To
wpatrywanie się w siebie trwało dobrą minutę. Clarice, która w końcu została
pozbawiona hamulców, próbowała powstrzymać łzy. Starła ich początki dłonią, ale
doktor uniósł rękę, aby ją powstrzymać.
- Nie musisz,
Clarice. Łzy w tym miejscu, zwłaszcza przed moją celą, to nic niezwykłego.
Kobieta
uśmiechnęła się nieznacznie.
- Każdego
odwiedzającego doprowadza Pan do łez?
- Większość –
odwzajemnił uśmiech – Właściwie, jeszcze minutka i pobijesz rekord najdłuższej
wizyty. Nikt tu długo nie przebywa.
Jak na
potwierdzenie jego słów, zanim Starling zdążyła odpowiedzieć, z pomieszczenia
na końcu korytarza wyszedł Barney. Zmierzał zdecydowanym, lecz nieco rutynowym
krokiem. Wiedząc, ile mniej więcej trwają te wizyty i jak się najczęściej
kończą, przyszedł odebrać Starling i szybko zabrać stamtąd, zanim Lecter wbije
kolejną szpilkę w serce. Łzy w oczach kobiety go nie zdziwiły, a utwierdziły,
że wszystko potoczyło się jak zwykle, czyli doktor nie pozwolił na jakąkolwiek
rozmowę i zmaltretował słowem rozmówcę.
- Pozwoli
Pani… - zaczął, robiąc ruch, aby złożyć składane krzesło.
- Barney… -
dr Lecter przerwał pielęgniarzowi - …mógłbyś zostawić krzesło pannie Starling?
To nieuprzejme z twojej strony, że każesz kobiecie stać.
- Zostawić krzesło?
– wyglądał na zdumionego, aż zamarł.
- Tak, zostaw
je.
- No
dobrze…Po prostu nikt nigdy…tak długo nie… - krzywo się tłumacząc przed
kobietę, zaniechał swoich działań i zostawił krzesło w spokoju. Odszedł,
wysyłając po drodze kolejne krótkie, zdziwione zerknięcia.
Clarice
usiadła, maskując już z przyzwyczajenia
wesołość spowodowaną reakcją pielęgniarza.
- A teraz
Clarice… - zaczął Lecter, ponownie skupiając się na niej – Nie mamy niestety
całego czasu na świecie, więc śpieszmy się. Opowiedz mi szybko co się z tobą
działo i jak się tu dostałaś.
Zgodnie z
poleceniem zaczęła opowiadać w skrócie co robiła od dnia jego aresztowania.
Trochę dłużej tłumaczyła natomiast jak jej się udało tu dostać. Widziała z
każdym słowem jak doktor wygląda na coraz bardziej zadowolonego.
- Chodzi o
ten kwestionariusz – wyjęła z torebki niebieską teczkę, wskazując na nią – Jack
Crowford wysłał mnie bym Pana przekonała, bym go Pan wypełnił. Jednakże… - w
tym miejscu jej ton zaczął zdradzać zwątpienie - …nie sądzę, że to o to mu
chodziło. Skoro nawet ja wiedziałam jak reaguje Pan na próby jakiekolwiek
przebadania pańskiej osoby, to Crowford także wręcz musi o tym wiedzieć. Myślę,
że wysłał mnie tu w jakimś innym celu. Ten kwestionariusz to wymówka.
- Mądra
dziewczynka. Podzielam twoją opinię. Nawet mam już pomysł – zrobił krótką pauzę
– Prześlij mi tu ten kwestionariusz.
- Ale…
- Kamera
rejestruje nasze ruchy. Dźwięk się nie nagrywa, ale widać co robimy. Skoro
wysłali cię w tym celu oficjalnie, mogą później to przejrzeć i spostrzec, że i
tak weszliśmy w rozmowę. Muszą więc zobaczyć, że przynajmniej przeglądam te
papiery. Daj mi je, udam że je czytam.
Posłusznie
Clarice położyła luźne dokumenty w szufladzie i wysłała je do celi. Doktor
wziął je i zaczął luźno przerzucać kartki. Kamery nie widziały, ale kobieta już
owszem, że oczy Lectera, mimo że patrzyły na kartki to były jakby nieobecne.
Po chwili z
powrotem odłożył papiery do szuflady i skupił się na niej.
-
Clarice…Jestem ci coś winien. Proszę, przyjmij moje najszczersze przeprosiny.
Kobieta aż
wstała, tak ją przejęły jego słowa, wraz ze spojrzeniem.
- Nie musi
Pan przepraszać! – rzekła z przekonaniem – To nie Pana wina!
- Moja. Dałem
się im złapać. Nie taką przyszłość dla nas planowałem. Zostawiłem cię samą. Nie
tego dla ciebie chciałem. Przez moje aresztowanie wybrałaś drogę, której nie
powinnaś.
- Gdybym Pana
nie poznała to i tak bym ją obrała. Nie żałuje tego, skoro mogłam tu dotrzeć –
nieświadomie przycisnęła dłonie do piersi, pokazując mu pierścień. Doktora ten
widok usatysfakcjonował.
- I tak
musiałem prosić cię o wybaczenie. Ale mogę zrobić jeszcze jedno – jego wzrok
się zmienił. Starling znów ujrzała te znajome czerwone punkciki i ich widok
napełnij ją nienazwanymi uczuciami – Przysięgam ci Clarice, że wynagrodzę ci te
wszystkie lata. Obiecuję.
Słowa te napełniły
ją nadzieją. To chciała usłyszeć, choć nie musiało być to dokładnie w tych
słowach.
- To znaczy,
że może Pan stąd uciec? – spytała z nadzieją, ale bardziej poważnym tonem – Jak
mogę pomóc Panu się stąd wydostać?
- Z
konkretnie tego miejsca nie ucieknę. Nie chcą mnie z tej celi wypuścić żywego.
Są zbyt ostrożni. Zwłaszcza Barney nie lekceważy przy mnie środków
bezpieczeństwa – powiedział, krusząc jej nadzieję. Uśmiechnął się złowieszczo,
widząc jej rozczarowanie – Spokojnie Clarice, mam już plan. Lecz potrzebuję
twojej asysty.
- Co mam
zrobić? – nie było wahania w jej głosie. Tak bardzo chciał z nią pomówić dłużej
o przeszłości, ale dziś nie było czasu.
- Nie możesz
zostać tu długo, wybacz. Musisz grać jak każdy inny odwiedzający, a i tak już
się wyróżniłaś. Pamiętaj, jeśli odkryją, że znaliśmy się przed aresztowaniem,
będzie po nas. Mój plan się nie powiedzie, jeśli dowiedzą się, że to ty jesteś
moją kochanką. Już nigdy nie pozwolili by nam się zobaczyć, nigdy by cię tu już
nie wpuścili. Nie przejmuj się jednak. Podczas drugiej wizyty nie będziemy
musieli się już martwić o czas. Nie wzbudzimy wówczas podejrzeń, niezależnie od
długości widzenia – dodał szybko, żeby jej znów nie zasmucić.
- Ale czemu
mieliby mnie wpuścić drugi raz? Jestem tu tylko z kwestionariuszem.
- Uwierz mi,
postąpisz wedle moich poleceń, a nie tylko cię tu wpuszczą, a wręcz ci każą do
mnie przyjść.
Clarice znała
jego możliwości oraz bezgranicznie mu ufała. I całym sercem chciała go stąd
wyciągnąć. Nie miała więc wątpliwości co robić. Szkoda, że dziś nie mieli czasu
pomówić, ale później będzie go w nadmiarze, już o to zadba. Mieli w tej chwili
ograniczony czas, a trzeba było działać.
- Co mam
robić? – powtórzyła, zdeterminowana.
- Wiem,
dlaczego Crowford cię tu wysłał. Ten głupi kwestionariusz to wymówka jak już
się domyśliłaś – uśmiech nie schodził mu z twarzy. To był bardzo dobry dzień – Ostatni
raz, gdy wysłano do mnie kogoś w sprawie, w którą był wmieszany Jack, była to
sprawa Czerwonego smoka, pamiętasz?
- Tak czytałam
o tym – uśmiechnęła się złośliwie – Pięknie Pan to rozegrał.
- Prawda,
poszło nieźle. Dziękuję. Odpłaciłem się pięknym za nadobne. Nie wiesz może jak
źle obecnie wygląda twarz Willa?
- Niestety
nie – powiedziała z żalem – Ale Crowford przyrównał ją do obrazu Picassa.
-
Interesujący opis – doktor wyglądał na zadowolonego – W każdym razie, obecnie
mamy podobną sytuację, racja?
- Buffalo
Bill… - oznajmiło, gdy do niej dotarło.
- Tak, nasz
Jacky ponownie jest w nieciekawej sytuacji, a tym razem nie ma swojego
protegowanego, który odwaliłby za niego robotę. Wiem, że zobaczył w tobie
talent, który ja spostrzegłem już lata temu i postanowił to wykorzystać.
- Wysłał mnie
tu, aby dostać jakieś informacje. Miał nadzieję, że coś się Panu wymsknie o tym
nowym mordercy.
Wspaniale
nadążała za jego tokiem rozumowania.
- Tak i
właśnie to wykorzystamy. Jack Crowford i Buffalo Bill będą „kluczami” do tej
celi. To my wykorzystamy ich.
- Ale… - nie
rozumiała jeszcze jednej rzeczy - …ile informacji Pan o nim posiada?
Jego mina ją
zaskoczyła. Uśmiech się poszerzył, a czerwone punkciki nabrały mocy. Serce
Starling zaczęło bić szybciej, kiedy zrozumiała jak duże szanse powodzenia mógł
mieć jego plan.
- Pan wie kim
on jest – nie pytała, była pewna. Jego postawa mówiła wszystko.
- Poznałem go
kiedyś, przyznaję – udał skromność, ale i tak dużo to mówiło. Wiedział nie
tylko kim on jest, ale także wszystko inne – Powiedz mi, czy musisz zdać
Jackowi raport z naszej rozmowy?
- Tak, będę
musiała.
- Napisz mu,
że wpierw udawałem miłego i wymieniliśmy uprzejmości. Udawałem, że
zainteresowałem się tym testem. Po przejrzeniu go zacząłem z ciebie szydzić.
Powiedz, że wyśmiałem twój akcent lub buty, obojętne. Dasz radę coś wymyślić.
Jednakże podczas szyderstw coś mi się wymsknęło. Rzuciłem ci wyzwanie, będąc
jednak pewnym, że ci się nie powiedzie. Powiedziałem ci, że nie dasz nawet rady
odszukać samochodu Raspaila. Wiesz kto to. Odeszłaś stąd szybko, wściekła.
- Jasne, ale
o co chodzi z tym samochodem?
- Nie musisz
wiedzieć. Wybacz mi, ale im mniej będziesz wiedziała o moich zamiarach, tym
łatwiej będzie ci udawać. Napisz, że powiedziałem ci jedynie tyle. Powiem ci
jednak więcej, czyli o jaki samochód mi chodzi. Raspail kolekcjonował samochody.
Ten o który nam chodzi to taki, który będzie w wynajętym magazynie Split City.
Znajdziesz je przez notariusza i tylko tak. Tyle ci wystarczy. Tam w tym aucie…
- zrobił pauzę i znów można było u niego zobaczyć złośliwy błysk - …znajdziesz
coś interesującego. To coś sprawi właśnie, że góra sama wyśle cię do mnie.
Wtedy omówimy następny krok i będziemy mieli czas na rozmowę prywatną. Dałem ci
więcej informacji niż oficjalnie masz, więc na wszelki wypadek namierz to auto
dopiero pojutrze. Dopiero wtedy się zobaczymy. Rozumiesz?
- Zrobię
wszystko jak Pan powiedział – gra była warta tego, żeby pozostać w ciemności.
Nie musiała wiedzieć wszystkiego. Ważne były obietnice. Że te lata zostaną
wynagrodzone i że zobaczą się pojutrze. Motywacje do działania miała. Dostanie
się tutaj to dopiero był krok pierwszy. Resztę przejdą razem.
- Dobrze, a teraz
powinnaś iść. Przykro mi. Ale wiedz, że naprawdę jestem szczęśliwy, że cię
zobaczyłem. Rozkwitłaś piękniej niż śmiałem przypuszczać.
- Dziękuję –
uśmiechnęła się, ale smutno – Pojutrze?
- Pojutrze,
zobaczysz.
- W
porównaniu z 8 latami, 2 dni to nic.
- Prawda. Wychodząc,
udawaj rozczarowaną.
Trochę była,
tak krótko się widzieli. Ale to nie czas na to. Trzeba działać. Działać! To nie
zabawa. Jeśli choćby zaczną podejrzewać kim ona jest, gra będzie skończona i
konsekwencje będą dla nich katastrofalne.
Clarice
zaczęła więc grać. Przygnębiona wzięła kwestionariusz i zaczęła odchodzić.
Jednak ani ona, ani dr Lecter nie przewidzieli tego, co się wydarzyło przy celi
Miggsa.
Miggs coś do
niej powiedział. Starling nie dosłyszała i bez zastanowienia zerknęła w jego
stronę. I wtedy coś trysnęło jej na twarz. Coś ciepłego. Skrzywiła się
obrzydzona, gdy zorientowała się, że to sperma. Starła to jak najszybciej,
słysząc w tle szaleńczy śmiech Miggsa. Ledwo się dało w tym dosłyszeć ludzki
śmiech, brzmiał jak hiena.
- Clarice!
Clarice, wróć tutaj! – Lecter krzyknął ze swojej celi. Wszystko widział.
Kobiecie nie
trzeba było dwa razy powtarzać. Biegiem wróciła pod jego celę. Przycisnęła się
do szkła, chcąc znaleźć się jak najbliżej. Spostrzegła, że on robi to samo.
Przyciska się do szyby. I w tym momencie nienawidziła tego szkła najbardziej na
świecie.
- Nie
chciałem, żeby cię to spotkało. Nie znoszę takiego grubiaństwa!
Podnosił
głos. Clarice nigdy nie widziała go takiego. Zawsze potrafił się opanować, a
teraz był wytrącony z równowagi, po prostu wściekły, poruszony.
- To…to nic…
- głos jednak się trząsł.
Dr Lecter
widział, że jest zdruzgotana. Widział jak przeciska się do szyby, chcąc znaleźć
się jak najbliżej. Sam teraz miał ochotę ją zniszczyć, aby ją objąć.
- On za to
zapłaci – warknął – Zobaczysz, najdroższa. Nie doczeka jutro. A teraz idź. Nie
powtórzy tak szybko swojego numeru, nawet jeśli jest szalony. Idź już!
Z trudem się
oderwała i biegiem uciekła stamtąd. Jedno było dobre…Nie musiała udawać. Miggs
już o to zadbał.
***
W szpitalu
zgasły światła. Dr Lecter jednak nie zamierzał iść spać. Nocami nie sypiał.
Jego czerwone punkciki w oczach lśniły jaśniej niż kiedykolwiek odkąd tu
przybył. Kipiał z wściekłości przez to co się stało.
Czekał na ten
moment, kiedy pielęgniarze stąd znikną. Wstał i zbliżył się do szklanej ściany
swojej celi tak blisko, jak było można.
Nikt nie
będzie brukał jego dziewczynki. A nawet gdyby nie była jego, taki akt jest nie
do wybaczenia, czy zlekceważenia. A dr Lecter zna najlepszy sposób, aby pozbyć
się tego gniewu rozsadzającego żyły i poczuć satysfakcję.
- Miiiiiggsss
– prawie, że wyśpiewał to imię, choć pod koniec dało się słyszeć syk. Usłyszał
jak w celi jego ofiary coś się poruszyło. To znak, że go słyszał. Dobrze… Niech
słucha uważnie…
***
Clarice
napisała raport tak, jak podyktował jej Lecter. Musiała jedynie dodać fragment
o incydencie z Miggsem. Wymyślając dlaczego doktor zawołał ją z powrotem i
czemu w ogóle posłuchała, zmyśliła, że dopiero wówczas Lecter podał jej
informacje o samochodzie. Dzięki temu wszystko było spójne i Crowford nie miał
żadnych zastrzeżeń co do treści. Zgodnie z przewidywaniami, pozwolił jej ruszyć
tropem samochodu Raspaila.
Ponieważ
ustalili, że namierzy ona auto dopiero następnego dnia, obecnie kobieta udawała
że coś robi. Dzwoniła po sądach, urzędnikach i biurach mimo, iż wiedziała, że
to nic nie da. Pozory jednak przede wszystkim. Jutro „oficjalnie” wpadnie na
trop.
Nie miała
jednak zbytnio czasu na te telefony. Grafik dnia miała pełny. Choć chyba widać
było, że nie przykłada się już tak jak wcześniej. Na głowie miała inne sprawy.
Co takiego
znajdzie w samochodzie Raspaila? I czemu przez to coś ma zostać wysłana do
Lectera? Jak to wszystko ma doprowadzić do ucieczki, mimo że doktor przyznał,
że w szpitalu panują zbyt dobre środki ostrożności wobec niego, żeby mógł się
wydostać?
Cóż…jutro się
dowie o co chodzi z pierwszymi dwiema zagadkami. Musi tez pamiętać, aby spytać
Lectera, czy naprawdę zabił flecistę, gdy była w pokoju obok. I nie tylko o
to…Miała mnóstwo pytań i on pewnie też. Jutro…jutro będą mieli czas.
Odłożyła
słuchawkę na aparat w korytarzu, mając na dziś dość telefonów. Chciała już następny
dzień. Odwracała się, aby odejść i nagle omal nie wpadła na Jacka Crowforda.
Zjawił się przed nią jak z podziemi i przypatrywał się badawczo.
- Twój
przyjaciel Miggs nie żyje – powiedział rzeczowo, zamiast powitania – Czy
powiedziałaś mi wszystko Starling?
Widać było,
że był zmęczony. Oczy miał podkrążone, a wzrok czujny i bezlitosny.
Clarice na
wszelki wypadek kompletnie zamarła, aby udać szok i ukryć prawdziwe odczucia.
Syrena alarmowa zabrzmiała w jej umyśle. Już coś podejrzewa?
- Jak to się
stało?
- Połknął
własny język. Chilton uważa, że namówił go do tego Lecter. Nocny pielęgniarz
słyszał z korytarza jak Lecter coś mówi cicho do Miggsa. On sporo o nim
wiedział. Podobno Miggs płakał trochę, a potem przestał i zrobił co zrobił.
Powtórzę pytanie, czy powiedziałaś mi wszystko?
Starling
zakryła usta dłonią. Kolejna gra aktorska. Wyszła na poruszoną, a tak naprawdę
ukryła uśmiech.
- Tak, sir. W
raporcie napisałam wszystko co zapamiętałam, dosłownie – zgrabnie kłamała. W
chwili obecnej jedynie jedna osoba zdołałaby przejrzeć jej łgarstwa.
- Nie
pominęłaś czegoś osobistego? Czegoś o czym sądziłaś, że wolałbym nie usłyszeć?
Coś wspominał o mnie?
O więc o to
chodziło. Nie podejrzewał kim jest, a że coś chlapnęła o nim. Poczuła ulgę.
- Nie, nic
nie przychodzi mi do głowy. Spytał tylko czy jest Pan zajęty i tyle. Więcej
interesował się Willem Grahamem, ale wykręcałam się, mówiąc że go nie znam. Nie
znam Pana spraw osobistych, więc nie mogłam mu nic powiedzieć. A nawet jeśli,
nie dyskutowałabym z nim. Nie wierzy mi Pan?
- Nie, wierzę
ci. Wybacz, że naciskałem. I nie przejmuj się tym. Lecter zrobił to dla
rozrywki, wie że nic nie możemy mu zrobić.
Podyskutowali
jeszcze chwilę o tropach, które sprawdziła, aby potem Jack w końcu zostawił ją
samą w holu.
Clarice nie
musiała już tłumić, ani chować uśmiechu. Podziw napełnił ją całą, tak samo jak
wdzięczność. W głowie rozbrzmiały jej jego wczorajsze słowa.
Nie doczeka jutra.
Dotrzymał
słowa w tej kwestii, nie ma co…
„Nie do
wiary” – pomyślała sobie – „Znajdował się w zamknięciu, dzieliły ich dwie cele,
a on zdołał samymi słowami skłonić go do samobójstwa. Niewiarygodne…Nawet w
więzieniu jest niebezpieczny. Pan Crowford chyba sam się oszukuje myśląc, że
doktor zrobił to dla zabawy. Zrobił to, bo inaczej nie potrafił. Miggs popełnił
w jego oczach grzech śmiertelny, za który należała się kara”
Do końca dnia
przyłapywała się na krótkim śmiechu, gdy przypominała sobie co dr Lecter
zrobił, aby „chronić jej cześć”.
***
- A nie
mówiłem, Clarice?
- Ani przez
moment nie miałam wątpliwości, doktorze.
Kolejna
obietnica spełniona. Minęły dwa dni, a ona…znów była pod jego celą.
Dzisiejszego
ranka Clarice ruszyła już tropem, jaki doktor rzucił jej naprawdę i
skontaktowała się z notariuszem. Od niego rzeczywiście dowiedziała się o
magazynach i od razu umówiła się na wizytę. Na taką sprawę na szczęście nie
potrzeba było nakazu.
Była straszna
ulewa, a drzwi się zacięły i nie chciały się podnieść, ale kobieta jakoś
dostała się do środka na upartego. W środku znalazła mnóstwo rupieci, pajęczyn
i myszy. Cała siła jej woli próbowała odsunąć od siebie ich popiskiwania i
skupiła się na poszukiwaniu samochodu.
Znalazła go
na tyłach i od razu próbowała dostać się do środka. Drzwi otworzyły się tylko z
tyłu. Znalazła tam parę dziwactw. Album z kartkami walentynkowymi, manekina w
smokingu…i ludzką głowę w słoju.
Pamiętała jak
odsłoniła chustę, która ukrywała coś na szczycie manekina i przeczuwała już co
zobaczy. Zagadka się rozwiązała.
Natychmiast
zaczęto przesłuchiwać Lectera w sprawie odkrytych zwłok (a właściwie ich
części), lecz do nikogo nie odezwał się nawet słowem. W geście
desperacji…rozkazano go przepytać Clarice. Kobiecie chciała się śmiać z tego
jak te durnie łatwo dają sobą manipulować.
I tak
znalazła się tutaj. Była przemoczona, ale nie było jej zimno. Siedziała na
ziemi, dość blisko szklanej ściany. Wiedziała, że on siedzi gdzieś tam w
ciemności. Czuła jego spojrzenie tak samo jak przejmująca pustkę w celi Miggsa.
- To co, moja
droga? – zapytał – Najpierw uzgodnimy następny krok, czy porozmawiamy?
- Z jednej
strony powinniśmy zacząć od obowiązku, ale oboje wiemy, że ciekawość nas zżera
i chcemy zadać pytania – umilkła na moment i aż podskoczyła, gdy szuflada po
jej prawej wysunęła się na jej stronę. Nie usłyszała, jak się poruszył. W
szufladzie był ręcznik. Z wdzięcznością go wzięła i wytarła mokre włosy –
Dziękuję.
- Skaleczyłaś
się gdzieś?
Nie zdziwiła
się. Pamiętała czego się nauczyła podczas ich pierwszego spotkania.
- Tak, dziś
na basenie. Nadal czuć zapach krwi? – spytała jak gdyby nic.
- Trochę. Ja
czuję… A wracając do tematu to sądzę, że napracowaliśmy się i czekaliśmy
wystarczająco. Najpierw rozmowa. Może powrócimy do naszej starej gry, co ty na
to?
- Qui pro
quo? – uśmiechnęła się. Jak za starych czasów, gdy przesiadywali w jego
gabinecie. Szkoda, że ono już nie istniało, było jak jej drugi dom. Ale nawet
tutaj, wiedząc, że jest obok mogła przypomnieć sobie atmosferę tamtych dni. Dzięki
temu tęsknota była bardziej znośna. Trzeba patrzeć w przyszłość – Z
przyjemnością.
- Kto
zacznie? – chyba również siedział na podłodze, bo słyszała go na swoim
poziomie.
- Wydaje mi
się, że teraz Pana kolej.
- A więc
dobrze…Jak się czułaś w tym magazynie?
- Widzę, że
zaczyna Pan delikatnie. Na początku
czułam dużą ciekawość. Chciałam dowiedzieć się co znajdę w samochodzie. Kiedy
zdejmowałam chustę ze słoja wiedziałam co zobaczę i na chwilę ogarnął mnie
strach. Ręka mi drgnęła, przyznaję była przestraszona, ale kiedy zobaczyłam tę
głowę w słoju…ogarnęła mnie wesołość.
Nie widziała
jego reakcji, ale czuła przez skórę, że się uśmiecha w ten swój enigmatyczny
sposób. Chciała to zobaczyć. Ciekawe kiedy zapalą tu światła? Teraz jedyne
światło stanowił postawiony w korytarzu wyciszony telewizor.
- Twoja
kolej, Clarice.
- Dobra…Jak
Pan zabił Miggsa?
Usłyszała
jego cichy, stłumiony śmiech.
- Nie owijasz
w bawełnę , jak zwykle. Przypomnę ci, że on się sam zabił – spojrzała na niego
spod łba, co wywołało kolejny chichot – No dobrze, powiedziałem mu rzeczy,
które tobie nic nie powiedzą, a dla niego znaczyły dużo. Wbiłem igły w jego
najczulsze punkty. A potem sam już połknął ten swój nikczemny jęzor. Zabawna
zbieżność, zgadzasz się?
- Hmm…tak.
- Zaskakujesz
mnie, moja droga. Odkąd nasze ścieżki znów się zetknęły, pokazujesz mi więcej
swoich…nazwijmy to ciemnych stron niż kiedykolwiek wcześniej.
- Przestałam
z nimi walczyć – wyznała szczerze – Nie podoba się Panu ta zmiana?
- Wręcz
przeciwnie. Fascynuje mnie…i to bardzo.
W tym
momencie zapaliły się światła i Clarice musiała pomrugać, aby przyzwyczaić się
do ostrego oświetlenia. Teraz oboje mogli obserwować swoje reakcje, bo kobieta
nie miała wątpliwości, że doktor przez cały ten czas doskonale ją widział.
- Moja kolej,
Clarice. Nawiązując do tej ciemny strony…Jak zareagowałaś, gdy dowiedziałaś się
kim jestem? Jak się czułaś?
Zmarkotniała,
gdy przypomniała sobie jak niewiele brakowało, aby sama mogła się tego od niego
dowiedzieć, bo zrozumiała jego wskazówki. Niestety, spóźniła się…
-
Zrozumiałam, jeszcze zanim zobaczyłam moment aresztowania – wyznała. Chyba nie
tego się spodziewał, bo wyczuła w nim zdumienie. Wyczuła, bo zobaczyć się
raczej nie dało – W tym dniu wszystkie pańskie wskazówki ułożyły się w całość.
Gdy przestałam uciekać. Pobiegłam do gabinetu chcąc Pana o to zapytać, czy to
prawda. Sama nie wiedziałam wtedy co czułam. Chciałam odwlec moment zmierzenia
się z emocjami, aż upewnię się czy to prawda. Ale…wie Pan co zobaczyłam.
Złamałam się wtedy kompletnie, choć wstyd to przyznać. Nie pamiętam nawet co
robiłam przez resztę dnia i nocy. Chyba włóczyłam się niczym duch. Znaleziono
mnie następnego dnia na progu sierocińca nieprzytomna z głodu i gorączki.
Następny tydzień spędziłam w łóżku, bo nabawiłam się grypy przez te spacery.
Lecter także
zmarkotniał. Chyba z frustracji jak niewiele im brakowało. Gdyby nie to
aresztowanie…Byli tak blisko!
- Wpadłaś w
ten stan przez sam fakt aresztowania, a nie przez to kim jestem? – nie musiał
pytać, ale wolał to usłyszeć. Chciał znów przeprosić, ale tylko tym by
pogorszył jej humor.
- Zgadza się
– przetarła czoło. Cieszyła się, że nie wyrzuca jej słabości w tamtych
chwilach. Nie mogła nic na to poradzić – Moja kolej?
- Tak, pytaj
najdroższa – specjalnie użył jej ulubionego zwrotu, czym uzyskał upragniony
efekt, czyli lekki uśmiech. Zwykle nie przejmował się nastrojami ludzi. Lecz,
gdy poczuje wobec kogoś troskę…a takich osób było mniej niż placów dłoni.
- Wracając do
Raspaila…Kiedy Pan go zabił?
Robi się
coraz lepiej i lepiej, pomyślał.
- W dniu, w
którym agent Graham odwiedził nas po raz pierwszy.
- Cholera –
zacisnęła pięść w lekkiej frustracji – Byłam tak blisko!
- Owszem,
byłaś za ścianą. Cieszę się, że się domyśliłaś – podobało mu się, że tak lekko
o tym rozmawiają. Tylko tego brakowało mu w tamtych dobrych czasach i teraz to
miał. Postawa Clarice budziła w nim dumę i przyjemność. Dobrze ją ocenił. Zaakceptowała
potwora…tego w sobie także. Bardzo dobrze – Ale mimo iż go zabiłem nic nie
straciłaś. Poznałaś go niedługo później.
Wstrzymała na
sekundę oddech, gdy zrozumiała do czego on zmierza.
- No tak –
sama zachichotała. Ta wymiana pytań robiła im małą huśtawkę śmiechu i nostalgii
– Jadłam go, prawda?
- Tak…tamtej
nocy.
Zamilkli na
minutę. Ich uśmiechy nie zniknęły, lecz odrobinę się zmieniły. Wszystko przez
wspomnienie ich ostatniej nocy. Starling aż zrobiło się gorąco. Och, minęło tak
dużo czasu odkąd…tęskniła za nim choć był tuż obok. Gdyby to cholerne szkło
zniknęło mogliby…
- Znów moje
pytanie – powiedział dr Lecter, nie chcąc się bardziej zagłębiać w te wspomnienia.
Inaczej myśl, że Clarice jest tak blisko, a nie może jej dotknąć stałaby się
nie do zniesienia – Co popchnęło cię do działania, gdy wyleczyłaś się z grypy?
Jak pogodziłaś z tym kim jestem…i tym kim ty jesteś?
- Dzięki Panu
– nie kłamała, wyczuł to. Postukała się w skroń, aby zrozumiał.
- Och? –
uniósł brew, zaintrygowany.
- Moje
uczucia…trochę wtedy mnie przygniotły. Ale Pan był w mojej głowie, aby mi
pomóc. Jakkolwiek głupio to nie zabrzmi.
- Nie… - zaprzeczył
powoli głową – Ja to rozumiem. Rozmawiałem z tobą nieraz w ten sam sposób, w
jaki ty rozmawiałaś ze mną przez ostatnie lata.
Tylko oni
potrafili się chyba w tym zrozumieć.
- Teraz ja
pytam – oznajmiła – Miggs…on nie jest pierwszą osobą, którą zabił Pan za to, że
potraktowała mnie…nieładnie.
- Tak –
odparł krótko. To ukontentowanie nie schodziło mu z twarzy.
- To Pan
zabił siostrę Teresę, prawda? – rzuciła prosto z mostu.
- Owszem –
chyba nie zamierzał się nad tym rozwodzić, skoro i tak się domyśliła.
- Gdzie jest
jej ciało?
- Niedaleko
sierocińca, na cmentarzu – zaśmiał się cicho, widząc jej minę – Wrzuciłem jej
ciało do pustego grobu i przykryłem lekko ziemią. Następnego dnia pewnie kogoś
na niej pochowali. Nigdy jej nie znajdą, chyba, że zrobią ekshumację
właściciela grobu.
- Wiem jak by
to zabrzmiało dla kogoś innego, ale… dziękuję – naprawdę była wdzięczna, co w
dziwny sposób go poruszyło. Nigdy nie czuł czegoś takiego, ale nie było to
niekomfortowe.
- Przyjemność
po mojej stronie, Clarice. Z mojej ręki zginąłby każdy, kto byłby dla ciebie
choć trochę nieuprzejmy.
Tą chwilę
zniszczył im jakiś dźwięk. Clarice spojrzała w bok i zobaczyła, że to Barney
wychyla się przez drzwi i patrzy na nią, zadając nieme pytanie. Kobieta dała mu
znać ruchem ręki, żeby poszedł, bo to jeszcze trochę potrwa.
- Zaczynają
się niecierpliwić – powiedziała z irytacją, gdy już zniknął.
-
Najwidoczniej – Lecter także nie wydawał się zachwycony – Przenieśmy resztę
pytań na następny raz. Przejdźmy do planu działań.
- W porządku.
Słucham – oboje spoważnieli momentalnie. Trzeba wracać do omawiania planu i następnych
kroków.
- Najpierw
powiem ci coś co powinnaś wiedzieć, a potem co z tych wszystkich informacji
podasz dalej. Zaczniemy od tej głowy. Nie znam jego nazwiska, ale wiem, że
nazywał się Klaus.
Opowiedział
jej wtedy jak Klaus i Raspail zostali kochankami i jak zazdrosny były facet
flecisty zabił go i doprowadził do tego stanu. Nie ominął też tego co Raspail
zrobił z głową, czyli siedział z nią właśnie w tym wozie i razem przeglądali
kartki w albumie.
- Pokazał mi
tę głowę podczas terapii. Oraz…przedstawił mi sprawcę jego stanu. Darzył mnie
takim zaufaniem, że nie wahał się mówić mi wszystkiego.
- To Buffalo
Bill zabił Klausa? Raspail był z nim, tak go Pan poznał.
- Brawo
Clarice. Nie tylko twoja uroda rozkwitła, ale talent również. Zgadza się, ale
proszę nie mówmy na niego Buffalo Bill. To idiotycznie brzmiący pseudonim, jak
zwykle. Mówmy Billy.
- Dobrze.
- Więc
Raspail ględził mi o nich dwóch bez przerwy. Miał tendencję to ciągłego
powtarzania już powiedzianych rzeczy. Właśnie od niego dowiedziałem się o Billym
praktycznie wszystkiego, jeszcze zanim go spotkałem. Wynudził mnie na śmierć.
Cud, że tak długo z nim wytrzymałem zanim go w końcu zabiłem.
- Skąd Pan
wie, że to ta sama osoba zabija kobiety teraz?
- Zaufaj mi w
tej kwestii. W każdym razie z tych informacji podaj Jackowi jedynie to, że ten
Klaus był marynarzem i kochankiem Raspaila. Zginął przez zazdrość jego byłego i
tyle. Koniec, nie mów, że wiesz, że to nasz Billy.
- Tak jest –
kiwnęła głową na znak, że zrozumiała.
- Następnie
oficjalnie, sam poruszyłem temat Billego sugerując, że wiem coś o nim. Wymieniliśmy
informacje. Powiedz o Qui pro quo. Dałem ci pewne informacje w zamian za
szczegół z twojego życia. Może być pytanie o najgorsze wspomnienie, klasyk. I
tak znam odpowiedź.
- Jakie
informacje za to otrzymałam?
- Powiedz mu,
że powiedziałem, że Billy niedługo zacznie skalpować ofiary i że ma piętrowy
dom.
Zdziwiła się,
ale nie pytała skąd to wie. Z jakiegoś powodu nie zamierzał podać jej jego
tożsamości już teraz.
- Na koniec
rozmowy doszliśmy do punktu, gdzie zaproponowałem swoją pomoc. W zamian za
…okno.
- Okno? –
zaświeciły jej oczy, gdy zrozumiała.
- Tak. W
zamian za informacje o Billym wynegocjujemy dla mnie przeniesienie. Jak mówiłem,
stąd nie uda mi się uciec, ale więzienie federalne to co innego. Tam nie są
przyzwyczajeni do więźniów mojego rodzaju. Tam już coś wymyślę. I o załatwienie
widzeń będzie prościej.
„A mój klucz
z łatwością otworzy zwykłe kajdanki”
- Myśli Pan,
że przez te informacje Crowford podejmie negocjacje? – spytała sceptycznie.
- Nie, Jacky
mnie nienawidzi i zrobi wszystko by ograniczyć moją pomoc co do minimum, choćby
to miało oznaczać kolejne ofiary. I tutaj ty wkroczysz. Jack przechodzi teraz
przez ciężki okres, uczepi się ciebie jak rzep psiego ogona, zobaczysz. Widzi
talent i nie omieszka go wykorzystać. Nie wypuści cię w nadziei, że pomożesz.
Poza tym będziesz jego jedyną możliwością rozmowy ze mną, bo tylko z tobą zamieniam
jakieś słowa. Zaangażuje cię w śledztwo pełną parą.
- Jak mogę go
przekonać?
- Łatwo nie
pójdzie. Ale zrobisz tak…próżno mieć nadzieję, że będziesz uczestniczyć w
sekcji ofiary Billego…choć wszystko możliwe, lecz jeśli nie to spróbuj sugestią.
Zrób coś, żeby zajrzeli do gardeł.
- Gardeł?
- Tak. Kiedy
oglądałem słój lata temu widziałem, że Billy coś włożył Klausowi do gardła. Nie
mam wątpliwości, że zrobił to specjalnie i teraz swoim ofiarom robi to samo.
Jeśli zajrzą do gardeł Klausa i ofiar…Zrozumieją kto zabił naszą głowę w słoju
oraz to, że wiem kim jest morderca. Nie będą już mieli wyboru. Pewnie zaczną od
gróźb, ale wiedzą, że nie mogą mi już zaszkodzić, mam zbyt fatalną sytuację.
Negocjacje ze mną będą ich ostatnią deską ratunku, ostatnim aktem desperacji,
żeby go złapać, a wierz mi, moja droga, sami tego nie zrobią. I to ty
zostaniesz ich posłańcem. Zadbam o to, nie będę z nikim rozmawiać poza tobą.
- Rozumiem… -
podniosła nieco wzrok – A pro po kar…gdzie rysunki i książki?
Cela była
ogołocona. Nie było nawet sedesu.
- Mała kara
za Miggsa. Skromne tortury Chiltona. To wszystko co może mi zrobić, choć mnie
to nie boli.
-
Przepraszam, to przeze mnie – widocznie skruszała.
- W niczym
nie zawiniłaś, a on dostał na co zasłużył.
Wstali oboje
z podłogi, wiedząc, że ich czas znowu się kończy. Clarice odłożyła ręcznik do
szuflady i spytała.
- Nie będą
podejrzliwi, że jedynie ze mną Pan rozmawia?
- Nie, FBI
jest zbyt zadufane w sobie. Nawet nie pomyślą, że coś nas łączy. Dziennikarze
prędzej, ale nie oni. Jack już ci ufa.
- Jak
wytłumaczę fakt, że byłam tu tak długo?
- Powiedz, że
przez większość czasu się nie odzywałem i czekałaś wytrwale, aż zacznę ci
odpowiadać. Nie wiem, kiedy się znowu zobaczymy. Pewnie po jakimś czasie, gdy
odkryją powiązanie pomiędzy Billym i Klausem. To jak szybko to zrobią zależy od
ciebie.
- Zrobię co w
mojej mocy.
Zanim Clarice
odeszła, dłoń drgnęła jej tak, jakby chciała dotknąć szyby, lecz wiedziała, że
nie może tego zrobić, tym razem by tego nie usprawiedliwiła przed kamerami.
Doktor
obserwował jak odchodzi i przysiągł sobie, że niedługo będzie wolny. Nie można
tak zaniedbywać damy, a on był naprawdę pewien swego.
Podczas
wymiany pytań nie musieli się pytać, czy coś się między nimi zmieniło.
Wiedzieli, że nie. Wiedzieli, że…wciąż widzą tylko siebie.
***
Starling
złożyła raport wedle instrukcji doktora. Jak przewidział Crowford nie palił
się, aby przyjąć jego pomoc, pokazał wręcz niechęć.
Kobieta
postanowiła odczekać zanim wyjdzie ze swoją sugestią. Musiała zresztą
przemyśleć w jaki sposób to zrobi. Nie mogło być na pół gwizdka, zbyt nachalnie
czy podejrzliwie. Jednak okazało się, że okazja znów przyszła sama.
Po trzech
dniach szła z Ardelią na wykład, gdy Jack ponownie zagrodził jej drogę jak
wtedy, przy aparacie telefonicznym.
- Zbieraj się
Starling. Jedziesz ze mną w teren.
Zdążyła
jedynie pokiwać głową nim oddalił się szybkim krokiem. Wymieniły z Ardelią zaskoczone
spojrzenia.
- Powodzenia,
Starling. Nie daj się staremu!
- Dzięki –
pomachały sobie na pożegnanie.
Kobieta,
takim samym jak jej szef, szybkim krokiem ruszyła stronę wyjścia na parking.
Rzuciła tęskne spojrzenie w stronę swojego Mustanga. Cudeńka, które udało jej
się kupić kilka lat temu. Był jej małą dumą. Niestety musiała go minąć i pójść
w stronę służbowego auta Crowforda. Stał przy nim, oparty o drzwi.
Zaangażuje cię w śledztwo pełną parą.
To dziwne, że
bardziej przerażało ją to, że dr Lecter zawsze miał rację i perfekcyjnie
wszystko przewidywał niż to, do czego był zdolny.
- Gdzie
jedziemy, panie Crowford? – spytała natychmiast, gdy do niego dołączyła.
Mężczyzna
wskazał jej wejście do auta i dopiero, gdy ruszyli z parkingu raczył się do
niej odezwać.
- Umiesz zdejmować
odciski z topielca?
- Tak
- Dobrze,
wyłowiono nową ofiarę Buffalo Billa. Ten sam schemat, wycięta skóra, obciążona
i zatopiona. To bez wątpienia on. Jedziemy na oględziny zwłok.
Gdyby Clarice
wierzyła w Boga, mogłaby przysiąc, że niebiosa same chcą, żeby dr Lecter był
wolny i robią wszystko, aby jej pomóc go wyciągnąć. Choć w gruncie rzeczy to
może oni byli tacy głupi, że tańczą, jak jej ukochany im zagra.
Będzie miała
okazję zajrzeć do gardła. I dobrze, to będzie kolejny krok, aby wydostać
doktora od Chiltona i przenieść go do normalnego więzienia.
***
Posprzątanie
celi Lectera zawsze stanowiło dużo zachodu. Trzeba było zagrozić bronią, skuć,
nałożyć maskę, założyć kaftan bezpieczeństwo, a na koniec przywiązać do wózka,
aby można było w miarę bezpiecznie zabrać go z celi. I jeszcze zachować przy
tym największą ostrożność. Aby o tym nie zapomnieć, Barney codziennie
wyświetlał sobie obraz twarzy pielęgniarki, którą doktor oszpecił samymi
zębami. Ani on, ani jego pomocnicy nie chcieli tak skończyć.
Doktor zawsze
jakoś zabijał czas, gdy czekał na posprzątanie celi. Związany mógł jedynie
wędrować myślami. Chyba, że wolał się od niech oderwać i wówczas po prostu
liczył minuty. I dziś…
…coś się nie
zgadzało.
Sprzątacze
zwykle wykonywali swoją pracę rutynowo przez co trwała zawsze mniej więcej tyle
samo czasu. A dzisiaj jakoś zaczęło się przedłużać. Pewnie sądzili, że nie
zauważy tych trzech minut, ale on wiedział, że robią coś więcej.
Gdy w końcu
przyszedł pielęgniarz i zawiózł go wózkiem do celi okazało się, że nie mylił
się. Na środku celi stał Chilton.
- Witaj Hannibal
– był zirytowany i chciał ten zły humor wyładować tutaj – Wpadłem cię odwiedzić.
Doktor nie
odpowiedział. Ignorował jego obecność, kiedy wwieziono go do środka i zostawiono
samego z tym głupcem.
Zobaczył, że
na jego łóżku Chilton położył jego rysunki. Raczej nie przyniósł ich tu, aby mu
je zwrócić. A zresztą… i tak nie powie nic co by było warte uwagi.
- Słyszałem
Hannibal, że ostatnio stałeś się bardzo rozmowny. Agentka Starling owinęła cię
sobie wokół palca, co?
Żadnej
reakcji. Szkoda nawet powietrza na tego idiotę. Naprawdę myśli, że go tym
sprowokuje? Bez szans.
- No…to o
czym tam z nią rozmawiałeś? Powiedz, a wszystkie książki, rysunki i sedes wrócą
na swoje miejsce.
Przez parę
minut tego typu pytania się powtarzały, Chilton próbował wyciągnąć od niego
tematy ich rozmów, lecz Lecter nie zaszczycił go nawet spojrzeniem.
- Nic nie
powiesz, tak? Mam prawo wiedzieć o czym ona rozmawia z moim pacjentem! –
zmienił ton, przyjmując inną strategię. Napuszył się niczym paw i rzekł z
wyższością – Podoba ci się, że ta ładna cizia tu przychodzi? Wspominasz dawne
czasy?
Przeliczył
się, jeśli spodziewał się reakcji. Lecter nawet nie drgnął.
- Patrzenie
ci wystarcza, co? Nie masz wyjścia, w końcu już nigdy nie będziesz macał
jędrnych nastolatek jak kiedyś.
Dalej nic.
Równie dobrze mógł być dla Lectera niewidzialny.
- Pochwalam
twój gust. Ona naprawdę jest wspaniała, choć niedostępna przyznaję. I tak
jestem bliżej niej niż ty – denerwował się coraz bardziej przez brak reakcji.
Wyjął więc swojego asa z rękawa i wziął do ręki jeden z rysunków, ten który przedstawiał
dziewczynę odwróconą tyłem, aby nie było widać twarzy. Prawie że przycisnął
papier do jego twarzy – Zatęskniłeś za rżnięciem licealistek? Dlatego płaszczysz
się przed tą ślicznotką? Taki z ciebie dziwkarz, no…Przyznaj się!
Nic z tego.
Dr Lecter myślał już tylko o jednym.
„Zdejmij mi
maskę od przodu, no spróbuj. Zdejmij” Och, wtenczas mógłby z łatwością
rozszarpać mu dłoń. Niestety, nic z tego.
Chilton siny
z wściekłości nie wytrzymał.
- Jak chcesz
Hannibal! Dawaj jej się dalej prowadzić za fiuta – zdecydowanym ruchem podarł
rysunek na pół i rzucił na podłogę – I tak się dowiem o czym mówicie, z twoją
pomocą, czy bez niej.
Wziął pakiet
całych rysunków i opuścił celę. Zaczęła się jak zwykle długa rutyna uwalniania
go z więzów, oczywiście trzymając więźnia na muszce.
Kiedy już
został sam, dr Lecter zaczął przechadzać się w kółko po celi, miało to na celu
zakamuflowanie tego, że przeszukuje całą przestrzeń swoimi iskrzącymi
czerwienią oczami. Chilton nie zauważył tego szkarłatu przez to, że najlepiej
widać go po ciemku, a włączono wszystkie światła na czas tej pogawędki.
Lecter szukał
wytłumaczenia na przedłużenie dzisiejszego sprzątania. Był pewien, że gdzieś to
jest, a ostatnie słowa Chiltona (jedyne jakie miały jakiś sens) go w tym
upewniły.
Dopiero gdy
usiadł na ziemi, zdołał to dostrzec, choć z małym trudem. To było małe
urządzonko, przymocowane od spodu do jego krzesła. Skrzętnie ukryte, ale pod
odpowiednim kątem dało się dostrzec.
Chilton
założył mu podsłuch.
To bardzo
utrudniało sprawę. Jak miał się teraz komunikować z Clarice, kiedy tu wróci?
Odpowiedź nasunęło mu się od razu. Będzie jedynie musiał być ostrożny i w miarę
szybko ją ostrzec. Nie mogą sobie pozwolić na błędy.
***
Oględziny się
zakończyły. Pod maską powagi Clarice triumfowała. Zebrała pochwały za to, że w
gardle ofiary znalazła kokon owada. Musiała udać, że ze skromnością je
przyjmuje choć przecież wiedziała wtedy, że coś znajdzie. Nie czas był na
wstyd, a zresztą…zasługi tutaj jej nie obchodziły. To był środek do celu.
Wychodzili
właśnie z Crowfordem, gdy za drzwiami natknęli się na kogoś. Mężczyzna miał
wygoloną czaszkę i dobrze się trzymał jak na 40 lat, mógłby być uznany za
przystojnego nawet, gdyby nie ten wyniosły, pełen kpiny wzrok.
- Wozisz ze
sobą na oględziny panienki, Crowford? – wyrzucił szydersko, choć sam nie
ukrywał lubieżnego spojrzenia.
Clarice
spięła się cała. Rwała się, żeby dogadać temu pyszałkowi, ale Jack jej nie
pozwolił. Westchnął przeciągle ze zmęczenia.
- Starling,
poznaj proszę Paula Krendlera. Jeden z zastępców prokuratora generalnego, z
Departamentu Sprawiedliwości.
„O kurwa go mać”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz