niedziela, 13 maja 2018

Między wierszami - Rozdział 7


Integra prawie w ogóle nie zdawała sobie sprawy z tego, że śni. Wizualnie wszystko było tak realistyczne, że niemalże całkowicie uwierzyła w to, co się działo. Wątpliwości wynikały stąd, że to się po prostu nie mogło dziać w rzeczywistości.
W tym śnie leżała na łóżku, ale nie spała. Leżała na kołdrze i wpatrywała się w sufit. Czekała na coś. Nie wiedziała na co, ale to się zaraz miało wydarzyć. Jak to zwykle bywa w snach, nie wiedziała, który jest dzień, pora dnia, ani nawet gdzie się dokładnie znajduje. To łóżko, na którym się znajdowała na pewno nie należało do niej w rzeczywistym świecie. Było zbyt…ekstrawaganckie? Tak, to dobre słowo. Kolumny i ciemno czerwone kotary pod kolor pościeli na pewno nie leżały w jej guście, ale pojawiły się w tej jawie sennej.
Nareszcie przyszedł. Pierwsze co zobaczyła to te czerwone, iskrzące oczy. Kroczył w jej stronę powolnymi krokami, nie śpiesząc się wychodził z cienia. Mimo iż było ciemno, doskonale go widziała. Minęła dłuższa chwila zanim znalazł się u szczytu łoża.
Odkąd go poznała, Alucard zawsze nosił dokładnie to samo. Tutaj natomiast, zamiast swojego czerwonego płaszcza, nosił czarną pelerynę. Mimo iż jej całej nie widziała, była pewna, że z tyłu musi się ona układać na kształt skrzydeł nietoperza.
- Widzę, że jesteś gotowa – oznajmił, wielce z czegoś kontent.
Nie do końca była świadoma na co jest gotowa, lecz czuła w środku, że jest.
Alucard wznowił krok, okrążając łóżko, nie spuszczając z niej wzroku. Uśmiechał się zwycięsko. Ten jego brak pośpiechu wzmacniał oczekiwanie obojga.
Wampir schylił się i delikatnym ruchem zdjął jej okulary. Jej wzrok, co dziwne, nie pogorszył się, co było kolejną oznaką, że to był sen. Alucard odłożył je gdzieś i przysiadł na skraju łóżka. Ona nie poruszyła się, dalej obserwowała co zrobi. On przejechał dłonią po jej policzku, aż do odsłoniętej szyi. Miał zimne dłonie.
Nie drgnęła, nawet kiedy cały wszedł na łóżku. Był nad nią, ręce oparł po obu stronach jej głowy. Właśnie wtedy odwzajemniła uśmiech.
- Więc to już? – to pytanie wyszło z jej ust, brzmiała bardzo szczęśliwie.
- Tak, to już – pochylił się i złożył pocałunek na jej ustach. Zdała sobie sprawę, że zawsze tego chciała. Ponieważ te usta należały też do niej, on cały należał do niej.
Całował ją tak krótką chwilę, podczas gdy ona dłońmi złapała za poły jego peleryny, jakby bojąc się, że się oddali. To wszystko działo się jak w zwolnionym tempie.
Kiedy się odsunął ku jej niezadowoleniu spostrzegła, że pokój wokół kompletnie zniknął. Byli tylko oni i to łoże. Całe otoczenie spowijała nieprzenikniona czerń.
- Jesteś gotowa? – spytał – Zostaniesz ze mną?
- Tak, zostanę z tobą.
Obnażył wówczas kły, a jej to nie przeraziło. Nawet przejechała palcem po jednym z kłów. Był bardzo gładki.
- Zrób to. Pozwalam ci.
- Jeśli tak… - Alucard mówił to już nie zwycięsko, a wręcz triumfująco - …już na zawsze będziesz moja.
Naraz jego ręce spoczęły na jej ciele, a kły zaczęły niebezpiecznie zbliżać się do jej szyi. Czekała, z wyczekiwaniem, nie lękiem. Chciała tego. Chciała części niej w nim. I właśnie wtenczas, gdy jego zęby znalazły się u celu…wszystko się skończyło.
Integra zerwała się z łóżka, biorąc głęboki haust powietrza. Nie wybudziła się przez strach, a bardziej przez zbyt emocjonalny moment i wyimaginowany ból w szyi. To nie był zły sen i właśnie ta świadomość zaczęła wywoływać lęk, ale dopiero teraz, po uświadomieniu sobie, czego dotyczył ten sen. To marzenie senne…
- Co to było, do diabła?! – powiedziała to nieco głośniej niż by wypadało.
Schowała twarz w dłoniach, chcąc uspokoić swój system nerwowy. Nie pomagało. Gdy tylko zamykała oczy, sceny ze snu wyświetlały jej się szczegółowo, przez co spokój nie nadchodził. Sama siebie zbulwersowała.
- Tak nie wolno, nie wolno – powtarzała jak mantrę – Wynocha z mojej głowy.
Takie obrazy w ogóle nie powinny się pojawiać w jej głowie. Czy to świadomie, czy nie, to po prostu nie do pomyślenia.
Przynajmniej w teorii…emocjonalnie to już sprawy inaczej wyglądały, z czego Integra zdawała sobie poniekąd sprawę. I nie pomagało jej to. Zmagała się z własnym zakazanym owocem. Pomimo nieprzyjemnych i złych konsekwencji, wciąż był kuszący.
- Ach, natychmiast przestań o tym myśleć! – rozkazała samej sobie, szybko zrywając się z łóżka. Mimowolnie na nie zerknęła i odetchnęła z ulgą, że jest ono proste i normalne, bez żadnych kolumn czy kotar.
Nocny tryb życia nie uległ zmianie, przez co jej śniadanie zaczynało się około pomiędzy 11, a 12. Nikt się już temu nie dziwił. Poza tym, niedługo miało ubyć jej obowiązków.
Przez ostatnie intensywne lata, jej edukacja szła o wiele szybciej, niż u zwykłych dzieciaków. Obecnie była już tak daleko, że za dosłownie trzy miesiące będzie można skończyć z korepetycjami. Uzyskała potrzebne wykształcenie. A i tak do pracy potrzebowała umiejętności praktycznych, których przecież nabyła już lata temu. Życie pracą z całą pewnością miało swój wkład w ten przyśpieszony proces. Nie wspominając o jej ponadprzeciętnych umiejętnościach i wytrzymałości.
Jednak dziś była jakaś nieobecna. Ledwo słyszała co się do niej mówi i parę razy trzeba było do niej powtarzać powiedziane zdanie. Nawet Walter zauważył, że coś było nie tak.
- Sir Integro, czy coś się stało? – odważył się w końcu spytać.
- Nie – skłamała gładko. Otworzyła usta, chyba chcąc coś powiedzieć, ale przez swoje wahanie, zadane pytanie odwlekło się w czasie – Widziałeś dziś Alucarda? – czy dobrze lokajowi się wydawało, czy głos jego Pani stał się nieco cichszy?
- Nie, dziś chyba chciał przespać cały dzień. Dawno tego nie robił.
- Aha – w tym krótkim słowie dało się słyszeć ulgę, co mocno zdziwiło kamerdynera. Czyżby coś się między nimi stało? Raczej nie, nie było kiedy.
Dornez już się nastawiał, aby wyjść i zostawić swoja pracodawczynię przy pracy, gdy nagle zadała mu nowe pytanie, które tylko wzmocniło jego zdezorientowanie.
- Walter…czy sądzisz, że ojciec byłby ze mnie dumny, gdyby wiedział, że obrałam taką drogę? Czy mimo iż używam Alucarda jako naszej broni…że trzymam go na tak luźnej smyczy…czy mimo to nie znienawidziłby mnie…Myślisz, że by się mocno zawiódł, gdyby się dowiedział, że ja… - nie dokończyła z jakiegoś powodu.
Nastała niezręczna cisza. Walter długo myślał nad odpowiednimi słowami. Jego Pani teraz już zdecydowanie zachowywała się dziwnie. Nawet spuściła głowę, jakby ze wstydem.
- Nie sądziłem, że kiedyś będę musiał przypomnieć Pani jej własne słowa… - Integra uniosła głowę, gdy lokaj w końcu zabrał głos - …ale sama to ujęłaś sir Integro wiele lat temu…to ty teraz przewodzisz Hellsing, a nie twój ojciec. Rządzisz wedle swojego i tylko swojego osądu i woli. A jako twój sługa, nie jestem od tego, aby pouczać swoją Panią, a jej słuchać. Pani decyzje są bezwzględne i nie mam prawa ich podważać.
Czując, że to nie wystarczy, dodał coś więcej.
- A po drugie…nawet gdyby panienka uciekła z domu, porzuciła służbę w Hellsing i zapisała się do cyrku, aby zostać najlepszą treserką słoni na świecie to sir Arthur i tak byłby z Pani dumny – uśmiechnął się przy tym życzliwie – Rodzic kocha swoje dziecko bez względu na to kim i jakie jest. Nie mam wątpliwości, że gdyby mój dawny Pan żył, to duma by go rozpierała.
Integra nie była do końca przekonana, ale odwzajemniła uśmiech.
„Nie byłby ze mnie dumny, gdyby wiedział, że obdarzam uczuciem coś, co wedle niego nie powinno istnieć na tym świecie i należy to wysłać w zapomnienie…coś co nie jest człowiekiem. Co to ze mnie czyni? Najgorszy Hellsing w historii…zamiast zabić potwora wypuszczam go na podwórko bez smyczy i obdarzam go afektem….I wciąż nie mogę żałować tego…Czy zdradzam tym ojca, swój ród? Gdzie mój honor i duma? Nie wolno mi, nikomu nie wolno, a co ja wyprawiam? Czy gdybym te kilka lat temu nie była dzieckiem, gdy się poznaliśmy, moja decyzja byłaby taka sama jak wtenczas?”
Oparła się łokciami o blat biurka i myślała dalej, nie przejmując się tym, że Walter ją obserwuje.
W sumie to prawda, że złamała wiele zasad swojej rodziny, ale nigdy nie zeszła ze swej ścieżki. Nie może zarzucić nic swojej pracy, swojej lojalności wobec kraju i korony. Swoje obowiązki wykonuje najlepiej jak umie i nie dlatego, że ją do tego zmuszają…nikt jej nie zmusza, jest dowódcą Hellsing, ponieważ tego chciała od zawsze.
Pocieszała się tym, że jej uczucia nie robią nikomu krzywdy. I pewnie i tak nie splami nimi honoru rodziny, ani nie okryje jej nazwiska hańbą, wdając się w romans z wampirem, bo Alucard nie jest w stanie…nie umie odwzajemnić jej uczuć, choćby chciał. Widziała mnóstwo jego potwornej strony…nie miała złudzeń, że on może czuć cokolwiek.
Choć w sumie mogła mu rozkazać, aby …coś zrobił…w końcu należał do niej, mogła z nim robić co chciała…Nie!!! Tak nisko też się nie zniży. To  uwłacza godności. Jej i jego. Nie chce czegoś takiego.
Czyli nie pozostaje nic innego? Trzeba pogodzić się z tymi uczuciami? Skoro kocha kogoś, kto nigdy nie będzie w stanie tego odwzajemnić…a nawet z kim wręcz nie wolno jej być, kategorycznie nie wolno, to oznacza, że musi się nauczyć żyć z tym brzemieniem?
Wyjaśniałoby to dlaczego od tak dawna czuje niesmak wobec perspektywy małżeństwa i dzieci, dlaczego tego nie chciała. Po prostu nie należała do osób, które czynią takie niesmaczne rzeczy jak małżeństwo dla polityki, bez miłości. Kochała Alucarda, a skoro tak to najpewniej nigdy nie wyjdzie za mąż, bo…nie może. Nie wytrzymała być z kimś u boku, kogo nie znosi.
Czyli tak to będzie wyglądać. Reszta życia jako panna, żyjąc w poczuciu winy, że pozwoliła, aby ciepłe uczucie jej serca powędrowało do bestii bez żadnego serca…I tak była to dla niej lepsza perspektywa niż wyjście za jakiegoś melepetę, którego nie kocha.
Postanowione, najwyraźniej zostanie ostatnią z Hellsingów. Nie jest stworzona do małżeństwa i dzieci, tak będzie mówić, choć nie jest to takie niezgodne z prawdą…tyle że drugie dno jest przerażające dla osoby drugiej…Szkoda, że ród wygaśnie, lecz tak widocznie musiało być.
Na razie ta decyzja musi się utrzymać. Musi się nauczyć żyć z tymi uczuciami, aby honor rodziny bardziej nie ucierpiał. Choć wybranie życia w samotności wcale nie wydawało jej się karą…Niczego nie będzie robić wbrew sobie. Od dawna było jej niedobrze na dźwięk słowa „mąż”, a dziś wreszcie się może tego pozbędzie, wiedząc, że nigdy nikogo takiego nie będzie.
A Alucard…i tak zawsze będzie obok. Tyle wystarczy. Nikt nie musi wiedzieć, nikt nie musi widzieć. Nie wyrządźmy tych większych szkód niż do tej pory, a będzie dobrze.
Nie ma wyboru…Nie chce nikogo innego, poza nim…więc tak jak jest musi zostać…na zawsze.
Została jedna obawa…czy na pewno nigdy nie przekroczy granicy swojej władzy nad nim, aby dostać to czego chce…nawet bez możliwości odwzajemnienia jakiekolwiek ludzkiego uczucia?
- Sir?
O Boże, Walter wciąż tu jest. Już o nim zapomniała.
- Już w porządku, przepraszam – oprzytomniała szybko – Zamyśliłam się.
- Chciałem coś zaproponować. Jeśli na razie nie jest Pani w nastroju do pracy, może wrócimy do naszych lekcji.
Od jakiegoś czasu Walter uczył ją prowadzić. To nie tak, że zamierzała oficjalnie zdawać na prawo jazdy, to jej nie było potrzebne. Chodziło o praktyczną umiejętność w razie wypadku. Mimo, że jej lokaj od zawsze wszędzie ją woził, to nie znaczy, że kiedyś nie wydarzy się jakaś sytuacja kryzysowa, podczas której będzie musiała przemieścić się sama. Właśnie po to się uczyła. Dodatkowo okazało się, że bardzo jej się to podoba. Poza tym…trochę dziwne jest umieć walczyć szablą i strzelać do celu, a nie umieć prowadzić auta.
- Dobrze. Przyda mi się to teraz. Dziękuję Walter.

***

Nancy ze znużeniem obserwowała prowadzone prace. Dzień w dzień (a raczej noc w noc) to samo, ale widać było coraz więcej efektów. Minęło tyle czasu, lecz dopiero zdołała wykonać połowę potrzebnych przygotowań do jej planu. Połowę drogi do zniszczenia Hellsing…Frustrujące jak blisko i jednocześnie daleko była.
Patrząc na te wszystkie mrówki wykonujące każdy jej rozkaz, wspomnienia o Damienie powracały każdego dnia. Prawdę mówią ci, którzy twierdzą, że niektóre rzeczy docenia się dopiero, gdy się je straci. On był niezastąpiony…bez niego była nieco…troszkę samotna, ale nie przyznałaby się do tego.
Miała ostatnio problemy. W kilku oczach swoich podwładnych spostrzegła wątpliwości…zaczęli sobie uświadamiać, że nie jest boginią, jak im wmawiała. Oczywiście wciąż było sporo tych, którzy czcili ją wciąż tak samo gorliwie, ale zliczając obie grupy, miała o wiele...o wiele mniej sług niż kiedyś. Ci wątpiący byli tu wciąż jedynie dlatego, iż nie mieli gdzie pójść, ale z czasem mogą zacząć sprawiać problemy.
Nancy zaczęła sobie zdawać z tego sprawę nieco późno. Potrzebowała ochłonąć po stracie i upokorzeniu. Była istotą emocjonalną i żadna ogromna inteligencja tego świata nie mogła tego zmienić. Dopiero gdy emocje opadły, zdała sobie sprawę jak bardzo opadły morale wśród wampirów. Przez to musiała nieco zmodyfikować swój plan…i postawić wszystko na jedną kartę. Załatwi Hellsing jednym i tylko jednym uderzeniem. I przy okazji uwolni jego.
- Skończyliśmy powierzoną nam część, Mistrzyni – powiedział jakiś wampir, który zjawił się za nią. Nawet nie obejrzała się zobaczyć kto to.
- Bierzcie się za następną. Plany są ułożone w kolejności. Pracujcie, aż do wschodu słońca. O zmierzchu dostaniecie krew.
Wampir odszedł ukłoniwszy się nisko.
Wampirzyca zdała sobie sprawę, że znów zaczęła o sobie myśleć jako „Nancy”, a nie Elizabeth. Może dlatego, że odkąd Damien odszedł to jedynie ona i Hellsing znali to imię. Nienawidziła go, lecz jednocześnie przypominało jej ono kim była…i kim się stała.
O jej przeszłości wiedziała tylko ona…i Damien. On był jedynym, któremu zdradziła swoją przeszłość.
Nancy urodziła się w XIX wieku, w Ameryce północnej. Dziś czasy jej ludzkiej egzystencji nazywano mianem „Dziki Zachód”. Produkowane filmu, westerny, o tamtym okresie. Wampirzyca kiedyś kilka obejrzała, ale nic nie poczuła na ich widok. Te filmy nijak się miały do rzeczywistości tamtych czasów. Filmy akcji były ciekawe i obfitowały w strzelanie i przemoc, a w jej przekonaniu tamte czasy były … nudne.
Urodziła się jako pierwsze dziecko zwykłej i biednej farmerskiej rodziny. Nie była jedynaczką zbyt długo. Jej ojciec, wściekły, że urodziła mu się córka, od razu, bez litości zmusił swoją żonę do zajścia w kolejną ciąże. Nie wiadomo, czy ją wtenczas zgwałcił, jej matka zawsze była uległą i posłuszną kobietą, ale bez kilku ciosów za karę, że urodziła dziewczynkę, na pewno się nie obyło.
Na szczęście tej kobiety, Nancy dostała braciszka jeszcze zanim skończyła roczek. Wydawało się więc, że miała go praktycznie od zawsze. Rok później na świat przyszedł jeszcze jeden chłopiec. Tak zostało, wychowywała się z rodzicami i dwoma młodszymi braćmi.
Gdy dorastała, potrafiła zrozumieć i zobaczyć o wiele więcej niż jej rówieśnicy. Pojęła, że jest inna. Lecz co dziwne…jej rodzina zdawała się tego nie widzieć.
Jej ojciec praktycznie nigdy nie zwracał na nią uwagi. Robił tak od zawsze, więc uważała to za normalność. Nie rozumiała jedynie dlaczego spędza czas z jej braćmi, a z nią nie. Rzadko się do niej odzywał, jak już to zwykle było to jej imię.
- Nancy – mówił z nutą ostrzeżenia i pogardą, gdy łapała go za nogawkę spodni. Zaczęła nienawidzić brzmienia swego imienia w jego ustach.
Pewnego dnia, gdy miała 6 lat, pomagała mamie sprzątać po obiedzie.
- Mamo… - zaczęła niewinnie.
- Hmm…? – mruknęła jedynie, nie odrywając się od pracy.
- Czemu tata uczy braciszków jak pracować, a mnie nie?
- Bo jesteś dziewczynką kochanie – powiedziała to, jakby była to oczywistość.
- Ale oni źle to robią.
- Co? – matka wreszcie skupiła na niej uwagę.
Mała Nancy wskazała paluszkiem za okno chaty, pokazując na ojca i braci na zewnątrz. Uczyli się jak prawidłowo siać.
- To zły sposób. Jeśli posieją krzyżowo, plony będą lepsze. Z paszą tak samo. Tata podaje złą paszę naszemu bydłu, przez to mleko jest nie dobre. Musi zmienić na inny rodzaj, sprawdzałam. Ta sama cena, a efekt zupełnie inny.
Nancy zdziwiła się widząc minę matki. Była przerażona. Jej słowa musiały nią wstrząsnąć o wiele mocniej niż się spodziewała. Porzuciła sprzątanie, ukucnęła i mocno chwyciła córkę za ramiona, potrząsając nią. Bolało.
- Skąd znasz takie słowa?! Kto cię tego nauczył? Mów! Ktoś ci musiał tak nagadać!
- Nikt mi nic… - powiedziała słabo, mama nie przestała nią potrząsać – Ja sama…
- Niby jak?!
- Słyszę co mówi tata. Często słyszę co mówią inni. Widziałam uprawy naszych sąsiadów i sposób w jaki prowadzą farmę i jakie plony wychodzą. Sposób, który opisałam jest najlepszy. Naprawdę, jeśli tata mnie posłucha…
- Nie mów mu tego! – krzyknęła znów przestraszona. Zrozumiała, że przez ten cały czas, gdy jej córka używała dorosłego słownictwa, to wcale nie naśladowała dorosłych. Naprawdę rozumiała co mówiła. I wtedy, gdy przyłapała ją kilka razy na spacerze przy farmie Leedsów, ona obserwowała.
- Dlaczego? Przecież mu pomogę.
- Nie możesz – postanowiła mówić szczerze, jak do dorosłej – Dziewczynki nie powinny wiedzieć takich rzeczy. To męskie sprawy, kochanie – zwolniła uścisk i pogłaskała ja po głowie – Oni cię nie posłuchają. Zapamiętaj raz na zawsze…kobiety nie muszą…i nie mogą być mądre. Tak powinno być w porządnych rodzinach, takich jak nasza. Nauczę cię szyć. Zobaczysz, spodoba ci się.
Szycie nie spodobało się Nancy. Nie rozumiała słów matki, nie miały sensu.
Mijały lata, a Nancy ku zgrozie matki robiła się coraz bardziej wyjątkowa. Jakimś cudem w tajemnicy nauczyła się czytać. Śledziła i podsłuchiwała ludzi z miasteczka, zachłanna nowej wiedzy. Interesowała się nowoczesnymi metodami i techniką. Rozumiała też więcej.
Nie była już ślepa na swoją rodzinę. Widziała ich w całej okazałości. Ojciec był tak naprawdę upartym osłem, żyjącym w średniowieczu. Siebie uważał za nieomylnego Boga, a kobiety za dziury z których wychodzą dzieci i które mogą przynieść ulgę seksualną. Nawet, gdy patrzył na matkę widział przedmiot, a nie człowieka. I teraz swoich synów wychowywał na podobnych sobie neandertalczyków. Prawdziwych mężczyzn w jego mniemaniu.
A mama…nie wiedziała, czy zawsze taka była, czy może to ojciec natłukł jej tego do głowy…Mama całkowicie ufała poglądom ojca i była uległa. Uważała, że bycie dobrą żoną i matką znaczy to samo co posłuszeństwo wobec męża. Całkowicie wyrzekła się myślenia, czy własnej woli i próbowała Nancy zmienić w to samo. Przerażona była tym, że Nancy nie zmienia się w jej ideał kobiety.
Dziewczyna brzydziła się tymi ludźmi i swoją rodziną. Lecz tak samo jak ojciec, uważała siebie za kogoś wyjątkowego tyle, że ona miała racje.
Pewnego dnia wszystko się rozsypało.
Rodzina siedziała przy obiedzie. Ojciec jeszcze nie wrócił z miasta, ale i tak zaczęli jeść, bo chłopcy byli głodni.
Nagle ojciec wpadł do chaty. Był w radosnym nastroju i chyba lekko podchmielony.
- Doskonałe wieści! – wykrzyknął w progu.
Matka wstała i pomogła zdjąć mu płaszcz. Ten ją zignorował i ku zdziwieniu wszystkich podszedł do Nancy. Poklepał ja nawet po ramieniu. Dziewczyna nie pamiętała, kiedy ostatnio ją dotknął lub przynajmniej wykonał jakiś życzliwy gest.
- Nareszcie będzie z ciebie pożytek – rzekł, nie zaprzestając się uśmiechać – Walnąłem kilka kolejek ze starym Ridgwayem. Zgodził się, żebyś wyszła za jego syna. To podwójnie wygrana sytuacja. Połączymy farmy, rozumiesz! Nie tylko porządnie cię wydam, a jeszcze na tym zyskamy. Dzielenie zysków będzie na naszą korzyść. Oni wyciągają o wiele więcej niż my, a będziemy się dzielić na pół. Czysty zysk! Lepiej być…
- Ojcze! – Nancy zerwała się na równe nogi, gdy spostrzegła, że na twarzach reszty rodziny zakwita taki sam jak u ojca wyszczerz.
- No co jest? Nie cieszysz się? Mamy szczęście, że wpadłaś w oko jego synowi. Co by o tobie nie mówić, urodę masz.
- Ale ja go nawet nie znam! I czemu robisz to bez mojej zgody?! Przecież to wygląda, jakbyś mnie sprzedawał.
- Przecież właśnie to zrobiłem. To się robi z córkami, gdy w końcu osiągną ten wiek, nie?
Nancy poczuła wtenczas jak ziemia osuwa się pod jej nogami. W końcu usłyszała szczerość z ust ojca. Więc sama także się na nią zdobyła.
- Tylko ta chora rodzina tak sądzi! Rozejrzyj się tato! Myślisz, że gdzie żyjesz? Bo w tym świecie kobiety też są ludźmi. Gdybyś choć raz mnie posłuchał, zarabiałbyś trzy razy więcej niż Ridgway bez sprzedawania mnie. Posłuchaj, mam mnóstwo pomysłów. Mogę sprawić byśmy…
Nie zdążyła dokończyć. Otrzymała silny cios w twarz. Na tyle silny, że upadła na podłogę. Spojrzała przerażona w górę, napotykając wściekły wzrok ojca.
- Przestań kłamać. Wydam cię tak samo, jak twoją matkę wydano mi. Tylko tyle jest i będzie z ciebie pożytku. Spełniłem swój obowiązek. I przestań podsłuchiwać w mieście cudze pomysły. Stare techniki są najlepsze i pogódź się z tym. Nie stawiaj mi się więcej, młody Rigdway nie będzie cię chciał, jeśli napuchnie ci cała twarz. W niej cała twoja wartość.
Odszedł do sypialni, nie patrząc na przygotowane jedzenie. Jej bracia, nie maskując chichotu, także wyszli. Jedynie matka do niej podbiegła i delikatnie przebiegła dłonią po śladzie po uderzeniu.
- A mówiłam ci byś była cicho – powiedziała karcącym tonem, niczym do dziecka, które zjadło deser przed obiadem – Dobrze, że jedynie na tym się skończyło. Teraz już będzie dobrze. Zobaczysz, będziesz dobrą żoną, jeśli nie będziesz się wychylać. Proszę kochanie, pogódź się już z tym, nie walcz. Nie chcę cię więcej widzieć w takim stanie.
Nancy patrzyła na matkę i poczuła…obrzydzenie. Po raz pierwszy brzydziła się nią. Nienawidziła tego, że ojciec jest chorym człowiekiem, który nie uzna jej wartości dopóki nie będzie jej coś zwisać między nogami. Nienawidziła tego, że matka pozwala swoim synom, aby stali się tacy jak ten drań. Nienawidziła tego, że matka podzielała poglądy ojca i uznała siebie i ją za coś nic nie wartego. Nienawidziła tego…że mimo iż widziała jej wyjątkowość chciała ją stłamsić i zrobić z niej taką samą żałosną istotę jak ona.
Tego dnia przestała czuć już jakiekolwiek więzy z rodziną.
Chciała żeby ktoś uznał jej wartość, poznać świat. Dlatego jeszcze tej samej nocy opracowała plan. Zamierzała uciec i rozpocząć w bardziej cywilizowanym miejscu, bardziej godne życie. Czuła, że da radę. Albo inaczej…wiedziała, że akurat ona może tego dokonać, dzięki swojemu talentowi.
Sama ucieczka była prosta. Nancy wiedziała, gdzie ojciec chowa sporą sumę pieniędzy. Kiedyś nakryła go jak bierze z tej kryjówki kilka banknotów. Po dłuższej obserwacji zrozumiała, że ojciec używa tych pieniędzy by płacić prostytutkom. Pewnej nocy widziała nawet jak po zabraniu pieniędzy poszedł do burdeli wraz z jej braćmi. Pewnie na inicjację męskości.
Dziewczyna wyjęła całą gotówkę z kryjówki. Trudno, tatuś będzie musiał znów schować część gotówki by mieć na dziwki. Biedny, znów będzie musiał zbierać i kręcić. Bez wyrzutów sumienia, schowała pieniądze w mały pakunek tak samo jak kilka ubrań, ale nie za wiele. Następnie ukradła jednego z ich niewielu koni i po prostu…odjechała.
Nie zamierzała już patrzeć wstecz, a nawet mogła zapomnieć o tej chorej rodzince. Zamierzała jechać dopóty, dopóki nie dojedzie do większego miasta. Miała pieniądze na noclegi i jedzenie dla konia na jakiś czas. Na miejscu opracuje nowy plan. Niestety…
…nigdy nie było jej dane go wymyśleć.
Trzy dni po ucieczce, jechała konno po pustkowiu. Była noc, bo było chłodniej, a było lato i podróż w dzień była bardziej męcząca. Nagle zobaczyła coś leżącego na piasku, coś co nie współgrało z ciemnym piaskiem. To coś podniosło się, gdy się zbliżyła. Ostatnie co pamiętała to błyszczące w ciemności czerwone oczy. I ból…
Obudziła się następnej nocy w tym samym miejscu. Coś było nie tak. Jej własny koń się jej bał, zmysły działały o niebo lepiej, a przednie kły były jakieś…za długie. Obok siedział jakiś koleś, ten sam chyba, który leżał wczoraj na drodze. Widząc jak podnosi się z ziemi, wyglądał na zdumionego.
- Niech to szlag! – wyrzucił, gdy tylko otworzyła oczy – Byłaś dziewicą?!
- Tak… - wyrzuciła, zanim wróciła jej jasność myślenia. Skąd to wiedział i o co mu chodzi?
- Wybacz, zmieniłem cię przez przypadek. Myślałem, że dziewczyna z taką urodą nie może się opędzić od mężczyzn.
- Zmieniłeś mnie? – nic nie rozumiała.
- Tak, jesteś wampirem.
Wytłumaczył jej najprostsze rzeczy. Pewnie czuł się winny, że niechcący powołał ją do nieżycia. Dziwne, że czuł się winny z tego powodu, a nie z tego, że chciał ją zabić i wypił jej krew.
- Tyle musisz wiedzieć. Nie zamierzam brać jednak odpowiedzialności, mówiłem to był przypadek. Radź sobie sama, mała.
To był pierwszy i ostatni raz jak widziała swojego stworzyciela. Dał jej nieśmiertelność i moc przez czysty przypadek. Nie zamierzał ją zmienić, a zabić, lecz pomylił się w ocenie, na szczęście dla niej.
Nie za bardzo mogła w to uwierzyć, ale wszystko się zmieniło…gdy wzeszło słońce.
Jego promienie bolały, nie mogła ich znieść. Schowała się w podziemnej jaskini, ale to nie wystarczało, coś było nie tak. Do końca dnia czuła się niezwykle słabo, czegoś brakowało. Potrzebowała snu…w odpowiednim miejscu. Potrzebowała jedzenia…kogoś do jedzenia.
Kiedy nadeszła noc odetchnęła z ulgą, choć wciąż nie miała energii, ale przynajmniej mogła już wyjść na zewnątrz. Teraz już wierzyła w to, że nie jest już człowiekiem. Postanowiła to jednak potwierdzić jeszcze jeden raz.
Koń już dawno uciekł. Nancy pobiegła więc w stronę, z której przybyła. Droga, którą na koniu pokonała w kilka dni, teraz biegiem pokonała w kilka godzin. Wróciła do domu rodzinnego. Już na zewnątrz zobaczyła ich wszystkich z latarniami w dłoniach. Szukali jej. Na moment zapaliła się w niej nadzieja, lecz zniknęła, gdy tylko ojciec ją dostrzegł.
- Jak śmiałaś mnie okraść, ty niewdzięczna suko! Tyle w ciebie zainwestowałem, a ty uciekasz? Oddawaj co ukradłaś, ale już!
Nie szukał jej, a pieniędzy.
Ojciec zaczął zbliżać się w jej stronę, unosząc pięści. Wymierzył jej cios…który zatrzymała jedną ręką. Zszokowany wzrok pojawił się, nie tylko u mężczyzny, ale też u obserwujących ich braci i matki.
Nancy ścisnęła mocniej jego nadgarstek, rozkoszując się widokiem bólu na twarzy ojca. Złapała go drugą dłonią za szyję i uniosła w górę. Zrobiła to bez trudu. Oprócz bólu na twarzy mężczyzny zagościł strach. Był to piękny widok.
- Jak to jest… - zaczęła nowonarodzona wampirzyca, z radosną satysfakcją w głosie - …być słabszym od kobiety? Być słabszym od istoty, której nie miałeś nawet za człowieka, którym gardziłeś i sprzedałeś? Nie ma nic bardziej poniżającego, prawda? I ta właśnie dziewczynka upokorzy cię całkowicie, pozbawiając cię życia. Najbardziej żałosny koniec dla ciebie, zgodzisz się z tym…tato?
Pogodziła się z tym, że stała się wampirzycą w chwili, gdy zatopiła kły w szyi mężczyzny i po raz pierwszy poczuła smak krwi. Była przepyszna, wspaniała…przywróciła jej siły i rozpaliła głód na jeszcze więcej tego przysmaku.
Kilkanaście minut później jedyną żywą osobą na farmie była jej matka. Nancy zabiła ojca i swoich braci. Postąpiła wedle instrukcji stworzyciela tak, aby nie odrodzili się jako ghoule (choć była ciekawa jak te stworzenia wyglądają). Mamy jednak nie chciała zabijać. Życie po dzisiejszej nocy będzie dla niej wystarczającą karą za swą słabość.
- Jesteś wolna, mamo.
To ostatnio co jej powiedziała. Nigdy więcej jej nie widziała, ani nie interesowała się jej losem. Obraz matki, zalanej łzami, wystarczająco wbił się jej w pamięć.
Ostatnią rzeczą jaką zrobiła tej nocy, było włamanie się na cmentarz i kradzież trumny z grobu własnej babki. Wampiry śpią w trumnach i to właśnie jej potrzebowała, aby tak nie cierpieć podczas dnia.
Życie wampirzycy stało się rajem dla Nancy. Dostała, przez ten „przypadek”, wszystko o czym marzyła. Otrzymała moc oraz nieograniczoną ilość czasu na poszerzanie wiedzy. Każdej nocy zakradała się do bibliotek i pochłaniała kolejne tomy. Zawsze lubiła zyskiwać wiedzę, a teraz mogła to robić bez przeszkód. Zabijanie dla jedzenia nie pobudzało jej sumienia, a wręcz pobudzało intelekt, aby dobrze się maskować. Nie chciała, aby znaleźli ją łowcy. Stworzyciel ostrzegł ją przed nimi.
Kilka lat nie robiła nic innego, poza czytaniem. Raj ten zaczął się zacierać, gdy nie mogła znaleźć nic nowego. Postanowiła poznać trochę świata i szukać nowej wiedzy właśnie tam. I może także nowej krwi…
Nie zwlekała z tym pomysłem. Następnej nocy wkradła się z trumną na pokład statku i popłynęła nim do Europy. Mniej więcej w tym samym czasie Dracula została pokonany przez van Hellsinga, ale Nancy jeszcze nie miała prawa o tym wiedzieć.
Zagraniczne książki miały w sobie to coś. Nie było biblioteki, do której by się nie włamała. Uwielbiała to. Czy to w Hiszpanii, Francji czy we Włoszech…każde dzieła nowych myślicieli były fascynujące.
Jednakże…czegoś jej wkrótce zaczęło brakować. To uczucie zbiegło się w czasie wraz z wybuchem Wielkiej Wojny, zwanej później I Wojną Światową. Odkryła, ze zdobyła wszystko, czego zawsze pragnęła. Była niezależna, nieśmiertelna, silna i miała książek pod dostatkiem. Nie miała jedynie … władzy. Coś czego też pożądała, coś co potwierdziło by jej wyjątkowość. I sprawiło, że jej ojciec się mylił.
Pomysł rodził się w jej głowie powoli, ale z czasem stał się niemalże perfekcyjny. Z jej inteligencją była najbardziej wyjątkowa wśród swojej rasy i zamierzała to udowodnić, przejmując nad nimi władze. W ogóle stworzyć władze w tym świecie indywidualistów. Zrobi coś wyjątkowego i niczym ich bohaterka ochroni ich przed łowcami różnego typu. Ochroni ten niezwykły gatunek. To będzie wyczyn godny zapamiętania…prawda?
Przygotowania zaczęła od budowania kryjówek. Znała się na tym, właściwie takie męskie rzeczy jak budowlanka, czy technika najbardziej do niej przemawiały. Samej szło jej jednak opornie. Jednak nie mogła na razie szukać sobie sług…nie wpadła na to jak ich sobie podporządkować, ale wiedziała co zrobi potem. Czuła, że wpadnie na rozwiązanie zanim skończy przygotowania.
W tym czasie wybuchła kolejna, jeszcze gorsza wojna. Był to trochę raj dla takich jak ona, bo łatwiej było o ofiary i nikt się nie dziwił, gdy ktoś znikał. Przygotowania stały się nieco łatwiejsze, choć frustrujące było tempo w jakim jej to szło. A wystarczyłaby dodatkowa para rąk. Pomysł na stworzenie sobie pomocnika chodził jej po głowie, ale chciała znaleźć takiego, który byłby bezwarunkowo posłuszny. Co ciekawe…okazja nadarzyła się dość szybko.
Przebywała na terenie Niemczech, gdzie budowała kolejną podziemną kryjówkę. Był dopiero początek wojny. Zamierzała w niedługim czasie porywać żywych ludzi do jej eksperymentalnego planu „farmy”. Ale pewnego dnia coś zakłóciło jej porządek dnia, czy raczej nocy.
Przebywała w środku lasu, tam budowała kryjówkę. Właśnie wybierała się w bardziej zaludnione tereny, gdyż dawno się nie pożywiała. Była niedaleko torów kolejowych, gdy nagle usłyszała nadjeżdżający pociąg. Po zapachu szybko się zorientowała co się znajduje w tych wagonach. Jej wszystko widzący wzrok odkrył sporo sekretów tej wojny. Dawno odkryła istnienie obozów koncentracyjnych, mimo iż ogromna część ludzkości nic o nich nie wiedziała. Sporo jej zostało z czasów, gdy ze szpiegowania musiała zbierać informacje i jak zawsze chciała wszystko wiedzieć. Nic więc dziwnego, że o tej wojnie tez chciała wiedzieć więcej niż przeciętna osoba.
W tych wagonach czuła zapach ludzi, ogromnej ilości ludzi…na pewno o wielu więcej niż mogło się wydawać, że ten pociąg może pomieścić. Obozy zrodziły jej pomysł na zdobycie materiału do oprawy na farmie. Nie poświęciła pociągowi wiele uwagi. Ci ludzie idący na śmierć jej nie obchodzili, choć trochę żałowała utraconej krwi i załamywała głowę nad głupotą ludzką. To było według niej zabijanie pozbawione sensu. Żeby otrzymać siłę pracującą do nieludzkich prac można użyć lepszych metod manipulacji. Gdyby to była ona, ci ludzie sami z siebie, z chęci wykonywali by prace w tych obozach i jeszcze byliby wdzięczni. Tyle, że nie wysyłała by ich wszystkich do gazu, żywi byli więcej warci, to czyste marnotrawstwo…i przypominało jej własną dyskryminację z jaką się spotkała.
Lecz nagle została świadkiem bardzo ciekawego wydarzenia. Jakaś para więźniów wydrapała w podłodze dziurę i odważyła się przez nią wyskoczyć. Ale tylko dwójka. Okazało się to bezsensowne. Co prawda nie zostali ranni i pociąg przejechał ładnie nad nimi, ale na ostatnim wagonie siedzieli strażnicy i widząc rozciągniętych pomiędzy torami parę ludzi, nie wahali się i strzelili do obojga. Pierwsza osoba zginęła na miejscu, a druga została poważnie postrzelona w nogę. Była unieruchomiona. Z bólu nie mogła się ruszać, a wokół nie było żywego ducha. Miała tu czekać, aż skona. Możliwe, że nawet dni.
To była dobra okazja…Nancy niespiesznym krokiem zbliżyła się do rannej osoby na torach. Był to młody mężczyzna. Był w okropnym stanie, musiał już długo przebywać w tym wagonie. Miał strasznego pecha skoro już myślał, że ucieknie od śmierci, a tu został skazany na nią ponownie przez wykrwawienie i głód lub przejechany przez następny pociąg.
Mężczyzna zobaczył, że ktoś się zbliża. Kiedy stanęła nad nim ona…pierwszy raz od bardzo dawna poczuł się dobrze. To była najpiękniejsza osoba jaką widział. Po tym co przeżył, nawet te świecące czerwone ślepia nie były w stanie go przerazić, ani odepchnąć.
- Czy moja…siostra…? – wycharczał w bólu.
- Nie żyje – odpowiedziała mu postać, bez śladu emocji w głosie.
- Pomożesz…mi?
- Ludzkie sprawy mnie nie dotyczą. Nie jestem jedną z was.
- Aha… - nie wyglądał na zdziwionego. Wierzył jej. Nikt tak piękny nie mógł być po prostu człowiekiem – I tak…byśmy zginęli…
- Więc wiedziałeś – wampirzyca przysiadła obok rannego. Zapach krwi nie działał na nią tak silnie jak kiedyś. Szybko nauczyła się kontroli. Była dumna z tego, że jako wampir nadal rosła w siłę.
- Nie żywiłem…złudnych nadziei…ale zawaliłem.
- Podjąłeś walkę i jedyne możliwe rozwiązanie. Dobrze wybrałeś.
- Dziękuję…Zabijesz mnie, proszę? Nie chcę czekać na następny pociąg.
- Na pewno tego chcesz?
- Jeśli nie, to chociaż zostań ze mną. Chciałbym umrzeć, gdy będziesz obok, patrząc na ciebie. Wtedy mniej się będę bał.
Tego Nancy się nie spodziewała. Ten facet był jakiś inny. Ciekawe czy to te ostatnie przeżycia zmieniły go w tak uległego? I patrzył na nią tak dziwnie…z adoracją, jakby była aniołem, a nie potworem. Nikt tak na nią nie patrzył, w ten sposób. To mogła być szansa…Chciała spróbować. Chciała częściej móc patrzeć na to spojrzenie. W niczym nie przypominało to wzroku taty.
- Jak masz na imię? – spytała, zafascynowana tym mężczyzną.
- Damien…
- A więc Damien…robiłeś to kiedyś? Jesteś prawiczkiem? – zadała kolejne pytanie, nachylając się nad nim i przybliżając ich twarze. Zahipnotyzowany jej spojrzeniem odpowiedział szczerze.
- Tak, jestem. Nie robiłem tego… - kolejny grymas bólu.
- A chcesz żyć?
- Tak…
- Za każdą cenę? Nawet jeśli stracisz dusze? Nawet jeśli staniesz się mym niewolnikiem? Jeśli będziesz większym potworem niż ludzie, którzy ci to zrobili?
- Tak…bo będę mógł zostać z tobą, prawda? Pozwól mi zostać z tobą.
Naprawdę dziwny facet. Wampirzyca odegnała zdumienie i wzięła się za zaspokajanie głodu. Po wszystkim zabrała ciało Damiena i zaniosła go do swojej kryjówki. Obudził się następnej nocy, jako pierwszy wampir, którego stworzyła.
Oddał się jej bez reszty. To było dla niej coś nowego. Wychowana w tradycji, że kobieta to coś gorszego, miała teraz mężczyznę na swoich usługach. Nie minęło wiele czasu, aby w oczach Damiena pojawił się oprócz adoracji także szacunek. Szybko odkrył jak wyjątkowa jest jego stworzycielka.
To dzięki niemu Nancy w końcu dostała olśnienia. Wiedziała, że nie poradzi sobie tak łatwo z innymi wampirami. Damien był jej tak oddany, ponieważ go uratowała. Reszta też musi się stać tak posłuszna, a nawet rządna jej usług. Ale żeby tak było, musiała się kojarzyć z tym, co te stwory znają…czemu ufają…
- Damien… - zagadnęła, podczas budowy na Węgrzech. Robota szła im we dwójkę znacznie szybciej.
- Myślisz, że dałbyś radę zbudować kamienną wannę – widząc jego zdziwione spojrzenie, dodała – Zawsze chciałam sprawdzić, czy jestem dobrą aktorką.
Wówczas, rok przed zakończeniem wojny, przyjęła nowe imię i porzuciła stare. Nienawidziła go przez swoją pospolitość i głupie, według niej, brzmienie. Elizabeth wreszcie brzmiało godnie, jak przystało na kogoś jej pokroju. Damien przysiągł, że nie wyda jej sekretu i nie wymówi więcej imienia na „N”. Wampirzyca zagroziła mu, że znów odbierze mu życie, jeśli wyda jej tajemnice. Nie miała się jednak o co martwić. Damien był jej wiernym psem.
Nie wiedziała, że w tym samym czasie, na froncie walczyła prawdziwa wampirza legenda. Znała już powieść „Dracula” i wiedziała (głównie przez własne przeszpiegi i relacje innych), że to prawdziwa historia i prawdziwa wampirza legenda. Pewnie gdyby była facetem, to właśnie jego imię by przyjęła, ale skoro była kobietą musiała zadowolić się Hrabiną Bathory.
Jej imię, plany i intelekt zadziałały. Kilkadziesiąt lat później była najpotężniejszą wampirzycą w ich świecie. Nie miała jednego oddanego sługi, ale setki. Większość wampirów świata ze strachu schroniło się pod jej skrzydłami i stało się jej własnością. Wreszcie poczuła, że jest na właściwym miejscu. Że spełniła swoje przeznaczenie. To miejsce było jej pisane, czyli na szczycie.
Ale to wciąż Damien był tym pierwszym i wyjątkowym. Jego wierność nie zmalała ani odrobinę przez te lata. Elizabeth nagrodziła go, stawiając na drugim miejscu w hierarchii, zaraz po niej. Ale…coś ją gryzło.
Pewnego dnia, gdy byli sami, a wampir zabierał się do sprzątnięcia jej ostatniej ofiary z jej łoża, zadała pytanie.
- Czy ty się we mnie zakochałeś?
Wampir odwrócił się w jej stronę. Zwykle nie pokazywał większych emocji, wolał być niewzruszony. Tak miał odkąd stał się nieśmiertelny i nawet teraz nie wyglądał na wstrząśniętego.
- Tak, Mistrzyni. Od dawna.
- Wiesz, że tylko ci się wydaje, prawda? – okrutnie wyrzuciła mu swoje poglądy – Wdzięczność cię do mnie uwiązała. W dodatku skojarzyłeś moją osobę z ratunkiem. Pomyliłeś to z miłością. Nie jestem pewna czy to uczucie rzeczywiście istnieje wśród ludzi, lecz my na pewno nie jesteśmy do niej zdolni. To obce uczucie dla naszej rasy, więc nie możesz tego czuć.
- Może to Mistrzyni nazywać jak chce, ale ja wiem co czuję.
- Nigdy tego nie odwzajemnię. Nie potrafię kochać.
- Nie musi, Pani. Wystarczy mi bycie u twego boku.
Tej nocy wampirzyca nagrodziła Damiena za swoją wierność. Był jedyną osobą, której nie zmusiła do oddania. Był jej wierny, ponieważ tak chciał. Wybrał ją. Tylko jego szacunek nie był wywołany manipulacją. Dlatego był wyjątkowy. Tamtej nocy wyznała mu całą swoją przeszłość. Wiedział o niej wszystko, nie tylko prawdziwe imię. Może i nie potrafiła kochać, ale ufać już tak. A on zasłużył na jej zaufanie.
A teraz go nie ma… Hellsing go zabiło, polując na nią. Wszystko przez błędy imbecyli. To ich wina, że on nie żyje…że znów była sama.
Przerwała te wspominki, gdy poczuła pierwsze promienie wschodzącego słońca. Pośpiesznie udała się do kryjówki, do swojej trumny. Nie przejmowała się innymi, byli nic nie warci. Budowa, nawet z nimi, potrwa jeszcze trochę czasu. A przecież przygotowują ważną scenę. Szkoda tylko, że zanim rozegra się główne przedstawienie to wszyscy skończą martwi…już ona o to zadba.
Lis uciekł do swojej starej nory. Elizabeth po latach powróciła i schowała się w Stanach. Choć ten kraj tak się zmienił przez te lata, to wciąż istniały tu miejsca, na których nie postała ludzka stopa. I stara Nancy pamiętała je doskonale. Znała idealne miejsce na rozkręcenie tej tragedii, którą planowała. Ostateczne zniszczenie Hellsing i uwolnienie prawdziwej legendy jej gatunki…
…To dopiero będzie godne zapamiętania. Elizabeth naprawdę przestanie być w końcu wymyśloną legendą. A stanie się prawdziwą.
Ciekawe tylko, czy…ktokolwiek, a nawet sam Dracula, potrafiłby zagoić to uczucie pustki, które nie chciało jej opuścić.
Wierzyła całym sercem, że pustka zniknie, gdy dopełni zemsty.

***

Integra zdołała się wrzucić w wir pracy, aż do nocy. Po lekcji jazdy była bardziej skupiona i mogła wypełnić swoje obowiązki. Swoje przemyślenia i sny na trochę odeszły w zapomnienie…do teraz. Powróciło wszystko, gdy poczuła, jak w pokoju spada temperatura powietrza, a za nią odezwał się tak dobrze znajomy, niski głos.
- Wpadasz w rutynę.
Podskoczyła…nie ze strachu. Alucard uniósł brwi, zdziwiony tą reakcją. Nawet jako dzieciak nigdy się nie przestraszyła, gdy pojawiał się znienacka.
- Co jest?
Integra chyba pierwszy raz w swoim życiu nie wiedziała co powiedzieć. Odwróciła się w jego stronę i zamarła napotykając jego zdumiony wzrok. Mając go tu, tak blisko przed oczami, w jej uszach rozbrzmiał głos ze snu.
- …już na zawsze będziesz moja.
Przeszedł ją gwałtowny dreszcz po kręgosłupie. Nie chciała wiedzieć, co go wywołało.
- Zejdź mi z oczu! – krzyknęła, zanim zdążyła się uspokoić i szybko odwróciła się tyłem – Przeszkadzasz mi w pracy!
Teraz to wampir był wyraźnie skonfundowany. Zdecydowanie zachowywała się dziwnie. Siedziała jak na szpilkach i unikała patrzenia mu w oczy. Coś się wydarzyło od wczoraj?
- Coś się stało? – spytał, ustawiając się instynktownie za jej plecami.
- Nie! – krótko i rzeczowo. Wróciła do pracy, starając się go ignorować.
- Myślałem, że buntowniczy okres już dawno ci przeszedł – chciał ją nieco sprowokować. Trochę droczenia może ją przywrócić do normy.
- Co żeś powiedział?!
Wiedział, że ma mord w oczach. Ale z jakiegoś powodu wciąż nie odwróciła się w jego kierunku, aby się z nim skonfrontować. Jeżeli wcześniej miał wątpliwości, to teraz był pewien, że coś się stało.
- O co chodzi? – wyłożył karty na stół. Wydawało mu się, że dziewczyna zamarła, ale poza tym nie było żadnej reakcji.
- O nic. Idź stąd i daj mi pracować.
- Dobrze, już dobrze – może za szybko się poddał, ale znał jej upartość. Zaczął się wycofywać i obrócił się tyłem, chcąc wyjść. Bezwiednie dodał coś, co nie chciał powiedzieć. Po prostu długo to w nim siedziało – Obyś swojego męża tak nie traktowała, bo straci cierpliwość do ciebie tydzień po ślubie.
To co Integra teraz powiedziała, miała żałować przez następny rok.
- Nie zamierzam wyjść za mąż. Nigdy…
Ponieważ wciąż uparcie patrzyła w papiery na biurku, nie spostrzegła reakcji wampira. Alucard na moment zmienił się w posąg. Dziewczyna przez chwilę myślała, że sobie poszedł. Lecz ten wciąż tam stał, a gdy  z powrotem odwrócił się w jej stronę, na jego twarzy gościł szok i gniew.
- Coś ty powiedziała?!
Ten ton wywołał reakcję. Integra, sama teraz zaskoczona, w końcu na niego spojrzała. Ujrzawszy czystą wściekłość w jego oczach, aż otworzyła usta. Tego się nie spodziewała. Ciemna aura, aż zaczęła z niego wyciekać. Gdyby spojrzenie mogło zabijać…
Młoda Hellsing wstała odruchowo, wlepiając rozszerzone oczy w złego wampira.
- Co ci…
- Pytałem, coś ty powiedziała?! – omal nie krzyknął.
Nigdy nie zwracał się do niej w ten sposób.
- Że nie chcę nigdy wychodzić za mąż… – powiedziała, bardziej już niepewnie.
- Nie wiesz, co mówisz!
Zrobił krok w jej kierunku, a jego gniew nie wyglądał, aby miał gdzieś ulecieć. Integra, co dziwne, miała ochotę się cofnąć, ale oczywiście tego nie zrobiła.
- O co ci chodzi? Dlaczego jesteś taki wściekły?
- Bo nie wierzę, że na to nie wpadłaś! To tak oczywiste…Sądziłem, że wiedziałaś o tym, gdy mnie uwolniłaś! To była pierwsza rzecz, o której powinnaś pomyśleć! Podobno jesteś inteligentna!
Teraz to Integre zaczął ogarniać gniew.
- O co ci do diabła chodzi?!
Alucard jakby zignorował to pytanie i zbliżył się na niebezpieczną odległość.
- Chyba nie udajesz głupiej celowo… - złapał ją za nadgarstek i uniósł dłoń do góry. Patrzył na nią wściekle z góry, wyszczerzając kły - …Taka hańba byłaby dla ciebie nie do pomyślenia…
- Co ty wyprawiasz? – próbowała wyrwać rękę, ale nie była w stanie. Cholera, coś było nie tak – Puść…
- Co puścić…moja Pani? – po raz pierwszy, gdy ją tytułował, w jego głosie słychać było sarkazm. To był jak cios w policzek.
- Puść mnie, to rozkaz! – posłuchał. Integra poleciała lekko do tyłu. Złapała się za nadgarstek, trochę bolał – Co w ciebie wstąpiło?! Mów!
Nie raz widziała go podczas agresywnych aktów, ale jeszcze nigdy nie kierował ich w jej stronę. Co takiego powiedziała?
- Pomyśl Integro – mówił już ciszej, ale bardziej złowrogo. Ukrył swój gniew, ale wciąż świecił on w oczach – Nie wyjdziesz za mąż? To znaczy, że ten ród zakończy się wraz z tobą. A wtedy…co się stanie ze mną po twojej śmierci? Skoro rodzina Hellsing przestanie istnieć…
- Rozkażę ci, żebyś był posłuszny rodzinie królewskiej i będziesz…
Nie dokończyła. Przeraziła się, gdy obserwowała, jak Alucard zanosi się złowrogim śmiechem. Nie czuła strachu od lat…ale teraz…Bała się tej sytuacji. Alucard po raz pierwszy wydawał się jej wrogiem, nie sługą. Nigdy nie okazał jej takiego braku szacunku…
- Rozkażesz? – wykrztusił, gdy śmiech mu przeszedł. Uśmiechnął się do niej jak szaleniec, podczas gdy księżyc za oknem rzucił poświatę na jego twarz i rozszerzone ślepia – I co z tego?! Twoje rozkazy stracą ważność natychmiast po twojej śmierci!
Oddech urwał się jej gwałtownie, gdy zaczęło do niej docierać, o co mu chodziło. A tymczasem on mówił, znów się przybliżając niebezpiecznie.
- Jestem przywiązany klątwą do tej rodziny, do twojej krwi! Ale tylko do niej! Nie podlegam niczemu innemu. Nie odpowiadam ani przed Bogiem, ani przed Diabłem. Słucham jedynie ciebie. Lecz jeśli umrzesz bezdzietnie…klątwa przestanie działać. Twoim najważniejszym obowiązkiem, konsekwencją o której powinnaś myśleć od samego początku, to spłodzenie potomka, który mnie odziedziczy po twojej śmierci! Myślisz, że czemu twój dziadek na starość się ożenił z kobietą, której nie kochał, aby urodziła mu dwóch synów?! Musiał to zrobić, abym nadal był tu uwięziony! Jeśli nie będziesz mieć dziecka…po twoim zgonie, będę wolny. Wiesz co to znaczy?
Wiedziała…Alucard…kompletnie wolny…wolny od rozkazów i kontroli kogokolwiek…
Ta wizja…była bardziej niż zatrważająca. To tak, jakby zdradziła swoją rodzinę…jakby cały jej sens, ich życiową, a nawet ponadpokoleniową misję szlag trafił! Jakby sens narodzin jej i ojca stracił sens. Uwalniając Alucarda tak naprawdę, uwalniając od władzy rodziny, zmarnowałaby wysiłki swych przodków, zniszczyła całą pracę i poświęcenie swego rodu. Czyli naprawdę okryłaby się wstydem, mieszając z błotem wszystkie wysiłki i zasługi dziadka i ojca.
A poza tym…już Dracula był niebezpieczny na wolności. Alucard, ze swoimi nowymi mocami mógłby doprowadzić do apokalipsy i nie było w tym przesady. Nie miała złudzeń, ten wampir był zły i nie miałby oporów przed niszczeniem. Nie zmienił się w kwestii bycia potworem, a nowe poglądy go nie powstrzymają. Jeśli Integra umrze bezdzietnie to Alucard wymorduje świat i nikt go nie powstrzyma. Prawdziwy koniec świata w postaci krwiopijcy nie do zatrzymania…
- A może tego chcesz? – naprawdę wyglądał teraz jak potwór, nie zachowywał pozorów. Wyciągał dłoń w stronę jej szyi – Jeśli tak, uprość mi sprawę i daj się zabić już teraz. Efekt będzie ten sam.
Integra nagle się zerwała. Jej ręka odepchnęła jego dłoń tak gwałtownie, że człowieka by to zabolało. Praktycznie go uderzyła. Jej oczy zza okularów ciskały pioruny, a zęby miała zaciśnięte.
- Zabieraj łapy, potworze. Nigdy na to nie pozwolę, słyszysz?!!!
Wampir wpierw się zdziwił, a potem jego uśmiech powrócił, lecz ten był już z zadowolenia.
- Wreszcie…Lubię ten ogień w oczach. Właśnie tak, walcz ze mną, Integro!
- Dla ciebie „Pani”! Nie mów mi po imieniu, to rozkaz!
Ręka jej drżała, chciała coś znów uderzyć.
- Wynoś się stąd…- powiedziała cicho pod nosem, aby po chwili wrzasnąć – Wreszcie pokazałeś swoją prawdziwą twarz, potworze! Znudziła ci się w końcu gra pozorów?! Zejdź mi z oczu, natychmiast! Wracaj do piwnic, gdzie twoje miejsce, słyszysz?! Wynocha! Rozkazuje ci, nie wchodź mi w drogę! Nie chcę na ciebie patrzeć…Brzydzę się tobą, ty…
Nie dokończyła, nie mogła.
Uśmiech Alucard zbladł, ale nie zniknął. Jego następne słowa brzmiały jak syk.
- Jak sobie życzysz…moja Pani…
Po wypowiedzeniu tych słów, rozpłynął się w powietrzu.
Integra była roztrzęsiona. Wszystko w kilka minut się posypało, nieodwracalnie, a świat odwrócił się o 180 stopni. Wszystko co tak nie dawno postanowiła, rozsypało się jak domek z kart. Teraz wszystko…
W brzuchu coś ją ścisnęło. Złapała się za usta, czując mdłości. Ukucnęła na podłodze, chcąc je powstrzymać.
Czemu to nie mogło być snem?! Czemu nie może wybudzić się z tego koszmaru…Dlaczego ona i Alucard nagle stali się wrogami, skoro zawsze był po jej stronie… a właściwie chyba…udawał, że jest.
Tymczasem wampir powrócił do swoich pomieszczeń. Już się nie uśmiechał.
Wiedział, że właśnie skazał się znów na pewien rodzaj więzienia tutaj. Te błogie ostatnie 6 lat dobiegły końca. Powrócą teraz czasy Artura, gdy był jedynie bronią i tylko bronią, chowaną w podziemiach.
Nie żałował. Uważał, że zrobił dobrze, postępując tak brutalnie. Tak będzie dla niej lepiej. Jego towarzystwo nie działało na nią dobrze. Teraz będzie tak jak powinno być.
Nie przejął się własnym bólem w piersi. To była część jego egzystencji. I tak by kiedyś cierpiał z powodu miłości do niej, przyśpieszył jedynie sprawę. Lepiej żeby ona go nienawidziła i pozostała wierna ideałom rodziny niż lubiła go i popełniła błąd, którego by miała na zawsze żałować i zniszczyć wszystko, co reprezentowało jej nazwisko.
Jedno było pewne…On i ona już nigdy nie będą mogli powrócić do swojej przyjacielskiej i bliskiej relacji. Zniszczył ją bezpowrotnie… Hellsing i on znów byli wrogami. Integra go nienawidzi i tak powinno być. Już się tego nie naprawi, skoro zawiódł jej zaufanie i udał, że chce atakować. Ona mu nie wybaczy, a i on tego nie chce. Już nigdy nie będą blisko…
Ale czy na pewno?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz