i nie. Po poznaniu Willa,
doktor przychylał się do pierwszej opcji.
Udał
serdeczne zdumienie.
- Agent
Specjalny Graham – podszedł od razu do mężczyzny, z uprzejmym uśmiechem na
twarzy – Miło znów pana widzieć.
- Mnie także,
doktorze – obaj uścisnęli sobie dłonie na powitanie – Proszę wybaczyć, że znów
przeszkadzam w pracy. Chciałbym porozmawiać.
- Oczywiście,
rozumiem. Proszę wejść – wykonał gest ręką, aby Will wszedł do gabinetu, a sam
podszedł do pacjenta i zaczął mu tłumaczyć sytuację i prosić o wyrozumiałość.
Graham
dosłownie przez kilka sekund był sam w gabinecie. Przez ten czas jego uwaga
skupiła się mimowolnie na półce z książkami. Tytuły były tak specjalistyczne,
że za bardzo nie wiedział o co w tym chodzi. Było tylko jasne, że są to książki
medyczne, ale to tyle. Na przykład, co może być w książce o neuroanatomii
funkcjonalnej? Coś z budową mózgu…tyle mógł wydedukować.
Dr Lecter
dołączył szybko, zamykając za sobą drzwi.
- A więc,
agencie Graham… - zaczął pierwszy - …mogę znów w czymś pomóc? Mam nadzieję, że
nie okazało się iż opatrywałem jakąś inną ofiarę Rozpruwacza?
- Nie – rzekł
Will pewnym tonem, choć próbował nie nawiązywać kontaktu wzrokowego – Jednakże
pomyślałem, że mógłby Pan nam pomóc w innym sposób.
- Służę swoją
wiedzą – doktor poszedł do swojego biurka i zasiadł za nim. Ruchem ręki
zaprosił agenta FBI, aby dołączył, lecz nie zrobił on ani kroku. Nadal
pobieżnie przyglądał się półce, aby mieć czas na myślenie.
Przez to, że
instynkt kazał mu podejrzewać Lectera, a raczej wyczuł tutaj, w tym miejscu,
jakąś nieprawidłowość, jego świadomy umysł mówił mu, że przesadza, albo przez
przemęczenie widzi Rozpruwacza już w każdym. Dr Lecter nie miał w sobie nic
podejrzanego. No może oprócz braku zdenerwowania (normalnie ludzie byli spięci
w jego towarzystwie, gdy był na służbie). Ale oprócz tego wręcz wyrażał szczerą
chęć pomocy, a jego maniery nie miały nic do zarzucenia.
- Na co
mógłbym się przydać? – zapytał Hannibal, czując, że Will nie bardzo zamierza
zacząć.
- Wiele razy
brał Pan udział w rozprawach sądowych jako świadek, prawda?
- Zgadza się.
Orzekałem o poczytalności. Nadal to robię, kiedy proszą mnie o pomoc. Mówiliśmy
już o tym. Wie Pan o tym doskonale.
- Można więc
powiedzieć, że jest Pan autorytetem, jeśli chodzi o profile psychologiczne
przestępców.
- Jeśli to
powiedziały Panu informacje na mój temat…
Ani nie
zaprzeczył, ani nie potwierdził. Nie wyszedł na aroganta, ani na przesadnie
skromnego. Odpowiedział tak celowo, jednocześnie nawiązując do ostatniej
rozmowy.
- Takie
wyciągnąłem wnioski – Will kontynuował spacer po gabinecie – I pomyślałem, że
mógłby Pan, doktorze, spróbować użyczyć nam umiejętności. Nie w sądzie, a w
sprawie.
- Miałbym
stworzyć profil psychologiczny Rozpruwacza z Chesaepake? – upewnił się Lecter,
jednocześnie notując, że Graham wciąż unika spojrzenia mu w twarz.
- Wiem, że
dałby Pan radę…
I wówczas to
się stało.
Will wreszcie
odwrócił się w stronę doktora i w ciągu krótkiej chwili jego wyraz twarzy
kompletnie się zmienił. Maska opanowania spadła, a pojawił się wyraźny strach i
szok. Hannibal wszystko to zarejestrował i zrozumiał że…
Will Graham
już wiedział, że Rozpruwacz z Chesaepake to dr Hannibal Lecter.
A wszystko
przez wiszącą nad biurkiem doktora średniowieczną rycinę pod tytułem „Ranny
człowiek”…
Obaj natychmiast pojęli, że zaraz rozegra się między
nimi sprawa życia i śmierci. Różnica polegała jedynie na tym, że twarz Grahama
wiele wyrażała, a twarz Lectera nie wyrażała nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz