niedziela, 22 kwietnia 2018

Niektóre z naszych gwiazd... - Rozdział 11


- Powiedziałem nie, Jack. Odszedłem z FBI.
- I nie mówię, że masz wrócić. Po prostu rzuć na to okiem. Nie proszę cię o pracę, a o twoją opinię. Masz nosa w tych sprawach. Zerknij…
Will nie chciał na nic patrzeć. Ale to nic nie zmieniało. Chwilę później już miał przed nosem zdjęcia z dwóch miejsc zbrodni oraz dwie fotografie przedstawiające uśmiechnięte rodziny. To właśnie one padły ofiarą nowego, seryjnego mordercy, który został przez prasę ochrzczony mianem „Zębowa wróżka”.
Crowford i Graham znajdowali się na plaży, praktycznie obecnym miejscu pracy Willa. Były agent FBI od trzech lat mieszkał tu, w tej słonecznej części USA i żył z napraw łodzi. Ożenił się nawet i pomagał w wychowaniu synka jego żony z poprzedniego małżeństwa. On i Molly, jego żona, dzielili razem hobby, w postaci zajmowania się psami z ulicy.
Od trzech lat Will żył w względnym spokoju. I teraz znów, jego były przełożony z biura federalnego przyjechał i mieszał w jego życiu. Oboje wiedzieli, że Graham nie odmówi pomocy, nie potrafi inaczej. Te zdjęcia szczęśliwych, a teraz martwych rodzin, Crowford wziął specjalnie. Wiedział, że to poruszy Willem i nie mylił się. A tamten zdawał sobie z tego sprawę. Przez tą obustronną wiedzę, Graham miał ochotę w coś walnąć.
- Morderca atakuje tylko podczas pełni? – zapytał Will. Nie patrzył na przyjaciela, patrzył na zdjęcia, a wzrok miał nieobecny, jakby już duchem znajdował się w tamtym domu.
Jack powiedział mu wszystko, co mu było wiadomo o sposobie działania tego mordercy.
- To co, Will? – zagadnął, gdy skończył – Pomożesz? Wiesz równie dobrze jak ja, że jesteś najlepszy. Ująłeś ostatnich dwóch. Tylko ty rozumujesz w ten swój własny sposób.
- Robiłem to samo co wy.
- Nieprawda. Nie potrafię wytłumaczyć niektórych z twoich wyskoków. Jesteś najlepszy, dlatego przyszedłem.
- Masz wystarczająco dużo dobrych ludzi.
- Nie takich jak ty. Nikt nie ma twojego instynktu. A ty zaszyłeś się na Florydzie i naprawiasz pieprzone silniki motorówek. Wiem, że ostatnim razem oberwałeś…
Will odruchowo złapał się za brzuch, w miejsce gdzie miał bliznę po cięciu tego doktora…
-…i że to było poważne. Zrozumiem, jeśli powiesz że nie chcesz patrzeć na krew…
- Nie od tego uciekłem, Jack – przerwał mu Graham – Patrzenie na krew i zwłoki to nie problem. Bardziej chodzi o rozumowanie… - mężczyzna jeszcze raz zerknął na zdjęcia uśmiechniętych rodzin i Crowford już wiedział, że go ma – Oni wszyscy nie żyją.
- Owszem, nie żyją. I przy następne fazie księżyca, będą kolejni.
Will mocno ścisnął za róg zdjęcia. Bał się, ale nie mógł tego znieść. Właśnie tego w sobie nienawidził.
- Tylko opinia Jack. Powiem co myślę i koniec. Nie będę walczył tym razem.
- Wiem, o to od początku mi chodziło. Molly mówiła, że wciąż masz te koszmary – nie wspomniał o obsesji opiekowania się psami.
- A kiedy ona ci o tym mówiła?!
- Zanim do ciebie tu podszedłem. Chciała, żebym zostawił cię w spokoju.
Will uśmiechnął się pod nosem.
- Taka już jest…Dobra, pojadę do Waszyngtonu i zrobię co w mojej mocy.
- A potem wrócisz spokojnie tutaj, do żony i dzieciaka. Jak on się nazywał?
- Willy. Dobry chłopiec.
Przez chwilę siedzieli cicho, obserwując morze. Crowford już w sumie zbierał się do odejścia. Nie chciał za bardzo widzieć Molly, w momencie gdy jej mąż oświadczy jej, że jednak pomoże w śledztwie. Jednak Will chciał powiedzieć coś jeszcze.
- Już dawno zarzuciliście śledztwo w sprawie dziewczyny…Lectera, prawda? – zawahał się, zanim wypowiedział to nazwisko. Jack udał, że tego nie zauważył. Zamiast tego wymownie wskazał go palcem.
- I właśnie o tym mówię. Twoje rozumowanie różni się od innych, w dodatku zawsze mając rację. Ty jako jedyny od początku nalegałeś, aby znaleźć tą dziewczynę. Ja sam nie rozumiem dlaczego. Prawda, przestaliśmy jej szukać bardzo szybko. Dlaczego Will? Po co mamy ją znaleźć? Dziewczyna mogła się już pozbierać i żyje teraz własnym życiem. Może zaczęła już wszystko od nowa. Nie ma potrzeby przypominać jej tej traumy. Zresztą nic nowego nam nie powie, a Lecter i tak siedzi.
Graham zasępił się. Nie odrywał wzroku od horyzontu. Sam zastanawiał się na odpowiedzą, której sam nie był pewien.
- Nie wiem, Jack – odrzekł w końcu – Po prostu czuję, że jeśli jej nie znajdziemy to… Coś mi z nią nie pasuje i tyle.
- Co takiego? Czy to dziwne? Wielu z majątkiem Lectera bierze sobie o wiele młodsze kochanki. Takich drani jest na pęczki.
- Ale Lecter nie jest taki – zaraz dodał szybko, żeby kolega mu nie przerwał – Wiem, że zabijał, zjadał swoje ofiary – przeszedł go zimny dreszcz, ale kontynuował – Ale wciąż miał zasady. Dr Lecter nie szuka przyjemności w seksie, to nie ten typ. Pewnie bardziej wolał zabijać, serio. To nie typ napaleńca. Woli inny rodzaj rozrywek i wiesz o tym. A jednak miał jakąś dziewczynę, bezdyskusyjnie. Lecz jeśli chciał ją zabić, czemu trzymał ją tak długo? Porównując zeznania, widywano ją dobrych parę miesięcy. Coś tu jest nie tak…
Crowford nic nie odpowiedział, nie wiedział co. Co prawda zgadzał się z dedukcją Willa, ale wciąż nie widział sensu poszukiwań i nie zamierzał szukać, a zresztą…nie było nawet jak jej znaleźć. Nie mieli nic…

***

Will skłamał. Wiedział, że kłamał już w chwili gdy wypowiadał te słowa. Wiedział co się wydarzy, kiedy zaangażuje się w sprawę. Nie odpuści aż do końca. Tylko opinia…tak, akurat. Wciąż mając w pamięci te zdjęcia, nie przestawał się zadręczać. Przeszukując dom ofiar poznał bliżej nie tylko mordercę, ale i samych mieszkańców…byłych mieszkańców. Nie mógł tego tak zostawić.
Zanim się obejrzał, miał w głowie pewien obraz zabójcy, wiedział co tamten myśli oraz naprowadził śledczych na trop. Dzięki niemu odkryto odcisk palca na powiece pani domu. Teraz nie mógł się już zatrzymać w połowie. Musiał złapać mordercę, dopóki go nie aresztują, nie będzie mógł odczuć spokoju. Nawet jeśli ucieknie na Florydę, do Molly.
Oczywiście były tego konsekwencje. Znów robił to samo, co podczas jego dochodzeń sprzed lat…kupował i pił whisky. Alkohol pozwalał zapomnieć o strachu. W ogóle zapomnieć o wszystkim. I tak właśnie, leżąc w pokoju hotelowym, po wypiciu kilku szklanek, w trakcie czytania raportów z miejsc zdarzeń, pomyślał, że potrzebuje się z kimś skonsultować.
Potrzebował drugiej opinii. Kogoś, kto upewni go w przekonaniu, że nie popełnia błędu. Kogoś, z kim mógłby się skonsultować. Z kimś, kto także rozumuje w wyjątkowy sposób. Kogoś, kto naprowadzi go na nowy trop.
Bezwiednie zaczął głaskać bliznę na brzuchu. Pomimo upływu trzech lat, pamiętał doskonale ten ostry ból, pamiętał widok ostrza zanurzonego w jego brzuchu, te dźwięki cięcia. Czegoś takiego się nie zapomina. Wspomnienie bólu i czerwonych punkcików prześladowały go w koszmarach do dzisiaj, ale…jedynie Dr Lecter nadawał się na tego „kogoś”. W rozumowaniu byli podobni. Najwidoczniej tym razem naprawdę potrzebował go do pomocy w śledztwie.
Następnego dnia powiedział o swoim pomyśle Crowfordowi. Nie był zachwycony, lecz pomógł mu wszystko załatwić. Zadzwonił do dyrektora, dr Chiltona i umówił go na widzenie. Nie było większego problemu, ze względu na sławę Willa.
Chilton nie spodobał się Grahamowi. Był zbyt natarczywy, próbował wyciągać z niego informacje, naprawdę idiotycznymi metodami. Strasznie śliski typ. Lecter musiał go nienawidzić, zwłaszcza, że nie był prawdziwym lekarzem.
I tak oto znalazł się tutaj.
Robił wszystko co w jego mocy, aby uspokoić swoje rozszalałe ze strachu tętno. Nie potrafił ukryć, jak bardzo czuje się niekomfortowo. Przesuwał niespokojnym, ale i czujnym wzrokiem po wnętrzu celi.
Cela różniła się bardzo mocno od innych cel. Tylko ta nie miała krat. Zamiast nich znajdowała się tu szklana ściana. W środku łóżko, stolik i krzesło były metalowe i przyśrubowane do podłogi. Na stoliku leżał niedokończony rysunek i wkłady do ołówków (doktorowi nie pozwalano trzymać prawdziwych, jedynie sam węgiel). Inne, skończone były porozwieszane na ścianach i wyglądały naprawdę ładnie. Głównie były to widoki na znane miejsca. Doktor musiał to rysować z pamięci, inaczej nie miał jak, i patrząc na te szczegóły, były one naprawdę imponujące. Ta cela również jako jedyna, miała przymocowaną do ściany półkę z książkami.
A oczywiście, na środku niej stał on. Jedyne co się w nim zmieniło przez te trzy lata to jego głos. Miał w sobie teraz dziwny, metaliczny ton. Wyglądał na tak samo opanowanego, co na wolności. Gdyby nie więzienny strój, można by nawet powiedzieć, że elegancko.
I oczywiście nie wspominając o tym zimnym wzroku, od którego człowiek dostawał tego specyficznego bólu głowy, jakby ktoś próbował się tam dostać. Will ani podczas przesłuchań, ani teraz nie potrafił utrzymać z nim kontaktu wzrokowego. Nie miał jednak już złudzeń, że zdoła ukryć swój strach. Nie…co do tego już wyzbył się nadziei. Doktor widzi każdą jego emocję.
- Podasz, w końcu cel swojej wizyty, Will? – spytał, wysłuchawszy wstępnej gadki i krótkiego opisu sprawy. Znał ją zresztą, dostawał tu pocztą gazety z drugiej ręki. Choć oczywiście przynoszono mu już jedynie luźne kartki. Pielęgniarz zawsze wyjmował wszywki.
- Chciałem dać Panu możliwość sprawdzenia, czy jest Pan mądrzejszy od zabójcy. Dowiedz się, czy jesteś sprytniejszy od niego.
- Próbujesz mną manipulować, odwołując się do próżności? Will, dobrze wiesz, że to nie zadziała – już od procesu, dr Lecter nazywał go po imieniu - Dlaczego miałbym ci pomagać?
- To może zadziała możliwość dostępu do komputera, materiałów archiwalnych i mikrofilmów. Może nawet do tych, na których ci zależy.
- A teraz przekupstwo. Zaczynasz się uczyć, ale ta oferta nie jest zbytnio  atrakcyjna.
- Lepszej nie będzie. Taką oferuję ja, może Chilton wymyśli coś lepszego.
- Ach tak, dr Chilton…urocza osobowość, co o nim sądzisz?
- Nic nadzwyczajnego – odparł zgodnie z prawdą.
- Prawda. Doktor filozofii, to jego prawdziwy tytuł. Kiedyś jego poczta niechcący trafiła do mnie. Odkryłem ciekawe rzeczy….Pewnie cały czas obserwował cię kątem oka, prawda? Musiałeś to zauważyć.
- Powie mi Pan swoją opinię, czy nie? – Will zaczynał się jawnie irytować.
Lecter przez kilka sekund przeglądał się mu bacznie, przez co Grahaama przeszły kolejne fale zimna.
- Jak mnie złapałeś? – zapytał zamiast odpowiedzieć. Chciał z czymś skonfrontować Willa – Uważasz, że jesteś sprytniejszy ode mnie, skoro mnie złapałeś?
Nie, Will nie miał ochoty na te gierki. Nie wciągnie się w to. Nie ma nic gorszego niż pozwolić Lecterowi mieszać w swojej głowie. Wejdzie i poczyni nieodwracalne szkody.
- Do widzenie, doktorze – już wstawał z krzesła, straciwszy nadzieję na normalną wymianę zdań, ale doktor go zatrzymał.
- Przyślij mi tu akta sprawy, a powiem ci co o tym myślę.
Will położył dokumenty na kładce i wysłał je do celi Lectera. Ten wziął je i zaczął przeglądać.
- Daj mi godzinę – zdecydował – Zapoznam się z nimi do tego czasu.
Były agent specjalny nie skomentował tego. Miał właśnie wyjść, żeby tą godzinkę przesiedzieć gdzieś wyżej, w poczekalni, ale zatrzymał się kiedy coś ujrzał.
Jeden z rysunków na ścianie celi różnił się od pozostałych. Scena rozgrywała się na klifie. Stała na nim dziewczyna i wpatrywała się w nocne niebo. Gwiazdy były wyraźnie podkreślone. Gdzieś z tyłu, za dziewczyną stała owieczka i wpatrywała się w ową postać z odległości, jakby się zastanawiając, czy podjeść. Narysowana dziewczyna stała tyłem, więc można było widzieć jedynie jej długie włosy i długą, aż do ziemi suknię.
Graham nie mógł przez moment oderwać wzroku od rysunku.
- Jeśli chcesz o coś zapytać, to pytaj.
Słowa Lectera wybiły go z zamyślenia. Przeniósł wzrok na niego. Doktor zdążył już usiąść na swoim łóżku i przeglądał dokumenty. Trudno było uwierzyć, że zauważył jego zamyślenie nad rysunkiem, a jednak tak musiało być.
Doktor, nie otrzymawszy odpowiedzi, spojrzał na Willa znad papierów. Szkło, które ich  oddzielało nie zmniejszało wrażenia, jakie Lecter wywoływał u ludzi. Teraz Graham był pewny, że za tym wzrokiem kryje się coś więcej…doktor był zły.
- Ten rysunek… - Will zebrał się na odwagę. Jeśli mógł zebrać jakiekolwiek informacje, to właśnie w ten sposób -…przedstawia kogoś?
- Tak – powiedział prawdę, lecz nie kwapił się by powiedzieć coś więcej.
- To jest… - zawahał się, nie wiedział jakiego słowa użyć, aż w końcu zmusił się, aby mówić dalej - …ta twoja dziewczyna?
Dr Lecter zaśmiał się drwiąco.
- Taka ostrożność w słowach… - znów cichy śmiech – Skoro chcesz wiedzieć to tak, to ona.
- Kim ona jest?
Doktor spojrzał na niego niemalże z politowaniem, a drwina go nie opuszczała.
- Wytłumacz mi, dlaczego miałbym ci powiedzieć?
Nie było powodu. Will wiedział, że nic nie wyciągnie tym pytaniem, ale czuł, że będzie tego żałować, jeśli nie spróbuje.
- Nie musi Pan, doktorze…
- Co tak napędza twoją ciekawość, Will? Masz nadzieję, że ona posiada jakieś nowe dowody? Raczej nie, bo dla mnie to już bez znaczenia. A może kieruje tobą współczucie i chcesz zobaczyć, czy biedaczka pozbierała się po traumie jaką jej zaserwowałem? Upewnić się, że na nowo ułożyła sobie życie? A może na odwrót i chcesz je ponownie wywrócić do góry nogami? Albo… - tutaj zrobił pauzę. Will, nie wiadomo czemu, przełknął głośno ślinę - …ona cię interesuje. Chcesz ją poznać.
To nie było pytanie. Doktor trafił w sedno.
Nagła fala odwagi, rozwiązała Grahamowi język. Wyłożył to, co od trzech lat w małym stopnie nie dawało mu spokoju w tej sprawie.
- Wiem jakim typem jesteś, doktorze. Zabawy nastolatkami nie są w twoim stylu. Tego typu relacje dla seksu i pieniędzy prędzej obudzą twój niesmak niż zainteresowanie. A jednak mamy dowody i zeznania, że trzymałeś przy sobie jakąś nastolatkę. Ale to nie wszystko…nie powiedziałeś o niej nikomu, nie przedstawiałeś. Ukrywałeś ją, nie chciałeś aby się o niej dowiedziano. Nawet teraz, narysowałeś ją tak, aby nie było widać twarzy. Robiłeś to wszystko, aby jej nie znaleziono. Wiedziałeś, że istnieje ryzyko aresztowania i chciałeś ją trzymać od tego z daleka. Ktoś mógłby powiedzieć, że po prostu zamierzałeś ją zabić, ale mogłeś to zrobić niezliczoną ilość razy, a nawet jeśli takie byłyby twoje zamiary, na pewno nie zabierałbyś jej do łóżka…Ty przez cały ten czas ją chronisz.
Lecter nic nie mówił, lecz widać było, że słucha uważnie.
- Może być tylko jeden powód dla którego trzymałeś ją przy sobie. Po prostu…polubiłeś ją – w jego ustach to brzmiało jako coś niewiarygodnego – Przykuła twoje zainteresowanie.
Dalej cisza. Choć dyskomfort zaczął powracać pod wpływem tego obserwującego wzroku.
- Ale z jakiegoś powodu…mi to nie wystarcza. Sympatia to za mało, abyś zrobił aż tyle.
- Sądzisz, że gdybyś ją poznał, znalazłbyś odpowiedź? Na to czemu jest aż tak wyjątkowa?
- Może…
- Wiesz, że kiedy przyszedłeś przesłuchać mnie po raz pierwszy, moja dziewczynka chowała się w pokoju obok i podsłuchiwała naszą rozmowę? – Lecter uśmiechnął się, widząc szok na twarzy Willa, ale to mu nie wystarczało. Mógł to popchnąć dalej i zamierzał to zrobić zaraz.
- Dlaczego… - wyrzucił z siebie Graham – Dlaczego trzymałeś ją aż tak blisko?
- A dlaczego ty się ożeniłeś, Will? Nie zadawaj niepotrzebnych pytań.
Niby miał jakieś wewnętrzne przeświadczenie, że dr Lecter woli nie zniżać się do kłamstw, ale w to Graham nie potrafił uwierzyć i pewnie nawet nie chciał. Potwór, którego nikt nie potrafił zdiagnozować, zrozumieć czym był, nie był zdolny do uczuć w jego pojmowaniu.
- A może… - ponownie doktor zabrał głos – To nie ciekawość tak tobą kieruję w znalezieniu jej? Przynajmniej nie w takim stopniu, w jaki sobie wmawiasz.
- Co masz na myśli? – spytał były agent podejrzliwie.
- Może to nie o nią się martwisz, a właśnie…jej się boisz? – Will drgnął nieznacznie – Przyznaj się. Nie wierzysz, że osoba, którą trzymałem przy sobie tak blisko, jest normalna. Chcesz się upewnić czy nie stanowi zagrożenia. Uważasz ją za anormalność, ponieważ spotykała się ze mną – w tym zdaniu kryła się notka groźby – Ktoś, kto dobrze mnie znał i się nie bał, musi stanowić patologię, co?
- Tego nie powiedziałem.
- Ale tak uważasz w podświadomości. Nie oszukasz mnie, Will.
- Wiedziała o twoich zbrodniach? – spytał, pomimo iż czuł się całkowicie rozszyfrowany.
- Nie, choć myślę, że coś podejrzewała.
- Nie wiesz, gdzie może być? – kuł żelazo póki gorące. Lecter się rozgadał, chciał z tego wyciągnąć jakieś wskazówki, lecz się przeliczył.
- Nie wiem.
Jeśli wcześniej Will był w szoku, to teraz poziom jego zdumienia wzrósł dwukrotnie. Dr Lecter…nie wiedział?
- Ale…ale…musisz mieć jakieś teorie. Znałeś ją, wiesz co mogła zrobić. Potrafisz to przewidzieć.
- Mam ich kilka, ale za żadną nie poręczę. Moja dziewczynka nie jest tak przewidywalna. Jak raz myślę, że zrobi to, to mogę się mocno rozczarować. Choć nie zawsze, przyznam. Różnie bywa.
Will zaniepokoił się tym, że doktor wciąż używa wobec tej dziewczyny słowa „moja”, jakby to wciąż było aktualne. W dodatku znów brak wiary w jego słowa wziął górę.
- Chociaż… - głos Lectera nieco zmienił ton. Doktor spojrzał na przeciwległą ścianę jego celi, a jego wzrok zdawał się patrzeć gdzieś w dal, gdzieś gdzie nikt nie jest w stanie dotrzeć poza nim -… mimo iż nie potrafię przewidzieć jej działań, to jednego jestem pewien.
Uniósł nieco podbródek, a jego uśmiech stał się bardziej szczery.
- Gdziekolwiek ona jest…ona walczy.
Nic więcej Will Graham nie zdołał wyciągnąć. Zostawił doktora na godzinę, aby zapoznał się z aktami sprawy. Podczas tej przerwy doświadczył dość silnego rozdarcia.
Z jednej strony chciał odnaleźć tą niemalże już legendarną kochankę kanibala i upewnić się, że jest z nią w porządku i czy nie stanowi zagrożenia, ale z drugiej strony bał się tego, co mógł odnaleźć.
Ktoś, kto przykuł uwagę tego szaleńca…naprawdę chciał się dowiedzieć?
Pieprzyć to! Miał dość. Właśnie dlatego uciekł od tego całego gówna i teraz też ucieknie, kiedy tylko będzie mógł. Pomoże po cichu znaleźć tego zabójcę, a potem znów ucieknie na Florydę…do Molly. Wtedy wszystko będzie dobrze.
Po kolejnej rozmowie z Lecterem, doktor owszem nieco był pomocny, ale skończyło się na tym, że Will musiał niemal uciekać z budynku, tak bardzo roznosił go lęk i okrutne słowa, które bezbłędnie uderzały w jego czułe punkty.
Złapałeś mnie, ponieważ jesteśmy podobni
Powinien być na to gotowy. Od początku przecież wiedział, że Lecter znajdzie sposób, aby zadać mu ból, nawet pomimo oddzielającej ich szklanej ściany…I udało mu się.

***

Clarice była w złym humorze. Niby wiedziała, że raczej nic z tego nie wyjdzie, ale jakoś nie mogła wyzbyć się nikłego uczucia nadziei, które spełzło na niczym.
- I właśnie dzięki temu eksperymentowi, Skinner udowodnił, że wzmocnienie pełni istotną rolę w procesie…
Behawioryzm stał się ostatnio wiodącym nurtem w psychologii i z niej ostatnimi czasy było najwięcej wykładów. Clarice jednak nie bardzo zgadzała się z niektórymi twierdzeniami. Behawioryzm zniżył ludzi do rangi robotów i ignorował całe jego wewnętrzne przeżycia, które u niej pełniły bardzo ważną rolę.
Starała się ignorować wykład. O wiele bardziej wyczekiwała tych następnych. Uczęszczała na dwa rodzaje fakultetów, głównie kryminologię z psychologią. Te kierunki były wymagane, jeśli chodzi o akademię FBI w Quantico. Upewniła się już dawno jakie kryteria należy spełnić, aby zostać przyjętym.
- Psst, Starling! – ktoś za nią syknął jej imię.
Odwróciła się i zobaczyła swoją znajomą ze studiów, Ardelię Mapp.
- Chodzą słuchy, że chodzisz z Dennisem Kingiem. To prawda?
Clarice uniosła brwi, wielce zdziwiona.
- A kto to jest?
Ardelia zachichotała cicho pod nosem, aby wykładowca nie słyszał.
- Wiedziałam, że kłamie, dupek jeden. Wciąż się przechwala, że z tobą chodzi. Coś zbyt niewiarygodne historyjki wymyśla. To ten wysoki, nieco rudawy mięśniak, co chodzi z nami na…
- A, już wiem który – przypomniała sobie szybko – Rozpowiada historyjki mówisz…chyba muszę się z nim rozmówić – ton jej głosu nie wskazywał na to, że dziewczyna zamierza użyć perswazji, jeśli chodzi o to nieporozumienie.
- Tylko nie uszkodź go za bardzo – ostrzegła Ardelia, ale nie mówiła zbyt poważnie – Nasza prymuska nie może zostać wyrzucona przez tego debila.
- Jestem już przyzwyczajona. Takie rzeczy zdarzają mi się już od liceum. Czy to nastolatki, czy młodzi dorośli…wszyscy są tak samo dziecinni… i tak samo podatni na prawy sierpowy.
Ardelia znów zaśmiała się na ten komentarz, lecz tym razem wykładowca usłyszał je i obrzucił nieprzychylnym wzrokiem. Do końca wykładu obie siedziały cicho.
Tak, odkąd Clarice zaczęła studia, wypruwała sobie żyły przy nauce, aby zostać jedną z najlepszych na roku. Włożyła w to tyle pracy, że ostatnio narodziła się w niej myśl, że może jednak warto spróbować…
Lecz niestety, w jej torbie leżała teraz zgnieciona kartka papieru, która oznajmiła jej decyzję dyrektora Szpitala dla Psychicznie Chorych Przestępców w Baltimore. Była to odmowa. Jej oceny nie wystarczyły. Pozycja zwykłej, ciekawej studentki nie była na tyle mocna, aby pozwolono jej odwiedzić szpital. Zwłaszcza, że wokół doktora stosowano specjalne środki ostrożności.
Niby od początku była nastawiona na odmowę, ale…i tak czuła rozczarowanie. Trzyletnia praca zdawała się na razie na nic. To wciąż było za mało.
„Potrzebuję więcej siły” – pomyślała, starając się zdusić jej zły nastrój, który tylko wzrósł przez nowiny koleżanki o plotkach, które roznosi jakiś nieznany jej kretyn. Potem się z nim policzy.
Po skończonym wykładzie, dziewczyny wyszły razem. Choć Clarice nie zależało na przyjaźniach, musiała się przed sobą przyznać, że Ardelię nie mogła nie obdarzyć sympatią.
- Odrzucili twój wniosek? – spytała Ardelia.
- Tak – przyznała z gorzką nutą w głosie.
- Może to i lepiej. Ja bym nie chciała widzieć się z tym psycholem twarzą w twarz.
Clarice wiedziała od dawna, że potrzebuje dobrej przykrywki i powinna ukrywać jak najmniej faktów, aby nigdy jej nie wytknięto jakiegoś kłamstwa. Musiała być wiarygodna. Właśnie dlatego, praktycznie od początku studiów, nie ukrywała przed innymi, że chce studiować przypadki seryjnych morderców i oni leżą głównie w jej zainteresowaniach.
Dzięki temu dla wszystkich było wiadomo nie tylko, że jest w głównej dziesiątce najlepszych studentów, ale również to, co stanowi główny przedmiot jej studiów. To stanowiło idealną wymówkę. Dzięki temu nikt się nie dziwił, kiedy próbowała w ramach „badań”, dostać pozwolenie na widzenie się z Hannibalem Lecterem. A jej wysokie oceny zapewniły jej niezłą pozycję. Dodatkowo fakt, że znano jej zainteresowania mógł nieświadome nakłonić ludzi, aby jej pomogli gdyby usłyszeli o jakieś okazji lub dowiedzieli się czegoś i podzielili się z nią tą wiedzą. Oczywiście uważała, aby nie studiować jedynie przypadku Lectera, taka wybiórczość wzbudziłaby podejrzenia. Musiała być bardzo ostrożna w swoich działaniach.
Lecz najwidoczniej, ani status prymuski, ani prowadzone od lat badania nie wystarczały na dostanie się do doktora.
- Ten psychol mógłby mi pomóc w mojej pracy – w myślach zaczęła się czuć winna, że tak powiedziała, ale nie miała wyboru. To były pozory. Wpatrywała się w swój srebrno-czerwony pierścionek, wykrzykując w głowie słowa przeprosin.
- Widzisz, w tym świecie wiedza nie wystarczy. Pewnie trzeba mieć też znajomości.
Clarice drgnęła, lekko zaskoczona.
- Możesz…mieć rację, Ardelia.
To mogło być to. Powszechnie, podświadomie niektórzy wiedzieli, że seryjne morderstwa to jej główny rodzaj zainteresowań w temacie kryminologii. Zdobyła wysokie oceny i było niemal pewne, że przyjmą ją do akademii. Ale nawet jak już będzie się uczyć na agenta FBI, to wciąż może być za mało. Znajomości to jedyne czego jej brakowało, aby pozwolono jej na widzenie doktora. Ktoś musi ją zarekomendować.
- Będę musiała nad tym pomyśleć – przyznała na głos, a w myślach dodała.
„Celowa manipulacja…jeszcze tego nigdy nie robiłam. Rozpowszechnianie fałszywego wizerunku owszem, ale wkupienie się w czyjeś łaski jeszcze nie…Ale muszę spróbować. To może być ostatnia nadzieja. Cierpliwości, nie śpiesz się. Osiągnę swój cel, choćby nie wiem co”
Mój mały wojownik”
Ten doktor w jej głowie nigdy się za daleko nie oddalał. Dzięki temu głosowi, który sam odzywał się w jej głowie, miała miłe uczucie, że nie jest sama. I wciąż napędzało ją to do działania.
Fałszywa reputacja nie wystarczy? Pozory to za mało? A więc sięgnie po więcej.

***

- Ej ty, pedale!
Jedenastoletni Alex odwrócił się za siebie. Trzech starszych gostków patrzyło na niego zaczepnie.
- Do mnie mówicie? – odpowiedział nieco za spokojnie.
- Do ciebie, transie.
Takie przezwiska ostatnimi czasy coraz częściej się pojawiały. Wszystko przez to, że Alex z wiekiem wcale nie tracił na urodzie. Wciąż był za ładny jak na chłopaka, a w dodatku zaczął zapuszczać włosy, przez co raz czy dwa wzięto go za dziewczynkę. Zapuszczał je jednak tylko po to, aby wesprzeć Victora, który także nie ścinał włosów i miał je o wiele za długie. Chciał mu w tym otrzymać towarzystwa, aby nie był sam.
- Nie mam czasu. Jestem umówiony z przyjaciółmi.
- Co, chcesz uciec do swoich napakowanych kumpli? Jak nie ma obok tych dwóch wielkich gnojków, to nie ma kto cię bronić? Ciekawe co robisz, żeby się z tobą zadawali? Obciągasz im obu?
„Damien i Al zabiliby cię jakby to usłyszeli” – pomyślał Alex, a głośno powiedział.
- Czemu pytasz? Też chcesz specjalny serwis?
- Co ty pieprzysz pedale…
Nagle gdzieś zza pleców tej trójki, rozbrzmiał dziewczęcy głos.
- Mówią, że ci co najbardziej obrażają wszystkich takimi zwrotami, sami mają ciągoty w stronę tej samej płci i chcą to wyprzeć poprzez agresję.
Trójka obróciła się do tyłu i zobaczyła śliczną dwunastolatkę. Uśmiechała się szyderczo w ich stronę, podczas gdy wiatr rozwiał jej czarne włosy. Oczywiście grupka bardziej niż się przejąć, wolała ordynarnie zacząć się gapić na jej odsłonięte nogi. Lynn nosiła dość krótką, czarną spódniczkę. Właściwie im lat jej przybywało, tym bardziej odsłaniała ciało. Mogło to być pewne sprzężenie zwrotne co do przeżytego przed laty gwałtu.
- Niunia, nie wtrącaj się.
- Lynn, sam się tym zajmę – oznajmił Alex pewnie, ale zaraz dodał – Jesteś sama? Reszta jeszcze nie dotarła?
- Ależ jesteśmy.
Niczym spod ziemi, z różnych kierunków zaczęły schodzić się kolejne nastolatki, idealnie okrążając grupkę napastników. Czternastoletni bracia byli jeszcze bardziej wyrośnięci i przerażający niż trzy lata wcześniej. Można było ich pomylić z licealistami. Irene najmniej urosła, ale nieco też wyładniała, choć wciąż ustępowała urodzie swojej koleżance. Jednakże jeszcze mniej zmian było widać w Victorze, ponieważ jego fryzura nic a nic się nie zmieniła. Długie włosy i grzywka ciągle przysłaniały twarz.
- I…I co?! – krzyknął jeden z rozwydrzonych nastolatków, zaczynając się nieco denerwować – Tacy z was tchórze?! Myślicie, że skoro macie przewagę liczebną, to macie z nami szansę?! – pomimo tych odważnych słów cała trójka zaczęła nieco niespokojnie rozglądać się na boki, szukając ratunku. Byli jednak sami w tym dobrze zalesionym parku, w dodatku wieczorem. A cała szóstka otoczyła ich całkowicie.
- Nie ma żadnej przewagi – powiedział Al, wyszczerzając zęby – Nie będziemy się mieszać, jeśli będziecie bić się fair. Alex sam to załatwi, jak sam to ujął.
Grupka nie za bardzo im uwierzyła, ale szybko zmieniła zdanie, gdy ta piątka wyszła z kręgu i odsunęła się na bok, zostawiając kolegę samego naprzeciw nich.
- Dobra, załatwmy tego pięknisia.
Przywódca rzucił się pierwszy. Zdumiał się, kiedy jego cios nie trafił w cel. Alex zrobił unik i sam uderzył go w bark. Pozostała dwójka dołączyła, ale nic to nie zmieniło. Alex był o wiele od nich szybszy i zwinniejszy. Unikał każdej pięści. Co prawda jego ciosy były trochę słabsze, ale ilość nadrabiała jakość. Wystarczyło kilka minut, aby dwójka już leżała na ziemi, a przywódca ledwo się trzymał na nogach.
- Ty skur… - jeden z leżących na ziemi podniósł się i chwycił leżący na ziemi kij, aby załatwić to raz na zawsze i zabiec przegranej przyjaciela. Lecz nie zdążył nawet się zbliżyć do Alexa. Otrzymał od tyłu o wiele silniejszy cios.
- Zagrałeś nieczysto – to był Victor. Przycisnął go stopą do ziemi, i to samo zrobił Al wobec trzeciego chłopaka.
Tymczasem Alex wykręcał już liderowi ramię do tyłu i przyciskał go kolanem do ziemi.
- Puszczaj! To boli! – zawył głośno.
- Przeproś!
- Odpieprz się!
- Powiedziałem przeproś – wykręcił ramię jeszcze mocniej, przez co rozległo się kolejne wycie z bólu. Chłopakowi zaczęły cieknąć łzy. Bolało jak cholera, a jeszcze tylko trochę, a ten gość złamie mu rękę. Naprawdę niewiele brakowało…wystarczy, że wygnie jeszcze odrobinę…
- Przepraszam! – krzyknął przez łzy.
- Powiedz, że jesteś spasionym, głupim prosiakiem i sam jesteś pedałem.
- Jestem pedałem i spasionym, głupim prosiakiem!
Alex puścił ramię przeciwnika. Tyle mu wystarczyło. Machnął ręką w stronę kolegów.
- Chodźmy stąd, już skończyłem.
Szóstka przyjaciół odeszła, pozostawiając pobitą trójkę na ziemi.
- Czy mi się wydaje, że im bardziej lata lecą, tym więcej mamy takich sytuacji? – zaczął Damien.
- Głupota ludzka rośnie z wiekiem – zadecydowała Irene.
- Przyzwyczailiśmy się już, że się nas czepiają – powiedział Victor – Przyznajmy szczerze, rzucamy się w oczy. Nic dziwnego, że przyciągamy prześladowców.
- Tego już raczej nie zmienimy. I dobrze, osobiście nigdy mi się to nie znudzi – Al jak zwykle uśmiechał się w dziwnie psychopatyczny sposób. Jego brat natomiast wolał zachować pozory i wyglądać bardziej cywilizowanie.
- Wiem o czym mówisz – jego uśmiech był bardziej ludzki, lecz co z tego, skoro obaj byli tak duzi jak na czternastolatków, że i tak wzbudzali strach gdziekolwiek się pojawili.
- Może sobie darujemy ten trening, skoro już skopaliśmy komuś tyłek? – podsunęła Irene – Co ty na to, Lynn?
- Przecież tylko Alex ćwiczył. My nie zrobiliśmy nic.
Zwykle spotykali się tu w większość wieczorów, aby w sekrecie uczyć się od braci jak się bić i ćwiczyli, aby nabrać siły. Dzięki tym treningom, każdy nauczył się tyle, że mogli całkiem nieźle bronić się przed takimi rówieśnikami, a może i dorosłymi (jeśli chodzi o bliźniaków to na pewno). Nawet Alex, jak było widać, wyrósł nieco z bycia najsłabszym mazgajem w grupie.
- Oj nie zaszkodzi raz na jakiś czas – powiedział Alex – I tak nikomu się nie chce. Porobimy dziś coś innego, proszę Lynn.
Dziewczynka zastanawiała się chwilkę, ale w końcu ugięła się pod proszącym spojrzeniem piątki przyjaciół.
- No dobra. W sumie też mi starczy wrażeń. Zróbmy coś normalnego. Może pizza?
- Za! – odkrzyknęli wszyscy, lecz zanim Lynn zdążyła choćby zrobić krok w stronę wyjścia z parku, Damien zagrodził jej drogę.
- Co jest? – spytała zaskoczona.
- Ja i Al przegraliśmy wczoraj zakład z chłopakami i przez to musimy teraz zebrać całą odwagę i zrobić z siebie idiotów.
- Ty i Al… – dziewczynka spojrzała do tyłu i zobaczyła, że drugi brat także zagrodził drogę Irene i stał przed nią. Victor i Alex stali z boku i uśmiechali się złośliwie. Co tu się działo?
- W pewnym sensie dostarczyli nam wymówki, żeby wreszcie to zrobić. Gdyby nie zakład, odłożylibyśmy pewnie to na kolejny rok, a tak to trzeba zrobić z siebie kretyna nieco szybciej – rzekł Al, nie odrywając wzroku od tak samo zaskoczonej jak jej przyjaciółka, Irene.
- O co wam chodzi?
- Już mówimy. Alex, Victor, jesteście świadkami.
Bracia naraz wzięli głęboki oddech, chcąc się uspokoić. Od dawna wiedzieli, że kiedyś odważą się na ten moment.
- Irene… - zaczął Al.
- Lynn… - zaczął Damien i razem z bratem dokończyli resztę zdania, dokładnie tak samo i niemalże jednocześnie.
- Lubię cię bardziej niż przyjaciółkę. Chcesz ze mną chodzić?
Na moment wstrzymano oddech. Victor i Alex z napięciem obserwowali scenę dwóch wyznań. Bliźniacy chyba po raz pierwszy w życiu czuli się nerwowo, czekając na odpowiedź. Dziewczynki natomiast były bardziej niż zdziwione. Wpatrywały się w chłopaków szeroko otwartymi oczami.
Pierwsza odzyskała równowagę Irene. Szybko powróciła jej poważna i nic nie wyrażająca ekspresja. Jej odpowiedź była krótka, prosta i wypruta z emocji.
- Ok – tylko tyle, ale wystarczyło, aby chłopakowi wrócił oddech. Właśnie za to tak bardzo ją lubił. Od dawna…
A więc Al i Irene zostali parą. Zostali tylko…
Wzrok czwórki odwrócił się w stronę Lynn, która wciąż nie wyszła z oszołomienia.
- Mówisz serio? – wykrztusiła.
- Myślisz, że inaczej zrobiłbym z siebie idiotę na oczach reszty? Tak, mówię serio! Zostaniesz moją dziewczyną, Lynn?
Dziewczynka udała wahanie nieudolnie, ponieważ się uśmiechała.
- A dlaczego by nie! – wykrzyknęła w końcu. Jej reakcja już z całą pewnością była bardziej radosna. Skacząc z ekscytacji, sama rzuciła się chłopakowi na szyję.
Kilka minut później szli już przez park. Dwie nowo upieczone nastoletnie pary szły przodem, trzymając się za ręce. Victor i Alex szli nieco z tyłu, aby dać tamtym przestrzeń.
- Ale się dobrali… - powiedział Alex.
- Cóż, może to i bracia bliźniacy, ale gust to mają kompletnie odwrotny.
- Racja – chłopiec zaśmiał się cicho, aby po chwili zmarkotnieć przez następną myśl.
- Co jest? – spytał Victor.
- Przez to, że tak wyglądam…każdy przezywa mnie pedałem. Tyle, że ja…sam już nic nie wiem…to naprawdę takie złe? Sam tak myślę, ale… - wyglądał, jakby chciał się rozpłakać. Pomimo nabrania siły, Alex wciąż był tym najwrażliwszym i delikatnym w paczce. Jego reakcja mogła się wziąć stąd co przeżył przed laty. Wspomnienia tego gwałtu w toalecie przez nauczyciela, wciąż żywo prześladowały go w koszmarach.
- Nie uważam, że bycie homo to coś złego – odpowiedź Victora zaskoczyła chłopca. Myślał, że będą podzielać tę samą opinią, skoro przeżyli podobne traumy. Przecież jego molestował własny ojciec. Dlatego nie potrafił odkryć twarzy przed ludźmi.
- Jak to?
- Proste. Miłość to miłość. Niania mówiła mi kiedyś, że to uczucie łączy ludzi. Nigdy nie zapomniałem. Co różnica, czy łączy mężczyznę i kobietę, dwóch facetów, czy dwie kobiety? To jedno i to samo uczucie. A to z kim ktoś chce być to tylko i wyłącznie jego własna sprawa. Nie bazujmy na tym co my… - nie dokończył - …bo to na pewno nie była miłość.
Alex poczuł się nagle zaskakująco lekko. Nie zastanawiając się nad tym co robi, uniósł dłoń i niespodziewanie podniósł grzywkę chłopaka. Zobaczył jego twarz i zaskoczone spojrzenie zielonych oczu.
- Co…co robisz? – był mniej zbulwersowany niż sądził. Pewnie przez to, że to nie obcy zobaczył jego twarz.
-  A pomyślałem, że chciałbym cię zobaczyć – Alex uśmiechnął się promiennie. Resztę drogi pokonali w dobrych nastrojach.
W tym czasie trzynastoletni Victor zastanawiał się ile jeszcze powinien czekać zanim jego przyjaciel nieco podrośnie i wówczas sam, przez „zakład”, wyłoży Alexowi swoje uczucia.

***

„Zębowa wróżka”, czy raczej teraz już „Czerwony smok” napisał list do Lectera. Ten odpowiedział mu szyfrem. Śledczy to wychwycili go i odkryli, że doktor w jakiś sposób zdobył adres Willa Grahama i przekazał go zabójcy z poleceniem, aby zabił wszystkich mieszkańców.
Rodzinę Willa udało się przenieść na czas. Teraz Graham nie mógł się wycofać ze śledztwa, a musiał uczestniczyć w nim pełna parą, albo już zawsze będzie w niebezpieczeństwie.
Podpucha z dziennikarzem, który kiedyś sfotografował Willa na szpitalnym łóżku, a także niedawno wychodzącego ze spotkania z Lecterem, zginął zabity przez „Czerwonego smoka”.
Wiele się wydarzyło. Czy to przez wskazówki doktora, czy to przez sposób myślenie Willa (pewnie mieszanka obydwu) nasunął się wniosek, że morderca wybiera ofiary i planuje ataki, opierając się o ich rodzinne filmy, do których miał dostęp…ponieważ pracował w firmie, która montowała takie filmy na zamówienie.
Jego dane szybko wyszły. Mordercą był Francis Dolarhyde.
Szybko nie było co do tego wątpliwości, ponieważ kiedy pojechano go aresztować jego dom stał w płomieniach, a jego niewidoma dziewczyna wyszła z tego budynku w ciężkim szoku, krzycząc że Dolarhyde się zastrzelił.
Po tym wszystkim Will kilka razy z nią rozmawiał. Miał przed sobą dziewczynę seryjnego mordercy i wciąż zastanawiał się, czy dziewczyna Lectera także reagowała w ten sam sposób i czy naprawdę nie było sposobu by ją namierzyć.
Jego stosunki z Molly się zepsuły i wiedział o tym. Nie wybaczyła mu, że złamał obietnicę i zaangażował się w sprawę. Nawet pokazanie jej zdjęcia rodziny, która miała zostać zabita jako następna nie zmieniła jej podejścia. Wciąż uważała, że swoim podejściem jej mąż zmierza do autodestrukcji…I okazało się, że nie bardzo się myliła.
Francis Dolarhyde żył. Sfabrykował swoją śmierć paląc czyjeś zwłoki i oszukując niewidomą kobietę. Śledczy dowiedzieli się o tym za późno.
Czerwony smok pamiętał polecenie od doktora Lectera…oraz adres Willa. Zaatakował rodzinę w środku nocy. Krótko streszczając to wydarzenie, Molly i Willy wyszli bez szwanku, Dolarhyde zginął od postrzałów, a Will…
Will Graham ponownie trafił do szpitala. Cała jego twarz została mocno i głęboko pocięta. Blizny miały mu pozostać na całe życie. U Molly natomiast czara się przelała i postanowiła odejść od męża. To wszystko to było za dużo.
Kiedy Will wyszedł ze szpitala jego twarz wyglądała jak z obrazu Picassa. Wziąwszy rozwód zaszył się ponownie na Florydzie, ale tym razem zajęcie, któremu poświęcał najwięcej czasu, było piciem na umór. Stoczył się…nie miał już siły stawiać czoła lękowi.
Żegnaj normalna buźko…żegnaj Molly i Willy…żegnaj pieprzone FBI i wszystko co się z tym wiąże…żegnajcie podejrzenia i hipotezy…Witaj butelko whisky.

***

Dr Lecter z uśmiechem wpatrywał się w luźne kartki gazety. Żałował nieco, że nie zdołano zrobić zdjęć. Bardzo chciał zobaczyć jak wygląda teraz twarz Willa i jak bardzo szpetnie teraz wygląda.
Co prawda od tego numeru z adresem Willa, Chilton zabrał mu pocztę, książki i nawet sedes, ale doktor i tak zdołał zdobyć gazetę okrężną drogą dzięki pielęgniarzowi. Barney przemycił mu egzemplarz.
Naprawdę satysfakcjonujący okazał się fakt, że zdołał się zemścić na Willu, wciąż przebywając w celi. Nie musiał za bardzo nic robić. Wystarczył mały podstęp z telefonem i zmanipulowanie kilkoma słowami mordercy i już… Graham dostał na co zasłużył. Nie musiał być martwy, aby Lecter był zadowolony. Były agent był zbyt interesujący, aby usunąć go z tego świata, a jednocześnie nie powinno się go zostawiać bez kary. Skorzystał więc z pierwszej okazji.
Wstał od stołu i spojrzał na rysunek, który tylko on wiedział, że przedstawia Clarice. Przypomniał sobie o liście, który wysłał Willowi, aby jeszcze bardziej go pogrążyć…czuł żal, że nie mógł napisać do Clarice.
Powód był prosty…nie wiedział gdzie ona jest. Gdy umieszczono go tu i udostępniono dostęp do poczty, rok szkolny był już skończony, więc najpewniej jego dziewczynki nie było już w sierocińcu i urwała z nimi wszelki kontakt, skoro nienawidziła tego miejsca. Ona w sumie mogła napisać, ale pewnie bała się, że poczta do niego jest sprawdzana (i w sumie teraz już na pewno była). Więc nie ryzykowała…
Przynajmniej na to miał nadzieję Hannibal.
Od trzech lat zastanawiał się co ona teraz robi. Znienawidziła go?...A może nie? Naprawdę nie mógł odgadnąć, ani przewidzieć na sto procent. Jedyną pewną rzeczą była walka. Jego Clarice była stworzona do walki.
Podszedł i położył się do łóżka i wyjął z małej skrytki w materacu jakiś przedmiot i zaczął nim suwać w tę i z powrotem po metalowej ramie łóżka.
Był to własnoręcznie zrobiony…klucz.
Odkąd Lectera uwięziono jedynie dwa razy naruszono zasady związane z bezpieczeństwem (które stały się bardzo surowe jakiś rok po uwięzieniu, gdy zaatakował pielęgniarkę). W obu przypadkach dyżuru nie pełnił Barney. Pielęgniarz nie dopuściłby do takich zaniedbań, podświadomie czuł czym jest Lecter i zawsze był skrupulatny w swoich obowiązkach.
Lecz szczęście sprzyjało. W ręce doktora trafił długopis i agrafka. Obudowa długopisu trafiła do klozetu, ale reszta została przemieniona w zgrabny klucz do kajdanek. Choć jeszcze nie całkiem był gotowy. Hannibal ostrzył i szlifował go od miesiąca, każdej nocy. Wśród krzyków i zawodzeń innych więźniów, nikt nigdy tego nie usłyszał i nie nakrył go. W ciągu kilku miesięcy takiej pracy, klucz powinien być gotowy.
Doktor zrobił go, ponieważ miał okazję oraz…bo zawsze mógł się przydać.  Jeśli kiedykolwiek zdarzy się okazja…nie zawaha się użyć klucza, był tego pewien. Zdobycie wolności wciąż było możliwe, trudne, ale nie niemożliwe. Klucz do kajdanek jedynie pomoże przypadkowi.
Szlifując tak klucz, Lecter zanurzał się w swoim pałacu pamięci, aby zabić ten czas. Miał tam specjalną komnatę, w której mógł odwiedzać swoją małą wojowniczkę. Jedynie w ten sposób mógł się z nią spotkać. Może i to nędzny substytut…ale tylko tak mógł znów ją zobaczyć, a nawet poczuć. Jego pamięć była doskonała. Pamiętał jego zapach, wygląd i dotyk…wszystko…
Towarzyszyła mu bardzo często…
Żałował, że nie może zmienić obrazu. Jego Clarice miała już przecież 21 lat, a on znał jedynie jej osiemnastoletnią wersję…
- Więc to właśnie oznacza słowo… „tęsknić”.
Niemalże zapomniał co to tęsknota, lecz tu znów niestety to sobie przypomniał.

***

Clarice uśmiechnęła się z niejaką satysfakcją. Ona również czytała tą samą gazetę co Lecter. Z uwagą od dawna śledziła sprawę „Czerwonego smoka”. Wiadomość o tym jak skończył były agent Will Graham wprawiła ją nie w współczucie, a w dobry humor.
- Jesteś wciąż niesamowity, doktorze.
Właśnie tak kończą ci co zadzierają z Lecterem. Ten człowieka nawet zza krat jest niebezpieczny.
Nowa fala tęsknoty ją zalała. Chciała go zobaczyć teraz, zaraz, powiedzieć, że wciąż go kocha i akceptuje to kim jest, a nawet to kim ona sama jest, razem z nim cieszyć się z zemsty, ale…nie mogła jeszcze prze długi czas.
Usłyszała kroki w korytarzu, przy którego końcu stała. Szybko złożyła gazetę i schowała do torby. Nadszedł czas na przedstawienie.
Jack Crowford, skończywszy gościnny wykład na uniwersytecie, właśnie zmierzał do wyjścia. Powiedzieć, że był załamany tym co przez niego przeżywał Graham, było niedopowiedzeniem roku. Czuł się winny, ale skrzętnie to ukrywał za maską powagi. Przyjął nawet zaproszenie na ten wykład, aby zająć czymś myśli.
Wychodził właśnie z korytarza, gdy ktoś szybko zagrodził mu drogę i oboje wpadli na siebie. Śpiesząca się osoba upuściła torbę i kilka rzeczy się wysypało.
- Och przepraszam – powiedziała dziewczyna, z mocnym poczuciem winy.
- Nic nie szkodzi. Pomogę Pani to pozbierać.
Kiedy Crowford ukucnął, aby pomóc dziewczynie, mógł się jej przyjrzeć. Bardzo ładna, młoda osoba. Skoncentrowana na swoim zadaniu ledwo zwróciła uwagę na niego. Dopiero , gdy wszystko pozbierali, kobieta spojrzała na niego i rzekła, mile zaskoczona.
- To Pan prowadził ten wykład. Pan Jack Crowford, zgadza się?
- Tak, rzeczywiście…Była Pani na wykładzie?
- Nie mogłam nie przyjść. Skoro sama złożyłam papiery do akademii FBI, wręcz moim obowiązkiem było przyjść posłuchać pańskiej mowy. Była bardzo zajmująca, zwłaszcza ta część o behawiorystycznych metodach śledczych. Podział na przestępców zorganizowanych i niezorganizowanych jest jednak zbyt prosty, nie sądzi Pan?
- Możliwe, może kiedyś ktoś wyjdzie z lepszą teorią. Może nawet dr Bloom… - Crowoford nie okazał tego, ale poczuł sympatię z miejsca. Młoda osoba była nie tylko mądra i uprzejma, ale także zachowywała odpowiedni dystans, a jej uprzejmość nie robiła z niej osoby natarczywej – Pani imię…? – zapytał wielce ciekaw.
- Clarice Starling – wyciągnęła rękę na powitanie – Miło mi poznać.
- Wzajemnie, panno Starling – uścisnął jej dłoń. Zapisał sobie w głowie, aby przejrzeć listę kandydatów do akademii i zobaczyć czy nazwisko Starling rzeczywiście tam figuruje.
- Och, proszę mi wybaczyć, ale śpieszę się na następne zajęcia. Do zobaczenia, panie Crowford. Może miniemy się kiedyś w Quantico.
Kiedy tego samego dnia Jack sprawdzał ową listę rzeczywiście znalazł dane tej dziewczyny. Będzie trzeba ją obserwować, jej wyniki są bardzo obiecujące. Szkoda by było zmarnować jej potencjał. Może spróbować pomóc…może wyszkoliwszy nową protegowaną zapomni o swoim poczuciu winy…może tym razem tego nie spieprzy.
Tymczasem, gdy tylko Clarice odwróciła się tyłem do mężczyzny i odeszła, jej uśmiech poszerzył się i nie wydawał się już taki uprzejmy.
Wszystko zgodnie z planem. Zrobiła dobre wrażenie, a facet ją zapamięta. Na razie tylko tyle było jej trzeba. Pewnego dnia Crowford stanie się jej przepustką do spotkania z dr Lecterem, już ona o to zadba.
Wystarczy nie przesadzać i zgrabnie manipulować teraźniejszością. Będzie miała wszystko, wysokie wyniki, pretekst i znajomości. Trzy części klucza, które pozwolą jej ponownie ujrzeć Hannibala.
Niedługo później, pod koniec roku akademickiego, Clarice otrzymała list zatwierdzający z Quantico. Została przyjęta do akademii. Zresztą Mapp także.
- Doskonale, jestem o krok bliżej. Jeszcze tylko trochę i go zobaczę. Nie poddam się wpół drogi. Jestem już blisko…
- Jak myślisz, Clarice… - dr Lecter, jego wewnętrzna reprezentacja, mieszkająca w jej pałacu pamięci, doszedł do głosu. Całkiem często to robił, jakbym podświadomość podsuwała jej go, gdy go potrzebowała - …czy uczęszczając do akademii, to ty wchodzisz do jaskini lwa, czy może to oni wpuścili lwicę do swojego bezbronnego stada?
- A jak sądzisz, doktorze? – odpowiedziała pytaniem, uśmiechając się zagadkowo i jednocześnie ściskając jego dłoń.
- Uważam, że… - odwzajemnił uśmiech, który wyglądał o wiele bardziej groźnie niż jej własny - …prawdziwa jest zdecydowanie druga opcja.
- Potrzebuję siły…Muszę i będę walczyć dalej. Aż do dnia, w którym cię wyciągnę stamtąd. Zrobię to…razem nam się uda.
- I dasz radę, najdroższa. Uda nam się…Wystarczy odrobina cierpliwości. Pamiętaj…czekam na ciebie. Przyjdź do mnie…czekam…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz