środa, 19 września 2018

Niektóre z naszych gwiazd... - Rozdział 16


- Osiem lat robi swoje. Naprawdę wyrośliście.
Dr Lecter siedział wygodnie w fotelu, w swoim pokoju hotelowym i uważnie przeszywał wzrokiem szóstkę nastolatków, stojących przed nim. Spędzili kilka godzin jazdy, aby dotrzeć tu do niego, do St. Louis.
Doktor jest bardzo kontent z tego widoku. Ostatni raz widział ich jako dzieci i mógł dostrzec w nich wówczas jedynie potencjał. Teraz, gdy prawie dorośli, widział już aurę niebezpieczeństwa. Taką aurę wydzielają ludzie, którzy dopuścili się już, nazwijmy to, niecnych czynów. Była ona jednak różna.
Bliźniacy w ogóle jej nie powstrzymywali. Robili wszystko, aby to uwydatnić, swoją postawą, wyglądem, wzrokiem, a Al to nawet słowami i całą swoją ekspresją. Biło od nich niebezpieczeństwo i wcale tego nie ukrywali. Wręcz przeciwnie, eksponowali to. Bracia przypominali warczące wilki, które informują wszystkich wokół, a może i cały świat, że z nimi nie ma żartów. Chcieli pokazać, że są groźni i udawało im się to, zawsze. Odstraszali innych swoją aurą groźby.
Inna sprawa była z Irene i Victorem. Oni jedyni udawali w miarę normalnych. Właściwie doktor był pewien, że gdyby chłopak ściął włosy, nie wyróżniałby się niczym. On i Irene stosowali taktykę kameleona. Ona wyglądem, a on charakterem. Wtapiali się tłum, nie wyróżniali się. Niczym skrytobójcy pozostawali niewidoczni aż do momentu ataku na cel.
Lynn i Alex natomiast postępowali odwrotnie. Oni zdecydowanie wyróżniali się z tłumu. Alex już od dzieciństwa wyznaczał się urodą. Mimo iż był chłopcem, nie można go było nazwać przystojnym, a urodziwym właśnie. Mężczyzna nie powinien, wydawałoby się, być piękniejszym od kobiety, a jednak Alex to potrafił. I widać było, że płynące lata jedynie to uwydatniają. Lynn jeszcze lepiej. Poza naprawdę piękną urodą, ubierała się tak krzykliwie, że nie można było przejść obok obojętnie. Przypominali rosiczki, które wabią, kuszą ofiary swoim wyglądem i pięknem, aby na koniec złapać ich w pułapkę śmierci. Przepiękne, ale zabójcze kwiatki.
Różne strategie, a jednak sprowadzały się do tego samego, czyli niebezpieczeństwa. Pomyślawszy o tym, Lecter uśmiechnął się. Dzieciaki zaczęły dorastać.
- Dziękujemy – powiedziała Lynn – Chciałabym powiedzieć, że doktor również wygląda dobrze, ale nie mamy jak tego orzec, przepraszam.
Uśmiech mu się poszerzył. Próbowała być delikatna z tematem jego bandaża na twarzy.
- Zapewniam was, że od lat nie byłem w lepszym nastroju oraz zdrowiu. A to – wskazał na bandaż – Jest konieczne. Jutro mam zabieg.
- A tak właściwie doktorze… - Damien odważył się odezwać – Lynn nie zdradziła nam za wiele o naszym zadaniu. Kogo mamy tu sprowadzić?
- I o co chodzi ze słowem „sprowadzić”? – dodał jego brat – Mamy kogoś porwać, czy co?
- Porwanie nie będzie potrzebne Al, zapewniam cię – rzekł dr Lecter – Ona pójdzie z wami dobrowolnie.
- Ona? – Al uniósł brew.
Lynn zachichotała. Dr Lecter w odpowiedzi jedynie przesunął gazetę na stole, stojącym z boku jego fotela. Wszyscy oprócz Lynn, która już wiedziała o co tu chodziło, wychylili się, aby zobaczyć co przedstawia zdjęcie na pierwszej stronie gazety. Była to fotografia sprzed domu Jame’a Gumba, a w jego centrum była wychodząca z budynku Clarice Starling.
 Chłopaki byli mocno zdziwieni. Irene nawet jeśli poczuła zdumienie, nie okazała go.
- Czyli tylko ja dalej nie rozumiem – wyszeptał cicho Alex, chociaż było to na nic. Wszyscy to słyszeli. Victor pochylił się do niego i zaczął mu coś mówić do ucha. Szybko przyszło zrozumienie – Aaa, to ona jest jego…łapię.
- Ogólnie rzecz ujmując – ponownie głos zabrał doktor – Macie trzy zadania. Macie sprawić, aby Clarice Starling zniknęła z radarów FBI. Mają kompletnie stracić jej trop. Ona ma zniknąć. Po drugie, pomożecie zmienić jej wygląd. A po trzecie, przywieziecie ją tutaj, do mnie. Pokryję koszty potrzebne do zmiany wyglądu i transportu oraz otrzymacie wynagrodzenie za całą akcję. Ponadto Lynn potwierdziła, że możecie załatwić dla niej fałszywe papiery. To się zgadza?
- Tak – odpowiedział Al – Pan też potrzebuje?
- Nie, dawno temu o to zadbałem. Z nią niestety nie zdążyłem.
- Pokrycie kosztów przyjmiemy, ale za wynagrodzenie podziękujemy – powiedziała Lynn stanowczo – Wolimy to potraktować jako przysługę, nie jako zlecenie.
- To uprzejmie z waszej strony. Tak jak zostało powiedziane, nie musicie jej porywać. Jeśli zrozumie, że przychodzicie ode mnie, pójdzie z wami dobrowolnie.
- Jak jej udowodnić, że jesteśmy od Pana, doktorze? – zapytała liderka.
Dr Lecter podał im hasło, po którym podobno Clarice miała im całkowicie zaufać.
- Ile mamy czasu? Daje nam Pan jakiś konkretny termin, w którym mamy ją to przywieźć?
- Mi się nigdzie nie śpieszy, ale jej już może. To ona wam podyktuje termin. Wie na co może sobie pozwolić, zanim FBI zorientuje się, że zabicie Gumba nie było do końca zgodne z prawem.
Omówili jeszcze kilka szczegółów związanych z przeprowadzeniem zadania, konkretnymi planami działania oraz wyrobieniem dokumentów. Całe spotkanie zajęło 45 minut. Byli szybcy w działaniu, tak już się wyuczyli, a doktor był zadowolony z ich planu.
- Ach, jeszcze jedno – zauważył Lecter, gdy nastolatki zaczynały już robić kroki ku wyjściu. Dał im już pieniądze na pokrycie kosztów – Mam trupa w bagażniku. Możecie go usunąć? Mogą go odkryć, ale dopiero w przeciągu tygodnia.
I tutaj żadne nie okazało zdziwienia. Pokiwali zgodnie głową.
- Spoko, bułka z masłem – powiedział Victor, po czym doktor właśnie jemu rzucił kluczyki od auta.
Podał im markę wozu oraz numer jego miejsca parkingowego. Dzieciaki zaczęły powoli opuszczać pokój. Gdy została już tylko liderka, Lecter ją zatrzymał.
- Lynn…
Dziewczyna odwróciła się i napotkała spojrzenie pełne uznania.
- Dobra robota.
Uśmiechnęła się, czuła czystą radość.
- Dziękuję. Starałam się. Spokojnie, przyprowadzimy Pana dziewczynę bez problemów.
- Nie śmiem w to wątpić.
- Widział Pan, że…
- Wszyscy jesteście sparowani? Tak, widziałem jak parami staliście blisko siebie. Stawiałem na to, już wiele lat temu. Odkąd jako dzieci chwyciliście się za ręce dokładnie w ten sam sposób.

***

Clarice zerknęła za siebie. Mężczyzna, stojący kilka półek dalej, wyglądał znajomo. Widziała go wczoraj dwukrotnie, a teraz znów go widzi. Obserwują ją, była już pewna. Zaczęli coś podejrzewać i pilnują, żeby nie zniknęła.
Była w bibliotece i pomagała Ardelii nieść książki. Właśnie wychodziły. Jej cień także poszedł za nimi.
- On znowu tu jest – powiedziała Starling.
Mapp dyskretnie zerknęła do tyłu i westchnęła.
- Nie przejmuj się dziewczyno. Niedługo dojdą, że sprawa z Gumbem była czysta i dupki dadzą ci spokój. Skup się lepiej na nauce. Widzę, że nie masz motywacji. Za daleko zaszłaś by teraz się poddać. Banda kretynów się do ciebie przykleiła i co z tego? Miej ich gdzieś i przyj do przodu jak zawsze.
- Nie poddałam się, po prostu jestem zmęczona.
Słowa przyjaciółki nic nie znaczyły, ponieważ sprawa Gumba wcale nie była czysta. Ciekawe jak zamierzają to sprawdzić? Pewnie badaniami balistycznymi. Na razie szukali odcisków, ale nic nie znaleźli. Nie martwiła się, że podejrzewają ją o bycie z Lecterem, to na pewno im nie przyszło do głowy. Nie pasowała im tylko śmierć Jame’a, nic poza tym.
Zresztą, po co się martwić? Niedługo jej tu nie będzie. Nie miała żadnych wątpliwości co do doktora. Wierzyła, że niedługo się odezwie. W pełni mu ufała. I nie zawiodła się.
- To rusz tyłek i do pracy – gadała dalej Aredlia idąca przy jej boku – Zasiadamy dziś do prawa cywilnego, a potem…
- Ej Starling!
Przechodziły właśnie przez główny hol, gdy ktoś ją zawołał. Obejrzała się i zobaczyła chłopaka z ich rocznika, który właśnie stał przy aparacie telefonicznym.
- Właśnie miałem iść cię wywołać – zawołał, widząc, że go zauważyła – Jest telefon do ciebie.
- Crowford? – spytała niepewnie. Jacka nie było obecnie w Akademii, dziś odbywał się pogrzeb jego żony.
- Nie, to jakaś dziewczyna. Mówi, że znajoma z dawnych lat.
Jedyną jej znajomą z dawnych lat była Joan, a ona od dawna nie żyła. Podejrzliwość się w niej zaogniła. Odkąd zabiła Buffalo Billa prasa nie dawała jej spokoju. Wypytywali nawet o doktora i ich stosunki i kilka brukowców nazwała ją tą „drugą” - „Narzeczoną potwora”. Dalej nie wpadli na to, że była tą „pierwszą”, lecz nie brano tego wszystkiego oczywiście na serio. Przynajmniej w poważnych kręgach. Ale dziennikarze na nią polowali i ten telefon mógł być ich zasadzką, aby wydobyć jakieś informacje. Mimo wszystko chciała sprawdzić.
- Już idę – zawołała, a do Mapp rzekła – Poczekaj na mnie w pokoju.
- Dobra, ale i tak się nie wykręcisz – powiedziała i odeszła, z książkami.
Starling odłożyła swoje tomy na blat przy automatach i odebrała słuchawkę. Podziękowała chłopakowi i przyłożyła ucho do słuchawki.
- Tak, słucham.
- Ty jesteś Clarice Starling? – głos po drugiej stronie faktycznie był zdecydowanie żeński. W dodatku strasznie pewny siebie i zadowolony.
- Tak, to ja.
- To świętuj mała. Ja i moi przyjaciele zawieziemy cię do doktorka. Jak sam nam zlecił.
- Że co słucham? – jej czujność wzrosła. To wciąż mogła być pułapka prasy lub prowokacja. Poza tym to wydawało się nieprawdopodobne.
- Dr Lecter kazał mi i pozostałej piątce przywieźć cię do niego. Nie wierzysz co?
- Proszę wybaczyć, że wątpię, ale brzmi to dziwnie.
- Ostrożna jesteś, nie dziwię ci się. Doktorek mówił, że będziesz nieufna. Dlatego kazał powiedzieć to. Po tym haśle podobno masz mi kompletnie zaufać.
- Strzelaj.
- „Niektóre z waszych gwiazd są takie same”.
Oczy Clarice rozszerzyły się gwałtownie. To nie była prowokacja, a prawda. Te słowa znali jedynie ona i Hannibal. To było ich hasło. Nikt inny nie miał prawa go znać, chyba że doktor rzeczywiście im je podał. Jedną drogą, jaką do tej dziewczyny mogły dojść konkretnie te słowa był sam Lecter i nikt więcej. Miała dowód.
- Kim jesteś? – słychać było, że głos jej się zmienił. Zniknęło z niego zwątpienie, a przyszła nadzieja.
- Jest nas sześcioro. Wszyscy mamy dług u doktorka. On wiedział, że nigdy nie oddalilibyśmy go władzom. Jesteśmy po jego stronie, dlatego poprosił nas o pomoc dla ciebie. Pomożemy ci się do niego dostać.
- Jak i kiedy? – była w pełnej gotowości i jej rozmówczyni chyba także. Z jej sposobu mówienia Clarice wywnioskowała, że jest bardzo młoda.
- „Jak” to mamy już opracowane. „Kiedy” ustalasz ty. Podaj termin, a wtedy wszystko przeprowadzimy. Powiedział, żeby tobie oddać w tym względzie pałeczkę, ponieważ znasz swoją sytuację.
- Dacie radę pojutrze, w południe? – spytała. Tego dnia były egzaminy. Clarice była pewna, że wtenczas nikt nie będzie jej śledził, bo będą pewni, że jest w sali i pisze test. Zresztą, nie pilnowano jej jakoś profesjonalnie. Była ledwo co podejrzana, ich środki ostrożności nie były idealne.
- Doskonale. Będzie tak…
Podała jej odpowiednią instrukcję działania.
- Ok, zrobię dokładnie jak kazałaś..hmm…
- Mów mi Lynn.
- W porządku, Lynn. To ty po mnie wyjdziesz?
- Nie, ja zbyt mocno wyróżniam się z tłumu. Sama zobaczysz, gdy się spotkamy – dziewczyna po drugiej stronie słuchawki zachichotała – Wyjdzie po ciebie Irene. Ona się kompletnie nie rzuca w oczy. Da się ją poznać po absolutnie nijakiej twarzy, ale za to ma długie, blond włosy.
- Dobra, czyli pojutrze.
- Tak, tego dnia sprawimy że kompletnie znikniesz. Do zobaczenia.
Rozłączyło je. Clarice odłożyła słuchawkę pewnym ruchem. Nie znała już słowa „zmęczenie”. Była gotowa do działania jak nigdy i podekscytowana.
Idąc z książkami do pokoju, nie dawała jej spokoju pewna kwestia, a mianowicie samo imię „Lynn”. Coś jej to mówiło, ale nie pamiętała co. Przeczucie mówiło jej, że ma to coś wspólnego ze teczką Lectera, z jego aktami sprawy. Przez ostatnie lata przewertowała je miliony razy i mogła z pamięci podać nazwiska jego znanych ofiar. A skoro tutaj miała tylko skojarzenia, to możliwe, że imię „Lynn” wystąpiło jakoś pobocznie. Gdyby mogła sobie przypomnieć… Trudno, zapyta tą dziewczynę, kiedy ją spotka.
- No jesteś – przywitała ją Mapp, gdy weszła do ich pokoju – Coś ważnego?
- Nie – rzekła, odkładając książki na stół z pozostałymi – Dawna koleżanka. Czytała o mnie i chciała wiedzieć czy wszystko gra.
- No to w porządku. A teraz chodź, robota czeka.
Clarice posłusznie zaczęła się uczyć. Postanowiła, że przez następne dwa dni spędzi z Ardelią tyle czasu, ile się tylko da. Chociaż tyle może zrobić zanim zada jej najgorszy cios. Pewnie ona uzna to za zdradę, ale nie miała innego wyjścia. Musi stąd odejść, od dawna to planowała, od początku nawet. A jej przyjaciółka niedługo miała się tego dowiedzieć. Może by i miała większe poczucie winy gdyby nie to, że była taka szczęśliwa.
Pojutrze miała wrócić do domu. Czekała ponad osiem lat… W końcu nadszedł czas i żadne poczucie winy czy porzucone przyjaźnie nie mogły tego zniszczyć. Tu chodziło o jej szczęście.

***

Dwa dni minęły tak szybko, jak chciała. A jednocześnie poświęciła tyle czasu Mapp, ile zamierzała. Ale teraz nogi ją rwały, aby uciec stąd raz na zawsze, lecz musiała wytrzymać jeszcze kilka minut. Stały właśnie obie oraz mnóstwo innych z jej rocznika i czekały na otwarcie auli, w której miał się odbyć pierwszy pisemny egzamin.
- Wyobrażasz sobie, że jeszcze tylko kilka tych papierków do wypełnienia i skończymy Akademię?! – Ardelia była wyraźnie podekscytowana. Mimo że robiła wrażenie osoby wyluzowanej, była bardzo przykładna i uczyła się bardzo mocno.
- Na pewno będziesz świetną agentką – powiedziała Clarice.
- Ty też. Zaczęłaś karierę z przytupem. Rozwalisz to biuro federalne, zobaczysz.
Mapp nie zrozumiała smutnego uśmiechu na twarzy przyjaciółki, ani tego, dlaczego Starling ją objęła. Mocno ją przytuliła. Tak się zdumiała, że moment jej zajął odwzajemnienie gestu. Dziwne, Clarice nigdy nie okazywała jej takich uczuć. Ciekawe co się stało? Może się wzruszyła, że niedługo kończą szkołę i będą razem pracować w FBI?
- Będziesz wspaniała Ardelio. Wierzę w ciebie. Tylko nie waż się załamywać i walcz. Kocham cię, byłaś moją jedyną przyjaciółką jaką miałam. Ze mną wszystko będzie w porządku, przysięgam. Przepraszam za wszystko, ale nie żałuję niczego.
- O czym ty…
- Zapraszam państwa do środka.
Drzwi do auli otworzyły się i profesor wezwał wszystkich do środka. Tłum zaczął się wpychać do środka. Mapp została wepchnięta do środka i straciła kontakt wzrokowy z Clarice. Gdy usiadła, poszukała jej wzrokiem. Siedziała na samej górze z tyłu. Odetchnęła z ulgą, gdy ją zobaczyła.
„Jakoś dziwnie się zachowuje. To nie w jej stylu” – pomyślała. Po egzaminie zamierzała z nią porozmawiać. Może coś było nie tak?
Nie wiedziała, że ta rozmowa nie miała się nigdy odbyć.
Clarice tylko czekała, żeby Ardelia upewniła się, że tu była. Gdy tylko się odwróciła, Starling powoli, uważnie obserwując profesora, który rozdawał arkusze, zsunęła się z krzesła. Przykucnęła i wolno zaczęła się przesuwać w stronę drzwi. Specjalnie usiadła na samej górze, w rogu, aby być najbliżej drzwi. Gdy tylko nadarzyła się okazja, wymknęła się z pomieszczenia.
Będąc w korytarzu odetchnęła z ulgą. Ta jej przemowa i uścisk były pożegnaniem. Jedynie tyle mogła zaoferować przyjaciółce w dniu, gdy ją opuszczała.
Truchtem zaczęła przemierzać korytarz. Rozglądała się w każdym kierunku, aby się upewnić, że nikt jej nie widział, albo czy ktoś znów jej nie śledzi. Na szczęście w dniach egzaminów, Akademia była praktycznie pusta. Nikogo nie było, nikt także chyba jej nie pilnował jak przewidywała. To był jedyny czas, gdy mogła stąd uciec niezauważona i nieśledzona. Kiedy wszyscy uważają, ze jest gdzieś, gdzie być powinna.
Wróciła do swojego pokoju. Zostawiła tam torbę przy łóżku i otworzyła szufladę nocnego stolika. Lynn kazała jej nic nie brać poza jakimiś drobiazgami, bez których nie może się obyć, dlatego właśnie zostawiała torbę. Potrzebowała tylko dwóch rzeczy. Pierścionek miała na palcu, a z szuflady zabierała swój różaniec. Myślała jeszcze o kluczu do starego mieszkania Lectera, ale po namyśle uznała, że już go nie potrzebuje. Należał do starego życia.
Schowała różaniec do kieszeni spodni. Miała już przy sobie jedynie różaniec, pierścionek i klucze od auta. Nic więcej nie brała. Nie posiadała już służbowej broni i legitymacji. Zabrano jej to, po uratowaniu Catherine. Rzuciła ostatnie spojrzenie na pokój, po czym biegiem rzuciła się ku wyjściu z budynku. Musiała się śpieszyć, nie mogła ryzykować, że w końcu ktoś zobaczy jej nieobecność lub zauważy tutaj.
Na zewnątrz skierowała się na parking, do swojego Mustanga. Szybko odpaliła silnik i odjechała. Będąc już poza terenem Akademii poczuła się spokojniejsza. Teraz musiała już działać wedle instrukcji tamtej dziewczyny.
Pół godziny później znalazła się w zachodniej części Quantico. Zaparkowała wóz przy ulicy. Gdy wysiadła, pogłaskała z czułością samochód. Kupiła go kilka lat temu i był jej oczkiem w głowie. Uwielbiała motoryzację. Niestety tutaj musiała go porzucić. Kluczy od Mustanga położyła na ziemi, za przednim kołem.
Poszła dwa sklepy dalej, aby znaleźć to czego szukała. Kawiarnię „Niebieska Filiżanka”. Lokal tak drugorzędny jak nazwa. Gdy wchodziła do środka zaobserwowała, że kamera jest tylko na zewnątrz, nad drzwiami. Wewnątrz nie było. Dobrze wybrali miejsce…
Nie usiadła jednak by coś zamówić. Skierowała się od razu do damskiej toalety. Weszła do niej i zobaczyła, ze wszystko się zgadza. Lynn powiedziała, że w toaletach są na górze na tyle duże okna, że da się przecisnąć i że jedno będzie zepsute, zadbali o to, i nie da się zamknąć.
Clarice weszła do kabiny i wspięła się, dzięki toalecie, na górę. Okno rzeczywiście było zepsute i otwarte. Była dobrze wysportowana i wygimnastykowana. Ta wspinaczka nie przedstawiała żadnych trudności. Z łatwością się przecisnęła i wypadła na zewnątrz. Bez problemu wylądowała na ziemi. Znalazła się teraz na tyłach budynku. Z dala od ulicy i wścibskich oczu.
- Jesteś Starling?
Clarice uniosła wzrok i zobaczyła stojącą pod ścianą nastolatkę. Pierwsze: przeciętna twarz, drugie: brak jakiejkolwiek ekspresji, trzecie: piękne blond włosy, w dodatku naturalne. To musiała być ta Irene. Zdziwił ją jej wiek. Co prawda wywnioskowała, że Lynn musi być młoda, ale czy to oznaczało, że cała ta szóstka ma mniej niż 20 lat? Nie zdążyła odpowiedzieć.
- Pewnie, że jesteś. Nikt inny o tej porze nie miał wyskakiwać z okna żeńskiej toalety. Pilnowała by nikt się tu nie przypałętał.  
- Irene? – wyprostowała się.
- Tak, miło poznać – nie wyglądała, żeby było jej miło, ale także że nie było niemiło – Załóż to – odwiązała bluzę, którą miała na biodrach i podała ją Clarice. Była o wiele za duża, ale posłuchała. Teraz była ta część planu, gdzie kobieta miała się całkowicie oddać w ręce tej grupy i robić co jej każą.
- Załóż kaptur i chodź. Mamy niezłą synchronizację w czasie, więc nie musimy biec.
Clarice posłusznie założyła kaptur i ruszyła za dziewczyną. Zaczęły iść krętymi uliczkami. Irene co chwila skręcała, nie trzymała się prostej drogi. Im dalej szły, tym zabudowanie stawało się coraz bardziej zniszczone. Łatwo się domyślić, że prowadziła ją tak chaotycznie, żeby nie można było wydedukować gdzie się konkretnie udały. Szły takimi uliczkami, aby było jak najmniej przechodniów, a kaptur miał zasłonić jej twarz.
- Powiedz jak według ciebie postąpi FBI, gdy zorientują się, że zniknęłaś – poprosiła idąca przed nią blondynka – Chcę się upewnić, że nic nie przegapiliśmy.
- Cóż… - szybko zebrała myśli. Zrobiły kolejny zakręt - …Egzamin potrwa jeszcze niecałą godzinę. Ardelia podniesie alarm, kiedy zorientuje się, że mnie nie ma i że w ogóle go nie pisałam. Z początku raczej nie będą jej słuchać, ale i tak zaczną mnie szukać szybciej niż zwykłych zaginionych. To przez dr Lectera, będą sądzić, że to on ma coś wspólnego z moim zniknięciem, że mnie jakoś zaszantażował czy coś w tym stylu. Zaczną mnie szukać, żeby dotrzeć do niego. Wpadną na ślad dopiero, gdy namierzą moje porzucone auta, czyli najwcześniej tej nocy. Mają mój numer rejestracyjny. Później zaczną pytać w okolicy. Zobaczą mnie na nagraniu sprzed kawiarni. Zobaczą również, że z niej nie wyszłam. Znajdą zepsute okno…Nie zostawiliście odcisków palców, gdy je psuliście, prawda?
- Nie zostawiliśmy – odpowiedziała obojętnie, skręcając w kolejną brudną alejkę.
- Dobrze. Dalej, patrząc na naszą trasę nie będą mieli jak ustalić gdzie poszłam dalej. Będą mieli dwie możliwości. Szukać świadków, którzy mnie widzieli lub przywieźć psy, aby poszły moim tropem.
- Póki co minęłyśmy dwóch bezdomnych i paru obiboków. Tacy po pierwsze nie współpracują z władzami, a po drugie…w tej bluzie wyglądasz jak facet.
- Domyślam się.
- Raczej nie wspomną o mnie, nikt na mnie nie zwraca uwagi odkąd pamiętam. To często przydatne, jak teraz. Więc świadków nie mają. A co do psów…Stracą i tak trop w chwili, gdy wsiądziemy do auta i wówczas już kompletnie stracą twój ślad.
- Do auta?
- Tak, tutaj.
Wyszły zza zakrętu i znalazły się przy drodze. Panował mały ruch, a przy krawężniku stały samochody. Podeszły do jednego z nich.
- Niczym się nie wyróżniamy. Ładnie włączymy się do ruchu i tyle. Nikt na nas nie zwróci uwagi no bo czemu miałby? To taka okolica, gdzie zakapturzone chuligani chodzą o każdej porze dnia i nocy. Stoi tu sporo identycznych aut. Tutaj zgubią nasz trop.
-Tak…rzeczywiście tutaj dotrą najdalej. Potem kończą im się możliwości. Jeśli oczywiście nie ma tu monitoringu – powiedziała, uśmiechając się szeroko.
- Specjalnie wybraliśmy tę drogę. Nie ma żadnych kamer.
- Wsiadacie, czy nie?!
Clarice ujrzała jak z auta, od strony kierowcy, wychodzi wysoki chłopak. Miał bardzo dziwną fryzurę. Jego ciemne włosy były strasznie dziwnie poprzycinane. Twarz wyrażała czystą wrogość. Mimo, że był nastolatkiem, był wyższy od niej i o wiele bardziej umięśniony. Mógł ją zgnieść jak orzeszka. O mało nie poczuła lekkiego strachu.
Tymczasem Irene obojętnie go przedstawiła.
- To Al. Mój chłopak.
- Twój…chłopak? – chyba zbyt mocno okazała zdziwienie, ponieważ ten Al, aż warknął na nią.
- Wsiadać, ale już! – rozkazał i zatrzasnął za sobą drzwi z całej siły.
Drgnęła niespokojnie, ale Irene, co ciekawe, położyła jej rękę na ramieniu.
- Nie martw się, on tak się zawsze zachowuje.
- Zawsze?
- Tak, to jego sposób bycia. Traktuje tak wszystkich, można się przyzwyczaić. Nie bierz tego do siebie.
Irene usiadła z przodu, a Clarice ulokowała się na tylnym siedzeniu. Zdjęła tą za dużą bluzę z ulgą. Było jej w niej trochę za gorąco.
Odjechali i chłopak poprowadził samochód na drogę szybkiego ruchu.
- Gdzie jest dr Lecter? – spytała, nie mogąc dłużej wytrzymać.
- Jest w St. Louis – powiedział Irene, swym bezbarwnym tonem, do którego Starling zaczęła się przyzwyczajać – Wynajął pokój w hotelu.
Powiedziała jej wówczas o bandażu na twarzy i o tym, że doktor stara się zmienić wygląd.
- Rozumiem…więc ja też muszę coś zmienić.
Była już w mediach, była rozpoznawalna.
- Właśnie po to teraz jedziemy poza miasto – wyjaśniła Irene, podczas gdy w tle Al warczał na przejeżdżających kierowców – Pozostali na nas czekają w umówionym miejscu, tam zrobimy swoje. Potem odwieziemy cię do niego. Przygotuj się, to będzie wiele godzin drogi. Pewnie znajdziesz się na miejscu wieczorem.
Clarice chciała zapytać o więcej rzeczy np. o nich. Kim byli i czemu im pomagali? Patrząc na ich wiek, w chwili gdy Lecter został aresztowany, oni musieli być jeszcze dziećmi. Nie odezwała się jednak przez resztę drogi. Poczuła za właściwe, że zacznie pytać dopiero, gdy pozna ich wszystkich, a przede wszystkim Lynn.
Opuścili miasto i jechali dobrą godzinę. Clarice wiedziała, że Ardelia już musiała zauważyć jej nieobecność. Jak długo jej zajmie, żeby zorientować się, że zniknęła z Akademii? Że nie było jej już w mieście? Że nigdy nie powróci na jej stronę?
Po tym czasie Al skręcił i zjechał z dobrej drogi. Nie minęło dużo czasu, aż asfalt zniknął, a widok za oknem stanowiły jedynie drzewa. Jechali tak kilkanaście minut, aż w końcu dojechali pod naprawdę ładnie utrzymany drewniany domek. Byli w środku lasu, daleko od autostrady.
- Gdzie jesteśmy? – zapytała Starling.
- To domek letniskowy matki Victora. Praktycznie go już nie używa, więc mamy go na własność. O, to właśnie Victor - powiedziała Irene, wychodząc z auta.
Clarice także wysiadła i zobaczyła jak z domku wychodzi i idzie w ich stronę jakiś chłopak. Musiała się dobrze przyjrzeć, czy to na pewno był chłopak. Wszystko przez jego włosy. Strasznie długie i tak samo jak u Ala poprzycinane byle jak. Spod grzywki nie widziała twarzy.
- Panno Starling, miło poznać. Jestem Victor – podał jej rękę na przywitanie. No na pewno był  milszy w obyciu niż Al.
- Mi też – uścisnęła jego dłoń.
- Damien już jest? – zapytał Al. Faktycznie nie zmienił nieprzyjemnego tonu głosu. Jego dziewczyna nie kłamała, że był taki wobec wszystkich.
- Jeszcze nie, ale spodziewamy się go lada chwila. Proszę wejść do środka – począł iść w kierunku domku, a reszta za nim – Mamy już wszystko przygotowane.
Po przekroczeniu progu, Clarice zamiast skupić się na wnętrzu, jej oczy od razu spoczęły na chłopaku, który aż skoczył z podekscytowania, gdy ją zobaczył.
- Ach, to ona?! Jaka śliczna, doktorek ma gust!
Chłopak sam był…śliczny. Ciekawe, Starling nigdy jeszcze nie użyła słowa „piękny” wobec mężczyzny, ale tego nie można było nazwać inaczej. A zapuszczone go pasa włosy tylko mu w tym pomagały.
- Ale co ja gadam! Jestem Alex, panno Starling.
- Ech…cześć Alex – speszył ją ten jego entuzjazm.
- Już jesteście, jak słyszę.
Zza drzwi po prawej ktoś się wynurzył. Clarice zerknęła i aż wybałuszyła oczy. Dziewczyna przed nią ją zdumiała. I nie chodziło o jej urodę, a o ubiór. Nosił cholernie krótką i obcisłą sukienkę na cienkich ramiączkach. Dekolt ogromy, długi nogi w kabaretkach i w skórzanych kozakach na dużym obcasie. Serio, widziała prostytutki, które miały na sobie więcej ubioru, a jednak coś…
…Może i ubiór był krzykliwy, lecz nie twarz. Dziewczyna miała łagodny wyraz i bardzo mało makijażu. Nie potrzebowała go. Nie musiała się przedstawiać.
- Lynn?
- Tak – dziewczyna się uśmiechnęła – Miło cię poznać na żywo, Clarice.
Była pierwsza co nazwała ją po imieniu. Reszta nastolatków, z uwagi, że była dorosła, nazywali ją po nazwisku.
- No to brakuje już tylko… - Lynn nie zdążyła dokończyć, gdyż za oknem dało się słyszeć dźwięk silnika samochodowego - …A nie! Już jest. Damien wrócił.
Do domku wszedł ostatni nie znany kobiecie członek tej dziwnej rodzinki. Kolejny ogromny nastolatek, z kolejną dziwną fryzurą. Bardzo podobną do Ala. W ogóle był do niego bardzo podobny, tyle że on nie miał gniewnej miny.
- Proszę poznać Damiena – powiedziała Lynn – To brat Ala i mój chłopak.
To tłumaczyło podobieństwo tej dwójki. Ponownie przywitała się uściskiem dłoni. Chłopak nic nie powiedział. Zrozumiała czemu to Irene przyszła na tył kawiarni, aby ją odebrać. Z tej paczki jedynie ona wyglądała względnie normalnie.
- To znasz już wszystkich – Lynn klasnęła w dłonie, jakby chciała to podkreślić – Aha, żebyś nie czuła zdezorientowania… Alex i Victor też są razem, więc…
- Och…aha.
Tyle tylko wykrztusiła. Dziwiła się tylko przez moment. W tym towarzystwie chyba wszystko było dziwne i zaczęła się przyzwyczajać. Miała wokół siebie trzy pary, wielkiego agresora ze zwykłą dziewczyną, która zapomniała chyba jak się wyraża emocje. Długowłosą, zwariowaną parę gejów. Oraz Kena i Barbie w wersji 18+. A jednak…czuła silną sympatię do całej szóstki. Jak gdyby znalazła się wśród swoich. To tylko przeczucie, ale te nastolatki…czuła w nich coś znajomego.
- Miło mi was wszystkich poznać – powiedziała to szczerze i było to widać. Zobaczyła, że unieśli brwi. Czy to ich zaskoczyło?
- Wiesz co…nam ciebie też – powiedział Victor. Ponieważ reszta pokiwała głowami na te słowa, poczuła, że naprawdę mają to na myśli. Uśmiechała się. Nowe życie zaczęło się dobrze, a wciąż nie wróciła do „domu”.
- Dobra, przejdźmy do rzeczy – znów głos zabrała Lynn – Pierwszy punkt wykonany. Teraz przechodzimy do drugiego – spod stolika, przy którym stała, dziewczyna wysunęła torbę podróżną – To jest twoje, Clarice. Doktorek dał nam pieniądze, aby kupić ci trochę rzeczy. Masz trochę ubrań na zmianę, szczoteczkę i tak dalej. Zestaw małego uciekiniera. Al załatwił ci broń, a Damien właśnie przywiózł dokumenty, których będziesz używała. To nie wszystkie, zrobimy więcej, ale to na razie wystarczy. I proszę, nie obraź się, ale…będziemy musieli spalić ubrania, które masz na sobie. Wyjedziesz stąd w którymś z ciuchów z torby.
- Rozumiem, nie chcecie zostawić żadnych śladów – zaimponowali jej nie ma co. Nagle coś jej wpadło do głowy – Chwila…wydaliście na to wszystkie pieniądze, które wam dał?
- Tak.
- A wy…dla siebie nic nie dostaliście?
- Nie, nie chcieliśmy – odpowiedziała jej po chwili ciszy.
- Dla…dlaczego?
Czy ona jej właśnie oznajmiała, że ta szóstka nastolatków nawet nie mrugnęła, gdy seryjny morderca poprosił ich o taką wielką przysługę, odnaleźli odpowiednie miejsce i wyznaczyli trasę, którą Clarice miała uciec, zadzwonili do niej, załatwili dla niej rzeczy, fałszywe papiery i broń, pokonali taką długą drogę samochodami i nie mieli z tego żadnych pieniędzy, żadnego wynagrodzenia. Robili to…bo chcieli?
- No dobra – Lynn westchnęła, jakby powzięła jakieś postanowienie – Jesteś dziewczyną doktorka, więc masz prawo wiedzieć. Chodź do łazienki. Ja i Alex się tobą tam zajmiemy i wszystko opowiemy przy okazji. Reszta zrobi coś do jedzenia. Mamy przed sobą godziny jazdy, więc lepiej byś coś zjadła.
Weszli we trójkę do łazienki, zostawiając resztę. Clarice zobaczyła na umywalce farbę do włosów.
- Zmienimy cię w blondynkę – rzekł Alex z radością w głosie. Chyba podobała mu się ta część zadania – Będzie ci do twarzy, zobaczysz.
- No…ok – Clarice zauważyła, że pomimo iż te dzieciaki mówiły o Lecterze per „doktorek”, to zawsze wymawiają to z respektem. To coś musiało znaczyć.
Alex wpierw zaczął jej myć włosy nad wanną, a po tym czasie Lynn powiedziała.
- Chciałaś wiedzieć, czemu chcemy wam pomóc bez żadnych zysków…Otóż widzisz… - pierwszy raz w jej obecności, dziewczyna zaczęła się plątać – Zawdzięczamy mu tak dużo, że nie wiem czy zrozumiesz. Zrobił dla nas coś…przez co już zawsze będziemy mieć u niego dług. To my się cieszymy, że możemy wam pomóc…Bardzo…go szanujemy.
I tak właśnie, gdy Alex farbował włosy Clarice na blond, Lynn opowiadała jej o tym jak oni wszyscy trafili pod opiekę doktora, ich całą historię. Opowiedziała jej o tym jak mały Alex, z powodu swojej urody został gwałcony w szkolnej toalecie przez nauczyciela. O tym jak Victor był molestowany seksualnie przez własnego ojca i przez to nabawił się traumy przez którą nie potrafił ściąć włosów, aby nie było widać jego twarzy. O tym jak Irene była świadkiem brutalnego gwałtu i morderstwa i tak bardzo się przeraziła, że na zawsze wyłączyła emocje, aby już nie czuć lęku (jej umiejętność wtapiania się w otoczenie uratowała jej wtenczas życie). O tym jak dwaj bracia urodzili się z predyspozycją do przemocy i nie wiedzieli jak ją wyładować, czy ukierunkować przez co zmieniali się w potwory. Aż w końcu podała swoje własne nazwisko…Verger.
Wówczas Starling zrozumiała, czemu imię „Lynn” kojarzyło jej się z aktami Lectera. Bo rzeczywiście tam było. Przypomniała sobie dokładnie.
Mason Verger – przeżył atak Hannibala Lectera. Uczęszczał do niego na terapię z nakazu sądu, tak samo jak jego siostra Margot Verger oraz jego kuzynka Lynnet Verger.
- Jesteś kuzynką Masona Vergera?!
- Tak – przyznała, a w jej głosie słychać było wrogość, ale nie wobec niej – Nienawidzę go z całego serca i będę wdzięczna doktorowi za to co mu zrobił do końca życia.
Opowiedziała o pedofilskich i sadystycznych zapędach Masona, o tym jak zgwałcił i rozerwał Margot oraz ją, przez co trafiły do szpitala.
Kiedy na koniec Alex suszył już gotowe włosy, Lynn kończyła opowieść tym jak dr Lecter urządził dla nich terapię grupową i poznał ich ze sobą. Zapoznając ich razem, uratował ich. Nie chciał ich zmieniać w tak zwanych „porządnych” ludzi, a zaakceptował takimi, jacy byli. Wypuścił ich w życie, uzbrajając w rady, akceptację i siłę. Przez całe życie widzieli w ludziach tylko potwory, ale ten jeden potwór nie chciał im zrobić krzywdy, a pomógł. Uznał za podobnych do siebie.
- Rozumiesz już? – spytała na koniec. Uśmiechała się, ponieważ nie widziała w oczach kobiety współczucia – Dlaczego tak chętnie chcemy wam pomóc?
Rozumiała. Im dłużej Clarice słuchała o ich losach, tym bardziej ci młodzi ludzie jej imponowali. Mieli więcej siły i woli niż przeciętni ludzie i oni także…akceptowali swój mrok w sercu.
 - Dobra, gotowe – zarządził Alex, odkładając suszarkę i grzebień – Zobacz się w lustrze.
Clarice rzadko przyglądała się swojemu odbiciu. Wygląd zewnętrzny nie był priorytetem w jej głowie, prawie nigdy. Teraz jednak dokładnie się oceniała. Trzeba było przyznać…że jako platynowa blondynka prezentowała się naprawdę dobrze.
- Jest świetnie, Alex. Są piękne – uśmiech chłopaka mówił wszystko.
- W porządku…a teraz czas się przebrać.
Lynn z Alexem wyszli. Dziewczyna wzięła przygotowane wcześniej ubrania ze stołu i zaniosła Clarice do łazienki. Tam odebrała jej stare ciuchy. Na prośbę kobiety, odłożyła bezpiecznie różaniec i pierścień na stolik i poszła do kuchni. Tam zobaczyła jak wszyscy nakrywali do stołu i Alex właśnie zaczął im pomagać. Przywołała ręką Victora, który najlepiej znał dom i podała mu stare ciuchy Clarice.
- Idź i spal to w piwnicy, w piecu.
Chłopak jedynie kiwnął i wykonał polecenie
Po chwili wszyscy czekali przed drzwiami łazienki, aż wyjdzie Clarice i pokaże efekt ich przygotowań. W końcu drzwi się otworzyły i kobieta wkroczyła do pokoju. Cała szóstka aż gwizdnęła.
Clarice użyła pożyczonych od dziewczyn tuszu i kredki do oczu. Ubrała elegancką, ciemno-czerwoną sukienkę, która kończyła się lekko ponad kolanami. Na nogach miała czółenka na obcasie. Na odkryte ramiona opadały kaskadą jej blond włosy. Kobieta weszła do tego domku jako chłopczyca, a wyjdzie jako dama.
- Punkt drugi zaliczony!

***

Po zjedzeniu obiadu, spakowano torbę Clarice do jednego z dwóch samochodów. Wcześniej kobieta zapakowała do niej swój różaniec. Zakładając w powrotem pierścionek na palec, uświadomiła sobie, że pasuje on kolorem do sukienki i zastanawiała się, czy Lynn specjalnie wybrała ją dla niej do założenia.
Pożegnała się czule z Irene, Alem, Victorem i Alexem. Miała wrażenie, że stała się z nimi w tak krótkim czasie prawdziwymi przyjaciółmi. Lynn i Damien mieli za zadanie zawieść ją do St. Louis.
Siedziała na tylnym siedzeniu przez kilka godzin jazdy, podczas, gdy Damien prowadził z Lynn na przednim siedzeniu. Próbowała się zdrzemnąć, żeby czas szybciej minął, ale nic z tego nie wyszło. Była zbyt przejęta, czy podekscytowana, żeby w ogóle zmrużyć oczy. Już dawno opuściły ją myśli o Ardelii. Potrafiła teraz myśleć tylko o jednej osobie i o tym ile jeszcze drogi musieli pokonać, aby wreszcie do niego dotrzeć. Te kilka godzin było niczym piekło.
Nareszcie…gdy już nadchodził wieczór…Damien zaparkował przy chodniku, a hotel Marcus był już przed nimi na widoku.
- To tutaj? – zapytała Clarice, nie kryjąc ekscytacji. Rozejrzała się. Po drugiej stronie rzeczywiście była jakaś klinika, a z hotelu wyszło właśnie dwoje ludzi z bandażami na głowach. Idealne miejsce, aby ukryć znaną twarz.
- Zgadza się, jesteśmy na miejscu – ogłosił Damien. Cała trójka wysiadła.
Chłopak wyjmował torbę podróżną z bagażnika, a Clarice wlepiała wzrok w budynek hotelu, próbując uwierzyć, że dr Lecter rzeczywiście tam jest i czeka na nią. Lynn stanęła przy jej boku. Nawet jeśli ktoś ich zapamięta, nie skojarzą ich z hotelem, stali zbyt daleko.
- Dokumenty i broń ci zapakowaliśmy. Teraz musisz jedynie wejść do hotelu i zapytać w recepcji o pokój Lloyda Waymana. Doktorek przebywa tam pod tym nazwiskiem. Mówił, że już powiadomił obsługę, że dołączy do niego druga osoba, więc wskażą ci drogę.
- Wiesz może skąd wziął pieniądze? – zastanawiało ją to od jakiegoś czasu.
- Nie wiem skąd wziął kasę na rzeczy dla ciebie. Ale tutaj przebywa na koszt prawdziwego Waymana – widząc jej wzrok dodała – To jakiś turysta. Doktorek zabił go i korzysta z jego karty. Ciało znajdą za jakiś tydzień. Do tego czasu was tu nie będzie.
- Rozumiem – nie zareagowała na wzmiankę o morderstwie. Damien właśnie postawił przy niej torbę. Nie mogli iść z nią, za bardzo przykuwali wzrok, zwłaszcza Lynn – Posłuchajcie… - zwróciła ich uwagę tym miękkim tonem. Odwróciła się w ich stronę, aby patrzeć prosto na parę – Dziękuję wam. Naprawdę…dziękuję…
Przez moment było widać zdumienie w ich oczach. Lynn pierwsza wróciła do siebie, podeszła i wzięła Clarice za ręce.
- Cała przyjemność po naszej stronie. Zrobiliśmy co chcieliśmy. Macie wiedzieć, że…wciąż macie i będzie mieć sojuszników. Jeśli znów nasze usługi będą potrzebne, wystarczy powiedzieć.
- Ty też nie zapominaj, że macie w nas sojuszników.
Lynn ponownie wyglądała na zaskoczoną. Nie opanowała się i uścisnęła Clarice. Kobieta się zastanawiała, czy naprawdę znała tą dziewczynę tylko jeden dzień. Lubiła w niej to, że tak łatwo pokazuje co czuje. Właściwie…polubiła ich wszystkich. Widziała cień uśmiechu na twarzy Damiena na ich widok. Może tak bardzo się do niej i do pozostałych przywiązała, ponieważ byli pierwszymi osobami przy których po raz pierwszy od 8 lat nie musiała kłamać, ani grać przy nich kogoś innego. To była ulga…porzucić całą grę i udawanie.
- Powodzenia – powiedziała nastolatka, odsuwając się.
- Będzie dobrze. Znalezienie dr Lectera już samo w sobie jest cholernie trudne. Teraz gdy ma mnie, osobę szkoloną przez FBI, która zna ich sposób działania, schwytanie go stanie się niemożliwe.
- Na to liczymy.
Dzieciaki podeszły do auta. Damien pomachał jej zanim usiadł na miejscu kierowcy. Lynn jednakże chciała powiedzieć coś jeszcze, gdy już praktycznie wsiadała do środka.
- Aha Clarice…Postanowiłam, że od teraz będę mówić na ciebie „doktorowa” – rzekła, po czym zniknęła w samochodzie.
Starling nie rumieniła się od lat, lecz teraz poczuła jak mocno pieką ją policzki, gdy auto zawróciło i odjechało w stronę, z której przyjechało.
- Co za dzieciaki!
Nadszedł czas! W końcu!
Clarice bez problemu podniosła torbę i poszła w stronę hotelu. Z pewnością wyglądała na kogoś niecierpliwego. Nie mogła inaczej, czekała 8 lat. Wystarczająco długo była cierpliwa, starczy już tego.
Pewnym krokiem weszła do hotelu i podeszła do recepcji.
- Przepraszam – recepcjonista zwróciła nią uwagę, szybko ją ocenił i od razu stał się gotów do wszelkiej pomocy – W którym pokoju mieszka Pan Lloyd Wayman? Mam do niego dołączyć.
- Chwileczkę – Mężczyzna sprawdził coś w rejestrze – Tak, rzeczywiście zapłacone za dwie osoby na następne dni. To będzie apartament 324. Tragarz Panią zaprowadzi – pachnął na chłopaka, stojącego na drugim końcu holu, który szybko przybył w podskokach – Zaprowadź Panią do 324.
Chłopak kiwnął głową i odebrał bagaż od Clarice. Poprowadził ją do windy i pojechali na 3 piętro.
Dopiero, gdy wysiedli z windy i zaczęli iść korytarzem, do kobiety dotarło co się właśnie działo. Ekscytacja, nerwy i oczekiwanie stworzyło wybuchową mieszankę. Miała nadzieję, że dobrze kontroluje swój oddech, ale serce i tak waliło jej niczym dzwon. Znów miała ten irracjonalny lęk, że nikogo nie zastanie, albo że to nie będzie Hannibal, jak wtedy gdy po raz pierwszy szła do jego celi. Och, kiedy wreszcie skończy się ten korytarz? Nie mogą iść szybciej?!
Doczekała się. Tragarz znalazł się z nią pod pokojem 324. Chłopak zapukał.
- Słucham? – rozszedł się głuchy głos ze środka. Z płuc Clarice uciekło całe powietrze.
- Przybył pański gość, proszę pana.
- Wejdźcie.
Tragarz otworzył drzwi i zrobił gest, aby Starling weszła pierwsza. Tak zrobiła i …
Promienie zachodzącego słońca, rzucane z naprzeciwległego okna na chwilę ją oślepiły. A potem zobaczyła jego postać, siedzącego do niej bokiem przy stole właśnie pod tym oknem. Uśmiechał się enigmatycznie. Miał bandaż na twarzy ale wiedziała, że to on.
- Proszę postawić bagaż, dobry człowieku – zwrócił się do tragarza, wstając grzecznie – Napiwek dla Pana jest na stoliku z wazonem.
To był jego głos…jego oczy…
- Dziękuję, panie Wayman – tragarz wziął swój napiwek z szerokim uśmiechem – Życzę miłego pobytu, proszę Pani – pożegnał się i wyszedł.
Clarice przez ten czas, ani razu nie odwróciła wzroku. Trzaśnięcie drzwiami jedynie uświadomiło jej, że zostali sami. Pierwszy raz od aresztowania byli tak naprawdę sami…bez kamer…nikt nie mógł im przeszkodzić…ani podsłuchiwać…
Dr Lecter nie zrobił kroku w jej kierunku. Stał tak tylko, aby po chwili powoli unieść ręce i zacząć sobie odwijać bandaż z głowy. Clarice patrzyła na to uważnie, z drżącym sercem, zastanawiając się jak wiele zmian zobaczy.
Bandaż spadł na ziemię. Jego twarz rzeczywiście się zmieniła. Na tyle, żeby rysopis, który ma policja nie pasował, ale nie na tyle by ona go nie rozpoznała. Najwięcej zmian było w okolicach oczu, nos na pewno był nietknięty. Włosy były rozjaśnione, pewnie tylko na razie. Lecz to wszystko jej nie oszukiwało.
- Witaj, Clarice.
To wciąż był jej dr Lecter. Jak mogłaby go nie rozpoznać?
- Hannibal… - westchnęła, sama w końcu ruszając się z miejsca.
Szła wolnymi krokami, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy.  Gdy znalazła się już kilka kroków od niego uniosła dłoń, jakby obawiając się, że zaraz coś ją powstrzyma. Że natrafi ręką na szklaną ścianę…że pojawią się przed nią kraty…albo że ktoś zaraz ją siłą pociągnie do tyłu…
Ale nic z tego się nie stało. Zamiast tych rzeczy natrafiła na ciepłą skórę jego policzka. Odetchnęła z ulgą.
- Hannibal? – zapytał, nadal się uśmiechając – Nie dr Lecter?
- Formalności były dobre dawno temu, teraz mnie zmęczyły.
- Trafna uwaga.
W mgnieniu oka, to wolne tempo zniknęło. Oboje wykonali szybko identyczny ruch i wpadli sobie w objęcia. Objęli się tak mocno…
- Już w porządku, Clarice… - rzekł wyczuwając, że drży – Udało nam się.
- Tak…tak…wiem…To ta ulga mnie…
- Wiem.
On też czuł się oszołomiony. Ponad osiem lat nie dotykał innej żywej istoty w sposób inny niż agresywny, mający na celu zniszczyć ofiarę. Najpierw pielęgniarka, później ci strażnicy, ratownicy medyczni i prawdziwy Lloyd Wayman. Z Clarice ledwo się zetknął palcami, prawie się nie liczyło, a tyle znaczyło. Teraz, kiedy miał ją tak blisko, dotykał całymi dłońmi…można było dostać zwrotów głowy, ale u niego nie osłabiło to jasności umysłu.
Odsunęli głowy, aby móc na siebie spojrzeć. Doktor przeczesał dłonią jej włosy.
- Widzę, że Alex się spisał – nawiązał do jej nowego koloru.
- Proszę tylko nie mówić, że wolisz blondynki? – droczyła się wyraźnie.
- Gdyby cokolwiek, jak na przykład zmiana koloru włosów, mogła wzmocnić twoją urodę, stała byś się tak obezwładniająca, że miałbym kłopoty.
- Już i tak widziałam i widzę, że jej masz. Pocałujesz mnie czy nie?
- Wedle życzenia, najdroższa.
Złączył ich usta, na co kobieta wydała jęk zadowolenia. Tyle czasu minęło…zbyt długo… Doktor to zaczął i on od razu pogłębił pocałunek. Intensywność rozeszła się tym prądem, który tak kiedyś dobrze znali. Wszystko było odkrywane na nowo. Ale ludzie zawsze pożądają więcej i gdy jeszcze minutę wcześniej, chcieli tylko pocałunku, to szybko zaczął on nie wystarczać.
- Czego pragniesz, Clarice? – zapytał odsuwając się ledwo co od jej twarzy – Dam ci cokolwiek zechcesz. Mamy w końcu cały czas na tym świecie.
- Ciebie. I nie każ mi się powtarzać! Czekaliśmy, graliśmy i walczyliśmy już nazbyt długo.
- „Czekajcie a spotka was nagroda” – niespodziewanie wykonał ruch i Clarice nagle spostrzegła, że jest w powietrzu, na jego rękach. Aż na moment zabrakło jej tchu – A nasza właśnie nadeszła.
Zaczął iść w stronę drzwi po ich prawej.
- Więzienie nie zabrało ci siły, widzę… - powiedziała, nadal oszołomiona tym, że tak łatwo ją niósł. Musiała spleść dłonie za jego karkiem. Buty jej spadły na podłogę.
- Więzienie nie zabrało mi wielu rzeczy… - przeszedł z nią przez drzwi i znaleźli się w sypialni – Ale zabrało mi dużo widoków oraz czasu, który teraz chcę nadrobić.
Postawił ją dopiero przy ramie łóżka. Łatwiej mógł w ten sposób rozpiąć zamek sukienki na jej plecach.
- Kontroli widać także ci nie zabrali – znów sobie coś przypomniała. Jak w takich sytuacjach on wykazywał całkowite opanowanie, podczas gdy ona była bliska eksplozji. Widać tu się nic nie zmieniło.
- Gdyby 8 lat zabrało mi moją kontrolę, nie byłbym sobą, moja droga – zamek dotarł do końca i dr Lecter zsunął suknię z jej ramion, aby spadła na ziemię.
Z ukontentowaniem przyjął fakt, że nie miała stanika. Specjalnie go nie założyła? Czy specjalnie tamci jej go nie kupili? Nieważne.
Lecz jedno było inne. Clarice nie była już przeżywającą swój pierwszy raz nastolatką, która nie wiedziała co powinna robić. Nie stała biernie czekając co dalej. Z pośpiechem rozpięła guziki jego białej koszuli, ciesząc się, że nie ma on więcej warstw ubrań.
- Ja nigdy nie miałam dobrej kontroli. Dlatego proszę mnie za to nie winić.
Nie był zaskoczony, kiedy to on został powalony na łóżko. Clarice bez zmieszania odrzuciła jego koszulę na ziemię i dosiadła go okrakiem.
- Nie śmiem, Clarice. Jestem przywiązany do ciebie, jaka teraz jesteś.
- A jaka jestem? – spytała zadziornie, rozpinając mu spodnie.
- Jesteś miodem w ciele lwicy.
Trzymał swoje ręce na jej udach. Nie chciał tracić ani odrobiny kontaktu fizycznego. Chciał czuć jej skórę pod palcami i widział w jej oczach, że nie jest w tym odosobniony.
Spodnie dołączyły do koszuli. Był pod nią nagi, a ona właśnie zamierzała do niego w tym dołączyć. Miał doskonały widok na nią, gdy zsuwała majtki. Schyliła się do niego, aby szybko go pocałować.
- Tęskniłam za tobą, Hannibal – wyszeptała mu w usta.
- Ja za tobą także – tęsknił za tym dreszczem lęku, tym prądem, jej pięknem i odwagą…tęsknił za swoją dziewczynką.
- Tym razem, podczas pierwszego razu w nowym życiu, to ja się będę znęcać nad tobą.
- Zemścij się, Clarice.
Zaczęła sunąć ustami i językiem wzdłuż jego szyi, po torsie, aż do brzucha.
„Nigdy więcej nie pozwolę, aby ktoś go ode mnie zabrał” – przysięgła sobie zanim zsunęła się jeszcze niżej, aby wziąć w usta jego męskość.
Hannibal nie wytrzymał i westchnął. Jego kontrola zaczęła się sypać. Clarice pamiętała jak doprowadzić do ostateczności. Patrzył jak jego członek znika i wynurza się z jej ust. Nie potrzeba było dużo czasu, aby stanął na baczność.
- Nawet ty masz limity, doktorze – ostatni raz poruszyła językiem, po czym ponownie podniosła się i usytuowała nad nim – A ja swój już przekroczyłam.
Powoli nabiła się na niego. Oboje jęknęli, na połowy z bólu, na połowy z przyjemności. Clarice była równia ciasna jak podczas ich pierwszego razu.
- Spokojnie, Clarice. Masz czas, przyzwyczaj się.
- To nic…że boli… - dyszała już wyraźnie, ale była nieustępliwa - …Nie chcę…nie chcę byśmy się znów rozdzielili.
- Clarice…
Oparła się rękami o jego tors i zaczęła się poruszać. W górę…w dół…w górę…w dół…
Opanowanie całkowicie w nim wreszcie pękło. Jakże by mógł, gdy widział ją w takim stanie. W całej swojej pięknej nagości, patrząc na niego namiętnością. Gdy znów czuł jej ciepło, namacalną elektryczność…
Z gardła wydobył mu się warkot, gdy podnosił się do pozycji siedzącej. Złapał ją w talii i dołączył do jej rytmu z całej siły.
- Hannibal! – krzyknęła, oplątując ręce na jego szyi. Przywarli do siebie ciałami i raz po raz wykonywali zsynchronizowane pchnięcia.
Mimo, że naprawdę mieli czas, nie potrzebowali go za dużo. Osiem lat przesunęło ich na granicę obłędu i teraz to zobaczyli, to jak bardzo potrzebowali wyzwolenia. Ten pierwszy orgazm miał być szybszy niż sobie tego życzyli.
- Ha…ach…Hanni….bal…ja docho…dochodzę!
- Cla…Clarice!
Starling doszła, krzycząc jego imię, a on praktycznie od razu po niej.
Clarice, przytłumiona orgazmem, na chwilę straciła siły i opadła na niego, przygniatając do materaca.
- Za szybko…doszliśmy… - powiedziała, uspokajając ciężki oddech.
Nagle z całą siłą została przeturlana na plecy. Lecter złapał jej nadgarstki i przycisnął do łóżka, nie pozwalając się uwolnić. Tym razem to on był nad nią i patrzył na nią wzrokiem drapieżnika. A była uwięziona.
- Tym razem moja kolej, Clarice. I nie skończy się to szybko, zapewniam cię.
- Tak…Rób co chcesz.

***

Crowford siedział przy swoim biurku i łapał się za głowę. Ledwo dwa dni temu pochował żonę, a teraz działo się to! Waliło mu się wszystko na łeb.
Ktoś wpadł do jego gabinetu. Ardelia Mapp nie przejmowała się żadnymi zasadami czy delikatnością, gdy musiała działać.
- Wiadomo coś? – zawołała, nie przejmując się, że wpadła do gabinetu bez pukania.
- Nic.
- Musiało coś się stać, do cholery! Clarice uciekła z egzaminów, nie pisała żadnego, choć ją widziałam! Uciekła z premedytacją! Znam ją, za nic w świecie nie zmarnowała by tej szansy. Nie pragnęła niczego innego niż ukończyć tą szkołę i pracować dla FBI! Zmarnowała tę szanse tak po prostu! To ten psychol jak nic! Wywabił ją, czymś grożąc jej! Musimy ją znaleźć, on ją może teraz mordować!
***
Clarice rozchyliła nogi tak szeroko jak mogło, z przyjemnością przyjmując jego pchnięcia. Twarz miała skierowaną w poduszkę, dłonie zaciskały się na prześcieradle. Podczas, gdy Hannibal brał ją od tyłu.
Uwielbiała dominować, lecz kochała być również na jego łasce. Tak jak obecnie. Czuła jego ciężar na plecach, nie mogła się uwolnić, gdyby nawet chciała. Mogła jedynie jęczeć i czuć jego dłonie na swoich biodrach oraz to jak ją rżnął. I kochała to…Było jej tak dobrze…
***
- Wiem, Mapp – Crowford wstał i walnął pięścią o blat biurka – Wiem, że to Lecter. Ale znamy Starling, prawda? Nikt jak ona nie pragnie dr Lectera stojącego za kratami. Jeśli poszła, to aby go schwytać. Musimy w nią wierzyć. Ona nie jest głupia. Widziałem jak kocha sprawiedliwość i jej zaciekłość, gdy kogoś ściga, kogoś kto musi zostać powstrzymany. A Lecter należy do tej kategorii.
***
- Ilu tych niewyżytych chłopców chciało położyć na tobie łapy, gdy mnie nie było w pobliżu?
- Ach…o Boże…Hannibal!
- Ilu tych gnojków, którzy nazywają siebie mężczyznami, marzyło by posiąść coś co należy do mnie?
- Ja…nie…aaaahhh!
- Powiedz mi! Powiedz ile razy te smarkacze śmiały na ciebie spojrzeć i marzyć, że są ciebie godni?!
- Tylko…ahh kilku…kilku próbowało…ale zawsze ich…odtrącałam…Chciałam tylko ciebie…ach!
Ręce doktora zaczęły się przesuwać od jej bioder, do talii i na ramiona. Usłyszał jęk frustracji i przyjął go z zadowoleniem. Wiedział, gdzie ona chce by ją dotknął i specjalnie ominął ten region. Rozkoszował się jej ciałem, które zostawił lata temu jako ciało dziewczyny a dziś widział jako ciało kobiety.
***
- To prawda, ale on też podobno jest mądry! – krzyknęła Mapp – Musimy ją znaleźć i to szybko. Ale ma Pan rację. To w końcu nasza Starling…Nie podda się tak łatwo. Nie bez powodu stoi po tej stronie prawa. Musi żyć by dokonać wielkich rzeczy. Jest taka dumna…tak bez wahania chce wszystkich ratować…Martwię się, że ten psychol coś jej…i zniszczy…
***
- Nie martw się, Clarice – wyszeptał jej tuż przy uchu, czym przyprawił ją o przyjemne dreszcze – Wiem, że nigdy nie pozwoliłabyś się zbrukać tym pryszczatym chłopaczkom. Chciałem widzieć ilu osobom powinienem był wydłubać oczy, gdybym tam był.
Och, to było za dużo.
- Hannibal proszę…błagam…
- O co błagasz? – trzymał teraz ręce na wierzchu jej obu dłoni i splatał ich palce razem. Tym bardziej nie mogła się ruszyć.
- Błagam…dotknij mnie…
- Skoro tak ładnie błagasz…
Zabrał dłonie, przesunął je i zacisnął na jej piersiach. Palcami uszczypnął jej stwardniałe sutki.
- Tak dobrze?
- Tak! O Boże, Tak! Tak, Hannibal!
- Tak, znaj tylko moje imię…jęcz tylko je.
***
- Spokojnie, Mapp. Masz rację. Ja także widziałem niezłomność jej ducha. Ona zrobi wielkie rzeczy dla FBI, też w to wierzę, dlatego ją wspierałem. I jedną z tych rzeczy będzie wsadzenie Lectera za kraty. Marzeniem Starling zawsze było służyć sprawiedliwości. Teraz też o nią walczy. A my dołączymy niedługo do tej bitwy. Szukamy jej samochodu, to kwestia czasu.
***
- Proszę…proszę Hannibal!
- Czego sobie życzysz, Clarice? Już jesteśmy blisko…
- Proszę…ugryź mnie…
To wywołało reakcję. Lecter odgiął się do tyłu i pociągnął za sobą Clarice, czym wywołał u niej kolejny głośny i zaskoczony jęk. Podparł się na kolanach, przycisnął jej plecy do swojego torsu, wciąż nie zabierając dłoni z jej piersi, aby natychmiast wgryźć się w jej szyję.
Krzyknęła głośniej niż zwykle. Gdy tylko poczuła jego zęby, zaczęła się wspinać na wyżyny szybciej niż wcześniej.
Dr Lecter czuł że ich seks był intensywniejszy niż kiedykolwiek. Czy to ta długa absencja, czy może to, że wreszcie kobieta w jego ramionach wiedziała komu się oddaje. Wiedziała, że obejmują ją ramiona mordercy…wiedziała co robił tymi rękami…co robił tymi ustami…co potrafił robić zębami, o które teraz tak prosiła. I takiego właśnie go pragnęła.
- Tak, dojdź dla mnie – powiedział, gdy się odsunął – Moja mała Starling.
Doszli razem, kolejny raz zdzierając gardła. Znów na chwilę oszołomieni, opadli z sił. Clarice wysunęła się i usiadła, opierając się o niego. Oboje ciężko oddychali. On objął ją ramionami od tyłu, by nie tracić kontaktu.
- Kocham cię… - wydyszała, ledwo mogąc złapać oddech. Miała załzawione oczy.
- Ja też cię kocham.
Odwróciła głowę, aby na niego spojrzeć. Napotkała jego oczy i miała wrażenie, że widzi w jego tęczówkach czysty szkarłat.
- Nie myśl, że skończyliśmy.
- Potwór… - nie była jednak niezadowolona i nie dało się tego ukryć.
- Zgadza się… - przesunął językiem po śladzie po ugryzieniu, by zlizać krew, a potem wyżej aż do jej dolnej wargi. Wydała stłumiony jęk – Nigdy o tym nie zapominaj.
***
W tym momencie zadzwonił telefon. Ardelia podskoczyła, a Crowford z super szybkością podniósł słuchawkę.
- Crowford, słucham - miał żywą nadzieję, że ktoś dzwoni, żeby poinformować go, że Starling się znalazła, albo żeby chociaż namierzono jej auto, lecz…tego się nie spodziewał.
Mapp obserwowała jak z twarzy Jacka odchodzi krew. Jak nadzieja zanika, a pojawia się szok, niedowierzanie i … poczucie zdrady. Nie mogła nic wydedukować, mężczyzna jedynie przytakiwał.
- Rozumiem…dziękuję – rzekł na koniec i odłożył słuchawkę. Ramiona mu opadły, a twarz nadal wyrażała czyste niedowierzanie.
- Co się stało?! – zażądała Mapp – Coś o Starling?!
- To było z laboratorium. Zakończono sekcję Gumba oraz badania balistyczne.
- I co? – nie wpadło jej do głowy, że może nie powinna o to pytać, ale znikniecie jej przyjaciółki i możliwość, że jest ona w niebezpieczeństwie, roztroiło jej nerwy.
- Starling zeznała, że Gumb rzucił się na nią z nożem, więc musiała do niego strzelić.
- No i pewnie tak było. A tamci próbowali obrzucić ją błotem, tylko dlatego, że zrobiła coś, czego oni nie potrafili, namierzyła Gumba. Cóż, teraz po badaniach wiedzą, że to bzdura i że Starling jest czysta…
- Mieli rację.
- Co?! – odwróciła się gwałtownie w jego stronę – Co Pan powiedział?!
- Okazało się, że jej zeznania się nie zgadzają. Podejrzenia wzbudziło to, że w tamtej chwili pełnej adrenaliny Starling potrafiła strzelić trzy razy w to samo miejsce, a potem nagle zmienić cel i strzelić w udo. Jeśli to był nagły atak, to te rany nie miały sensu. Sprawdzili i rzeczywiście. Kula, która weszła w udo poszarpała mięśnie, co oznacza, że mężczyzna był w ruchu, gdy oddano strzał. To się zgadza, ale pozostałe trzy strzały w serce nie poczyniły takich obrażeń. Ofiara musiała się niezbyt ruszać. To oznacza, że Starling nie zabiła go w samoobronie…a zamordowała z zimną krwią.

***

Clarice otworzyła zaspane oczy. Było ciemno, ale wiedziała, że nie jest w swoim łóżku w akademiku. Łóżko było za duże i za miękkie. Przypomnienie przystało od razu, gdy o tym pomyślała. Podniosła się i zapaliła lampkę przy łóżku. Była w sypialni, w apartamencie hotelu, ale doktora z nią tu nie było.
Wstała i zobaczyła, że na wieszaku, przy innych drzwiach (pewnie do łazienki) wisiał szlafrok. Wzięła do i założyła. Drzwi do głównego pokoju były uchylone. Podeszła i wyjrzała przez nie.
Zobaczyła go. Hannibal przechadzał się po apartamencie. Dopiero teraz zwróciła uwagę jak bardzo ten pokój był duży. Wówczas zrozumiała, że stara cela Lectera była tak mała, że dało się zrobić najwyżej 3 kroki w każdym kierunku. Przechadzając się po tak dużym miejscu, doktor musiał czuć małą przyjemność robiąc ten czwarty krok. A każdy następny przyprawiał o zawrót głowy.
- Hannibal – obejrzał się, gdy usłyszał jej głos. Uśmiechnął się łagodnie.
- Wybacz Clarice, że cię zostawiłem. Myślałem, że śpisz.
- Spałam…Czemu wstałeś?
- Musiałem coś zrobić i chciało mi się pić. Chcesz się napić wina, Clarice?
Sama się teraz uśmiechnęła. Kiedyś nie proponował alkoholu, bo uważał to za nieetyczne, lecz teraz nic nie stało na przeszkodzie.
- Z przyjemnością.
Minutę później siedzieli razem przy tym samym stole, przy oknie, przy którym go zobaczyła, gdy tu weszła. Za oknem była ciemna noc. Przysunęli krzesła tak blisko, by doktor mógł objąć ją ramieniem.
- Te dzieciaki co mnie tu przywiozły… - zaczęła, wtulając się w jego ramię i patrząc w nocne niebo razem z nim, w dłoni trzymając kieliszek - …są niesamowite.
- To prawda. Kiedyś były stworzeniami dążącymi do samodestrukcji, a teraz same potrafią rozsiewać chaos na swoją korzyść. I mają swoje zasady. Czułem dumę, gdy ich zobaczyłem.
- Hannibal…co teraz zrobimy? – zerknęła na niego. Chciała widzieć jego twarz, gdy będzie odpowiadał.
- Poczekamy jeden dzień, aż Damien i Al doślą resztę dokumentów dla ciebie. Potem wyjedziemy zagranicę. Gdzieś, gdzie będę mógł bezpiecznie poddać się operacji usunięcia szóstego palca.
No tak…szósty palec u dłoni to aż nazbyt charakterystyczny znak. Poczuła żal, że będzie amputowany, lecz wiedziała, że było to konieczne.
- A potem cóż… - dr Lecter odłożył swój kieliszek na stół i sięgnął ręką pod obrus. Wyjął spod niego jakieś kartki papieru.
- Co to jest? – zapytała, prostując się. Wzięła łyk wina. Było lepsze niż jakiekolwiek wino, jakie kiedykolwiek piła.
- Listy – wyjaśnił – Przed wyjazdem zamierzam wysłać ich kilka.
- Do kogo?
Spojrzał jej w oczy. Już wiedziała, że miał coś w zanadrzu, zaraz zacznie się jakaś gra.
- Pierwszy do Barneya. To jedyna osoba, która pokazała mi w tym szpitalu jakikolwiek szacunek. Chcę mu podziękować i dać suty napiwek za dobrą opiekę.
Zrobił krótką pauzę.
- Drugi list będzie do doktora Chiltona – widząc jej zdziwione spojrzenie, uśmiechnął się szerzej i bardziej złowieszczo – Zapowiem się z wizytą. Zamierzam go odwiedzić. Wiem, że gdzieś zwieje przede mną, ale nic mu to nie da. I tak go znajdę i dorwę…Nie zamierzam mu puścić płazem tego wszystkiego… Ten śliski typ zasługuje by zasiąść przy moim stole…A właśnie, Clarice…Jak się czułaś po zabiciu Jame’a Gumba?
- Cóż…ja…Na pewno nie czułam się źle. To było…satysfakcjonujące.
- Na razie ci opuszczę, ale nie zmienia to faktu, że udało ci się samej zabić kogoś, kim gardziłaś. Następnym razem staniesz się wspólniczką. Staniesz ze mną oficjalnie po drugiej stronie prawa i zabijesz razem ze mną. Zgadzasz się na to?
- Tak – nie zawahała się ani przez sekundę. Lecter mimowolnie pogłaskał jej policzek. Był zadowolony.
- Dobra dziewczynka. A jeśli chodzi o ostatni list… mogę go wysłać, ale mogę i nie wysłać. To zależy od ciebie.
- Ode mnie? – uniosła brew, zdziwiona.
- Zgadza się – zabrał i odłożył jej kieliszek, a potem wolną rękę, uniósł jej podbródek – Myślałem o rzeczach, które mogę zrobić, aby zacząć ci wynagradzać stracony czas. Przypomniałem sobie, że była jedna rzecz, której nie znosiłaś wtenczas. Ukrywania się…
Drgnęła, czując już gdzie to zmierza. Pamiętała…jak nienawidziła tych telefonów od jego dawnych znajomych, tego że nie mogła być im przedstawiona. Tego, że musiała się skradać tak, żeby sąsiedzi jej nie widzieli. Tego, że pilnowała, aby nie wpaść na żadnego pacjenta, by jej nie zobaczyli.
- Wiesz już czemu cię ukrywałem. I że był to dobry pomysł, bo inaczej nie byłoby nas tu i teraz… - zjechał palcem z podbródka do szyi, do miejsca gdzie był ślad po ugryzieniu – Ale dziś już tego nie potrzebujemy. Wystarczy twoje słowo, a trzeci list zostanie wysłany do naszego znajomego Jacka. Będzie w nim o nas, o tym kim naprawdę jesteś i co zrobiłaś. Przyznamy się przed światem do tego co nas łączy. Oficjalnie cię przedstawię, jak zawsze tego chciałaś. Nie będzie mógł ukryć czegoś tak ważnego. Wieść pójdzie w świat i legenda o mojej tajemniczej kochance, przestanie być legendą. Co ty na to?
To by oznaczało, że stanie się oficjalnie przestępczynią, przyzna się do tego. Jej marzenie, aby wreszcie przestać się ukrywać…on naprawdę chce je spełnić? Jack się dowie…FBI  się dowie…świat się dowie…po czyjej stronie stała cały ten czas. Wyjść z cienia…
Dr Lecter już znał jej odpowiedź po tych rozchylonych wargach i rozświetlonych oczach na samą myśl, że prawda wyjdzie na jaw.
- Tak – powiedziała – Wyślij go.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz