„Tylko nie
wybuchnij, nie wybuchnij. Profesjonalizm, zachowaj profesjonalizm! Potrafisz
to, udowodniłaś, że potrafisz grać ostatnimi latami…A tak właściwie to co on tu
robi?”
Takie myśli
przelatywały przez głowę Clarice Starling podczas, gdy Crowford wysunął się
przed nią i zaczął coś cicho mówić do Krendlera tak, aby nie mogła usłyszeć. Na
szczęście lub nieszczęście tamten nie był tak subtelny.
- Po co
uczennicę tu przywlokłeś? To, że psychopata z nią gada to nie znaczy, że… -
Crowford coś odpowiedział po cichu, ale Krendler ani myślał być cicho, chciał
aby usłyszała - …co ona odkryła?… i taki przypadek tylko daje jej takie
przywileje?...Nie mamy czasy na takie bzdury.
To stwierdziwszy,
wyminął ich oboje i wszedł do budynku, z którego przed chwilą wyszli oni. Lecz
kiedy ją minął, obrzucił ją takim wzrokiem, że nie była pewna czy był on
bardziej mieszanką wzgardy, czy pożądania. Pewnie nie wiedział, ale jej oczom
nie umknęła obrączka na jego palcu. Co za drań…
- Zignoruj go
Starling – powiedział Jack bezbarwnym tonem, pewnie ze zmęczenia – On już ma
takie usposobienie, ale za wysoko stoi, aby mu podskoczyć.
- Będzie
wnioskował, aby mnie odsunąć od śledztwa? – spytała, gdy zaczęli odchodzić stamtąd
ramię w ramię w stronę auta przy drodze.
- Najpewniej
tak, ale nie uda mu się. Nie po tym jak przed chwilą pomogłaś i jak się
przydajesz przy Lecterze. Nie ma na razie szans by mu się udało – podkreślił
słowa „na razie”. Jeśli coś zawalą to będzie koniec.
- Dlaczego on
tu właściwie jest? - to była największa
zagadka. Na co tutaj potrzebny zastępca prokuratora generalnego?
- Pojawiły
się nowe fakty, a właściwie…wypadek. Porwano nową dziewczynę. Najpewniej tej
nocy. Zorientowano się nad ranem, że zniknęła.
Clarice nie
powstrzymała ostrego wciągnięcia powietrza.
- Czy jest
pewne, że to Billy ją porwał?
- Kto?
Wzdrygnęła
się przez swój błąd. Nie powinna tego mówić.
-
Przepraszam, chodziło mi czy wiadomo, że stoi za tym porwaniem Buffalo Bill?
- Tak, przed
jej domem znaleziono jej bluzkę. Była rozcięta na plecach. Nasz morderca robi
zawsze to samo. Nie ma wątpliwości, że wpadła w jego łapy.
Coś wciąż się
jej nie zgadzało. To nie była pierwsza ofiara o której wiedziano jeszcze przed
odnalezieniem zwłok. W dwóch przypadkach wiedziano o porwaniu. Czemu dopiero
teraz góra się włączyła?
- To wciąż
nie wyjaśnia obecności pana Krendlera.
Jack wsiadł
do auta, a Clarice poszła w jego ślady. Gdy kierowca ruszył mogli kontynuować.
- Tym razem
jest poważniej – rzekł, wyjmując z kieszeni papierosy – Porwana została Catherine
Martin. Córka senator Martin.
I wszystko
jasne. Tym razem córeczka z bogatej rodziny, więc matka z władzą zaangażowała
wszystkich pod sobą. Pomyślała, że to smutne. Ponieważ dziewczyna, którą przed
chwilą oglądała na stole sekcyjnym nie miała mamy w senacie i żadni pracownicy
na samej górze nie biegali z zapamiętaniem, aby ją odnaleźć.
- Obecność
Paula Krendlera naprawdę pomoże? – spytała, nie kryjąc sceptycyzmu.
- Nam na
pewno nie. A i pani senator niewiele otrzyma. Ale zdesperowana matka zrobi
wszystko co w jej mocy, aby ratować swoje dziecko.
Starling
zatopiła się na kilka minut w swoich myślach. Crowford obserwował ją ukradkiem
z boku i także myślał.
Z nią u boku
przypominały mu się dawne czasy, kiedy pracował razem z Willem. Jack był jego
starszym kolegą i czymś na kształt mentora, przynajmniej w oczach Grahama i ten
sposób myślenia przeniósł się też na niego. Od lat gnębiły go wyrzuty sumienia,
że zawiódł Willa. Że to przez niego on skończył w takim stanie.
W tej młodej
kobiecie widział swoją szansę na odpokutowanie za dawne grzechy. Mógł ją
wyszkolić, mogła zostać w FBI kimś. Miała talent i zapał do pracy. Nie mylił
się. W dodatku przed chwilą dosłownie znalazła na zwłokach, a raczej w nich,
ważny dowód. Chciał pomóc wspiąć się jej na szczyt. Tam, gdzie Will nie zdołał
dotrzeć. Nowa protegowana…
Szkoda
trochę, że tak zajął swoje myśli nową uczennicą, że zapomniał o starym uczniu i
o jego ostrzeżeniu. O tym, że należy odszukać dziewczynę dr Lectera.
Zbagatelizował sprawę i tak jak reszta wyrzucił tę sprawę z pamięci. Obecnie
tajemniczą dziewczyną od czasu do czasu wyciągała prasa, głosząc jakieś bzdury,
przez co jej prawdziwa tożsamość stała się jeszcze bardziej abstrakcyjna. Gdyby
tylko wziął sobie do serca słowa Willa…
…już od
jakiegoś czasu miałby podejrzenia. A tak nie czuł nic.
Nie wiedział,
że jedyne co tkwi w głowie jego nowej protegowanej to wydostanie Lectera ze
Szpitala dla Psychicznie Chorych Przestępców.
- Co Lecter
miał na myśli mówiąc, że Buffalo Bil ma piętrowy dom? – wyrwała go tym pytaniem
z zamyślenia.
Wyjaśnił jej
wówczas jak trudne technicznie jest zabicie kogoś przy użyciu metody
powieszenia. Zwłaszcza jeśli jest przytomny i walczy. Wymaga to naprawdę dużej
siły. Schody ułatwiają sprawę, gdy po prostu spycha się z nich ofiarę z pętlą
na szyi. A kilka pierwszych ofiar Billa zginęło właśnie przez powieszenie.
- Mam do
niego znów iść? – zasugerowała – Zaproponował pomoc w zamian za przeniesienie.
Jesteśmy w stanie to załatwić. Dobrze wydedukował, że zabójca zacznie skalpować
ofiary. Tamta dziewczyna była. On może wiedzieć więcej, a teraz czas nas goni.
Wyciągnę to z niego.
- Nie
Starling, na razie spocznij. Taka dedukcja nie wymagała wiele wysiłku. Może się
tylko chcieć zabawić i popisywać. Wolę żebyśmy trzymali się jak najdalej od
umów z nim. A przeniesienie nie wchodzi w grę.
Clarice
zareagowała spokojniej niż można by było przypuszczać. A to dlatego iż
wiedziała, że następnego dnia Crowford będzie musiał przemyśleć nieco swoje
słowa, gdy dotrą do niego wyniki badań nad głową Klausa.
Nowe fakty
będą musiały pociągnąć za sobą nowe decyzje.
***
Następnego
dnia wszystkie media mówiły tylko o tym, że córka senator Martin została
porwana, że jest w rękach poszukiwanego mordercy i jeśli FBI nie ruszy w końcu
tyłka to zostało jej zaledwie kilka dni życia zanim zostanie zabita i
pozbawiona skóry.
W pokoju
wspólnym, w akademii, Clarice i spora grupa innych uczniów właśnie oglądało
wystąpienie pani senator, w którym przemawiała ona do mordercy i prosiła o
łaskę dla córki.
Starling
patrzyła się w ekran i miała sprzeczne uczucia. Nie podobała jej się ta
sytuacja, ale jednocześnie nie była ślepa na jej zalety. Zalety dla niej i
doktora. Te ambiwalentne myśli pogarszał fakt, że dzięki technice pałacu
pamięci, kobieta posiadała obecnie doskonałą pamięć. Lata wcześniej udało jej
się nawet posegregować wspomnienia sprzed utworzenia pałacu. Właśnie przez to
Clarice doskonale pamiętała jaka była kiedyś i jaki miała system wartości.
Pamiętała o swoich koszmarach z jagniętami… Powodowało to u niej dyskomfort.
Dawna ona
desperacko chciałaby ocalić tą dziewczynę, za wszelką cenę pragnęłaby ocalić
jagnię, aby uciszyć te sny i płacze, ale…od lat nie miała tych słów. Potrzeba
ratowania wszystkich dawno odeszła. Obecnie Clarice uważała, że gdyby Catherine
zginęła, nie odczuwałaby smutku jakoś specjalnie ostro. Choć jeśli miałaby być
szczera, wolała aby dziewczyna wyszła z tego żywa. Nie trzeba ratować całego
świata, tylko wariat sądziłby że da radę tego dokonać. Wystarczy pomagać tym
wokół siebie, komu się da pomóc i to wystarczy.
Choć ta jej
nowa ciemna strona uśmiechała się triumfalnie, ponieważ sytuację dało się
obrócić na korzyść jej interesów. To porwanie przyprze wszystkich do muru i
zmusi do pośpiechu, a przez to także do desperacji. Wolałaby pomóc Catherine,
ale jeśli się nie uda to trudno. Najważniejsze, aby jej cel się powiódł.
Powiodła
wzrokiem po wszystkich tu zebranych. Ich rozmowy zlewały się w jeden wielki
szum. Nikt tego nie spostrzegł, każdy patrzył w ekran, na wyświetlające się
fotografie małej dziewczynki. Patrzą na ofiarę, szukają zabójcy, a nie mają
pojęcia, że jeden z ich wrogów jest wśród nich, dosłownie obok.
Dodało jej to
niespodziewanej pewności siebie. Choć może pomyliła to z poczuciem wyższości.
Oczywiście nie było żadnych wyrzutów sumienia. Za to, że ich oszukiwała,
wykorzystywała i zyskała zaufanie, a planowała ich zdradzić, jeśli już tego nie
zrobiła.
No…może
jedyną osobą wobec której czuła winę była Ardelia…ale tu nie dało się
powstrzymać uczuć. Wobec Jacka nie czuła już jednak nic, czy też wobec innych.
Wiedziała, że nawet gdyby stała po ich stronie, to pewnego dnia, to FBI by ją
zdradziło…a pojawiały się już pierwsze oznaki.
Poczekała do
końca transmisji, a potem opuściła pomieszczenie jako pierwsza, jeszcze zanim
reszta się zabrała stamtąd. Przez głowę przelatywało jej całe przemówienie pani
senator, analizowała całe przedsięwzięcie i przez to nie zauważyła kogoś
idącego z naprzeciwka.
- Ach! –
wyrzuciła, gdy zderzyła się z kimś i cofnęła się lekko. Spojrzała w górę i
ujrzała równie zaskoczonego co ona, Crowforda. Chyba także był zamyślony –
Przepraszam Pana.
- Ja też
przepraszam Starling. Właściwie, to zamierzałem cię wezwać. Choć za mną.
- Ale…
- Nie
przejmuj się zajęciami, już cię usprawiedliwiłem.
Poszli razem
do jego gabinetu. Tak jak poprzednio usiedli naprzeciw siebie. Clarice
zauważyła, że Jack ani trochę nie odpoczął, a poza tym miał na twarzy
wymalowany jakiś hardy upór. Chociaż już kiedy poprosił ją do gabinetu
domyśliła się czego będzie dotyczyć rozmowa, teraz się w tym upewniła.
- Przyszły
wyniki sekcji Klausa – bez zbędnego gadania przeszedł do rzeczy. Wiedziała co
usłyszy – W jego gardle znaleźliśmy poczwarkę…
Kobieta
rozszerzyła oczy, wiedząc że tak najlepiej uda zdumienie.
- Sir, ale to
oznacza, że… - nie dokończyła. Tak lepiej zrobi wrażenie.
- Tak –
mężczyzna pokiwał poważnie głową – Wszystko na to wskazuje.
- Panie
Crowford! – wstała, grając wzburzenie – Lecter wie kim jest Buffalo Bill. To
nasza szansa! Jeśli dowiemy się od niego kim on jest, zdołamy uratować Catherine!
Wystarczy załatwić przeniesienie. Tylko tyle, a wyciągnę to z niego!
- Naiwne
myślenie. Skąd wiadomo, że dotrzyma swojej części umowy?
- Bo mi dał
słowo – rzekła stanowczo i zanim Jack zdołał odparować dodała – Zna Pan go
dłużej niż ja i wie Pan, że jeśli my dotrzymamy obietnicy, to on także.
„Zostawiając
nam przy okazji rany kłute” – pomyślał Crowford, a głośno powiedział.
- Nie ulega
wątpliwości, że on coś wie. A informacje w tych chwilach potrzebne są nam na
wagę złota. Ale nie zamierzam ulec Lecterowi. Nigdy! Przysięgłem, że opuści on
swoją celę dopiero, gdy zdechnie. Nie wcześniej.
Clarice
musiała ukryć jak przeraziły ją te słowa. Doktor rzeczywiście powiedział, że
Jack będzie uparty, nawet jeśli jego umór miałby wywołać więcej ofiar, ale nie
sądziła, że aż do tego stopnia. Wystarczyłby jeden wniosek i miałby mordercę na
talerzu, ale nie zrobi tego, aby doktor nie dostał tego, czego chce. Jego
nienawiść musiała być większa niż sądziła.
- Ale co z
Catherine Martin? Chce Pan ją widzieć na stole sekcyjnym? Bo ja nie!
W oczach
zalśnił jej własny upór i mała desperacja. Miała nadzieję, że mężczyzna odczyta
ją jako pragnienie odnalezienie porwanej dziewczyny, a nie przeniesienia
Lectera. I tak się stało.
- Ja również
nie, Starling. Spróbujesz go oszukać – otworzył szufladę i wyjął z niej jakąś
teczkę. Papiery w środku mówiły same za siebie – Powiesz mu, że jeśli pomoże w
schwytaniu Buffalo Billa, otrzyma przeniesienie. Że senator Martin mu pomoże,
jeśli córka wróci do niej żywa.
- Lecz… -
Starling wzięła papiery, przypominając sobie dzisiejszą przemowę - …Pani
senator nic nie wie o tej umowie, prawda? Nie wie nawet, że Lecter jest
zamieszany w całą sprawę.
Krótko mówiąc
miała go …
- Zgadza się.
Masz go oszukać Starling – praktycznie rzucił jej rozkaz – Pomoże nam, ale w
zamian nie dostanie nic.
Kobieta
westchnęła, po czym odpowiedziała ostrym spojrzeniem.
- Kiedy mam
do niego iść?
- Jeszcze
dzisiaj. Nie mamy już czasu. Zapoznaj się z tym i przedstaw mu fałszywą ofertę.
Po wyjściu z
gabinetu Clarice aż warknęła z frustracji. Jack nie chciał dać za wygraną nawet
w takim momencie, gdzie grają o najwyższą stawkę.
Trudno,
będzie musiała przyprzeć go jeszcze bardziej. Zawsze mogą wymyślić historyjkę,
w której Hannibal przejrzał jej kłamstwa i zażądał prawdziwej oferty. Chyba, że
doktor wymyśli coś lepszego w odpowiedzi na tę fałszywkę…
Właśnie…w jej
klatce piersiowej rozeszła się fala przyjemnego ciepła. Oznaczała jedno, czuła
radość, że dziś znów się spotkają. I dobrze, musi dostać nowe instrukcje.
Zmierzając do
siebie, aby się przebrać, dopadł ją mały atak chichotu, gdy pomyślała sobie jak
tak biega od jednego do drugiego przeciwnika. W sumie pasuje do niej określenie
podwójny agent. Każdy uważa, że ona pracuje dla niego, choć tak naprawdę tylko
ona wie dla kogo.
Dla siebie.
Ponieważ
ucieczka Lectera była absolutnie w jej interesie.
***
Od czasu
założenia podsłuchu, dr Lecter starał się siadywać jak najbliżej szyby. Nie
mógł przewidzieć kiedy Clarice tu wróci, a potrzebował wiedzieć o tym kilka
sekund wcześniej. Dlatego przebywał przy szkle, aby w razie czego usłyszeć ją
lub wyczuć zapach.
Chilton
popełnił głupi błąd. Zabrał mu rysunki, to prawda, ale nie zabrał węgli do
rysowania. Jednakże błąd polegał na tym, że ostatnim razem, gdy tu był,
przyniósł tu wszystkie rysunki, aby go nimi zachęcić do gadania, ale skończyło
się na tym, że zabrał je wszystkie z powrotem…oprócz jednego. Tego rysunku z
Clarice, który rozdarł na pół i rzucił na ziemię, by go sprowokować. Zostawił
mu go, możliwe że specjalnie, aby jego widok wzbudzał gniew.
Lecz nie
wzbudzał. Zostanie dobrze użyty.
Dr Lecter
przygotował się. Rozłożył na stole oba rozdarte kawałki papieru, czystą stroną
do góry. Wyjął węgiel do rysowania, jakby szykując się do szkicowania. Poczynił
potrzebne działania. Zostawił gotowe przyrządy na stole i czekał.
Nie obawiał
się, że mu to zabiorą. Barney miał gdzieś, czy mógł szkicować czy nie, a
Chilton nie przyzna się przed sobą, że popełnił błąd, zostawiając mu tą podartą
kartkę.
Pozostało mu
jedynie czekać.
Po kilku
dniach do jego uszu doszedł znajomy dźwięk. Drzwi na korytarzu się otwierały, a
nie był to czas sprzątania. Wziął wdech nosem i wiedział już, że to ona. Przygotował
się.
Clarice szła
tym, już mocno znajomym, korytarzem z różnymi odczuciami. Jednocześnie mówiła
sobie, że zrobiła wszystko jak powinna, a z drugiej strony to, że wywalczyła
tylko fałszywą ofertę wzmagał małe poczucie porażki.
Dobra, trzeba
się skupić na tu i teraz. Jack nie chce ustąpić, a Paul Krendler odsunie ją od
śledztwa, jeśli popełni jakiś błąd. Potrzeba nowych planów.
Poczuła małą
ulgę, kiedy dotarła pod celę, a widok w środku nieco ją zdziwił. Dr Lecter
siedział przy stole, od strony szyby i szkicował coś zawzięcie. To co jednak ją
zdziwiło to to, że nie odwrócił się do niej, kiedy nadeszła, ani nie przywitał.
Wiedział, że tu jest, to pewne, lecz nie reagował.
- Doktorze?
- Witaj,
Clarice.
I jeszcze
większe zaskoczenie. Lecter nie przerwał pracy, nawet nie zerknął w jej stronę.
A jego ton…był bardzo formalny. Zupełnie jak w dniu, w którym się poznali.
- Mogłabyś
usiąść i poczekać? – zapytał uprzejmie, nadal się nie odwracając – Chcę tu
dokończyć.
Zamiast
głupio zadawać pytania i domagać się wyjaśnień, kobieta usłuchała. Zbyt dobrze
go znała, żeby nie zrozumieć, że coś jest na rzeczy.
Gdy usiadła,
zauważyła, że krzesło jest ustawione inaczej niż normalnie. Zamiast na środku,
stało teraz przy ścianie celi, dokładnie naprzeciwko miejsca gdzie siedział
Lecter. Znajdowali się prawie tak samo blisko, jak wtedy gdy wróciła tu
biegiem, kiedy Miggs zrobił jej to. Pewnie kazał Barneyowi ustawić krzesło w
ten sposób.
Zorientowała
się też w innej kwestii. Siedząc w ten sposób nie tylko byli blisko, ale w
zasięgu ich rąk była szuflada, a poza tym jej postać idealnie zasłaniała teraz
doktora przed kamerą, która znajdowała się dokładnie za nią.
- Skończyłem.
Powiesz mi co o tym sądzisz? – włożył kartkę na dno szuflady i posłał na jej
stronę.
Clarice nie
okazała zdezorientowania. Wzięła złożoną kartkę. Jeszcze zanim ją rozłożyła,
wyczuła, że w środku jest coś wsunięte. Gdy rozłożyła papier, okazało się że
był to mały kawałek węgla do rysowania. Schowała go w dłoni i przyjrzała się
kartce.
Z jednego
brzegu była podarta, czyli było to jedynie kawałek kartki. Z jednej strony było
coś na całości narysowane. Lecz najważniejsze było to, co znajdowało się na
odwrocie. Bardzo drobnym, ale wyraźnym pismem, u szczytu kartki, było napisane
to.
„Chilton założył podsłuch. Musimy teraz
dosłownie odgrywać role. Skomentuj rysunek na dole. Jeśli masz mi coś ważnego
do przekazania to napisz i odeślij. Od teraz tak rozmawiamy”
Na dole
kartki był szkic czegoś co przypominało tarczę zegara z krucyfiksem. Na nim
zawieszono jakąś postać, ale nie miała ona jeszcze narysowanej twarzy.
I wszystko
jasne. Teraz nie tyko widzą, lecz i słyszą ich rozmowę. Mimo że tak dobrze im
szło, wszystko wokół im się sypało pod nogami. Najpierw Krendler z chęcią
usunięcia jej ze śledztwa, potem Crowford ze swoim oślim uporem, a teraz
jeszcze Chilton z podsłuchem. Jednakże nawet to nie mogło jej zniechęcić, czy
wprowadzić w stan paniki. Zachowała zimny spokój.
- Będzie się
Pan starał o patent na ten zegar? – zadała pytanie, rzeczowym tonem, jakiego
używała przy Jacku. Jednocześnie mówiąc, zaczęła odpisywać coś swoim
węgielkiem.
- Zastanawiam
się nad tym. Jeśli się zdecyduję muszę złożyć prośbę szybko, nim ukradną mi
pomysł. – mówił wolno, aby dać jej czas odpisać – Nie ma jeszcze twarzy. Może
zapozujesz, Clarice? Nie przeszkodzi to naszej rozmowie, mam podzielną uwagę.
- Skoro tak
Pan mówi doktorze, nie widzę powodu by odmówić – sama miała podzielną uwagę,
gdyż mogła jednocześnie grać i pisać, podpierając papier o swoją teczkę. Kamera
za jej plecami nie miała szans by zarejestrować co robi. Skończywszy odesłała
mu kartkę. Węgielek sobie zachowała.
- Dziękuję
ci, Clarice – wziął papier i odczytał jej wiadomość.
„ Jack uparty. Dał mi dla Pana fałszywą
ofertę. Gość z Departamentu Sprawiedliwości chce mnie odsunąć od śledztwa.
Sądzę, że niedługo może mu się udać.”
Dla niego to
nie były tak złe wiadomości, jakby się mogło wydawać.
- Byłam
wczoraj na sekcji…ostatniej ofiary – zaczęła lekko. Wiedziała, że skoro ma
grać, to dr Lecter oficjalnie powinien się o tym dowiedzieć, aby mogła
sprawdzić, jak zareaguje na wieść o kokonie. Tak by zrobiła, gdyby to się
działo na serio.
- I co
znaleźliście? – powiedział takim tonem, jakby był pewien, że coś znaleźli.
Mówił coś na wpół szkicując, a wpół pisząc. Co jakiś czas zerkał na sekundkę,
udając że potrzebuje na nią patrzeć, aby ją rysować.
Clarice
zaczęła opowiadać. Zakończyła stwierdzeniem, że coś znaleziono w gardle.
- Czy to było
motyl?
- Tak, ćma.
- Oby nasz
Billy miał tych ciem spory zapas. Musi mu starczyć na kolejne damy swego serca.
Na przykład dla małej Catherine. Czytałem o jej…pechu.
- Dla Pana
byłoby lepiej, gdyby tak się nie stało.
- A dlaczegóż
to?
- Powiedzmy,
że mam propozycję…
- Słucham,
Clarice. Na dowód masz szkic – wysłał jej kartkę – Możesz przy okazji zerknąć,
czy ci się podoba.
Starling
wzięła papier i zaczęła opowiadać o ofercie, choć oboje wiedzieli, że opowiada
same kłamstwa. Nie było żadnego więzienia federalnego, ani wyjazdów na wyspę.
Równocześnie
mówiąc, zerknęła w nową wiadomość.
„Sytuacja się zmieniła. Teraz zostaw już
wszystko mnie. Twoim jedynym zadaniem obecnie jest pozostanie w grze. Graj i
udawaj dalej, trzymaj nas w ukryciu, to wszystko. Resztą sam się zajmę,
dziękuję ci. Nie martw się. Jeśli chcesz możesz zadać pytanie i czymś zajmiemy
czas w czasie tej „sztuki teatralnej” dla naszego doktora Chiltona”
- To
wszystko. Jeśli pomoże nam Pan znaleźć Catherine Martin żywą, ta oferta stanie
się prawdą. Jeżeli jednak ona zginie, nie dostanie Pan nic.
Była ciekawa
jego odpowiedzi. Wiedział, że tej umowy z senator Martin tak naprawdę nie było.
Mógł zareagować tylko na dwa sposoby. Udać, ze przejrzał jej kłamstwa i zażądać
prawdziwej umowy lub …
- W porządku,
Clarice.
…udać, że
wierzy w jej słowa i pójść za ciosem. Najwidoczniej wybrał tę opcję. Nie
wiedziała dlaczego, ale zaufała jego słowom. Pomogła już tyle ile mogła,
najwyraźniej. Zostało wszystko pozostawić w jego rękach.
- Pomogę ci,
ale nie za darmo – mówił dalej – Ja ci coś powiem i ty mi cos powiesz. Quid Pro
Quo. Zgoda?
- Zgoda.
Proszę strzelać – rzekła w chwili, gdy odesłała ich papier listowny do niego,
aby odczytał prawdziwe pytanie.
Udał, że znów
rysuje. Odczytał jej pytanie.
„Dlaczego stara „ja” zaczęła nagle dzielić
się z Panem wspomnieniami? Uporządkowałam pamięć i jak na zwykłą senność ta
uległość była dziwna. Co się naprawdę stało?”
Bystra
dziewczynka. Miała sporo czasu, 8 lat, aby przeanalizować przebieg ich
znajomości i uderzyło ją to. Wcześniej nie, ponieważ nie podejrzewała jeszcze że
jest do tego zdolny. Zbyt mocno mu ufała i ślepo chciała przyjaźni z tym
ludzkim Hannibalem, ignorując potwora. Tylko ta nowa mogła spojrzeć wreszcie na
wszystko z szerszej perspektywy. Pewnie wpadła na to pytanie dopiero po
aresztowaniu, bo wcześniej nie było już potrzeby o tym myśleć. Zaabsorbowanie
wydarzeniami, o tak.
Szczerze…wiedziała
jakie pytanie on zada na głos. Pytanie, na które odpowiedź znał od 8 lat, lecz
gdyby się poznali dopiero tutaj, to interesowałoby go najbardziej…
- Co się
działo z tobą po śmierci ojca? – oficjalnie wiedział, że tata przedwcześnie
odszedł z ich poprzedniego spotkania.
- No więc…
- Chwileczkę,
mogłabyś opuścić podbródek niżej? O tak, dziękuję Clarice – wrócił do
rysowania, choć tak naprawdę pisał jej odpowiedź.
W trakcie gdy
ona opowiadała, on wysłał jej kartkę z powrotem, pod pretekstem, żeby
sprawdziła, czy poziom oczu jej odpowiada. Czasem trącał pytanie dodatkowe do
rozmowy. Dzięki temu wyglądało to naturalniej.
Odczytała
jego odpowiedź, jednocześnie mówiąc dalej.
„Podałem ci pewien środek, kiedy spałaś. Mój
własny pomysł. Po nim nie miałaś praktycznie własnej woli. Robiłabyś wszystko
co ci kazałem. Potem już rzadziej ci go dawałem, także z powodów że nie zawsze
byłem w stanie wstrzyknąć ci go niezauważenie.
Moja kolej. Czy gdybyśmy zdołali wtenczas
porozmawiać i dowiedziałabyś się prawdy, czy kazałabyś mi przestać? Albo czy
teraz, gdy będę wolny, każesz mi przestać zabijać?”
Jak można
było przypuszczać, odpowiedź jej nie zbulwersowała. Oczywiście musiało przyjść
coś przeciwnego, czyli ulga i satysfakcja, że otrzymała wytłumaczenie na swoje
dziwactwo oraz skąd wzięły się te ślady na rękach niczym ukąszenia owadów.
Natomiast
jego pytanie ją już bardziej zaskoczyło.
On naprawdę
sądził, że…Według niej odpowiedź była oczywista, a może…tylko dla niej? Albo
chciał to usłyszeć (czy raczej w tym przypadku przeczytać). Miała odpowiedź,
nie musiała się nawet wahać. Miała dość czasu, aby pogodzić się z
konsekwencjami swojej decyzji.
- Może być
doktorze – wsunęła szufladę z rysunkiem na jego stronę, ale dodała również akta
sprawy – A teraz o Billym. Jak go znaleźć?
- Nie pytasz
o imię i nazwisko?
- Nie poda mi
ich Pan.
- Mądra
dziewczynka. A więc słuchaj, w zamian za twoją opowieść powiem ci to…
Zaczął mówić
o tym jak motyl symbolizuje przemianę i że tego właśnie pragnie Billy. Zmienić
się. Nie udało mu się tego jednak zrobić zwykłymi metodami i obrał taką
ścieżkę. Kluczem do jego złapania może być właśnie poszukiwanie tych
odrzuconych ścieżek np. klinik, które oferują zmianę płci.
W czasie gdy
mówił, odczytał jej wiadomość.
„Moja odpowiedź brzmi nie. Nie kazałabym ci
przestać. Nie chcę byś przestał. Kiedy poznałam prawdę poczułam, że w końcu
widzę twój pełny obraz, jakby wcześniej brakowało kawałka układanki. Jesteś
jaki jesteś i takiego cię kocham.
Moje pytanie: Czy kiedy opowiedziałeś mi
historię o Miszy…czy powiedziałeś mi wszystko?”
Szczerze,
tego się spodziewał. Clarice jeszcze nigdy go nie zawiodła, nawet przed
przemianą. Nigdy. Napędzała jedynie nadzieje, które co rusz się spełniały.
Plan, który musiał porzucić lata temu, ponownie wrócił do łask. Lecz wpierw
musiał uciec.
Co do
pytania…czuł, że może się ono pojawić prędzej czy później. Był jej winien
szczerość i teraz mógł jej już wyznać całą prawdę, podzielić się dosłownie całą
historią…tyle że nie tutaj, nie teraz. Ale zrobi to, gdy przyjdzie okazja.
Nie było już
czasu. Właśnie kończył wymieniać rzeczy w teście, którym sprawdza się ludzi,
którzy chcą zmienić płeć, a które zrobił Billy w swoim teście, na podstawie
których da się go namierzyć. Kobieta słuchała go uważnie, w końcu to były na
dla niej nowe informacje.
- To wszystko
– oznajmił – W ten sposób da się go namierzyć.
- Powie mi
Pan coś więcej, dzisiaj?
- Nie.
Po raz
pierwszy, odkąd się tu zjawiła, Hannibal w końcu nawiązał z nią kontakt
wzrokowy. Spojrzał jej głęboko w oczy i jeszcze raz powiedział, kładąc nacisk
na to jedno słowo.
- Nie.
Zrozumiała.
To była jego odpowiedź na jej pytanie. Co oznacza, że czas im się skończył i
kartka do niej nie powróci.
Doktor złożył
papier tak, aby rysunek był widoczny, ale ich tajna rozmowa już niej.
- Podoba ci
się, Clarice?
Starling była
zaskoczona, że pomimo czasu, jaki poświęcił, aby jej odpisywać, zdążył także
dokończyć rysunek.
- Bardzo. Ma
Pan talent, już wcześniej zauważyłam.
- Schlebiasz
mi. Mogę zatrzymać akta sprawy?
- Tak,
dlatego je przyniosłam.
Położył
kartkę na stole i dał jej mały gest ręką, że może już wstać i go odsłonić przed
kamerą. Ona posłuchała, jednocześnie dyskretnie chowając swój węgielek do
kieszeni. Nie miała już go jak oddać.
- Dziękuję za
wszystko, doktorze.
- Nie ma za
co, Clarice. Jednakże, kiedy następnym razem się zobaczymy, chcę żebyś
odpowiedziała mi na dwa pytania.
- Na jakie?
- Co się
stało z koniem i jak opanowujesz gniew.
Wyszła.
Poszło gładko. Nie zdradzili się, Clarice zachowała zimną krew i zagrała rolę
życia improwizacji. Nawet zdołali się porozumieć. I tak jak powiedział, resztę
weźmie we własne ręce.
Cieszył się,
że wysłano ją znów w nocy. Dzięki temu, dosłownie 30 sekund po wyjściu
Starling, zgaszono wszystkie światła i w piwnicach zapadła całkowita ciemność.
Nie żeby Hannibalowi to przeszkadzało. W ciemności widział lepiej niż normalni
ludzie. A najlepsze było to…
…że kamery
nie mogły nic rejestrować w ciemności. Nagrywały dalej, ale nie było żadnego
obrazu, jedynie ciemność. I właśnie to Lecter wykorzystał kilka dni temu.
Gdy odkrył
podsłuch natychmiast postanowił wykorzystać podarty na pół rysunek. Wziął obie
części i jedną obrócił tak, aby oba podarte kawałki papiery miały gładką
krawędź po prawej stronie. Następnie ustawił krzesło tak, aby kamera
rejestrowała jego plecy, a nie to co rysuje.
Nie narysował
jednak jednego zegara z krucyfiksem. Narysował dwa, po jednym na każdy kawałek
papieru. Jeden rysunek zostawił niedokończony, ten który widziała Clarice,
kiedy tu przyszła, a drugi był idealną kopią pierwszego, tyle że był dokończony
i postać miała twarz i rysy Clarice. Nie potrzebował jej na żywo, aby ją
naszkicować, ale pozory najważniejsze.
Skończony
rysunek schował pod materacem, również w nocy po wyłączeniu świateł. Ten
niedokończony zostawił na stole gdzie miał czekać aż do wizyty jego
dziewczynki.
Teraz, gdy
ponownie zapadły ciemności i kamery nic nie widziały, dr Lecter wyjął spod
materaca drugi rysunek i położył na stole. Ten, na którym była wypisana ich
rozmowa wziął do zlewu, podarł i zmoczył, aby zrobiły się z papieru małe
kuleczki. Na koniec spuścił to wszystko do klozetu. Nie mógł pozwolić, aby
ktokolwiek przeczytał ich rozmowę. Właściwie dokończył dziś ten pierwszy
rysunek jedynie po to, aby pokazać go Clarice.
Pozbył się
przytłaczających śladów.
***
Barney był…
krótko mówiąc skonfundowany lekko. I miał niepokojące przeczucia.
Wszystko
zaczęło się od pierwszej wizyty Starling. Na początku nic nie wzbudziło jego
podejrzeń. Nic nie różniło się od zwykłej rutyny, choć niezupełnie, bo odkąd tu
pracował, do Lectera nigdy nie przyszła kobieta.
Zdumienie
nadeszło, gdy owa kobieta pobiła rekord długości wizyt u doktora. To, że Lecter
z nią rozmawiał tyle czasu graniczyło z cudem. Nie potrafił tego pojąć.
Obserwował ich jednak na ekranie, ale nic go nie uderzyło. Starling nie złamała
żadnych zasad, nic niepokojącego się nie wydarzyło. Lecz do czasu…
Przeżył tego
dnia szok. I to wcale nie przez to, że Miggs wykonał taki numer. W szok
wprawiło go zachowanie tej dwójki. Starling biegiem wróciła pod celę doktora i
przycisnęła się mocno do szyby, jakby szukała komfortu…Komfortu u Hannibala
Lectera! A co dziwniejsze, doktor robił dokładnie to samo. Przyciskał się do
niej i nawet przez słaby obraz jaki dawała ta tania kamera, Barney widział jak
dr Lecter kipi z gniewu.
Po tym
spektaklu, Barney nawet nie udawał zaskoczenia, gdy znalazł nad ranem martwe
ciało Miggsa. On jako jedyny w tej placówce zdawał sobie sprawę jak bardzo dr
Lecter jest niebezpieczny, nawet zza krat.
Starling
zjawiła się ponownie niedługo później. Jeśli poprzednia wizyta była na miarę
cudu, to na jej powrót tutaj nie było słów. Znów ich wtedy obserwował, ale nie
miał do czego się przyczepić. Kobieta owszem siedziała blisko, ale nie przekraczała
granicy.
Pielęgniarz
nie rozumiał dlaczego doktor tak długo się nią bawi. Rozmawia z nią długo…w
dodatku drugi raz. Na to jeszcze miał wytłumaczenie. Lecter mógł ją zwyczajnie
polubić. To było możliwe, rzadkie, ale nie niemożliwe. To co nie dawało mu
spokoju to zachowanie tej praktykantki. To aż przerażające, że szukała w nim
oparcia. Widział to i był pewien że się nie myli. Ci dwoje…lubili się wzajemnie.
Dzisiaj nie
mógł wiele zobaczyć. Usiedli w taki sposób, że Starling przesłoniła mu
widoczność na prawie całą sylwetkę Lectera. Mógł widzieć najlepiej jej plecy i
tył głowy. Znów gawędzili przez długi czas, a doktor co jakiś czas wysyłał jej
rysunek, aby wyraziła opinię o postępie pracy…rysunek przedstawiający ją.
Te incydenty
same w sobie nie były jeszcze jakoś niepokojące, lecz wszystkie razem…naraz…już
owszem. Lecter polubił ją i dzielił z nią informacjami, a nawet pomagał. To
dziwne, ale wciąż w porządku. Ona nie łamała zasad i nie zwróciłaby jego uwagi,
gdyby nie ten cholerny Miggs. Wyglądało to wówczas tak, jakby oboje się
zapomnieli, dali upust emocjom i przestali grać w jakąś głupią grę.
Barney nie
potrafił tego ani pojąć, ani zapomnieć. Obraz, kiedy oni dwoje przeciskają się
do szyby, jakby chcieli się objąć, wciąż wyskakiwał mu przed oczami. I tylko to
jedno wydarzenie, ten gest i ich uczucia jak na dłoni budziły z nim niepokój.
Wszystko inne mógł wyjaśnić, ale w połączeniu z tym…nie mógł.
Sama Starling
była jakaś inna. Zawsze, gdy przychodziła do doktora, widział w niej jedynie
pełną profesjonalizmu, pracowitą kobietę. Jednakże, kiedy ją opuszczała i go
mijała, dreszcz strachu przebiegał mu po plecach z jakiegoś powodu. Po
rozmowach z Lecterem było w niej coś takiego, że odczuwał irracjonalny strach,
że ta kobieta zaraz mu strzeli między oczy.
Nie zdawał
sobie jednak z czegoś sprawy…że on jest jedynym, który to wszystko spostrzegł.
Po wyjściu
Starling, Barney wyłączył wszystkie światła, aby nie przeszkadzać reszcie
pacjentów w celach, którzy chcieli spać. Nie było na co patrzeć. Kamery rejestrowały
obraz tylko za dnia. Właśnie przez coś takiego nie mogli dokładnie obejrzeć co
Miggs konkretnie zrobił. Zapowiadała się więc nuda.
Minęło
kilkanaście minut i nagle w drzwiach do jego „gabinetu” pojawił się Chilton.
Był w o wiele lepszym humorze niż przez ostatnie dni. Pielęgniarz spodziewał
się, że ten się zjawi niedługo po odejściu kobiety, gdy tylko dowiedział się o
podsłuchu. Zdziwiło go tylko, że zajęło to aż 50 minut. Widocznie musiał coś
wcześniej załatwić.
- Wiąż go,
Barney – rzekł zamiast przywitania, a właściwie rozkazał niczym król zamku. Nie
musiał mówić o kogo chodzi.
- Tak jest,
doktorze – mężczyzna już wstawał z krzesła, aby iść do Lectera i rutynowo go
unieruchomić, aby można było wejść do celi.
***
- Co cię tak
interesuje w jej sposobach na opanowanie gniewu?
Tymi słowami
Chilton przywitał się z Lecterem, gdy wszedł do jego celi. Dał tym w mało
subtelny sposób znać, że w jakiś sposób udało mu się usłyszeć całą ich rozmowę.
Dr Lecter nie
pokazał żadnego zaskoczenia. Jego oczu pozostały tak samo spokojne i pełne
obojętności. Oczy, ponieważ twarzy przez maskę nie bardzo było widać.
- Tak dawno
nie słyszałem twojego głosu, że poczułem się nostalgicznie, podsłuchując was.
Nie powiem…jesteś gadatliwy przy niej. Jak nie ty, Hannibal.
Doktor
zastanawiał się, czy znowu Chilton będzie gadał bzdury, tak jak ostatnio, które
nie będą warte najmniejszej wagi, czy może powie coś w końcu wartego uwagi. I
tu się zdziwił…ponieważ rzeczywiście tak się stało.
- Pozwoliłem sobie
coś sprawdzić, Hannibal – Chilton bez pośpiechu, okrążając przywiązanego do
wózka Lectera, mówił – A nawet więcej…Zaopiekować się tobą. To mój obowiązek,
aby dbać o twoje dobro. I wywiązuję się z tego, udowodnię ci.
„Znowu coś
knuje” – pomyślał doktor, zaczynając uważnie śledzić tego głupca wzrokiem.
Chilton
zatrzymał się na moment przy stole i obejrzał uważnie rysunek.
- Zgodzę się
z naszą znajomą. Masz talent, Hannibal. Idealnie ją uchwyciłeś. Jej urodę
widać, nawet przy takiej skali. Wspaniała…
Przejechał
palcem po miejscu, gdzie była narysowana Clarice, wzdłuż jej talii. Ten gest
wzbudził u Lectera ukłucie irytacji, albo bardziej zazdrości. Coś nowego dla
niego.
- Ale także
mała kłamczucha z niej. Okłamała cię.
To akurat
wiedział. Tak samo jak to, że Chilton tej oferty tak łatwo nie zostawi.
- Nie ma
żadnej oferty od pani senator, Hannibal. Żadnego więzienia stanowego, czy
wyspiarskich wakacji. Wystrychnęli cię na dudka. Oni złapią Buffalo Billa,
Crowford i ta mała zbiorą całą śmietankę, a ty zostaniesz z niczym. Oszukali
się, Hannibal.
„Przejdziesz
do rzeczy?”
- Powiem ci
tak. Nie było żadnej umowy z senator Martin, ale teraz będzie. Dzwoniłem już do
pani senator. Nic nie wiedziała o umowie, ale chętnie ją zawrze, pod warunkiem,
że pomożesz uratować jej córkę. I co ty na to?
Oczy Lectera
nagle skierowały się wprost na niego, co Chilton uznał za swój triumf. Jeśli
Lecter pomoże uratować tamtą dziewczynę, uznanie przypadnie jemu i tylko jemu,
doktorowi Friderickowi Chiltonowi.
- Wystarczy
twoja zgoda i zabieram cię stąd z samego rana. Pojedziemy do Memphis. Kontrolę
nad tobą przejmie miejscowa policja. Podasz pani Martin, Buffalo Billa na tacy,
a dostaniesz swoje okno.
Policja? O to
mu właśnie chodziło. O policję, która nie była tak ostrożna jak Barney. Która
używała zwykłych kajdanek, które da się otworzyć jego kluczem.
- Jedyną wadą
jest to, że nie będziesz miał już jak podziwiać urody naszej drogiej agentki
Starling. Ale chyba dasz radę ocenić co jest bardziej cenne, prawda Hannibal?
Widok łżącej panienki, czy twoje upragnione okno?
Dr Lecter
jednocześnie rozumiał i nie potrafił pojąć, że ani Chilton, ani Croword, ani
całe FBI, nie mają cienia podejrzeń co do tego, że Clarice jest jego ukochaną.
Mógł się założyć, że nie policzyli nawet czy jej wiek się zgadza. Chociaż
potrafił wymienić kilka powodów takiego stanu rzeczy, nadal uważał ich za
idiotów.
Po pierwsze
powód, który podał Clarice. FBI ma o sobie wysokie mniemanie i przez myśl im
nie przyjdzie, że wśród nich może być wróg. Że w dodatku sami go wpuścili.
Chilton w tej kwestii był podobny. Pewnie sądził, że gdyby kochanka Hannibal by
się tu zjawiła, rozpoznałby ją, bo „wyglądałaby” na psychopatkę, albo słabiutką
ofiarę.
Drugi powód
to uważanie go za potwora wśród ogromu normalnych ludzi. Wynaturzenie to coś,
czym go obwołano. On potwór, oni dobrzy. Nie wiedzą czym jest poza tym, że nie
człowiekiem, więc się go boją. Boją się tego co im zagraża. A skoro wszyscy się
boją, niemożliwe, aby ktoś czuł inaczej, żeby był ktoś podobny do niego. Ktoś
kto się nie boi. To chore, nienormalne, żeby się go nie bać, czy nie brzydzić.
Dlatego nikomu do głowy nie przyszło, że ta dziewczyna wiedziała, czym on jest
i w dodatku poświęciła 8 lat, żeby się do niego dostać i pomóc mu się uwolnić.
Samo w sobie to brzmi ciężko. A w dodatku dla niego…nie, to surrealne. Nikt w to
nie uwierzy, że jest tyle wart i że ktoś taki może istnieć jak Clarice.
Ostatni
powód, ten któremu najwięcej zawdzięczał, czyli media. Od momentu aresztowania
Lecter był ulubieńcem prasy i nie uległo to wielkiej zmianie aż do dziś. Był
fascynującą anormalnością, którą nie da się badać, bo jest zbyt inteligentna.
Ta tajemniczość, ciągły wkład społeczny nawet zza krat np. pisanie do magazynów
naukowych artykułów, czy okrucieństwa których się dopuścił, sprawiały że jego
popularność nie spadała. A co za tym idzie, nie dało się zostawić w spokoju
tematu tajemniczej dziewczyny.
W ciągu tych
ośmiu lat, media uczyniły z jego ukochanej…coś na kształt groteskowej fikcji.
Pisali o niej tyle teorii i wyobrażeń, że jej obraz zatarł się jako prawdziwy i
pojawiły się osoby, które uważały ją za legendę i nic poza tym. Legendę, która
nie miała pokrycia w rzeczywistości. Najgłupsza historyjka o jakiej czytał to,
taka w której on, niczym dr Frankenstein, sam sobie zrobił dziewczynę i w
chwili aresztowania wcisnął jakiś przycisk jej samo destrukcji. Nic dziwnego,
że po takich bredniach, obraz jego kochanki przestał być realny.
Dr Lecter
wrócił do rzeczywistości i po raz
pierwszy od kilku lat, odezwał się do Fridericka Chiltona.
- Nazywa się
Billy. Więcej informacji podam osobiście pani senator…w Tennessee.
Widział
przebłysk zwycięstwa w oczach Chiltona i poczuł przyjemną złośliwość. Ten
człowiek zalazł mu za skórę tak silnie, że Hannibal chciał go zabić przy jak
najbliższej okazji. To oznacza, że nie był on człowiekiem, który według niego
zasługuje by żyć. A co za tym idzie… nie zasługuje, aby przekazać mu prawdę.
Zasługuje jedynie na kłamstwo, którego tak nienawidzi. Chciał się nimi zabawić,
zabawić ich polowaniem, cierpieniem i wysokim ego. Dlatego podał imię Billy…
…które nie
było prawdziwe.
***
Clarice nie mogła
uwierzyć, że jeszcze nie jest zmęczona tą grą pozorów. Kiedy Crowford
wykrzykiwał wściekły jak to Chilton spieprzył sprawę i teraz przez niego
Catherine Martin zginie, bo jemu się zachciało awansów, ona nie mogła opanować
szczęścia, więc wylewała swoje emocje, udając równy gniew.
Udało się, dr
Lecter opuścił szpital. To chcieli zrobić od początku. Ale co teraz? Wierzyła
już, że doktor ma jakiś plan, tylko jaki? Cóż zostało jej tylko doprowadzić
swoją pracę do końca.
Miała obecnie
tylko jedną rzecz do roboty. Grać! Grać Clarice Starling, która za wszelką cenę
chce ocalić Catherine i dopaść Buffalo Billa. Doktor miał trudniej, musiał
uciec.
Chilton
rzeczywiście spieprzył, zadziałał na korzyść mordercy i na korzyść Lectera…i na
swoją korzyść. Cały wydział wrzał z pogardy dla niego, ale ona zignorowała to
niedługo później i robiła to, co dawna ona uważała za słuszne, pomimo tego, że
ona i Crowford zostali wyłączeni ze śledztwa.
Starling
znajdowała się obecnie w mieszkaniu, które zajmowała Catherine. Wpuszczono ją, dzięki tymczasowej legitymacji
i tym, że nie byli o niej poinformowani.
Oglądając
mieszkanie tej młodej dziewczyny, widząc jej rzeczy i zdjęcia, Clarice miała
wrażenie, że konfrontuje się ze swoją starą tożsamością. To co robiła było tak
bardzo w stylu tamtej „Clarice”.
Odczuła nawet
maleńki lęk, że przez to jej koszmary o jagniętach wrócą i znów zapragnie
ratować wszystkich. I coś jej podpowiadało, że lęk zniknie dopiero, gdy sprawa
Catherine zostanie zakończona, a ona nie odczuje nic w związku z każdym
możliwym wynikiem. Była lekko tego ciekawa. Tego co poczuje, jeśli dziewczyna
zostanie uratowana, jeśli to ona osobiście ją uratuje lub jeśli zjawią się za
późno i znajdą tylko jej ciało.
Przeglądając
jej rzeczy, jej myśli nie mogły nie pobiec do oprawcy dziewczyny. Billa.
Sporo już o
nim wiedziała. Patrzyła na jego osobę, z nieco innej perspektywy, niż reszta.
Wszyscy dookoła widzieli go oczywiście jako mordercę, wyrzutka społeczeństwa i
monstrum, czyli…kogoś innego niż oni. A Starling bezwiednie sama siebie
zaliczała już do kategorii „inni”. Nie patrzyła więc na niego z dalekiej odległości,
a raczej jak na kogoś kto stoi obok.
Wyliczała
sobie w kółko, co już o nim wiedziała, z tego co zaobserwowała, wydedukowała,
co było wiadome i co powiedział jej Lecter.
Billy i dr Lecter
poznali się 8 lat temu. Poznał ich Raspail, który był jego kochankiem. O czym
rozmawiali, nie wiadomo. Związek Billa i Benjamina rozpadł się samoistnie, gdy
doktor zabił flecistę, ale już wcześniej Billy dopuścił się morderstwa. Zabił
marynarza, z którym flecista go zdradzał. Już wtedy miał swój rytuał, w postaci
wkładania motyla do gardła. Uważał się za transseksualistę, ale nim nie był.
Wniosek o zmianę płci został odrzucony, najpewniej był karany. Pragnął się
zmienić, niczym motyl, ale zabrał się do tego od złej strony, choć jemu
odpowiada. Trzyma swoje ofiary przez jakiś czas żywe, aby w końcu je zabić i
pozbawić skóry. Według niego, tak skóra symbolizuje warstwy, które on zrzuca,
aby stać się piękny. Jednak jakie konkretnie są jego kryteria? Czemu wybiera
akurat takie dziewczyny i co robi dalej ze skórą?
Co
interesujące, Crowford przekazał jej informacje, jakie Lecter podał pani senator
o Buffalo Billym, lecz…ona nie słuchała. Nie chciała znać tych informacji z
jednego powodu. Nie wierzyła, że wszystkie są prawdziwe i nie chciała zaśmiecać
umysłu.
Owszem,
wiedziała o niechęci Hannibala do kłamstwa, ale…pamiętała też o nienawiści do
Chiltona, a to on był prekursorem ostatnich wydarzeń i nie polepszało jego
sytuacji to, że było to doktorowi na rękę.
Gdyby to jej
podał jego imię, uwierzyłaby. Nawet Crowfordowi, gdyby coś powiedział, to
prawdę. Gdyby senator sama z siebie do niego przyszła, też by nie skłamał…ale
Chiltonowi? Nie było takiej opcji. Skłamał mu, na pewno. Aby go upokorzyć, a
czyjś ból czy niebezpieczeństwo, w którym była dziewczyna były mało znaczące.
Lecterowi było obojętne, czy Billy zostanie złapany, czy nie. I czy Catherine
Martin przeżyje, czy nie. Wykorzystywał ich oboje dla własnych celów, a
właściwie…oni wykorzystywali.
Przeglądała
właśnie pojemniki w kuchni, mając nadzieję znaleźć jakąś skrytkę, odkryć coś co
pomoże jej zrozumieć Catherine i możliwe, jak Billy ją wypatrzył.
„Tak
właściwie…” – pomyślała, zerkając w ostatni pojemnik, gdzie znalazła jedynie
jakieś drobniaki – „…dlaczego dr Lecter nie podał mi jego nazwiska od razu? Nic
by to nie zmieniło, a jednak wolał, aby nie wiedziała o nim za dużo. Więcej niż
śledczy, ale i tak jednak…”
- Co ona tu
do diabła robi?!
Poderwała
się, słysząc ten wściekły krzyk. Odwróciła się gwałtownie, napotykając ostre
spojrzenie Paula Krendlera. Za nim stał przestraszony oficer policji.
- Miała
legitymację, sir, więc… - tłumaczył się nieporadnie.
- Nieważne,
odejdź – poczekał, aż zostaną sami i zapytał tonem pełnym wyższości – Wytłumacz
się, Sterling.
- Starling –
poprawiła automatycznie – Robiłam przeszukanie.
- Ty i Crowford
jesteście odsunięci od śledztwa i dobrze o tym wiesz. Zresztą jest już prawie
zakończone. Kwestia czasu, aż aresztujemy Billa Rubina.
„Takie imię
im podał? Nie wierzę, że jest prawdziwe”
- Wiem, Panie
Krendler. Ale zwykłam kończyć to co zaczęłam. Zresztą, niezależnie od ostatnich
wydarzeń, jestem pewna, że już sama byłabym odsunięta od śledztwa, dzięki Panu.
Od początku tego Pan chciał, aby mnie odsunąć.
Uśmiechnął
się złośliwie.
- Widocznie
nawet wiejskim kurewkom zdarza się przebłysk rozumu.
Palce kobiety
drgnęły, ale mięśnie twarzy już nie.
- Nie kryjesz
za bardzo akcentu. Na kilometr czuć, że przyszłaś ze wsi, szukając lepszego życia
niż mieli twoi starzy.
- Owszem, mam
akcent. Tyle, że nas, ludzi, którzy urodzili się na wsi nauczono kultury
osobistej.
Sądziła, że
tym mu nadepnie na odcisk, lecz Krendler uśmiechnął się tylko szerzej i zaczął
kroczyć w jej kierunku. Ten uśmiech jej się nie podobał, aż chciała się cofnąć.
I spróbowała, ale wpadła na blat.
- Nie zmienia
to faktu, że dla ciebie wszystko skończone. Zasługi za to śledztwo przepadły…ale
można to zmienić.
- „O nie” –
pomyślała, a głośno rzekła – Niby jak?
- Mogę
szepnąć słówko senator Martin. Wychwalić ciebie i to co robiłaś do tej pory.
Wyciągniesz z tego sporo, aby ustawić karierę na następne lata. Mam moc, aby ci
pomóc i z powrotem podłączyć do sprawy.
- A czemu
miałby Pan to robić? – znała odpowiedź, dlatego właśnie jej oczy się zwęziły.
- Wystarczy,
że wskoczysz dzisiaj w coś ładnego i pozwolisz się gdzieś zabrać – powiedział
(pewnie według niego w uwodzicielski sposób), stojąc przed nią i jednocześnie
naruszając przestrzeń osobistą. A ona nie miała gdzie uciec.
„Randka z
nocowaniem, skurwysyn!”
- A co na to
pańska żona?
- Czego oczy
nie widzą…
- Cóż… -
udała, że się zastanawia - …Chyba nic z tego nie będzie. Widzi Pan, kiedy idę z
mężczyzną do łóżka, oczekuję satysfakcji, a nie mdłości.
Jeszcze zanim
do niego dotarło dodała drugą szpileczkę.
- Poza tym,
uważam, że facet, który nie umie utrzymać kutasa w spodniach, bo się zapatrzył
na cycki wiejskiej baby, nie różni się niczym od świni w rui.
Gołym okiem
było widać jak się w nim zagotowało. Aż uszy mu poczerwieniały z wściekłości.
Dłoń mocno mu wystrzeliła w górę, jakby chciał ją uderzyć, ale nie mógł.
Zamiast tego, pochylił się i wysyczał jej do ucha.
- Jesteś
skończona! Twoja kariera zakończyła się zanim się zaczęła. Po szkole nie czeka
cię nic! Dopilnuje tego, żebyś skończyła za biurkiem, wiejska cipo. A teraz
wynoś się! Jak będzie tu za 5 minut, to złożę na ciebie pozew.
Obrócił się i
wyszedł tak szybko, że ledwie mrugnęła i już go nie było.
Tylko zniknął
jej z oczu…a Clarice uśmiechnęła się ze złośliwą satysfakcją. Właśnie taką
furię chciała wywołać. Piękny widok.
- Więc doskonale się składa – powiedziała cicho do
siebie – Ponieważ nie zamierzam kończyć tej szkoły. Nigdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz