niedziela, 1 lipca 2018

Niektóre z naszych gwiazd... - Rozdział 13


To wpatrywanie się w siebie trwało dobrą minutę. Clarice, która w końcu została pozbawiona hamulców, próbowała powstrzymać łzy. Starła ich początki dłonią, ale doktor uniósł rękę, aby ją powstrzymać.
- Nie musisz, Clarice. Łzy w tym miejscu, zwłaszcza przed moją celą, to nic niezwykłego.
Kobieta uśmiechnęła się nieznacznie.
- Każdego odwiedzającego doprowadza Pan do łez?
- Większość – odwzajemnił uśmiech – Właściwie, jeszcze minutka i pobijesz rekord najdłuższej wizyty. Nikt tu długo nie przebywa.
Jak na potwierdzenie jego słów, zanim Starling zdążyła odpowiedzieć, z pomieszczenia na końcu korytarza wyszedł Barney. Zmierzał zdecydowanym, lecz nieco rutynowym krokiem. Wiedząc, ile mniej więcej trwają te wizyty i jak się najczęściej kończą, przyszedł odebrać Starling i szybko zabrać stamtąd, zanim Lecter wbije kolejną szpilkę w serce. Łzy w oczach kobiety go nie zdziwiły, a utwierdziły, że wszystko potoczyło się jak zwykle, czyli doktor nie pozwolił na jakąkolwiek rozmowę i zmaltretował słowem rozmówcę.
- Pozwoli Pani… - zaczął, robiąc ruch, aby złożyć składane krzesło.
- Barney… - dr Lecter przerwał pielęgniarzowi - …mógłbyś zostawić krzesło pannie Starling? To nieuprzejme z twojej strony, że każesz kobiecie stać.
- Zostawić krzesło? – wyglądał na zdumionego, aż zamarł.
- Tak, zostaw je.
- No dobrze…Po prostu nikt nigdy…tak długo nie… - krzywo się tłumacząc przed kobietę, zaniechał swoich działań i zostawił krzesło w spokoju. Odszedł, wysyłając po drodze kolejne krótkie, zdziwione zerknięcia.
Clarice usiadła, maskując już  z przyzwyczajenia wesołość spowodowaną reakcją pielęgniarza.
- A teraz Clarice… - zaczął Lecter, ponownie skupiając się na niej – Nie mamy niestety całego czasu na świecie, więc śpieszmy się. Opowiedz mi szybko co się z tobą działo i jak się tu dostałaś.
Zgodnie z poleceniem zaczęła opowiadać w skrócie co robiła od dnia jego aresztowania. Trochę dłużej tłumaczyła natomiast jak jej się udało tu dostać. Widziała z każdym słowem jak doktor wygląda na coraz bardziej zadowolonego.
- Chodzi o ten kwestionariusz – wyjęła z torebki niebieską teczkę, wskazując na nią – Jack Crowford wysłał mnie bym Pana przekonała, bym go Pan wypełnił. Jednakże… - w tym miejscu jej ton zaczął zdradzać zwątpienie - …nie sądzę, że to o to mu chodziło. Skoro nawet ja wiedziałam jak reaguje Pan na próby jakiekolwiek przebadania pańskiej osoby, to Crowford także wręcz musi o tym wiedzieć. Myślę, że wysłał mnie tu w jakimś innym celu. Ten kwestionariusz to wymówka.
- Mądra dziewczynka. Podzielam twoją opinię. Nawet mam już pomysł – zrobił krótką pauzę – Prześlij mi tu ten kwestionariusz.
- Ale…
- Kamera rejestruje nasze ruchy. Dźwięk się nie nagrywa, ale widać co robimy. Skoro wysłali cię w tym celu oficjalnie, mogą później to przejrzeć i spostrzec, że i tak weszliśmy w rozmowę. Muszą więc zobaczyć, że przynajmniej przeglądam te papiery. Daj mi je, udam że je czytam.
Posłusznie Clarice położyła luźne dokumenty w szufladzie i wysłała je do celi. Doktor wziął je i zaczął luźno przerzucać kartki. Kamery nie widziały, ale kobieta już owszem, że oczy Lectera, mimo że patrzyły na kartki to były jakby nieobecne.
Po chwili z powrotem odłożył papiery do szuflady i skupił się na niej.
- Clarice…Jestem ci coś winien. Proszę, przyjmij moje najszczersze przeprosiny.
Kobieta aż wstała, tak ją przejęły jego słowa, wraz ze spojrzeniem.
- Nie musi Pan przepraszać! – rzekła z przekonaniem – To nie Pana wina!
- Moja. Dałem się im złapać. Nie taką przyszłość dla nas planowałem. Zostawiłem cię samą. Nie tego dla ciebie chciałem. Przez moje aresztowanie wybrałaś drogę, której nie powinnaś.
- Gdybym Pana nie poznała to i tak bym ją obrała. Nie żałuje tego, skoro mogłam tu dotrzeć – nieświadomie przycisnęła dłonie do piersi, pokazując mu pierścień. Doktora ten widok usatysfakcjonował.
- I tak musiałem prosić cię o wybaczenie. Ale mogę zrobić jeszcze jedno – jego wzrok się zmienił. Starling znów ujrzała te znajome czerwone punkciki i ich widok napełnij ją nienazwanymi uczuciami – Przysięgam ci Clarice, że wynagrodzę ci te wszystkie lata. Obiecuję.
Słowa te napełniły ją nadzieją. To chciała usłyszeć, choć nie musiało być to dokładnie w tych słowach.
- To znaczy, że może Pan stąd uciec? – spytała z nadzieją, ale bardziej poważnym tonem – Jak mogę pomóc Panu się stąd wydostać?
- Z konkretnie tego miejsca nie ucieknę. Nie chcą mnie z tej celi wypuścić żywego. Są zbyt ostrożni. Zwłaszcza Barney nie lekceważy przy mnie środków bezpieczeństwa – powiedział, krusząc jej nadzieję. Uśmiechnął się złowieszczo, widząc jej rozczarowanie – Spokojnie Clarice, mam już plan. Lecz potrzebuję twojej asysty.
- Co mam zrobić? – nie było wahania w jej głosie. Tak bardzo chciał z nią pomówić dłużej o przeszłości, ale dziś nie było czasu.
- Nie możesz zostać tu długo, wybacz. Musisz grać jak każdy inny odwiedzający, a i tak już się wyróżniłaś. Pamiętaj, jeśli odkryją, że znaliśmy się przed aresztowaniem, będzie po nas. Mój plan się nie powiedzie, jeśli dowiedzą się, że to ty jesteś moją kochanką. Już nigdy nie pozwolili by nam się zobaczyć, nigdy by cię tu już nie wpuścili. Nie przejmuj się jednak. Podczas drugiej wizyty nie będziemy musieli się już martwić o czas. Nie wzbudzimy wówczas podejrzeń, niezależnie od długości widzenia – dodał szybko, żeby jej znów nie zasmucić.
- Ale czemu mieliby mnie wpuścić drugi raz? Jestem tu tylko z kwestionariuszem.
- Uwierz mi, postąpisz wedle moich poleceń, a nie tylko cię tu wpuszczą, a wręcz ci każą do mnie przyjść.
Clarice znała jego możliwości oraz bezgranicznie mu ufała. I całym sercem chciała go stąd wyciągnąć. Nie miała więc wątpliwości co robić. Szkoda, że dziś nie mieli czasu pomówić, ale później będzie go w nadmiarze, już o to zadba. Mieli w tej chwili ograniczony czas, a trzeba było działać.
- Co mam robić? – powtórzyła, zdeterminowana.
- Wiem, dlaczego Crowford cię tu wysłał. Ten głupi kwestionariusz to wymówka jak już się domyśliłaś – uśmiech nie schodził mu z twarzy. To był bardzo dobry dzień – Ostatni raz, gdy wysłano do mnie kogoś w sprawie, w którą był wmieszany Jack, była to sprawa Czerwonego smoka, pamiętasz?
- Tak czytałam o tym – uśmiechnęła się złośliwie – Pięknie Pan to rozegrał.
- Prawda, poszło nieźle. Dziękuję. Odpłaciłem się pięknym za nadobne. Nie wiesz może jak źle obecnie wygląda twarz Willa?
- Niestety nie – powiedziała z żalem – Ale Crowford przyrównał ją do obrazu Picassa.
- Interesujący opis – doktor wyglądał na zadowolonego – W każdym razie, obecnie mamy podobną sytuację, racja?
- Buffalo Bill… - oznajmiło, gdy do niej dotarło.
- Tak, nasz Jacky ponownie jest w nieciekawej sytuacji, a tym razem nie ma swojego protegowanego, który odwaliłby za niego robotę. Wiem, że zobaczył w tobie talent, który ja spostrzegłem już lata temu i postanowił to wykorzystać.
- Wysłał mnie tu, aby dostać jakieś informacje. Miał nadzieję, że coś się Panu wymsknie o tym nowym mordercy.
Wspaniale nadążała za jego tokiem rozumowania.
- Tak i właśnie to wykorzystamy. Jack Crowford i Buffalo Bill będą „kluczami” do tej celi. To my wykorzystamy ich.
- Ale… - nie rozumiała jeszcze jednej rzeczy - …ile informacji Pan o nim posiada?
Jego mina ją zaskoczyła. Uśmiech się poszerzył, a czerwone punkciki nabrały mocy. Serce Starling zaczęło bić szybciej, kiedy zrozumiała jak duże szanse powodzenia mógł mieć jego plan.
- Pan wie kim on jest – nie pytała, była pewna. Jego postawa mówiła wszystko.
- Poznałem go kiedyś, przyznaję – udał skromność, ale i tak dużo to mówiło. Wiedział nie tylko kim on jest, ale także wszystko inne – Powiedz mi, czy musisz zdać Jackowi raport z naszej rozmowy?
- Tak, będę musiała.
- Napisz mu, że wpierw udawałem miłego i wymieniliśmy uprzejmości. Udawałem, że zainteresowałem się tym testem. Po przejrzeniu go zacząłem z ciebie szydzić. Powiedz, że wyśmiałem twój akcent lub buty, obojętne. Dasz radę coś wymyślić. Jednakże podczas szyderstw coś mi się wymsknęło. Rzuciłem ci wyzwanie, będąc jednak pewnym, że ci się nie powiedzie. Powiedziałem ci, że nie dasz nawet rady odszukać samochodu Raspaila. Wiesz kto to. Odeszłaś stąd szybko, wściekła.
- Jasne, ale o co chodzi z tym samochodem?
- Nie musisz wiedzieć. Wybacz mi, ale im mniej będziesz wiedziała o moich zamiarach, tym łatwiej będzie ci udawać. Napisz, że powiedziałem ci jedynie tyle. Powiem ci jednak więcej, czyli o jaki samochód mi chodzi. Raspail kolekcjonował samochody. Ten o który nam chodzi to taki, który będzie w wynajętym magazynie Split City. Znajdziesz je przez notariusza i tylko tak. Tyle ci wystarczy. Tam w tym aucie… - zrobił pauzę i znów można było u niego zobaczyć złośliwy błysk - …znajdziesz coś interesującego. To coś sprawi właśnie, że góra sama wyśle cię do mnie. Wtedy omówimy następny krok i będziemy mieli czas na rozmowę prywatną. Dałem ci więcej informacji niż oficjalnie masz, więc na wszelki wypadek namierz to auto dopiero pojutrze. Dopiero wtedy się zobaczymy. Rozumiesz?
- Zrobię wszystko jak Pan powiedział – gra była warta tego, żeby pozostać w ciemności. Nie musiała wiedzieć wszystkiego. Ważne były obietnice. Że te lata zostaną wynagrodzone i że zobaczą się pojutrze. Motywacje do działania miała. Dostanie się tutaj to dopiero był krok pierwszy. Resztę przejdą razem.
- Dobrze, a teraz powinnaś iść. Przykro mi. Ale wiedz, że naprawdę jestem szczęśliwy, że cię zobaczyłem. Rozkwitłaś piękniej niż śmiałem przypuszczać.
- Dziękuję – uśmiechnęła się, ale smutno – Pojutrze?
- Pojutrze, zobaczysz.
- W porównaniu z 8 latami, 2 dni to nic.
- Prawda. Wychodząc, udawaj rozczarowaną.
Trochę była, tak krótko się widzieli. Ale to nie czas na to. Trzeba działać. Działać! To nie zabawa. Jeśli choćby zaczną podejrzewać kim ona jest, gra będzie skończona i konsekwencje będą dla nich katastrofalne.
Clarice zaczęła więc grać. Przygnębiona wzięła kwestionariusz i zaczęła odchodzić. Jednak ani ona, ani dr Lecter nie przewidzieli tego, co się wydarzyło przy celi Miggsa.
Miggs coś do niej powiedział. Starling nie dosłyszała i bez zastanowienia zerknęła w jego stronę. I wtedy coś trysnęło jej na twarz. Coś ciepłego. Skrzywiła się obrzydzona, gdy zorientowała się, że to sperma. Starła to jak najszybciej, słysząc w tle szaleńczy śmiech Miggsa. Ledwo się dało w tym dosłyszeć ludzki śmiech, brzmiał jak hiena.
- Clarice! Clarice, wróć tutaj! – Lecter krzyknął ze swojej celi. Wszystko widział.
Kobiecie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Biegiem wróciła pod jego celę. Przycisnęła się do szkła, chcąc znaleźć się jak najbliżej. Spostrzegła, że on robi to samo. Przyciska się do szyby. I w tym momencie nienawidziła tego szkła najbardziej na świecie.
- Nie chciałem, żeby cię to spotkało. Nie znoszę takiego grubiaństwa!
Podnosił głos. Clarice nigdy nie widziała go takiego. Zawsze potrafił się opanować, a teraz był wytrącony z równowagi, po prostu wściekły, poruszony.
- To…to nic… - głos jednak się trząsł.
Dr Lecter widział, że jest zdruzgotana. Widział jak przeciska się do szyby, chcąc znaleźć się jak najbliżej. Sam teraz miał ochotę ją zniszczyć, aby ją objąć.
- On za to zapłaci – warknął – Zobaczysz, najdroższa. Nie doczeka jutro. A teraz idź. Nie powtórzy tak szybko swojego numeru, nawet jeśli jest szalony. Idź już!
Z trudem się oderwała i biegiem uciekła stamtąd. Jedno było dobre…Nie musiała udawać. Miggs już o to zadbał.

***

W szpitalu zgasły światła. Dr Lecter jednak nie zamierzał iść spać. Nocami nie sypiał. Jego czerwone punkciki w oczach lśniły jaśniej niż kiedykolwiek odkąd tu przybył. Kipiał z wściekłości przez to co się stało.
Czekał na ten moment, kiedy pielęgniarze stąd znikną. Wstał i zbliżył się do szklanej ściany swojej celi tak blisko, jak było można.
Nikt nie będzie brukał jego dziewczynki. A nawet gdyby nie była jego, taki akt jest nie do wybaczenia, czy zlekceważenia. A dr Lecter zna najlepszy sposób, aby pozbyć się tego gniewu rozsadzającego żyły i poczuć satysfakcję.
- Miiiiiggsss – prawie, że wyśpiewał to imię, choć pod koniec dało się słyszeć syk. Usłyszał jak w celi jego ofiary coś się poruszyło. To znak, że go słyszał. Dobrze… Niech słucha uważnie…

***

Clarice napisała raport tak, jak podyktował jej Lecter. Musiała jedynie dodać fragment o incydencie z Miggsem. Wymyślając dlaczego doktor zawołał ją z powrotem i czemu w ogóle posłuchała, zmyśliła, że dopiero wówczas Lecter podał jej informacje o samochodzie. Dzięki temu wszystko było spójne i Crowford nie miał żadnych zastrzeżeń co do treści. Zgodnie z przewidywaniami, pozwolił jej ruszyć tropem samochodu Raspaila.
Ponieważ ustalili, że namierzy ona auto dopiero następnego dnia, obecnie kobieta udawała że coś robi. Dzwoniła po sądach, urzędnikach i biurach mimo, iż wiedziała, że to nic nie da. Pozory jednak przede wszystkim. Jutro „oficjalnie” wpadnie na trop.
Nie miała jednak zbytnio czasu na te telefony. Grafik dnia miała pełny. Choć chyba widać było, że nie przykłada się już tak jak wcześniej. Na głowie miała inne sprawy.
Co takiego znajdzie w samochodzie Raspaila? I czemu przez to coś ma zostać wysłana do Lectera? Jak to wszystko ma doprowadzić do ucieczki, mimo że doktor przyznał, że w szpitalu panują zbyt dobre środki ostrożności wobec niego, żeby mógł się wydostać?
Cóż…jutro się dowie o co chodzi z pierwszymi dwiema zagadkami. Musi tez pamiętać, aby spytać Lectera, czy naprawdę zabił flecistę, gdy była w pokoju obok. I nie tylko o to…Miała mnóstwo pytań i on pewnie też. Jutro…jutro będą mieli czas.
Odłożyła słuchawkę na aparat w korytarzu, mając na dziś dość telefonów. Chciała już następny dzień. Odwracała się, aby odejść i nagle omal nie wpadła na Jacka Crowforda. Zjawił się przed nią jak z podziemi i przypatrywał się badawczo.
- Twój przyjaciel Miggs nie żyje – powiedział rzeczowo, zamiast powitania – Czy powiedziałaś mi wszystko Starling?
Widać było, że był zmęczony. Oczy miał podkrążone, a wzrok czujny i bezlitosny.
Clarice na wszelki wypadek kompletnie zamarła, aby udać szok i ukryć prawdziwe odczucia. Syrena alarmowa zabrzmiała w jej umyśle. Już coś podejrzewa?
- Jak to się stało?
- Połknął własny język. Chilton uważa, że namówił go do tego Lecter. Nocny pielęgniarz słyszał z korytarza jak Lecter coś mówi cicho do Miggsa. On sporo o nim wiedział. Podobno Miggs płakał trochę, a potem przestał i zrobił co zrobił. Powtórzę pytanie, czy powiedziałaś mi wszystko?
Starling zakryła usta dłonią. Kolejna gra aktorska. Wyszła na poruszoną, a tak naprawdę ukryła uśmiech.
- Tak, sir. W raporcie napisałam wszystko co zapamiętałam, dosłownie – zgrabnie kłamała. W chwili obecnej jedynie jedna osoba zdołałaby przejrzeć jej łgarstwa.
- Nie pominęłaś czegoś osobistego? Czegoś o czym sądziłaś, że wolałbym nie usłyszeć? Coś wspominał o mnie?
O więc o to chodziło. Nie podejrzewał kim jest, a że coś chlapnęła o nim. Poczuła ulgę.
- Nie, nic nie przychodzi mi do głowy. Spytał tylko czy jest Pan zajęty i tyle. Więcej interesował się Willem Grahamem, ale wykręcałam się, mówiąc że go nie znam. Nie znam Pana spraw osobistych, więc nie mogłam mu nic powiedzieć. A nawet jeśli, nie dyskutowałabym z nim. Nie wierzy mi Pan?
- Nie, wierzę ci. Wybacz, że naciskałem. I nie przejmuj się tym. Lecter zrobił to dla rozrywki, wie że nic nie możemy mu zrobić.
Podyskutowali jeszcze chwilę o tropach, które sprawdziła, aby potem Jack w końcu zostawił ją samą w holu.
Clarice nie musiała już tłumić, ani chować uśmiechu. Podziw napełnił ją całą, tak samo jak wdzięczność. W głowie rozbrzmiały jej jego wczorajsze słowa.
Nie doczeka jutra.
Dotrzymał słowa w tej kwestii, nie ma co…
„Nie do wiary” – pomyślała sobie – „Znajdował się w zamknięciu, dzieliły ich dwie cele, a on zdołał samymi słowami skłonić go do samobójstwa. Niewiarygodne…Nawet w więzieniu jest niebezpieczny. Pan Crowford chyba sam się oszukuje myśląc, że doktor zrobił to dla zabawy. Zrobił to, bo inaczej nie potrafił. Miggs popełnił w jego oczach grzech śmiertelny, za który należała się kara”
Do końca dnia przyłapywała się na krótkim śmiechu, gdy przypominała sobie co dr Lecter zrobił, aby „chronić jej cześć”.

***

- A nie mówiłem, Clarice?
- Ani przez moment nie miałam wątpliwości, doktorze.
Kolejna obietnica spełniona. Minęły dwa dni, a ona…znów była pod jego celą.
Dzisiejszego ranka Clarice ruszyła już tropem, jaki doktor rzucił jej naprawdę i skontaktowała się z notariuszem. Od niego rzeczywiście dowiedziała się o magazynach i od razu umówiła się na wizytę. Na taką sprawę na szczęście nie potrzeba było nakazu.
Była straszna ulewa, a drzwi się zacięły i nie chciały się podnieść, ale kobieta jakoś dostała się do środka na upartego. W środku znalazła mnóstwo rupieci, pajęczyn i myszy. Cała siła jej woli próbowała odsunąć od siebie ich popiskiwania i skupiła się na poszukiwaniu samochodu.
Znalazła go na tyłach i od razu próbowała dostać się do środka. Drzwi otworzyły się tylko z tyłu. Znalazła tam parę dziwactw. Album z kartkami walentynkowymi, manekina w smokingu…i ludzką głowę w słoju.
Pamiętała jak odsłoniła chustę, która ukrywała coś na szczycie manekina i przeczuwała już co zobaczy. Zagadka się rozwiązała.
Natychmiast zaczęto przesłuchiwać Lectera w sprawie odkrytych zwłok (a właściwie ich części), lecz do nikogo nie odezwał się nawet słowem. W geście desperacji…rozkazano go przepytać Clarice. Kobiecie chciała się śmiać z tego jak te durnie łatwo dają sobą manipulować.
I tak znalazła się tutaj. Była przemoczona, ale nie było jej zimno. Siedziała na ziemi, dość blisko szklanej ściany. Wiedziała, że on siedzi gdzieś tam w ciemności. Czuła jego spojrzenie tak samo jak przejmująca pustkę w celi Miggsa.
- To co, moja droga? – zapytał – Najpierw uzgodnimy następny krok, czy porozmawiamy?
- Z jednej strony powinniśmy zacząć od obowiązku, ale oboje wiemy, że ciekawość nas zżera i chcemy zadać pytania – umilkła na moment i aż podskoczyła, gdy szuflada po jej prawej wysunęła się na jej stronę. Nie usłyszała, jak się poruszył. W szufladzie był ręcznik. Z wdzięcznością go wzięła i wytarła mokre włosy – Dziękuję.
- Skaleczyłaś się gdzieś?
Nie zdziwiła się. Pamiętała czego się nauczyła podczas ich pierwszego spotkania.
- Tak, dziś na basenie. Nadal czuć zapach krwi? – spytała jak gdyby nic.
- Trochę. Ja czuję… A wracając do tematu to sądzę, że napracowaliśmy się i czekaliśmy wystarczająco. Najpierw rozmowa. Może powrócimy do naszej starej gry, co ty na to?
- Qui pro quo? – uśmiechnęła się. Jak za starych czasów, gdy przesiadywali w jego gabinecie. Szkoda, że ono już nie istniało, było jak jej drugi dom. Ale nawet tutaj, wiedząc, że jest obok mogła przypomnieć sobie atmosferę tamtych dni. Dzięki temu tęsknota była bardziej znośna. Trzeba patrzeć w przyszłość – Z przyjemnością.
- Kto zacznie? – chyba również siedział na podłodze, bo słyszała go na swoim poziomie.
- Wydaje mi się, że teraz Pana kolej.
- A więc dobrze…Jak się czułaś w tym magazynie?
- Widzę, że zaczyna Pan delikatnie.  Na początku czułam dużą ciekawość. Chciałam dowiedzieć się co znajdę w samochodzie. Kiedy zdejmowałam chustę ze słoja wiedziałam co zobaczę i na chwilę ogarnął mnie strach. Ręka mi drgnęła, przyznaję była przestraszona, ale kiedy zobaczyłam tę głowę w słoju…ogarnęła mnie wesołość.
Nie widziała jego reakcji, ale czuła przez skórę, że się uśmiecha w ten swój enigmatyczny sposób. Chciała to zobaczyć. Ciekawe kiedy zapalą tu światła? Teraz jedyne światło stanowił postawiony w korytarzu wyciszony telewizor.
- Twoja kolej, Clarice.
- Dobra…Jak Pan zabił Miggsa?
Usłyszała jego cichy, stłumiony śmiech.
- Nie owijasz w bawełnę , jak zwykle. Przypomnę ci, że on się sam zabił – spojrzała na niego spod łba, co wywołało kolejny chichot – No dobrze, powiedziałem mu rzeczy, które tobie nic nie powiedzą, a dla niego znaczyły dużo. Wbiłem igły w jego najczulsze punkty. A potem sam już połknął ten swój nikczemny jęzor. Zabawna zbieżność, zgadzasz się?
- Hmm…tak.
- Zaskakujesz mnie, moja droga. Odkąd nasze ścieżki znów się zetknęły, pokazujesz mi więcej swoich…nazwijmy to ciemnych stron niż kiedykolwiek wcześniej.
- Przestałam z nimi walczyć – wyznała szczerze – Nie podoba się Panu ta zmiana?
- Wręcz przeciwnie. Fascynuje mnie…i to bardzo.
W tym momencie zapaliły się światła i Clarice musiała pomrugać, aby przyzwyczaić się do ostrego oświetlenia. Teraz oboje mogli obserwować swoje reakcje, bo kobieta nie miała wątpliwości, że doktor przez cały ten czas doskonale ją widział.
- Moja kolej, Clarice. Nawiązując do tej ciemny strony…Jak zareagowałaś, gdy dowiedziałaś się kim jestem? Jak się czułaś?
Zmarkotniała, gdy przypomniała sobie jak niewiele brakowało, aby sama mogła się tego od niego dowiedzieć, bo zrozumiała jego wskazówki. Niestety, spóźniła się…
- Zrozumiałam, jeszcze zanim zobaczyłam moment aresztowania – wyznała. Chyba nie tego się spodziewał, bo wyczuła w nim zdumienie. Wyczuła, bo zobaczyć się raczej nie dało – W tym dniu wszystkie pańskie wskazówki ułożyły się w całość. Gdy przestałam uciekać. Pobiegłam do gabinetu chcąc Pana o to zapytać, czy to prawda. Sama nie wiedziałam wtedy co czułam. Chciałam odwlec moment zmierzenia się z emocjami, aż upewnię się czy to prawda. Ale…wie Pan co zobaczyłam. Złamałam się wtedy kompletnie, choć wstyd to przyznać. Nie pamiętam nawet co robiłam przez resztę dnia i nocy. Chyba włóczyłam się niczym duch. Znaleziono mnie następnego dnia na progu sierocińca nieprzytomna z głodu i gorączki. Następny tydzień spędziłam w łóżku, bo nabawiłam się grypy przez te spacery.
Lecter także zmarkotniał. Chyba z frustracji jak niewiele im brakowało. Gdyby nie to aresztowanie…Byli tak blisko!
- Wpadłaś w ten stan przez sam fakt aresztowania, a nie przez to kim jestem? – nie musiał pytać, ale wolał to usłyszeć. Chciał znów przeprosić, ale tylko tym by pogorszył jej humor.
- Zgadza się – przetarła czoło. Cieszyła się, że nie wyrzuca jej słabości w tamtych chwilach. Nie mogła nic na to poradzić – Moja kolej?
- Tak, pytaj najdroższa – specjalnie użył jej ulubionego zwrotu, czym uzyskał upragniony efekt, czyli lekki uśmiech. Zwykle nie przejmował się nastrojami ludzi. Lecz, gdy poczuje wobec kogoś troskę…a takich osób było mniej niż placów dłoni.
- Wracając do Raspaila…Kiedy Pan go zabił?
Robi się coraz lepiej i lepiej, pomyślał.
- W dniu, w którym agent Graham odwiedził nas po raz pierwszy.
- Cholera – zacisnęła pięść w lekkiej frustracji – Byłam tak blisko!
- Owszem, byłaś za ścianą. Cieszę się, że się domyśliłaś – podobało mu się, że tak lekko o tym rozmawiają. Tylko tego brakowało mu w tamtych dobrych czasach i teraz to miał. Postawa Clarice budziła w nim dumę i przyjemność. Dobrze ją ocenił. Zaakceptowała potwora…tego w sobie także. Bardzo dobrze – Ale mimo iż go zabiłem nic nie straciłaś. Poznałaś go niedługo później.
Wstrzymała na sekundę oddech, gdy zrozumiała do czego on zmierza.
- No tak – sama zachichotała. Ta wymiana pytań robiła im małą huśtawkę śmiechu i nostalgii – Jadłam go, prawda?
- Tak…tamtej nocy.
Zamilkli na minutę. Ich uśmiechy nie zniknęły, lecz odrobinę się zmieniły. Wszystko przez wspomnienie ich ostatniej nocy. Starling aż zrobiło się gorąco. Och, minęło tak dużo czasu odkąd…tęskniła za nim choć był tuż obok. Gdyby to cholerne szkło zniknęło mogliby…
- Znów moje pytanie – powiedział dr Lecter, nie chcąc się bardziej zagłębiać w te wspomnienia. Inaczej myśl, że Clarice jest tak blisko, a nie może jej dotknąć stałaby się nie do zniesienia – Co popchnęło cię do działania, gdy wyleczyłaś się z grypy? Jak pogodziłaś z tym kim jestem…i tym kim ty jesteś?
- Dzięki Panu – nie kłamała, wyczuł to. Postukała się w skroń, aby zrozumiał.
- Och? – uniósł brew, zaintrygowany.
- Moje uczucia…trochę wtedy mnie przygniotły. Ale Pan był w mojej głowie, aby mi pomóc. Jakkolwiek głupio to nie zabrzmi.
- Nie… - zaprzeczył powoli głową – Ja to rozumiem. Rozmawiałem z tobą nieraz w ten sam sposób, w jaki ty rozmawiałaś ze mną przez ostatnie lata.
Tylko oni potrafili się chyba w tym zrozumieć.
- Teraz ja pytam – oznajmiła – Miggs…on nie jest pierwszą osobą, którą zabił Pan za to, że potraktowała mnie…nieładnie.
- Tak – odparł krótko. To ukontentowanie nie schodziło mu z twarzy.
- To Pan zabił siostrę Teresę, prawda? – rzuciła prosto z mostu.
- Owszem – chyba nie zamierzał się nad tym rozwodzić, skoro i tak się domyśliła.
- Gdzie jest jej ciało?
- Niedaleko sierocińca, na cmentarzu – zaśmiał się cicho, widząc jej minę – Wrzuciłem jej ciało do pustego grobu i przykryłem lekko ziemią. Następnego dnia pewnie kogoś na niej pochowali. Nigdy jej nie znajdą, chyba, że zrobią ekshumację właściciela grobu.
- Wiem jak by to zabrzmiało dla kogoś innego, ale… dziękuję – naprawdę była wdzięczna, co w dziwny sposób go poruszyło. Nigdy nie czuł czegoś takiego, ale nie było to niekomfortowe.
- Przyjemność po mojej stronie, Clarice. Z mojej ręki zginąłby każdy, kto byłby dla ciebie choć trochę nieuprzejmy.
Tą chwilę zniszczył im jakiś dźwięk. Clarice spojrzała w bok i zobaczyła, że to Barney wychyla się przez drzwi i patrzy na nią, zadając nieme pytanie. Kobieta dała mu znać ruchem ręki, żeby poszedł, bo to jeszcze trochę potrwa.
- Zaczynają się niecierpliwić – powiedziała z irytacją, gdy już zniknął.
- Najwidoczniej – Lecter także nie wydawał się zachwycony – Przenieśmy resztę pytań na następny raz. Przejdźmy do planu działań.
- W porządku. Słucham – oboje spoważnieli momentalnie. Trzeba wracać do omawiania planu i następnych kroków.
- Najpierw powiem ci coś co powinnaś wiedzieć, a potem co z tych wszystkich informacji podasz dalej. Zaczniemy od tej głowy. Nie znam jego nazwiska, ale wiem, że nazywał się Klaus.
Opowiedział jej wtedy jak Klaus i Raspail zostali kochankami i jak zazdrosny były facet flecisty zabił go i doprowadził do tego stanu. Nie ominął też tego co Raspail zrobił z głową, czyli siedział z nią właśnie w tym wozie i razem przeglądali kartki w albumie.
- Pokazał mi tę głowę podczas terapii. Oraz…przedstawił mi sprawcę jego stanu. Darzył mnie takim zaufaniem, że nie wahał się mówić mi wszystkiego.
- To Buffalo Bill zabił Klausa? Raspail był z nim, tak go Pan poznał.
- Brawo Clarice. Nie tylko twoja uroda rozkwitła, ale talent również. Zgadza się, ale proszę nie mówmy na niego Buffalo Bill. To idiotycznie brzmiący pseudonim, jak zwykle. Mówmy Billy.
- Dobrze.
- Więc Raspail ględził mi o nich dwóch bez przerwy. Miał tendencję to ciągłego powtarzania już powiedzianych rzeczy. Właśnie od niego dowiedziałem się o Billym praktycznie wszystkiego, jeszcze zanim go spotkałem. Wynudził mnie na śmierć. Cud, że tak długo z nim wytrzymałem zanim go w końcu zabiłem.
- Skąd Pan wie, że to ta sama osoba zabija kobiety teraz?
- Zaufaj mi w tej kwestii. W każdym razie z tych informacji podaj Jackowi jedynie to, że ten Klaus był marynarzem i kochankiem Raspaila. Zginął przez zazdrość jego byłego i tyle. Koniec, nie mów, że wiesz, że to nasz Billy.
- Tak jest – kiwnęła głową na znak, że zrozumiała.
- Następnie oficjalnie, sam poruszyłem temat Billego sugerując, że wiem coś o nim. Wymieniliśmy informacje. Powiedz o Qui pro quo. Dałem ci pewne informacje w zamian za szczegół z twojego życia. Może być pytanie o najgorsze wspomnienie, klasyk. I tak znam odpowiedź.
- Jakie informacje za to otrzymałam?
- Powiedz mu, że powiedziałem, że Billy niedługo zacznie skalpować ofiary i że ma piętrowy dom.
Zdziwiła się, ale nie pytała skąd to wie. Z jakiegoś powodu nie zamierzał podać jej jego tożsamości już teraz.
- Na koniec rozmowy doszliśmy do punktu, gdzie zaproponowałem swoją pomoc. W zamian za …okno.
- Okno? – zaświeciły jej oczy, gdy zrozumiała.
- Tak. W zamian za informacje o Billym wynegocjujemy dla mnie przeniesienie. Jak mówiłem, stąd nie uda mi się uciec, ale więzienie federalne to co innego. Tam nie są przyzwyczajeni do więźniów mojego rodzaju. Tam już coś wymyślę. I o załatwienie widzeń będzie prościej.
„A mój klucz z łatwością otworzy zwykłe kajdanki”
- Myśli Pan, że przez te informacje Crowford podejmie negocjacje? – spytała sceptycznie.
- Nie, Jacky mnie nienawidzi i zrobi wszystko by ograniczyć moją pomoc co do minimum, choćby to miało oznaczać kolejne ofiary. I tutaj ty wkroczysz. Jack przechodzi teraz przez ciężki okres, uczepi się ciebie jak rzep psiego ogona, zobaczysz. Widzi talent i nie omieszka go wykorzystać. Nie wypuści cię w nadziei, że pomożesz. Poza tym będziesz jego jedyną możliwością rozmowy ze mną, bo tylko z tobą zamieniam jakieś słowa. Zaangażuje cię w śledztwo pełną parą.
- Jak mogę go przekonać?
- Łatwo nie pójdzie. Ale zrobisz tak…próżno mieć nadzieję, że będziesz uczestniczyć w sekcji ofiary Billego…choć wszystko możliwe, lecz jeśli nie to spróbuj sugestią. Zrób coś, żeby zajrzeli do gardeł.
- Gardeł?
- Tak. Kiedy oglądałem słój lata temu widziałem, że Billy coś włożył Klausowi do gardła. Nie mam wątpliwości, że zrobił to specjalnie i teraz swoim ofiarom robi to samo. Jeśli zajrzą do gardeł Klausa i ofiar…Zrozumieją kto zabił naszą głowę w słoju oraz to, że wiem kim jest morderca. Nie będą już mieli wyboru. Pewnie zaczną od gróźb, ale wiedzą, że nie mogą mi już zaszkodzić, mam zbyt fatalną sytuację. Negocjacje ze mną będą ich ostatnią deską ratunku, ostatnim aktem desperacji, żeby go złapać, a wierz mi, moja droga, sami tego nie zrobią. I to ty zostaniesz ich posłańcem. Zadbam o to, nie będę z nikim rozmawiać poza tobą.
- Rozumiem… - podniosła nieco wzrok – A pro po kar…gdzie rysunki i książki?
Cela była ogołocona. Nie było nawet sedesu.
- Mała kara za Miggsa. Skromne tortury Chiltona. To wszystko co może mi zrobić, choć mnie to nie boli.
- Przepraszam, to przeze mnie – widocznie skruszała.
- W niczym nie zawiniłaś, a on dostał na co zasłużył.
Wstali oboje z podłogi, wiedząc, że ich czas znowu się kończy. Clarice odłożyła ręcznik do szuflady i spytała.
- Nie będą podejrzliwi, że jedynie ze mną Pan rozmawia?
- Nie, FBI jest zbyt zadufane w sobie. Nawet nie pomyślą, że coś nas łączy. Dziennikarze prędzej, ale nie oni. Jack już ci ufa.
- Jak wytłumaczę fakt, że byłam tu tak długo?
- Powiedz, że przez większość czasu się nie odzywałem i czekałaś wytrwale, aż zacznę ci odpowiadać. Nie wiem, kiedy się znowu zobaczymy. Pewnie po jakimś czasie, gdy odkryją powiązanie pomiędzy Billym i Klausem. To jak szybko to zrobią zależy od ciebie.
- Zrobię co w mojej mocy.
Zanim Clarice odeszła, dłoń drgnęła jej tak, jakby chciała dotknąć szyby, lecz wiedziała, że nie może tego zrobić, tym razem by tego nie usprawiedliwiła przed kamerami.
Doktor obserwował jak odchodzi i przysiągł sobie, że niedługo będzie wolny. Nie można tak zaniedbywać damy, a on był naprawdę pewien swego.
Podczas wymiany pytań nie musieli się pytać, czy coś się między nimi zmieniło. Wiedzieli, że nie. Wiedzieli, że…wciąż widzą tylko siebie.

***

Starling złożyła raport wedle instrukcji doktora. Jak przewidział Crowford nie palił się, aby przyjąć jego pomoc, pokazał wręcz niechęć.
Kobieta postanowiła odczekać zanim wyjdzie ze swoją sugestią. Musiała zresztą przemyśleć w jaki sposób to zrobi. Nie mogło być na pół gwizdka, zbyt nachalnie czy podejrzliwie. Jednak okazało się, że okazja znów przyszła sama.
Po trzech dniach szła z Ardelią na wykład, gdy Jack ponownie zagrodził jej drogę jak wtedy, przy aparacie telefonicznym.
- Zbieraj się Starling. Jedziesz ze mną w teren.
Zdążyła jedynie pokiwać głową nim oddalił się szybkim krokiem. Wymieniły z Ardelią zaskoczone spojrzenia.
- Powodzenia, Starling. Nie daj się staremu!
- Dzięki – pomachały sobie na pożegnanie.
Kobieta, takim samym jak jej szef, szybkim krokiem ruszyła stronę wyjścia na parking. Rzuciła tęskne spojrzenie w stronę swojego Mustanga. Cudeńka, które udało jej się kupić kilka lat temu. Był jej małą dumą. Niestety musiała go minąć i pójść w stronę służbowego auta Crowforda. Stał przy nim, oparty o drzwi.
Zaangażuje cię w śledztwo pełną parą.
To dziwne, że bardziej przerażało ją to, że dr Lecter zawsze miał rację i perfekcyjnie wszystko przewidywał niż to, do czego był zdolny.
- Gdzie jedziemy, panie Crowford? – spytała natychmiast, gdy do niego dołączyła.
Mężczyzna wskazał jej wejście do auta i dopiero, gdy ruszyli z parkingu raczył się do niej odezwać.
- Umiesz zdejmować odciski z topielca?
- Tak
- Dobrze, wyłowiono nową ofiarę Buffalo Billa. Ten sam schemat, wycięta skóra, obciążona i zatopiona. To bez wątpienia on. Jedziemy na oględziny zwłok.
Gdyby Clarice wierzyła w Boga, mogłaby przysiąc, że niebiosa same chcą, żeby dr Lecter był wolny i robią wszystko, aby jej pomóc go wyciągnąć. Choć w gruncie rzeczy to może oni byli tacy głupi, że tańczą, jak jej ukochany im zagra.
Będzie miała okazję zajrzeć do gardła. I dobrze, to będzie kolejny krok, aby wydostać doktora od Chiltona i przenieść go do normalnego więzienia.

***

Posprzątanie celi Lectera zawsze stanowiło dużo zachodu. Trzeba było zagrozić bronią, skuć, nałożyć maskę, założyć kaftan bezpieczeństwo, a na koniec przywiązać do wózka, aby można było w miarę bezpiecznie zabrać go z celi. I jeszcze zachować przy tym największą ostrożność. Aby o tym nie zapomnieć, Barney codziennie wyświetlał sobie obraz twarzy pielęgniarki, którą doktor oszpecił samymi zębami. Ani on, ani jego pomocnicy nie chcieli tak skończyć.
Doktor zawsze jakoś zabijał czas, gdy czekał na posprzątanie celi. Związany mógł jedynie wędrować myślami. Chyba, że wolał się od niech oderwać i wówczas po prostu liczył minuty. I dziś…
…coś się nie zgadzało.
Sprzątacze zwykle wykonywali swoją pracę rutynowo przez co trwała zawsze mniej więcej tyle samo czasu. A dzisiaj jakoś zaczęło się przedłużać. Pewnie sądzili, że nie zauważy tych trzech minut, ale on wiedział, że robią coś więcej.
Gdy w końcu przyszedł pielęgniarz i zawiózł go wózkiem do celi okazało się, że nie mylił się. Na środku celi stał Chilton.
- Witaj Hannibal – był zirytowany i chciał ten zły humor wyładować tutaj – Wpadłem cię odwiedzić.
Doktor nie odpowiedział. Ignorował jego obecność, kiedy wwieziono go do środka i zostawiono samego z tym głupcem.
Zobaczył, że na jego łóżku Chilton położył jego rysunki. Raczej nie przyniósł ich tu, aby mu je zwrócić. A zresztą… i tak nie powie nic co by było warte uwagi.
- Słyszałem Hannibal, że ostatnio stałeś się bardzo rozmowny. Agentka Starling owinęła cię sobie wokół palca, co?
Żadnej reakcji. Szkoda nawet powietrza na tego idiotę. Naprawdę myśli, że go tym sprowokuje? Bez szans.
- No…to o czym tam z nią rozmawiałeś? Powiedz, a wszystkie książki, rysunki i sedes wrócą na swoje miejsce.
Przez parę minut tego typu pytania się powtarzały, Chilton próbował wyciągnąć od niego tematy ich rozmów, lecz Lecter nie zaszczycił go nawet spojrzeniem.
- Nic nie powiesz, tak? Mam prawo wiedzieć o czym ona rozmawia z moim pacjentem! – zmienił ton, przyjmując inną strategię. Napuszył się niczym paw i rzekł z wyższością – Podoba ci się, że ta ładna cizia tu przychodzi? Wspominasz dawne czasy?
Przeliczył się, jeśli spodziewał się reakcji. Lecter nawet nie drgnął.
- Patrzenie ci wystarcza, co? Nie masz wyjścia, w końcu już nigdy nie będziesz macał jędrnych nastolatek jak kiedyś.
Dalej nic. Równie dobrze mógł być dla Lectera niewidzialny.
- Pochwalam twój gust. Ona naprawdę jest wspaniała, choć niedostępna przyznaję. I tak jestem bliżej niej niż ty – denerwował się coraz bardziej przez brak reakcji. Wyjął więc swojego asa z rękawa i wziął do ręki jeden z rysunków, ten który przedstawiał dziewczynę odwróconą tyłem, aby nie było widać twarzy. Prawie że przycisnął papier do jego twarzy – Zatęskniłeś za rżnięciem licealistek? Dlatego płaszczysz się przed tą ślicznotką? Taki z ciebie dziwkarz, no…Przyznaj się!
Nic z tego. Dr Lecter myślał już tylko o jednym.
„Zdejmij mi maskę od przodu, no spróbuj. Zdejmij” Och, wtenczas mógłby z łatwością rozszarpać mu dłoń. Niestety, nic z tego.
Chilton siny z wściekłości nie wytrzymał.
- Jak chcesz Hannibal! Dawaj jej się dalej prowadzić za fiuta – zdecydowanym ruchem podarł rysunek na pół i rzucił na podłogę – I tak się dowiem o czym mówicie, z twoją pomocą, czy bez niej.
Wziął pakiet całych rysunków i opuścił celę. Zaczęła się jak zwykle długa rutyna uwalniania go z więzów, oczywiście trzymając więźnia na muszce.
Kiedy już został sam, dr Lecter zaczął przechadzać się w kółko po celi, miało to na celu zakamuflowanie tego, że przeszukuje całą przestrzeń swoimi iskrzącymi czerwienią oczami. Chilton nie zauważył tego szkarłatu przez to, że najlepiej widać go po ciemku, a włączono wszystkie światła na czas tej pogawędki.
Lecter szukał wytłumaczenia na przedłużenie dzisiejszego sprzątania. Był pewien, że gdzieś to jest, a ostatnie słowa Chiltona (jedyne jakie miały jakiś sens) go w tym upewniły.
Dopiero gdy usiadł na ziemi, zdołał to dostrzec, choć z małym trudem. To było małe urządzonko, przymocowane od spodu do jego krzesła. Skrzętnie ukryte, ale pod odpowiednim kątem dało się dostrzec.
Chilton założył mu podsłuch.
To bardzo utrudniało sprawę. Jak miał się teraz komunikować z Clarice, kiedy tu wróci? Odpowiedź nasunęło mu się od razu. Będzie jedynie musiał być ostrożny i w miarę szybko ją ostrzec. Nie mogą sobie pozwolić na błędy.

***

Oględziny się zakończyły. Pod maską powagi Clarice triumfowała. Zebrała pochwały za to, że w gardle ofiary znalazła kokon owada. Musiała udać, że ze skromnością je przyjmuje choć przecież wiedziała wtedy, że coś znajdzie. Nie czas był na wstyd, a zresztą…zasługi tutaj jej nie obchodziły. To był środek do celu.
Wychodzili właśnie z Crowfordem, gdy za drzwiami natknęli się na kogoś. Mężczyzna miał wygoloną czaszkę i dobrze się trzymał jak na 40 lat, mógłby być uznany za przystojnego nawet, gdyby nie ten wyniosły, pełen kpiny wzrok.
- Wozisz ze sobą na oględziny panienki, Crowford? – wyrzucił szydersko, choć sam nie ukrywał lubieżnego spojrzenia.
Clarice spięła się cała. Rwała się, żeby dogadać temu pyszałkowi, ale Jack jej nie pozwolił. Westchnął przeciągle ze zmęczenia.
- Starling, poznaj proszę Paula Krendlera. Jeden z zastępców prokuratora generalnego, z Departamentu Sprawiedliwości.
„O kurwa go mać”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz