Integra
prawie w ogóle nie zdawała sobie sprawy z tego, że śni. Wizualnie wszystko było
tak realistyczne, że niemalże całkowicie uwierzyła w to, co się działo.
Wątpliwości wynikały stąd, że to się po prostu nie mogło dziać w
rzeczywistości.
W tym śnie
leżała na łóżku, ale nie spała. Leżała na kołdrze i wpatrywała się w sufit.
Czekała na coś. Nie wiedziała na co, ale to się zaraz miało wydarzyć. Jak to
zwykle bywa w snach, nie wiedziała, który jest dzień, pora dnia, ani nawet
gdzie się dokładnie znajduje. To łóżko, na którym się znajdowała na pewno nie
należało do niej w rzeczywistym świecie. Było zbyt…ekstrawaganckie? Tak, to
dobre słowo. Kolumny i ciemno czerwone kotary pod kolor pościeli na pewno nie
leżały w jej guście, ale pojawiły się w tej jawie sennej.
Nareszcie
przyszedł. Pierwsze co zobaczyła to te czerwone, iskrzące oczy. Kroczył w jej
stronę powolnymi krokami, nie śpiesząc się wychodził z cienia. Mimo iż było
ciemno, doskonale go widziała. Minęła dłuższa chwila zanim znalazł się u
szczytu łoża.
Odkąd go
poznała, Alucard zawsze nosił dokładnie to samo. Tutaj natomiast, zamiast
swojego czerwonego płaszcza, nosił czarną pelerynę. Mimo iż jej całej nie
widziała, była pewna, że z tyłu musi się ona układać na kształt skrzydeł
nietoperza.
- Widzę, że
jesteś gotowa – oznajmił, wielce z czegoś kontent.
Nie do końca
była świadoma na co jest gotowa, lecz czuła w środku, że jest.
Alucard
wznowił krok, okrążając łóżko, nie spuszczając z niej wzroku. Uśmiechał się
zwycięsko. Ten jego brak pośpiechu wzmacniał oczekiwanie obojga.
Wampir
schylił się i delikatnym ruchem zdjął jej okulary. Jej wzrok, co dziwne, nie
pogorszył się, co było kolejną oznaką, że to był sen. Alucard odłożył je gdzieś
i przysiadł na skraju łóżka. Ona nie poruszyła się, dalej obserwowała co zrobi.
On przejechał dłonią po jej policzku, aż do odsłoniętej szyi. Miał zimne
dłonie.
Nie drgnęła,
nawet kiedy cały wszedł na łóżku. Był nad nią, ręce oparł po obu stronach jej
głowy. Właśnie wtedy odwzajemniła uśmiech.
- Więc to
już? – to pytanie wyszło z jej ust, brzmiała bardzo szczęśliwie.
- Tak, to już
– pochylił się i złożył pocałunek na jej ustach. Zdała sobie sprawę, że zawsze
tego chciała. Ponieważ te usta należały też do niej, on cały należał do niej.
Całował ją
tak krótką chwilę, podczas gdy ona dłońmi złapała za poły jego peleryny, jakby
bojąc się, że się oddali. To wszystko działo się jak w zwolnionym tempie.
Kiedy się
odsunął ku jej niezadowoleniu spostrzegła, że pokój wokół kompletnie zniknął.
Byli tylko oni i to łoże. Całe otoczenie spowijała nieprzenikniona czerń.
- Jesteś
gotowa? – spytał – Zostaniesz ze mną?
- Tak, zostanę
z tobą.
Obnażył
wówczas kły, a jej to nie przeraziło. Nawet przejechała palcem po jednym z
kłów. Był bardzo gładki.
- Zrób to.
Pozwalam ci.
- Jeśli tak…
- Alucard mówił to już nie zwycięsko, a wręcz triumfująco - …już na zawsze
będziesz moja.
Naraz jego
ręce spoczęły na jej ciele, a kły zaczęły niebezpiecznie zbliżać się do jej
szyi. Czekała, z wyczekiwaniem, nie lękiem. Chciała tego. Chciała części niej w
nim. I właśnie wtenczas, gdy jego zęby znalazły się u celu…wszystko się
skończyło.
Integra zerwała
się z łóżka, biorąc głęboki haust powietrza. Nie wybudziła się przez strach, a
bardziej przez zbyt emocjonalny moment i wyimaginowany ból w szyi. To nie był
zły sen i właśnie ta świadomość zaczęła wywoływać lęk, ale dopiero teraz, po
uświadomieniu sobie, czego dotyczył ten sen. To marzenie senne…
- Co to było,
do diabła?! – powiedziała to nieco głośniej niż by wypadało.
Schowała
twarz w dłoniach, chcąc uspokoić swój system nerwowy. Nie pomagało. Gdy tylko
zamykała oczy, sceny ze snu wyświetlały jej się szczegółowo, przez co spokój
nie nadchodził. Sama siebie zbulwersowała.
- Tak nie
wolno, nie wolno – powtarzała jak mantrę – Wynocha z mojej głowy.
Takie obrazy
w ogóle nie powinny się pojawiać w jej głowie. Czy to świadomie, czy nie, to po
prostu nie do pomyślenia.
Przynajmniej
w teorii…emocjonalnie to już sprawy inaczej wyglądały, z czego Integra zdawała
sobie poniekąd sprawę. I nie pomagało jej to. Zmagała się z własnym zakazanym
owocem. Pomimo nieprzyjemnych i złych konsekwencji, wciąż był kuszący.
- Ach,
natychmiast przestań o tym myśleć! – rozkazała samej sobie, szybko zrywając się
z łóżka. Mimowolnie na nie zerknęła i odetchnęła z ulgą, że jest ono proste i
normalne, bez żadnych kolumn czy kotar.
Nocny tryb
życia nie uległ zmianie, przez co jej śniadanie zaczynało się około pomiędzy
11, a 12. Nikt się już temu nie dziwił. Poza tym, niedługo miało ubyć jej
obowiązków.
Przez
ostatnie intensywne lata, jej edukacja szła o wiele szybciej, niż u zwykłych
dzieciaków. Obecnie była już tak daleko, że za dosłownie trzy miesiące będzie
można skończyć z korepetycjami. Uzyskała potrzebne wykształcenie. A i tak do
pracy potrzebowała umiejętności praktycznych, których przecież nabyła już lata
temu. Życie pracą z całą pewnością miało swój wkład w ten przyśpieszony proces.
Nie wspominając o jej ponadprzeciętnych umiejętnościach i wytrzymałości.
Jednak dziś
była jakaś nieobecna. Ledwo słyszała co się do niej mówi i parę razy trzeba
było do niej powtarzać powiedziane zdanie. Nawet Walter zauważył, że coś było
nie tak.
- Sir
Integro, czy coś się stało? – odważył się w końcu spytać.
- Nie –
skłamała gładko. Otworzyła usta, chyba chcąc coś powiedzieć, ale przez swoje
wahanie, zadane pytanie odwlekło się w czasie – Widziałeś dziś Alucarda? – czy
dobrze lokajowi się wydawało, czy głos jego Pani stał się nieco cichszy?
- Nie, dziś
chyba chciał przespać cały dzień. Dawno tego nie robił.
- Aha – w tym
krótkim słowie dało się słyszeć ulgę, co mocno zdziwiło kamerdynera. Czyżby coś
się między nimi stało? Raczej nie, nie było kiedy.
Dornez już się
nastawiał, aby wyjść i zostawić swoja pracodawczynię przy pracy, gdy nagle
zadała mu nowe pytanie, które tylko wzmocniło jego zdezorientowanie.
- Walter…czy
sądzisz, że ojciec byłby ze mnie dumny, gdyby wiedział, że obrałam taką drogę?
Czy mimo iż używam Alucarda jako naszej broni…że trzymam go na tak luźnej
smyczy…czy mimo to nie znienawidziłby mnie…Myślisz, że by się mocno zawiódł,
gdyby się dowiedział, że ja… - nie dokończyła z jakiegoś powodu.
Nastała
niezręczna cisza. Walter długo myślał nad odpowiednimi słowami. Jego Pani teraz
już zdecydowanie zachowywała się dziwnie. Nawet spuściła głowę, jakby ze
wstydem.
- Nie
sądziłem, że kiedyś będę musiał przypomnieć Pani jej własne słowa… - Integra
uniosła głowę, gdy lokaj w końcu zabrał głos - …ale sama to ujęłaś sir Integro
wiele lat temu…to ty teraz przewodzisz Hellsing, a nie twój ojciec. Rządzisz
wedle swojego i tylko swojego osądu i woli. A jako twój sługa, nie jestem od
tego, aby pouczać swoją Panią, a jej słuchać. Pani decyzje są bezwzględne i nie
mam prawa ich podważać.
Czując, że to
nie wystarczy, dodał coś więcej.
- A po
drugie…nawet gdyby panienka uciekła z domu, porzuciła służbę w Hellsing i
zapisała się do cyrku, aby zostać najlepszą treserką słoni na świecie to sir
Arthur i tak byłby z Pani dumny – uśmiechnął się przy tym życzliwie – Rodzic
kocha swoje dziecko bez względu na to kim i jakie jest. Nie mam wątpliwości, że
gdyby mój dawny Pan żył, to duma by go rozpierała.
Integra nie
była do końca przekonana, ale odwzajemniła uśmiech.
„Nie byłby ze
mnie dumny, gdyby wiedział, że obdarzam uczuciem coś, co wedle niego nie
powinno istnieć na tym świecie i należy to wysłać w zapomnienie…coś co nie jest
człowiekiem. Co to ze mnie czyni? Najgorszy Hellsing w historii…zamiast zabić
potwora wypuszczam go na podwórko bez smyczy i obdarzam go afektem….I wciąż nie
mogę żałować tego…Czy zdradzam tym ojca, swój ród? Gdzie mój honor i duma? Nie
wolno mi, nikomu nie wolno, a co ja wyprawiam? Czy gdybym te kilka lat temu nie
była dzieckiem, gdy się poznaliśmy, moja decyzja byłaby taka sama jak
wtenczas?”
Oparła się
łokciami o blat biurka i myślała dalej, nie przejmując się tym, że Walter ją
obserwuje.
W sumie to
prawda, że złamała wiele zasad swojej rodziny, ale nigdy nie zeszła ze swej
ścieżki. Nie może zarzucić nic swojej pracy, swojej lojalności wobec kraju i
korony. Swoje obowiązki wykonuje najlepiej jak umie i nie dlatego, że ją do
tego zmuszają…nikt jej nie zmusza, jest dowódcą Hellsing, ponieważ tego chciała
od zawsze.
Pocieszała
się tym, że jej uczucia nie robią nikomu krzywdy. I pewnie i tak nie splami
nimi honoru rodziny, ani nie okryje jej nazwiska hańbą, wdając się w romans z
wampirem, bo Alucard nie jest w stanie…nie umie odwzajemnić jej uczuć, choćby
chciał. Widziała mnóstwo jego potwornej strony…nie miała złudzeń, że on może
czuć cokolwiek.
Choć w sumie
mogła mu rozkazać, aby …coś zrobił…w końcu należał do niej, mogła z nim robić
co chciała…Nie!!! Tak nisko też się nie zniży. To uwłacza godności. Jej i jego. Nie chce czegoś
takiego.
Czyli nie
pozostaje nic innego? Trzeba pogodzić się z tymi uczuciami? Skoro kocha kogoś,
kto nigdy nie będzie w stanie tego odwzajemnić…a nawet z kim wręcz nie wolno
jej być, kategorycznie nie wolno, to oznacza, że musi się nauczyć żyć z tym
brzemieniem?
Wyjaśniałoby
to dlaczego od tak dawna czuje niesmak wobec perspektywy małżeństwa i dzieci,
dlaczego tego nie chciała. Po prostu nie należała do osób, które czynią takie
niesmaczne rzeczy jak małżeństwo dla polityki, bez miłości. Kochała Alucarda, a
skoro tak to najpewniej nigdy nie wyjdzie za mąż, bo…nie może. Nie wytrzymała
być z kimś u boku, kogo nie znosi.
Czyli tak to
będzie wyglądać. Reszta życia jako panna, żyjąc w poczuciu winy, że pozwoliła,
aby ciepłe uczucie jej serca powędrowało do bestii bez żadnego serca…I tak była
to dla niej lepsza perspektywa niż wyjście za jakiegoś melepetę, którego nie
kocha.
Postanowione,
najwyraźniej zostanie ostatnią z Hellsingów. Nie jest stworzona do małżeństwa i
dzieci, tak będzie mówić, choć nie jest to takie niezgodne z prawdą…tyle że
drugie dno jest przerażające dla osoby drugiej…Szkoda, że ród wygaśnie, lecz
tak widocznie musiało być.
Na razie ta
decyzja musi się utrzymać. Musi się nauczyć żyć z tymi uczuciami, aby honor
rodziny bardziej nie ucierpiał. Choć wybranie życia w samotności wcale nie
wydawało jej się karą…Niczego nie będzie robić wbrew sobie. Od dawna było jej
niedobrze na dźwięk słowa „mąż”, a dziś wreszcie się może tego pozbędzie,
wiedząc, że nigdy nikogo takiego nie będzie.
A Alucard…i
tak zawsze będzie obok. Tyle wystarczy. Nikt nie musi wiedzieć, nikt nie musi
widzieć. Nie wyrządźmy tych większych szkód niż do tej pory, a będzie dobrze.
Nie ma
wyboru…Nie chce nikogo innego, poza nim…więc tak jak jest musi zostać…na
zawsze.
Została jedna
obawa…czy na pewno nigdy nie przekroczy granicy swojej władzy nad nim, aby
dostać to czego chce…nawet bez możliwości odwzajemnienia jakiekolwiek ludzkiego
uczucia?
- Sir?
O Boże,
Walter wciąż tu jest. Już o nim zapomniała.
- Już w
porządku, przepraszam – oprzytomniała szybko – Zamyśliłam się.
- Chciałem
coś zaproponować. Jeśli na razie nie jest Pani w nastroju do pracy, może
wrócimy do naszych lekcji.
Od jakiegoś
czasu Walter uczył ją prowadzić. To nie tak, że zamierzała oficjalnie zdawać na
prawo jazdy, to jej nie było potrzebne. Chodziło o praktyczną umiejętność w
razie wypadku. Mimo, że jej lokaj od zawsze wszędzie ją woził, to nie znaczy,
że kiedyś nie wydarzy się jakaś sytuacja kryzysowa, podczas której będzie
musiała przemieścić się sama. Właśnie po to się uczyła. Dodatkowo okazało się,
że bardzo jej się to podoba. Poza tym…trochę dziwne jest umieć walczyć szablą i
strzelać do celu, a nie umieć prowadzić auta.
- Dobrze.
Przyda mi się to teraz. Dziękuję Walter.
***
Nancy ze
znużeniem obserwowała prowadzone prace. Dzień w dzień (a raczej noc w noc) to
samo, ale widać było coraz więcej efektów. Minęło tyle czasu, lecz dopiero
zdołała wykonać połowę potrzebnych przygotowań do jej planu. Połowę drogi do
zniszczenia Hellsing…Frustrujące jak blisko i jednocześnie daleko była.
Patrząc na te
wszystkie mrówki wykonujące każdy jej rozkaz, wspomnienia o Damienie powracały
każdego dnia. Prawdę mówią ci, którzy twierdzą, że niektóre rzeczy docenia się
dopiero, gdy się je straci. On był niezastąpiony…bez niego była nieco…troszkę
samotna, ale nie przyznałaby się do tego.
Miała
ostatnio problemy. W kilku oczach swoich podwładnych spostrzegła
wątpliwości…zaczęli sobie uświadamiać, że nie jest boginią, jak im wmawiała.
Oczywiście wciąż było sporo tych, którzy czcili ją wciąż tak samo gorliwie, ale
zliczając obie grupy, miała o wiele...o
wiele mniej sług niż kiedyś. Ci wątpiący byli tu wciąż jedynie dlatego,
iż nie mieli gdzie pójść, ale z czasem mogą zacząć sprawiać problemy.
Nancy zaczęła
sobie zdawać z tego sprawę nieco późno. Potrzebowała ochłonąć po stracie i
upokorzeniu. Była istotą emocjonalną i żadna ogromna inteligencja tego świata
nie mogła tego zmienić. Dopiero gdy emocje opadły, zdała sobie sprawę jak
bardzo opadły morale wśród wampirów. Przez to musiała nieco zmodyfikować swój
plan…i postawić wszystko na jedną kartę. Załatwi Hellsing jednym i tylko jednym
uderzeniem. I przy okazji uwolni jego.
-
Skończyliśmy powierzoną nam część, Mistrzyni – powiedział jakiś wampir, który
zjawił się za nią. Nawet nie obejrzała się zobaczyć kto to.
- Bierzcie
się za następną. Plany są ułożone w kolejności. Pracujcie, aż do wschodu
słońca. O zmierzchu dostaniecie krew.
Wampir
odszedł ukłoniwszy się nisko.
Wampirzyca
zdała sobie sprawę, że znów zaczęła o sobie myśleć jako „Nancy”, a nie
Elizabeth. Może dlatego, że odkąd Damien odszedł to jedynie ona i Hellsing
znali to imię. Nienawidziła go, lecz jednocześnie przypominało jej ono kim
była…i kim się stała.
O jej
przeszłości wiedziała tylko ona…i Damien. On był jedynym, któremu zdradziła
swoją przeszłość.
Nancy
urodziła się w XIX wieku, w Ameryce północnej. Dziś czasy jej ludzkiej
egzystencji nazywano mianem „Dziki Zachód”. Produkowane filmu, westerny, o
tamtym okresie. Wampirzyca kiedyś kilka obejrzała, ale nic nie poczuła na ich
widok. Te filmy nijak się miały do rzeczywistości tamtych czasów. Filmy akcji
były ciekawe i obfitowały w strzelanie i przemoc, a w jej przekonaniu tamte
czasy były … nudne.
Urodziła się
jako pierwsze dziecko zwykłej i biednej farmerskiej rodziny. Nie była
jedynaczką zbyt długo. Jej ojciec, wściekły, że urodziła mu się córka, od razu,
bez litości zmusił swoją żonę do zajścia w kolejną ciąże. Nie wiadomo, czy ją
wtenczas zgwałcił, jej matka zawsze była uległą i posłuszną kobietą, ale bez
kilku ciosów za karę, że urodziła dziewczynkę, na pewno się nie obyło.
Na szczęście
tej kobiety, Nancy dostała braciszka jeszcze zanim skończyła roczek. Wydawało
się więc, że miała go praktycznie od zawsze. Rok później na świat przyszedł
jeszcze jeden chłopiec. Tak zostało, wychowywała się z rodzicami i dwoma
młodszymi braćmi.
Gdy
dorastała, potrafiła zrozumieć i zobaczyć o wiele więcej niż jej rówieśnicy.
Pojęła, że jest inna. Lecz co dziwne…jej rodzina zdawała się tego nie widzieć.
Jej ojciec
praktycznie nigdy nie zwracał na nią uwagi. Robił tak od zawsze, więc uważała
to za normalność. Nie rozumiała jedynie dlaczego spędza czas z jej braćmi, a z
nią nie. Rzadko się do niej odzywał, jak już to zwykle było to jej imię.
- Nancy –
mówił z nutą ostrzeżenia i pogardą, gdy łapała go za nogawkę spodni. Zaczęła
nienawidzić brzmienia swego imienia w jego ustach.
Pewnego dnia,
gdy miała 6 lat, pomagała mamie sprzątać po obiedzie.
- Mamo… -
zaczęła niewinnie.
- Hmm…? –
mruknęła jedynie, nie odrywając się od pracy.
- Czemu tata
uczy braciszków jak pracować, a mnie nie?
- Bo jesteś
dziewczynką kochanie – powiedziała to, jakby była to oczywistość.
- Ale oni źle
to robią.
- Co? – matka
wreszcie skupiła na niej uwagę.
Mała Nancy
wskazała paluszkiem za okno chaty, pokazując na ojca i braci na zewnątrz.
Uczyli się jak prawidłowo siać.
- To zły
sposób. Jeśli posieją krzyżowo, plony będą lepsze. Z paszą tak samo. Tata
podaje złą paszę naszemu bydłu, przez to mleko jest nie dobre. Musi zmienić na
inny rodzaj, sprawdzałam. Ta sama cena, a efekt zupełnie inny.
Nancy
zdziwiła się widząc minę matki. Była przerażona. Jej słowa musiały nią
wstrząsnąć o wiele mocniej niż się spodziewała. Porzuciła sprzątanie, ukucnęła
i mocno chwyciła córkę za ramiona, potrząsając nią. Bolało.
- Skąd znasz
takie słowa?! Kto cię tego nauczył? Mów! Ktoś ci musiał tak nagadać!
- Nikt mi
nic… - powiedziała słabo, mama nie przestała nią potrząsać – Ja sama…
- Niby jak?!
- Słyszę co
mówi tata. Często słyszę co mówią inni. Widziałam uprawy naszych sąsiadów i
sposób w jaki prowadzą farmę i jakie plony wychodzą. Sposób, który opisałam
jest najlepszy. Naprawdę, jeśli tata mnie posłucha…
- Nie mów mu
tego! – krzyknęła znów przestraszona. Zrozumiała, że przez ten cały czas, gdy
jej córka używała dorosłego słownictwa, to wcale nie naśladowała dorosłych.
Naprawdę rozumiała co mówiła. I wtedy, gdy przyłapała ją kilka razy na spacerze
przy farmie Leedsów, ona obserwowała.
- Dlaczego?
Przecież mu pomogę.
- Nie możesz
– postanowiła mówić szczerze, jak do dorosłej – Dziewczynki nie powinny
wiedzieć takich rzeczy. To męskie sprawy, kochanie – zwolniła uścisk i
pogłaskała ja po głowie – Oni cię nie posłuchają. Zapamiętaj raz na
zawsze…kobiety nie muszą…i nie mogą być mądre. Tak powinno być w porządnych
rodzinach, takich jak nasza. Nauczę cię szyć. Zobaczysz, spodoba ci się.
Szycie nie
spodobało się Nancy. Nie rozumiała słów matki, nie miały sensu.
Mijały lata,
a Nancy ku zgrozie matki robiła się coraz bardziej wyjątkowa. Jakimś cudem w
tajemnicy nauczyła się czytać. Śledziła i podsłuchiwała ludzi z miasteczka,
zachłanna nowej wiedzy. Interesowała się nowoczesnymi metodami i techniką.
Rozumiała też więcej.
Nie była już
ślepa na swoją rodzinę. Widziała ich w całej okazałości. Ojciec był tak
naprawdę upartym osłem, żyjącym w średniowieczu. Siebie uważał za nieomylnego
Boga, a kobiety za dziury z których wychodzą dzieci i które mogą przynieść ulgę
seksualną. Nawet, gdy patrzył na matkę widział przedmiot, a nie człowieka. I
teraz swoich synów wychowywał na podobnych sobie neandertalczyków. Prawdziwych
mężczyzn w jego mniemaniu.
A mama…nie
wiedziała, czy zawsze taka była, czy może to ojciec natłukł jej tego do
głowy…Mama całkowicie ufała poglądom ojca i była uległa. Uważała, że bycie
dobrą żoną i matką znaczy to samo co posłuszeństwo wobec męża. Całkowicie
wyrzekła się myślenia, czy własnej woli i próbowała Nancy zmienić w to samo.
Przerażona była tym, że Nancy nie zmienia się w jej ideał kobiety.
Dziewczyna
brzydziła się tymi ludźmi i swoją rodziną. Lecz tak samo jak ojciec, uważała siebie
za kogoś wyjątkowego tyle, że ona miała racje.
Pewnego dnia
wszystko się rozsypało.
Rodzina
siedziała przy obiedzie. Ojciec jeszcze nie wrócił z miasta, ale i tak zaczęli
jeść, bo chłopcy byli głodni.
Nagle ojciec
wpadł do chaty. Był w radosnym nastroju i chyba lekko podchmielony.
- Doskonałe
wieści! – wykrzyknął w progu.
Matka wstała
i pomogła zdjąć mu płaszcz. Ten ją zignorował i ku zdziwieniu wszystkich
podszedł do Nancy. Poklepał ja nawet po ramieniu. Dziewczyna nie pamiętała,
kiedy ostatnio ją dotknął lub przynajmniej wykonał jakiś życzliwy gest.
- Nareszcie będzie
z ciebie pożytek – rzekł, nie zaprzestając się uśmiechać – Walnąłem kilka
kolejek ze starym Ridgwayem. Zgodził się, żebyś wyszła za jego syna. To
podwójnie wygrana sytuacja. Połączymy farmy, rozumiesz! Nie tylko porządnie cię
wydam, a jeszcze na tym zyskamy. Dzielenie zysków będzie na naszą korzyść. Oni
wyciągają o wiele więcej niż my, a będziemy się dzielić na pół. Czysty zysk!
Lepiej być…
- Ojcze! –
Nancy zerwała się na równe nogi, gdy spostrzegła, że na twarzach reszty rodziny
zakwita taki sam jak u ojca wyszczerz.
- No co jest?
Nie cieszysz się? Mamy szczęście, że wpadłaś w oko jego synowi. Co by o tobie
nie mówić, urodę masz.
- Ale ja go
nawet nie znam! I czemu robisz to bez mojej zgody?! Przecież to wygląda, jakbyś
mnie sprzedawał.
- Przecież właśnie
to zrobiłem. To się robi z córkami, gdy w końcu osiągną ten wiek, nie?
Nancy poczuła
wtenczas jak ziemia osuwa się pod jej nogami. W końcu usłyszała szczerość z ust
ojca. Więc sama także się na nią zdobyła.
- Tylko ta
chora rodzina tak sądzi! Rozejrzyj się tato! Myślisz, że gdzie żyjesz? Bo w tym
świecie kobiety też są ludźmi. Gdybyś choć raz mnie posłuchał, zarabiałbyś trzy
razy więcej niż Ridgway bez sprzedawania mnie. Posłuchaj, mam mnóstwo pomysłów.
Mogę sprawić byśmy…
Nie zdążyła
dokończyć. Otrzymała silny cios w twarz. Na tyle silny, że upadła na podłogę.
Spojrzała przerażona w górę, napotykając wściekły wzrok ojca.
- Przestań
kłamać. Wydam cię tak samo, jak twoją matkę wydano mi. Tylko tyle jest i będzie
z ciebie pożytku. Spełniłem swój obowiązek. I przestań podsłuchiwać w mieście
cudze pomysły. Stare techniki są najlepsze i pogódź się z tym. Nie stawiaj mi
się więcej, młody Rigdway nie będzie cię chciał, jeśli napuchnie ci cała twarz.
W niej cała twoja wartość.
Odszedł do
sypialni, nie patrząc na przygotowane jedzenie. Jej bracia, nie maskując
chichotu, także wyszli. Jedynie matka do niej podbiegła i delikatnie przebiegła
dłonią po śladzie po uderzeniu.
- A mówiłam
ci byś była cicho – powiedziała karcącym tonem, niczym do dziecka, które zjadło
deser przed obiadem – Dobrze, że jedynie na tym się skończyło. Teraz już będzie
dobrze. Zobaczysz, będziesz dobrą żoną, jeśli nie będziesz się wychylać. Proszę
kochanie, pogódź się już z tym, nie walcz. Nie chcę cię więcej widzieć w takim
stanie.
Nancy patrzyła
na matkę i poczuła…obrzydzenie. Po raz pierwszy brzydziła się nią. Nienawidziła
tego, że ojciec jest chorym człowiekiem, który nie uzna jej wartości dopóki nie
będzie jej coś zwisać między nogami. Nienawidziła tego, że matka pozwala swoim
synom, aby stali się tacy jak ten drań. Nienawidziła tego, że matka podzielała
poglądy ojca i uznała siebie i ją za coś nic nie wartego. Nienawidziła tego…że
mimo iż widziała jej wyjątkowość chciała ją stłamsić i zrobić z niej taką samą
żałosną istotę jak ona.
Tego dnia
przestała czuć już jakiekolwiek więzy z rodziną.
Chciała żeby
ktoś uznał jej wartość, poznać świat. Dlatego jeszcze tej samej nocy opracowała
plan. Zamierzała uciec i rozpocząć w bardziej cywilizowanym miejscu, bardziej
godne życie. Czuła, że da radę. Albo inaczej…wiedziała, że akurat ona może tego
dokonać, dzięki swojemu talentowi.
Sama ucieczka
była prosta. Nancy wiedziała, gdzie ojciec chowa sporą sumę pieniędzy. Kiedyś
nakryła go jak bierze z tej kryjówki kilka banknotów. Po dłuższej obserwacji
zrozumiała, że ojciec używa tych pieniędzy by płacić prostytutkom. Pewnej nocy
widziała nawet jak po zabraniu pieniędzy poszedł do burdeli wraz z jej braćmi.
Pewnie na inicjację męskości.
Dziewczyna
wyjęła całą gotówkę z kryjówki. Trudno, tatuś będzie musiał znów schować część
gotówki by mieć na dziwki. Biedny, znów będzie musiał zbierać i kręcić. Bez
wyrzutów sumienia, schowała pieniądze w mały pakunek tak samo jak kilka ubrań,
ale nie za wiele. Następnie ukradła jednego z ich niewielu koni i po
prostu…odjechała.
Nie
zamierzała już patrzeć wstecz, a nawet mogła zapomnieć o tej chorej rodzince.
Zamierzała jechać dopóty, dopóki nie dojedzie do większego miasta. Miała
pieniądze na noclegi i jedzenie dla konia na jakiś czas. Na miejscu opracuje
nowy plan. Niestety…
…nigdy nie
było jej dane go wymyśleć.
Trzy dni po
ucieczce, jechała konno po pustkowiu. Była noc, bo było chłodniej, a było lato
i podróż w dzień była bardziej męcząca. Nagle zobaczyła coś leżącego na piasku,
coś co nie współgrało z ciemnym piaskiem. To coś podniosło się, gdy się
zbliżyła. Ostatnie co pamiętała to błyszczące w ciemności czerwone oczy. I ból…
Obudziła się
następnej nocy w tym samym miejscu. Coś było nie tak. Jej własny koń się jej
bał, zmysły działały o niebo lepiej, a przednie kły były jakieś…za długie. Obok
siedział jakiś koleś, ten sam chyba, który leżał wczoraj na drodze. Widząc jak
podnosi się z ziemi, wyglądał na zdumionego.
- Niech to
szlag! – wyrzucił, gdy tylko otworzyła oczy – Byłaś dziewicą?!
- Tak… -
wyrzuciła, zanim wróciła jej jasność myślenia. Skąd to wiedział i o co mu
chodzi?
- Wybacz,
zmieniłem cię przez przypadek. Myślałem, że dziewczyna z taką urodą nie może
się opędzić od mężczyzn.
- Zmieniłeś
mnie? – nic nie rozumiała.
- Tak, jesteś
wampirem.
Wytłumaczył
jej najprostsze rzeczy. Pewnie czuł się winny, że niechcący powołał ją do
nieżycia. Dziwne, że czuł się winny z tego powodu, a nie z tego, że chciał ją
zabić i wypił jej krew.
- Tyle musisz
wiedzieć. Nie zamierzam brać jednak odpowiedzialności, mówiłem to był
przypadek. Radź sobie sama, mała.
To był
pierwszy i ostatni raz jak widziała swojego stworzyciela. Dał jej
nieśmiertelność i moc przez czysty przypadek. Nie zamierzał ją zmienić, a
zabić, lecz pomylił się w ocenie, na szczęście dla niej.
Nie za bardzo
mogła w to uwierzyć, ale wszystko się zmieniło…gdy wzeszło słońce.
Jego
promienie bolały, nie mogła ich znieść. Schowała się w podziemnej jaskini, ale
to nie wystarczało, coś było nie tak. Do końca dnia czuła się niezwykle słabo,
czegoś brakowało. Potrzebowała snu…w odpowiednim miejscu. Potrzebowała
jedzenia…kogoś do jedzenia.
Kiedy
nadeszła noc odetchnęła z ulgą, choć wciąż nie miała energii, ale przynajmniej
mogła już wyjść na zewnątrz. Teraz już wierzyła w to, że nie jest już
człowiekiem. Postanowiła to jednak potwierdzić jeszcze jeden raz.
Koń już dawno
uciekł. Nancy pobiegła więc w stronę, z której przybyła. Droga, którą na koniu
pokonała w kilka dni, teraz biegiem pokonała w kilka godzin. Wróciła do domu
rodzinnego. Już na zewnątrz zobaczyła ich wszystkich z latarniami w dłoniach.
Szukali jej. Na moment zapaliła się w niej nadzieja, lecz zniknęła, gdy tylko
ojciec ją dostrzegł.
- Jak śmiałaś
mnie okraść, ty niewdzięczna suko! Tyle w ciebie zainwestowałem, a ty uciekasz?
Oddawaj co ukradłaś, ale już!
Nie szukał
jej, a pieniędzy.
Ojciec zaczął
zbliżać się w jej stronę, unosząc pięści. Wymierzył jej cios…który zatrzymała
jedną ręką. Zszokowany wzrok pojawił się, nie tylko u mężczyzny, ale też u
obserwujących ich braci i matki.
Nancy
ścisnęła mocniej jego nadgarstek, rozkoszując się widokiem bólu na twarzy ojca.
Złapała go drugą dłonią za szyję i uniosła w górę. Zrobiła to bez trudu. Oprócz
bólu na twarzy mężczyzny zagościł strach. Był to piękny widok.
- Jak to
jest… - zaczęła nowonarodzona wampirzyca, z radosną satysfakcją w głosie - …być
słabszym od kobiety? Być słabszym od istoty, której nie miałeś nawet za
człowieka, którym gardziłeś i sprzedałeś? Nie ma nic bardziej poniżającego,
prawda? I ta właśnie dziewczynka upokorzy cię całkowicie, pozbawiając cię
życia. Najbardziej żałosny koniec dla ciebie, zgodzisz się z tym…tato?
Pogodziła się
z tym, że stała się wampirzycą w chwili, gdy zatopiła kły w szyi mężczyzny i po
raz pierwszy poczuła smak krwi. Była przepyszna, wspaniała…przywróciła jej siły
i rozpaliła głód na jeszcze więcej tego przysmaku.
Kilkanaście
minut później jedyną żywą osobą na farmie była jej matka. Nancy zabiła ojca i
swoich braci. Postąpiła wedle instrukcji stworzyciela tak, aby nie odrodzili
się jako ghoule (choć była ciekawa jak te stworzenia wyglądają). Mamy jednak
nie chciała zabijać. Życie po dzisiejszej nocy będzie dla niej wystarczającą
karą za swą słabość.
- Jesteś
wolna, mamo.
To ostatnio
co jej powiedziała. Nigdy więcej jej nie widziała, ani nie interesowała się jej
losem. Obraz matki, zalanej łzami, wystarczająco wbił się jej w pamięć.
Ostatnią
rzeczą jaką zrobiła tej nocy, było włamanie się na cmentarz i kradzież trumny z
grobu własnej babki. Wampiry śpią w trumnach i to właśnie jej potrzebowała, aby
tak nie cierpieć podczas dnia.
Życie
wampirzycy stało się rajem dla Nancy. Dostała, przez ten „przypadek”, wszystko
o czym marzyła. Otrzymała moc oraz nieograniczoną ilość czasu na poszerzanie
wiedzy. Każdej nocy zakradała się do bibliotek i pochłaniała kolejne tomy.
Zawsze lubiła zyskiwać wiedzę, a teraz mogła to robić bez przeszkód. Zabijanie
dla jedzenia nie pobudzało jej sumienia, a wręcz pobudzało intelekt, aby dobrze
się maskować. Nie chciała, aby znaleźli ją łowcy. Stworzyciel ostrzegł ją przed
nimi.
Kilka lat nie
robiła nic innego, poza czytaniem. Raj ten zaczął się zacierać, gdy nie mogła
znaleźć nic nowego. Postanowiła poznać trochę świata i szukać nowej wiedzy
właśnie tam. I może także nowej krwi…
Nie zwlekała
z tym pomysłem. Następnej nocy wkradła się z trumną na pokład statku i
popłynęła nim do Europy. Mniej więcej w tym samym czasie Dracula została
pokonany przez van Hellsinga, ale Nancy jeszcze nie miała prawa o tym wiedzieć.
Zagraniczne
książki miały w sobie to coś. Nie było biblioteki, do której by się nie
włamała. Uwielbiała to. Czy to w Hiszpanii, Francji czy we Włoszech…każde
dzieła nowych myślicieli były fascynujące.
Jednakże…czegoś
jej wkrótce zaczęło brakować. To uczucie zbiegło się w czasie wraz z wybuchem
Wielkiej Wojny, zwanej później I Wojną Światową. Odkryła, ze zdobyła wszystko,
czego zawsze pragnęła. Była niezależna, nieśmiertelna, silna i miała książek
pod dostatkiem. Nie miała jedynie … władzy. Coś czego też pożądała, coś co
potwierdziło by jej wyjątkowość. I sprawiło, że jej ojciec się mylił.
Pomysł rodził
się w jej głowie powoli, ale z czasem stał się niemalże perfekcyjny. Z jej
inteligencją była najbardziej wyjątkowa wśród swojej rasy i zamierzała to
udowodnić, przejmując nad nimi władze. W ogóle stworzyć władze w tym świecie
indywidualistów. Zrobi coś wyjątkowego i niczym ich bohaterka ochroni ich przed
łowcami różnego typu. Ochroni ten niezwykły gatunek. To będzie wyczyn godny
zapamiętania…prawda?
Przygotowania
zaczęła od budowania kryjówek. Znała się na tym, właściwie takie męskie rzeczy
jak budowlanka, czy technika najbardziej do niej przemawiały. Samej szło jej
jednak opornie. Jednak nie mogła na razie szukać sobie sług…nie wpadła na to
jak ich sobie podporządkować, ale wiedziała co zrobi potem. Czuła, że wpadnie
na rozwiązanie zanim skończy przygotowania.
W tym czasie
wybuchła kolejna, jeszcze gorsza wojna. Był to trochę raj dla takich jak ona,
bo łatwiej było o ofiary i nikt się nie dziwił, gdy ktoś znikał. Przygotowania
stały się nieco łatwiejsze, choć frustrujące było tempo w jakim jej to szło. A
wystarczyłaby dodatkowa para rąk. Pomysł na stworzenie sobie pomocnika chodził
jej po głowie, ale chciała znaleźć takiego, który byłby bezwarunkowo posłuszny.
Co ciekawe…okazja nadarzyła się dość szybko.
Przebywała na
terenie Niemczech, gdzie budowała kolejną podziemną kryjówkę. Był dopiero
początek wojny. Zamierzała w niedługim czasie porywać żywych ludzi do jej
eksperymentalnego planu „farmy”. Ale pewnego dnia coś zakłóciło jej porządek
dnia, czy raczej nocy.
Przebywała w
środku lasu, tam budowała kryjówkę. Właśnie wybierała się w bardziej zaludnione
tereny, gdyż dawno się nie pożywiała. Była niedaleko torów kolejowych, gdy
nagle usłyszała nadjeżdżający pociąg. Po zapachu szybko się zorientowała co się
znajduje w tych wagonach. Jej wszystko widzący wzrok odkrył sporo sekretów tej
wojny. Dawno odkryła istnienie obozów koncentracyjnych, mimo iż ogromna część
ludzkości nic o nich nie wiedziała. Sporo jej zostało z czasów, gdy ze
szpiegowania musiała zbierać informacje i jak zawsze chciała wszystko wiedzieć.
Nic więc dziwnego, że o tej wojnie tez chciała wiedzieć więcej niż przeciętna
osoba.
W tych
wagonach czuła zapach ludzi, ogromnej ilości ludzi…na pewno o wielu więcej niż
mogło się wydawać, że ten pociąg może pomieścić. Obozy zrodziły jej pomysł na
zdobycie materiału do oprawy na farmie. Nie poświęciła pociągowi wiele uwagi.
Ci ludzie idący na śmierć jej nie obchodzili, choć trochę żałowała utraconej
krwi i załamywała głowę nad głupotą ludzką. To było według niej zabijanie
pozbawione sensu. Żeby otrzymać siłę pracującą do nieludzkich prac można użyć
lepszych metod manipulacji. Gdyby to była ona, ci ludzie sami z siebie, z chęci
wykonywali by prace w tych obozach i jeszcze byliby wdzięczni. Tyle, że nie
wysyłała by ich wszystkich do gazu, żywi byli więcej warci, to czyste
marnotrawstwo…i przypominało jej własną dyskryminację z jaką się spotkała.
Lecz nagle
została świadkiem bardzo ciekawego wydarzenia. Jakaś para więźniów wydrapała w
podłodze dziurę i odważyła się przez nią wyskoczyć. Ale tylko dwójka. Okazało
się to bezsensowne. Co prawda nie zostali ranni i pociąg przejechał ładnie nad
nimi, ale na ostatnim wagonie siedzieli strażnicy i widząc rozciągniętych
pomiędzy torami parę ludzi, nie wahali się i strzelili do obojga. Pierwsza
osoba zginęła na miejscu, a druga została poważnie postrzelona w nogę. Była unieruchomiona.
Z bólu nie mogła się ruszać, a wokół nie było żywego ducha. Miała tu czekać, aż
skona. Możliwe, że nawet dni.
To była dobra
okazja…Nancy niespiesznym krokiem zbliżyła się do rannej osoby na torach. Był
to młody mężczyzna. Był w okropnym stanie, musiał już długo przebywać w tym
wagonie. Miał strasznego pecha skoro już myślał, że ucieknie od śmierci, a tu
został skazany na nią ponownie przez wykrwawienie i głód lub przejechany przez
następny pociąg.
Mężczyzna
zobaczył, że ktoś się zbliża. Kiedy stanęła nad nim ona…pierwszy raz od bardzo
dawna poczuł się dobrze. To była najpiękniejsza osoba jaką widział. Po tym co
przeżył, nawet te świecące czerwone ślepia nie były w stanie go przerazić, ani
odepchnąć.
- Czy
moja…siostra…? – wycharczał w bólu.
- Nie żyje –
odpowiedziała mu postać, bez śladu emocji w głosie.
-
Pomożesz…mi?
- Ludzkie
sprawy mnie nie dotyczą. Nie jestem jedną z was.
- Aha… - nie
wyglądał na zdziwionego. Wierzył jej. Nikt tak piękny nie mógł być po prostu
człowiekiem – I tak…byśmy zginęli…
- Więc
wiedziałeś – wampirzyca przysiadła obok rannego. Zapach krwi nie działał na nią
tak silnie jak kiedyś. Szybko nauczyła się kontroli. Była dumna z tego, że jako
wampir nadal rosła w siłę.
- Nie
żywiłem…złudnych nadziei…ale zawaliłem.
- Podjąłeś walkę
i jedyne możliwe rozwiązanie. Dobrze wybrałeś.
-
Dziękuję…Zabijesz mnie, proszę? Nie chcę czekać na następny pociąg.
- Na pewno
tego chcesz?
- Jeśli nie,
to chociaż zostań ze mną. Chciałbym umrzeć, gdy będziesz obok, patrząc na
ciebie. Wtedy mniej się będę bał.
Tego Nancy
się nie spodziewała. Ten facet był jakiś inny. Ciekawe czy to te ostatnie przeżycia
zmieniły go w tak uległego? I patrzył na nią tak dziwnie…z adoracją, jakby była
aniołem, a nie potworem. Nikt tak na nią nie patrzył, w ten sposób. To mogła
być szansa…Chciała spróbować. Chciała częściej móc patrzeć na to spojrzenie. W
niczym nie przypominało to wzroku taty.
- Jak masz na
imię? – spytała, zafascynowana tym mężczyzną.
- Damien…
- A więc
Damien…robiłeś to kiedyś? Jesteś prawiczkiem? – zadała kolejne pytanie,
nachylając się nad nim i przybliżając ich twarze. Zahipnotyzowany jej
spojrzeniem odpowiedział szczerze.
- Tak,
jestem. Nie robiłem tego… - kolejny grymas bólu.
- A chcesz
żyć?
- Tak…
- Za każdą
cenę? Nawet jeśli stracisz dusze? Nawet jeśli staniesz się mym niewolnikiem?
Jeśli będziesz większym potworem niż ludzie, którzy ci to zrobili?
- Tak…bo będę
mógł zostać z tobą, prawda? Pozwól mi zostać z tobą.
Naprawdę
dziwny facet. Wampirzyca odegnała zdumienie i wzięła się za zaspokajanie głodu.
Po wszystkim zabrała ciało Damiena i zaniosła go do swojej kryjówki. Obudził
się następnej nocy, jako pierwszy wampir, którego stworzyła.
Oddał się jej
bez reszty. To było dla niej coś nowego. Wychowana w tradycji, że kobieta to
coś gorszego, miała teraz mężczyznę na swoich usługach. Nie minęło wiele czasu,
aby w oczach Damiena pojawił się oprócz adoracji także szacunek. Szybko odkrył
jak wyjątkowa jest jego stworzycielka.
To dzięki
niemu Nancy w końcu dostała olśnienia. Wiedziała, że nie poradzi sobie tak
łatwo z innymi wampirami. Damien był jej tak oddany, ponieważ go uratowała.
Reszta też musi się stać tak posłuszna, a nawet rządna jej usług. Ale żeby tak
było, musiała się kojarzyć z tym, co te stwory znają…czemu ufają…
- Damien… -
zagadnęła, podczas budowy na Węgrzech. Robota szła im we dwójkę znacznie
szybciej.
- Myślisz, że
dałbyś radę zbudować kamienną wannę – widząc jego zdziwione spojrzenie, dodała
– Zawsze chciałam sprawdzić, czy jestem dobrą aktorką.
Wówczas, rok
przed zakończeniem wojny, przyjęła nowe imię i porzuciła stare. Nienawidziła go
przez swoją pospolitość i głupie, według niej, brzmienie. Elizabeth wreszcie
brzmiało godnie, jak przystało na kogoś jej pokroju. Damien przysiągł, że nie
wyda jej sekretu i nie wymówi więcej imienia na „N”. Wampirzyca zagroziła mu,
że znów odbierze mu życie, jeśli wyda jej tajemnice. Nie miała się jednak o co
martwić. Damien był jej wiernym psem.
Nie
wiedziała, że w tym samym czasie, na froncie walczyła prawdziwa wampirza
legenda. Znała już powieść „Dracula” i wiedziała (głównie przez własne
przeszpiegi i relacje innych), że to prawdziwa historia i prawdziwa wampirza
legenda. Pewnie gdyby była facetem, to właśnie jego imię by przyjęła, ale skoro
była kobietą musiała zadowolić się Hrabiną Bathory.
Jej imię,
plany i intelekt zadziałały. Kilkadziesiąt lat później była najpotężniejszą
wampirzycą w ich świecie. Nie miała jednego oddanego sługi, ale setki.
Większość wampirów świata ze strachu schroniło się pod jej skrzydłami i stało
się jej własnością. Wreszcie poczuła, że jest na właściwym miejscu. Że spełniła
swoje przeznaczenie. To miejsce było jej pisane, czyli na szczycie.
Ale to wciąż
Damien był tym pierwszym i wyjątkowym. Jego wierność nie zmalała ani odrobinę
przez te lata. Elizabeth nagrodziła go, stawiając na drugim miejscu w hierarchii,
zaraz po niej. Ale…coś ją gryzło.
Pewnego dnia,
gdy byli sami, a wampir zabierał się do sprzątnięcia jej ostatniej ofiary z jej
łoża, zadała pytanie.
- Czy ty się
we mnie zakochałeś?
Wampir
odwrócił się w jej stronę. Zwykle nie pokazywał większych emocji, wolał być
niewzruszony. Tak miał odkąd stał się nieśmiertelny i nawet teraz nie wyglądał
na wstrząśniętego.
- Tak,
Mistrzyni. Od dawna.
- Wiesz, że
tylko ci się wydaje, prawda? – okrutnie wyrzuciła mu swoje poglądy –
Wdzięczność cię do mnie uwiązała. W dodatku skojarzyłeś moją osobę z ratunkiem.
Pomyliłeś to z miłością. Nie jestem pewna czy to uczucie rzeczywiście istnieje
wśród ludzi, lecz my na pewno nie jesteśmy do niej zdolni. To obce uczucie dla
naszej rasy, więc nie możesz tego czuć.
- Może to
Mistrzyni nazywać jak chce, ale ja wiem co czuję.
- Nigdy tego
nie odwzajemnię. Nie potrafię kochać.
- Nie musi,
Pani. Wystarczy mi bycie u twego boku.
Tej nocy
wampirzyca nagrodziła Damiena za swoją wierność. Był jedyną osobą, której nie
zmusiła do oddania. Był jej wierny, ponieważ tak chciał. Wybrał ją. Tylko jego
szacunek nie był wywołany manipulacją. Dlatego był wyjątkowy. Tamtej nocy
wyznała mu całą swoją przeszłość. Wiedział o niej wszystko, nie tylko prawdziwe
imię. Może i nie potrafiła kochać, ale ufać już tak. A on zasłużył na jej
zaufanie.
A teraz go
nie ma… Hellsing go zabiło, polując na nią. Wszystko przez błędy imbecyli. To
ich wina, że on nie żyje…że znów była sama.
Przerwała te
wspominki, gdy poczuła pierwsze promienie wschodzącego słońca. Pośpiesznie
udała się do kryjówki, do swojej trumny. Nie przejmowała się innymi, byli nic
nie warci. Budowa, nawet z nimi, potrwa jeszcze trochę czasu. A przecież
przygotowują ważną scenę. Szkoda tylko, że zanim rozegra się główne
przedstawienie to wszyscy skończą martwi…już ona o to zadba.
Lis uciekł do
swojej starej nory. Elizabeth po latach powróciła i schowała się w Stanach.
Choć ten kraj tak się zmienił przez te lata, to wciąż istniały tu miejsca, na
których nie postała ludzka stopa. I stara Nancy pamiętała je doskonale. Znała
idealne miejsce na rozkręcenie tej tragedii, którą planowała. Ostateczne zniszczenie
Hellsing i uwolnienie prawdziwej legendy jej gatunki…
…To dopiero
będzie godne zapamiętania. Elizabeth naprawdę przestanie być w końcu wymyśloną legendą.
A stanie się prawdziwą.
Ciekawe
tylko, czy…ktokolwiek, a nawet sam Dracula, potrafiłby zagoić to uczucie
pustki, które nie chciało jej opuścić.
Wierzyła
całym sercem, że pustka zniknie, gdy dopełni zemsty.
***
Integra
zdołała się wrzucić w wir pracy, aż do nocy. Po lekcji jazdy była bardziej
skupiona i mogła wypełnić swoje obowiązki. Swoje przemyślenia i sny na trochę
odeszły w zapomnienie…do teraz. Powróciło wszystko, gdy poczuła, jak w pokoju
spada temperatura powietrza, a za nią odezwał się tak dobrze znajomy, niski
głos.
- Wpadasz w
rutynę.
Podskoczyła…nie
ze strachu. Alucard uniósł brwi, zdziwiony tą reakcją. Nawet jako dzieciak
nigdy się nie przestraszyła, gdy pojawiał się znienacka.
- Co jest?
Integra chyba
pierwszy raz w swoim życiu nie wiedziała co powiedzieć. Odwróciła się w jego
stronę i zamarła napotykając jego zdumiony wzrok. Mając go tu, tak blisko przed
oczami, w jej uszach rozbrzmiał głos ze snu.
- …już na zawsze będziesz moja.
Przeszedł ją
gwałtowny dreszcz po kręgosłupie. Nie chciała wiedzieć, co go wywołało.
- Zejdź mi z
oczu! – krzyknęła, zanim zdążyła się uspokoić i szybko odwróciła się tyłem –
Przeszkadzasz mi w pracy!
Teraz to
wampir był wyraźnie skonfundowany. Zdecydowanie zachowywała się dziwnie.
Siedziała jak na szpilkach i unikała patrzenia mu w oczy. Coś się wydarzyło od
wczoraj?
- Coś się
stało? – spytał, ustawiając się instynktownie za jej plecami.
- Nie! –
krótko i rzeczowo. Wróciła do pracy, starając się go ignorować.
- Myślałem, że
buntowniczy okres już dawno ci przeszedł – chciał ją nieco sprowokować. Trochę
droczenia może ją przywrócić do normy.
- Co żeś
powiedział?!
Wiedział, że
ma mord w oczach. Ale z jakiegoś powodu wciąż nie odwróciła się w jego
kierunku, aby się z nim skonfrontować. Jeżeli wcześniej miał wątpliwości, to
teraz był pewien, że coś się stało.
- O co chodzi?
– wyłożył karty na stół. Wydawało mu się, że dziewczyna zamarła, ale poza tym
nie było żadnej reakcji.
- O nic. Idź
stąd i daj mi pracować.
- Dobrze, już
dobrze – może za szybko się poddał, ale znał jej upartość. Zaczął się wycofywać
i obrócił się tyłem, chcąc wyjść. Bezwiednie dodał coś, co nie chciał
powiedzieć. Po prostu długo to w nim siedziało – Obyś swojego męża tak nie
traktowała, bo straci cierpliwość do ciebie tydzień po ślubie.
To co Integra
teraz powiedziała, miała żałować przez następny rok.
- Nie
zamierzam wyjść za mąż. Nigdy…
Ponieważ
wciąż uparcie patrzyła w papiery na biurku, nie spostrzegła reakcji wampira.
Alucard na moment zmienił się w posąg. Dziewczyna przez chwilę myślała, że
sobie poszedł. Lecz ten wciąż tam stał, a gdy
z powrotem odwrócił się w jej stronę, na jego twarzy gościł szok i
gniew.
- Coś ty
powiedziała?!
Ten ton
wywołał reakcję. Integra, sama teraz zaskoczona, w końcu na niego spojrzała.
Ujrzawszy czystą wściekłość w jego oczach, aż otworzyła usta. Tego się nie spodziewała.
Ciemna aura, aż zaczęła z niego wyciekać. Gdyby spojrzenie mogło zabijać…
Młoda
Hellsing wstała odruchowo, wlepiając rozszerzone oczy w złego wampira.
- Co ci…
- Pytałem,
coś ty powiedziała?! – omal nie krzyknął.
Nigdy nie
zwracał się do niej w ten sposób.
- Że nie chcę
nigdy wychodzić za mąż… – powiedziała, bardziej już niepewnie.
- Nie wiesz,
co mówisz!
Zrobił krok w
jej kierunku, a jego gniew nie wyglądał, aby miał gdzieś ulecieć. Integra, co
dziwne, miała ochotę się cofnąć, ale oczywiście tego nie zrobiła.
- O co ci
chodzi? Dlaczego jesteś taki wściekły?
- Bo nie
wierzę, że na to nie wpadłaś! To tak oczywiste…Sądziłem, że wiedziałaś o tym,
gdy mnie uwolniłaś! To była pierwsza rzecz, o której powinnaś pomyśleć! Podobno
jesteś inteligentna!
Teraz to
Integre zaczął ogarniać gniew.
- O co ci do
diabła chodzi?!
Alucard jakby
zignorował to pytanie i zbliżył się na niebezpieczną odległość.
- Chyba nie
udajesz głupiej celowo… - złapał ją za nadgarstek i uniósł dłoń do góry.
Patrzył na nią wściekle z góry, wyszczerzając kły - …Taka hańba byłaby dla
ciebie nie do pomyślenia…
- Co ty
wyprawiasz? – próbowała wyrwać rękę, ale nie była w stanie. Cholera, coś było
nie tak – Puść…
- Co puścić…moja
Pani? – po raz pierwszy, gdy ją tytułował, w jego głosie słychać było sarkazm.
To był jak cios w policzek.
- Puść mnie,
to rozkaz! – posłuchał. Integra poleciała lekko do tyłu. Złapała się za
nadgarstek, trochę bolał – Co w ciebie wstąpiło?! Mów!
Nie raz
widziała go podczas agresywnych aktów, ale jeszcze nigdy nie kierował ich w jej
stronę. Co takiego powiedziała?
- Pomyśl
Integro – mówił już ciszej, ale bardziej złowrogo. Ukrył swój gniew, ale wciąż
świecił on w oczach – Nie wyjdziesz za mąż? To znaczy, że ten ród zakończy się
wraz z tobą. A wtedy…co się stanie ze mną po twojej śmierci? Skoro rodzina Hellsing
przestanie istnieć…
- Rozkażę ci,
żebyś był posłuszny rodzinie królewskiej i będziesz…
Nie
dokończyła. Przeraziła się, gdy obserwowała, jak Alucard zanosi się złowrogim
śmiechem. Nie czuła strachu od lat…ale teraz…Bała się tej sytuacji. Alucard po
raz pierwszy wydawał się jej wrogiem, nie sługą. Nigdy nie okazał jej takiego
braku szacunku…
- Rozkażesz? –
wykrztusił, gdy śmiech mu przeszedł. Uśmiechnął się do niej jak szaleniec,
podczas gdy księżyc za oknem rzucił poświatę na jego twarz i rozszerzone ślepia
– I co z tego?! Twoje rozkazy stracą ważność natychmiast po twojej śmierci!
Oddech urwał się
jej gwałtownie, gdy zaczęło do niej docierać, o co mu chodziło. A tymczasem on
mówił, znów się przybliżając niebezpiecznie.
- Jestem przywiązany
klątwą do tej rodziny, do twojej krwi! Ale tylko
do niej! Nie podlegam niczemu innemu. Nie odpowiadam ani przed Bogiem, ani
przed Diabłem. Słucham jedynie ciebie. Lecz jeśli umrzesz bezdzietnie…klątwa
przestanie działać. Twoim najważniejszym obowiązkiem, konsekwencją o której
powinnaś myśleć od samego początku, to spłodzenie potomka, który mnie
odziedziczy po twojej śmierci! Myślisz, że czemu twój dziadek na starość się
ożenił z kobietą, której nie kochał, aby urodziła mu dwóch synów?! Musiał to
zrobić, abym nadal był tu uwięziony! Jeśli nie będziesz mieć dziecka…po twoim
zgonie, będę wolny. Wiesz co to znaczy?
Wiedziała…Alucard…kompletnie
wolny…wolny od rozkazów i kontroli kogokolwiek…
Ta wizja…była
bardziej niż zatrważająca. To tak, jakby zdradziła swoją rodzinę…jakby cały jej
sens, ich życiową, a nawet ponadpokoleniową misję szlag trafił! Jakby sens
narodzin jej i ojca stracił sens. Uwalniając Alucarda tak naprawdę, uwalniając
od władzy rodziny, zmarnowałaby wysiłki swych przodków, zniszczyła całą pracę i
poświęcenie swego rodu. Czyli naprawdę okryłaby się wstydem, mieszając z błotem
wszystkie wysiłki i zasługi dziadka i ojca.
A poza tym…już
Dracula był niebezpieczny na wolności. Alucard, ze swoimi nowymi mocami mógłby
doprowadzić do apokalipsy i nie było w tym przesady. Nie miała złudzeń, ten
wampir był zły i nie miałby oporów przed niszczeniem. Nie zmienił się w kwestii
bycia potworem, a nowe poglądy go nie powstrzymają. Jeśli Integra umrze
bezdzietnie to Alucard wymorduje świat i nikt go nie powstrzyma. Prawdziwy koniec
świata w postaci krwiopijcy nie do zatrzymania…
- A może tego
chcesz? – naprawdę wyglądał teraz jak potwór, nie zachowywał pozorów. Wyciągał
dłoń w stronę jej szyi – Jeśli tak, uprość mi sprawę i daj się zabić już teraz.
Efekt będzie ten sam.
Integra nagle
się zerwała. Jej ręka odepchnęła jego dłoń tak gwałtownie, że człowieka by to
zabolało. Praktycznie go uderzyła. Jej oczy zza okularów ciskały pioruny, a zęby
miała zaciśnięte.
- Zabieraj
łapy, potworze. Nigdy na to nie pozwolę, słyszysz?!!!
Wampir wpierw
się zdziwił, a potem jego uśmiech powrócił, lecz ten był już z zadowolenia.
- Wreszcie…Lubię
ten ogień w oczach. Właśnie tak, walcz ze mną, Integro!
- Dla ciebie „Pani”!
Nie mów mi po imieniu, to rozkaz!
Ręka jej
drżała, chciała coś znów uderzyć.
- Wynoś się
stąd…- powiedziała cicho pod nosem, aby po chwili wrzasnąć – Wreszcie pokazałeś
swoją prawdziwą twarz, potworze! Znudziła ci się w końcu gra pozorów?! Zejdź mi
z oczu, natychmiast! Wracaj do piwnic, gdzie twoje miejsce, słyszysz?! Wynocha!
Rozkazuje ci, nie wchodź mi w drogę! Nie chcę na ciebie patrzeć…Brzydzę się
tobą, ty…
Nie
dokończyła, nie mogła.
Uśmiech
Alucard zbladł, ale nie zniknął. Jego następne słowa brzmiały jak syk.
- Jak sobie
życzysz…moja Pani…
Po
wypowiedzeniu tych słów, rozpłynął się w powietrzu.
Integra była
roztrzęsiona. Wszystko w kilka minut się posypało, nieodwracalnie, a świat
odwrócił się o 180 stopni. Wszystko co tak nie dawno postanowiła, rozsypało się
jak domek z kart. Teraz wszystko…
W brzuchu coś
ją ścisnęło. Złapała się za usta, czując mdłości. Ukucnęła na podłodze, chcąc
je powstrzymać.
Czemu to nie
mogło być snem?! Czemu nie może wybudzić się z tego koszmaru…Dlaczego ona i
Alucard nagle stali się wrogami, skoro zawsze był po jej stronie… a właściwie
chyba…udawał, że jest.
Tymczasem
wampir powrócił do swoich pomieszczeń. Już się nie uśmiechał.
Wiedział, że
właśnie skazał się znów na pewien rodzaj więzienia tutaj. Te błogie ostatnie 6
lat dobiegły końca. Powrócą teraz czasy Artura, gdy był jedynie bronią i tylko
bronią, chowaną w podziemiach.
Nie żałował.
Uważał, że zrobił dobrze, postępując tak brutalnie. Tak będzie dla niej lepiej.
Jego towarzystwo nie działało na nią dobrze. Teraz będzie tak jak powinno być.
Nie przejął
się własnym bólem w piersi. To była część jego egzystencji. I tak by kiedyś
cierpiał z powodu miłości do niej, przyśpieszył jedynie sprawę. Lepiej żeby ona
go nienawidziła i pozostała wierna ideałom rodziny niż lubiła go i popełniła
błąd, którego by miała na zawsze żałować i zniszczyć wszystko, co
reprezentowało jej nazwisko.
Jedno było
pewne…On i ona już nigdy nie będą mogli powrócić do swojej przyjacielskiej i
bliskiej relacji. Zniszczył ją bezpowrotnie… Hellsing i on znów byli wrogami.
Integra go nienawidzi i tak powinno być. Już się tego nie naprawi, skoro
zawiódł jej zaufanie i udał, że chce atakować. Ona mu nie wybaczy, a i on tego
nie chce. Już nigdy nie będą blisko…
Ale czy na
pewno?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz