- Osiem lat
robi swoje. Naprawdę wyrośliście.
Dr Lecter
siedział wygodnie w fotelu, w swoim pokoju hotelowym i uważnie przeszywał
wzrokiem szóstkę nastolatków, stojących przed nim. Spędzili kilka godzin jazdy,
aby dotrzeć tu do niego, do St. Louis.
Doktor jest
bardzo kontent z tego widoku. Ostatni raz widział ich jako dzieci i mógł
dostrzec w nich wówczas jedynie potencjał. Teraz, gdy prawie dorośli, widział
już aurę niebezpieczeństwa. Taką aurę wydzielają ludzie, którzy dopuścili się
już, nazwijmy to, niecnych czynów. Była ona jednak różna.
Bliźniacy w
ogóle jej nie powstrzymywali. Robili wszystko, aby to uwydatnić, swoją postawą,
wyglądem, wzrokiem, a Al to nawet słowami i całą swoją ekspresją. Biło od nich
niebezpieczeństwo i wcale tego nie ukrywali. Wręcz przeciwnie, eksponowali to.
Bracia przypominali warczące wilki, które informują wszystkich wokół, a może i
cały świat, że z nimi nie ma żartów. Chcieli pokazać, że są groźni i udawało im
się to, zawsze. Odstraszali innych swoją aurą groźby.
Inna sprawa
była z Irene i Victorem. Oni jedyni udawali w miarę normalnych. Właściwie
doktor był pewien, że gdyby chłopak ściął włosy, nie wyróżniałby się niczym. On
i Irene stosowali taktykę kameleona. Ona wyglądem, a on charakterem. Wtapiali
się tłum, nie wyróżniali się. Niczym skrytobójcy pozostawali niewidoczni aż do
momentu ataku na cel.
Lynn i Alex
natomiast postępowali odwrotnie. Oni zdecydowanie wyróżniali się z tłumu. Alex
już od dzieciństwa wyznaczał się urodą. Mimo iż był chłopcem, nie można go było
nazwać przystojnym, a urodziwym właśnie. Mężczyzna nie powinien, wydawałoby się,
być piękniejszym od kobiety, a jednak Alex to potrafił. I widać było, że
płynące lata jedynie to uwydatniają. Lynn jeszcze lepiej. Poza naprawdę piękną
urodą, ubierała się tak krzykliwie, że nie można było przejść obok obojętnie.
Przypominali rosiczki, które wabią, kuszą ofiary swoim wyglądem i pięknem, aby
na koniec złapać ich w pułapkę śmierci. Przepiękne, ale zabójcze kwiatki.
Różne
strategie, a jednak sprowadzały się do tego samego, czyli niebezpieczeństwa.
Pomyślawszy o tym, Lecter uśmiechnął się. Dzieciaki zaczęły dorastać.
- Dziękujemy
– powiedziała Lynn – Chciałabym powiedzieć, że doktor również wygląda dobrze,
ale nie mamy jak tego orzec, przepraszam.
Uśmiech mu
się poszerzył. Próbowała być delikatna z tematem jego bandaża na twarzy.
- Zapewniam
was, że od lat nie byłem w lepszym nastroju oraz zdrowiu. A to – wskazał na
bandaż – Jest konieczne. Jutro mam zabieg.
- A tak
właściwie doktorze… - Damien odważył się odezwać – Lynn nie zdradziła nam za
wiele o naszym zadaniu. Kogo mamy tu sprowadzić?
- I o co
chodzi ze słowem „sprowadzić”? – dodał jego brat – Mamy kogoś porwać, czy co?
- Porwanie
nie będzie potrzebne Al, zapewniam cię – rzekł dr Lecter – Ona pójdzie z wami
dobrowolnie.
- Ona? – Al
uniósł brew.
Lynn
zachichotała. Dr Lecter w odpowiedzi jedynie przesunął gazetę na stole,
stojącym z boku jego fotela. Wszyscy oprócz Lynn, która już wiedziała o co tu
chodziło, wychylili się, aby zobaczyć co przedstawia zdjęcie na pierwszej
stronie gazety. Była to fotografia sprzed domu Jame’a Gumba, a w jego centrum
była wychodząca z budynku Clarice Starling.
Chłopaki byli mocno zdziwieni. Irene nawet jeśli
poczuła zdumienie, nie okazała go.
- Czyli tylko
ja dalej nie rozumiem – wyszeptał cicho Alex, chociaż było to na nic. Wszyscy
to słyszeli. Victor pochylił się do niego i zaczął mu coś mówić do ucha. Szybko
przyszło zrozumienie – Aaa, to ona jest jego…łapię.
- Ogólnie
rzecz ujmując – ponownie głos zabrał doktor – Macie trzy zadania. Macie
sprawić, aby Clarice Starling zniknęła z radarów FBI. Mają kompletnie stracić
jej trop. Ona ma zniknąć. Po drugie, pomożecie zmienić jej wygląd. A po trzecie,
przywieziecie ją tutaj, do mnie. Pokryję koszty potrzebne do zmiany wyglądu i
transportu oraz otrzymacie wynagrodzenie za całą akcję. Ponadto Lynn
potwierdziła, że możecie załatwić dla niej fałszywe papiery. To się zgadza?
- Tak –
odpowiedział Al – Pan też potrzebuje?
- Nie, dawno
temu o to zadbałem. Z nią niestety nie zdążyłem.
- Pokrycie
kosztów przyjmiemy, ale za wynagrodzenie podziękujemy – powiedziała Lynn
stanowczo – Wolimy to potraktować jako przysługę, nie jako zlecenie.
- To
uprzejmie z waszej strony. Tak jak zostało powiedziane, nie musicie jej
porywać. Jeśli zrozumie, że przychodzicie ode mnie, pójdzie z wami dobrowolnie.
- Jak jej
udowodnić, że jesteśmy od Pana, doktorze? – zapytała liderka.
Dr Lecter
podał im hasło, po którym podobno Clarice miała im całkowicie zaufać.
- Ile mamy
czasu? Daje nam Pan jakiś konkretny termin, w którym mamy ją to przywieźć?
- Mi się
nigdzie nie śpieszy, ale jej już może. To ona wam podyktuje termin. Wie na co
może sobie pozwolić, zanim FBI zorientuje się, że zabicie Gumba nie było do końca
zgodne z prawem.
Omówili
jeszcze kilka szczegółów związanych z przeprowadzeniem zadania, konkretnymi
planami działania oraz wyrobieniem dokumentów. Całe spotkanie zajęło 45 minut.
Byli szybcy w działaniu, tak już się wyuczyli, a doktor był zadowolony z ich
planu.
- Ach,
jeszcze jedno – zauważył Lecter, gdy nastolatki zaczynały już robić kroki ku
wyjściu. Dał im już pieniądze na pokrycie kosztów – Mam trupa w bagażniku.
Możecie go usunąć? Mogą go odkryć, ale dopiero w przeciągu tygodnia.
I tutaj żadne
nie okazało zdziwienia. Pokiwali zgodnie głową.
- Spoko,
bułka z masłem – powiedział Victor, po czym doktor właśnie jemu rzucił kluczyki
od auta.
Podał im
markę wozu oraz numer jego miejsca parkingowego. Dzieciaki zaczęły powoli
opuszczać pokój. Gdy została już tylko liderka, Lecter ją zatrzymał.
- Lynn…
Dziewczyna
odwróciła się i napotkała spojrzenie pełne uznania.
- Dobra
robota.
Uśmiechnęła
się, czuła czystą radość.
- Dziękuję.
Starałam się. Spokojnie, przyprowadzimy Pana dziewczynę bez problemów.
- Nie śmiem w
to wątpić.
- Widział
Pan, że…
- Wszyscy
jesteście sparowani? Tak, widziałem jak parami staliście blisko siebie.
Stawiałem na to, już wiele lat temu. Odkąd jako dzieci chwyciliście się za ręce
dokładnie w ten sam sposób.
***
Clarice
zerknęła za siebie. Mężczyzna, stojący kilka półek dalej, wyglądał znajomo.
Widziała go wczoraj dwukrotnie, a teraz znów go widzi. Obserwują ją, była już
pewna. Zaczęli coś podejrzewać i pilnują, żeby nie zniknęła.
Była w
bibliotece i pomagała Ardelii nieść książki. Właśnie wychodziły. Jej cień także
poszedł za nimi.
- On znowu tu
jest – powiedziała Starling.
Mapp
dyskretnie zerknęła do tyłu i westchnęła.
- Nie
przejmuj się dziewczyno. Niedługo dojdą, że sprawa z Gumbem była czysta i dupki
dadzą ci spokój. Skup się lepiej na nauce. Widzę, że nie masz motywacji. Za
daleko zaszłaś by teraz się poddać. Banda kretynów się do ciebie przykleiła i
co z tego? Miej ich gdzieś i przyj do przodu jak zawsze.
- Nie
poddałam się, po prostu jestem zmęczona.
Słowa
przyjaciółki nic nie znaczyły, ponieważ sprawa Gumba wcale nie była czysta.
Ciekawe jak zamierzają to sprawdzić? Pewnie badaniami balistycznymi. Na razie
szukali odcisków, ale nic nie znaleźli. Nie martwiła się, że podejrzewają ją o
bycie z Lecterem, to na pewno im nie przyszło do głowy. Nie pasowała im tylko
śmierć Jame’a, nic poza tym.
Zresztą, po
co się martwić? Niedługo jej tu nie będzie. Nie miała żadnych wątpliwości co do
doktora. Wierzyła, że niedługo się odezwie. W pełni mu ufała. I nie zawiodła
się.
- To rusz
tyłek i do pracy – gadała dalej Aredlia idąca przy jej boku – Zasiadamy dziś do
prawa cywilnego, a potem…
- Ej
Starling!
Przechodziły
właśnie przez główny hol, gdy ktoś ją zawołał. Obejrzała się i zobaczyła
chłopaka z ich rocznika, który właśnie stał przy aparacie telefonicznym.
- Właśnie
miałem iść cię wywołać – zawołał, widząc, że go zauważyła – Jest telefon do
ciebie.
- Crowford? –
spytała niepewnie. Jacka nie było obecnie w Akademii, dziś odbywał się pogrzeb
jego żony.
- Nie, to
jakaś dziewczyna. Mówi, że znajoma z dawnych lat.
Jedyną jej
znajomą z dawnych lat była Joan, a ona od dawna nie żyła. Podejrzliwość się w
niej zaogniła. Odkąd zabiła Buffalo Billa prasa nie dawała jej spokoju.
Wypytywali nawet o doktora i ich stosunki i kilka brukowców nazwała ją tą „drugą”
- „Narzeczoną potwora”. Dalej nie wpadli na to, że była tą „pierwszą”, lecz nie
brano tego wszystkiego oczywiście na serio. Przynajmniej w poważnych kręgach.
Ale dziennikarze na nią polowali i ten telefon mógł być ich zasadzką, aby
wydobyć jakieś informacje. Mimo wszystko chciała sprawdzić.
- Już idę –
zawołała, a do Mapp rzekła – Poczekaj na mnie w pokoju.
- Dobra, ale
i tak się nie wykręcisz – powiedziała i odeszła, z książkami.
Starling
odłożyła swoje tomy na blat przy automatach i odebrała słuchawkę. Podziękowała
chłopakowi i przyłożyła ucho do słuchawki.
- Tak,
słucham.
- Ty jesteś
Clarice Starling? – głos po drugiej stronie faktycznie był zdecydowanie żeński.
W dodatku strasznie pewny siebie i zadowolony.
- Tak, to ja.
- To świętuj
mała. Ja i moi przyjaciele zawieziemy cię do doktorka. Jak sam nam zlecił.
- Że co
słucham? – jej czujność wzrosła. To wciąż mogła być pułapka prasy lub
prowokacja. Poza tym to wydawało się nieprawdopodobne.
- Dr Lecter
kazał mi i pozostałej piątce przywieźć cię do niego. Nie wierzysz co?
- Proszę
wybaczyć, że wątpię, ale brzmi to dziwnie.
- Ostrożna
jesteś, nie dziwię ci się. Doktorek mówił, że będziesz nieufna. Dlatego kazał
powiedzieć to. Po tym haśle podobno masz mi kompletnie zaufać.
- Strzelaj.
- „Niektóre z
waszych gwiazd są takie same”.
Oczy Clarice
rozszerzyły się gwałtownie. To nie była prowokacja, a prawda. Te słowa znali
jedynie ona i Hannibal. To było ich hasło. Nikt inny nie miał prawa go znać,
chyba że doktor rzeczywiście im je podał. Jedną drogą, jaką do tej dziewczyny mogły
dojść konkretnie te słowa był sam Lecter i nikt więcej. Miała dowód.
- Kim jesteś?
– słychać było, że głos jej się zmienił. Zniknęło z niego zwątpienie, a
przyszła nadzieja.
- Jest nas
sześcioro. Wszyscy mamy dług u doktorka. On wiedział, że nigdy nie
oddalilibyśmy go władzom. Jesteśmy po jego stronie, dlatego poprosił nas o
pomoc dla ciebie. Pomożemy ci się do niego dostać.
- Jak i
kiedy? – była w pełnej gotowości i jej rozmówczyni chyba także. Z jej sposobu
mówienia Clarice wywnioskowała, że jest bardzo młoda.
- „Jak” to
mamy już opracowane. „Kiedy” ustalasz ty. Podaj termin, a wtedy wszystko
przeprowadzimy. Powiedział, żeby tobie oddać w tym względzie pałeczkę, ponieważ
znasz swoją sytuację.
- Dacie radę
pojutrze, w południe? – spytała. Tego dnia były egzaminy. Clarice była pewna,
że wtenczas nikt nie będzie jej śledził, bo będą pewni, że jest w sali i pisze
test. Zresztą, nie pilnowano jej jakoś profesjonalnie. Była ledwo co
podejrzana, ich środki ostrożności nie były idealne.
- Doskonale.
Będzie tak…
Podała jej
odpowiednią instrukcję działania.
- Ok, zrobię
dokładnie jak kazałaś..hmm…
- Mów mi
Lynn.
- W porządku,
Lynn. To ty po mnie wyjdziesz?
- Nie, ja
zbyt mocno wyróżniam się z tłumu. Sama zobaczysz, gdy się spotkamy – dziewczyna
po drugiej stronie słuchawki zachichotała – Wyjdzie po ciebie Irene. Ona się
kompletnie nie rzuca w oczy. Da się ją poznać po absolutnie nijakiej twarzy,
ale za to ma długie, blond włosy.
- Dobra,
czyli pojutrze.
- Tak, tego
dnia sprawimy że kompletnie znikniesz. Do zobaczenia.
Rozłączyło
je. Clarice odłożyła słuchawkę pewnym ruchem. Nie znała już słowa „zmęczenie”.
Była gotowa do działania jak nigdy i podekscytowana.
Idąc z
książkami do pokoju, nie dawała jej spokoju pewna kwestia, a mianowicie samo
imię „Lynn”. Coś jej to mówiło, ale nie pamiętała co. Przeczucie mówiło jej, że
ma to coś wspólnego ze teczką Lectera, z jego aktami sprawy. Przez ostatnie
lata przewertowała je miliony razy i mogła z pamięci podać nazwiska jego
znanych ofiar. A skoro tutaj miała tylko skojarzenia, to możliwe, że imię „Lynn”
wystąpiło jakoś pobocznie. Gdyby mogła sobie przypomnieć… Trudno, zapyta tą
dziewczynę, kiedy ją spotka.
- No jesteś –
przywitała ją Mapp, gdy weszła do ich pokoju – Coś ważnego?
- Nie –
rzekła, odkładając książki na stół z pozostałymi – Dawna koleżanka. Czytała o
mnie i chciała wiedzieć czy wszystko gra.
- No to w
porządku. A teraz chodź, robota czeka.
Clarice
posłusznie zaczęła się uczyć. Postanowiła, że przez następne dwa dni spędzi z
Ardelią tyle czasu, ile się tylko da. Chociaż tyle może zrobić zanim zada jej
najgorszy cios. Pewnie ona uzna to za zdradę, ale nie miała innego wyjścia.
Musi stąd odejść, od dawna to planowała, od początku nawet. A jej przyjaciółka
niedługo miała się tego dowiedzieć. Może by i miała większe poczucie winy gdyby
nie to, że była taka szczęśliwa.
Pojutrze
miała wrócić do domu. Czekała ponad osiem lat… W końcu nadszedł czas i żadne
poczucie winy czy porzucone przyjaźnie nie mogły tego zniszczyć. Tu chodziło o
jej szczęście.
***
Dwa dni
minęły tak szybko, jak chciała. A jednocześnie poświęciła tyle czasu Mapp, ile zamierzała.
Ale teraz nogi ją rwały, aby uciec stąd raz na zawsze, lecz musiała wytrzymać
jeszcze kilka minut. Stały właśnie obie oraz mnóstwo innych z jej rocznika i
czekały na otwarcie auli, w której miał się odbyć pierwszy pisemny egzamin.
- Wyobrażasz
sobie, że jeszcze tylko kilka tych papierków do wypełnienia i skończymy Akademię?!
– Ardelia była wyraźnie podekscytowana. Mimo że robiła wrażenie osoby
wyluzowanej, była bardzo przykładna i uczyła się bardzo mocno.
- Na pewno
będziesz świetną agentką – powiedziała Clarice.
- Ty też.
Zaczęłaś karierę z przytupem. Rozwalisz to biuro federalne, zobaczysz.
Mapp nie
zrozumiała smutnego uśmiechu na twarzy przyjaciółki, ani tego, dlaczego
Starling ją objęła. Mocno ją przytuliła. Tak się zdumiała, że moment jej zajął
odwzajemnienie gestu. Dziwne, Clarice nigdy nie okazywała jej takich uczuć.
Ciekawe co się stało? Może się wzruszyła, że niedługo kończą szkołę i będą
razem pracować w FBI?
- Będziesz
wspaniała Ardelio. Wierzę w ciebie. Tylko nie waż się załamywać i walcz. Kocham
cię, byłaś moją jedyną przyjaciółką jaką miałam. Ze mną wszystko będzie w
porządku, przysięgam. Przepraszam za wszystko, ale nie żałuję niczego.
- O czym ty…
- Zapraszam państwa
do środka.
Drzwi do auli
otworzyły się i profesor wezwał wszystkich do środka. Tłum zaczął się wpychać
do środka. Mapp została wepchnięta do środka i straciła kontakt wzrokowy z
Clarice. Gdy usiadła, poszukała jej wzrokiem. Siedziała na samej górze z tyłu.
Odetchnęła z ulgą, gdy ją zobaczyła.
„Jakoś
dziwnie się zachowuje. To nie w jej stylu” – pomyślała. Po egzaminie zamierzała
z nią porozmawiać. Może coś było nie tak?
Nie
wiedziała, że ta rozmowa nie miała się nigdy odbyć.
Clarice tylko
czekała, żeby Ardelia upewniła się, że tu była. Gdy tylko się odwróciła,
Starling powoli, uważnie obserwując profesora, który rozdawał arkusze, zsunęła
się z krzesła. Przykucnęła i wolno zaczęła się przesuwać w stronę drzwi.
Specjalnie usiadła na samej górze, w rogu, aby być najbliżej drzwi. Gdy tylko
nadarzyła się okazja, wymknęła się z pomieszczenia.
Będąc w
korytarzu odetchnęła z ulgą. Ta jej przemowa i uścisk były pożegnaniem. Jedynie
tyle mogła zaoferować przyjaciółce w dniu, gdy ją opuszczała.
Truchtem
zaczęła przemierzać korytarz. Rozglądała się w każdym kierunku, aby się
upewnić, że nikt jej nie widział, albo czy ktoś znów jej nie śledzi. Na
szczęście w dniach egzaminów, Akademia była praktycznie pusta. Nikogo nie było,
nikt także chyba jej nie pilnował jak przewidywała. To był jedyny czas, gdy
mogła stąd uciec niezauważona i nieśledzona. Kiedy wszyscy uważają, ze jest
gdzieś, gdzie być powinna.
Wróciła do
swojego pokoju. Zostawiła tam torbę przy łóżku i otworzyła szufladę nocnego
stolika. Lynn kazała jej nic nie brać poza jakimiś drobiazgami, bez których nie
może się obyć, dlatego właśnie zostawiała torbę. Potrzebowała tylko dwóch
rzeczy. Pierścionek miała na palcu, a z szuflady zabierała swój różaniec.
Myślała jeszcze o kluczu do starego mieszkania Lectera, ale po namyśle uznała,
że już go nie potrzebuje. Należał do starego życia.
Schowała
różaniec do kieszeni spodni. Miała już przy sobie jedynie różaniec, pierścionek
i klucze od auta. Nic więcej nie brała. Nie posiadała już służbowej broni i
legitymacji. Zabrano jej to, po uratowaniu Catherine. Rzuciła ostatnie
spojrzenie na pokój, po czym biegiem rzuciła się ku wyjściu z budynku. Musiała
się śpieszyć, nie mogła ryzykować, że w końcu ktoś zobaczy jej nieobecność lub
zauważy tutaj.
Na zewnątrz
skierowała się na parking, do swojego Mustanga. Szybko odpaliła silnik i
odjechała. Będąc już poza terenem Akademii poczuła się spokojniejsza. Teraz
musiała już działać wedle instrukcji tamtej dziewczyny.
Pół godziny
później znalazła się w zachodniej części Quantico. Zaparkowała wóz przy ulicy.
Gdy wysiadła, pogłaskała z czułością samochód. Kupiła go kilka lat temu i był
jej oczkiem w głowie. Uwielbiała motoryzację. Niestety tutaj musiała go
porzucić. Kluczy od Mustanga położyła na ziemi, za przednim kołem.
Poszła dwa
sklepy dalej, aby znaleźć to czego szukała. Kawiarnię „Niebieska Filiżanka”.
Lokal tak drugorzędny jak nazwa. Gdy wchodziła do środka zaobserwowała, że
kamera jest tylko na zewnątrz, nad drzwiami. Wewnątrz nie było. Dobrze wybrali
miejsce…
Nie usiadła
jednak by coś zamówić. Skierowała się od razu do damskiej toalety. Weszła do
niej i zobaczyła, ze wszystko się zgadza. Lynn powiedziała, że w toaletach są
na górze na tyle duże okna, że da się przecisnąć i że jedno będzie zepsute,
zadbali o to, i nie da się zamknąć.
Clarice
weszła do kabiny i wspięła się, dzięki toalecie, na górę. Okno rzeczywiście
było zepsute i otwarte. Była dobrze wysportowana i wygimnastykowana. Ta
wspinaczka nie przedstawiała żadnych trudności. Z łatwością się przecisnęła i
wypadła na zewnątrz. Bez problemu wylądowała na ziemi. Znalazła się teraz na
tyłach budynku. Z dala od ulicy i wścibskich oczu.
- Jesteś
Starling?
Clarice
uniosła wzrok i zobaczyła stojącą pod ścianą nastolatkę. Pierwsze: przeciętna
twarz, drugie: brak jakiejkolwiek ekspresji, trzecie: piękne blond włosy, w
dodatku naturalne. To musiała być ta Irene. Zdziwił ją jej wiek. Co prawda
wywnioskowała, że Lynn musi być młoda, ale czy to oznaczało, że cała ta szóstka
ma mniej niż 20 lat? Nie zdążyła odpowiedzieć.
- Pewnie, że
jesteś. Nikt inny o tej porze nie miał wyskakiwać z okna żeńskiej toalety.
Pilnowała by nikt się tu nie przypałętał.
- Irene? –
wyprostowała się.
- Tak, miło
poznać – nie wyglądała, żeby było jej miło, ale także że nie było niemiło –
Załóż to – odwiązała bluzę, którą miała na biodrach i podała ją Clarice. Była o
wiele za duża, ale posłuchała. Teraz była ta część planu, gdzie kobieta miała
się całkowicie oddać w ręce tej grupy i robić co jej każą.
- Załóż
kaptur i chodź. Mamy niezłą synchronizację w czasie, więc nie musimy biec.
Clarice
posłusznie założyła kaptur i ruszyła za dziewczyną. Zaczęły iść krętymi
uliczkami. Irene co chwila skręcała, nie trzymała się prostej drogi. Im dalej
szły, tym zabudowanie stawało się coraz bardziej zniszczone. Łatwo się
domyślić, że prowadziła ją tak chaotycznie, żeby nie można było wydedukować
gdzie się konkretnie udały. Szły takimi uliczkami, aby było jak najmniej
przechodniów, a kaptur miał zasłonić jej twarz.
- Powiedz jak
według ciebie postąpi FBI, gdy zorientują się, że zniknęłaś – poprosiła idąca
przed nią blondynka – Chcę się upewnić, że nic nie przegapiliśmy.
- Cóż… -
szybko zebrała myśli. Zrobiły kolejny zakręt - …Egzamin potrwa jeszcze niecałą
godzinę. Ardelia podniesie alarm, kiedy zorientuje się, że mnie nie ma i że w
ogóle go nie pisałam. Z początku raczej nie będą jej słuchać, ale i tak zaczną
mnie szukać szybciej niż zwykłych zaginionych. To przez dr Lectera, będą
sądzić, że to on ma coś wspólnego z moim zniknięciem, że mnie jakoś
zaszantażował czy coś w tym stylu. Zaczną mnie szukać, żeby dotrzeć do niego.
Wpadną na ślad dopiero, gdy namierzą moje porzucone auta, czyli najwcześniej tej
nocy. Mają mój numer rejestracyjny. Później zaczną pytać w okolicy. Zobaczą
mnie na nagraniu sprzed kawiarni. Zobaczą również, że z niej nie wyszłam.
Znajdą zepsute okno…Nie zostawiliście odcisków palców, gdy je psuliście,
prawda?
- Nie
zostawiliśmy – odpowiedziała obojętnie, skręcając w kolejną brudną alejkę.
- Dobrze.
Dalej, patrząc na naszą trasę nie będą mieli jak ustalić gdzie poszłam dalej.
Będą mieli dwie możliwości. Szukać świadków, którzy mnie widzieli lub przywieźć
psy, aby poszły moim tropem.
- Póki co
minęłyśmy dwóch bezdomnych i paru obiboków. Tacy po pierwsze nie współpracują z
władzami, a po drugie…w tej bluzie wyglądasz jak facet.
- Domyślam
się.
- Raczej nie
wspomną o mnie, nikt na mnie nie zwraca uwagi odkąd pamiętam. To często
przydatne, jak teraz. Więc świadków nie mają. A co do psów…Stracą i tak trop w
chwili, gdy wsiądziemy do auta i wówczas już kompletnie stracą twój ślad.
- Do auta?
- Tak, tutaj.
Wyszły zza
zakrętu i znalazły się przy drodze. Panował mały ruch, a przy krawężniku stały
samochody. Podeszły do jednego z nich.
- Niczym się
nie wyróżniamy. Ładnie włączymy się do ruchu i tyle. Nikt na nas nie zwróci
uwagi no bo czemu miałby? To taka okolica, gdzie zakapturzone chuligani chodzą
o każdej porze dnia i nocy. Stoi tu sporo identycznych aut. Tutaj zgubią nasz
trop.
-Tak…rzeczywiście
tutaj dotrą najdalej. Potem kończą im się możliwości. Jeśli oczywiście nie ma
tu monitoringu – powiedziała, uśmiechając się szeroko.
- Specjalnie
wybraliśmy tę drogę. Nie ma żadnych kamer.
- Wsiadacie,
czy nie?!
Clarice
ujrzała jak z auta, od strony kierowcy, wychodzi wysoki chłopak. Miał bardzo
dziwną fryzurę. Jego ciemne włosy były strasznie dziwnie poprzycinane. Twarz
wyrażała czystą wrogość. Mimo, że był nastolatkiem, był wyższy od niej i o
wiele bardziej umięśniony. Mógł ją zgnieść jak orzeszka. O mało nie poczuła
lekkiego strachu.
Tymczasem
Irene obojętnie go przedstawiła.
- To Al. Mój
chłopak.
-
Twój…chłopak? – chyba zbyt mocno okazała zdziwienie, ponieważ ten Al, aż
warknął na nią.
- Wsiadać,
ale już! – rozkazał i zatrzasnął za sobą drzwi z całej siły.
Drgnęła
niespokojnie, ale Irene, co ciekawe, położyła jej rękę na ramieniu.
- Nie martw
się, on tak się zawsze zachowuje.
- Zawsze?
- Tak, to
jego sposób bycia. Traktuje tak wszystkich, można się przyzwyczaić. Nie bierz
tego do siebie.
Irene usiadła
z przodu, a Clarice ulokowała się na tylnym siedzeniu. Zdjęła tą za dużą bluzę
z ulgą. Było jej w niej trochę za gorąco.
Odjechali i
chłopak poprowadził samochód na drogę szybkiego ruchu.
- Gdzie jest
dr Lecter? – spytała, nie mogąc dłużej wytrzymać.
- Jest w St.
Louis – powiedział Irene, swym bezbarwnym tonem, do którego Starling zaczęła
się przyzwyczajać – Wynajął pokój w hotelu.
Powiedziała
jej wówczas o bandażu na twarzy i o tym, że doktor stara się zmienić wygląd.
-
Rozumiem…więc ja też muszę coś zmienić.
Była już w
mediach, była rozpoznawalna.
- Właśnie po to
teraz jedziemy poza miasto – wyjaśniła Irene, podczas gdy w tle Al warczał na
przejeżdżających kierowców – Pozostali na nas czekają w umówionym miejscu, tam zrobimy
swoje. Potem odwieziemy cię do niego. Przygotuj się, to będzie wiele godzin
drogi. Pewnie znajdziesz się na miejscu wieczorem.
Clarice
chciała zapytać o więcej rzeczy np. o nich. Kim byli i czemu im pomagali?
Patrząc na ich wiek, w chwili gdy Lecter został aresztowany, oni musieli być
jeszcze dziećmi. Nie odezwała się jednak przez resztę drogi. Poczuła za
właściwe, że zacznie pytać dopiero, gdy pozna ich wszystkich, a przede
wszystkim Lynn.
Opuścili
miasto i jechali dobrą godzinę. Clarice wiedziała, że Ardelia już musiała
zauważyć jej nieobecność. Jak długo jej zajmie, żeby zorientować się, że
zniknęła z Akademii? Że nie było jej już w mieście? Że nigdy nie powróci na jej
stronę?
Po tym czasie
Al skręcił i zjechał z dobrej drogi. Nie minęło dużo czasu, aż asfalt zniknął,
a widok za oknem stanowiły jedynie drzewa. Jechali tak kilkanaście minut, aż w
końcu dojechali pod naprawdę ładnie utrzymany drewniany domek. Byli w środku
lasu, daleko od autostrady.
- Gdzie
jesteśmy? – zapytała Starling.
- To domek letniskowy
matki Victora. Praktycznie go już nie używa, więc mamy go na własność. O, to
właśnie Victor - powiedziała Irene, wychodząc z auta.
Clarice także
wysiadła i zobaczyła jak z domku wychodzi i idzie w ich stronę jakiś chłopak.
Musiała się dobrze przyjrzeć, czy to na pewno był chłopak. Wszystko przez jego
włosy. Strasznie długie i tak samo jak u Ala poprzycinane byle jak. Spod
grzywki nie widziała twarzy.
- Panno
Starling, miło poznać. Jestem Victor – podał jej rękę na przywitanie. No na
pewno był milszy w obyciu niż Al.
- Mi też –
uścisnęła jego dłoń.
- Damien już
jest? – zapytał Al. Faktycznie nie zmienił nieprzyjemnego tonu głosu. Jego
dziewczyna nie kłamała, że był taki wobec wszystkich.
- Jeszcze
nie, ale spodziewamy się go lada chwila. Proszę wejść do środka – począł iść w
kierunku domku, a reszta za nim – Mamy już wszystko przygotowane.
Po
przekroczeniu progu, Clarice zamiast skupić się na wnętrzu, jej oczy od razu
spoczęły na chłopaku, który aż skoczył z podekscytowania, gdy ją zobaczył.
- Ach, to
ona?! Jaka śliczna, doktorek ma gust!
Chłopak sam
był…śliczny. Ciekawe, Starling nigdy jeszcze nie użyła słowa „piękny” wobec
mężczyzny, ale tego nie można było nazwać inaczej. A zapuszczone go pasa włosy
tylko mu w tym pomagały.
- Ale co ja
gadam! Jestem Alex, panno Starling.
- Ech…cześć
Alex – speszył ją ten jego entuzjazm.
- Już
jesteście, jak słyszę.
Zza drzwi po
prawej ktoś się wynurzył. Clarice zerknęła i aż wybałuszyła oczy. Dziewczyna
przed nią ją zdumiała. I nie chodziło o jej urodę, a o ubiór. Nosił cholernie
krótką i obcisłą sukienkę na cienkich ramiączkach. Dekolt ogromy, długi nogi w
kabaretkach i w skórzanych kozakach na dużym obcasie. Serio, widziała
prostytutki, które miały na sobie więcej ubioru, a jednak coś…
…Może i ubiór
był krzykliwy, lecz nie twarz. Dziewczyna miała łagodny wyraz i bardzo mało
makijażu. Nie potrzebowała go. Nie musiała się przedstawiać.
- Lynn?
- Tak –
dziewczyna się uśmiechnęła – Miło cię poznać na żywo, Clarice.
Była pierwsza
co nazwała ją po imieniu. Reszta nastolatków, z uwagi, że była dorosła,
nazywali ją po nazwisku.
- No to
brakuje już tylko… - Lynn nie zdążyła dokończyć, gdyż za oknem dało się słyszeć
dźwięk silnika samochodowego - …A nie! Już jest. Damien wrócił.
Do domku
wszedł ostatni nie znany kobiecie członek tej dziwnej rodzinki. Kolejny ogromny
nastolatek, z kolejną dziwną fryzurą. Bardzo podobną do Ala. W ogóle był do
niego bardzo podobny, tyle że on nie miał gniewnej miny.
- Proszę
poznać Damiena – powiedziała Lynn – To brat Ala i mój chłopak.
To tłumaczyło
podobieństwo tej dwójki. Ponownie przywitała się uściskiem dłoni. Chłopak nic
nie powiedział. Zrozumiała czemu to Irene przyszła na tył kawiarni, aby ją
odebrać. Z tej paczki jedynie ona wyglądała względnie normalnie.
- To znasz
już wszystkich – Lynn klasnęła w dłonie, jakby chciała to podkreślić – Aha,
żebyś nie czuła zdezorientowania… Alex i Victor też są razem, więc…
- Och…aha.
Tyle tylko
wykrztusiła. Dziwiła się tylko przez moment. W tym towarzystwie chyba wszystko
było dziwne i zaczęła się przyzwyczajać. Miała wokół siebie trzy pary,
wielkiego agresora ze zwykłą dziewczyną, która zapomniała chyba jak się wyraża
emocje. Długowłosą, zwariowaną parę gejów. Oraz Kena i Barbie w wersji 18+. A
jednak…czuła silną sympatię do całej szóstki. Jak gdyby znalazła się wśród
swoich. To tylko przeczucie, ale te nastolatki…czuła w nich coś znajomego.
- Miło mi was
wszystkich poznać – powiedziała to szczerze i było to widać. Zobaczyła, że
unieśli brwi. Czy to ich zaskoczyło?
- Wiesz
co…nam ciebie też – powiedział Victor. Ponieważ reszta pokiwała głowami na te
słowa, poczuła, że naprawdę mają to na myśli. Uśmiechała się. Nowe życie
zaczęło się dobrze, a wciąż nie wróciła do „domu”.
- Dobra,
przejdźmy do rzeczy – znów głos zabrała Lynn – Pierwszy punkt wykonany. Teraz
przechodzimy do drugiego – spod stolika, przy którym stała, dziewczyna wysunęła
torbę podróżną – To jest twoje, Clarice. Doktorek dał nam pieniądze, aby kupić
ci trochę rzeczy. Masz trochę ubrań na zmianę, szczoteczkę i tak dalej. Zestaw
małego uciekiniera. Al załatwił ci broń, a Damien właśnie przywiózł dokumenty,
których będziesz używała. To nie wszystkie, zrobimy więcej, ale to na razie
wystarczy. I proszę, nie obraź się, ale…będziemy musieli spalić ubrania, które
masz na sobie. Wyjedziesz stąd w którymś z ciuchów z torby.
- Rozumiem,
nie chcecie zostawić żadnych śladów – zaimponowali jej nie ma co. Nagle coś jej
wpadło do głowy – Chwila…wydaliście na to wszystkie pieniądze, które wam dał?
- Tak.
- A wy…dla
siebie nic nie dostaliście?
- Nie, nie
chcieliśmy – odpowiedziała jej po chwili ciszy.
-
Dla…dlaczego?
Czy ona jej
właśnie oznajmiała, że ta szóstka nastolatków nawet nie mrugnęła, gdy seryjny
morderca poprosił ich o taką wielką przysługę, odnaleźli odpowiednie miejsce i
wyznaczyli trasę, którą Clarice miała uciec, zadzwonili do niej, załatwili dla
niej rzeczy, fałszywe papiery i broń, pokonali taką długą drogę samochodami i
nie mieli z tego żadnych pieniędzy, żadnego wynagrodzenia. Robili to…bo
chcieli?
- No dobra –
Lynn westchnęła, jakby powzięła jakieś postanowienie – Jesteś dziewczyną
doktorka, więc masz prawo wiedzieć. Chodź do łazienki. Ja i Alex się tobą tam
zajmiemy i wszystko opowiemy przy okazji. Reszta zrobi coś do jedzenia. Mamy
przed sobą godziny jazdy, więc lepiej byś coś zjadła.
Weszli we trójkę
do łazienki, zostawiając resztę. Clarice zobaczyła na umywalce farbę do włosów.
- Zmienimy
cię w blondynkę – rzekł Alex z radością w głosie. Chyba podobała mu się ta
część zadania – Będzie ci do twarzy, zobaczysz.
- No…ok –
Clarice zauważyła, że pomimo iż te dzieciaki mówiły o Lecterze per „doktorek”,
to zawsze wymawiają to z respektem. To coś musiało znaczyć.
Alex wpierw
zaczął jej myć włosy nad wanną, a po tym czasie Lynn powiedziała.
- Chciałaś
wiedzieć, czemu chcemy wam pomóc bez żadnych zysków…Otóż widzisz… - pierwszy
raz w jej obecności, dziewczyna zaczęła się plątać – Zawdzięczamy mu tak dużo,
że nie wiem czy zrozumiesz. Zrobił dla nas coś…przez co już zawsze będziemy
mieć u niego dług. To my się cieszymy, że możemy wam pomóc…Bardzo…go szanujemy.
I tak
właśnie, gdy Alex farbował włosy Clarice na blond, Lynn opowiadała jej o tym
jak oni wszyscy trafili pod opiekę doktora, ich całą historię. Opowiedziała jej
o tym jak mały Alex, z powodu swojej urody został gwałcony w szkolnej toalecie
przez nauczyciela. O tym jak Victor był molestowany seksualnie przez własnego
ojca i przez to nabawił się traumy przez którą nie potrafił ściąć włosów, aby
nie było widać jego twarzy. O tym jak Irene była świadkiem brutalnego gwałtu i
morderstwa i tak bardzo się przeraziła, że na zawsze wyłączyła emocje, aby już
nie czuć lęku (jej umiejętność wtapiania się w otoczenie uratowała jej wtenczas
życie). O tym jak dwaj bracia urodzili się z predyspozycją do przemocy i nie
wiedzieli jak ją wyładować, czy ukierunkować przez co zmieniali się w potwory.
Aż w końcu podała swoje własne nazwisko…Verger.
Wówczas
Starling zrozumiała, czemu imię „Lynn” kojarzyło jej się z aktami Lectera. Bo
rzeczywiście tam było. Przypomniała sobie dokładnie.
Mason Verger – przeżył atak Hannibala Lectera.
Uczęszczał do niego na terapię z nakazu sądu, tak samo jak jego siostra Margot
Verger oraz jego kuzynka Lynnet Verger.
- Jesteś
kuzynką Masona Vergera?!
- Tak –
przyznała, a w jej głosie słychać było wrogość, ale nie wobec niej – Nienawidzę
go z całego serca i będę wdzięczna doktorowi za to co mu zrobił do końca życia.
Opowiedziała
o pedofilskich i sadystycznych zapędach Masona, o tym jak zgwałcił i rozerwał
Margot oraz ją, przez co trafiły do szpitala.
Kiedy na
koniec Alex suszył już gotowe włosy, Lynn kończyła opowieść tym jak dr Lecter
urządził dla nich terapię grupową i poznał ich ze sobą. Zapoznając ich razem,
uratował ich. Nie chciał ich zmieniać w tak zwanych „porządnych” ludzi, a
zaakceptował takimi, jacy byli. Wypuścił ich w życie, uzbrajając w rady,
akceptację i siłę. Przez całe życie widzieli w ludziach tylko potwory, ale ten
jeden potwór nie chciał im zrobić krzywdy, a pomógł. Uznał za podobnych do
siebie.
- Rozumiesz
już? – spytała na koniec. Uśmiechała się, ponieważ nie widziała w oczach kobiety
współczucia – Dlaczego tak chętnie chcemy wam pomóc?
Rozumiała. Im
dłużej Clarice słuchała o ich losach, tym bardziej ci młodzi ludzie jej
imponowali. Mieli więcej siły i woli niż przeciętni ludzie i oni
także…akceptowali swój mrok w sercu.
- Dobra, gotowe – zarządził Alex, odkładając
suszarkę i grzebień – Zobacz się w lustrze.
Clarice
rzadko przyglądała się swojemu odbiciu. Wygląd zewnętrzny nie był priorytetem w
jej głowie, prawie nigdy. Teraz jednak dokładnie się oceniała. Trzeba było
przyznać…że jako platynowa blondynka prezentowała się naprawdę dobrze.
- Jest
świetnie, Alex. Są piękne – uśmiech chłopaka mówił wszystko.
- W
porządku…a teraz czas się przebrać.
Lynn z Alexem
wyszli. Dziewczyna wzięła przygotowane wcześniej ubrania ze stołu i zaniosła Clarice
do łazienki. Tam odebrała jej stare ciuchy. Na prośbę kobiety, odłożyła
bezpiecznie różaniec i pierścień na stolik i poszła do kuchni. Tam zobaczyła
jak wszyscy nakrywali do stołu i Alex właśnie zaczął im pomagać. Przywołała
ręką Victora, który najlepiej znał dom i podała mu stare ciuchy Clarice.
- Idź i spal
to w piwnicy, w piecu.
Chłopak
jedynie kiwnął i wykonał polecenie
Po chwili
wszyscy czekali przed drzwiami łazienki, aż wyjdzie Clarice i pokaże efekt ich
przygotowań. W końcu drzwi się otworzyły i kobieta wkroczyła do pokoju. Cała
szóstka aż gwizdnęła.
Clarice użyła
pożyczonych od dziewczyn tuszu i kredki do oczu. Ubrała elegancką,
ciemno-czerwoną sukienkę, która kończyła się lekko ponad kolanami. Na nogach
miała czółenka na obcasie. Na odkryte ramiona opadały kaskadą jej blond włosy.
Kobieta weszła do tego domku jako chłopczyca, a wyjdzie jako dama.
- Punkt drugi
zaliczony!
***
Po zjedzeniu
obiadu, spakowano torbę Clarice do jednego z dwóch samochodów. Wcześniej
kobieta zapakowała do niej swój różaniec. Zakładając w powrotem pierścionek na
palec, uświadomiła sobie, że pasuje on kolorem do sukienki i zastanawiała się,
czy Lynn specjalnie wybrała ją dla niej do założenia.
Pożegnała się
czule z Irene, Alem, Victorem i Alexem. Miała wrażenie, że stała się z nimi w
tak krótkim czasie prawdziwymi przyjaciółmi. Lynn i Damien mieli za zadanie
zawieść ją do St. Louis.
Siedziała na
tylnym siedzeniu przez kilka godzin jazdy, podczas, gdy Damien prowadził z Lynn
na przednim siedzeniu. Próbowała się zdrzemnąć, żeby czas szybciej minął, ale
nic z tego nie wyszło. Była zbyt przejęta, czy podekscytowana, żeby w ogóle
zmrużyć oczy. Już dawno opuściły ją myśli o Ardelii. Potrafiła teraz myśleć
tylko o jednej osobie i o tym ile jeszcze drogi musieli pokonać, aby wreszcie
do niego dotrzeć. Te kilka godzin było niczym piekło.
Nareszcie…gdy
już nadchodził wieczór…Damien zaparkował przy chodniku, a hotel Marcus był już
przed nimi na widoku.
- To tutaj? –
zapytała Clarice, nie kryjąc ekscytacji. Rozejrzała się. Po drugiej stronie
rzeczywiście była jakaś klinika, a z hotelu wyszło właśnie dwoje ludzi z
bandażami na głowach. Idealne miejsce, aby ukryć znaną twarz.
- Zgadza się,
jesteśmy na miejscu – ogłosił Damien. Cała trójka wysiadła.
Chłopak
wyjmował torbę podróżną z bagażnika, a Clarice wlepiała wzrok w budynek hotelu,
próbując uwierzyć, że dr Lecter rzeczywiście tam jest i czeka na nią. Lynn
stanęła przy jej boku. Nawet jeśli ktoś ich zapamięta, nie skojarzą ich z
hotelem, stali zbyt daleko.
- Dokumenty i
broń ci zapakowaliśmy. Teraz musisz jedynie wejść do hotelu i zapytać w
recepcji o pokój Lloyda Waymana. Doktorek przebywa tam pod tym nazwiskiem.
Mówił, że już powiadomił obsługę, że dołączy do niego druga osoba, więc wskażą
ci drogę.
- Wiesz może
skąd wziął pieniądze? – zastanawiało ją to od jakiegoś czasu.
- Nie wiem
skąd wziął kasę na rzeczy dla ciebie. Ale tutaj przebywa na koszt prawdziwego
Waymana – widząc jej wzrok dodała – To jakiś turysta. Doktorek zabił go i
korzysta z jego karty. Ciało znajdą za jakiś tydzień. Do tego czasu was tu nie
będzie.
- Rozumiem –
nie zareagowała na wzmiankę o morderstwie. Damien właśnie postawił przy niej
torbę. Nie mogli iść z nią, za bardzo przykuwali wzrok, zwłaszcza Lynn –
Posłuchajcie… - zwróciła ich uwagę tym miękkim tonem. Odwróciła się w ich
stronę, aby patrzeć prosto na parę – Dziękuję wam. Naprawdę…dziękuję…
Przez moment
było widać zdumienie w ich oczach. Lynn pierwsza wróciła do siebie, podeszła i
wzięła Clarice za ręce.
- Cała
przyjemność po naszej stronie. Zrobiliśmy co chcieliśmy. Macie wiedzieć,
że…wciąż macie i będzie mieć sojuszników. Jeśli znów nasze usługi będą
potrzebne, wystarczy powiedzieć.
- Ty też nie
zapominaj, że macie w nas sojuszników.
Lynn ponownie
wyglądała na zaskoczoną. Nie opanowała się i uścisnęła Clarice. Kobieta się
zastanawiała, czy naprawdę znała tą dziewczynę tylko jeden dzień. Lubiła w niej
to, że tak łatwo pokazuje co czuje. Właściwie…polubiła ich wszystkich. Widziała
cień uśmiechu na twarzy Damiena na ich widok. Może tak bardzo się do niej i do
pozostałych przywiązała, ponieważ byli pierwszymi osobami przy których po raz
pierwszy od 8 lat nie musiała kłamać, ani grać przy nich kogoś innego. To była
ulga…porzucić całą grę i udawanie.
- Powodzenia
– powiedziała nastolatka, odsuwając się.
- Będzie dobrze.
Znalezienie dr Lectera już samo w sobie jest cholernie trudne. Teraz gdy ma
mnie, osobę szkoloną przez FBI, która zna ich sposób działania, schwytanie go
stanie się niemożliwe.
- Na to
liczymy.
Dzieciaki
podeszły do auta. Damien pomachał jej zanim usiadł na miejscu kierowcy. Lynn
jednakże chciała powiedzieć coś jeszcze, gdy już praktycznie wsiadała do
środka.
- Aha
Clarice…Postanowiłam, że od teraz będę mówić na ciebie „doktorowa” – rzekła, po
czym zniknęła w samochodzie.
Starling nie
rumieniła się od lat, lecz teraz poczuła jak mocno pieką ją policzki, gdy auto
zawróciło i odjechało w stronę, z której przyjechało.
- Co za
dzieciaki!
Nadszedł
czas! W końcu!
Clarice bez
problemu podniosła torbę i poszła w stronę hotelu. Z pewnością wyglądała na
kogoś niecierpliwego. Nie mogła inaczej, czekała 8 lat. Wystarczająco długo
była cierpliwa, starczy już tego.
Pewnym
krokiem weszła do hotelu i podeszła do recepcji.
- Przepraszam
– recepcjonista zwróciła nią uwagę, szybko ją ocenił i od razu stał się gotów
do wszelkiej pomocy – W którym pokoju mieszka Pan Lloyd Wayman? Mam do niego
dołączyć.
- Chwileczkę
– Mężczyzna sprawdził coś w rejestrze – Tak, rzeczywiście zapłacone za dwie
osoby na następne dni. To będzie apartament 324. Tragarz Panią zaprowadzi –
pachnął na chłopaka, stojącego na drugim końcu holu, który szybko przybył w
podskokach – Zaprowadź Panią do 324.
Chłopak
kiwnął głową i odebrał bagaż od Clarice. Poprowadził ją do windy i pojechali na
3 piętro.
Dopiero, gdy
wysiedli z windy i zaczęli iść korytarzem, do kobiety dotarło co się właśnie
działo. Ekscytacja, nerwy i oczekiwanie stworzyło wybuchową mieszankę. Miała
nadzieję, że dobrze kontroluje swój oddech, ale serce i tak waliło jej niczym
dzwon. Znów miała ten irracjonalny lęk, że nikogo nie zastanie, albo że to nie
będzie Hannibal, jak wtedy gdy po raz pierwszy szła do jego celi. Och, kiedy
wreszcie skończy się ten korytarz? Nie mogą iść szybciej?!
Doczekała
się. Tragarz znalazł się z nią pod pokojem 324. Chłopak zapukał.
- Słucham? –
rozszedł się głuchy głos ze środka. Z płuc Clarice uciekło całe powietrze.
- Przybył
pański gość, proszę pana.
- Wejdźcie.
Tragarz
otworzył drzwi i zrobił gest, aby Starling weszła pierwsza. Tak zrobiła i …
Promienie
zachodzącego słońca, rzucane z naprzeciwległego okna na chwilę ją oślepiły. A
potem zobaczyła jego postać, siedzącego do niej bokiem przy stole właśnie pod
tym oknem. Uśmiechał się enigmatycznie. Miał bandaż na twarzy ale wiedziała, że
to on.
- Proszę
postawić bagaż, dobry człowieku – zwrócił się do tragarza, wstając grzecznie –
Napiwek dla Pana jest na stoliku z wazonem.
To był jego
głos…jego oczy…
- Dziękuję,
panie Wayman – tragarz wziął swój napiwek z szerokim uśmiechem – Życzę miłego
pobytu, proszę Pani – pożegnał się i wyszedł.
Clarice przez
ten czas, ani razu nie odwróciła wzroku. Trzaśnięcie drzwiami jedynie
uświadomiło jej, że zostali sami. Pierwszy raz od aresztowania byli tak
naprawdę sami…bez kamer…nikt nie mógł im przeszkodzić…ani podsłuchiwać…
Dr Lecter nie
zrobił kroku w jej kierunku. Stał tak tylko, aby po chwili powoli unieść ręce i
zacząć sobie odwijać bandaż z głowy. Clarice patrzyła na to uważnie, z drżącym
sercem, zastanawiając się jak wiele zmian zobaczy.
Bandaż spadł
na ziemię. Jego twarz rzeczywiście się zmieniła. Na tyle, żeby rysopis, który
ma policja nie pasował, ale nie na tyle by ona go nie rozpoznała. Najwięcej
zmian było w okolicach oczu, nos na pewno był nietknięty. Włosy były
rozjaśnione, pewnie tylko na razie. Lecz to wszystko jej nie oszukiwało.
- Witaj,
Clarice.
To wciąż był jej
dr Lecter. Jak mogłaby go nie rozpoznać?
- Hannibal… -
westchnęła, sama w końcu ruszając się z miejsca.
Szła wolnymi
krokami, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy. Gdy znalazła się już kilka kroków od niego
uniosła dłoń, jakby obawiając się, że zaraz coś ją powstrzyma. Że natrafi ręką
na szklaną ścianę…że pojawią się przed nią kraty…albo że ktoś zaraz ją siłą
pociągnie do tyłu…
Ale nic z
tego się nie stało. Zamiast tych rzeczy natrafiła na ciepłą skórę jego
policzka. Odetchnęła z ulgą.
- Hannibal? –
zapytał, nadal się uśmiechając – Nie dr Lecter?
- Formalności
były dobre dawno temu, teraz mnie zmęczyły.
- Trafna
uwaga.
W mgnieniu
oka, to wolne tempo zniknęło. Oboje wykonali szybko identyczny ruch i wpadli
sobie w objęcia. Objęli się tak mocno…
- Już w porządku,
Clarice… - rzekł wyczuwając, że drży – Udało nam się.
-
Tak…tak…wiem…To ta ulga mnie…
- Wiem.
On też czuł
się oszołomiony. Ponad osiem lat nie dotykał innej żywej istoty w sposób inny
niż agresywny, mający na celu zniszczyć ofiarę. Najpierw pielęgniarka, później
ci strażnicy, ratownicy medyczni i prawdziwy Lloyd Wayman. Z Clarice ledwo się
zetknął palcami, prawie się nie liczyło, a tyle znaczyło. Teraz, kiedy miał ją
tak blisko, dotykał całymi dłońmi…można było dostać zwrotów głowy, ale u niego
nie osłabiło to jasności umysłu.
Odsunęli
głowy, aby móc na siebie spojrzeć. Doktor przeczesał dłonią jej włosy.
- Widzę, że
Alex się spisał – nawiązał do jej nowego koloru.
- Proszę
tylko nie mówić, że wolisz blondynki? – droczyła się wyraźnie.
- Gdyby
cokolwiek, jak na przykład zmiana koloru włosów, mogła wzmocnić twoją urodę,
stała byś się tak obezwładniająca, że miałbym kłopoty.
- Już i tak
widziałam i widzę, że jej masz. Pocałujesz mnie czy nie?
- Wedle
życzenia, najdroższa.
Złączył ich
usta, na co kobieta wydała jęk zadowolenia. Tyle czasu minęło…zbyt długo…
Doktor to zaczął i on od razu pogłębił pocałunek. Intensywność rozeszła się tym
prądem, który tak kiedyś dobrze znali. Wszystko było odkrywane na nowo. Ale
ludzie zawsze pożądają więcej i gdy jeszcze minutę wcześniej, chcieli tylko
pocałunku, to szybko zaczął on nie wystarczać.
- Czego
pragniesz, Clarice? – zapytał odsuwając się ledwo co od jej twarzy – Dam ci
cokolwiek zechcesz. Mamy w końcu cały czas na tym świecie.
- Ciebie. I
nie każ mi się powtarzać! Czekaliśmy, graliśmy i walczyliśmy już nazbyt długo.
- „Czekajcie
a spotka was nagroda” – niespodziewanie wykonał ruch i Clarice nagle
spostrzegła, że jest w powietrzu, na jego rękach. Aż na moment zabrakło jej
tchu – A nasza właśnie nadeszła.
Zaczął iść w
stronę drzwi po ich prawej.
- Więzienie
nie zabrało ci siły, widzę… - powiedziała, nadal oszołomiona tym, że tak łatwo
ją niósł. Musiała spleść dłonie za jego karkiem. Buty jej spadły na podłogę.
- Więzienie
nie zabrało mi wielu rzeczy… - przeszedł z nią przez drzwi i znaleźli się w
sypialni – Ale zabrało mi dużo widoków oraz czasu, który teraz chcę nadrobić.
Postawił ją
dopiero przy ramie łóżka. Łatwiej mógł w ten sposób rozpiąć zamek sukienki na
jej plecach.
- Kontroli
widać także ci nie zabrali – znów sobie coś przypomniała. Jak w takich
sytuacjach on wykazywał całkowite opanowanie, podczas gdy ona była bliska
eksplozji. Widać tu się nic nie zmieniło.
- Gdyby 8 lat
zabrało mi moją kontrolę, nie byłbym sobą, moja droga – zamek dotarł do końca i
dr Lecter zsunął suknię z jej ramion, aby spadła na ziemię.
Z
ukontentowaniem przyjął fakt, że nie miała stanika. Specjalnie go nie założyła?
Czy specjalnie tamci jej go nie kupili? Nieważne.
Lecz jedno
było inne. Clarice nie była już przeżywającą swój pierwszy raz nastolatką,
która nie wiedziała co powinna robić. Nie stała biernie czekając co dalej. Z
pośpiechem rozpięła guziki jego białej koszuli, ciesząc się, że nie ma on
więcej warstw ubrań.
- Ja nigdy
nie miałam dobrej kontroli. Dlatego proszę mnie za to nie winić.
Nie był
zaskoczony, kiedy to on został powalony na łóżko. Clarice bez zmieszania
odrzuciła jego koszulę na ziemię i dosiadła go okrakiem.
- Nie śmiem,
Clarice. Jestem przywiązany do ciebie, jaka teraz jesteś.
- A jaka
jestem? – spytała zadziornie, rozpinając mu spodnie.
- Jesteś
miodem w ciele lwicy.
Trzymał swoje
ręce na jej udach. Nie chciał tracić ani odrobiny kontaktu fizycznego. Chciał
czuć jej skórę pod palcami i widział w jej oczach, że nie jest w tym
odosobniony.
Spodnie
dołączyły do koszuli. Był pod nią nagi, a ona właśnie zamierzała do niego w tym
dołączyć. Miał doskonały widok na nią, gdy zsuwała majtki. Schyliła się do
niego, aby szybko go pocałować.
- Tęskniłam
za tobą, Hannibal – wyszeptała mu w usta.
- Ja za tobą
także – tęsknił za tym dreszczem lęku, tym prądem, jej pięknem i odwagą…tęsknił
za swoją dziewczynką.
- Tym razem,
podczas pierwszego razu w nowym życiu, to ja się będę znęcać nad tobą.
- Zemścij
się, Clarice.
Zaczęła sunąć
ustami i językiem wzdłuż jego szyi, po torsie, aż do brzucha.
„Nigdy więcej
nie pozwolę, aby ktoś go ode mnie zabrał” – przysięgła sobie zanim zsunęła się
jeszcze niżej, aby wziąć w usta jego męskość.
Hannibal nie
wytrzymał i westchnął. Jego kontrola zaczęła się sypać. Clarice pamiętała jak
doprowadzić do ostateczności. Patrzył jak jego członek znika i wynurza się z
jej ust. Nie potrzeba było dużo czasu, aby stanął na baczność.
- Nawet ty
masz limity, doktorze – ostatni raz poruszyła językiem, po czym ponownie
podniosła się i usytuowała nad nim – A ja swój już przekroczyłam.
Powoli nabiła
się na niego. Oboje jęknęli, na połowy z bólu, na połowy z przyjemności.
Clarice była równia ciasna jak podczas ich pierwszego razu.
- Spokojnie,
Clarice. Masz czas, przyzwyczaj się.
- To nic…że
boli… - dyszała już wyraźnie, ale była nieustępliwa - …Nie chcę…nie chcę byśmy
się znów rozdzielili.
- Clarice…
Oparła się
rękami o jego tors i zaczęła się poruszać. W górę…w dół…w górę…w dół…
Opanowanie
całkowicie w nim wreszcie pękło. Jakże by mógł, gdy widział ją w takim stanie.
W całej swojej pięknej nagości, patrząc na niego namiętnością. Gdy znów czuł
jej ciepło, namacalną elektryczność…
Z gardła
wydobył mu się warkot, gdy podnosił się do pozycji siedzącej. Złapał ją w talii
i dołączył do jej rytmu z całej siły.
- Hannibal! –
krzyknęła, oplątując ręce na jego szyi. Przywarli do siebie ciałami i raz po
raz wykonywali zsynchronizowane pchnięcia.
Mimo, że
naprawdę mieli czas, nie potrzebowali go za dużo. Osiem lat przesunęło ich na
granicę obłędu i teraz to zobaczyli, to jak bardzo potrzebowali wyzwolenia. Ten
pierwszy orgazm miał być szybszy niż sobie tego życzyli.
-
Ha…ach…Hanni….bal…ja docho…dochodzę!
-
Cla…Clarice!
Starling
doszła, krzycząc jego imię, a on praktycznie od razu po niej.
Clarice,
przytłumiona orgazmem, na chwilę straciła siły i opadła na niego, przygniatając
do materaca.
- Za
szybko…doszliśmy… - powiedziała, uspokajając ciężki oddech.
Nagle z całą
siłą została przeturlana na plecy. Lecter złapał jej nadgarstki i przycisnął do
łóżka, nie pozwalając się uwolnić. Tym razem to on był nad nią i patrzył na nią
wzrokiem drapieżnika. A była uwięziona.
- Tym razem
moja kolej, Clarice. I nie skończy się to szybko, zapewniam cię.
- Tak…Rób co
chcesz.
***
Crowford
siedział przy swoim biurku i łapał się za głowę. Ledwo dwa dni temu pochował
żonę, a teraz działo się to! Waliło mu się wszystko na łeb.
Ktoś wpadł do
jego gabinetu. Ardelia Mapp nie przejmowała się żadnymi zasadami czy
delikatnością, gdy musiała działać.
- Wiadomo
coś? – zawołała, nie przejmując się, że wpadła do gabinetu bez pukania.
- Nic.
- Musiało coś
się stać, do cholery! Clarice uciekła z egzaminów, nie pisała żadnego, choć ją
widziałam! Uciekła z premedytacją! Znam ją, za nic w świecie nie zmarnowała by
tej szansy. Nie pragnęła niczego innego niż ukończyć tą szkołę i pracować dla
FBI! Zmarnowała tę szanse tak po prostu! To ten psychol jak nic! Wywabił ją,
czymś grożąc jej! Musimy ją znaleźć, on ją może teraz mordować!
***
Clarice
rozchyliła nogi tak szeroko jak mogło, z przyjemnością przyjmując jego
pchnięcia. Twarz miała skierowaną w poduszkę, dłonie zaciskały się na
prześcieradle. Podczas, gdy Hannibal brał ją od tyłu.
Uwielbiała
dominować, lecz kochała być również na jego łasce. Tak jak obecnie. Czuła jego
ciężar na plecach, nie mogła się uwolnić, gdyby nawet chciała. Mogła jedynie
jęczeć i czuć jego dłonie na swoich biodrach oraz to jak ją rżnął. I kochała
to…Było jej tak dobrze…
***
- Wiem, Mapp
– Crowford wstał i walnął pięścią o blat biurka – Wiem, że to Lecter. Ale znamy
Starling, prawda? Nikt jak ona nie pragnie dr Lectera stojącego za kratami.
Jeśli poszła, to aby go schwytać. Musimy w nią wierzyć. Ona nie jest głupia.
Widziałem jak kocha sprawiedliwość i jej zaciekłość, gdy kogoś ściga, kogoś kto
musi zostać powstrzymany. A Lecter należy do tej kategorii.
***
- Ilu tych
niewyżytych chłopców chciało położyć na tobie łapy, gdy mnie nie było w
pobliżu?
- Ach…o
Boże…Hannibal!
- Ilu tych
gnojków, którzy nazywają siebie mężczyznami, marzyło by posiąść coś co należy
do mnie?
-
Ja…nie…aaaahhh!
- Powiedz mi!
Powiedz ile razy te smarkacze śmiały na ciebie spojrzeć i marzyć, że są ciebie
godni?!
- Tylko…ahh
kilku…kilku próbowało…ale zawsze ich…odtrącałam…Chciałam tylko ciebie…ach!
Ręce doktora
zaczęły się przesuwać od jej bioder, do talii i na ramiona. Usłyszał jęk
frustracji i przyjął go z zadowoleniem. Wiedział, gdzie ona chce by ją dotknął
i specjalnie ominął ten region. Rozkoszował się jej ciałem, które zostawił lata
temu jako ciało dziewczyny a dziś widział jako ciało kobiety.
***
- To prawda,
ale on też podobno jest mądry! – krzyknęła Mapp – Musimy ją znaleźć i to
szybko. Ale ma Pan rację. To w końcu nasza Starling…Nie podda się tak łatwo.
Nie bez powodu stoi po tej stronie prawa. Musi żyć by dokonać wielkich rzeczy.
Jest taka dumna…tak bez wahania chce wszystkich ratować…Martwię się, że ten
psychol coś jej…i zniszczy…
***
- Nie martw
się, Clarice – wyszeptał jej tuż przy uchu, czym przyprawił ją o przyjemne
dreszcze – Wiem, że nigdy nie pozwoliłabyś się zbrukać tym pryszczatym
chłopaczkom. Chciałem widzieć ilu osobom powinienem był wydłubać oczy, gdybym
tam był.
Och, to było
za dużo.
- Hannibal
proszę…błagam…
- O co
błagasz? – trzymał teraz ręce na wierzchu jej obu dłoni i splatał ich palce
razem. Tym bardziej nie mogła się ruszyć.
-
Błagam…dotknij mnie…
- Skoro tak
ładnie błagasz…
Zabrał
dłonie, przesunął je i zacisnął na jej piersiach. Palcami uszczypnął jej
stwardniałe sutki.
- Tak dobrze?
- Tak! O
Boże, Tak! Tak, Hannibal!
- Tak, znaj
tylko moje imię…jęcz tylko je.
***
- Spokojnie,
Mapp. Masz rację. Ja także widziałem niezłomność jej ducha. Ona zrobi wielkie
rzeczy dla FBI, też w to wierzę, dlatego ją wspierałem. I jedną z tych rzeczy
będzie wsadzenie Lectera za kraty. Marzeniem Starling zawsze było służyć
sprawiedliwości. Teraz też o nią walczy. A my dołączymy niedługo do tej bitwy.
Szukamy jej samochodu, to kwestia czasu.
***
-
Proszę…proszę Hannibal!
- Czego sobie
życzysz, Clarice? Już jesteśmy blisko…
-
Proszę…ugryź mnie…
To wywołało
reakcję. Lecter odgiął się do tyłu i pociągnął za sobą Clarice, czym wywołał u
niej kolejny głośny i zaskoczony jęk. Podparł się na kolanach, przycisnął jej
plecy do swojego torsu, wciąż nie zabierając dłoni z jej piersi, aby
natychmiast wgryźć się w jej szyję.
Krzyknęła
głośniej niż zwykle. Gdy tylko poczuła jego zęby, zaczęła się wspinać na wyżyny
szybciej niż wcześniej.
Dr Lecter
czuł że ich seks był intensywniejszy niż kiedykolwiek. Czy to ta długa
absencja, czy może to, że wreszcie kobieta w jego ramionach wiedziała komu się
oddaje. Wiedziała, że obejmują ją ramiona mordercy…wiedziała co robił tymi
rękami…co robił tymi ustami…co potrafił robić zębami, o które teraz tak
prosiła. I takiego właśnie go pragnęła.
- Tak, dojdź
dla mnie – powiedział, gdy się odsunął – Moja mała Starling.
Doszli razem,
kolejny raz zdzierając gardła. Znów na chwilę oszołomieni, opadli z sił.
Clarice wysunęła się i usiadła, opierając się o niego. Oboje ciężko oddychali.
On objął ją ramionami od tyłu, by nie tracić kontaktu.
- Kocham cię…
- wydyszała, ledwo mogąc złapać oddech. Miała załzawione oczy.
- Ja też cię
kocham.
Odwróciła
głowę, aby na niego spojrzeć. Napotkała jego oczy i miała wrażenie, że widzi w
jego tęczówkach czysty szkarłat.
- Nie myśl,
że skończyliśmy.
- Potwór… -
nie była jednak niezadowolona i nie dało się tego ukryć.
- Zgadza się…
- przesunął językiem po śladzie po ugryzieniu, by zlizać krew, a potem wyżej aż
do jej dolnej wargi. Wydała stłumiony jęk – Nigdy o tym nie zapominaj.
***
W tym
momencie zadzwonił telefon. Ardelia podskoczyła, a Crowford z super szybkością
podniósł słuchawkę.
- Crowford,
słucham - miał żywą nadzieję, że ktoś dzwoni, żeby poinformować go, że Starling
się znalazła, albo żeby chociaż namierzono jej auto, lecz…tego się nie
spodziewał.
Mapp
obserwowała jak z twarzy Jacka odchodzi krew. Jak nadzieja zanika, a pojawia
się szok, niedowierzanie i … poczucie zdrady. Nie mogła nic wydedukować,
mężczyzna jedynie przytakiwał.
-
Rozumiem…dziękuję – rzekł na koniec i odłożył słuchawkę. Ramiona mu opadły, a
twarz nadal wyrażała czyste niedowierzanie.
- Co się
stało?! – zażądała Mapp – Coś o Starling?!
- To było z
laboratorium. Zakończono sekcję Gumba oraz badania balistyczne.
- I co? – nie
wpadło jej do głowy, że może nie powinna o to pytać, ale znikniecie jej
przyjaciółki i możliwość, że jest ona w niebezpieczeństwie, roztroiło jej
nerwy.
- Starling
zeznała, że Gumb rzucił się na nią z nożem, więc musiała do niego strzelić.
- No i pewnie
tak było. A tamci próbowali obrzucić ją błotem, tylko dlatego, że zrobiła coś,
czego oni nie potrafili, namierzyła Gumba. Cóż, teraz po badaniach wiedzą, że
to bzdura i że Starling jest czysta…
- Mieli
rację.
- Co?! –
odwróciła się gwałtownie w jego stronę – Co Pan powiedział?!
- Okazało
się, że jej zeznania się nie zgadzają. Podejrzenia wzbudziło to, że w tamtej
chwili pełnej adrenaliny Starling potrafiła strzelić trzy razy w to samo
miejsce, a potem nagle zmienić cel i strzelić w udo. Jeśli to był nagły atak,
to te rany nie miały sensu. Sprawdzili i rzeczywiście. Kula, która weszła w udo
poszarpała mięśnie, co oznacza, że mężczyzna był w ruchu, gdy oddano strzał. To
się zgadza, ale pozostałe trzy strzały w serce nie poczyniły takich obrażeń.
Ofiara musiała się niezbyt ruszać. To oznacza, że Starling nie zabiła go w
samoobronie…a zamordowała z zimną krwią.
***
Clarice
otworzyła zaspane oczy. Było ciemno, ale wiedziała, że nie jest w swoim łóżku w
akademiku. Łóżko było za duże i za miękkie. Przypomnienie przystało od razu,
gdy o tym pomyślała. Podniosła się i zapaliła lampkę przy łóżku. Była w
sypialni, w apartamencie hotelu, ale doktora z nią tu nie było.
Wstała i
zobaczyła, że na wieszaku, przy innych drzwiach (pewnie do łazienki) wisiał
szlafrok. Wzięła do i założyła. Drzwi do głównego pokoju były uchylone.
Podeszła i wyjrzała przez nie.
Zobaczyła go.
Hannibal przechadzał się po apartamencie. Dopiero teraz zwróciła uwagę jak
bardzo ten pokój był duży. Wówczas zrozumiała, że stara cela Lectera była tak
mała, że dało się zrobić najwyżej 3 kroki w każdym kierunku. Przechadzając się
po tak dużym miejscu, doktor musiał czuć małą przyjemność robiąc ten czwarty
krok. A każdy następny przyprawiał o zawrót głowy.
- Hannibal –
obejrzał się, gdy usłyszał jej głos. Uśmiechnął się łagodnie.
- Wybacz
Clarice, że cię zostawiłem. Myślałem, że śpisz.
-
Spałam…Czemu wstałeś?
- Musiałem
coś zrobić i chciało mi się pić. Chcesz się napić wina, Clarice?
Sama się
teraz uśmiechnęła. Kiedyś nie proponował alkoholu, bo uważał to za nieetyczne,
lecz teraz nic nie stało na przeszkodzie.
- Z
przyjemnością.
Minutę
później siedzieli razem przy tym samym stole, przy oknie, przy którym go
zobaczyła, gdy tu weszła. Za oknem była ciemna noc. Przysunęli krzesła tak
blisko, by doktor mógł objąć ją ramieniem.
- Te
dzieciaki co mnie tu przywiozły… - zaczęła, wtulając się w jego ramię i patrząc
w nocne niebo razem z nim, w dłoni trzymając kieliszek - …są niesamowite.
- To prawda.
Kiedyś były stworzeniami dążącymi do samodestrukcji, a teraz same potrafią
rozsiewać chaos na swoją korzyść. I mają swoje zasady. Czułem dumę, gdy ich
zobaczyłem.
- Hannibal…co
teraz zrobimy? – zerknęła na niego. Chciała widzieć jego twarz, gdy będzie
odpowiadał.
- Poczekamy
jeden dzień, aż Damien i Al doślą resztę dokumentów dla ciebie. Potem
wyjedziemy zagranicę. Gdzieś, gdzie będę mógł bezpiecznie poddać się operacji
usunięcia szóstego palca.
No tak…szósty
palec u dłoni to aż nazbyt charakterystyczny znak. Poczuła żal, że będzie
amputowany, lecz wiedziała, że było to konieczne.
- A potem
cóż… - dr Lecter odłożył swój kieliszek na stół i sięgnął ręką pod obrus. Wyjął
spod niego jakieś kartki papieru.
- Co to jest?
– zapytała, prostując się. Wzięła łyk wina. Było lepsze niż jakiekolwiek wino,
jakie kiedykolwiek piła.
- Listy –
wyjaśnił – Przed wyjazdem zamierzam wysłać ich kilka.
- Do kogo?
Spojrzał jej
w oczy. Już wiedziała, że miał coś w zanadrzu, zaraz zacznie się jakaś gra.
- Pierwszy do
Barneya. To jedyna osoba, która pokazała mi w tym szpitalu jakikolwiek
szacunek. Chcę mu podziękować i dać suty napiwek za dobrą opiekę.
Zrobił krótką
pauzę.
- Drugi list
będzie do doktora Chiltona – widząc jej zdziwione spojrzenie, uśmiechnął się
szerzej i bardziej złowieszczo – Zapowiem się z wizytą. Zamierzam go odwiedzić.
Wiem, że gdzieś zwieje przede mną, ale nic mu to nie da. I tak go znajdę i
dorwę…Nie zamierzam mu puścić płazem tego wszystkiego… Ten śliski typ zasługuje
by zasiąść przy moim stole…A właśnie, Clarice…Jak się czułaś po zabiciu Jame’a
Gumba?
- Cóż…ja…Na
pewno nie czułam się źle. To było…satysfakcjonujące.
- Na razie ci
opuszczę, ale nie zmienia to faktu, że udało ci się samej zabić kogoś, kim
gardziłaś. Następnym razem staniesz się wspólniczką. Staniesz ze mną oficjalnie
po drugiej stronie prawa i zabijesz razem ze mną. Zgadzasz się na to?
- Tak – nie
zawahała się ani przez sekundę. Lecter mimowolnie pogłaskał jej policzek. Był
zadowolony.
- Dobra
dziewczynka. A jeśli chodzi o ostatni list… mogę go wysłać, ale mogę i nie
wysłać. To zależy od ciebie.
- Ode mnie? –
uniosła brew, zdziwiona.
- Zgadza się –
zabrał i odłożył jej kieliszek, a potem wolną rękę, uniósł jej podbródek –
Myślałem o rzeczach, które mogę zrobić, aby zacząć ci wynagradzać stracony
czas. Przypomniałem sobie, że była jedna rzecz, której nie znosiłaś wtenczas.
Ukrywania się…
Drgnęła,
czując już gdzie to zmierza. Pamiętała…jak nienawidziła tych telefonów od jego
dawnych znajomych, tego że nie mogła być im przedstawiona. Tego, że musiała się
skradać tak, żeby sąsiedzi jej nie widzieli. Tego, że pilnowała, aby nie wpaść
na żadnego pacjenta, by jej nie zobaczyli.
- Wiesz już
czemu cię ukrywałem. I że był to dobry pomysł, bo inaczej nie byłoby nas tu i
teraz… - zjechał palcem z podbródka do szyi, do miejsca gdzie był ślad po
ugryzieniu – Ale dziś już tego nie potrzebujemy. Wystarczy twoje słowo, a trzeci
list zostanie wysłany do naszego znajomego Jacka. Będzie w nim o nas, o tym kim
naprawdę jesteś i co zrobiłaś. Przyznamy się przed światem do tego co nas
łączy. Oficjalnie cię przedstawię, jak zawsze tego chciałaś. Nie będzie mógł
ukryć czegoś tak ważnego. Wieść pójdzie w świat i legenda o mojej tajemniczej
kochance, przestanie być legendą. Co ty na to?
To by
oznaczało, że stanie się oficjalnie przestępczynią, przyzna się do tego. Jej
marzenie, aby wreszcie przestać się ukrywać…on naprawdę chce je spełnić? Jack
się dowie…FBI się dowie…świat się dowie…po
czyjej stronie stała cały ten czas. Wyjść z cienia…
Dr Lecter już
znał jej odpowiedź po tych rozchylonych wargach i rozświetlonych oczach na samą
myśl, że prawda wyjdzie na jaw.
- Tak – powiedziała – Wyślij go.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz