niedziela, 29 lipca 2018

Niektóre z naszych gwiazd... - Rozdział 14


„Tylko nie wybuchnij, nie wybuchnij. Profesjonalizm, zachowaj profesjonalizm! Potrafisz to, udowodniłaś, że potrafisz grać ostatnimi latami…A tak właściwie to co on tu robi?”
Takie myśli przelatywały przez głowę Clarice Starling podczas, gdy Crowford wysunął się przed nią i zaczął coś cicho mówić do Krendlera tak, aby nie mogła usłyszeć. Na szczęście lub nieszczęście tamten nie był tak subtelny.
- Po co uczennicę tu przywlokłeś? To, że psychopata z nią gada to nie znaczy, że… - Crowford coś odpowiedział po cichu, ale Krendler ani myślał być cicho, chciał aby usłyszała - …co ona odkryła?… i taki przypadek tylko daje jej takie przywileje?...Nie mamy czasy na takie bzdury.
To stwierdziwszy, wyminął ich oboje i wszedł do budynku, z którego przed chwilą wyszli oni. Lecz kiedy ją minął, obrzucił ją takim wzrokiem, że nie była pewna czy był on bardziej mieszanką wzgardy, czy pożądania. Pewnie nie wiedział, ale jej oczom nie umknęła obrączka na jego palcu. Co za drań…
- Zignoruj go Starling – powiedział Jack bezbarwnym tonem, pewnie ze zmęczenia – On już ma takie usposobienie, ale za wysoko stoi, aby mu podskoczyć.
- Będzie wnioskował, aby mnie odsunąć od śledztwa? – spytała, gdy zaczęli odchodzić stamtąd ramię w ramię w stronę auta przy drodze.
- Najpewniej tak, ale nie uda mu się. Nie po tym jak przed chwilą pomogłaś i jak się przydajesz przy Lecterze. Nie ma na razie szans by mu się udało – podkreślił słowa „na razie”. Jeśli coś zawalą to będzie koniec.
- Dlaczego on tu właściwie jest? -  to była największa zagadka. Na co tutaj potrzebny zastępca prokuratora generalnego?
- Pojawiły się nowe fakty, a właściwie…wypadek. Porwano nową dziewczynę. Najpewniej tej nocy. Zorientowano się nad ranem, że zniknęła.
Clarice nie powstrzymała ostrego wciągnięcia powietrza.
- Czy jest pewne, że to Billy ją porwał?
- Kto?
Wzdrygnęła się przez swój błąd. Nie powinna tego mówić.
- Przepraszam, chodziło mi czy wiadomo, że stoi za tym porwaniem Buffalo Bill?
- Tak, przed jej domem znaleziono jej bluzkę. Była rozcięta na plecach. Nasz morderca robi zawsze to samo. Nie ma wątpliwości, że wpadła w jego łapy.
Coś wciąż się jej nie zgadzało. To nie była pierwsza ofiara o której wiedziano jeszcze przed odnalezieniem zwłok. W dwóch przypadkach wiedziano o porwaniu. Czemu dopiero teraz góra się włączyła?
- To wciąż nie wyjaśnia obecności pana Krendlera.
Jack wsiadł do auta, a Clarice poszła w jego ślady. Gdy kierowca ruszył mogli kontynuować.
- Tym razem jest poważniej – rzekł, wyjmując z kieszeni papierosy – Porwana została Catherine Martin. Córka senator Martin.
I wszystko jasne. Tym razem córeczka z bogatej rodziny, więc matka z władzą zaangażowała wszystkich pod sobą. Pomyślała, że to smutne. Ponieważ dziewczyna, którą przed chwilą oglądała na stole sekcyjnym nie miała mamy w senacie i żadni pracownicy na samej górze nie biegali z zapamiętaniem, aby ją odnaleźć.
- Obecność Paula Krendlera naprawdę pomoże? – spytała, nie kryjąc sceptycyzmu.
- Nam na pewno nie. A i pani senator niewiele otrzyma. Ale zdesperowana matka zrobi wszystko co w jej mocy, aby ratować swoje dziecko.
Starling zatopiła się na kilka minut w swoich myślach. Crowford obserwował ją ukradkiem z boku i także myślał.
Z nią u boku przypominały mu się dawne czasy, kiedy pracował razem z Willem. Jack był jego starszym kolegą i czymś na kształt mentora, przynajmniej w oczach Grahama i ten sposób myślenia przeniósł się też na niego. Od lat gnębiły go wyrzuty sumienia, że zawiódł Willa. Że to przez niego on skończył w takim stanie.
W tej młodej kobiecie widział swoją szansę na odpokutowanie za dawne grzechy. Mógł ją wyszkolić, mogła zostać w FBI kimś. Miała talent i zapał do pracy. Nie mylił się. W dodatku przed chwilą dosłownie znalazła na zwłokach, a raczej w nich, ważny dowód. Chciał pomóc wspiąć się jej na szczyt. Tam, gdzie Will nie zdołał dotrzeć. Nowa protegowana…
Szkoda trochę, że tak zajął swoje myśli nową uczennicą, że zapomniał o starym uczniu i o jego ostrzeżeniu. O tym, że należy odszukać dziewczynę dr Lectera. Zbagatelizował sprawę i tak jak reszta wyrzucił tę sprawę z pamięci. Obecnie tajemniczą dziewczyną od czasu do czasu wyciągała prasa, głosząc jakieś bzdury, przez co jej prawdziwa tożsamość stała się jeszcze bardziej abstrakcyjna. Gdyby tylko wziął sobie do serca słowa Willa…
…już od jakiegoś czasu miałby podejrzenia. A tak nie czuł nic.
Nie wiedział, że jedyne co tkwi w głowie jego nowej protegowanej to wydostanie Lectera ze Szpitala dla Psychicznie Chorych Przestępców.
- Co Lecter miał na myśli mówiąc, że Buffalo Bil ma piętrowy dom? – wyrwała go tym pytaniem z zamyślenia.
Wyjaśnił jej wówczas jak trudne technicznie jest zabicie kogoś przy użyciu metody powieszenia. Zwłaszcza jeśli jest przytomny i walczy. Wymaga to naprawdę dużej siły. Schody ułatwiają sprawę, gdy po prostu spycha się z nich ofiarę z pętlą na szyi. A kilka pierwszych ofiar Billa zginęło właśnie przez powieszenie.
- Mam do niego znów iść? – zasugerowała – Zaproponował pomoc w zamian za przeniesienie. Jesteśmy w stanie to załatwić. Dobrze wydedukował, że zabójca zacznie skalpować ofiary. Tamta dziewczyna była. On może wiedzieć więcej, a teraz czas nas goni. Wyciągnę to z niego.
- Nie Starling, na razie spocznij. Taka dedukcja nie wymagała wiele wysiłku. Może się tylko chcieć zabawić i popisywać. Wolę żebyśmy trzymali się jak najdalej od umów z nim. A przeniesienie nie wchodzi w grę.
Clarice zareagowała spokojniej niż można by było przypuszczać. A to dlatego iż wiedziała, że następnego dnia Crowford będzie musiał przemyśleć nieco swoje słowa, gdy dotrą do niego wyniki badań nad głową Klausa.
Nowe fakty będą musiały pociągnąć za sobą nowe decyzje.

***

Następnego dnia wszystkie media mówiły tylko o tym, że córka senator Martin została porwana, że jest w rękach poszukiwanego mordercy i jeśli FBI nie ruszy w końcu tyłka to zostało jej zaledwie kilka dni życia zanim zostanie zabita i pozbawiona skóry.
W pokoju wspólnym, w akademii, Clarice i spora grupa innych uczniów właśnie oglądało wystąpienie pani senator, w którym przemawiała ona do mordercy i prosiła o łaskę dla córki.
Starling patrzyła się w ekran i miała sprzeczne uczucia. Nie podobała jej się ta sytuacja, ale jednocześnie nie była ślepa na jej zalety. Zalety dla niej i doktora. Te ambiwalentne myśli pogarszał fakt, że dzięki technice pałacu pamięci, kobieta posiadała obecnie doskonałą pamięć. Lata wcześniej udało jej się nawet posegregować wspomnienia sprzed utworzenia pałacu. Właśnie przez to Clarice doskonale pamiętała jaka była kiedyś i jaki miała system wartości. Pamiętała o swoich koszmarach z jagniętami… Powodowało to u niej dyskomfort.
Dawna ona desperacko chciałaby ocalić tą dziewczynę, za wszelką cenę pragnęłaby ocalić jagnię, aby uciszyć te sny i płacze, ale…od lat nie miała tych słów. Potrzeba ratowania wszystkich dawno odeszła. Obecnie Clarice uważała, że gdyby Catherine zginęła, nie odczuwałaby smutku jakoś specjalnie ostro. Choć jeśli miałaby być szczera, wolała aby dziewczyna wyszła z tego żywa. Nie trzeba ratować całego świata, tylko wariat sądziłby że da radę tego dokonać. Wystarczy pomagać tym wokół siebie, komu się da pomóc i to wystarczy.
Choć ta jej nowa ciemna strona uśmiechała się triumfalnie, ponieważ sytuację dało się obrócić na korzyść jej interesów. To porwanie przyprze wszystkich do muru i zmusi do pośpiechu, a przez to także do desperacji. Wolałaby pomóc Catherine, ale jeśli się nie uda to trudno. Najważniejsze, aby jej cel się powiódł.
Powiodła wzrokiem po wszystkich tu zebranych. Ich rozmowy zlewały się w jeden wielki szum. Nikt tego nie spostrzegł, każdy patrzył w ekran, na wyświetlające się fotografie małej dziewczynki. Patrzą na ofiarę, szukają zabójcy, a nie mają pojęcia, że jeden z ich wrogów jest wśród nich, dosłownie obok.
Dodało jej to niespodziewanej pewności siebie. Choć może pomyliła to z poczuciem wyższości. Oczywiście nie było żadnych wyrzutów sumienia. Za to, że ich oszukiwała, wykorzystywała i zyskała zaufanie, a planowała ich zdradzić, jeśli już tego nie zrobiła.
No…może jedyną osobą wobec której czuła winę była Ardelia…ale tu nie dało się powstrzymać uczuć. Wobec Jacka nie czuła już jednak nic, czy też wobec innych. Wiedziała, że nawet gdyby stała po ich stronie, to pewnego dnia, to FBI by ją zdradziło…a pojawiały się już pierwsze oznaki.
Poczekała do końca transmisji, a potem opuściła pomieszczenie jako pierwsza, jeszcze zanim reszta się zabrała stamtąd. Przez głowę przelatywało jej całe przemówienie pani senator, analizowała całe przedsięwzięcie i przez to nie zauważyła kogoś idącego z naprzeciwka.
- Ach! – wyrzuciła, gdy zderzyła się z kimś i cofnęła się lekko. Spojrzała w górę i ujrzała równie zaskoczonego co ona, Crowforda. Chyba także był zamyślony – Przepraszam Pana.
- Ja też przepraszam Starling. Właściwie, to zamierzałem cię wezwać. Choć za mną.
- Ale…
- Nie przejmuj się zajęciami, już cię usprawiedliwiłem.
Poszli razem do jego gabinetu. Tak jak poprzednio usiedli naprzeciw siebie. Clarice zauważyła, że Jack ani trochę nie odpoczął, a poza tym miał na twarzy wymalowany jakiś hardy upór. Chociaż już kiedy poprosił ją do gabinetu domyśliła się czego będzie dotyczyć rozmowa, teraz się w tym upewniła.
- Przyszły wyniki sekcji Klausa – bez zbędnego gadania przeszedł do rzeczy. Wiedziała co usłyszy – W jego gardle znaleźliśmy poczwarkę…
Kobieta rozszerzyła oczy, wiedząc że tak najlepiej uda zdumienie.
- Sir, ale to oznacza, że… - nie dokończyła. Tak lepiej zrobi wrażenie.
- Tak – mężczyzna pokiwał poważnie głową – Wszystko na to wskazuje.
- Panie Crowford! – wstała, grając wzburzenie – Lecter wie kim jest Buffalo Bill. To nasza szansa! Jeśli dowiemy się od niego kim on jest, zdołamy uratować Catherine! Wystarczy załatwić przeniesienie. Tylko tyle, a wyciągnę to z niego!
- Naiwne myślenie. Skąd wiadomo, że dotrzyma swojej części umowy?
- Bo mi dał słowo – rzekła stanowczo i zanim Jack zdołał odparować dodała – Zna Pan go dłużej niż ja i wie Pan, że jeśli my dotrzymamy obietnicy, to on także.
„Zostawiając nam przy okazji rany kłute” – pomyślał Crowford, a głośno powiedział.
- Nie ulega wątpliwości, że on coś wie. A informacje w tych chwilach potrzebne są nam na wagę złota. Ale nie zamierzam ulec Lecterowi. Nigdy! Przysięgłem, że opuści on swoją celę dopiero, gdy zdechnie. Nie wcześniej.
Clarice musiała ukryć jak przeraziły ją te słowa. Doktor rzeczywiście powiedział, że Jack będzie uparty, nawet jeśli jego umór miałby wywołać więcej ofiar, ale nie sądziła, że aż do tego stopnia. Wystarczyłby jeden wniosek i miałby mordercę na talerzu, ale nie zrobi tego, aby doktor nie dostał tego, czego chce. Jego nienawiść musiała być większa niż sądziła.
- Ale co z Catherine Martin? Chce Pan ją widzieć na stole sekcyjnym? Bo ja nie!
W oczach zalśnił jej własny upór i mała desperacja. Miała nadzieję, że mężczyzna odczyta ją jako pragnienie odnalezienie porwanej dziewczyny, a nie przeniesienia Lectera. I tak się stało.
- Ja również nie, Starling. Spróbujesz go oszukać – otworzył szufladę i wyjął z niej jakąś teczkę. Papiery w środku mówiły same za siebie – Powiesz mu, że jeśli pomoże w schwytaniu Buffalo Billa, otrzyma przeniesienie. Że senator Martin mu pomoże, jeśli córka wróci do niej żywa.
- Lecz… - Starling wzięła papiery, przypominając sobie dzisiejszą przemowę - …Pani senator nic nie wie o tej umowie, prawda? Nie wie nawet, że Lecter jest zamieszany w całą sprawę.
Krótko mówiąc miała go …
- Zgadza się. Masz go oszukać Starling – praktycznie rzucił jej rozkaz – Pomoże nam, ale w zamian nie dostanie nic.
Kobieta westchnęła, po czym odpowiedziała ostrym spojrzeniem.
- Kiedy mam do niego iść?
- Jeszcze dzisiaj. Nie mamy już czasu. Zapoznaj się z tym i przedstaw mu fałszywą ofertę.
Po wyjściu z gabinetu Clarice aż warknęła z frustracji. Jack nie chciał dać za wygraną nawet w takim momencie, gdzie grają o najwyższą stawkę.
Trudno, będzie musiała przyprzeć go jeszcze bardziej. Zawsze mogą wymyślić historyjkę, w której Hannibal przejrzał jej kłamstwa i zażądał prawdziwej oferty. Chyba, że doktor wymyśli coś lepszego w odpowiedzi na tę fałszywkę…
Właśnie…w jej klatce piersiowej rozeszła się fala przyjemnego ciepła. Oznaczała jedno, czuła radość, że dziś znów się spotkają. I dobrze, musi dostać nowe instrukcje.
Zmierzając do siebie, aby się przebrać, dopadł ją mały atak chichotu, gdy pomyślała sobie jak tak biega od jednego do drugiego przeciwnika. W sumie pasuje do niej określenie podwójny agent. Każdy uważa, że ona pracuje dla niego, choć tak naprawdę tylko ona wie dla kogo.
Dla siebie.
Ponieważ ucieczka Lectera była absolutnie w jej interesie.

***

Od czasu założenia podsłuchu, dr Lecter starał się siadywać jak najbliżej szyby. Nie mógł przewidzieć kiedy Clarice tu wróci, a potrzebował wiedzieć o tym kilka sekund wcześniej. Dlatego przebywał przy szkle, aby w razie czego usłyszeć ją lub wyczuć zapach.
Chilton popełnił głupi błąd. Zabrał mu rysunki, to prawda, ale nie zabrał węgli do rysowania. Jednakże błąd polegał na tym, że ostatnim razem, gdy tu był, przyniósł tu wszystkie rysunki, aby go nimi zachęcić do gadania, ale skończyło się na tym, że zabrał je wszystkie z powrotem…oprócz jednego. Tego rysunku z Clarice, który rozdarł na pół i rzucił na ziemię, by go sprowokować. Zostawił mu go, możliwe że specjalnie, aby jego widok wzbudzał gniew.
Lecz nie wzbudzał. Zostanie dobrze użyty.
Dr Lecter przygotował się. Rozłożył na stole oba rozdarte kawałki papieru, czystą stroną do góry. Wyjął węgiel do rysowania, jakby szykując się do szkicowania. Poczynił potrzebne działania. Zostawił gotowe przyrządy na stole i czekał.
Nie obawiał się, że mu to zabiorą. Barney miał gdzieś, czy mógł szkicować czy nie, a Chilton nie przyzna się przed sobą, że popełnił błąd, zostawiając mu tą podartą kartkę.
Pozostało mu jedynie czekać.
Po kilku dniach do jego uszu doszedł znajomy dźwięk. Drzwi na korytarzu się otwierały, a nie był to czas sprzątania. Wziął wdech nosem i wiedział już, że to ona. Przygotował się.
Clarice szła tym, już mocno znajomym, korytarzem z różnymi odczuciami. Jednocześnie mówiła sobie, że zrobiła wszystko jak powinna, a z drugiej strony to, że wywalczyła tylko fałszywą ofertę wzmagał małe poczucie porażki.
Dobra, trzeba się skupić na tu i teraz. Jack nie chce ustąpić, a Paul Krendler odsunie ją od śledztwa, jeśli popełni jakiś błąd. Potrzeba nowych planów.
Poczuła małą ulgę, kiedy dotarła pod celę, a widok w środku nieco ją zdziwił. Dr Lecter siedział przy stole, od strony szyby i szkicował coś zawzięcie. To co jednak ją zdziwiło to to, że nie odwrócił się do niej, kiedy nadeszła, ani nie przywitał. Wiedział, że tu jest, to pewne, lecz nie reagował.
- Doktorze?
- Witaj, Clarice.
I jeszcze większe zaskoczenie. Lecter nie przerwał pracy, nawet nie zerknął w jej stronę. A jego ton…był bardzo formalny. Zupełnie jak w dniu, w którym się poznali.
- Mogłabyś usiąść i poczekać? – zapytał uprzejmie, nadal się nie odwracając – Chcę tu dokończyć.
Zamiast głupio zadawać pytania i domagać się wyjaśnień, kobieta usłuchała. Zbyt dobrze go znała, żeby nie zrozumieć, że coś jest na rzeczy.
Gdy usiadła, zauważyła, że krzesło jest ustawione inaczej niż normalnie. Zamiast na środku, stało teraz przy ścianie celi, dokładnie naprzeciwko miejsca gdzie siedział Lecter. Znajdowali się prawie tak samo blisko, jak wtedy gdy wróciła tu biegiem, kiedy Miggs zrobił jej to. Pewnie kazał Barneyowi ustawić krzesło w ten sposób.
Zorientowała się też w innej kwestii. Siedząc w ten sposób nie tylko byli blisko, ale w zasięgu ich rąk była szuflada, a poza tym jej postać idealnie zasłaniała teraz doktora przed kamerą, która znajdowała się dokładnie za nią.
- Skończyłem. Powiesz mi co o tym sądzisz? – włożył kartkę na dno szuflady i posłał na jej stronę.
Clarice nie okazała zdezorientowania. Wzięła złożoną kartkę. Jeszcze zanim ją rozłożyła, wyczuła, że w środku jest coś wsunięte. Gdy rozłożyła papier, okazało się że był to mały kawałek węgla do rysowania. Schowała go w dłoni i przyjrzała się kartce.
Z jednego brzegu była podarta, czyli było to jedynie kawałek kartki. Z jednej strony było coś na całości narysowane. Lecz najważniejsze było to, co znajdowało się na odwrocie. Bardzo drobnym, ale wyraźnym pismem, u szczytu kartki, było napisane to.
Chilton założył podsłuch. Musimy teraz dosłownie odgrywać role. Skomentuj rysunek na dole. Jeśli masz mi coś ważnego do przekazania to napisz i odeślij. Od teraz tak rozmawiamy
Na dole kartki był szkic czegoś co przypominało tarczę zegara z krucyfiksem. Na nim zawieszono jakąś postać, ale nie miała ona jeszcze narysowanej twarzy.
I wszystko jasne. Teraz nie tyko widzą, lecz i słyszą ich rozmowę. Mimo że tak dobrze im szło, wszystko wokół im się sypało pod nogami. Najpierw Krendler z chęcią usunięcia jej ze śledztwa, potem Crowford ze swoim oślim uporem, a teraz jeszcze Chilton z podsłuchem. Jednakże nawet to nie mogło jej zniechęcić, czy wprowadzić w stan paniki. Zachowała zimny spokój.
- Będzie się Pan starał o patent na ten zegar? – zadała pytanie, rzeczowym tonem, jakiego używała przy Jacku. Jednocześnie mówiąc, zaczęła odpisywać coś swoim węgielkiem.
- Zastanawiam się nad tym. Jeśli się zdecyduję muszę złożyć prośbę szybko, nim ukradną mi pomysł. – mówił wolno, aby dać jej czas odpisać – Nie ma jeszcze twarzy. Może zapozujesz, Clarice? Nie przeszkodzi to naszej rozmowie, mam podzielną uwagę.
- Skoro tak Pan mówi doktorze, nie widzę powodu by odmówić – sama miała podzielną uwagę, gdyż mogła jednocześnie grać i pisać, podpierając papier o swoją teczkę. Kamera za jej plecami nie miała szans by zarejestrować co robi. Skończywszy odesłała mu kartkę. Węgielek sobie zachowała.
- Dziękuję ci, Clarice – wziął papier i odczytał jej wiadomość.
Jack uparty. Dał mi dla Pana fałszywą ofertę. Gość z Departamentu Sprawiedliwości chce mnie odsunąć od śledztwa. Sądzę, że niedługo może mu się udać.”
Dla niego to nie były tak złe wiadomości, jakby się mogło wydawać.
- Byłam wczoraj na sekcji…ostatniej ofiary – zaczęła lekko. Wiedziała, że skoro ma grać, to dr Lecter oficjalnie powinien się o tym dowiedzieć, aby mogła sprawdzić, jak zareaguje na wieść o kokonie. Tak by zrobiła, gdyby to się działo na serio.
- I co znaleźliście? – powiedział takim tonem, jakby był pewien, że coś znaleźli. Mówił coś na wpół szkicując, a wpół pisząc. Co jakiś czas zerkał na sekundkę, udając że potrzebuje na nią patrzeć, aby ją rysować.
Clarice zaczęła opowiadać. Zakończyła stwierdzeniem, że coś znaleziono w gardle.
- Czy to było motyl?
- Tak, ćma.
- Oby nasz Billy miał tych ciem spory zapas. Musi mu starczyć na kolejne damy swego serca. Na przykład dla małej Catherine. Czytałem o jej…pechu.
- Dla Pana byłoby lepiej, gdyby tak się nie stało.
- A dlaczegóż to?
- Powiedzmy, że mam propozycję…
- Słucham, Clarice. Na dowód masz szkic – wysłał jej kartkę – Możesz przy okazji zerknąć, czy ci się podoba.
Starling wzięła papier i zaczęła opowiadać o ofercie, choć oboje wiedzieli, że opowiada same kłamstwa. Nie było żadnego więzienia federalnego, ani wyjazdów na wyspę.
Równocześnie mówiąc, zerknęła w nową wiadomość.
Sytuacja się zmieniła. Teraz zostaw już wszystko mnie. Twoim jedynym zadaniem obecnie jest pozostanie w grze. Graj i udawaj dalej, trzymaj nas w ukryciu, to wszystko. Resztą sam się zajmę, dziękuję ci. Nie martw się. Jeśli chcesz możesz zadać pytanie i czymś zajmiemy czas w czasie tej „sztuki teatralnej” dla naszego doktora Chiltona
- To wszystko. Jeśli pomoże nam Pan znaleźć Catherine Martin żywą, ta oferta stanie się prawdą. Jeżeli jednak ona zginie, nie dostanie Pan nic.
Była ciekawa jego odpowiedzi. Wiedział, że tej umowy z senator Martin tak naprawdę nie było. Mógł zareagować tylko na dwa sposoby. Udać, ze przejrzał jej kłamstwa i zażądać prawdziwej umowy lub …
- W porządku, Clarice.
…udać, że wierzy w jej słowa i pójść za ciosem. Najwidoczniej wybrał tę opcję. Nie wiedziała dlaczego, ale zaufała jego słowom. Pomogła już tyle ile mogła, najwyraźniej. Zostało wszystko pozostawić w jego rękach.
- Pomogę ci, ale nie za darmo – mówił dalej – Ja ci coś powiem i ty mi cos powiesz. Quid Pro Quo. Zgoda?
- Zgoda. Proszę strzelać – rzekła w chwili, gdy odesłała ich papier listowny do niego, aby odczytał prawdziwe pytanie.
Udał, że znów rysuje. Odczytał jej pytanie.
Dlaczego stara „ja” zaczęła nagle dzielić się z Panem wspomnieniami? Uporządkowałam pamięć i jak na zwykłą senność ta uległość była dziwna. Co się naprawdę stało?”
Bystra dziewczynka. Miała sporo czasu, 8 lat, aby przeanalizować przebieg ich znajomości i uderzyło ją to. Wcześniej nie, ponieważ nie podejrzewała jeszcze że jest do tego zdolny. Zbyt mocno mu ufała i ślepo chciała przyjaźni z tym ludzkim Hannibalem, ignorując potwora. Tylko ta nowa mogła spojrzeć wreszcie na wszystko z szerszej perspektywy. Pewnie wpadła na to pytanie dopiero po aresztowaniu, bo wcześniej nie było już potrzeby o tym myśleć. Zaabsorbowanie wydarzeniami, o tak.
Szczerze…wiedziała jakie pytanie on zada na głos. Pytanie, na które odpowiedź znał od 8 lat, lecz gdyby się poznali dopiero tutaj, to interesowałoby go najbardziej…
- Co się działo z tobą po śmierci ojca? – oficjalnie wiedział, że tata przedwcześnie odszedł z ich poprzedniego spotkania.
- No więc…
- Chwileczkę, mogłabyś opuścić podbródek niżej? O tak, dziękuję Clarice – wrócił do rysowania, choć tak naprawdę pisał jej odpowiedź.
W trakcie gdy ona opowiadała, on wysłał jej kartkę z powrotem, pod pretekstem, żeby sprawdziła, czy poziom oczu jej odpowiada. Czasem trącał pytanie dodatkowe do rozmowy. Dzięki temu wyglądało to naturalniej.
Odczytała jego odpowiedź, jednocześnie mówiąc dalej.
Podałem ci pewien środek, kiedy spałaś. Mój własny pomysł. Po nim nie miałaś praktycznie własnej woli. Robiłabyś wszystko co ci kazałem. Potem już rzadziej ci go dawałem, także z powodów że nie zawsze byłem w stanie wstrzyknąć ci go niezauważenie.
Moja kolej. Czy gdybyśmy zdołali wtenczas porozmawiać i dowiedziałabyś się prawdy, czy kazałabyś mi przestać? Albo czy teraz, gdy będę wolny, każesz mi przestać zabijać?
Jak można było przypuszczać, odpowiedź jej nie zbulwersowała. Oczywiście musiało przyjść coś przeciwnego, czyli ulga i satysfakcja, że otrzymała wytłumaczenie na swoje dziwactwo oraz skąd wzięły się te ślady na rękach niczym ukąszenia owadów.
Natomiast jego pytanie ją już bardziej zaskoczyło.
On naprawdę sądził, że…Według niej odpowiedź była oczywista, a może…tylko dla niej? Albo chciał to usłyszeć (czy raczej w tym przypadku przeczytać). Miała odpowiedź, nie musiała się nawet wahać. Miała dość czasu, aby pogodzić się z konsekwencjami swojej decyzji.
- Może być doktorze – wsunęła szufladę z rysunkiem na jego stronę, ale dodała również akta sprawy – A teraz o Billym. Jak go znaleźć?
- Nie pytasz o imię i nazwisko?
- Nie poda mi ich Pan.
- Mądra dziewczynka. A więc słuchaj, w zamian za twoją opowieść powiem ci to…
Zaczął mówić o tym jak motyl symbolizuje przemianę i że tego właśnie pragnie Billy. Zmienić się. Nie udało mu się tego jednak zrobić zwykłymi metodami i obrał taką ścieżkę. Kluczem do jego złapania może być właśnie poszukiwanie tych odrzuconych ścieżek np. klinik, które oferują zmianę płci.
W czasie gdy mówił, odczytał jej wiadomość.
Moja odpowiedź brzmi nie. Nie kazałabym ci przestać. Nie chcę byś przestał. Kiedy poznałam prawdę poczułam, że w końcu widzę twój pełny obraz, jakby wcześniej brakowało kawałka układanki. Jesteś jaki jesteś i takiego cię kocham.
Moje pytanie: Czy kiedy opowiedziałeś mi historię o Miszy…czy powiedziałeś mi wszystko?”
Szczerze, tego się spodziewał. Clarice jeszcze nigdy go nie zawiodła, nawet przed przemianą. Nigdy. Napędzała jedynie nadzieje, które co rusz się spełniały. Plan, który musiał porzucić lata temu, ponownie wrócił do łask. Lecz wpierw musiał uciec.
Co do pytania…czuł, że może się ono pojawić prędzej czy później. Był jej winien szczerość i teraz mógł jej już wyznać całą prawdę, podzielić się dosłownie całą historią…tyle że nie tutaj, nie teraz. Ale zrobi to, gdy przyjdzie okazja.
Nie było już czasu. Właśnie kończył wymieniać rzeczy w teście, którym sprawdza się ludzi, którzy chcą zmienić płeć, a które zrobił Billy w swoim teście, na podstawie których da się go namierzyć. Kobieta słuchała go uważnie, w końcu to były na dla niej nowe informacje.
- To wszystko – oznajmił – W ten sposób da się go namierzyć.
- Powie mi Pan coś więcej, dzisiaj?
- Nie.
Po raz pierwszy, odkąd się tu zjawiła, Hannibal w końcu nawiązał z nią kontakt wzrokowy. Spojrzał jej głęboko w oczy i jeszcze raz powiedział, kładąc nacisk na to jedno słowo.
- Nie.
Zrozumiała. To była jego odpowiedź na jej pytanie. Co oznacza, że czas im się skończył i kartka do niej nie powróci.
Doktor złożył papier tak, aby rysunek był widoczny, ale ich tajna rozmowa już niej.
- Podoba ci się, Clarice?
Starling była zaskoczona, że pomimo czasu, jaki poświęcił, aby jej odpisywać, zdążył także dokończyć rysunek.
- Bardzo. Ma Pan talent, już wcześniej zauważyłam.
- Schlebiasz mi. Mogę zatrzymać akta sprawy?
- Tak, dlatego je przyniosłam.
Położył kartkę na stole i dał jej mały gest ręką, że może już wstać i go odsłonić przed kamerą. Ona posłuchała, jednocześnie dyskretnie chowając swój węgielek do kieszeni. Nie miała już go jak oddać.
- Dziękuję za wszystko, doktorze.
- Nie ma za co, Clarice. Jednakże, kiedy następnym razem się zobaczymy, chcę żebyś odpowiedziała mi na dwa pytania.
- Na jakie?
- Co się stało z koniem i jak opanowujesz gniew.
Wyszła. Poszło gładko. Nie zdradzili się, Clarice zachowała zimną krew i zagrała rolę życia improwizacji. Nawet zdołali się porozumieć. I tak jak powiedział, resztę weźmie we własne ręce.
Cieszył się, że wysłano ją znów w nocy. Dzięki temu, dosłownie 30 sekund po wyjściu Starling, zgaszono wszystkie światła i w piwnicach zapadła całkowita ciemność. Nie żeby Hannibalowi to przeszkadzało. W ciemności widział lepiej niż normalni ludzie. A najlepsze było to…
…że kamery nie mogły nic rejestrować w ciemności. Nagrywały dalej, ale nie było żadnego obrazu, jedynie ciemność. I właśnie to Lecter wykorzystał kilka dni temu.
Gdy odkrył podsłuch natychmiast postanowił wykorzystać podarty na pół rysunek. Wziął obie części i jedną obrócił tak, aby oba podarte kawałki papiery miały gładką krawędź po prawej stronie. Następnie ustawił krzesło tak, aby kamera rejestrowała jego plecy, a nie to co rysuje.
Nie narysował jednak jednego zegara z krucyfiksem. Narysował dwa, po jednym na każdy kawałek papieru. Jeden rysunek zostawił niedokończony, ten który widziała Clarice, kiedy tu przyszła, a drugi był idealną kopią pierwszego, tyle że był dokończony i postać miała twarz i rysy Clarice. Nie potrzebował jej na żywo, aby ją naszkicować, ale pozory najważniejsze.
Skończony rysunek schował pod materacem, również w nocy po wyłączeniu świateł. Ten niedokończony zostawił na stole gdzie miał czekać aż do wizyty jego dziewczynki.
Teraz, gdy ponownie zapadły ciemności i kamery nic nie widziały, dr Lecter wyjął spod materaca drugi rysunek i położył na stole. Ten, na którym była wypisana ich rozmowa wziął do zlewu, podarł i zmoczył, aby zrobiły się z papieru małe kuleczki. Na koniec spuścił to wszystko do klozetu. Nie mógł pozwolić, aby ktokolwiek przeczytał ich rozmowę. Właściwie dokończył dziś ten pierwszy rysunek jedynie po to, aby pokazać go Clarice.
Pozbył się przytłaczających śladów.

***

Barney był… krótko mówiąc skonfundowany lekko. I miał niepokojące przeczucia.
Wszystko zaczęło się od pierwszej wizyty Starling. Na początku nic nie wzbudziło jego podejrzeń. Nic nie różniło się od zwykłej rutyny, choć niezupełnie, bo odkąd tu pracował, do Lectera nigdy nie przyszła kobieta.
Zdumienie nadeszło, gdy owa kobieta pobiła rekord długości wizyt u doktora. To, że Lecter z nią rozmawiał tyle czasu graniczyło z cudem. Nie potrafił tego pojąć. Obserwował ich jednak na ekranie, ale nic go nie uderzyło. Starling nie złamała żadnych zasad, nic niepokojącego się nie wydarzyło. Lecz do czasu…
Przeżył tego dnia szok. I to wcale nie przez to, że Miggs wykonał taki numer. W szok wprawiło go zachowanie tej dwójki. Starling biegiem wróciła pod celę doktora i przycisnęła się mocno do szyby, jakby szukała komfortu…Komfortu u Hannibala Lectera! A co dziwniejsze, doktor robił dokładnie to samo. Przyciskał się do niej i nawet przez słaby obraz jaki dawała ta tania kamera, Barney widział jak dr Lecter kipi z gniewu.
Po tym spektaklu, Barney nawet nie udawał zaskoczenia, gdy znalazł nad ranem martwe ciało Miggsa. On jako jedyny w tej placówce zdawał sobie sprawę jak bardzo dr Lecter jest niebezpieczny, nawet zza krat.
Starling zjawiła się ponownie niedługo później. Jeśli poprzednia wizyta była na miarę cudu, to na jej powrót tutaj nie było słów. Znów ich wtedy obserwował, ale nie miał do czego się przyczepić. Kobieta owszem siedziała blisko, ale nie przekraczała granicy.
Pielęgniarz nie rozumiał dlaczego doktor tak długo się nią bawi. Rozmawia z nią długo…w dodatku drugi raz. Na to jeszcze miał wytłumaczenie. Lecter mógł ją zwyczajnie polubić. To było możliwe, rzadkie, ale nie niemożliwe. To co nie dawało mu spokoju to zachowanie tej praktykantki. To aż przerażające, że szukała w nim oparcia. Widział to i był pewien że się nie myli. Ci dwoje…lubili się wzajemnie.
Dzisiaj nie mógł wiele zobaczyć. Usiedli w taki sposób, że Starling przesłoniła mu widoczność na prawie całą sylwetkę Lectera. Mógł widzieć najlepiej jej plecy i tył głowy. Znów gawędzili przez długi czas, a doktor co jakiś czas wysyłał jej rysunek, aby wyraziła opinię o postępie pracy…rysunek przedstawiający ją.
Te incydenty same w sobie nie były jeszcze jakoś niepokojące, lecz wszystkie razem…naraz…już owszem. Lecter polubił ją i dzielił z nią informacjami, a nawet pomagał. To dziwne, ale wciąż w porządku. Ona nie łamała zasad i nie zwróciłaby jego uwagi, gdyby nie ten cholerny Miggs. Wyglądało to wówczas tak, jakby oboje się zapomnieli, dali upust emocjom i przestali grać w jakąś głupią grę.
Barney nie potrafił tego ani pojąć, ani zapomnieć. Obraz, kiedy oni dwoje przeciskają się do szyby, jakby chcieli się objąć, wciąż wyskakiwał mu przed oczami. I tylko to jedno wydarzenie, ten gest i ich uczucia jak na dłoni budziły z nim niepokój. Wszystko inne mógł wyjaśnić, ale w połączeniu z tym…nie mógł.
Sama Starling była jakaś inna. Zawsze, gdy przychodziła do doktora, widział w niej jedynie pełną profesjonalizmu, pracowitą kobietę. Jednakże, kiedy ją opuszczała i go mijała, dreszcz strachu przebiegał mu po plecach z jakiegoś powodu. Po rozmowach z Lecterem było w niej coś takiego, że odczuwał irracjonalny strach, że ta kobieta zaraz mu strzeli między oczy.
Nie zdawał sobie jednak z czegoś sprawy…że on jest jedynym, który to wszystko spostrzegł.
Po wyjściu Starling, Barney wyłączył wszystkie światła, aby nie przeszkadzać reszcie pacjentów w celach, którzy chcieli spać. Nie było na co patrzeć. Kamery rejestrowały obraz tylko za dnia. Właśnie przez coś takiego nie mogli dokładnie obejrzeć co Miggs konkretnie zrobił. Zapowiadała się więc nuda.
Minęło kilkanaście minut i nagle w drzwiach do jego „gabinetu” pojawił się Chilton. Był w o wiele lepszym humorze niż przez ostatnie dni. Pielęgniarz spodziewał się, że ten się zjawi niedługo po odejściu kobiety, gdy tylko dowiedział się o podsłuchu. Zdziwiło go tylko, że zajęło to aż 50 minut. Widocznie musiał coś wcześniej załatwić.
- Wiąż go, Barney – rzekł zamiast przywitania, a właściwie rozkazał niczym król zamku. Nie musiał mówić o kogo chodzi.
- Tak jest, doktorze – mężczyzna już wstawał z krzesła, aby iść do Lectera i rutynowo go unieruchomić, aby można było wejść do celi.

***

- Co cię tak interesuje w jej sposobach na opanowanie gniewu?
Tymi słowami Chilton przywitał się z Lecterem, gdy wszedł do jego celi. Dał tym w mało subtelny sposób znać, że w jakiś sposób udało mu się usłyszeć całą ich rozmowę.
Dr Lecter nie pokazał żadnego zaskoczenia. Jego oczu pozostały tak samo spokojne i pełne obojętności. Oczy, ponieważ twarzy przez maskę nie bardzo było widać.
- Tak dawno nie słyszałem twojego głosu, że poczułem się nostalgicznie, podsłuchując was. Nie powiem…jesteś gadatliwy przy niej. Jak nie ty, Hannibal.
Doktor zastanawiał się, czy znowu Chilton będzie gadał bzdury, tak jak ostatnio, które nie będą warte najmniejszej wagi, czy może powie coś w końcu wartego uwagi. I tu się zdziwił…ponieważ rzeczywiście tak się stało.
- Pozwoliłem sobie coś sprawdzić, Hannibal – Chilton bez pośpiechu, okrążając przywiązanego do wózka Lectera, mówił – A nawet więcej…Zaopiekować się tobą. To mój obowiązek, aby dbać o twoje dobro. I wywiązuję się z tego, udowodnię ci.
„Znowu coś knuje” – pomyślał doktor, zaczynając uważnie śledzić tego głupca wzrokiem.
Chilton zatrzymał się na moment przy stole i obejrzał uważnie rysunek.
- Zgodzę się z naszą znajomą. Masz talent, Hannibal. Idealnie ją uchwyciłeś. Jej urodę widać, nawet przy takiej skali. Wspaniała…
Przejechał palcem po miejscu, gdzie była narysowana Clarice, wzdłuż jej talii. Ten gest wzbudził u Lectera ukłucie irytacji, albo bardziej zazdrości. Coś nowego dla niego.
- Ale także mała kłamczucha z niej. Okłamała cię.
To akurat wiedział. Tak samo jak to, że Chilton tej oferty tak łatwo nie zostawi.
- Nie ma żadnej oferty od pani senator, Hannibal. Żadnego więzienia stanowego, czy wyspiarskich wakacji. Wystrychnęli cię na dudka. Oni złapią Buffalo Billa, Crowford i ta mała zbiorą całą śmietankę, a ty zostaniesz z niczym. Oszukali się, Hannibal.
„Przejdziesz do rzeczy?”
- Powiem ci tak. Nie było żadnej umowy z senator Martin, ale teraz będzie. Dzwoniłem już do pani senator. Nic nie wiedziała o umowie, ale chętnie ją zawrze, pod warunkiem, że pomożesz uratować jej córkę. I co ty na to?
Oczy Lectera nagle skierowały się wprost na niego, co Chilton uznał za swój triumf. Jeśli Lecter pomoże uratować tamtą dziewczynę, uznanie przypadnie jemu i tylko jemu, doktorowi Friderickowi Chiltonowi.
- Wystarczy twoja zgoda i zabieram cię stąd z samego rana. Pojedziemy do Memphis. Kontrolę nad tobą przejmie miejscowa policja. Podasz pani Martin, Buffalo Billa na tacy, a dostaniesz swoje okno.
Policja? O to mu właśnie chodziło. O policję, która nie była tak ostrożna jak Barney. Która używała zwykłych kajdanek, które da się otworzyć jego kluczem.
- Jedyną wadą jest to, że nie będziesz miał już jak podziwiać urody naszej drogiej agentki Starling. Ale chyba dasz radę ocenić co jest bardziej cenne, prawda Hannibal? Widok łżącej panienki, czy twoje upragnione okno?
Dr Lecter jednocześnie rozumiał i nie potrafił pojąć, że ani Chilton, ani Croword, ani całe FBI, nie mają cienia podejrzeń co do tego, że Clarice jest jego ukochaną. Mógł się założyć, że nie policzyli nawet czy jej wiek się zgadza. Chociaż potrafił wymienić kilka powodów takiego stanu rzeczy, nadal uważał ich za idiotów.
Po pierwsze powód, który podał Clarice. FBI ma o sobie wysokie mniemanie i przez myśl im nie przyjdzie, że wśród nich może być wróg. Że w dodatku sami go wpuścili. Chilton w tej kwestii był podobny. Pewnie sądził, że gdyby kochanka Hannibal by się tu zjawiła, rozpoznałby ją, bo „wyglądałaby” na psychopatkę, albo słabiutką ofiarę.
Drugi powód to uważanie go za potwora wśród ogromu normalnych ludzi. Wynaturzenie to coś, czym go obwołano. On potwór, oni dobrzy. Nie wiedzą czym jest poza tym, że nie człowiekiem, więc się go boją. Boją się tego co im zagraża. A skoro wszyscy się boją, niemożliwe, aby ktoś czuł inaczej, żeby był ktoś podobny do niego. Ktoś kto się nie boi. To chore, nienormalne, żeby się go nie bać, czy nie brzydzić. Dlatego nikomu do głowy nie przyszło, że ta dziewczyna wiedziała, czym on jest i w dodatku poświęciła 8 lat, żeby się do niego dostać i pomóc mu się uwolnić. Samo w sobie to brzmi ciężko. A w dodatku dla niego…nie, to surrealne. Nikt w to nie uwierzy, że jest tyle wart i że ktoś taki może istnieć jak Clarice.
Ostatni powód, ten któremu najwięcej zawdzięczał, czyli media. Od momentu aresztowania Lecter był ulubieńcem prasy i nie uległo to wielkiej zmianie aż do dziś. Był fascynującą anormalnością, którą nie da się badać, bo jest zbyt inteligentna. Ta tajemniczość, ciągły wkład społeczny nawet zza krat np. pisanie do magazynów naukowych artykułów, czy okrucieństwa których się dopuścił, sprawiały że jego popularność nie spadała. A co za tym idzie, nie dało się zostawić w spokoju tematu tajemniczej dziewczyny.
W ciągu tych ośmiu lat, media uczyniły z jego ukochanej…coś na kształt groteskowej fikcji. Pisali o niej tyle teorii i wyobrażeń, że jej obraz zatarł się jako prawdziwy i pojawiły się osoby, które uważały ją za legendę i nic poza tym. Legendę, która nie miała pokrycia w rzeczywistości. Najgłupsza historyjka o jakiej czytał to, taka w której on, niczym dr Frankenstein, sam sobie zrobił dziewczynę i w chwili aresztowania wcisnął jakiś przycisk jej samo destrukcji. Nic dziwnego, że po takich bredniach, obraz jego kochanki przestał być realny.
Dr Lecter wrócił do rzeczywistości i  po raz pierwszy od kilku lat, odezwał się do Fridericka Chiltona.
- Nazywa się Billy. Więcej informacji podam osobiście pani senator…w Tennessee.
Widział przebłysk zwycięstwa w oczach Chiltona i poczuł przyjemną złośliwość. Ten człowiek zalazł mu za skórę tak silnie, że Hannibal chciał go zabić przy jak najbliższej okazji. To oznacza, że nie był on człowiekiem, który według niego zasługuje by żyć. A co za tym idzie… nie zasługuje, aby przekazać mu prawdę. Zasługuje jedynie na kłamstwo, którego tak nienawidzi. Chciał się nimi zabawić, zabawić ich polowaniem, cierpieniem i wysokim ego. Dlatego podał imię Billy…
…które nie było prawdziwe.

***

Clarice nie mogła uwierzyć, że jeszcze nie jest zmęczona tą grą pozorów. Kiedy Crowford wykrzykiwał wściekły jak to Chilton spieprzył sprawę i teraz przez niego Catherine Martin zginie, bo jemu się zachciało awansów, ona nie mogła opanować szczęścia, więc wylewała swoje emocje, udając równy gniew.
Udało się, dr Lecter opuścił szpital. To chcieli zrobić od początku. Ale co teraz? Wierzyła już, że doktor ma jakiś plan, tylko jaki? Cóż zostało jej tylko doprowadzić swoją pracę do końca.
Miała obecnie tylko jedną rzecz do roboty. Grać! Grać Clarice Starling, która za wszelką cenę chce ocalić Catherine i dopaść Buffalo Billa. Doktor miał trudniej, musiał uciec.
Chilton rzeczywiście spieprzył, zadziałał na korzyść mordercy i na korzyść Lectera…i na swoją korzyść. Cały wydział wrzał z pogardy dla niego, ale ona zignorowała to niedługo później i robiła to, co dawna ona uważała za słuszne, pomimo tego, że ona i Crowford zostali wyłączeni ze śledztwa.
Starling znajdowała się obecnie w mieszkaniu, które zajmowała Catherine.  Wpuszczono ją, dzięki tymczasowej legitymacji i tym, że nie byli o niej poinformowani.
Oglądając mieszkanie tej młodej dziewczyny, widząc jej rzeczy i zdjęcia, Clarice miała wrażenie, że konfrontuje się ze swoją starą tożsamością. To co robiła było tak bardzo w stylu tamtej „Clarice”.
Odczuła nawet maleńki lęk, że przez to jej koszmary o jagniętach wrócą i znów zapragnie ratować wszystkich. I coś jej podpowiadało, że lęk zniknie dopiero, gdy sprawa Catherine zostanie zakończona, a ona nie odczuje nic w związku z każdym możliwym wynikiem. Była lekko tego ciekawa. Tego co poczuje, jeśli dziewczyna zostanie uratowana, jeśli to ona osobiście ją uratuje lub jeśli zjawią się za późno i znajdą tylko jej ciało.
Przeglądając jej rzeczy, jej myśli nie mogły nie pobiec do oprawcy dziewczyny. Billa.
Sporo już o nim wiedziała. Patrzyła na jego osobę, z nieco innej perspektywy, niż reszta. Wszyscy dookoła widzieli go oczywiście jako mordercę, wyrzutka społeczeństwa i monstrum, czyli…kogoś innego niż oni. A Starling bezwiednie sama siebie zaliczała już do kategorii „inni”. Nie patrzyła więc na niego z dalekiej odległości, a raczej jak na kogoś kto stoi obok.
Wyliczała sobie w kółko, co już o nim wiedziała, z tego co zaobserwowała, wydedukowała, co było wiadome i co powiedział jej Lecter.
Billy i dr Lecter poznali się 8 lat temu. Poznał ich Raspail, który był jego kochankiem. O czym rozmawiali, nie wiadomo. Związek Billa i Benjamina rozpadł się samoistnie, gdy doktor zabił flecistę, ale już wcześniej Billy dopuścił się morderstwa. Zabił marynarza, z którym flecista go zdradzał. Już wtedy miał swój rytuał, w postaci wkładania motyla do gardła. Uważał się za transseksualistę, ale nim nie był. Wniosek o zmianę płci został odrzucony, najpewniej był karany. Pragnął się zmienić, niczym motyl, ale zabrał się do tego od złej strony, choć jemu odpowiada. Trzyma swoje ofiary przez jakiś czas żywe, aby w końcu je zabić i pozbawić skóry. Według niego, tak skóra symbolizuje warstwy, które on zrzuca, aby stać się piękny. Jednak jakie konkretnie są jego kryteria? Czemu wybiera akurat takie dziewczyny i co robi dalej ze skórą?
Co interesujące, Crowford przekazał jej informacje, jakie Lecter podał pani senator o Buffalo Billym, lecz…ona nie słuchała. Nie chciała znać tych informacji z jednego powodu. Nie wierzyła, że wszystkie są prawdziwe i nie chciała zaśmiecać umysłu.
Owszem, wiedziała o niechęci Hannibala do kłamstwa, ale…pamiętała też o nienawiści do Chiltona, a to on był prekursorem ostatnich wydarzeń i nie polepszało jego sytuacji to, że było to doktorowi na rękę.
Gdyby to jej podał jego imię, uwierzyłaby. Nawet Crowfordowi, gdyby coś powiedział, to prawdę. Gdyby senator sama z siebie do niego przyszła, też by nie skłamał…ale Chiltonowi? Nie było takiej opcji. Skłamał mu, na pewno. Aby go upokorzyć, a czyjś ból czy niebezpieczeństwo, w którym była dziewczyna były mało znaczące. Lecterowi było obojętne, czy Billy zostanie złapany, czy nie. I czy Catherine Martin przeżyje, czy nie. Wykorzystywał ich oboje dla własnych celów, a właściwie…oni wykorzystywali.
Przeglądała właśnie pojemniki w kuchni, mając nadzieję znaleźć jakąś skrytkę, odkryć coś co pomoże jej zrozumieć Catherine i możliwe, jak Billy ją wypatrzył.
„Tak właściwie…” – pomyślała, zerkając w ostatni pojemnik, gdzie znalazła jedynie jakieś drobniaki – „…dlaczego dr Lecter nie podał mi jego nazwiska od razu? Nic by to nie zmieniło, a jednak wolał, aby nie wiedziała o nim za dużo. Więcej niż śledczy, ale i tak jednak…”
- Co ona tu do diabła robi?!
Poderwała się, słysząc ten wściekły krzyk. Odwróciła się gwałtownie, napotykając ostre spojrzenie Paula Krendlera. Za nim stał przestraszony oficer policji.
- Miała legitymację, sir, więc… - tłumaczył się nieporadnie.
- Nieważne, odejdź – poczekał, aż zostaną sami i zapytał tonem pełnym wyższości – Wytłumacz się, Sterling.
- Starling – poprawiła automatycznie – Robiłam przeszukanie.
- Ty i Crowford jesteście odsunięci od śledztwa i dobrze o tym wiesz. Zresztą jest już prawie zakończone. Kwestia czasu, aż aresztujemy Billa Rubina.
„Takie imię im podał? Nie wierzę, że jest prawdziwe”
- Wiem, Panie Krendler. Ale zwykłam kończyć to co zaczęłam. Zresztą, niezależnie od ostatnich wydarzeń, jestem pewna, że już sama byłabym odsunięta od śledztwa, dzięki Panu. Od początku tego Pan chciał, aby mnie odsunąć.
Uśmiechnął się złośliwie.
- Widocznie nawet wiejskim kurewkom zdarza się przebłysk rozumu.
Palce kobiety drgnęły, ale mięśnie twarzy już nie.
- Nie kryjesz za bardzo akcentu. Na kilometr czuć, że przyszłaś ze wsi, szukając lepszego życia niż mieli twoi starzy.
- Owszem, mam akcent. Tyle, że nas, ludzi, którzy urodzili się na wsi nauczono kultury osobistej.
Sądziła, że tym mu nadepnie na odcisk, lecz Krendler uśmiechnął się tylko szerzej i zaczął kroczyć w jej kierunku. Ten uśmiech jej się nie podobał, aż chciała się cofnąć. I spróbowała, ale wpadła na blat.
- Nie zmienia to faktu, że dla ciebie wszystko skończone. Zasługi za to śledztwo przepadły…ale można to zmienić.
- „O nie” – pomyślała, a głośno rzekła – Niby jak?
- Mogę szepnąć słówko senator Martin. Wychwalić ciebie i to co robiłaś do tej pory. Wyciągniesz z tego sporo, aby ustawić karierę na następne lata. Mam moc, aby ci pomóc i z powrotem podłączyć do sprawy.
- A czemu miałby Pan to robić? – znała odpowiedź, dlatego właśnie jej oczy się zwęziły.
- Wystarczy, że wskoczysz dzisiaj w coś ładnego i pozwolisz się gdzieś zabrać – powiedział (pewnie według niego w uwodzicielski sposób), stojąc przed nią i jednocześnie naruszając przestrzeń osobistą. A ona nie miała gdzie uciec.
„Randka z nocowaniem, skurwysyn!”
- A co na to pańska żona?
- Czego oczy nie widzą…
- Cóż… - udała, że się zastanawia - …Chyba nic z tego nie będzie. Widzi Pan, kiedy idę z mężczyzną do łóżka, oczekuję satysfakcji, a nie mdłości.
Jeszcze zanim do niego dotarło dodała drugą szpileczkę.
- Poza tym, uważam, że facet, który nie umie utrzymać kutasa w spodniach, bo się zapatrzył na cycki wiejskiej baby, nie różni się niczym od świni w rui.
Gołym okiem było widać jak się w nim zagotowało. Aż uszy mu poczerwieniały z wściekłości. Dłoń mocno mu wystrzeliła w górę, jakby chciał ją uderzyć, ale nie mógł. Zamiast tego, pochylił się i wysyczał jej do ucha.
- Jesteś skończona! Twoja kariera zakończyła się zanim się zaczęła. Po szkole nie czeka cię nic! Dopilnuje tego, żebyś skończyła za biurkiem, wiejska cipo. A teraz wynoś się! Jak będzie tu za 5 minut, to złożę na ciebie pozew.
Obrócił się i wyszedł tak szybko, że ledwie mrugnęła i już go nie było.
Tylko zniknął jej z oczu…a Clarice uśmiechnęła się ze złośliwą satysfakcją. Właśnie taką furię chciała wywołać. Piękny widok.
- Więc doskonale się składa – powiedziała cicho do siebie – Ponieważ nie zamierzam kończyć tej szkoły. Nigdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz