Gotowe. W
końcu było gotowe.
Ostatni
kamień trafił na swoje miejsce. Nancy strzepała pył z dłoni i rozejrzała się z
zadowoleniem. Prace zakończyły się dokładnie w czasie, jaki sobie wyliczyła. A
wyczyn polegał na tym, że dzieliła się ona na dwie partie i tą drugą musiała
wykonać praktycznie sama.
Choć
niezupełnie, bo z początku miała kilka rąk do pracy, niewiele, ale to zawsze
coś. Z tym, że musiała potem tych pomocników wybić i to w taki sposób, aby
reszta, budująca partię pierwszą o tym nie wiedziała. Co prawda spostrzeżono,
że kilka jej sług zniknęło, lecz uwierzyli w wersję iż zdezerterowali. Zresztą
specjalnie wybrała takich, którzy od dawna w nią wątpliwi, aby pozbyć się
słabych pionków.
A teraz
partia pierwsza miała zostać zakończona następnej nocy, a partia druga właśnie
dobiegła końca. Scena gotowa. A więc zostało tylko…
…zaprosić
aktorów na spektakl.
Nigdy jeszcze
nie poświęciła tyle czasu na korektę swojego planu. Jak normalnie była pewna
siebie, tym razem chciała mieć stuprocentową pewność, że jej plan nie ma wad,
ani słabych stron. Jeśli popełni choć najmniejszy błąd, przegra. A to nie
wchodziło w grę.
To zaszło za
daleko. Nie powinna była pozwolić, aby ludzka dziewczyna zniszczyła jej świat i
to przez głupotę innych. Drugi raz nie popełni tego błędu. Gdy zniszczy
Hellsing zacznie wszystko od początku.
I może nie
będzie już sama…Ale tu nie było pewności.
Po umyciu
rąk, skierowała swe kroki w miejsce, gdzie trzymała papier listowny i pióro. Należało
wysłać oficjalne zaproszenie.
Żałowała
jednego…że nie będzie mogła zobaczyć reakcji na twarzy swojej przeciwniczki i
jednocześnie adresatki jej listu. To będzie bezcenny widok. Pewnie z początku
nie uwierzy…ale powiedzmy szczerze, nie będzie mieć wyboru, aby tańczyć jak jej
zagra.
To
przedstawienie reżyseruje Elizabeth i tylko ona dyktuje zakończenie. A Integra
Hellsing nie ma wyjścia i jako zwykły uczestnik, musi postąpić zgodnie z
scenariuszem…
…czyli umrzeć.
***
Mówiąc, że
atmosfera była napięta, mamy do czynienia z niedopowiedzeniem. Najgorsze, że to
nie trwało od wczoraj. A od kilku miesięcy.
Walter, mimo
że był w środku tego konfliktu, nie miał pojęcia o co chodzi, ani jak do tego
doszło. Nie miał też jak zdobyć tej informacji. Mógł jedynie obserwować i
dedukować.
A wszystko
zmieniło się kilka miesięcy temu, w ciągu jednej nocy. Z dnia na dzień
nastąpiły zmiany, których nie dało się nie spostrzec.
Na przykład,
najbardziej rzucało się oczy to, że Alucard zniknął. Do tej pory, od lat, można
było się na niego natknąć wszędzie. Chodził swobodnie po posiadłości i jej
terenach. Raz na jakiś czas znikał na jeden dzień, by go przespać, ale to tyle.
Widywano go prawie codziennie, w dzień i w nocy. A teraz…nie było go. Już
nigdzie nie można było go spotkać, ani w kuchni, gdzie zabierał sobie krew z
zamrażarek, zwykle więcej niż było mu trzeba. Ani w gabinecie Integry, gdzie
albo jej doradzał albo przeszkadzał. Ani także na polu treningowym, gdzie
pomagał w szkoleniu nowych pracowników. Po prostu przepadł.
Natomiast u
Integry zmian nie było widać na pierwszy rzut oka. Jednakże Walter, który znał
ją od niemowlęcia, wychwycił coś bardzo dla niego ważnego. Otóż młoda Hellsing
praktycznie nie wyłączała trybu pracy. Dla otoczenia nic się w niej nie zmieniło.
Wciąż była oschłą i zimną królową lodu, silnie dzierżącą władzę. Ale…jedynie
ktoś tak jej bliski jak on, czy Alucard, którzy znali ją na wylot wiedzieli, że
przy bliskich Integra nie zawsze taka jest. Potrafiła okazać troskę, swoją
dziewczęcą stronę, czy dać upust swojemu ironicznemu poczuciu humoru. A
teraz…nic takiego się nie zdarzało. Dziewiętnastolatka nie pokazywała już nawet
zaufanemu lokajowi swojej prawdziwej twarzy. Założyła maskę, jaką zwykle nosiła
na ważnych spotkaniach i przy pracy i nie zdejmowała jej nawet przy bliskich.
Jakby zabarykadowała się przed wszystkimi. Waltera to martwiło, że nie widywał
tej prawdziwej Integry, już nie.
Po trzech
tygodniach tych dziwactw Dornez sam zszedł do piwnic i skierował się do komnaty
Alucarda. Chciał odpowiedzi na ich nienormalne zachowanie. Nie spodziewał się
wiele, ale miał nadzieję przynajmniej na wskazówkę.
Kiedy wszedł
do środka powitał go oczywiście mrok, ale wciąż dało się dostrzec sylwetkę
wampira, siedzącego na samym środku komnaty, na swoim krześle niczym król.
Siedział jednak jakoś inaczej. Nie było nigdzie jego aroganckiej postawy.
Praktycznie leżał na krześle, nie starając się wyglądać godnie, czy chociaż żywo.
Mógłby być w sumie porzuconym tu trupem, nikt nie powiedziałby, że to żyje.
Teraz Walter
był pewien, że sytuacja w posiadłości jest gorsza niż sądził.
- Alucard.
Gdy go
zawołał, wampir otworzył oczy. Czyżby spał cały ten czas? Alucard spojrzał
sennie na lokaja, ale zareagował obojętnością. Nawet nie odpowiedział.
- Co się dzieje?
– Dornez nie miał zamiaru owijać w bawełnę.
- A co się ma
dziać? – aby stworzyć pozory życia, wampir wyprostował się, aby znów
przypominać osobę siedzącą, lecz wciąż było w nim widać zmęczenie. Widząc
sceptyczne spojrzenie Dorneza dodał – Nie ruszałem się stąd od kilku tygodni,
mogła mi się więc znudzić ta pozycja.
Walter
zdumiał się. Alucard naprawdę od trzech tygodni nie ruszył się z tego krzesła?
Siedział bez ruchu cały ten czas?
- Nie
wychodziłeś nawet zjeść?
- Za czasów
Arthura, wtenczas gdy byłem wolny, jadałem raz na miesiąc i było dobrze.
- O to tu
chodzi? – Walter przybrał groźną minę, lecz oczywiście nie wyglądał
niebezpiecznie przez swój wiek – Wracasz do przyzwyczajeń z czasów poprzedniego
Pana?
- Teraz jest
tak jak powinno być.
To było
ostatnie zdanie, jakie Alucard wypowiedział podczas tamtej wizyty. Choć Walter
jeszcze pytał, wampir zamknął oczy i go ignorował. Wychodząc lokaj obejrzał się
za siebie i widząc spoczywającego na tym niby tronie No Life Kinga, zastanawiał
czemu wampir sam znów zamknął się we własnym lochu z własnej woli, skoro taki
był zadowolony z uwolnienia te kilka lat temu.
Miesiące
mijały, ale tylko kilka. Integra zdążyła skończyć 19 lat. Walter nie zauważył
przez ten czas poprawy. Jego Pani stała się chodzącą maszyną, nie okazującą
żadnych ludzkich emocji, nawet prywatnie przy nim. Właściwie te prywatne
momenty kompletnie zniknęły, dziewczyna odcięła się od niego. A jedyną rzeczą,
która wskazywała, że Alucard wciąż przebywa w tym domu była raz na miesiąc
znikająca z kuchni torebka krwi.
Nie wiedział
jaki konflikt trwa między jego Panią, a jej wampirem, ale…przez to oni wszyscy
byli nieszczęśliwi, nawet on.
***
Integra
nauczyła się w ostatnich czasach ukrywać wszystko co czuła. Obojętność nie
opuszczała jej twarzy. Nawet gdy czuła nudę w związku z przeglądaniem porannej
poczty. Większość z tego albo była do kosza, albo trzeba było grzecznościowo
odpowiedzieć, ale zignorować.
Zabierała się
właśnie za ostatni list. Chciała go jak najszybciej przeczytać i napisać
odpowiedź jeśli trzeba, aby zabrać się do pracy. Praca odrywała ją od myśli, od
których pragnęła gorąco uciec. Od wspomnień, których wolała nie pamiętać. Nie
zdziwiła ją na kopercie kaligrafia w starym stylu. Wszyscy ludzie, którzy do
niej prywatnie pisali byli w podeszłym wieku i ich charakter pisma był
przestarzały.
Jednakże…kiedy
go otworzyła i przeleciała wzrokiem treść, oddech na chwilę uwiązł jej w
gardle. To była jedyna oznaka szoku jaką wyraziła poza rozszerzonymi oczami.
List brzmiał następująco:
Do panny Integry Fairbrook Wingates Hellsing
Piszę te słowa z lekkim rozbawieniem,
ponieważ nigdy nie widziałyśmy się na oczy, a jednak całkiem dobrze się znamy i
dużo o sobie wiemy. Pomyślałam, że czas skończyć z takim stanem rzeczy. Bądźmy
szczere, obie pragniemy stanąć w końcu twarzą w twarz. Dlatego właśnie składam
te słowa. Zapraszam Cię na kolację. Jeśli rozumiesz tutaj podwójne znaczenie.
Nie obawiaj się pułapki, zasady gry będą
czyste, a ja nie będę oszukiwać. Wręcz przeciwnie, zamierzam potraktować je
dosłownie. Mam piękny dom, w którym chcę Cię ugościć najlepiej jak umiem. Będę
na ciebie czekać w nocy, w dniu w którym otrzymasz moje zaproszenie. Wiem, że
nie poczekałabyś ani dnia dłużej, bo tak jak ja umierasz z niecierpliwości, aby
mnie poznać osobiście i popędzisz do mnie, gdy tylko skończysz czytać.
Oczywiście nie martw się, na obiad jesteście
zaproszeni wszyscy. Byłabyś samotna bez swoich ludzi. Jeśli mam być szczera,
poznanie wampira Alucarda wzbudza we mnie ekscytację, której nie czułam od
dawna. Chętnie zobaczę jak próbujecie mnie zabić. Jestem pewna, że czas przy
naszym spotkaniu będzie niezapomniany dla całej naszej trójki. Osobiście nie
mam wątpliwości kto pozostanie żywy po owym obiedzie. A ty?
Czekam na wasze przybycie
Ze szczerymi pozdrowieniami
Hrabina Elizabeth Bathory.
PS: Oto moje współrzędne ******
Dłoń Integry
drgnęła, ale tylko raz. Nadszedł czas. Wróg wykonał swój ruch. I na pewno jest
on starannie zaplanowany, co nie wróżyło dobrze, lecz nie mogła się wahać.
Gwałtownie
wstała z krzesła i otworzyła usta, jakby chcąc krzyknąć.
- A…
Urwała tuż po
wykrzyczeniu pierwszej litery. Nie potrafiła tego zrobić. W myślach wyzywała
siebie od tchórzy, chyba po raz pierwszy w życiu. Nie mogła teraz go zobaczyć,
maska by się roztrzaskała, a tak przecież długo ją utrzymywała. Chciała się
nastawić na to, że znów go zobaczy. Przygotować się na to, że będzie musiała
okazywać nienawiść i niechęć do istoty, którą kochała. Na to trzeba było zebrać
siły. Krzyknęła więc zamiast tego.
- Walter!
Kamerdyner
przybywał prawie natychmiast. Bez zbędnych słów podała mu list. On po
przeczytaniu go pokazał więcej emocji niż ona. Od razu rzekł z uczuciem.
- Ludzie i
sprzęt mogą być gotowi w pół godziny.
- Musimy
pamiętać z kim mamy do czynienia. Ona jest pewna, że nas zniszczy. Ma swój
kolejny, cholerny plan. I jestem pewna, że jest idealny. Musimy mieć się na
baczności. Nie możemy sobie pozwolić na porażkę. Ja pójdę zebrać i przygotować
naszych. Ty sprawdź te współrzędne. Zobacz, gdzie dokładnie lecimy. I jeszcze…
- wyszła zza biurka i ruszyła do drzwi. Wypowiedziała ostatnie zdanie już nie
patrząc mu w oczy - …wezwij główną broń.
Walter nie
skomentował tego, że nie użyła imienia. Kiedy zatrzasnęły się za nią drzwi
lokaj stał bez ruchu jakieś 30 sekund. Po tym czasie rzucił cicho w przestrzeń,
niby do kogoś.
- Słyszałeś?
Za nim, ze
ściany wyłoniła się wysoka postać. Uniosła głowę pokazując iskrzące czerwone
ślepia. Dornez nie musiał się oglądać, aby wiedzieć, że wampir się zjawił.
- Tak.
Lokaj
wreszcie się odwrócił i podał wampirowi list. Po skończeniu go było jasne, że z
całej trójki Alucard najmniej się powstrzymywał w okazywaniu tego, co nim
targa.
- Złam
dzisiaj swoją zasadę picia krwi raz na miesiąc – powiedział Walter – Wypij jak
najwięcej. Musisz być w pełni sił. Potrzebujemy całej twojej mocy.
- Wiem i
zrobię to – Alucard zgniótł list w dłoni i rzekł z nieukrywanym gniewem – Ta
wampirzyca zbyt długo grała mi na nerwach. Dzisiejszej nocy zakończę jej
przedstawienie raz na zawsze.
***
Lecieli już
którąś godzinę. Integra, aby lepiej myśleć paliła już czwarte cygaro. Zabrała
całe pudełko, wiedząc, że wypali dziś je wszystko. Nie dawało jej spokoju kilka
spraw.
Pierwsza to
lokalizacja, jaką otrzymali. Współrzędne w liście wskazywały na Stany
Zjednoczone, a konkretnie bezludne pustynne tereny wśród kanionów. Integra nie
mogła sobie wyobrazić gorszego miejsca na kryjówkę wampirów. Słoneczna
pustynia? To koszmar dla krwiopijców, lecz z drugiej strony, patrząc na
historię tej wampirzycy, musiała ona znać te tereny jak własną kieszeń. Uciekła
do własnego domu.
Druga to skąd
Nancy, czy tam Elizabeth, znała imię Alucarda? To, że wampir dla niej pracuje
zdążyła już się dowiedzieć, ale tożsamość to co innego. Czas mijał, a ona nie
mogła wpaść na rozwiązanie.
Ostatnia
sprawa to co ta wampirzyca mogła uknuć. Nie mierzyła się z pierwszym lepszym
wampirem, a z geniuszką swojego gatunku. Stanowiła ona niebezpieczeństwo najwyższego
stopnia. Nie wzywałaby ich, nie będąc pewną zwycięstwa. Dyktowała im warunki.
Pewnie pierwszą rzeczą za jaką się weźmie będzie wyeliminowanie Alucarda, gdyż
on stanowił największe zagrożenie. Ciekawe jak ona zamierza tego dokonać? Choć
w sumie…to nie ważne. Ponieważ Alucard był niezniszczalny, niepokonany. Nic go
nie zmiażdży. Więc to Hellsing wygra. Te myśli podnosiły jej pewność.
Ponieważ
okolica do której byli zmuszeni się dostać była na odludziu, musieli główny
samolot zostawić na lotnisku, a do celu dotrzeć w pojazdach pancernych i
helikopterach. Część została im udostępniona na specjalne polecenie, część
wzięli ze sobą.
Zmierzając
tam Integra przeklinała swój nawyk wstawania o późnej porze. Gdyby wstała
wcześnie i przeczytała wówczas list, dotarliby na miejsce za dnia. A tak mieli
tam dojechać równo o zachodzie słońca. Idealnie dla ich wroga.
Jej
helikopter i dwa inne wylądowały w końcu w kanionie. Integra wysiadła i została
powitana przez wściekle pomarańczowy kolor, który powoli zmieniał się w
brązowy. Wszystkie otaczające ją ściany miały taki kolor.
- Sir
Hellsing, wedle współrzędnych, nasz cel znajduje się za zakrętem – powiedział
pilot po zgaśnięciu silników.
- Dziękuję –
wolała tam się dostać w miarę cicho, a głośne helikoptery to uniemożliwiały.
Walter leciał razem z nią.
Musieli
poczekać aż dogonią ich wozy, a gdy wreszcie się to stało, wysiadła z nich
zdyscyplinowana grupa jej uzbrojonych ludzi…i Alucard. Bardzo starała się go
unikać, ale tu już nie dało rady. Spojrzeli na siebie po raz pierwszy od tamtej
nocy, gdy wszystko runęło. Szybko odwróciła wzrok z udawaną pogardą. Doskonale
ukryła ból w piersi.
Ruszyli przed
siebie w zwartym szyku. Integra przewodziła. Po jej bokach, trochę z tyłu
Walter i Alucard, a reszta ludzi w rzędach za nimi, z gotową bronią zawieszoną
na ramionach. Szli sprawnie, pomimo piasku pod stopami.
W końcu
wyszli zza zakrętu i …wszyscy na moment zamarli. Nie wiadomo czego się
spodziewali, lecz na pewno nie tego.
Na samym
środku kanionu wzniesiono ogromny zamek. Pasował do otoczenia niczym hrabia do
obory, mówiąc dosłownie. A mimo to wykonany był starannie. Budowla była w
kolorze takim samym co piasek i ściany skalne, a jego najwyższa wieża kończyła
się idealne w miejscu, gdzie kończył się szczyt kanionu. Mimo, że musiał zostać
zbudowany niedawno, wielu mogłoby uwierzyć, że stoi tu od setek lat. Nie było w
nim nic z nowoczesności. A im bardziej robiło się ciemno, tym bardziej
wyczuwalna była atmosfera grozy.
- Hrabina
wybudowała sobie zamek – rzekł Walter.
- Raczej
scenę przedstawienia – odpowiedział mu Alucard, z nutą szyderstwa skierowanego
w stronę Pani tego miejsca.
Integra
westchnęła głęboko. Słońca już prawie nie było widać na niebie, więc dzieci
nocy zaraz miały się przebudzić. Młoda Hellsing wyjęła nowe cygaro i
nieśpiesznie je zapaliła. Trzymając je już w ustach powoli, jakby szykując się
na cios, odwróciła się do tyłu i spojrzała Alucardowi prosto w twarz.
Przez sekundę
nie było tu ani Waltera, ani dziesiątek jej ludzi. Byli jedynie oni.
Niewzruszeni, oboje udający wzajemną niechęć, oboje nie zdających sobie sprawy,
że to drugie tylko ją udaje. Po raz pierwszy od miesięcy nie mogli od siebie
uciec, chociaż przecież to od dawna robili wyłącznie.
- Alucard –
młoda Hellsing włożyła w swój głos tyle władczości i jadu ile potrafiła.
Jednocześnie walcząc, aby stłumić ból w złamanym już sercu.
- Tak, Pani?
– powiedział zimno, ale też z oczekiwaniem. Cieszył się z nadchodzącej masakry
i nie próbował tego ukrywać.
- Rozkazuję
ci roznieść w pył to miejsce i znaleźć naszego wroga. Masz zniszczyć wszystko
co stanie na twojej drodze, aby tego dokonać. Zabij wroga. Rozerwij na strzępy!
Search and destroy! – krzyknęła, robiąc stanowcze machnięcie ręką.
- Tak jest,
my Master!
Minął ją z
udawaną obojętnością, aby zaraz po tym ruszyć biegiem na zamek.
- Ty też
Walter – rozkazała natychmiast równie twardo. Nie bacząc na zdziwione
spojrzenie lokaja dodała – Pamiętaj z kim walczymy. Potrzebujemy całej naszej
siły. Dlatego rozkazuję ci na tę noc zawiesić emeryturę.
- Sir, Pani
słowo jest dla mnie rozkazem – za Dornezem zalśniły ostre nici praktycznie
natychmiast. Stary lokaj także ruszył w stronę budynku, a za nim ich małe
wojsko.
Integra
została na miejscu, a z nią tylko dwoje jej ludzi. Miała tu zaczekać aż
wszystko się skończy i jako dowódca dopilnować by nikt tędy nie uciekł. A
przynajmniej tak sądziła…
***
Alucard
przeszedł przez wrota tej zamkowej fortecy dokładnie w chwili, kiedy słońce
kompletnie zaszło za horyzontem. Natychmiast do jego uszu doszło naraz mnóstwo
odgłosów otwieranych trumien, skrzyń i klap. W całym pałacu wampiry przebudziły
się ze snu i nie było ich mało. Zaczęły wyłazić ze wszystkich stron i
wszystkich zakamarków. Zapowiadało się mnóstwo roboty.
Wampir
bezwiednie wyszczerzył kły, wyjmując z płaszcza swojego Casulla. Dziś go trochę
poużywa. Nie wiadomo po co, założył też okulary.
Słyszał, że
do armii dołączył Walter. Z nim robota miała pójść jeszcze sprawniej. Wampir
znów zaczął biec do przodu. Zamierzał zostawić tamtym wampiry, które wyjdą po
bokach. On weźmie tych z przodu i góry.
Widząc
korytarze widział, że o wystrój niewiele zadbano, ale wykonanie budowli było
solidne. Co jakiś czas zdarzały się jednak takie rzeczy jak obrazy, stare
zasłony, czy złote świeczniki. Postawiono tu wszystko co udało się zdobyć.
Zamek naprawdę wyglądał jak wyjęty ze średniowiecza. Niewiele ustępował jego
zamkowi w Rumunii, choć jego był bogatszy w wystroju.
Znikąd nagle
wyskoczyło na niego trzech krwiopijców. Trzy wampiry, trzy kule, trzy
precyzyjne strzały. Krew zdążyła się jeszcze nieco rozprysnąć zanim stwory
zamieniły się w pył.
Alucard
ruszył dalej. Uważał, że architektura tego miejsca była dobrze przemyślana.
Wampirzyca, która uważa siebie za Hrabinę i Boginię najpewniej ulokowała swoją
komnatę w najwyższej wieży, więc właśnie tam zmierzał. Im był bliżej tym więcej
wampirów napotykał.
Z czasem było
ich tak dużo, że aż stało się to nużące. Mimo to strzelał dalej, zalewając to
miejsce ich krwią i pyłem z ich ciał. Bardzo go spowalniały. To upewniło go, że
ich Pani musi się znajdować tam gdzie próbował dotrzeć skoro one tak zaciekle
zagradzały mu drogę.
Za sobą
słyszał strzały karabinów i odgłosy cięć nici Waltera. Oni także walczyli.
Zamek zamienił się w istne pole walki dwóch armii. Alucard nie przejmował się
ani tym, ani krzykami bólu jego ofiar. To była jego muzyka.
Strzały…cięcia…krzyki…błagania o litość…krew…ból…i moc…To było jego królestwo.
Tutaj należał.
Do końca
egzystencji najpewniej będzie czuł szczęście jedynie w takich sytuacjach. Bez
tego, przez oczami wciąż pojawiały się czyjeś błękitne, schowane za szkłami
oczy. Wpierw młode, wypełnione ufnością, aby potem zmienić się na te, które
widział po raz ostatni wypełnione poczuciem zdrady i gniewem. Zniszczył ich
silną więź. Wiedział, że na własne życzenie do tego doprowadził i wciąż sądził,
że dobrze uczynił. Chociaż raz…
Roztrzaskał
głowę kolejnemu stworowi, zapominając na chwilę o ukochanej kobiecie, u której
z własnej woli obudził nienawiść. Rzucił się w wir mordowania z największą
radością.
Jedna rzecz
tylko budziła jego niepokój. A mianowicie…dlaczego napotyka się jedynie na
wampiry? Czemu nie ma tu żadnych ghouli? … To dziwne.
***
Integra
kończyła już palić cygaro. Nawet z tej odległości słyszała niesamowity hałas
dobiegający z tego groteskowego zamku. Musiało tam być więcej wampirów niż
sądziła. Pewnie wszyscy, których Nancy miała przy sobie pod opieką. Zmartwiła
się trochę o swoich ludzi, ale nie o Alucarda i Waltera. Nie potrafiła uwierzyć,
żeby cokolwiek ich pokonało.
Miała właśnie
wyrzucić wypalone cygaro, gdy usłyszała za sobą jakiś stukot. Obejrzała się za
siebie, ale nic nie zobaczyła po ciemku. Po chwili stukot się powtórzył.
Wiedziała, że się nie przesłyszała, bo stukot wciąż się powtarzał. Spojrzała na
dwóch swoich żołnierzy, ale oni stali nieco bliżej zamku, spory kawałek przed
nią i przez te hałasy pewnie nic nie słyszeli.
Nie bacząc na
nich zaczęła iść w stronę, z której słyszała ten dziwny dźwięk. Po kilku
krokach nadepnęła na coś. Pod jedną nogą poczuła papier, a pod drugą drewno.
Ponieważ była noc, w środku kanionu musiała odpalić zapałkę, aby coś widzieć.
Znajdowała się już bardzo daleko od swoich ludzi, a oni tego nie spostrzegli,
patrząc na pałac.
Po odpaleniu
zapałki Integra spojrzała w dół. Zdziwiła się niezmiernie tym co zobaczyła,
chyba jeszcze bardziej niż obecnością średniowiecznej budowli na pustyni.
Odgarnęła nieco piasku by mieć pewność. Pod jej nogami znajdowała się jakaś
drewniana klapa, którą chyba dało się otworzyć, a na niej leżała kartka
papieru. Nie zauważyli tego wcześniej, bo przechodzili obok.
Integra
musiała odpalić kolejną zapałkę, aby zobaczyć co było zapisane na kartce.
Kolejny raz w ciągu tego dnia zobaczyła staranną kaligrafię swojego wroga.
Niespodzianka Sir Hellsing
Podoba ci się plac zabaw jaki stworzyłam dla
naszych sług? Będą mieli mnóstwo zabawy i nie będą nam przeszkadzać. Pisałam w
zaproszeniu dla kogo jest ten obiad. Dzieci nie są zaproszone. Ale ty wejdź.
Za klapą znajduje się przejście do mojego
prawdziwego pałacu. Tamta krzykliwa budowla jest, jak wspominałam, dla dzieci.
Dorośli wolą mniej krzykliwe rzeczy. Wejdź, zapraszam serdecznie.
Aha, jeśli wejdziesz ze swoimi dziećmi,
ostrzegam, że wszystkie zginą. Aby ich oszczędzić lepiej wejdź sama, abyśmy się
mogły cieszyć tym wyczekiwanym spotkaniem. Czekam z niecierpliwością na twoje
przybycie.
Hrabina Elizabeth Bathory
Integre
opanował gniew, że wampirzyca nazywa jej żołnierzy „dziećmi”. Widać, że ich nie
docenia. Ale…tak samo jak nie docenia swoich sług.
Dziewiętnastolatka
spojrzała daleko, lekko za siebie, na dwoje ludzi, którzy wciąż stali tam gdzie
ich zostawiła. Nie wiedziała czemu, ale wierzyła słowom w liście, że jeśli ich
weźmie ze sobą oni zginą. A poza tą dwójką nikogo więcej nie było. Wszyscy byli
zajęci walką.
To wszystko
było ukartowane. Nancy ustawiła to tak, aby wszyscy jej ludzie zostali wplątani
w ogromną wręcz wojnę na zamku, a ona sama została tutaj. Chodziła by
odizolować dowódcę i wojsko. I udało jej się. Wampiry i zamek tylko odwracali
uwagę.
Integra
wiedziała, że nie ma wyboru. Wampirzyca dyktowała jej ruchy, a ta nie miała jak
się wydostać z tej manipulacji. Robiła to co jej zaplanowała Nancy. Została jej
obecnie jedyna możliwość, która nie zabije jej ludzi, ani nie oderwie tamtych
od walki. Wybicie tamtych wampirów też było częścią jej pracy, nie mogła tego
zatrzymać. Pozostało tylko…samej przejść przez klapę.
Mimo, że tego
chciał jej przeciwnik, Integra uniosła klapę i weszła do środka. Rozsadzała ją
wściekłość, że Nancy prowadzi już od początku starcie, ale jak było wspomniane,
nie miała wyboru. Wampirzyca zgrabnie pociągała za sznurki w swojej sztuce. Ale
Hellsing zamierzała je zerwać za wszelką cenę.
Za klapą
znajdowała się drabinka, którą dziewczyna zeszła na dół. Schodziła całkiem
długo, byli sporo pod ziemią.
W końcu jej
nogi dotknęły podłoża. Rozejrzała się. Była w wąskim korytarzu wyłożonym
wypolerowanym kamieniem. Do ścian były przymocowane pochodnie, więc było widno.
Lecz końca tego korytarza nie było widać. Nie było wyjścia, Integra musiała
ruszyć w głąb tego nieskończonego korytarza.
Przez długi
czas słyszała jedynie echo własnych kroków. Próbowała w wyobraźni ocenić gdzie
się znajduje. Uważała, że za moment minie teren zamku. Prawdziwa siedziba wroga
musiała być za pałacem…i pod ziemią rzecz jasna.
W pewnej
chwili, oprócz jej kroków pojawiły się nowe odgłosy. I to bardzo niepokojące. A
mimo wszystko nie przestraszyły Integry. Stanęła w miejscu i cierpliwie
czekała. Znała ten dźwięk. Stanowiły część jej pracy.
Nie potrzeba
było minuty, aby się zjawiły. Z nieskończonego korytarza zaczęła się wyłaniać
armia ghouli. Było ich tak dużo, że zajmowały całą wąską przestrzeń, od ściany
do ściany. Nie było tylko widać jak daleko ciągnie się ich sznur.
Integra nie
zlękła się. Zrozumiała już. Nancy wysłała je na wypadek, gdyby nie przyszła
sama. Miały zabić ludzi, których w razie czego miałaby zabrać. O nią się nie
martwiła. Jak powiedziała w liście, znała ją i wiedziała, że nie da się jakimś
ghoulom. I znów miała rację.
Dziewczyna od
razu lewą rękę sięgnęła do wnętrza płaszcza, aby wyjąć swój pistolet, a prawą
do swojego paska, gdzie przymocowana była szabla. Wyjęła ją i tak w obu
dłoniach dzierżyła broń.
Wiedziała
skąd są te ghoule. Bo przecież…Nancy jak i jej wampiry musiały przez cały ten
czas coś jeść. Stanowiły one jej resztki obiadowe…Rzeczywiście zaprosiła ją na
obiad.
Integra nie
czekała, aż stwory do niej dotrą. Sama rzuciła się w ich stronę z pełną
zawziętością. Naraz wypaliła kilka razy z pistoletu, precyzyjnie trafiając w
głowy potworów, a jednocześnie machnęła mieczem, idealne przecinając głowę
ghoula poziomym cięciem tuż pod nosem, lecz nad linią ust..
Bez lęku czy
wahania wbiegła w sam środek tej zbieraniny potworów, aby móc ich ciąć z każdej
strony. Huk strzałów rozlegał się po korytarzu, ale nie zwracała na to uwagi.
Tak samo jak na pryskającą na ściany krew, czy zmasakrowane ciała na ziemi,
które musiała deptać. Na szczęście dźwięki, które się pojawiały, gdy zgniatała
niechcący nogą jakąś część szczątek do niej nie docierała w ferworze walki.
Cieszyła się,
że lata temu trenowała w ten sposób…ach no właśnie…to przecież jego zasługa.
- Dlaczego mam się uczyć strzelać lewą ręką?
– spytała mała Integra. Został jej wtenczas miesiąc do trzynastych urodzin. Był
środek nocy, a ona była na polu treningowym. Niecodzienne, ale takie warunki
były najlepsze dla jej nauczyciela.
- Ponieważ powinnaś – Alucard skrzyżował
ręce w wyczekującym geście – Powiedzmy, że zranisz prawą rękę. Jak będziesz się
wówczas bronić? Nie możesz sobie pozwolić na bezbronność. Wyćwiczenie lewej
ręki jest być może nawet ważniejsze od ćwiczenia prawej.
Dziewczynka spróbowała wycelować do tarczy i
strzelić. Nie trafiła. Za drugim i trzecim razem też.
- Trochę to potrwa – oznajmiła, ale bez
zmęczenia w głosie.
- Na pewno – nie wiadomo skąd, wyjął małą
szablę i włożył w jej prawą dłoń. Widząc jej zaskoczenie uśmiechnął się – Im
więcej broni tym lepiej. Nauczę cię wszystkiego moja Pani, abyś nie była
bezbronna, gdy nie mogę cię chronić.
- A tak, to będziesz mnie bronić?
- Zawsze.
- No tak, to
on mnie nauczył tego stylu walki – powiedziała to do siebie w chwili, gdy naraz
rozwaliła dwie głowy ghouli po swoich bokach.
„ Gdyby nie
on i jego trening, poległabym tu?” – w czasie, gdy jej ciało poruszało się z
dużą szybkością, a jej ręce wykonywały morderczy taniec, jej myśli zaczęły
chodzić własnymi drogami. Nie potrzebowała myśleć, aby wykonywać te zabójcze
ruchy. Walczyła z tymi bezrozumnymi istotami niemalże automatycznie.
„Ironia w tym
jest. Obdarzyłam afektem i zaufaniem potwora, którego mam obowiązek
nienawidzić. Który mnie nienawidzi. Ale co miałam poradzić?”
Kolejne
strzały, kolejne szczątki.
„Tamtego
dnia, gdy wuj próbował mnie zabić, byłam zupełnie sama i bezbronna. Nie mogłam
nic zrobić. Żałosne i biedne dziecko. A mimo to on wstał i wybrał mnie.
Stanowiłam słabą istotkę, a on zabił moich wrogów i klęknął przede mną. Gdy
myślałam, że nikogo przy mnie nie ma, on się zjawił. On był pierwszą osobą,
która okazała mu szacunek, choć wcale nie musiała. Znała mnie kilka minut, a
padła na kolana”
Musiała
zmienić magazynek w pistolecie, więc wykonała szybki obrót, aby trafić ostrzem
wszystkie otaczające ją ghoule. One padły nieco do tyły, dając jej czas, aby
załadować broń.
„Na tym się
nie skończyło. Alucard trwał przy moim boku od tamtego czasu. Nadal mnie
szanował…był przy mnie…doradzał mi…uczył mnie…nigdy nie kłamał…nie ukrywał czym
jest…działał mi na nerwy…i wspierał…dawał oparcie gdy wydawało mi się, że nie
dam rady…niszczył to co stało mi na drodze…dorastałam przy nim…walczyliśmy razem…dzieliliśmy
gorycz porażki, gniew i triumf…sam powiedział, że jesteśmy duetem…tytułuje mnie
często „Master” bez nutki kpiny”
Robiło się
ich coraz mniej, ale jej ruchy nie zwalniały. Nawet wtedy, gdy krew trysnęła
jej na okulary.
„Niech ktoś
więc powie…jak…jak mogłam mu nie zaufać…jak…jak…jak mogłam go nie pokochać?! To
niemożliwe! Zakochanie się w nim było takie naturalne! Niemożliwe było się nie
zakochać w takiej sytuacji! Musiałam…musiałam go pokochać…nigdy, już nikt nie
będzie mi tak oddany jak on”
Jeszcze tylko
kilka ruchów.
„A teraz
wiem, że przez cały ten czas mnie nienawidził. Pomimo szacunku zabiłby mnie,
gdyby tylko mógł. Ale trzymam go na łańcuchu, więc nie może mi nic zrobić.
Potwór może tylko tyle…ale nie będą już uciekać. Przysięgam, że to był pierwszy
i ostatni raz, gdy uciekałam. Zbyt wiele mu zawdzięczam. Może ziać do mnie
nienawiścią do końca życia, ponieważ i tak jest mój. Alucard należy do mnie. A
ja go kocham…”
- …całą
duszą!
Dokończyła
myśl na głos dokładnie w chwili, gdy naraz wykonała ostatnie cięcie i ostatni
strzał. Wszystkie ghoule zostały powalone.
Minęły dwie
sekundy, a pusty magazynek wypadł z pistoletu, wciąż trzymanego w wyciągniętej
dłoni. Jego głuchy trzask o kamień wbijał się nieprzyjemnie w uszy w tej nagłej
ciszy.
Integra,
nagle przywrócona do rzeczywistości, zdała sobie sprawę, że jest wykończona.
Oddychała bardzo ciężko, brakowało jej tchu. Na domiar złego, nie miała już
naboi.
Czyli te
ghoule nie były tylko po to by wykończyć możliwych towarzyszy. Miały także ją
zmęczyć i rozbroić. Szlag by to!
Dziewczyna
przeklęła w myślach. Wciąż tkwiła w okowach manipulacji. Najmniej przejęła się
tym, że była cała oblepiona we krwi. Cała, dosłownie. Krew miała nawet we
włosach. Najwięcej chyba było na butach. Musiała zetrzeć krew z jednego szkła
okularów.
Jedno było
dobre. Nie była ranna.
-
Przynajmniej to – rzekła do siebie, wciąż dysząc i powoli wznowiła chód.
Przybyła
ledwo 10 metrów, kiedy zobaczyła, że korytarz się kończy. Na końcu dało się już
dojrzeć przejście, a konkretnie wysoki, ostro zakończony łuk. Co było za łukiem
nie potrafiła spostrzec, bo w tamtym miejscu nie było pochodni i ledwo coś było
widać.
Integra
powoli, aby nie tracić resztek energii zbliżyła się do przejścia. Gdy przeszła
przez łuk znalazła się w zupełnie innym miejscu, choć nieco znajomym.
Komnata
wyglądała podobnie do tej, która znajdowała się w kryjówce wampirzycy na
Węgrzech. Była wysoka i zbudowana na planie koła. Oczywiście cała z kamienia, a
ogień pochodni nadawał miejscu atmosferę tajemnicy. Różnica między tą komnatą, a tą na Węgrzech
tkwiła jedynie, że na podwyższeniu dokładnie naprzeciw wejścia nie było wanny,
a tron. Oraz to, że na samym środku, z sufitu zwisały dwa łańcuchy kajdan. Poza
tym było identycznie. Nawet dwoje drzwi po obu stronach podwyższenia były w tym
samym miejscu.
A na tym
podwyższeniu, owym groteskowym tronie, siedziała ona. Integra nie miała
wątpliwości przed kim stoi. Rozpostarta niczym królowa całego świata siedziała
wampirzyca o wielkiej urodzie. Uśmiech wyższości nie odbierał jej piękna, co
dziwne. Ponieważ było to jej przedstawienie miała na sobie suknie wyjętą ze
średniowiecza. Nie zdobyła jej raczej okradając garderobę teatralną, była zbyt
autentyczna i godna Hrabiny.
- Cieszę się,
że dotarłaś – nawet głos miała przyjemny. Niedbałym gestem zaczęła rozczesywać
swoje czarne włosy.
Młoda
Hellsing wkroczyła w głąb pomieszczenia. Może i była wycieńczona i bez naboi,
lecz wciąż pozostawał miecz. A ona była stworzona do walki w każdej, nawet
najgorszej sytuacji.
- Mam
wygłosić kwestię typu: Nareszcie się spotykamy? Nancy… - imię wypowiedziała
najbardziej złośliwym tonem, na jaki było ją stać. Wampirzyca drgnęła, ale nic
poza tym.
- Obejdzie
się. Choć przyznaję, że miło stanąć w końcu twarzą w twarz z tobą… - Nancy
wstała i schodkami zaczęła schodzić w dół, do przeciwnika.
- Tu się
zgodzę. Będzie mi miło obciąć ci łeb. No, dawaj! – zignorowała zmęczenie i
walecznym ruchem wymierzyła swój miecz w stronę wampirzycy – Nie będę się bawić
w twój dziecięcy teatrzyk. Zakończmy to tu i teraz!
- Jesteś taka
jak o tobie mówią, widzę – Nancy wciąż schodziła i nie zareagowała zbytnio na
zaczepkę do walki – Szkoda, że się nie bawisz. Stanowimy zabawny kontrast nie
sądzisz?
Miała rację.
Integra nie była ładna, a jej ubrania mógł bez wstydu nosić mężczyzna.
Wampirzyca wyglądem stanowiła jej kompletne przeciwieństwo.
- Ironia, ale
nie zabawna.
- Są różne
poczucia humoru. Dobrze więc…- Nancy dotarła w końcu na koniec schodów.
Schyliła się i zza nich wyjęła…własną szablę. Aż tak potrafiła wszystko
przewidzieć, że przygotowała się do walki na miecze? To nie wróżyło najlepiej.
Integra nie
zamierzała dłużej bawić się w pogawędki, czy tracić czas na bezsensowne
dramaty. Gdy tylko tamta dobyła miecz, rzuciła się w jej stronę. Wyprowadziła
cios…ale trafiła w próżnię. Wampirzyca rozpłynęła się w powietrzu tuż przed
ciosem. Dziewczyna instynktownie wyczuła ją za plecami. W ostatniej chwili
zablokowała wrogie ostrze.
- Chyba nie
myślałaś, że jestem tak słaba jak tamte ghoule, czy głupcy, których chroniłam?
Miała cichą
nadzieję, ale niezbyt silną. Niestety…Nancy nie była słabą wampirzycą. Oprócz
umysłu rozwijała też ciało i moce. Naprawdę była mądra.
Walka trwała
może minutę. Od początku starcia Nancy prowadziła i Integra nie mogła znaleźć
luk w jej sposobie walki. Nie nadążała za jej prędkością i siłą. W walce
fizycznej z silnym wampirem człowiek nie ma szans i dziewczyna odczuwała to na
własnej skórze. Nie miała wiele siły po walce z ghoulami, lecz pruła dalej. Ale
na próżno…nie zarejestrowała już kiedy szabla została jej wytrącona.
- Wytrzymałaś
minutę…Jak na człowieka to naprawdę imponujące. Plus do tego pokonanie moich
ghouli i wyjście z tego bez szwanku…Mocarna z ciebie kobieta, co? Zasłużyłaś na
odrobinę szacunku.
Jakby
zaprzeczając tym słowom powaliła dziewczynę na ziemię i pociągnęła ją za włosy
w stronę środka komnaty. Pomimo bólu, Integra nawet nie jęknęła. Ale nie było
się co oszukiwać, sama nie miała z nią szans.
Wampirzyca
miała po chwili Integre Hellsing dokładnie tam gdzie chciała. Zakuła dziewczynę
w zwisające z sufitu kajdany. Były takiej długości, że Integra dotykała ziemi
jedynie czubkami butów. Łańcuchy mocno przytrzymywały ją lekko w górze.
- Nie wiesz
jak często wyobrażałam sobie ten widok – westchnęła Nancy z błogością.
Integra
dysząc ciężko maskowała swój gniew i gorycz porażki. Od początku do końca jej
przeciwnik miał przewagę, nie tylko w tej walce. Wiedziała z kim się mierzy i
to zignorowała. Nancy zaplanowała każdy swój krok i szło jej perfekcyjnie.
Miała ją tu, w kajdanach, bezbronną i wycieńczoną. Jednakże…młoda Hellsing nie
byłaby sobą, gdyby okazała słabość.
-
Fantazjujesz o mnie w ten sposób? – spytała prowokując.
- Brakuje ci
tylko dziury w brzuchu i byłoby idealnie.
Wampirzyca
zaczęła okrążać nieśpiesznie unieruchomione ciało Integry, uśmiechając się
triumfująco. Dziewczyna natomiast ciskała nienawiścią z oczu. Wciąż miała
walecznego ducha.
Obserwowała
każdy ruch Nancy. Oczekiwała jakiegoś ciosu, tej obiecanej dziury w brzuchu,
ale nic nie nastąpiło. Wampirzyca chyba nie zamierzała robić jej większej
krzywdy.
- Co teraz
zrobisz? – zapytała niecierpliwe przy trzecim okrążeniu wampirzycy.
- Wiesz… -
najwyraźniej zignorowała pytanie. Stanęła na wprost niej i spojrzała prosto w
oczy - …pomimo oczywistego kontrastu w naszym wyglądzie, sądzę, że charakterem
jesteśmy bardzo podobne.
- O czym ty
gadasz? Nie mam z tobą nic wspólnego. Ja bym nigdy nie wysłała własnych ludzi
na śmierć – biła do wampirów, które ginęły z ręki Alucarda i reszty
organizacji.
- Och
tamci…gdy to się skończy pragnę zacząć od nowa. Oni nie są mi w tym do niczego
potrzebni. Usunięcie ich jest mi na rękę. A co do podobieństw…otwórz oczy. Jest
ich trochę.
- Na
przykład? – podtrzymywanie rozmowy było teraz najlepszą strategią. Im dłużej
czasu będą rozmawiać tym większa szansa, że Alucard je znajdzie.
- Nazwisko –
widząc zdziwienie na jej twarzy, kontynuowała – Drwiłaś ze mnie, gdy wymówiłaś
moje pierwsze imię. Drwiłaś z tego, że przyjęłam imię Elizabeth Bathory. I to
prawda, tylko dzięki niemu zyskiwałam początkowy respekt i całkowite
posłuszeństwo. Wampiry poszły za mną bez zastanowienia dzięki temu imieniu.
Lecz ty nie jesteś lepsza. Sama masz znane nazwisko – Hellsing. Cały respekt i
posłuszeństwo masz jedynie dzięki temu nazwisku.
- Jak
śmiesz?! Sama zapracowałam na swój
status!
- Ale jak
miałaś 12 lat nie miałaś nic na swoim koncie wyczynów – uśmiechnęła się szerzej
widząc szok u przeciwniczki – Myślisz, że ktokolwiek by cię wówczas słuchał,
gdybyś nie nazywała się Hellsing? Ludzie patrząc na ciebie nie widzieli
dziecka, a twojego dziadka, Abrahama van Hellsinga. Obie żerujemy na wielkich
osobach, one dały nam nasz status. Dzięki nim jesteśmy kim jesteśmy. Hellsing
czy Bathory…to jedno i to samo.
- Ja niczego
sobie nie przywłaszczałam. Od urodzenia miałam to nazwisko – wpadło jej coś do
głowy i musiała to powiedzieć – A drugie podobieństwo to co? Kompleks tatusia?
Myślisz, że jak mnie zabijesz to on z piekła uzna, że jesteś coś warta…Nancy?
Kiedy Alucard
poznał historię Nancy, dzięki krwi Damiena, wszystko jej potem streścił.
Integra doskonale znała historię swojej przeciwniczki i wiedziała gdzie ją
zaboli.
Wampirzyca na
moment porzuciła swój uśmieszek. Złość zakwitła na jej pięknej twarzy. Wykonała
ledwo widoczny ruch. Rozległ trzask łamanej kości. Na taki niespodziewany ból
Integra nie była przygotowana. Zasyczała głośno, czują paraliżujący ból w
łydce. Wampirzyca kopniakiem złamała jej nogę.
- Nie nazywaj
mnie tak więcej. Mam na imię Elizabeth – brzmiała śmiertelnie poważnie.
Musiało minąć
kilka sekund zanim wampirzyca skończyła z gniewną miną, a Integra przestała
zaciskać zęby. Nie obyło się także bez kilku kropel potu na czole, ale nie był to
obecnie ból, którego nie mogłaby znieść.
- Masz rację
jednak, że postacie ojców miały na nas spory wpływ. Różny, ale jednak. Jest
jeszcze jedna cecha, która nas łączy… - zrobiła pauzę - …obie wykorzystujemy
wampiry do naszych celów.
- Skąd znasz
imię Alucarda? – wysyczała, wiedząc, że to do niego pije ta wiedźma.
- Z
podsłuchów na moich farmach. Przedstawił się swoim kolegom z farmy zanim ich
wszystkich wybił. Nie mogę się doczekać, aż go poznam.
- Wiesz, że
on tu się zjawi? – zapytała, próbując ukryć zdziwienie.
- Ależ
oczywiście, zostawiłam mu zaproszenie na górze – odrzekła, jakby to nie było
nic wielkiego.
- Z nim nie
będziesz mieć szans, wiesz o tym – Integra próbowała rozgryźć co myśli Nancy.
- Wiem, ale
nie będę z nim walczyć. Pamiętaj kim jestem…wyzwolicielką wampirów.
- Nie
rozumiem…
- Rozejrzyj
się, spójrz na siebie – wampirzyca zbliżyła się jeszcze bardziej tak, że niemal
stykały się nosami – Wiem kim on jest. Rozpracować ten anagram to łatwizna.
Wasza rodzina złapała Dracule i zmusiła go do służby. Nie wiem jakiego zaklęcia
użyliście, lecz jestem pewna, że twoja śmierć je złamie. A któż lepiej nadaje
się do zabicia ciebie niż twój niewolnik?
- Jemu nie
wolno mnie…
- Co mu
rozkazałaś? – przerwała jej ostro – Zniszczyć wszystko co stanie mu na drodze?
Roznieść wszystkie przeszkody? Spójrz, gdzie stoisz! Dokładnie na drodze do
podwyższenia! Jeśli potraktować twój rozkaz dosłownie i jeśli wrócę na swój
tron, jedyną osobą, która będzie stała mu na drodze będziesz ty!!!
Po raz
pierwszy odkąd tu wkroczyła, Integra poczuła strach. Otworzyła usta, ale nic
nie powiedziała. Nancy wyglądała na zadowoloną.
- Podaruje mu
najwspanialszy prezent, godny jego legendy. Podaruje mu zemstę! Będzie mógł
własnoręcznie zabić swojego oprawcę i znów być wolny. Dam mu wolność!
Powiedz…ufasz mu na tyle, by być pewną, że on nie skorzysta z tej okazji, która
może już nigdy nie nadejść? Myślisz, że on cię nie zabije, aby odzyskać
wolność?!
Integra
pragnęła całym sercem coś odpowiedzieć, ale nie mogła. Umysł stał się pusty, a
głos gdzieś zanikł.
- To potwór!
– Nan…Elizabeth oznajmiła fakt – Nie zawaha się, aby się uwolnić od rodziny
swego wroga. Zabije cię, a ja będę na to patrzeć. Ty nic nie będziesz mogła
zrobić.
- Skąd wiesz,
że ciebie także nie zabije? – powiedziała Integra, ciszej niż chciała.
- To bez
znaczenia. Może mnie zabić, jeśli zechce. Jego wolność i śmierć rodu Hellsing
jest dla mnie wystarczającą nagrodą. A gdy tego dokonam, kiedy uwolnię Dracule
i przyczynię się do twojego upadku nie będę już wymyśloną legendą. Stanę się
prawdziwą! Chyba się ze mną zgodzisz, że te czyny to jest coś, prawda?
Integra
straciła ducha walki. Alucard mógł ją teraz zabić jeśliby zechciał. Czy chciał
wolności? A któż by nie chciał? A zemsty? I znów, który potwór nie chciałby się
zemścić za wyrządzone krzywdy? Znaczyła ona w ogóle coś dla niego?
Przed oczami
stanęła jej scena sprzed miesięcy, gdy po raz pierwszy swój gniew skierował na
nią. Gdy kierował ręce ku jej szyi. Zrozumiała wtedy, że nic dla niego nie
znaczy jej egzystencja i żywi do niej tą samą nienawiść i szacunek jak do jej
przodków. Nie ufała mu…
Dotarło do
niej…że Alucard ją dziś zabije, aby zniszczyć Hellsing i znów być wolnym
wampirem.
Myślała, że
już miała pęknięte serce, lecz dopiero teraz pękło ono z dławiącą siłę. To już
było za dużo jak na gorycz porażki i poniżenie. Jak nazwać i pogodzić się z tą
rozpaczą? Taka hańba była niczym w porównaniu z jej miłością do krwiopijcy.
Integra nawet
nie spostrzegła, gdy wampirzyca stanęła za nią i zawiązała jej coś na ustach.
To był knebel.
- To na
wypadek, gdybyś chciała wydać mu jakiś rozkaz. Bez mowy nie możesz go już
powstrzymać. Może zrobić z tobą co zechce.
Ból w
złamanej nodze był już niczym. Integra czuła, ze drży.
Elizabeth
pozostawiła ją w tym nieszczęsnym stanie i sama wróciła na swój tron. Rozsiadła
się wygodnie, zakładając nogę na nogę.
- Zaczekamy
teraz na głównego gościa.
***
Alucard
dotarł do najwyższej wieży o wiele później niż przewidywał. Te nędzne wampiry
tylko odbierały cenny czas. Wszystko opóźniły. Już dawno powinien był tu być,
gdyby nie one.
Wampir nie
patyczkując się wyłamał drzwi i wpadł do komnaty na wieży.
Nie tego się
spodziewał. Pomieszczenie było o wiele mniejsze niż przewidywał i praktycznie
nic tu nie było. Pokój był pusty.
- Gdzie ona
jest?! – wysyczał wściekle nie wiedząc już gdzie szukać swego wroga.
Dopiero gdy
się uspokoił nieco, jego zmysły zaczęły działać. Do jego nozdrzy doleciał
zapach krwi. Ale nie była to krew, którą wyczuwało się w całym zamku. To nie
była wampirza krew. To była krew…ludzka. I to niedaleko stąd. Chyba za ścianą.
Nie zamierzał
bawić się w szukanie tajnych przejść. Jednym machnięciem ręki zrobił w
kamiennej ścianie ogromną dziurę, przez którą dało się przejść.
Gdy dostał się
do pomieszczenia za ścianą, rozejrzał się po wnętrzu…i zamarł jak
sparaliżowany.
Na ścianie po
jego prawej znajdował się ogromny, ręcznie wykonany napis. Został on w całości
wykonany ludzką krwią i to ten zapach wyczuł wampir. To co go zszokowała to nie
rzecz jasna wykonanie, a treść. A napis brzmiał:
„A tak po prawdzie to w życiu tylko na śmierć
możemy liczyć”
Cytat z Brama
Stokera. Alucard go dobrze znał. Wszystko…zaczęło do niego docierać, jakby ten
napis otworzył jakieś niewidzialne drzwi w jego umyśle.
Ten zamek i
te wszystkie wampiry wystawione na śmierć to była jedynie zasłona dymna. Wszystko
by ich zmylić. Przez cały ten czas…chodziło jej o Integre.
Alucard
poczuł jak nienawiść rozsadza mu żyły. Nie musiał sprawdzać, wiedział, że
Integry nie ma już przed zamkiem. Targany silnym wzburzeniem rzucił się w
kierunku naprzeciwległego okna.
- Integra! –
krzyknął, gdy całym ciałem wybił okiennice i wypadł z wieży.
Spadał
swobodnie z tej ogromnej wysokości ku dnie kanionu. Wiatr zerwał mu kapelusz i
okulary, ale nic to dla niego nie znaczyło.
Dotarłszy do
ziemi ruszył niczym pocisk przed siebie wzdłuż kanionu. Dawno nie pędził tak
szybko. Lecz nie musiał daleko biec. Jego zmysły, pracujące na najwyższych
obrotach ponownie wyczuły krew i znów był to inny rodzaj. Krew należąca do
ghouli znajdowała się gdzieś pod nim.
Jak wtedy gdy
atakował ścianę, tak tym razem użył całej swojej nadludzkiej siły, aby
zniszczyć piaszczystą ziemię pod nogami. Wściekłymi ruchami w mgnieniu oka
doprowadził do zapadnięcia się ziemi.
***
Do uszu
Integry i Elizabeth doszedł okropny wstrząs i hałas osuwającej się ziemi. Coś
musiało zrobić dziurę w suficie w tym długim korytarzu.
- Nasz gość
honorowy przybył – oznajmiła wampirzyca radośnie. Integra nie zareagowała.
Wyglądała jak wiszący bez życia trup.
Tymczasem Alucard
obrzucił szczątki ghouli jedynie szybkim spojrzeniem. Rozpoznał te cięcia i
poczuł dumę ze swojej Pani. Wiedział, że ona żyje. Klątwa trzymająca go przy
Hellsingach wciąż działała.
Resztę
korytarza pokonał o wiele sprawniej niż jego Pani wcześniej. Po przejściu przez
łuk natychmiast obeznał się z sytuacją.
Komnata stanowiła
kopię komnaty głównej z Węgrzech. Nancy, którą rozpoznał ze wspomnień Damiena
siedziała na podwyższeniu naprzeciw niego, na iście groteskowo dużym tronie. A
na środku, dokładnie naprzeciw schodkom na podwyższenie, była jego Pani.
Kajdany przymocowane do sufitu trzymały ja mocno w miejscu i nieco na nich
wisiała. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Cała była oblepiona krwią, na szczęście
nie swoją. Miała ją wszędzie. Łydka była wygięta nienaturalnie, najpewniej
złamana. Lecz to co wydawało się wampirowi najgorsze był brak iskierki życia w
oczach Integry, mimo że była żywa. Coś, a raczej ktoś pozbawił ją jej
walecznego ducha.
Nie był
pewien, ale chyba nigdy nie czuł takiej nienawiści i żądzy mordu jak teraz. Jak
ta podrabiana hrabina śmie łamać pięknego ducha Integry?!
- Nancy… -
wysyczał wściekle ciskając gromy w stronę tronu. Obnażył kły z tego amoku.
- Dracula… -
wampirzyca mówiła zupełnie innym tonem. Był miły i słodki jak miód.
- To nie jest
moje imię.
- Tak samo
jak Nancy nie jest moim.
Wampirzyca
wstała z tronu, ale nie zeszła na dół. Wciąż wpatrywała się w niego. Po chwili
uśmiechnęła się szeroko, czym zbiła Alucarda z tropu.
- Chcesz mnie
zabić, to chodź – wskazała palcem na Integre – Zniszcz ostatnią przeszkodę na
swojej drodze i zabij mnie, wedle rozkazu.
Gdyby Alucard
oddychał, oddech uwiązłby mu w gardle. Nowe uświęcenie zamgliło mu na moment
wzrok. Kiedy ponownie spojrzał na swoją Panią zobaczył, że ma ona w ustach
knebel i nie mogła mówić. Nie mogła…wydać mu polecenia.
Pojął to. Oto
stał przed szansą, która zdarza się raz na kilkaset lat. Dostał rozkaz o niszczeniu
przeszkód. W dosłownym sensie Integra była przeszkodą na drodze do wroga. W
dodatku unieruchomioną. Knebel w ustach nie pozwalał jej mówić i zakazać mu
robienia jej krzywdy. Mógł ją zabić bezkarnie i znów być wolny, a nawet
jednocześnie się zemścić.
Alucard,
jakby w transie, zbliżył się do unieruchomionej dziewczyny. Zapomniał na chwilę
o nienawiści. Patrząc na tą żałość znów poczuł się niezwyciężony, jak za czasów
Draculi, gdy jeszcze był Hrabią, a nie Sługą.
Integra
uniosła głowę i spojrzała na niego. Jej wzrok krzyczał, aby zrobił to szybko.
Ona naprawdę wierzyła, że on ją zabije. Nic dziwnego patrząc na to jak
wyglądała ich poprzednia konfrontacja.
Alucard wpatrywał
się w nią i myślał o dziwnych kolejach losu, ponieważ…
…jeszcze 7
lat temu zabiłby ją bez wahania.
Lecz teraz…nawet
jej śmierć nie da mu wolności od niej. Gdyby ją zabił i zyskał wolność, wciąż by
ją kochał i miał jej cień za sobą. Nigdy nie będzie wolny od Hellsing.
Zrozumiał to w chwili, gdy pokochał jej przywódcę.
Zrobił coś co
wywołało największy szok, jaki można było doświadczyć. Minął Integre obojętnie,
jakby udając, że w ogóle jej nie spostrzegł. Obie kobiety nie wierzyły własnym
oczom (choć Integra nie bardzo miała jak widzieć wampira, skoro już ją minął i
miała go za plecami)
- Co ty
wyprawiasz?! – Nancy pierwszy raz straciła panowanie nad sobą i zaczęła
krzyczeć jak opętana - Na co czekasz?!
Dałam ci ją jak na tacy! Zabij ją!!!
- Naprawdę mi
zaimponowałaś Nancy – Alucard ostrożnie wypowiadał słowa w miarę jak pokonywał
schodek po schodku, aby dotrzeć do ofiary – Rzeczywiście wszystko obmyśliłaś
krok po kroku. Twój plan był idealny. Cały czas trzymałaś kontrolę nad sytuacją
i miałaś wygraną w kieszeni. Poruszałaś nami jak pionkami po szachownicy.
Prawdziwe mistrzostwo. Perfekcyjnie nas otoczyłaś i omal nie zmiażdżyłaś. Jednakże…nie
tylko dziś, ale od lat popełniasz jeden zasadniczy błąd.
Alucard
dotarł na szczyt podwyższenia i stanął z Nancy oko w oko. Ona w tym czasie zdążyła
się przycisnąć plecami do ściany.
- Błąd, który
wciąż popełniasz to…zapominanie, że klątwą każdego potwora jest skłonność do
uczuć. Wmawiasz sobie, że nie potrafimy czuć, a przecież to uczucia są jedynymi
rzeczami przez jakie cierpimy. Nie doceniałaś uczuć Damiena, swoich…i moich.
Wyrzekłaś się ich istnienia.
Na początku
wampirzycy drgnęła brew, potem kącik ust, ręce i na koniec całe ciało.
- Nie pomyślałaś
o tym, prawda? – a Alucard mówił dalej – O tym, że nie chcę zabić Integry
Hellsing. Nie pragnę tego.
Brzmiało to
tak niedorzecznie jak małe dziecko mówiące, że nie chce słodyczy, a jednak było
prawdziwe. Integra nie mogła uwierzyć w to co słyszy za swoimi plecami. Miała
omamy słuchowe z bólu? Ale nie, to się działo naprawdę. Alucard jej nie
zdradził. Z własnej woli chciał by żyła! Uwierzyła, że dziś umrze, ale jej
wampir okazał się wierniejszy niż sądziła. Nie nienawidził jej, służył jej bo
chciał!
Zapadła
cisza. Dwa wampiry wpatrywały się w siebie i czekały na ruch drugiego. W końcu
coś w nich pękło i oba potwory rzuciły się w swoja stronę z ostrymi kłami na
wierzchu. Zamierzali rozszarpać to drugie.
Integra mogła
jedynie słyszeć hałasy za swoimi plecami. Wykręcała głowę, ale nie mogła
dostrzec walki, lecz to nic nie szkodziło, ponieważ nie minęło dużo czasu, aż wampiry
zaczęły sobą tak szarpać, że latały po całej komnacie. Dziewczyna mogła ich widzieć
co jakiś czas, gdy przelatywali przed nią. Byli jednak tak szybcy, że jedynie
jej migali przez oczami.
Alucard szybko
pojął, że zwykła walka nie wystarczy. Jego ofiara nie była słabym wampirem do
jakich był przyzwyczajony. Otrzymał na to fizyczny dowód, kiedy oboje uderzyli
się tak, że polecieli i uderzyli głucho w przeciwległe ściany. Ludzie połamali
by sobie wszystkie kości. Zrobili w kamiennych murach spore wybrzuszenia.
- Tak tego
nie załatwię – powiedział, gdy podniósł się na nogi. Nancy była w tej kondycji
mu równa – W tej formie cię nie pokonam.
Integra
widziała ich teraz wyraźnie przed sobą. Nancy daleko po jej prawej, a Alucard
po lewej. Przez knebel nic nie mogła powiedzieć, ale też pojęła, że ci dwoje
byli tak samo silni. Oczy się rozszerzyły, gdy nagle zobaczyła co robi jej
sługa. Nancy natomiast po podniesieniu się wyglądała na zdezorientowaną, nie
wiedziała co się dzieje.
Alucard ułożył
dłonie w odpowiedni znak, a w środku niego otworzyło się oko.
- Zdejmuję
pieczęcie ograniczające z poziomów trzeciego, drugiego i pierwszego. Sytuacja
A. Działanie zaaprobowane przez Cromwella. Zdejmuję pieczęcie, aż do momentu
wyeliminowania wrogów.
Integra
jeszcze nigdy nie widziała go jak zdejmuje pieczęcie. Wiedziała o tej możliwości,
opowiadał jej o tym za starych dobrych czasów, gdy razem przegadywali noce w
jego piwnicach. Wpatrywała się jak urzeczona.
W jednej sekundzie
rozpętało się piekło. Całą podłogę pokryło robactwo. Zrobiło się jeszcze
ciemniej, pomimo ognia, chłód stał się przejmujący, a ciało Alucarda przestało podlegać
prawom fizyki. Rozpływało się w przestrzeni niczym ciecz, forma nie mogła nabrać
wyraźnego kształtu. Z tego co było kiedyś jego torsem wyjrzały jakieś gałki
oczne, a z tego co było jego rękami powstały ogromne psiska z kilkoma parami
ślepi.
Elizabeth dawno
zapomniała już co to strach, a tej nocy poczuła go pełną mocą. Była przerażona
jak jeszcze nigdy w swoim życiu.
Z tym nie
dało się walczyć. Nie dało się tego uderzyć lub zranić. To mogło zranić jedynie
ciebie. Zrozumiała to, gdy dwa piekielne psy wgryzły się w jej dłonie i zaczęły
pożerać jej ręce. Krzyczała, gdy jej ramiona były bezlitośnie pożerane.
Przestały gryźć dopiero, kiedy zjadły całe.
Mogła jeszcze
uciec, chciała jeszcze kopnąć, ale to na nic. Jakieś materialne cienie trzymały
ją za szyję i nie chciały puścić. Te same kły co wgryzały się w jej już
nieistniejące ręce, teraz dorwały się do nóg. Cierpienie rozrywało jej wnętrzności,
gdy traciła grunt pod nogami. Nie była już pewna, czy te wrzaski dochodzą w ogóle
z jej gardła.
Blokady
ponownie się nałożyły. Cienie znów uformowały się w całość i Alucard ponownie
wyglądał, nazwijmy to normalnie. Bez pośpiechu wykonał kilka kroków w stronę
ciała Nancy. Nadal była żywa. Nie posiadała jednak już rąk ani nóg. Była
jedynie rozłożonym na ziemi torsem z głową, w wielkiej kałuży krwi. Mimo
wszystkich tych krzyków nie uroniła ani łzy.
- To koniec –
oznajmił chwytając w dłoń swojego Casulla i celując jej w głowę.
Wampirzyca
patrzyła pusto w lufę pistoletu. Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje.
- Jednak…nic
mi się nie udało – wyrzuciła w przestrzeń, czując się równie bezużytecznie jak
za czasów ludzkich, gdy mieszkała z rodziną i widziała wzgardliwy wzrok ojca.
Alucard nie rozumiał
dlaczego nie strzela od razu, tylko zamierza do ciągnąć. Chyba towarzystwo
ludzi naprawdę go zmienia.
- Nie gadaj
idiotyzmów! Nikt, nigdy, nie sprawił mi czy Hellsing tylu kłopotów. Nawet mnie
ścigali o wiele krócej. Dokonałaś czegoś, co nie udało się nikomu wcześniej.
Postawiłaś się legendom i zjednoczyłaś wampiry. Naprawdę…naprawdę działałaś mi na nerwy. Przez lata doprowadzałaś mnie do
białej gorączki…Elizabeth.
Wampirzyca
zachłysnęła się powietrzem, gdy usłyszała to imię. Uśmiechnęła się, gdy z oczu
zaczęły płynąć jej krwawe łzy. Wydźwięk tego jednego słowa zabrał gdzieś cały
lęk. Doceniono ją.
- Dziękuję…że
powiedziałeś to imię.
- Nie ma za
co – odbezpieczył broń – Założę się, że w piekle ktoś na ciebie czeka.
Strzelił.
Prosto w głowę.
Nancy, czy
jak przyjęto, Elizabeth zmieniła się w proch.
Integra mogła
patrzeć na to wszystko i nie wiedziała co o tym sądzić. W ciągu kilku minut
zobaczyła po raz pierwszy jak jej wampir zdejmuje blokady oraz jak okazuje
szacunek ofierze.
Alucard
zniknął z jej pola widzenia, gdzieś poszedł. Przez knebel nie mogła go zawołać.
Zjawił się po chwili z czymś w rękach. Wyglądało jak deska i sznur. Musiał
znaleźć za którymiś z tych drzwi za nią.
Podszedł do niej
i usztywnił tymi rzeczami jej złamaną nogę. Dziewczyna obserwowała każdy jego
ruch. Dopiero gdy usztywnił łydkę, zamachnął ręką i samą dłonią przeciął
trzymające ją łańcuchy. Integra wpadła wprost w jego ramiona, nie pozwolił jej
upaść. Powoli opadł na podłogę razem z nią i dopiero wówczas zdjął jej knebel.
- Dlaczego?! –
to pierwsza rzecz jak rwała jej się na usta.
Alucard
zignorował to i zaczął siłą zdejmować z jej nadgarstków okowy kajdan.
- Dlaczego? –
pytała uporczywie, widząc, że ten unika jej wzroku – Dlaczego tego nie
zrobiłeś?! Mogłeś być wolny! Czemu?!
Wampir zdjął
drugą okowe. Wciąż nie odpowiadał.
- Odpowiedz
mi…proszę – nie wiedziała czemu, ale nie chciała wydawać rozkazu.
W końcu
podniósł wzrok. Była niebezpiecznie blisko, ale ulżyło mu, że znów ma ten
waleczny wzrok. W porównaniu z nogą to było nic.
Nie powinien
odpowiadać szczerze, ale…czy to przez ich ostatnią rozmowę sprzed miesięcy, czy
przez miesiące nie widzenia jej, a może dzisiejszy widok jej złamanego ducha,
którego nie chciał widzieć ponownie, musiał to zrobić. I może po prostu dziś
zbyt dużo razy zrobił coś co „powinien”.
Powiedział
więc prawdę.
- Moją
Hrabiną możesz być tylko ty.
Czas jakby na
moment się zatrzymał. Integra przestała myśleć, zastanawiać się, martwić. Zbyt dużo
miała dziś huśtawek emocjonalnych. To za dużo jak na jej maskę. Zrobiła to co
chciała i Alucard przez zbytni szok jej nie powstrzymał.
Integra
złączyła ich usta. Pocałowała go, a on nie miał zamiaru tego przerywać.
To było takie
w ich stylu. Byli w zniszczonej, podziemnej kryjówce wampira, obok znajdowało
się jego ciało obrócone w proch, kawałek dalej w korytarzu walało się mnóstwo zmasakrowanych
szczątek ghouli, a ona była cała oblepiona w ich krwi i ze złamaną nogą. I w
takiej scenerii pocałowali się po raz pierwszy. Pasuje do nich jak ulał.
Dziewczynę
zdziwiło ciepło jego warg, spodziewała się zimna, lecz nic z tego. Jednocześnie,
jak w synchronizacji pogłębili pocałunek. Mogło to trwać dosłownie kilka minut,
nie wypuszczali się z objęć.
To co kazało
im się w końcu oderwać były czyjeś nawoływania. Któryś z ich ludzi, szukając ich,
musiał natrafić na dziurę w ziemi, którą zrobił wampir.
Po pocałunku
przez moment patrzyli się na siebie nie wiedząc co powiedzieć. Alucard przerwał
cisze.
- Trzeba
dołączyć do nich i powiedzieć, że misja zakończona.
- Tak, masz
rację.
Nie zaprotestowała,
gdy wziął ją na ręce. Nie mogła iść z tą amatorsko opatrzoną nogą.
Kiedy
wychodzili z komnaty, dziewczynę ogarnęło uczucie deja vu. Lata wcześniej w ten
sam sposób, on wyniósł ją ranną z piwnic posiadłości. Sytuacja była podobna.
Tak jak wiele
miesięcy temu uznała, że ich relacje bezpowrotnie się zmieniły tak i teraz
wiedziała, że pocałunek ponownie wywrócił ich związek o 180 stopni. Znów zaszła
nieodwracalna zmiana…ale przynajmniej byli znowu blisko. Może bliżej niż
kiedykolwiek wcześniej. A co będzie z tym pocałunkiem dalej zależy wyłącznie od
Integry.
- Mam tylko
jedną nadzieję – powiedziała, gdy w ciszy zbliżali się do dziury, gdzie już na
nich czekano. Wiedząc, że Alucard słucha dokończyła – Że następny wampir z
jakim się zmierzymy nie będzie się nazywał lord Ruthven, Carmilla czy Kurt
Barlow.
Wampir
zaśmiał się cicho w odpowiedzi.
- Ja również.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz