-
Powiedziałem nie, Jack. Odszedłem z FBI.
- I nie
mówię, że masz wrócić. Po prostu rzuć na to okiem. Nie proszę cię o pracę, a o
twoją opinię. Masz nosa w tych sprawach. Zerknij…
Will nie
chciał na nic patrzeć. Ale to nic nie zmieniało. Chwilę później już miał przed
nosem zdjęcia z dwóch miejsc zbrodni oraz dwie fotografie przedstawiające
uśmiechnięte rodziny. To właśnie one padły ofiarą nowego, seryjnego mordercy,
który został przez prasę ochrzczony mianem „Zębowa wróżka”.
Crowford i
Graham znajdowali się na plaży, praktycznie obecnym miejscu pracy Willa. Były
agent FBI od trzech lat mieszkał tu, w tej słonecznej części USA i żył z napraw
łodzi. Ożenił się nawet i pomagał w wychowaniu synka jego żony z poprzedniego
małżeństwa. On i Molly, jego żona, dzielili razem hobby, w postaci zajmowania
się psami z ulicy.
Od trzech lat
Will żył w względnym spokoju. I teraz znów, jego były przełożony z biura
federalnego przyjechał i mieszał w jego życiu. Oboje wiedzieli, że Graham nie
odmówi pomocy, nie potrafi inaczej. Te zdjęcia szczęśliwych, a teraz martwych
rodzin, Crowford wziął specjalnie. Wiedział, że to poruszy Willem i nie mylił
się. A tamten zdawał sobie z tego sprawę. Przez tą obustronną wiedzę, Graham
miał ochotę w coś walnąć.
- Morderca
atakuje tylko podczas pełni? – zapytał Will. Nie patrzył na przyjaciela,
patrzył na zdjęcia, a wzrok miał nieobecny, jakby już duchem znajdował się w
tamtym domu.
Jack
powiedział mu wszystko, co mu było wiadomo o sposobie działania tego mordercy.
- To co,
Will? – zagadnął, gdy skończył – Pomożesz? Wiesz równie dobrze jak ja, że
jesteś najlepszy. Ująłeś ostatnich dwóch. Tylko ty rozumujesz w ten swój własny
sposób.
- Robiłem to
samo co wy.
- Nieprawda.
Nie potrafię wytłumaczyć niektórych z twoich wyskoków. Jesteś najlepszy,
dlatego przyszedłem.
- Masz
wystarczająco dużo dobrych ludzi.
- Nie takich
jak ty. Nikt nie ma twojego instynktu. A ty zaszyłeś się na Florydzie i
naprawiasz pieprzone silniki motorówek. Wiem, że ostatnim razem oberwałeś…
Will
odruchowo złapał się za brzuch, w miejsce gdzie miał bliznę po cięciu tego
doktora…
-…i że to
było poważne. Zrozumiem, jeśli powiesz że nie chcesz patrzeć na krew…
- Nie od tego
uciekłem, Jack – przerwał mu Graham – Patrzenie na krew i zwłoki to nie
problem. Bardziej chodzi o rozumowanie… - mężczyzna jeszcze raz zerknął na
zdjęcia uśmiechniętych rodzin i Crowford już wiedział, że go ma – Oni wszyscy
nie żyją.
- Owszem, nie
żyją. I przy następne fazie księżyca, będą kolejni.
Will mocno
ścisnął za róg zdjęcia. Bał się, ale nie mógł tego znieść. Właśnie tego w sobie
nienawidził.
- Tylko
opinia Jack. Powiem co myślę i koniec. Nie będę walczył tym razem.
- Wiem, o to
od początku mi chodziło. Molly mówiła, że wciąż masz te koszmary – nie wspomniał
o obsesji opiekowania się psami.
- A kiedy ona
ci o tym mówiła?!
- Zanim do
ciebie tu podszedłem. Chciała, żebym zostawił cię w spokoju.
Will
uśmiechnął się pod nosem.
- Taka już
jest…Dobra, pojadę do Waszyngtonu i zrobię co w mojej mocy.
- A potem
wrócisz spokojnie tutaj, do żony i dzieciaka. Jak on się nazywał?
- Willy.
Dobry chłopiec.
Przez chwilę
siedzieli cicho, obserwując morze. Crowford już w sumie zbierał się do
odejścia. Nie chciał za bardzo widzieć Molly, w momencie gdy jej mąż oświadczy
jej, że jednak pomoże w śledztwie. Jednak Will chciał powiedzieć coś jeszcze.
- Już dawno
zarzuciliście śledztwo w sprawie dziewczyny…Lectera, prawda? – zawahał się,
zanim wypowiedział to nazwisko. Jack udał, że tego nie zauważył. Zamiast tego
wymownie wskazał go palcem.
- I właśnie o
tym mówię. Twoje rozumowanie różni się od innych, w dodatku zawsze mając rację.
Ty jako jedyny od początku nalegałeś, aby znaleźć tą dziewczynę. Ja sam nie
rozumiem dlaczego. Prawda, przestaliśmy jej szukać bardzo szybko. Dlaczego
Will? Po co mamy ją znaleźć? Dziewczyna mogła się już pozbierać i żyje teraz
własnym życiem. Może zaczęła już wszystko od nowa. Nie ma potrzeby przypominać
jej tej traumy. Zresztą nic nowego nam nie powie, a Lecter i tak siedzi.
Graham
zasępił się. Nie odrywał wzroku od horyzontu. Sam zastanawiał się na
odpowiedzą, której sam nie był pewien.
- Nie wiem,
Jack – odrzekł w końcu – Po prostu czuję, że jeśli jej nie znajdziemy to… Coś
mi z nią nie pasuje i tyle.
- Co takiego?
Czy to dziwne? Wielu z majątkiem Lectera bierze sobie o wiele młodsze kochanki.
Takich drani jest na pęczki.
- Ale Lecter
nie jest taki – zaraz dodał szybko, żeby kolega mu nie przerwał – Wiem, że
zabijał, zjadał swoje ofiary – przeszedł go zimny dreszcz, ale kontynuował –
Ale wciąż miał zasady. Dr Lecter nie szuka przyjemności w seksie, to nie ten
typ. Pewnie bardziej wolał zabijać, serio. To nie typ napaleńca. Woli inny
rodzaj rozrywek i wiesz o tym. A jednak miał jakąś dziewczynę, bezdyskusyjnie.
Lecz jeśli chciał ją zabić, czemu trzymał ją tak długo? Porównując zeznania,
widywano ją dobrych parę miesięcy. Coś tu jest nie tak…
Crowford nic
nie odpowiedział, nie wiedział co. Co prawda zgadzał się z dedukcją Willa, ale
wciąż nie widział sensu poszukiwań i nie zamierzał szukać, a zresztą…nie było
nawet jak jej znaleźć. Nie mieli nic…
***
Will skłamał.
Wiedział, że kłamał już w chwili gdy wypowiadał te słowa. Wiedział co się
wydarzy, kiedy zaangażuje się w sprawę. Nie odpuści aż do końca. Tylko
opinia…tak, akurat. Wciąż mając w pamięci te zdjęcia, nie przestawał się
zadręczać. Przeszukując dom ofiar poznał bliżej nie tylko mordercę, ale i
samych mieszkańców…byłych mieszkańców. Nie mógł tego tak zostawić.
Zanim się
obejrzał, miał w głowie pewien obraz zabójcy, wiedział co tamten myśli oraz
naprowadził śledczych na trop. Dzięki niemu odkryto odcisk palca na powiece
pani domu. Teraz nie mógł się już zatrzymać w połowie. Musiał złapać mordercę,
dopóki go nie aresztują, nie będzie mógł odczuć spokoju. Nawet jeśli ucieknie
na Florydę, do Molly.
Oczywiście
były tego konsekwencje. Znów robił to samo, co podczas jego dochodzeń sprzed
lat…kupował i pił whisky. Alkohol pozwalał zapomnieć o strachu. W ogóle
zapomnieć o wszystkim. I tak właśnie, leżąc w pokoju hotelowym, po wypiciu
kilku szklanek, w trakcie czytania raportów z miejsc zdarzeń, pomyślał, że
potrzebuje się z kimś skonsultować.
Potrzebował
drugiej opinii. Kogoś, kto upewni go w przekonaniu, że nie popełnia błędu.
Kogoś, z kim mógłby się skonsultować. Z kimś, kto także rozumuje w wyjątkowy
sposób. Kogoś, kto naprowadzi go na nowy trop.
Bezwiednie
zaczął głaskać bliznę na brzuchu. Pomimo upływu trzech lat, pamiętał doskonale
ten ostry ból, pamiętał widok ostrza zanurzonego w jego brzuchu, te dźwięki
cięcia. Czegoś takiego się nie zapomina. Wspomnienie bólu i czerwonych
punkcików prześladowały go w koszmarach do dzisiaj, ale…jedynie Dr Lecter
nadawał się na tego „kogoś”. W rozumowaniu byli podobni. Najwidoczniej tym razem naprawdę potrzebował go do pomocy
w śledztwie.
Następnego
dnia powiedział o swoim pomyśle Crowfordowi. Nie był zachwycony, lecz pomógł mu
wszystko załatwić. Zadzwonił do dyrektora, dr Chiltona i umówił go na widzenie.
Nie było większego problemu, ze względu na sławę Willa.
Chilton nie
spodobał się Grahamowi. Był zbyt natarczywy, próbował wyciągać z niego
informacje, naprawdę idiotycznymi metodami. Strasznie śliski typ. Lecter musiał
go nienawidzić, zwłaszcza, że nie był prawdziwym lekarzem.
I tak oto
znalazł się tutaj.
Robił
wszystko co w jego mocy, aby uspokoić swoje rozszalałe ze strachu tętno. Nie
potrafił ukryć, jak bardzo czuje się niekomfortowo. Przesuwał niespokojnym, ale
i czujnym wzrokiem po wnętrzu celi.
Cela różniła
się bardzo mocno od innych cel. Tylko ta nie miała krat. Zamiast nich
znajdowała się tu szklana ściana. W środku łóżko, stolik i krzesło były
metalowe i przyśrubowane do podłogi. Na stoliku leżał niedokończony rysunek i
wkłady do ołówków (doktorowi nie pozwalano trzymać prawdziwych, jedynie sam
węgiel). Inne, skończone były porozwieszane na ścianach i wyglądały naprawdę
ładnie. Głównie były to widoki na znane miejsca. Doktor musiał to rysować z
pamięci, inaczej nie miał jak, i patrząc na te szczegóły, były one naprawdę
imponujące. Ta cela również jako jedyna, miała przymocowaną do ściany półkę z
książkami.
A oczywiście,
na środku niej stał on. Jedyne co się w nim zmieniło przez te trzy lata to jego
głos. Miał w sobie teraz dziwny, metaliczny ton. Wyglądał na tak samo
opanowanego, co na wolności. Gdyby nie więzienny strój, można by nawet
powiedzieć, że elegancko.
I oczywiście
nie wspominając o tym zimnym wzroku, od którego człowiek dostawał tego
specyficznego bólu głowy, jakby ktoś próbował się tam dostać. Will ani podczas
przesłuchań, ani teraz nie potrafił utrzymać z nim kontaktu wzrokowego. Nie
miał jednak już złudzeń, że zdoła ukryć swój strach. Nie…co do tego już wyzbył
się nadziei. Doktor widzi każdą jego emocję.
- Podasz, w
końcu cel swojej wizyty, Will? – spytał, wysłuchawszy wstępnej gadki i
krótkiego opisu sprawy. Znał ją zresztą, dostawał tu pocztą gazety z drugiej
ręki. Choć oczywiście przynoszono mu już jedynie luźne kartki. Pielęgniarz
zawsze wyjmował wszywki.
- Chciałem
dać Panu możliwość sprawdzenia, czy jest Pan mądrzejszy od zabójcy. Dowiedz
się, czy jesteś sprytniejszy od niego.
- Próbujesz
mną manipulować, odwołując się do próżności? Will, dobrze wiesz, że to nie
zadziała – już od procesu, dr Lecter nazywał go po imieniu - Dlaczego miałbym
ci pomagać?
- To może
zadziała możliwość dostępu do komputera, materiałów archiwalnych i mikrofilmów.
Może nawet do tych, na których ci zależy.
- A teraz
przekupstwo. Zaczynasz się uczyć, ale ta oferta nie jest zbytnio atrakcyjna.
- Lepszej nie
będzie. Taką oferuję ja, może Chilton wymyśli coś lepszego.
- Ach tak, dr
Chilton…urocza osobowość, co o nim sądzisz?
- Nic
nadzwyczajnego – odparł zgodnie z prawdą.
- Prawda.
Doktor filozofii, to jego prawdziwy tytuł. Kiedyś jego poczta niechcący trafiła
do mnie. Odkryłem ciekawe rzeczy….Pewnie cały czas obserwował cię kątem oka,
prawda? Musiałeś to zauważyć.
- Powie mi
Pan swoją opinię, czy nie? – Will zaczynał się jawnie irytować.
Lecter przez
kilka sekund przeglądał się mu bacznie, przez co Grahaama przeszły kolejne fale
zimna.
- Jak mnie
złapałeś? – zapytał zamiast odpowiedzieć. Chciał z czymś skonfrontować Willa –
Uważasz, że jesteś sprytniejszy ode mnie, skoro mnie złapałeś?
Nie, Will nie
miał ochoty na te gierki. Nie wciągnie się w to. Nie ma nic gorszego niż
pozwolić Lecterowi mieszać w swojej głowie. Wejdzie i poczyni nieodwracalne
szkody.
- Do
widzenie, doktorze – już wstawał z krzesła, straciwszy nadzieję na normalną
wymianę zdań, ale doktor go zatrzymał.
- Przyślij mi
tu akta sprawy, a powiem ci co o tym myślę.
Will położył
dokumenty na kładce i wysłał je do celi Lectera. Ten wziął je i zaczął
przeglądać.
- Daj mi
godzinę – zdecydował – Zapoznam się z nimi do tego czasu.
Były agent
specjalny nie skomentował tego. Miał właśnie wyjść, żeby tą godzinkę
przesiedzieć gdzieś wyżej, w poczekalni, ale zatrzymał się kiedy coś ujrzał.
Jeden z
rysunków na ścianie celi różnił się od pozostałych. Scena rozgrywała się na
klifie. Stała na nim dziewczyna i wpatrywała się w nocne niebo. Gwiazdy były
wyraźnie podkreślone. Gdzieś z tyłu, za dziewczyną stała owieczka i wpatrywała
się w ową postać z odległości, jakby się zastanawiając, czy podjeść. Narysowana
dziewczyna stała tyłem, więc można było widzieć jedynie jej długie włosy i
długą, aż do ziemi suknię.
Graham nie
mógł przez moment oderwać wzroku od rysunku.
- Jeśli
chcesz o coś zapytać, to pytaj.
Słowa Lectera
wybiły go z zamyślenia. Przeniósł wzrok na niego. Doktor zdążył już usiąść na
swoim łóżku i przeglądał dokumenty. Trudno było uwierzyć, że zauważył jego
zamyślenie nad rysunkiem, a jednak tak musiało być.
Doktor, nie
otrzymawszy odpowiedzi, spojrzał na Willa znad papierów. Szkło, które ich oddzielało nie zmniejszało wrażenia, jakie
Lecter wywoływał u ludzi. Teraz Graham był pewny, że za tym wzrokiem kryje się
coś więcej…doktor był zły.
- Ten
rysunek… - Will zebrał się na odwagę. Jeśli mógł zebrać jakiekolwiek
informacje, to właśnie w ten sposób -…przedstawia kogoś?
- Tak –
powiedział prawdę, lecz nie kwapił się by powiedzieć coś więcej.
- To jest… -
zawahał się, nie wiedział jakiego słowa użyć, aż w końcu zmusił się, aby mówić
dalej - …ta twoja dziewczyna?
Dr Lecter
zaśmiał się drwiąco.
- Taka
ostrożność w słowach… - znów cichy śmiech – Skoro chcesz wiedzieć to tak, to
ona.
- Kim ona
jest?
Doktor
spojrzał na niego niemalże z politowaniem, a drwina go nie opuszczała.
- Wytłumacz
mi, dlaczego miałbym ci powiedzieć?
Nie było
powodu. Will wiedział, że nic nie wyciągnie tym pytaniem, ale czuł, że będzie
tego żałować, jeśli nie spróbuje.
- Nie musi
Pan, doktorze…
- Co tak
napędza twoją ciekawość, Will? Masz nadzieję, że ona posiada jakieś nowe
dowody? Raczej nie, bo dla mnie to już bez znaczenia. A może kieruje tobą
współczucie i chcesz zobaczyć, czy biedaczka pozbierała się po traumie jaką jej
zaserwowałem? Upewnić się, że na nowo ułożyła sobie życie? A może na odwrót i
chcesz je ponownie wywrócić do góry nogami? Albo… - tutaj zrobił pauzę. Will,
nie wiadomo czemu, przełknął głośno ślinę - …ona cię interesuje. Chcesz ją
poznać.
To nie było
pytanie. Doktor trafił w sedno.
Nagła fala
odwagi, rozwiązała Grahamowi język. Wyłożył to, co od trzech lat w małym
stopnie nie dawało mu spokoju w tej sprawie.
- Wiem jakim
typem jesteś, doktorze. Zabawy nastolatkami nie są w twoim stylu. Tego typu
relacje dla seksu i pieniędzy prędzej obudzą twój niesmak niż zainteresowanie.
A jednak mamy dowody i zeznania, że trzymałeś przy sobie jakąś nastolatkę. Ale
to nie wszystko…nie powiedziałeś o niej nikomu, nie przedstawiałeś. Ukrywałeś
ją, nie chciałeś aby się o niej dowiedziano. Nawet teraz, narysowałeś ją tak,
aby nie było widać twarzy. Robiłeś to wszystko, aby jej nie znaleziono.
Wiedziałeś, że istnieje ryzyko aresztowania i chciałeś ją trzymać od tego z
daleka. Ktoś mógłby powiedzieć, że po prostu zamierzałeś ją zabić, ale mogłeś
to zrobić niezliczoną ilość razy, a nawet jeśli takie byłyby twoje zamiary, na
pewno nie zabierałbyś jej do łóżka…Ty przez cały ten czas ją chronisz.
Lecter nic
nie mówił, lecz widać było, że słucha uważnie.
- Może być
tylko jeden powód dla którego trzymałeś ją przy sobie. Po prostu…polubiłeś ją –
w jego ustach to brzmiało jako coś niewiarygodnego – Przykuła twoje
zainteresowanie.
Dalej cisza.
Choć dyskomfort zaczął powracać pod wpływem tego obserwującego wzroku.
- Ale z
jakiegoś powodu…mi to nie wystarcza. Sympatia to za mało, abyś zrobił aż tyle.
- Sądzisz, że
gdybyś ją poznał, znalazłbyś odpowiedź? Na to czemu jest aż tak wyjątkowa?
- Może…
- Wiesz, że
kiedy przyszedłeś przesłuchać mnie po raz pierwszy, moja dziewczynka chowała
się w pokoju obok i podsłuchiwała naszą rozmowę? – Lecter uśmiechnął się,
widząc szok na twarzy Willa, ale to mu nie wystarczało. Mógł to popchnąć dalej
i zamierzał to zrobić zaraz.
- Dlaczego… -
wyrzucił z siebie Graham – Dlaczego trzymałeś ją aż tak blisko?
- A dlaczego
ty się ożeniłeś, Will? Nie zadawaj niepotrzebnych pytań.
Niby miał
jakieś wewnętrzne przeświadczenie, że dr Lecter woli nie zniżać się do kłamstw,
ale w to Graham nie potrafił uwierzyć i pewnie nawet nie chciał. Potwór,
którego nikt nie potrafił zdiagnozować, zrozumieć czym był, nie był zdolny do
uczuć w jego pojmowaniu.
- A może… -
ponownie doktor zabrał głos – To nie ciekawość tak tobą kieruję w znalezieniu
jej? Przynajmniej nie w takim stopniu, w jaki sobie wmawiasz.
- Co masz na
myśli? – spytał były agent podejrzliwie.
- Może to nie
o nią się martwisz, a właśnie…jej się boisz? – Will drgnął nieznacznie –
Przyznaj się. Nie wierzysz, że osoba, którą trzymałem przy sobie tak blisko,
jest normalna. Chcesz się upewnić czy nie stanowi zagrożenia. Uważasz ją za
anormalność, ponieważ spotykała się ze mną – w tym zdaniu kryła się notka
groźby – Ktoś, kto dobrze mnie znał i się nie bał, musi stanowić patologię, co?
- Tego nie
powiedziałem.
- Ale tak
uważasz w podświadomości. Nie oszukasz mnie, Will.
- Wiedziała o
twoich zbrodniach? – spytał, pomimo iż czuł się całkowicie rozszyfrowany.
- Nie, choć
myślę, że coś podejrzewała.
- Nie wiesz,
gdzie może być? – kuł żelazo póki gorące. Lecter się rozgadał, chciał z tego
wyciągnąć jakieś wskazówki, lecz się przeliczył.
- Nie wiem.
Jeśli
wcześniej Will był w szoku, to teraz poziom jego zdumienia wzrósł dwukrotnie.
Dr Lecter…nie wiedział?
-
Ale…ale…musisz mieć jakieś teorie. Znałeś ją, wiesz co mogła zrobić. Potrafisz
to przewidzieć.
- Mam ich kilka,
ale za żadną nie poręczę. Moja dziewczynka nie jest tak przewidywalna. Jak raz
myślę, że zrobi to, to mogę się mocno rozczarować. Choć nie zawsze, przyznam.
Różnie bywa.
Will
zaniepokoił się tym, że doktor wciąż używa wobec tej dziewczyny słowa „moja”,
jakby to wciąż było aktualne. W dodatku znów brak wiary w jego słowa wziął
górę.
- Chociaż… -
głos Lectera nieco zmienił ton. Doktor spojrzał na przeciwległą ścianę jego
celi, a jego wzrok zdawał się patrzeć gdzieś w dal, gdzieś gdzie nikt nie jest
w stanie dotrzeć poza nim -… mimo iż nie potrafię przewidzieć jej działań, to
jednego jestem pewien.
Uniósł nieco
podbródek, a jego uśmiech stał się bardziej szczery.
-
Gdziekolwiek ona jest…ona walczy.
Nic więcej
Will Graham nie zdołał wyciągnąć. Zostawił doktora na godzinę, aby zapoznał się
z aktami sprawy. Podczas tej przerwy doświadczył dość silnego rozdarcia.
Z jednej
strony chciał odnaleźć tą niemalże już legendarną kochankę kanibala i upewnić
się, że jest z nią w porządku i czy nie stanowi zagrożenia, ale z drugiej
strony bał się tego, co mógł odnaleźć.
Ktoś, kto
przykuł uwagę tego szaleńca…naprawdę chciał się dowiedzieć?
Pieprzyć to!
Miał dość. Właśnie dlatego uciekł od tego całego gówna i teraz też ucieknie,
kiedy tylko będzie mógł. Pomoże po cichu znaleźć tego zabójcę, a potem znów
ucieknie na Florydę…do Molly. Wtedy wszystko będzie dobrze.
Po kolejnej
rozmowie z Lecterem, doktor owszem nieco był pomocny, ale skończyło się na tym,
że Will musiał niemal uciekać z budynku, tak bardzo roznosił go lęk i okrutne
słowa, które bezbłędnie uderzały w jego czułe punkty.
„Złapałeś mnie, ponieważ jesteśmy podobni”
Powinien być
na to gotowy. Od początku przecież wiedział, że Lecter znajdzie sposób, aby
zadać mu ból, nawet pomimo oddzielającej ich szklanej ściany…I udało mu się.
***
Clarice była
w złym humorze. Niby wiedziała, że raczej nic z tego nie wyjdzie, ale jakoś nie
mogła wyzbyć się nikłego uczucia nadziei, które spełzło na niczym.
- I właśnie
dzięki temu eksperymentowi, Skinner udowodnił, że wzmocnienie pełni istotną
rolę w procesie…
Behawioryzm
stał się ostatnio wiodącym nurtem w psychologii i z niej ostatnimi czasy było
najwięcej wykładów. Clarice jednak nie bardzo zgadzała się z niektórymi
twierdzeniami. Behawioryzm zniżył ludzi do rangi robotów i ignorował całe jego
wewnętrzne przeżycia, które u niej pełniły bardzo ważną rolę.
Starała się
ignorować wykład. O wiele bardziej wyczekiwała tych następnych. Uczęszczała na
dwa rodzaje fakultetów, głównie kryminologię z psychologią. Te kierunki były
wymagane, jeśli chodzi o akademię FBI w Quantico. Upewniła się już dawno jakie
kryteria należy spełnić, aby zostać przyjętym.
- Psst,
Starling! – ktoś za nią syknął jej imię.
Odwróciła się
i zobaczyła swoją znajomą ze studiów, Ardelię Mapp.
- Chodzą
słuchy, że chodzisz z Dennisem Kingiem. To prawda?
Clarice uniosła
brwi, wielce zdziwiona.
- A kto to
jest?
Ardelia
zachichotała cicho pod nosem, aby wykładowca nie słyszał.
- Wiedziałam,
że kłamie, dupek jeden. Wciąż się przechwala, że z tobą chodzi. Coś zbyt
niewiarygodne historyjki wymyśla. To ten wysoki, nieco rudawy mięśniak, co
chodzi z nami na…
- A, już wiem
który – przypomniała sobie szybko – Rozpowiada historyjki mówisz…chyba muszę
się z nim rozmówić – ton jej głosu nie wskazywał na to, że dziewczyna zamierza
użyć perswazji, jeśli chodzi o to nieporozumienie.
- Tylko nie
uszkodź go za bardzo – ostrzegła Ardelia, ale nie mówiła zbyt poważnie – Nasza
prymuska nie może zostać wyrzucona przez tego debila.
- Jestem już
przyzwyczajona. Takie rzeczy zdarzają mi się już od liceum. Czy to nastolatki,
czy młodzi dorośli…wszyscy są tak samo dziecinni… i tak samo podatni na prawy
sierpowy.
Ardelia znów
zaśmiała się na ten komentarz, lecz tym razem wykładowca usłyszał je i obrzucił
nieprzychylnym wzrokiem. Do końca wykładu obie siedziały cicho.
Tak, odkąd
Clarice zaczęła studia, wypruwała sobie żyły przy nauce, aby zostać jedną z
najlepszych na roku. Włożyła w to tyle pracy, że ostatnio narodziła się w niej
myśl, że może jednak warto spróbować…
Lecz
niestety, w jej torbie leżała teraz zgnieciona kartka papieru, która oznajmiła
jej decyzję dyrektora Szpitala dla Psychicznie Chorych Przestępców w Baltimore.
Była to odmowa. Jej oceny nie wystarczyły. Pozycja zwykłej, ciekawej studentki
nie była na tyle mocna, aby pozwolono jej odwiedzić szpital. Zwłaszcza, że
wokół doktora stosowano specjalne środki ostrożności.
Niby od
początku była nastawiona na odmowę, ale…i tak czuła rozczarowanie. Trzyletnia
praca zdawała się na razie na nic. To wciąż było za mało.
„Potrzebuję
więcej siły” – pomyślała, starając się zdusić jej zły nastrój, który tylko
wzrósł przez nowiny koleżanki o plotkach, które roznosi jakiś nieznany jej
kretyn. Potem się z nim policzy.
Po skończonym
wykładzie, dziewczyny wyszły razem. Choć Clarice nie zależało na przyjaźniach,
musiała się przed sobą przyznać, że Ardelię nie mogła nie obdarzyć sympatią.
- Odrzucili
twój wniosek? – spytała Ardelia.
- Tak –
przyznała z gorzką nutą w głosie.
- Może to i
lepiej. Ja bym nie chciała widzieć się z tym psycholem twarzą w twarz.
Clarice
wiedziała od dawna, że potrzebuje dobrej przykrywki i powinna ukrywać jak
najmniej faktów, aby nigdy jej nie wytknięto jakiegoś kłamstwa. Musiała być
wiarygodna. Właśnie dlatego, praktycznie od początku studiów, nie ukrywała
przed innymi, że chce studiować przypadki seryjnych morderców i oni leżą
głównie w jej zainteresowaniach.
Dzięki temu
dla wszystkich było wiadomo nie tylko, że jest w głównej dziesiątce najlepszych
studentów, ale również to, co stanowi główny przedmiot jej studiów. To
stanowiło idealną wymówkę. Dzięki temu nikt się nie dziwił, kiedy próbowała w
ramach „badań”, dostać pozwolenie na widzenie się z Hannibalem Lecterem. A jej
wysokie oceny zapewniły jej niezłą pozycję. Dodatkowo fakt, że znano jej
zainteresowania mógł nieświadome nakłonić ludzi, aby jej pomogli gdyby
usłyszeli o jakieś okazji lub dowiedzieli się czegoś i podzielili się z nią tą
wiedzą. Oczywiście uważała, aby nie studiować jedynie przypadku Lectera, taka
wybiórczość wzbudziłaby podejrzenia. Musiała być bardzo ostrożna w swoich
działaniach.
Lecz
najwidoczniej, ani status prymuski, ani prowadzone od lat badania nie
wystarczały na dostanie się do doktora.
- Ten psychol
mógłby mi pomóc w mojej pracy – w myślach zaczęła się czuć winna, że tak
powiedziała, ale nie miała wyboru. To były pozory. Wpatrywała się w swój
srebrno-czerwony pierścionek, wykrzykując w głowie słowa przeprosin.
- Widzisz, w
tym świecie wiedza nie wystarczy. Pewnie trzeba mieć też znajomości.
Clarice
drgnęła, lekko zaskoczona.
- Możesz…mieć
rację, Ardelia.
To mogło być
to. Powszechnie, podświadomie niektórzy wiedzieli, że seryjne morderstwa to jej
główny rodzaj zainteresowań w temacie kryminologii. Zdobyła wysokie oceny i
było niemal pewne, że przyjmą ją do akademii. Ale nawet jak już będzie się
uczyć na agenta FBI, to wciąż może być za mało. Znajomości to jedyne czego jej
brakowało, aby pozwolono jej na widzenie doktora. Ktoś musi ją zarekomendować.
- Będę
musiała nad tym pomyśleć – przyznała na głos, a w myślach dodała.
„Celowa
manipulacja…jeszcze tego nigdy nie robiłam. Rozpowszechnianie fałszywego
wizerunku owszem, ale wkupienie się w czyjeś łaski jeszcze nie…Ale muszę
spróbować. To może być ostatnia nadzieja. Cierpliwości, nie śpiesz się. Osiągnę
swój cel, choćby nie wiem co”
„Mój mały wojownik”
Ten doktor w
jej głowie nigdy się za daleko nie oddalał. Dzięki temu głosowi, który sam
odzywał się w jej głowie, miała miłe uczucie, że nie jest sama. I wciąż
napędzało ją to do działania.
Fałszywa
reputacja nie wystarczy? Pozory to za mało? A więc sięgnie po więcej.
***
- Ej ty,
pedale!
Jedenastoletni
Alex odwrócił się za siebie. Trzech starszych gostków patrzyło na niego
zaczepnie.
- Do mnie
mówicie? – odpowiedział nieco za spokojnie.
- Do ciebie,
transie.
Takie
przezwiska ostatnimi czasy coraz częściej się pojawiały. Wszystko przez to, że
Alex z wiekiem wcale nie tracił na urodzie. Wciąż był za ładny jak na chłopaka,
a w dodatku zaczął zapuszczać włosy, przez co raz czy dwa wzięto go za
dziewczynkę. Zapuszczał je jednak tylko po to, aby wesprzeć Victora, który
także nie ścinał włosów i miał je o wiele za długie. Chciał mu w tym otrzymać
towarzystwa, aby nie był sam.
- Nie mam
czasu. Jestem umówiony z przyjaciółmi.
- Co, chcesz
uciec do swoich napakowanych kumpli? Jak nie ma obok tych dwóch wielkich
gnojków, to nie ma kto cię bronić? Ciekawe co robisz, żeby się z tobą zadawali?
Obciągasz im obu?
„Damien i Al
zabiliby cię jakby to usłyszeli” – pomyślał Alex, a głośno powiedział.
- Czemu
pytasz? Też chcesz specjalny serwis?
- Co ty
pieprzysz pedale…
Nagle gdzieś
zza pleców tej trójki, rozbrzmiał dziewczęcy głos.
- Mówią, że
ci co najbardziej obrażają wszystkich takimi zwrotami, sami mają ciągoty w
stronę tej samej płci i chcą to wyprzeć poprzez agresję.
Trójka
obróciła się do tyłu i zobaczyła śliczną dwunastolatkę. Uśmiechała się
szyderczo w ich stronę, podczas gdy wiatr rozwiał jej czarne włosy. Oczywiście
grupka bardziej niż się przejąć, wolała ordynarnie zacząć się gapić na jej
odsłonięte nogi. Lynn nosiła dość krótką, czarną spódniczkę. Właściwie im lat
jej przybywało, tym bardziej odsłaniała ciało. Mogło to być pewne sprzężenie
zwrotne co do przeżytego przed laty gwałtu.
- Niunia, nie
wtrącaj się.
- Lynn, sam
się tym zajmę – oznajmił Alex pewnie, ale zaraz dodał – Jesteś sama? Reszta
jeszcze nie dotarła?
- Ależ
jesteśmy.
Niczym spod
ziemi, z różnych kierunków zaczęły schodzić się kolejne nastolatki, idealnie
okrążając grupkę napastników. Czternastoletni bracia byli jeszcze bardziej
wyrośnięci i przerażający niż trzy lata wcześniej. Można było ich pomylić z
licealistami. Irene najmniej urosła, ale nieco też wyładniała, choć wciąż
ustępowała urodzie swojej koleżance. Jednakże jeszcze mniej zmian było widać w
Victorze, ponieważ jego fryzura nic a nic się nie zmieniła. Długie włosy i
grzywka ciągle przysłaniały twarz.
- I…I co?! –
krzyknął jeden z rozwydrzonych nastolatków, zaczynając się nieco denerwować –
Tacy z was tchórze?! Myślicie, że skoro macie przewagę liczebną, to macie z
nami szansę?! – pomimo tych odważnych słów cała trójka zaczęła nieco
niespokojnie rozglądać się na boki, szukając ratunku. Byli jednak sami w tym
dobrze zalesionym parku, w dodatku wieczorem. A cała szóstka otoczyła ich
całkowicie.
- Nie ma
żadnej przewagi – powiedział Al, wyszczerzając zęby – Nie będziemy się mieszać,
jeśli będziecie bić się fair. Alex sam to załatwi, jak sam to ujął.
Grupka nie za
bardzo im uwierzyła, ale szybko zmieniła zdanie, gdy ta piątka wyszła z kręgu i
odsunęła się na bok, zostawiając kolegę samego naprzeciw nich.
- Dobra,
załatwmy tego pięknisia.
Przywódca
rzucił się pierwszy. Zdumiał się, kiedy jego cios nie trafił w cel. Alex zrobił
unik i sam uderzył go w bark. Pozostała dwójka dołączyła, ale nic to nie
zmieniło. Alex był o wiele od nich szybszy i zwinniejszy. Unikał każdej pięści.
Co prawda jego ciosy były trochę słabsze, ale ilość nadrabiała jakość.
Wystarczyło kilka minut, aby dwójka już leżała na ziemi, a przywódca ledwo się
trzymał na nogach.
- Ty skur… -
jeden z leżących na ziemi podniósł się i chwycił leżący na ziemi kij, aby
załatwić to raz na zawsze i zabiec przegranej przyjaciela. Lecz nie zdążył
nawet się zbliżyć do Alexa. Otrzymał od tyłu o wiele silniejszy cios.
- Zagrałeś
nieczysto – to był Victor. Przycisnął go stopą do ziemi, i to samo zrobił Al
wobec trzeciego chłopaka.
Tymczasem
Alex wykręcał już liderowi ramię do tyłu i przyciskał go kolanem do ziemi.
- Puszczaj!
To boli! – zawył głośno.
- Przeproś!
- Odpieprz
się!
-
Powiedziałem przeproś – wykręcił ramię jeszcze mocniej, przez co rozległo się
kolejne wycie z bólu. Chłopakowi zaczęły cieknąć łzy. Bolało jak cholera, a
jeszcze tylko trochę, a ten gość złamie mu rękę. Naprawdę niewiele
brakowało…wystarczy, że wygnie jeszcze odrobinę…
-
Przepraszam! – krzyknął przez łzy.
- Powiedz, że
jesteś spasionym, głupim prosiakiem i sam jesteś pedałem.
- Jestem
pedałem i spasionym, głupim prosiakiem!
Alex puścił
ramię przeciwnika. Tyle mu wystarczyło. Machnął ręką w stronę kolegów.
- Chodźmy
stąd, już skończyłem.
Szóstka
przyjaciół odeszła, pozostawiając pobitą trójkę na ziemi.
- Czy mi się
wydaje, że im bardziej lata lecą, tym więcej mamy takich sytuacji? – zaczął
Damien.
- Głupota
ludzka rośnie z wiekiem – zadecydowała Irene.
-
Przyzwyczailiśmy się już, że się nas czepiają – powiedział Victor – Przyznajmy
szczerze, rzucamy się w oczy. Nic dziwnego, że przyciągamy prześladowców.
- Tego już
raczej nie zmienimy. I dobrze, osobiście nigdy mi się to nie znudzi – Al jak
zwykle uśmiechał się w dziwnie psychopatyczny sposób. Jego brat natomiast wolał
zachować pozory i wyglądać bardziej cywilizowanie.
- Wiem o czym
mówisz – jego uśmiech był bardziej ludzki, lecz co z tego, skoro obaj byli tak
duzi jak na czternastolatków, że i tak wzbudzali strach gdziekolwiek się
pojawili.
- Może sobie
darujemy ten trening, skoro już skopaliśmy komuś tyłek? – podsunęła Irene – Co
ty na to, Lynn?
- Przecież
tylko Alex ćwiczył. My nie zrobiliśmy nic.
Zwykle
spotykali się tu w większość wieczorów, aby w sekrecie uczyć się od braci jak
się bić i ćwiczyli, aby nabrać siły. Dzięki tym treningom, każdy nauczył się
tyle, że mogli całkiem nieźle bronić się przed takimi rówieśnikami, a może i
dorosłymi (jeśli chodzi o bliźniaków to na pewno). Nawet Alex, jak było widać,
wyrósł nieco z bycia najsłabszym mazgajem w grupie.
- Oj nie
zaszkodzi raz na jakiś czas – powiedział Alex – I tak nikomu się nie chce.
Porobimy dziś coś innego, proszę Lynn.
Dziewczynka
zastanawiała się chwilkę, ale w końcu ugięła się pod proszącym spojrzeniem
piątki przyjaciół.
- No dobra. W
sumie też mi starczy wrażeń. Zróbmy coś normalnego. Może pizza?
- Za! –
odkrzyknęli wszyscy, lecz zanim Lynn zdążyła choćby zrobić krok w stronę
wyjścia z parku, Damien zagrodził jej drogę.
- Co jest? –
spytała zaskoczona.
- Ja i Al
przegraliśmy wczoraj zakład z chłopakami i przez to musimy teraz zebrać całą
odwagę i zrobić z siebie idiotów.
- Ty i Al… –
dziewczynka spojrzała do tyłu i zobaczyła, że drugi brat także zagrodził drogę
Irene i stał przed nią. Victor i Alex stali z boku i uśmiechali się złośliwie.
Co tu się działo?
- W pewnym
sensie dostarczyli nam wymówki, żeby wreszcie to zrobić. Gdyby nie zakład,
odłożylibyśmy pewnie to na kolejny rok, a tak to trzeba zrobić z siebie kretyna
nieco szybciej – rzekł Al, nie odrywając wzroku od tak samo zaskoczonej jak jej
przyjaciółka, Irene.
- O co wam
chodzi?
- Już mówimy.
Alex, Victor, jesteście świadkami.
Bracia naraz
wzięli głęboki oddech, chcąc się uspokoić. Od dawna wiedzieli, że kiedyś odważą
się na ten moment.
- Irene… -
zaczął Al.
- Lynn… -
zaczął Damien i razem z bratem dokończyli resztę zdania, dokładnie tak samo i
niemalże jednocześnie.
- Lubię cię
bardziej niż przyjaciółkę. Chcesz ze mną chodzić?
Na moment
wstrzymano oddech. Victor i Alex z napięciem obserwowali scenę dwóch wyznań.
Bliźniacy chyba po raz pierwszy w życiu czuli się nerwowo, czekając na
odpowiedź. Dziewczynki natomiast były bardziej niż zdziwione. Wpatrywały się w
chłopaków szeroko otwartymi oczami.
Pierwsza
odzyskała równowagę Irene. Szybko powróciła jej poważna i nic nie wyrażająca
ekspresja. Jej odpowiedź była krótka, prosta i wypruta z emocji.
- Ok – tylko
tyle, ale wystarczyło, aby chłopakowi wrócił oddech. Właśnie za to tak bardzo
ją lubił. Od dawna…
A więc Al i
Irene zostali parą. Zostali tylko…
Wzrok czwórki
odwrócił się w stronę Lynn, która wciąż nie wyszła z oszołomienia.
- Mówisz
serio? – wykrztusiła.
- Myślisz, że
inaczej zrobiłbym z siebie idiotę na oczach reszty? Tak, mówię serio!
Zostaniesz moją dziewczyną, Lynn?
Dziewczynka
udała wahanie nieudolnie, ponieważ się uśmiechała.
- A dlaczego
by nie! – wykrzyknęła w końcu. Jej reakcja już z całą pewnością była bardziej
radosna. Skacząc z ekscytacji, sama rzuciła się chłopakowi na szyję.
Kilka minut
później szli już przez park. Dwie nowo upieczone nastoletnie pary szły przodem,
trzymając się za ręce. Victor i Alex szli nieco z tyłu, aby dać tamtym
przestrzeń.
- Ale się
dobrali… - powiedział Alex.
- Cóż, może
to i bracia bliźniacy, ale gust to mają kompletnie odwrotny.
- Racja –
chłopiec zaśmiał się cicho, aby po chwili zmarkotnieć przez następną myśl.
- Co jest? –
spytał Victor.
- Przez to,
że tak wyglądam…każdy przezywa mnie pedałem. Tyle, że ja…sam już nic nie
wiem…to naprawdę takie złe? Sam tak myślę, ale… - wyglądał, jakby chciał się
rozpłakać. Pomimo nabrania siły, Alex wciąż był tym najwrażliwszym i delikatnym
w paczce. Jego reakcja mogła się wziąć stąd co przeżył przed laty. Wspomnienia
tego gwałtu w toalecie przez nauczyciela, wciąż żywo prześladowały go w koszmarach.
- Nie uważam,
że bycie homo to coś złego – odpowiedź Victora zaskoczyła chłopca. Myślał, że
będą podzielać tę samą opinią, skoro przeżyli podobne traumy. Przecież jego
molestował własny ojciec. Dlatego nie potrafił odkryć twarzy przed ludźmi.
- Jak to?
- Proste.
Miłość to miłość. Niania mówiła mi kiedyś, że to uczucie łączy ludzi. Nigdy nie
zapomniałem. Co różnica, czy łączy mężczyznę i kobietę, dwóch facetów, czy dwie
kobiety? To jedno i to samo uczucie. A to z kim ktoś chce być to tylko i wyłącznie
jego własna sprawa. Nie bazujmy na tym co my… - nie dokończył - …bo to na pewno
nie była miłość.
Alex poczuł
się nagle zaskakująco lekko. Nie zastanawiając się nad tym co robi, uniósł dłoń
i niespodziewanie podniósł grzywkę chłopaka. Zobaczył jego twarz i zaskoczone
spojrzenie zielonych oczu.
- Co…co
robisz? – był mniej zbulwersowany niż sądził. Pewnie przez to, że to nie obcy
zobaczył jego twarz.
- A pomyślałem, że chciałbym cię zobaczyć –
Alex uśmiechnął się promiennie. Resztę drogi pokonali w dobrych nastrojach.
W tym czasie
trzynastoletni Victor zastanawiał się ile jeszcze powinien czekać zanim jego
przyjaciel nieco podrośnie i wówczas sam, przez „zakład”, wyłoży Alexowi swoje
uczucia.
***
„Zębowa
wróżka”, czy raczej teraz już „Czerwony smok” napisał list do Lectera. Ten
odpowiedział mu szyfrem. Śledczy to wychwycili go i odkryli, że doktor w jakiś
sposób zdobył adres Willa Grahama i przekazał go zabójcy z poleceniem, aby
zabił wszystkich mieszkańców.
Rodzinę Willa
udało się przenieść na czas. Teraz Graham nie mógł się wycofać ze śledztwa, a musiał
uczestniczyć w nim pełna parą, albo już zawsze będzie w niebezpieczeństwie.
Podpucha z
dziennikarzem, który kiedyś sfotografował Willa na szpitalnym łóżku, a także
niedawno wychodzącego ze spotkania z Lecterem, zginął zabity przez „Czerwonego
smoka”.
Wiele się
wydarzyło. Czy to przez wskazówki doktora, czy to przez sposób myślenie Willa
(pewnie mieszanka obydwu) nasunął się wniosek, że morderca wybiera ofiary i
planuje ataki, opierając się o ich rodzinne filmy, do których miał dostęp…ponieważ
pracował w firmie, która montowała takie filmy na zamówienie.
Jego dane
szybko wyszły. Mordercą był Francis Dolarhyde.
Szybko nie
było co do tego wątpliwości, ponieważ kiedy pojechano go aresztować jego dom
stał w płomieniach, a jego niewidoma dziewczyna wyszła z tego budynku w ciężkim
szoku, krzycząc że Dolarhyde się zastrzelił.
Po tym
wszystkim Will kilka razy z nią rozmawiał. Miał przed sobą dziewczynę seryjnego
mordercy i wciąż zastanawiał się, czy dziewczyna Lectera także reagowała w ten
sam sposób i czy naprawdę nie było sposobu by ją namierzyć.
Jego stosunki
z Molly się zepsuły i wiedział o tym. Nie wybaczyła mu, że złamał obietnicę i
zaangażował się w sprawę. Nawet pokazanie jej zdjęcia rodziny, która miała
zostać zabita jako następna nie zmieniła jej podejścia. Wciąż uważała, że swoim
podejściem jej mąż zmierza do autodestrukcji…I okazało się, że nie bardzo się
myliła.
Francis
Dolarhyde żył. Sfabrykował swoją śmierć paląc czyjeś zwłoki i oszukując
niewidomą kobietę. Śledczy dowiedzieli się o tym za późno.
Czerwony smok
pamiętał polecenie od doktora Lectera…oraz adres Willa. Zaatakował rodzinę w
środku nocy. Krótko streszczając to wydarzenie, Molly i Willy wyszli bez
szwanku, Dolarhyde zginął od postrzałów, a Will…
Will Graham
ponownie trafił do szpitala. Cała jego twarz została mocno i głęboko pocięta.
Blizny miały mu pozostać na całe życie. U Molly natomiast czara się przelała i
postanowiła odejść od męża. To wszystko to było za dużo.
Kiedy Will
wyszedł ze szpitala jego twarz wyglądała jak z obrazu Picassa. Wziąwszy rozwód
zaszył się ponownie na Florydzie, ale tym razem zajęcie, któremu poświęcał
najwięcej czasu, było piciem na umór. Stoczył się…nie miał już siły stawiać
czoła lękowi.
Żegnaj
normalna buźko…żegnaj Molly i Willy…żegnaj pieprzone FBI i wszystko co się z
tym wiąże…żegnajcie podejrzenia i hipotezy…Witaj butelko whisky.
***
Dr Lecter z
uśmiechem wpatrywał się w luźne kartki gazety. Żałował nieco, że nie zdołano
zrobić zdjęć. Bardzo chciał zobaczyć jak wygląda teraz twarz Willa i jak bardzo
szpetnie teraz wygląda.
Co prawda od
tego numeru z adresem Willa, Chilton zabrał mu pocztę, książki i nawet sedes,
ale doktor i tak zdołał zdobyć gazetę okrężną drogą dzięki pielęgniarzowi.
Barney przemycił mu egzemplarz.
Naprawdę
satysfakcjonujący okazał się fakt, że zdołał się zemścić na Willu, wciąż
przebywając w celi. Nie musiał za bardzo nic robić. Wystarczył mały podstęp z
telefonem i zmanipulowanie kilkoma słowami mordercy i już… Graham dostał na co
zasłużył. Nie musiał być martwy, aby Lecter był zadowolony. Były agent był zbyt
interesujący, aby usunąć go z tego świata, a jednocześnie nie powinno się go
zostawiać bez kary. Skorzystał więc z pierwszej okazji.
Wstał od
stołu i spojrzał na rysunek, który tylko on wiedział, że przedstawia Clarice.
Przypomniał sobie o liście, który wysłał Willowi, aby jeszcze bardziej go
pogrążyć…czuł żal, że nie mógł napisać do Clarice.
Powód był
prosty…nie wiedział gdzie ona jest. Gdy umieszczono go tu i udostępniono dostęp
do poczty, rok szkolny był już skończony, więc najpewniej jego dziewczynki nie
było już w sierocińcu i urwała z nimi wszelki kontakt, skoro nienawidziła tego
miejsca. Ona w sumie mogła napisać, ale pewnie bała się, że poczta do niego
jest sprawdzana (i w sumie teraz już na pewno była). Więc nie ryzykowała…
Przynajmniej
na to miał nadzieję Hannibal.
Od trzech lat
zastanawiał się co ona teraz robi. Znienawidziła go?...A może nie? Naprawdę nie
mógł odgadnąć, ani przewidzieć na sto procent. Jedyną pewną rzeczą była walka.
Jego Clarice była stworzona do walki.
Podszedł i
położył się do łóżka i wyjął z małej skrytki w materacu jakiś przedmiot i
zaczął nim suwać w tę i z powrotem po metalowej ramie łóżka.
Był to
własnoręcznie zrobiony…klucz.
Odkąd Lectera
uwięziono jedynie dwa razy naruszono zasady związane z bezpieczeństwem (które
stały się bardzo surowe jakiś rok po uwięzieniu, gdy zaatakował pielęgniarkę).
W obu przypadkach dyżuru nie pełnił Barney. Pielęgniarz nie dopuściłby do
takich zaniedbań, podświadomie czuł czym jest Lecter i zawsze był skrupulatny w
swoich obowiązkach.
Lecz
szczęście sprzyjało. W ręce doktora trafił długopis i agrafka. Obudowa
długopisu trafiła do klozetu, ale reszta została przemieniona w zgrabny klucz
do kajdanek. Choć jeszcze nie całkiem był gotowy. Hannibal ostrzył i szlifował
go od miesiąca, każdej nocy. Wśród krzyków i zawodzeń innych więźniów, nikt
nigdy tego nie usłyszał i nie nakrył go. W ciągu kilku miesięcy takiej pracy,
klucz powinien być gotowy.
Doktor zrobił
go, ponieważ miał okazję oraz…bo zawsze mógł się przydać. Jeśli kiedykolwiek zdarzy się okazja…nie
zawaha się użyć klucza, był tego pewien. Zdobycie wolności wciąż było możliwe,
trudne, ale nie niemożliwe. Klucz do kajdanek jedynie pomoże przypadkowi.
Szlifując tak
klucz, Lecter zanurzał się w swoim pałacu pamięci, aby zabić ten czas. Miał tam
specjalną komnatę, w której mógł odwiedzać swoją małą wojowniczkę. Jedynie w
ten sposób mógł się z nią spotkać. Może i to nędzny substytut…ale tylko tak
mógł znów ją zobaczyć, a nawet poczuć. Jego pamięć była doskonała. Pamiętał jego
zapach, wygląd i dotyk…wszystko…
Towarzyszyła
mu bardzo często…
Żałował, że
nie może zmienić obrazu. Jego Clarice miała już przecież 21 lat, a on znał
jedynie jej osiemnastoletnią wersję…
- Więc to
właśnie oznacza słowo… „tęsknić”.
Niemalże
zapomniał co to tęsknota, lecz tu znów niestety to sobie przypomniał.
***
Clarice
uśmiechnęła się z niejaką satysfakcją. Ona również czytała tą samą gazetę co
Lecter. Z uwagą od dawna śledziła sprawę „Czerwonego smoka”. Wiadomość o tym
jak skończył były agent Will Graham wprawiła ją nie w współczucie, a w dobry
humor.
- Jesteś
wciąż niesamowity, doktorze.
Właśnie tak
kończą ci co zadzierają z Lecterem. Ten człowieka nawet zza krat jest
niebezpieczny.
Nowa fala
tęsknoty ją zalała. Chciała go zobaczyć teraz, zaraz, powiedzieć, że wciąż go
kocha i akceptuje to kim jest, a nawet to kim ona sama jest, razem z nim
cieszyć się z zemsty, ale…nie mogła jeszcze prze długi czas.
Usłyszała
kroki w korytarzu, przy którego końcu stała. Szybko złożyła gazetę i schowała
do torby. Nadszedł czas na przedstawienie.
Jack
Crowford, skończywszy gościnny wykład na uniwersytecie, właśnie zmierzał do
wyjścia. Powiedzieć, że był załamany tym co przez niego przeżywał Graham, było
niedopowiedzeniem roku. Czuł się winny, ale skrzętnie to ukrywał za maską
powagi. Przyjął nawet zaproszenie na ten wykład, aby zająć czymś myśli.
Wychodził
właśnie z korytarza, gdy ktoś szybko zagrodził mu drogę i oboje wpadli na
siebie. Śpiesząca się osoba upuściła torbę i kilka rzeczy się wysypało.
- Och
przepraszam – powiedziała dziewczyna, z mocnym poczuciem winy.
- Nic nie
szkodzi. Pomogę Pani to pozbierać.
Kiedy
Crowford ukucnął, aby pomóc dziewczynie, mógł się jej przyjrzeć. Bardzo ładna,
młoda osoba. Skoncentrowana na swoim zadaniu ledwo zwróciła uwagę na niego. Dopiero
, gdy wszystko pozbierali, kobieta spojrzała na niego i rzekła, mile
zaskoczona.
- To Pan
prowadził ten wykład. Pan Jack Crowford, zgadza się?
- Tak,
rzeczywiście…Była Pani na wykładzie?
- Nie mogłam
nie przyjść. Skoro sama złożyłam papiery do akademii FBI, wręcz moim
obowiązkiem było przyjść posłuchać pańskiej mowy. Była bardzo zajmująca,
zwłaszcza ta część o behawiorystycznych metodach śledczych. Podział na
przestępców zorganizowanych i niezorganizowanych jest jednak zbyt prosty, nie
sądzi Pan?
- Możliwe, może
kiedyś ktoś wyjdzie z lepszą teorią. Może nawet dr Bloom… - Crowoford nie
okazał tego, ale poczuł sympatię z miejsca. Młoda osoba była nie tylko mądra i
uprzejma, ale także zachowywała odpowiedni dystans, a jej uprzejmość nie robiła
z niej osoby natarczywej – Pani imię…? – zapytał wielce ciekaw.
- Clarice
Starling – wyciągnęła rękę na powitanie – Miło mi poznać.
- Wzajemnie,
panno Starling – uścisnął jej dłoń. Zapisał sobie w głowie, aby przejrzeć listę
kandydatów do akademii i zobaczyć czy nazwisko Starling rzeczywiście tam
figuruje.
- Och, proszę
mi wybaczyć, ale śpieszę się na następne zajęcia. Do zobaczenia, panie
Crowford. Może miniemy się kiedyś w Quantico.
Kiedy tego
samego dnia Jack sprawdzał ową listę rzeczywiście znalazł dane tej dziewczyny.
Będzie trzeba ją obserwować, jej wyniki są bardzo obiecujące. Szkoda by było
zmarnować jej potencjał. Może spróbować pomóc…może wyszkoliwszy nową
protegowaną zapomni o swoim poczuciu winy…może tym razem tego nie spieprzy.
Tymczasem,
gdy tylko Clarice odwróciła się tyłem do mężczyzny i odeszła, jej uśmiech
poszerzył się i nie wydawał się już taki uprzejmy.
Wszystko
zgodnie z planem. Zrobiła dobre wrażenie, a facet ją zapamięta. Na razie tylko
tyle było jej trzeba. Pewnego dnia Crowford stanie się jej przepustką do
spotkania z dr Lecterem, już ona o to zadba.
Wystarczy nie
przesadzać i zgrabnie manipulować teraźniejszością. Będzie miała wszystko,
wysokie wyniki, pretekst i znajomości. Trzy części klucza, które pozwolą jej
ponownie ujrzeć Hannibala.
Niedługo
później, pod koniec roku akademickiego, Clarice otrzymała list zatwierdzający z
Quantico. Została przyjęta do akademii. Zresztą Mapp także.
- Doskonale,
jestem o krok bliżej. Jeszcze tylko trochę i go zobaczę. Nie poddam się wpół
drogi. Jestem już blisko…
- Jak myślisz, Clarice… - dr Lecter, jego
wewnętrzna reprezentacja, mieszkająca w jej pałacu pamięci, doszedł do głosu.
Całkiem często to robił, jakbym podświadomość podsuwała jej go, gdy go
potrzebowała - …czy uczęszczając do akademii, to ty wchodzisz do jaskini lwa,
czy może to oni wpuścili lwicę do swojego bezbronnego stada?
- A jak sądzisz, doktorze? – odpowiedziała
pytaniem, uśmiechając się zagadkowo i jednocześnie ściskając jego dłoń.
- Uważam, że… - odwzajemnił uśmiech, który
wyglądał o wiele bardziej groźnie niż jej własny - …prawdziwa jest zdecydowanie
druga opcja.
- Potrzebuję siły…Muszę i będę walczyć
dalej. Aż do dnia, w którym cię wyciągnę stamtąd. Zrobię to…razem nam się uda.
- I
dasz radę, najdroższa. Uda nam się…Wystarczy odrobina cierpliwości.
Pamiętaj…czekam na ciebie. Przyjdź do mnie…czekam…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz