środa, 27 czerwca 2018

Między wierszami - Rozdział 8


Gotowe. W końcu było gotowe.
Ostatni kamień trafił na swoje miejsce. Nancy strzepała pył z dłoni i rozejrzała się z zadowoleniem. Prace zakończyły się dokładnie w czasie, jaki sobie wyliczyła. A wyczyn polegał na tym, że dzieliła się ona na dwie partie i tą drugą musiała wykonać praktycznie sama.
Choć niezupełnie, bo z początku miała kilka rąk do pracy, niewiele, ale to zawsze coś. Z tym, że musiała potem tych pomocników wybić i to w taki sposób, aby reszta, budująca partię pierwszą o tym nie wiedziała. Co prawda spostrzeżono, że kilka jej sług zniknęło, lecz uwierzyli w wersję iż zdezerterowali. Zresztą specjalnie wybrała takich, którzy od dawna w nią wątpliwi, aby pozbyć się słabych pionków.
A teraz partia pierwsza miała zostać zakończona następnej nocy, a partia druga właśnie dobiegła końca. Scena gotowa. A więc zostało tylko…
…zaprosić aktorów na spektakl.
Nigdy jeszcze nie poświęciła tyle czasu na korektę swojego planu. Jak normalnie była pewna siebie, tym razem chciała mieć stuprocentową pewność, że jej plan nie ma wad, ani słabych stron. Jeśli popełni choć najmniejszy błąd, przegra. A to nie wchodziło w grę.
To zaszło za daleko. Nie powinna była pozwolić, aby ludzka dziewczyna zniszczyła jej świat i to przez głupotę innych. Drugi raz nie popełni tego błędu. Gdy zniszczy Hellsing zacznie wszystko od początku.
I może nie będzie już sama…Ale tu nie było pewności.
Po umyciu rąk, skierowała swe kroki w miejsce, gdzie trzymała papier listowny i pióro. Należało wysłać oficjalne zaproszenie.
Żałowała jednego…że nie będzie mogła zobaczyć reakcji na twarzy swojej przeciwniczki i jednocześnie adresatki jej listu. To będzie bezcenny widok. Pewnie z początku nie uwierzy…ale powiedzmy szczerze, nie będzie mieć wyboru, aby tańczyć jak jej zagra.
To przedstawienie reżyseruje Elizabeth i tylko ona dyktuje zakończenie. A Integra Hellsing nie ma wyjścia i jako zwykły uczestnik, musi postąpić zgodnie z scenariuszem…
…czyli umrzeć.

***

Mówiąc, że atmosfera była napięta, mamy do czynienia z niedopowiedzeniem. Najgorsze, że to nie trwało od wczoraj. A od kilku miesięcy.
Walter, mimo że był w środku tego konfliktu, nie miał pojęcia o co chodzi, ani jak do tego doszło. Nie miał też jak zdobyć tej informacji. Mógł jedynie obserwować i dedukować.
A wszystko zmieniło się kilka miesięcy temu, w ciągu jednej nocy. Z dnia na dzień nastąpiły zmiany, których nie dało się nie spostrzec.
Na przykład, najbardziej rzucało się oczy to, że Alucard zniknął. Do tej pory, od lat, można było się na niego natknąć wszędzie. Chodził swobodnie po posiadłości i jej terenach. Raz na jakiś czas znikał na jeden dzień, by go przespać, ale to tyle. Widywano go prawie codziennie, w dzień i w nocy. A teraz…nie było go. Już nigdzie nie można było go spotkać, ani w kuchni, gdzie zabierał sobie krew z zamrażarek, zwykle więcej niż było mu trzeba. Ani w gabinecie Integry, gdzie albo jej doradzał albo przeszkadzał. Ani także na polu treningowym, gdzie pomagał w szkoleniu nowych pracowników. Po prostu przepadł.
Natomiast u Integry zmian nie było widać na pierwszy rzut oka. Jednakże Walter, który znał ją od niemowlęcia, wychwycił coś bardzo dla niego ważnego. Otóż młoda Hellsing praktycznie nie wyłączała trybu pracy. Dla otoczenia nic się w niej nie zmieniło. Wciąż była oschłą i zimną królową lodu, silnie dzierżącą władzę. Ale…jedynie ktoś tak jej bliski jak on, czy Alucard, którzy znali ją na wylot wiedzieli, że przy bliskich Integra nie zawsze taka jest. Potrafiła okazać troskę, swoją dziewczęcą stronę, czy dać upust swojemu ironicznemu poczuciu humoru. A teraz…nic takiego się nie zdarzało. Dziewiętnastolatka nie pokazywała już nawet zaufanemu lokajowi swojej prawdziwej twarzy. Założyła maskę, jaką zwykle nosiła na ważnych spotkaniach i przy pracy i nie zdejmowała jej nawet przy bliskich. Jakby zabarykadowała się przed wszystkimi. Waltera to martwiło, że nie widywał tej prawdziwej Integry, już nie.
Po trzech tygodniach tych dziwactw Dornez sam zszedł do piwnic i skierował się do komnaty Alucarda. Chciał odpowiedzi na ich nienormalne zachowanie. Nie spodziewał się wiele, ale miał nadzieję przynajmniej na wskazówkę.
Kiedy wszedł do środka powitał go oczywiście mrok, ale wciąż dało się dostrzec sylwetkę wampira, siedzącego na samym środku komnaty, na swoim krześle niczym król. Siedział jednak jakoś inaczej. Nie było nigdzie jego aroganckiej postawy. Praktycznie leżał na krześle, nie starając się wyglądać godnie, czy chociaż żywo. Mógłby być w sumie porzuconym tu trupem, nikt nie powiedziałby, że to żyje.
Teraz Walter był pewien, że sytuacja w posiadłości jest gorsza niż sądził.
- Alucard.
Gdy go zawołał, wampir otworzył oczy. Czyżby spał cały ten czas? Alucard spojrzał sennie na lokaja, ale zareagował obojętnością. Nawet nie odpowiedział.
- Co się dzieje? – Dornez nie miał zamiaru owijać w bawełnę.
- A co się ma dziać? – aby stworzyć pozory życia, wampir wyprostował się, aby znów przypominać osobę siedzącą, lecz wciąż było w nim widać zmęczenie. Widząc sceptyczne spojrzenie Dorneza dodał – Nie ruszałem się stąd od kilku tygodni, mogła mi się więc znudzić ta pozycja.
Walter zdumiał się. Alucard naprawdę od trzech tygodni nie ruszył się z tego krzesła? Siedział bez ruchu cały ten czas?
- Nie wychodziłeś nawet zjeść?
- Za czasów Arthura, wtenczas gdy byłem wolny, jadałem raz na miesiąc i było dobrze.
- O to tu chodzi? – Walter przybrał groźną minę, lecz oczywiście nie wyglądał niebezpiecznie przez swój wiek – Wracasz do przyzwyczajeń z czasów poprzedniego Pana?
- Teraz jest tak jak powinno być.
To było ostatnie zdanie, jakie Alucard wypowiedział podczas tamtej wizyty. Choć Walter jeszcze pytał, wampir zamknął oczy i go ignorował. Wychodząc lokaj obejrzał się za siebie i widząc spoczywającego na tym niby tronie No Life Kinga, zastanawiał czemu wampir sam znów zamknął się we własnym lochu z własnej woli, skoro taki był zadowolony z uwolnienia te kilka lat temu.
Miesiące mijały, ale tylko kilka. Integra zdążyła skończyć 19 lat. Walter nie zauważył przez ten czas poprawy. Jego Pani stała się chodzącą maszyną, nie okazującą żadnych ludzkich emocji, nawet prywatnie przy nim. Właściwie te prywatne momenty kompletnie zniknęły, dziewczyna odcięła się od niego. A jedyną rzeczą, która wskazywała, że Alucard wciąż przebywa w tym domu była raz na miesiąc znikająca z kuchni torebka krwi.
Nie wiedział jaki konflikt trwa między jego Panią, a jej wampirem, ale…przez to oni wszyscy byli nieszczęśliwi, nawet on.

***

Integra nauczyła się w ostatnich czasach ukrywać wszystko co czuła. Obojętność nie opuszczała jej twarzy. Nawet gdy czuła nudę w związku z przeglądaniem porannej poczty. Większość z tego albo była do kosza, albo trzeba było grzecznościowo odpowiedzieć, ale zignorować.
Zabierała się właśnie za ostatni list. Chciała go jak najszybciej przeczytać i napisać odpowiedź jeśli trzeba, aby zabrać się do pracy. Praca odrywała ją od myśli, od których pragnęła gorąco uciec. Od wspomnień, których wolała nie pamiętać. Nie zdziwiła ją na kopercie kaligrafia w starym stylu. Wszyscy ludzie, którzy do niej prywatnie pisali byli w podeszłym wieku i ich charakter pisma był przestarzały.
Jednakże…kiedy go otworzyła i przeleciała wzrokiem treść, oddech na chwilę uwiązł jej w gardle. To była jedyna oznaka szoku jaką wyraziła poza rozszerzonymi oczami. List brzmiał następująco:
Do panny Integry Fairbrook Wingates Hellsing
Piszę te słowa z lekkim rozbawieniem, ponieważ nigdy nie widziałyśmy się na oczy, a jednak całkiem dobrze się znamy i dużo o sobie wiemy. Pomyślałam, że czas skończyć z takim stanem rzeczy. Bądźmy szczere, obie pragniemy stanąć w końcu twarzą w twarz. Dlatego właśnie składam te słowa. Zapraszam Cię na kolację. Jeśli rozumiesz tutaj podwójne znaczenie.
Nie obawiaj się pułapki, zasady gry będą czyste, a ja nie będę oszukiwać. Wręcz przeciwnie, zamierzam potraktować je dosłownie. Mam piękny dom, w którym chcę Cię ugościć najlepiej jak umiem. Będę na ciebie czekać w nocy, w dniu w którym otrzymasz moje zaproszenie. Wiem, że nie poczekałabyś ani dnia dłużej, bo tak jak ja umierasz z niecierpliwości, aby mnie poznać osobiście i popędzisz do mnie, gdy tylko skończysz czytać.
Oczywiście nie martw się, na obiad jesteście zaproszeni wszyscy. Byłabyś samotna bez swoich ludzi. Jeśli mam być szczera, poznanie wampira Alucarda wzbudza we mnie ekscytację, której nie czułam od dawna. Chętnie zobaczę jak próbujecie mnie zabić. Jestem pewna, że czas przy naszym spotkaniu będzie niezapomniany dla całej naszej trójki. Osobiście nie mam wątpliwości kto pozostanie żywy po owym obiedzie. A ty?
Czekam na wasze przybycie
Ze szczerymi pozdrowieniami
Hrabina Elizabeth Bathory.
PS: Oto moje współrzędne ******

Dłoń Integry drgnęła, ale tylko raz. Nadszedł czas. Wróg wykonał swój ruch. I na pewno jest on starannie zaplanowany, co nie wróżyło dobrze, lecz nie mogła się wahać.
Gwałtownie wstała z krzesła i otworzyła usta, jakby chcąc krzyknąć.
- A…
Urwała tuż po wykrzyczeniu pierwszej litery. Nie potrafiła tego zrobić. W myślach wyzywała siebie od tchórzy, chyba po raz pierwszy w życiu. Nie mogła teraz go zobaczyć, maska by się roztrzaskała, a tak przecież długo ją utrzymywała. Chciała się nastawić na to, że znów go zobaczy. Przygotować się na to, że będzie musiała okazywać nienawiść i niechęć do istoty, którą kochała. Na to trzeba było zebrać siły. Krzyknęła więc zamiast tego.
- Walter!
Kamerdyner przybywał prawie natychmiast. Bez zbędnych słów podała mu list. On po przeczytaniu go pokazał więcej emocji niż ona. Od razu rzekł z uczuciem.
- Ludzie i sprzęt mogą być gotowi w pół godziny.
- Musimy pamiętać z kim mamy do czynienia. Ona jest pewna, że nas zniszczy. Ma swój kolejny, cholerny plan. I jestem pewna, że jest idealny. Musimy mieć się na baczności. Nie możemy sobie pozwolić na porażkę. Ja pójdę zebrać i przygotować naszych. Ty sprawdź te współrzędne. Zobacz, gdzie dokładnie lecimy. I jeszcze… - wyszła zza biurka i ruszyła do drzwi. Wypowiedziała ostatnie zdanie już nie patrząc mu w oczy - …wezwij główną broń.
Walter nie skomentował tego, że nie użyła imienia. Kiedy zatrzasnęły się za nią drzwi lokaj stał bez ruchu jakieś 30 sekund. Po tym czasie rzucił cicho w przestrzeń, niby do kogoś.
- Słyszałeś?
Za nim, ze ściany wyłoniła się wysoka postać. Uniosła głowę pokazując iskrzące czerwone ślepia. Dornez nie musiał się oglądać, aby wiedzieć, że wampir się zjawił.
- Tak.
Lokaj wreszcie się odwrócił i podał wampirowi list. Po skończeniu go było jasne, że z całej trójki Alucard najmniej się powstrzymywał w okazywaniu tego, co nim targa.
- Złam dzisiaj swoją zasadę picia krwi raz na miesiąc – powiedział Walter – Wypij jak najwięcej. Musisz być w pełni sił. Potrzebujemy całej twojej mocy.
- Wiem i zrobię to – Alucard zgniótł list w dłoni i rzekł z nieukrywanym gniewem – Ta wampirzyca zbyt długo grała mi na nerwach. Dzisiejszej nocy zakończę jej przedstawienie raz na zawsze.

***

Lecieli już którąś godzinę. Integra, aby lepiej myśleć paliła już czwarte cygaro. Zabrała całe pudełko, wiedząc, że wypali dziś je wszystko. Nie dawało jej spokoju kilka spraw.
Pierwsza to lokalizacja, jaką otrzymali. Współrzędne w liście wskazywały na Stany Zjednoczone, a konkretnie bezludne pustynne tereny wśród kanionów. Integra nie mogła sobie wyobrazić gorszego miejsca na kryjówkę wampirów. Słoneczna pustynia? To koszmar dla krwiopijców, lecz z drugiej strony, patrząc na historię tej wampirzycy, musiała ona znać te tereny jak własną kieszeń. Uciekła do własnego domu.
Druga to skąd Nancy, czy tam Elizabeth, znała imię Alucarda? To, że wampir dla niej pracuje zdążyła już się dowiedzieć, ale tożsamość to co innego. Czas mijał, a ona nie mogła wpaść na rozwiązanie.
Ostatnia sprawa to co ta wampirzyca mogła uknuć. Nie mierzyła się z pierwszym lepszym wampirem, a z geniuszką swojego gatunku. Stanowiła ona niebezpieczeństwo najwyższego stopnia. Nie wzywałaby ich, nie będąc pewną zwycięstwa. Dyktowała im warunki. Pewnie pierwszą rzeczą za jaką się weźmie będzie wyeliminowanie Alucarda, gdyż on stanowił największe zagrożenie. Ciekawe jak ona zamierza tego dokonać? Choć w sumie…to nie ważne. Ponieważ Alucard był niezniszczalny, niepokonany. Nic go nie zmiażdży. Więc to Hellsing wygra. Te myśli podnosiły jej pewność.
Ponieważ okolica do której byli zmuszeni się dostać była na odludziu, musieli główny samolot zostawić na lotnisku, a do celu dotrzeć w pojazdach pancernych i helikopterach. Część została im udostępniona na specjalne polecenie, część wzięli ze sobą.
Zmierzając tam Integra przeklinała swój nawyk wstawania o późnej porze. Gdyby wstała wcześnie i przeczytała wówczas list, dotarliby na miejsce za dnia. A tak mieli tam dojechać równo o zachodzie słońca. Idealnie dla ich wroga.
Jej helikopter i dwa inne wylądowały w końcu w kanionie. Integra wysiadła i została powitana przez wściekle pomarańczowy kolor, który powoli zmieniał się w brązowy. Wszystkie otaczające ją ściany miały taki kolor.
- Sir Hellsing, wedle współrzędnych, nasz cel znajduje się za zakrętem – powiedział pilot po zgaśnięciu silników.
- Dziękuję – wolała tam się dostać w miarę cicho, a głośne helikoptery to uniemożliwiały. Walter leciał razem z nią.
Musieli poczekać aż dogonią ich wozy, a gdy wreszcie się to stało, wysiadła z nich zdyscyplinowana grupa jej uzbrojonych ludzi…i Alucard. Bardzo starała się go unikać, ale tu już nie dało rady. Spojrzeli na siebie po raz pierwszy od tamtej nocy, gdy wszystko runęło. Szybko odwróciła wzrok z udawaną pogardą. Doskonale ukryła ból w piersi.
Ruszyli przed siebie w zwartym szyku. Integra przewodziła. Po jej bokach, trochę z tyłu Walter i Alucard, a reszta ludzi w rzędach za nimi, z gotową bronią zawieszoną na ramionach. Szli sprawnie, pomimo piasku pod stopami.
W końcu wyszli zza zakrętu i …wszyscy na moment zamarli. Nie wiadomo czego się spodziewali, lecz na pewno nie tego.
Na samym środku kanionu wzniesiono ogromny zamek. Pasował do otoczenia niczym hrabia do obory, mówiąc dosłownie. A mimo to wykonany był starannie. Budowla była w kolorze takim samym co piasek i ściany skalne, a jego najwyższa wieża kończyła się idealne w miejscu, gdzie kończył się szczyt kanionu. Mimo, że musiał zostać zbudowany niedawno, wielu mogłoby uwierzyć, że stoi tu od setek lat. Nie było w nim nic z nowoczesności. A im bardziej robiło się ciemno, tym bardziej wyczuwalna była atmosfera grozy.
- Hrabina wybudowała sobie zamek – rzekł Walter.
- Raczej scenę przedstawienia – odpowiedział mu Alucard, z nutą szyderstwa skierowanego w stronę Pani tego miejsca.
Integra westchnęła głęboko. Słońca już prawie nie było widać na niebie, więc dzieci nocy zaraz miały się przebudzić. Młoda Hellsing wyjęła nowe cygaro i nieśpiesznie je zapaliła. Trzymając je już w ustach powoli, jakby szykując się na cios, odwróciła się do tyłu i spojrzała Alucardowi prosto w twarz.
Przez sekundę nie było tu ani Waltera, ani dziesiątek jej ludzi. Byli jedynie oni. Niewzruszeni, oboje udający wzajemną niechęć, oboje nie zdających sobie sprawy, że to drugie tylko ją udaje. Po raz pierwszy od miesięcy nie mogli od siebie uciec, chociaż przecież to od dawna robili wyłącznie.
- Alucard – młoda Hellsing włożyła w swój głos tyle władczości i jadu ile potrafiła. Jednocześnie walcząc, aby stłumić ból w złamanym już sercu.
- Tak, Pani? – powiedział zimno, ale też z oczekiwaniem. Cieszył się z nadchodzącej masakry i nie próbował tego ukrywać.
- Rozkazuję ci roznieść w pył to miejsce i znaleźć naszego wroga. Masz zniszczyć wszystko co stanie na twojej drodze, aby tego dokonać. Zabij wroga. Rozerwij na strzępy! Search and destroy! – krzyknęła, robiąc stanowcze machnięcie ręką.
- Tak jest, my Master!
Minął ją z udawaną obojętnością, aby zaraz po tym ruszyć biegiem na zamek.
- Ty też Walter – rozkazała natychmiast równie twardo. Nie bacząc na zdziwione spojrzenie lokaja dodała – Pamiętaj z kim walczymy. Potrzebujemy całej naszej siły. Dlatego rozkazuję ci na tę noc zawiesić emeryturę.
- Sir, Pani słowo jest dla mnie rozkazem – za Dornezem zalśniły ostre nici praktycznie natychmiast. Stary lokaj także ruszył w stronę budynku, a za nim ich małe wojsko.
Integra została na miejscu, a z nią tylko dwoje jej ludzi. Miała tu zaczekać aż wszystko się skończy i jako dowódca dopilnować by nikt tędy nie uciekł. A przynajmniej tak sądziła…

***

Alucard przeszedł przez wrota tej zamkowej fortecy dokładnie w chwili, kiedy słońce kompletnie zaszło za horyzontem. Natychmiast do jego uszu doszło naraz mnóstwo odgłosów otwieranych trumien, skrzyń i klap. W całym pałacu wampiry przebudziły się ze snu i nie było ich mało. Zaczęły wyłazić ze wszystkich stron i wszystkich zakamarków. Zapowiadało się mnóstwo roboty.
Wampir bezwiednie wyszczerzył kły, wyjmując z płaszcza swojego Casulla. Dziś go trochę poużywa. Nie wiadomo po co, założył też okulary.
Słyszał, że do armii dołączył Walter. Z nim robota miała pójść jeszcze sprawniej. Wampir znów zaczął biec do przodu. Zamierzał zostawić tamtym wampiry, które wyjdą po bokach. On weźmie tych z przodu i góry.
Widząc korytarze widział, że o wystrój niewiele zadbano, ale wykonanie budowli było solidne. Co jakiś czas zdarzały się jednak takie rzeczy jak obrazy, stare zasłony, czy złote świeczniki. Postawiono tu wszystko co udało się zdobyć. Zamek naprawdę wyglądał jak wyjęty ze średniowiecza. Niewiele ustępował jego zamkowi w Rumunii, choć jego był bogatszy w wystroju.
Znikąd nagle wyskoczyło na niego trzech krwiopijców. Trzy wampiry, trzy kule, trzy precyzyjne strzały. Krew zdążyła się jeszcze nieco rozprysnąć zanim stwory zamieniły się w pył.
Alucard ruszył dalej. Uważał, że architektura tego miejsca była dobrze przemyślana. Wampirzyca, która uważa siebie za Hrabinę i Boginię najpewniej ulokowała swoją komnatę w najwyższej wieży, więc właśnie tam zmierzał. Im był bliżej tym więcej wampirów napotykał.
Z czasem było ich tak dużo, że aż stało się to nużące. Mimo to strzelał dalej, zalewając to miejsce ich krwią i pyłem z ich ciał. Bardzo go spowalniały. To upewniło go, że ich Pani musi się znajdować tam gdzie próbował dotrzeć skoro one tak zaciekle zagradzały mu drogę.
Za sobą słyszał strzały karabinów i odgłosy cięć nici Waltera. Oni także walczyli. Zamek zamienił się w istne pole walki dwóch armii. Alucard nie przejmował się ani tym, ani krzykami bólu jego ofiar. To była jego muzyka. Strzały…cięcia…krzyki…błagania o litość…krew…ból…i moc…To było jego królestwo. Tutaj należał.
Do końca egzystencji najpewniej będzie czuł szczęście jedynie w takich sytuacjach. Bez tego, przez oczami wciąż pojawiały się czyjeś błękitne, schowane za szkłami oczy. Wpierw młode, wypełnione ufnością, aby potem zmienić się na te, które widział po raz ostatni wypełnione poczuciem zdrady i gniewem. Zniszczył ich silną więź. Wiedział, że na własne życzenie do tego doprowadził i wciąż sądził, że dobrze uczynił. Chociaż raz…
Roztrzaskał głowę kolejnemu stworowi, zapominając na chwilę o ukochanej kobiecie, u której z własnej woli obudził nienawiść. Rzucił się w wir mordowania z największą radością.
Jedna rzecz tylko budziła jego niepokój. A mianowicie…dlaczego napotyka się jedynie na wampiry? Czemu nie ma tu żadnych ghouli? … To dziwne.

***

Integra kończyła już palić cygaro. Nawet z tej odległości słyszała niesamowity hałas dobiegający z tego groteskowego zamku. Musiało tam być więcej wampirów niż sądziła. Pewnie wszyscy, których Nancy miała przy sobie pod opieką. Zmartwiła się trochę o swoich ludzi, ale nie o Alucarda i Waltera. Nie potrafiła uwierzyć, żeby cokolwiek ich pokonało.
Miała właśnie wyrzucić wypalone cygaro, gdy usłyszała za sobą jakiś stukot. Obejrzała się za siebie, ale nic nie zobaczyła po ciemku. Po chwili stukot się powtórzył. Wiedziała, że się nie przesłyszała, bo stukot wciąż się powtarzał. Spojrzała na dwóch swoich żołnierzy, ale oni stali nieco bliżej zamku, spory kawałek przed nią i przez te hałasy pewnie nic nie słyszeli.
Nie bacząc na nich zaczęła iść w stronę, z której słyszała ten dziwny dźwięk. Po kilku krokach nadepnęła na coś. Pod jedną nogą poczuła papier, a pod drugą drewno. Ponieważ była noc, w środku kanionu musiała odpalić zapałkę, aby coś widzieć. Znajdowała się już bardzo daleko od swoich ludzi, a oni tego nie spostrzegli, patrząc na pałac.
Po odpaleniu zapałki Integra spojrzała w dół. Zdziwiła się niezmiernie tym co zobaczyła, chyba jeszcze bardziej niż obecnością średniowiecznej budowli na pustyni. Odgarnęła nieco piasku by mieć pewność. Pod jej nogami znajdowała się jakaś drewniana klapa, którą chyba dało się otworzyć, a na niej leżała kartka papieru. Nie zauważyli tego wcześniej, bo przechodzili obok.
Integra musiała odpalić kolejną zapałkę, aby zobaczyć co było zapisane na kartce. Kolejny raz w ciągu tego dnia zobaczyła staranną kaligrafię swojego wroga.
Niespodzianka Sir Hellsing
Podoba ci się plac zabaw jaki stworzyłam dla naszych sług? Będą mieli mnóstwo zabawy i nie będą nam przeszkadzać. Pisałam w zaproszeniu dla kogo jest ten obiad. Dzieci nie są zaproszone. Ale ty wejdź.
Za klapą znajduje się przejście do mojego prawdziwego pałacu. Tamta krzykliwa budowla jest, jak wspominałam, dla dzieci. Dorośli wolą mniej krzykliwe rzeczy. Wejdź, zapraszam serdecznie.
Aha, jeśli wejdziesz ze swoimi dziećmi, ostrzegam, że wszystkie zginą. Aby ich oszczędzić lepiej wejdź sama, abyśmy się mogły cieszyć tym wyczekiwanym spotkaniem. Czekam z niecierpliwością na twoje przybycie.
Hrabina Elizabeth Bathory

Integre opanował gniew, że wampirzyca nazywa jej żołnierzy „dziećmi”. Widać, że ich nie docenia. Ale…tak samo jak nie docenia swoich sług.
Dziewiętnastolatka spojrzała daleko, lekko za siebie, na dwoje ludzi, którzy wciąż stali tam gdzie ich zostawiła. Nie wiedziała czemu, ale wierzyła słowom w liście, że jeśli ich weźmie ze sobą oni zginą. A poza tą dwójką nikogo więcej nie było. Wszyscy byli zajęci walką.
To wszystko było ukartowane. Nancy ustawiła to tak, aby wszyscy jej ludzie zostali wplątani w ogromną wręcz wojnę na zamku, a ona sama została tutaj. Chodziła by odizolować dowódcę i wojsko. I udało jej się. Wampiry i zamek tylko odwracali uwagę.
Integra wiedziała, że nie ma wyboru. Wampirzyca dyktowała jej ruchy, a ta nie miała jak się wydostać z tej manipulacji. Robiła to co jej zaplanowała Nancy. Została jej obecnie jedyna możliwość, która nie zabije jej ludzi, ani nie oderwie tamtych od walki. Wybicie tamtych wampirów też było częścią jej pracy, nie mogła tego zatrzymać. Pozostało tylko…samej przejść przez klapę.
Mimo, że tego chciał jej przeciwnik, Integra uniosła klapę i weszła do środka. Rozsadzała ją wściekłość, że Nancy prowadzi już od początku starcie, ale jak było wspomniane, nie miała wyboru. Wampirzyca zgrabnie pociągała za sznurki w swojej sztuce. Ale Hellsing zamierzała je zerwać za wszelką cenę.
Za klapą znajdowała się drabinka, którą dziewczyna zeszła na dół. Schodziła całkiem długo, byli sporo pod ziemią.
W końcu jej nogi dotknęły podłoża. Rozejrzała się. Była w wąskim korytarzu wyłożonym wypolerowanym kamieniem. Do ścian były przymocowane pochodnie, więc było widno. Lecz końca tego korytarza nie było widać. Nie było wyjścia, Integra musiała ruszyć w głąb tego nieskończonego korytarza.
Przez długi czas słyszała jedynie echo własnych kroków. Próbowała w wyobraźni ocenić gdzie się znajduje. Uważała, że za moment minie teren zamku. Prawdziwa siedziba wroga musiała być za pałacem…i pod ziemią rzecz jasna.
W pewnej chwili, oprócz jej kroków pojawiły się nowe odgłosy. I to bardzo niepokojące. A mimo wszystko nie przestraszyły Integry. Stanęła w miejscu i cierpliwie czekała. Znała ten dźwięk. Stanowiły część jej pracy.
Nie potrzeba było minuty, aby się zjawiły. Z nieskończonego korytarza zaczęła się wyłaniać armia ghouli. Było ich tak dużo, że zajmowały całą wąską przestrzeń, od ściany do ściany. Nie było tylko widać jak daleko ciągnie się ich sznur.
Integra nie zlękła się. Zrozumiała już. Nancy wysłała je na wypadek, gdyby nie przyszła sama. Miały zabić ludzi, których w razie czego miałaby zabrać. O nią się nie martwiła. Jak powiedziała w liście, znała ją i wiedziała, że nie da się jakimś ghoulom. I znów miała rację.
Dziewczyna od razu lewą rękę sięgnęła do wnętrza płaszcza, aby wyjąć swój pistolet, a prawą do swojego paska, gdzie przymocowana była szabla. Wyjęła ją i tak w obu dłoniach dzierżyła broń.
Wiedziała skąd są te ghoule. Bo przecież…Nancy jak i jej wampiry musiały przez cały ten czas coś jeść. Stanowiły one jej resztki obiadowe…Rzeczywiście zaprosiła ją na obiad.
Integra nie czekała, aż stwory do niej dotrą. Sama rzuciła się w ich stronę z pełną zawziętością. Naraz wypaliła kilka razy z pistoletu, precyzyjnie trafiając w głowy potworów, a jednocześnie machnęła mieczem, idealne przecinając głowę ghoula poziomym cięciem tuż pod nosem, lecz nad linią ust..
Bez lęku czy wahania wbiegła w sam środek tej zbieraniny potworów, aby móc ich ciąć z każdej strony. Huk strzałów rozlegał się po korytarzu, ale nie zwracała na to uwagi. Tak samo jak na pryskającą na ściany krew, czy zmasakrowane ciała na ziemi, które musiała deptać. Na szczęście dźwięki, które się pojawiały, gdy zgniatała niechcący nogą jakąś część szczątek do niej nie docierała w ferworze walki.
Cieszyła się, że lata temu trenowała w ten sposób…ach no właśnie…to przecież jego zasługa.

- Dlaczego mam się uczyć strzelać lewą ręką? – spytała mała Integra. Został jej wtenczas miesiąc do trzynastych urodzin. Był środek nocy, a ona była na polu treningowym. Niecodzienne, ale takie warunki były najlepsze dla jej nauczyciela.
- Ponieważ powinnaś – Alucard skrzyżował ręce w wyczekującym geście – Powiedzmy, że zranisz prawą rękę. Jak będziesz się wówczas bronić? Nie możesz sobie pozwolić na bezbronność. Wyćwiczenie lewej ręki jest być może nawet ważniejsze od ćwiczenia prawej.
Dziewczynka spróbowała wycelować do tarczy i strzelić. Nie trafiła. Za drugim i trzecim razem też.
- Trochę to potrwa – oznajmiła, ale bez zmęczenia w głosie.
- Na pewno – nie wiadomo skąd, wyjął małą szablę i włożył w jej prawą dłoń. Widząc jej zaskoczenie uśmiechnął się – Im więcej broni tym lepiej. Nauczę cię wszystkiego moja Pani, abyś nie była bezbronna, gdy nie mogę cię chronić.
- A tak, to będziesz mnie bronić?
- Zawsze.

- No tak, to on mnie nauczył tego stylu walki – powiedziała to do siebie w chwili, gdy naraz rozwaliła dwie głowy ghouli po swoich bokach.
„ Gdyby nie on i jego trening, poległabym tu?” – w czasie, gdy jej ciało poruszało się z dużą szybkością, a jej ręce wykonywały morderczy taniec, jej myśli zaczęły chodzić własnymi drogami. Nie potrzebowała myśleć, aby wykonywać te zabójcze ruchy. Walczyła z tymi bezrozumnymi istotami niemalże automatycznie.
„Ironia w tym jest. Obdarzyłam afektem i zaufaniem potwora, którego mam obowiązek nienawidzić. Który mnie nienawidzi. Ale co miałam poradzić?”
Kolejne strzały, kolejne szczątki.
„Tamtego dnia, gdy wuj próbował mnie zabić, byłam zupełnie sama i bezbronna. Nie mogłam nic zrobić. Żałosne i biedne dziecko. A mimo to on wstał i wybrał mnie. Stanowiłam słabą istotkę, a on zabił moich wrogów i klęknął przede mną. Gdy myślałam, że nikogo przy mnie nie ma, on się zjawił. On był pierwszą osobą, która okazała mu szacunek, choć wcale nie musiała. Znała mnie kilka minut, a padła na kolana”
Musiała zmienić magazynek w pistolecie, więc wykonała szybki obrót, aby trafić ostrzem wszystkie otaczające ją ghoule. One padły nieco do tyły, dając jej czas, aby załadować broń.
„Na tym się nie skończyło. Alucard trwał przy moim boku od tamtego czasu. Nadal mnie szanował…był przy mnie…doradzał mi…uczył mnie…nigdy nie kłamał…nie ukrywał czym jest…działał mi na nerwy…i wspierał…dawał oparcie gdy wydawało mi się, że nie dam rady…niszczył to co stało mi na drodze…dorastałam przy nim…walczyliśmy razem…dzieliliśmy gorycz porażki, gniew i triumf…sam powiedział, że jesteśmy duetem…tytułuje mnie często „Master” bez nutki kpiny”
Robiło się ich coraz mniej, ale jej ruchy nie zwalniały. Nawet wtedy, gdy krew trysnęła jej na okulary.
„Niech ktoś więc powie…jak…jak mogłam mu nie zaufać…jak…jak…jak mogłam go nie pokochać?! To niemożliwe! Zakochanie się w nim było takie naturalne! Niemożliwe było się nie zakochać w takiej sytuacji! Musiałam…musiałam go pokochać…nigdy, już nikt nie będzie mi tak oddany jak on”
Jeszcze tylko kilka ruchów.
„A teraz wiem, że przez cały ten czas mnie nienawidził. Pomimo szacunku zabiłby mnie, gdyby tylko mógł. Ale trzymam go na łańcuchu, więc nie może mi nic zrobić. Potwór może tylko tyle…ale nie będą już uciekać. Przysięgam, że to był pierwszy i ostatni raz, gdy uciekałam. Zbyt wiele mu zawdzięczam. Może ziać do mnie nienawiścią do końca życia, ponieważ i tak jest mój. Alucard należy do mnie. A ja go kocham…”
- …całą duszą!
Dokończyła myśl na głos dokładnie w chwili, gdy naraz wykonała ostatnie cięcie i ostatni strzał. Wszystkie ghoule zostały powalone.
Minęły dwie sekundy, a pusty magazynek wypadł z pistoletu, wciąż trzymanego w wyciągniętej dłoni. Jego głuchy trzask o kamień wbijał się nieprzyjemnie w uszy w tej nagłej ciszy.
Integra, nagle przywrócona do rzeczywistości, zdała sobie sprawę, że jest wykończona. Oddychała bardzo ciężko, brakowało jej tchu. Na domiar złego, nie miała już naboi.
Czyli te ghoule nie były tylko po to by wykończyć możliwych towarzyszy. Miały także ją zmęczyć i rozbroić. Szlag by to!
Dziewczyna przeklęła w myślach. Wciąż tkwiła w okowach manipulacji. Najmniej przejęła się tym, że była cała oblepiona we krwi. Cała, dosłownie. Krew miała nawet we włosach. Najwięcej chyba było na butach. Musiała zetrzeć krew z jednego szkła okularów.
Jedno było dobre. Nie była ranna.
- Przynajmniej to – rzekła do siebie, wciąż dysząc i powoli wznowiła chód.
Przybyła ledwo 10 metrów, kiedy zobaczyła, że korytarz się kończy. Na końcu dało się już dojrzeć przejście, a konkretnie wysoki, ostro zakończony łuk. Co było za łukiem nie potrafiła spostrzec, bo w tamtym miejscu nie było pochodni i ledwo coś było widać.
Integra powoli, aby nie tracić resztek energii zbliżyła się do przejścia. Gdy przeszła przez łuk znalazła się w zupełnie innym miejscu, choć nieco znajomym.
Komnata wyglądała podobnie do tej, która znajdowała się w kryjówce wampirzycy na Węgrzech. Była wysoka i zbudowana na planie koła. Oczywiście cała z kamienia, a ogień pochodni nadawał miejscu atmosferę tajemnicy.  Różnica między tą komnatą, a tą na Węgrzech tkwiła jedynie, że na podwyższeniu dokładnie naprzeciw wejścia nie było wanny, a tron. Oraz to, że na samym środku, z sufitu zwisały dwa łańcuchy kajdan. Poza tym było identycznie. Nawet dwoje drzwi po obu stronach podwyższenia były w tym samym miejscu.
A na tym podwyższeniu, owym groteskowym tronie, siedziała ona. Integra nie miała wątpliwości przed kim stoi. Rozpostarta niczym królowa całego świata siedziała wampirzyca o wielkiej urodzie. Uśmiech wyższości nie odbierał jej piękna, co dziwne. Ponieważ było to jej przedstawienie miała na sobie suknie wyjętą ze średniowiecza. Nie zdobyła jej raczej okradając garderobę teatralną, była zbyt autentyczna i godna Hrabiny.
- Cieszę się, że dotarłaś – nawet głos miała przyjemny. Niedbałym gestem zaczęła rozczesywać swoje czarne włosy.
Młoda Hellsing wkroczyła w głąb pomieszczenia. Może i była wycieńczona i bez naboi, lecz wciąż pozostawał miecz. A ona była stworzona do walki w każdej, nawet najgorszej sytuacji.
- Mam wygłosić kwestię typu: Nareszcie się spotykamy? Nancy… - imię wypowiedziała najbardziej złośliwym tonem, na jaki było ją stać. Wampirzyca drgnęła, ale nic poza tym.
- Obejdzie się. Choć przyznaję, że miło stanąć w końcu twarzą w twarz z tobą… - Nancy wstała i schodkami zaczęła schodzić w dół, do przeciwnika.
- Tu się zgodzę. Będzie mi miło obciąć ci łeb. No, dawaj! – zignorowała zmęczenie i walecznym ruchem wymierzyła swój miecz w stronę wampirzycy – Nie będę się bawić w twój dziecięcy teatrzyk. Zakończmy to tu i teraz!
- Jesteś taka jak o tobie mówią, widzę – Nancy wciąż schodziła i nie zareagowała zbytnio na zaczepkę do walki – Szkoda, że się nie bawisz. Stanowimy zabawny kontrast nie sądzisz?
Miała rację. Integra nie była ładna, a jej ubrania mógł bez wstydu nosić mężczyzna. Wampirzyca wyglądem stanowiła jej kompletne przeciwieństwo.
- Ironia, ale nie zabawna.
- Są różne poczucia humoru. Dobrze więc…- Nancy dotarła w końcu na koniec schodów. Schyliła się i zza nich wyjęła…własną szablę. Aż tak potrafiła wszystko przewidzieć, że przygotowała się do walki na miecze? To nie wróżyło najlepiej.
Integra nie zamierzała dłużej bawić się w pogawędki, czy tracić czas na bezsensowne dramaty. Gdy tylko tamta dobyła miecz, rzuciła się w jej stronę. Wyprowadziła cios…ale trafiła w próżnię. Wampirzyca rozpłynęła się w powietrzu tuż przed ciosem. Dziewczyna instynktownie wyczuła ją za plecami. W ostatniej chwili zablokowała wrogie ostrze.
- Chyba nie myślałaś, że jestem tak słaba jak tamte ghoule, czy głupcy, których chroniłam?
Miała cichą nadzieję, ale niezbyt silną. Niestety…Nancy nie była słabą wampirzycą. Oprócz umysłu rozwijała też ciało i moce. Naprawdę była mądra.
Walka trwała może minutę. Od początku starcia Nancy prowadziła i Integra nie mogła znaleźć luk w jej sposobie walki. Nie nadążała za jej prędkością i siłą. W walce fizycznej z silnym wampirem człowiek nie ma szans i dziewczyna odczuwała to na własnej skórze. Nie miała wiele siły po walce z ghoulami, lecz pruła dalej. Ale na próżno…nie zarejestrowała już kiedy szabla została jej wytrącona.
- Wytrzymałaś minutę…Jak na człowieka to naprawdę imponujące. Plus do tego pokonanie moich ghouli i wyjście z tego bez szwanku…Mocarna z ciebie kobieta, co? Zasłużyłaś na odrobinę szacunku.
Jakby zaprzeczając tym słowom powaliła dziewczynę na ziemię i pociągnęła ją za włosy w stronę środka komnaty. Pomimo bólu, Integra nawet nie jęknęła. Ale nie było się co oszukiwać, sama nie miała z nią szans.
Wampirzyca miała po chwili Integre Hellsing dokładnie tam gdzie chciała. Zakuła dziewczynę w zwisające z sufitu kajdany. Były takiej długości, że Integra dotykała ziemi jedynie czubkami butów. Łańcuchy mocno przytrzymywały ją lekko w górze.
- Nie wiesz jak często wyobrażałam sobie ten widok – westchnęła Nancy z błogością.
Integra dysząc ciężko maskowała swój gniew i gorycz porażki. Od początku do końca jej przeciwnik miał przewagę, nie tylko w tej walce. Wiedziała z kim się mierzy i to zignorowała. Nancy zaplanowała każdy swój krok i szło jej perfekcyjnie. Miała ją tu, w kajdanach, bezbronną i wycieńczoną. Jednakże…młoda Hellsing nie byłaby sobą, gdyby okazała słabość.
- Fantazjujesz o mnie w ten sposób? – spytała prowokując.
- Brakuje ci tylko dziury w brzuchu i byłoby idealnie.
Wampirzyca zaczęła okrążać nieśpiesznie unieruchomione ciało Integry, uśmiechając się triumfująco. Dziewczyna natomiast ciskała nienawiścią z oczu. Wciąż miała walecznego ducha.
Obserwowała każdy ruch Nancy. Oczekiwała jakiegoś ciosu, tej obiecanej dziury w brzuchu, ale nic nie nastąpiło. Wampirzyca chyba nie zamierzała robić jej większej krzywdy.
- Co teraz zrobisz? – zapytała niecierpliwe przy trzecim okrążeniu wampirzycy.
- Wiesz… - najwyraźniej zignorowała pytanie. Stanęła na wprost niej i spojrzała prosto w oczy - …pomimo oczywistego kontrastu w naszym wyglądzie, sądzę, że charakterem jesteśmy bardzo podobne.
- O czym ty gadasz? Nie mam z tobą nic wspólnego. Ja bym nigdy nie wysłała własnych ludzi na śmierć – biła do wampirów, które ginęły z ręki Alucarda i reszty organizacji.
- Och tamci…gdy to się skończy pragnę zacząć od nowa. Oni nie są mi w tym do niczego potrzebni. Usunięcie ich jest mi na rękę. A co do podobieństw…otwórz oczy. Jest ich trochę.
- Na przykład? – podtrzymywanie rozmowy było teraz najlepszą strategią. Im dłużej czasu będą rozmawiać tym większa szansa, że Alucard je znajdzie.
- Nazwisko – widząc zdziwienie na jej twarzy, kontynuowała – Drwiłaś ze mnie, gdy wymówiłaś moje pierwsze imię. Drwiłaś z tego, że przyjęłam imię Elizabeth Bathory. I to prawda, tylko dzięki niemu zyskiwałam początkowy respekt i całkowite posłuszeństwo. Wampiry poszły za mną bez zastanowienia dzięki temu imieniu. Lecz ty nie jesteś lepsza. Sama masz znane nazwisko – Hellsing. Cały respekt i posłuszeństwo masz jedynie dzięki temu nazwisku.
- Jak śmiesz?!  Sama zapracowałam na swój status!
- Ale jak miałaś 12 lat nie miałaś nic na swoim koncie wyczynów – uśmiechnęła się szerzej widząc szok u przeciwniczki – Myślisz, że ktokolwiek by cię wówczas słuchał, gdybyś nie nazywała się Hellsing? Ludzie patrząc na ciebie nie widzieli dziecka, a twojego dziadka, Abrahama van Hellsinga. Obie żerujemy na wielkich osobach, one dały nam nasz status. Dzięki nim jesteśmy kim jesteśmy. Hellsing czy Bathory…to jedno i to samo.
- Ja niczego sobie nie przywłaszczałam. Od urodzenia miałam to nazwisko – wpadło jej coś do głowy i musiała to powiedzieć – A drugie podobieństwo to co? Kompleks tatusia? Myślisz, że jak mnie zabijesz to on z piekła uzna, że jesteś coś warta…Nancy?
Kiedy Alucard poznał historię Nancy, dzięki krwi Damiena, wszystko jej potem streścił. Integra doskonale znała historię swojej przeciwniczki i wiedziała gdzie ją zaboli.
Wampirzyca na moment porzuciła swój uśmieszek. Złość zakwitła na jej pięknej twarzy. Wykonała ledwo widoczny ruch. Rozległ trzask łamanej kości. Na taki niespodziewany ból Integra nie była przygotowana. Zasyczała głośno, czują paraliżujący ból w łydce. Wampirzyca kopniakiem złamała jej nogę.
- Nie nazywaj mnie tak więcej. Mam na imię Elizabeth – brzmiała śmiertelnie poważnie.
Musiało minąć kilka sekund zanim wampirzyca skończyła z gniewną miną, a Integra przestała zaciskać zęby. Nie obyło się także bez kilku kropel potu na czole, ale nie był to obecnie ból, którego nie mogłaby znieść.
- Masz rację jednak, że postacie ojców miały na nas spory wpływ. Różny, ale jednak. Jest jeszcze jedna cecha, która nas łączy… - zrobiła pauzę - …obie wykorzystujemy wampiry do naszych celów.
- Skąd znasz imię Alucarda? – wysyczała, wiedząc, że to do niego pije ta wiedźma.
- Z podsłuchów na moich farmach. Przedstawił się swoim kolegom z farmy zanim ich wszystkich wybił. Nie mogę się doczekać, aż go poznam.
- Wiesz, że on tu się zjawi? – zapytała, próbując ukryć zdziwienie.
- Ależ oczywiście, zostawiłam mu zaproszenie na górze – odrzekła, jakby to nie było nic wielkiego.
- Z nim nie będziesz mieć szans, wiesz o tym – Integra próbowała rozgryźć co myśli Nancy.
- Wiem, ale nie będę z nim walczyć. Pamiętaj kim jestem…wyzwolicielką wampirów.
- Nie rozumiem…
- Rozejrzyj się, spójrz na siebie – wampirzyca zbliżyła się jeszcze bardziej tak, że niemal stykały się nosami – Wiem kim on jest. Rozpracować ten anagram to łatwizna. Wasza rodzina złapała Dracule i zmusiła go do służby. Nie wiem jakiego zaklęcia użyliście, lecz jestem pewna, że twoja śmierć je złamie. A któż lepiej nadaje się do zabicia ciebie niż twój niewolnik?
- Jemu nie wolno mnie…
- Co mu rozkazałaś? – przerwała jej ostro – Zniszczyć wszystko co stanie mu na drodze? Roznieść wszystkie przeszkody? Spójrz, gdzie stoisz! Dokładnie na drodze do podwyższenia! Jeśli potraktować twój rozkaz dosłownie i jeśli wrócę na swój tron, jedyną osobą, która będzie stała mu na drodze będziesz ty!!!
Po raz pierwszy odkąd tu wkroczyła, Integra poczuła strach. Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Nancy wyglądała na zadowoloną.
- Podaruje mu najwspanialszy prezent, godny jego legendy. Podaruje mu zemstę! Będzie mógł własnoręcznie zabić swojego oprawcę i znów być wolny. Dam mu wolność! Powiedz…ufasz mu na tyle, by być pewną, że on nie skorzysta z tej okazji, która może już nigdy nie nadejść? Myślisz, że on cię nie zabije, aby odzyskać wolność?!
Integra pragnęła całym sercem coś odpowiedzieć, ale nie mogła. Umysł stał się pusty, a głos gdzieś zanikł.
- To potwór! – Nan…Elizabeth oznajmiła fakt – Nie zawaha się, aby się uwolnić od rodziny swego wroga. Zabije cię, a ja będę na to patrzeć. Ty nic nie będziesz mogła zrobić.
- Skąd wiesz, że ciebie także nie zabije? – powiedziała Integra, ciszej niż chciała.
- To bez znaczenia. Może mnie zabić, jeśli zechce. Jego wolność i śmierć rodu Hellsing jest dla mnie wystarczającą nagrodą. A gdy tego dokonam, kiedy uwolnię Dracule i przyczynię się do twojego upadku nie będę już wymyśloną legendą. Stanę się prawdziwą! Chyba się ze mną zgodzisz, że te czyny to jest coś, prawda?
Integra straciła ducha walki. Alucard mógł ją teraz zabić jeśliby zechciał. Czy chciał wolności? A któż by nie chciał? A zemsty? I znów, który potwór nie chciałby się zemścić za wyrządzone krzywdy? Znaczyła ona w ogóle coś dla niego?
Przed oczami stanęła jej scena sprzed miesięcy, gdy po raz pierwszy swój gniew skierował na nią. Gdy kierował ręce ku jej szyi. Zrozumiała wtedy, że nic dla niego nie znaczy jej egzystencja i żywi do niej tą samą nienawiść i szacunek jak do jej przodków. Nie ufała mu…
Dotarło do niej…że Alucard ją dziś zabije, aby zniszczyć Hellsing i znów być wolnym wampirem.
Myślała, że już miała pęknięte serce, lecz dopiero teraz pękło ono z dławiącą siłę. To już było za dużo jak na gorycz porażki i poniżenie. Jak nazwać i pogodzić się z tą rozpaczą? Taka hańba była niczym w porównaniu z jej miłością do krwiopijcy.
Integra nawet nie spostrzegła, gdy wampirzyca stanęła za nią i zawiązała jej coś na ustach. To był knebel.
- To na wypadek, gdybyś chciała wydać mu jakiś rozkaz. Bez mowy nie możesz go już powstrzymać. Może zrobić z tobą co zechce.
Ból w złamanej nodze był już niczym. Integra czuła, ze drży.
Elizabeth pozostawiła ją w tym nieszczęsnym stanie i sama wróciła na swój tron. Rozsiadła się wygodnie, zakładając nogę na nogę.
- Zaczekamy teraz na głównego gościa.

***

Alucard dotarł do najwyższej wieży o wiele później niż przewidywał. Te nędzne wampiry tylko odbierały cenny czas. Wszystko opóźniły. Już dawno powinien był tu być, gdyby nie one.
Wampir nie patyczkując się wyłamał drzwi i wpadł do komnaty na wieży.
Nie tego się spodziewał. Pomieszczenie było o wiele mniejsze niż przewidywał i praktycznie nic tu nie było. Pokój był pusty.
- Gdzie ona jest?! – wysyczał wściekle nie wiedząc już gdzie szukać swego wroga.
Dopiero gdy się uspokoił nieco, jego zmysły zaczęły działać. Do jego nozdrzy doleciał zapach krwi. Ale nie była to krew, którą wyczuwało się w całym zamku. To nie była wampirza krew. To była krew…ludzka. I to niedaleko stąd. Chyba za ścianą.
Nie zamierzał bawić się w szukanie tajnych przejść. Jednym machnięciem ręki zrobił w kamiennej ścianie ogromną dziurę, przez którą dało się przejść.
Gdy dostał się do pomieszczenia za ścianą, rozejrzał się po wnętrzu…i zamarł jak sparaliżowany.
Na ścianie po jego prawej znajdował się ogromny, ręcznie wykonany napis. Został on w całości wykonany ludzką krwią i to ten zapach wyczuł wampir. To co go zszokowała to nie rzecz jasna wykonanie, a treść. A napis brzmiał:
A tak po prawdzie to w życiu tylko na śmierć możemy liczyć
Cytat z Brama Stokera. Alucard go dobrze znał. Wszystko…zaczęło do niego docierać, jakby ten napis otworzył jakieś niewidzialne drzwi w jego umyśle.
Ten zamek i te wszystkie wampiry wystawione na śmierć to była jedynie zasłona dymna. Wszystko by ich zmylić. Przez cały ten czas…chodziło jej o Integre.
Alucard poczuł jak nienawiść rozsadza mu żyły. Nie musiał sprawdzać, wiedział, że Integry nie ma już przed zamkiem. Targany silnym wzburzeniem rzucił się w kierunku naprzeciwległego okna.
- Integra! – krzyknął, gdy całym ciałem wybił okiennice i wypadł z wieży.
Spadał swobodnie z tej ogromnej wysokości ku dnie kanionu. Wiatr zerwał mu kapelusz i okulary, ale nic to dla niego nie znaczyło.
Dotarłszy do ziemi ruszył niczym pocisk przed siebie wzdłuż kanionu. Dawno nie pędził tak szybko. Lecz nie musiał daleko biec. Jego zmysły, pracujące na najwyższych obrotach ponownie wyczuły krew i znów był to inny rodzaj. Krew należąca do ghouli znajdowała się gdzieś pod nim.
Jak wtedy gdy atakował ścianę, tak tym razem użył całej swojej nadludzkiej siły, aby zniszczyć piaszczystą ziemię pod nogami. Wściekłymi ruchami w mgnieniu oka doprowadził do zapadnięcia się ziemi.

***

Do uszu Integry i Elizabeth doszedł okropny wstrząs i hałas osuwającej się ziemi. Coś musiało zrobić dziurę w suficie w tym długim korytarzu.
- Nasz gość honorowy przybył – oznajmiła wampirzyca radośnie. Integra nie zareagowała. Wyglądała jak wiszący bez życia trup.
Tymczasem Alucard obrzucił szczątki ghouli jedynie szybkim spojrzeniem. Rozpoznał te cięcia i poczuł dumę ze swojej Pani. Wiedział, że ona żyje. Klątwa trzymająca go przy Hellsingach wciąż działała.
Resztę korytarza pokonał o wiele sprawniej niż jego Pani wcześniej. Po przejściu przez łuk natychmiast obeznał się z sytuacją.
Komnata stanowiła kopię komnaty głównej z Węgrzech. Nancy, którą rozpoznał ze wspomnień Damiena siedziała na podwyższeniu naprzeciw niego, na iście groteskowo dużym tronie. A na środku, dokładnie naprzeciw schodkom na podwyższenie, była jego Pani. Kajdany przymocowane do sufitu trzymały ja mocno w miejscu i nieco na nich wisiała. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Cała była oblepiona krwią, na szczęście nie swoją. Miała ją wszędzie. Łydka była wygięta nienaturalnie, najpewniej złamana. Lecz to co wydawało się wampirowi najgorsze był brak iskierki życia w oczach Integry, mimo że była żywa. Coś, a raczej ktoś pozbawił ją jej walecznego ducha.
Nie był pewien, ale chyba nigdy nie czuł takiej nienawiści i żądzy mordu jak teraz. Jak ta podrabiana hrabina śmie łamać pięknego ducha Integry?!
- Nancy… - wysyczał wściekle ciskając gromy w stronę tronu. Obnażył kły z tego amoku.
- Dracula… - wampirzyca mówiła zupełnie innym tonem. Był miły i słodki jak miód.
- To nie jest moje imię.
- Tak samo jak Nancy nie jest moim.
Wampirzyca wstała z tronu, ale nie zeszła na dół. Wciąż wpatrywała się w niego. Po chwili uśmiechnęła się szeroko, czym zbiła Alucarda z tropu.
- Chcesz mnie zabić, to chodź – wskazała palcem na Integre – Zniszcz ostatnią przeszkodę na swojej drodze i zabij mnie, wedle rozkazu.
Gdyby Alucard oddychał, oddech uwiązłby mu w gardle. Nowe uświęcenie zamgliło mu na moment wzrok. Kiedy ponownie spojrzał na swoją Panią zobaczył, że ma ona w ustach knebel i nie mogła mówić. Nie mogła…wydać mu polecenia.
Pojął to. Oto stał przed szansą, która zdarza się raz na kilkaset lat. Dostał rozkaz o niszczeniu przeszkód. W dosłownym sensie Integra była przeszkodą na drodze do wroga. W dodatku unieruchomioną. Knebel w ustach nie pozwalał jej mówić i zakazać mu robienia jej krzywdy. Mógł ją zabić bezkarnie i znów być wolny, a nawet jednocześnie się zemścić.
Alucard, jakby w transie, zbliżył się do unieruchomionej dziewczyny. Zapomniał na chwilę o nienawiści. Patrząc na tą żałość znów poczuł się niezwyciężony, jak za czasów Draculi, gdy jeszcze był Hrabią, a nie Sługą.
Integra uniosła głowę i spojrzała na niego. Jej wzrok krzyczał, aby zrobił to szybko. Ona naprawdę wierzyła, że on ją zabije. Nic dziwnego patrząc na to jak wyglądała ich poprzednia konfrontacja.
Alucard wpatrywał się w nią i myślał o dziwnych kolejach losu, ponieważ…
…jeszcze 7 lat temu zabiłby ją bez wahania.
Lecz teraz…nawet jej śmierć nie da mu wolności od niej. Gdyby ją zabił i zyskał wolność, wciąż by ją kochał i miał jej cień za sobą. Nigdy nie będzie wolny od Hellsing. Zrozumiał to w chwili, gdy pokochał jej przywódcę.
Zrobił coś co wywołało największy szok, jaki można było doświadczyć. Minął Integre obojętnie, jakby udając, że w ogóle jej nie spostrzegł. Obie kobiety nie wierzyły własnym oczom (choć Integra nie bardzo miała jak widzieć wampira, skoro już ją minął i miała go za plecami)
- Co ty wyprawiasz?! – Nancy pierwszy raz straciła panowanie nad sobą i zaczęła krzyczeć jak opętana  - Na co czekasz?! Dałam ci ją jak na tacy! Zabij ją!!!
- Naprawdę mi zaimponowałaś Nancy – Alucard ostrożnie wypowiadał słowa w miarę jak pokonywał schodek po schodku, aby dotrzeć do ofiary – Rzeczywiście wszystko obmyśliłaś krok po kroku. Twój plan był idealny. Cały czas trzymałaś kontrolę nad sytuacją i miałaś wygraną w kieszeni. Poruszałaś nami jak pionkami po szachownicy. Prawdziwe mistrzostwo. Perfekcyjnie nas otoczyłaś i omal nie zmiażdżyłaś. Jednakże…nie tylko dziś, ale od lat popełniasz jeden zasadniczy błąd.
Alucard dotarł na szczyt podwyższenia i stanął z Nancy oko w oko. Ona w tym czasie zdążyła się przycisnąć plecami do ściany.
- Błąd, który wciąż popełniasz to…zapominanie, że klątwą każdego potwora jest skłonność do uczuć. Wmawiasz sobie, że nie potrafimy czuć, a przecież to uczucia są jedynymi rzeczami przez jakie cierpimy. Nie doceniałaś uczuć Damiena, swoich…i moich. Wyrzekłaś się ich istnienia.
Na początku wampirzycy drgnęła brew, potem kącik ust, ręce i na koniec całe ciało.
- Nie pomyślałaś o tym, prawda? – a Alucard mówił dalej – O tym, że nie chcę zabić Integry Hellsing. Nie pragnę tego.
Brzmiało to tak niedorzecznie jak małe dziecko mówiące, że nie chce słodyczy, a jednak było prawdziwe. Integra nie mogła uwierzyć w to co słyszy za swoimi plecami. Miała omamy słuchowe z bólu? Ale nie, to się działo naprawdę. Alucard jej nie zdradził. Z własnej woli chciał by żyła! Uwierzyła, że dziś umrze, ale jej wampir okazał się wierniejszy niż sądziła. Nie nienawidził jej, służył jej bo chciał!
Zapadła cisza. Dwa wampiry wpatrywały się w siebie i czekały na ruch drugiego. W końcu coś w nich pękło i oba potwory rzuciły się w swoja stronę z ostrymi kłami na wierzchu. Zamierzali rozszarpać to drugie.
Integra mogła jedynie słyszeć hałasy za swoimi plecami. Wykręcała głowę, ale nie mogła dostrzec walki, lecz to nic nie szkodziło, ponieważ nie minęło dużo czasu, aż wampiry zaczęły sobą tak szarpać, że latały po całej komnacie. Dziewczyna mogła ich widzieć co jakiś czas, gdy przelatywali przed nią. Byli jednak tak szybcy, że jedynie jej migali przez oczami.
Alucard szybko pojął, że zwykła walka nie wystarczy. Jego ofiara nie była słabym wampirem do jakich był przyzwyczajony. Otrzymał na to fizyczny dowód, kiedy oboje uderzyli się tak, że polecieli i uderzyli głucho w przeciwległe ściany. Ludzie połamali by sobie wszystkie kości. Zrobili w kamiennych murach spore wybrzuszenia.
- Tak tego nie załatwię – powiedział, gdy podniósł się na nogi. Nancy była w tej kondycji mu równa – W tej formie cię nie pokonam.
Integra widziała ich teraz wyraźnie przed sobą. Nancy daleko po jej prawej, a Alucard po lewej. Przez knebel nic nie mogła powiedzieć, ale też pojęła, że ci dwoje byli tak samo silni. Oczy się rozszerzyły, gdy nagle zobaczyła co robi jej sługa. Nancy natomiast po podniesieniu się wyglądała na zdezorientowaną, nie wiedziała co się dzieje.
Alucard ułożył dłonie w odpowiedni znak, a w środku niego otworzyło się oko.
- Zdejmuję pieczęcie ograniczające z poziomów trzeciego, drugiego i pierwszego. Sytuacja A. Działanie zaaprobowane przez Cromwella. Zdejmuję pieczęcie, aż do momentu wyeliminowania wrogów.
Integra jeszcze nigdy nie widziała go jak zdejmuje pieczęcie. Wiedziała o tej możliwości, opowiadał jej o tym za starych dobrych czasów, gdy razem przegadywali noce w jego piwnicach. Wpatrywała się jak urzeczona.
W jednej sekundzie rozpętało się piekło. Całą podłogę pokryło robactwo. Zrobiło się jeszcze ciemniej, pomimo ognia, chłód stał się przejmujący, a ciało Alucarda przestało podlegać prawom fizyki. Rozpływało się w przestrzeni niczym ciecz, forma nie mogła nabrać wyraźnego kształtu. Z tego co było kiedyś jego torsem wyjrzały jakieś gałki oczne, a z tego co było jego rękami powstały ogromne psiska z kilkoma parami ślepi.
Elizabeth dawno zapomniała już co to strach, a tej nocy poczuła go pełną mocą. Była przerażona jak jeszcze nigdy w swoim życiu.
Z tym nie dało się walczyć. Nie dało się tego uderzyć lub zranić. To mogło zranić jedynie ciebie. Zrozumiała to, gdy dwa piekielne psy wgryzły się w jej dłonie i zaczęły pożerać jej ręce. Krzyczała, gdy jej ramiona były bezlitośnie pożerane. Przestały gryźć dopiero, kiedy zjadły całe.
Mogła jeszcze uciec, chciała jeszcze kopnąć, ale to na nic. Jakieś materialne cienie trzymały ją za szyję i nie chciały puścić. Te same kły co wgryzały się w jej już nieistniejące ręce, teraz dorwały się do nóg. Cierpienie rozrywało jej wnętrzności, gdy traciła grunt pod nogami. Nie była już pewna, czy te wrzaski dochodzą w ogóle z jej gardła.
Blokady ponownie się nałożyły. Cienie znów uformowały się w całość i Alucard ponownie wyglądał, nazwijmy to normalnie. Bez pośpiechu wykonał kilka kroków w stronę ciała Nancy. Nadal była żywa. Nie posiadała jednak już rąk ani nóg. Była jedynie rozłożonym na ziemi torsem z głową, w wielkiej kałuży krwi. Mimo wszystkich tych krzyków nie uroniła ani łzy.
- To koniec – oznajmił chwytając w dłoń swojego Casulla i celując jej w głowę.
Wampirzyca patrzyła pusto w lufę pistoletu. Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje.
- Jednak…nic mi się nie udało – wyrzuciła w przestrzeń, czując się równie bezużytecznie jak za czasów ludzkich, gdy mieszkała z rodziną i widziała wzgardliwy wzrok ojca.
Alucard nie rozumiał dlaczego nie strzela od razu, tylko zamierza do ciągnąć. Chyba towarzystwo ludzi naprawdę go zmienia.
- Nie gadaj idiotyzmów! Nikt, nigdy, nie sprawił mi czy Hellsing tylu kłopotów. Nawet mnie ścigali o wiele krócej. Dokonałaś czegoś, co nie udało się nikomu wcześniej. Postawiłaś się legendom i zjednoczyłaś wampiry. Naprawdę…naprawdę działałaś mi na nerwy. Przez lata doprowadzałaś mnie do białej gorączki…Elizabeth.
Wampirzyca zachłysnęła się powietrzem, gdy usłyszała to imię. Uśmiechnęła się, gdy z oczu zaczęły płynąć jej krwawe łzy. Wydźwięk tego jednego słowa zabrał gdzieś cały lęk. Doceniono ją.
- Dziękuję…że powiedziałeś to imię.
- Nie ma za co – odbezpieczył broń – Założę się, że w piekle ktoś na ciebie czeka.
Strzelił. Prosto w głowę.
Nancy, czy jak przyjęto, Elizabeth zmieniła się w proch.
Integra mogła patrzeć na to wszystko i nie wiedziała co o tym sądzić. W ciągu kilku minut zobaczyła po raz pierwszy jak jej wampir zdejmuje blokady oraz jak okazuje szacunek ofierze.
Alucard zniknął z jej pola widzenia, gdzieś poszedł. Przez knebel nie mogła go zawołać. Zjawił się po chwili z czymś w rękach. Wyglądało jak deska i sznur. Musiał znaleźć za którymiś z tych drzwi za nią.
Podszedł do niej i usztywnił tymi rzeczami jej złamaną nogę. Dziewczyna obserwowała każdy jego ruch. Dopiero gdy usztywnił łydkę, zamachnął ręką i samą dłonią przeciął trzymające ją łańcuchy. Integra wpadła wprost w jego ramiona, nie pozwolił jej upaść. Powoli opadł na podłogę razem z nią i dopiero wówczas zdjął jej knebel.
- Dlaczego?! – to pierwsza rzecz jak rwała jej się na usta.
Alucard zignorował to i zaczął siłą zdejmować z jej nadgarstków okowy kajdan.
- Dlaczego? – pytała uporczywie, widząc, że ten unika jej wzroku – Dlaczego tego nie zrobiłeś?! Mogłeś być wolny! Czemu?!
Wampir zdjął drugą okowe. Wciąż nie odpowiadał.
- Odpowiedz mi…proszę – nie wiedziała czemu, ale nie chciała wydawać rozkazu.
W końcu podniósł wzrok. Była niebezpiecznie blisko, ale ulżyło mu, że znów ma ten waleczny wzrok. W porównaniu z nogą to było nic.
Nie powinien odpowiadać szczerze, ale…czy to przez ich ostatnią rozmowę sprzed miesięcy, czy przez miesiące nie widzenia jej, a może dzisiejszy widok jej złamanego ducha, którego nie chciał widzieć ponownie, musiał to zrobić. I może po prostu dziś zbyt dużo razy zrobił coś co „powinien”.
Powiedział więc prawdę.
- Moją Hrabiną możesz być tylko ty.
Czas jakby na moment się zatrzymał. Integra przestała myśleć, zastanawiać się, martwić. Zbyt dużo miała dziś huśtawek emocjonalnych. To za dużo jak na jej maskę. Zrobiła to co chciała i Alucard przez zbytni szok jej nie powstrzymał.
Integra złączyła ich usta. Pocałowała go, a on nie miał zamiaru tego przerywać.
To było takie w ich stylu. Byli w zniszczonej, podziemnej kryjówce wampira, obok znajdowało się jego ciało obrócone w proch, kawałek dalej w korytarzu walało się mnóstwo zmasakrowanych szczątek ghouli, a ona była cała oblepiona w ich krwi i ze złamaną nogą. I w takiej scenerii pocałowali się po raz pierwszy. Pasuje do nich jak ulał.
Dziewczynę zdziwiło ciepło jego warg, spodziewała się zimna, lecz nic z tego. Jednocześnie, jak w synchronizacji pogłębili pocałunek. Mogło to trwać dosłownie kilka minut, nie wypuszczali się z objęć.
To co kazało im się w końcu oderwać były czyjeś nawoływania. Któryś z ich ludzi, szukając ich, musiał natrafić na dziurę w ziemi, którą zrobił wampir.
Po pocałunku przez moment patrzyli się na siebie nie wiedząc co powiedzieć. Alucard przerwał cisze.
- Trzeba dołączyć do nich i powiedzieć, że misja zakończona.
- Tak, masz rację.
Nie zaprotestowała, gdy wziął ją na ręce. Nie mogła iść z tą amatorsko opatrzoną nogą.
Kiedy wychodzili z komnaty, dziewczynę ogarnęło uczucie deja vu. Lata wcześniej w ten sam sposób, on wyniósł ją ranną z piwnic posiadłości. Sytuacja była podobna.
Tak jak wiele miesięcy temu uznała, że ich relacje bezpowrotnie się zmieniły tak i teraz wiedziała, że pocałunek ponownie wywrócił ich związek o 180 stopni. Znów zaszła nieodwracalna zmiana…ale przynajmniej byli znowu blisko. Może bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. A co będzie z tym pocałunkiem dalej zależy wyłącznie od Integry.
- Mam tylko jedną nadzieję – powiedziała, gdy w ciszy zbliżali się do dziury, gdzie już na nich czekano. Wiedząc, że Alucard słucha dokończyła – Że następny wampir z jakim się zmierzymy nie będzie się nazywał lord Ruthven, Carmilla czy Kurt Barlow.
Wampir zaśmiał się cicho w odpowiedzi.
- Ja również.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz