Chłopak
zapukał do drzwi. Usłyszał „wejść”, więc otworzył drzwi do pokoju 324 i
wepchnął do środka wózek z jedzeniem. Para z tego pokoju zamówiła śniadanie do
pokoju, choć nieco o późnej godzinie niż by wypadało jeść ten pierwszy posiłek.
Nie robiono jednak z tego problemu.
Chłopak
podczas pracy w tym hotelu nauczył się do perfekcji ukrywać swoją niechęć do
bogatych snobów, będących najczęstszymi gośćmi hotelu. Cieszył się, że w
większości przypadków nie musiał patrzeć na ich twarze, ponieważ najczęściej
nosili jakiś opatrunek na twarzy. W tym przypadku było podobnie, nie znosił
faceta mieszkającego w tym pokoju. Śpi do południa i zamawia śniadanie, a
wczoraj wziął szampana do kolacji, gdy w tym samym czasie on musiał usługiwać
takim jak on za marne grosze.
Dziś znów zamówiono
śniadanie dla dwojga. Ktoś dołączył dwa dni temu. Chłopak spodziewał się tego
widoku, ale i tak się nieco zdziwił. Po raz pierwszy to on obsługiwał ich
razem.
Bandaż już
zniknął, więc niestety musiał już patrzeć na twarz gościa, lecz widok kobiety
był dla niego nowy. Skręciło go z zazdrości, gdy zobaczył jak piękna była ta
kobieta. Uroda bardziej go zdziwiła niż różnica wieku tej dwójki. Już widywał
takie pary. Nie dało się ukryć, że mężczyzna był sporo starszy.
„Bogaci mają
wszystko” – pomyślał – „To niesprawiedliwe. Ja nie mogę nawet marzyć o takiej
lasce. Kurde, muszę się stąd w końcu wyrwać”
- Dzień
dobry. Państwa śniadanie – powiedział to już na głos, z wyćwiczonym uprzejmym
uśmiechem.
- Dziękuję –
odpowiedział mu mężczyzna. W jego głosie dźwięczało coś dziwnego – Sami sobie
nałożymy. Możesz odejść. Napiwek jest na stoliku. Leżą tam również trzy listy.
Czy mógłbym prosić o wysłanie ich?
Uśmiech
chłopca zrobił się bardziej szczery na wspomnienie napiwku i tym, że nie musi
więcej im posługiwać.
- Ależ oczywiście,
proszę pana. Kazano mi przekazać, że w recepcji przyszła poczta także do Pana.
Przynieść Panu? – nie przyniósł od razu, bo nauczył się, że goście miewają
różne fanaberie i cokolwiek by nie zrobił, chcieli ponarzekać. Ale nie ten Pan.
- Nie trzeba.
Odbiorę, kiedy będziemy się wymeldowywać.
Dopiero przy
drzwiach, gdy zabierał listy i napiwek, przeżył mały szok.
„Ale dużo
forsy” – pomyślał, wychodząc – „Źle gościa oceniłem. Jaki hojny!”.
Clarice
odczekała, aż drzwi za kelnerem się zamkną i w końcu zadała pytanie, które
zastanawiało ja od początku, lecz dopiero teraz nadarzyła się okazja, aby je
zadać.
- Jesteśmy tu
na koszt prawdziwego Waymana, prawda?
- Zgadza się
– dr Lecter wstał i przyniósł jej talerz – Używam jego karty.
- Skąd w
takim razie ta gotówka? Skąd w ogóle miałeś pieniądze na rzeczy dla mnie, które
dałeś Lynn, Hannibal?
Doktor
uśmiechnął się do niej lekko. Ciekawe, czy zadowoliła go jej spostrzegawczość,
czy jego umiejętność przewidywania
wypadków i ubezpieczania się przed nimi.
- Przygotowałem
się na zaś wiele lat temu, Clarice. Gdy powołałem do życia Rozpruwacza z Chesapeake
schowałem potrzebną gotówkę i fałszywe papiery w skrytce, w domku letniskowym
dawnego pacjenta, który mi go „bezprawnie” zostawił. Wszystko w razie
ujawnienia. Po ucieczce, tam pojechałam i wszystko zabrałem. Dokumenty straciły
ważność, ale już je przedłużyłem dzięki dzieciakom. Tobie nie zdążyłem wyrobić,
więc musiałem zlecić wszystko od nowa dopiero teraz.
- Od początku
brałeś pod uwagę możliwość, że cię złapią.
- Bardziej,
że odkryją, że to ja. Przygotowywałem się od dawna. Do tego stopnia, że nie
musimy się obawiać o pieniądze do końca życia.
- Jak to?
- Mój majątek
przejęto, ale tylko ten co uchodził za mój. Mam kilka skrytek i kont pod
fałszywymi danymi. W różnych miejscach mamy rozrzucone pieniądze, które mogę
łatwo wyciągnąć. Głównie z różnych spadków, które także „wyciągnąłem” przez
lata. Nie będziemy biedni na tej ucieczce, zapewniam cię.
Nic nie
odpowiedziała, tylko zaczęła jeść. Zorientowała się, że pewnie do końca życia
(lub jeśli ich złapią, lecz o tym nie myślała) będzie żyła z jego kieszeni.
Choć kto wie, może kiedyś zrobi się na tyle bezpiecznie, w jakimś zakątku
świata, gdzie będzie można pomyśleć o pracy. Ale na pewno nie teraz. FBI
jeszcze będzie deptać im po piętach przez pewien czas.
Tego wieczora
wylatywali z kraju, do Rio. Plan był taki, aby doktor poddał się tam operacji
usunięcia szóstego palca. Stąd mieli wyjechać na lotnisko dwoma samochodami.
Doktor poprowadzi samochód Waymana i porzuci w wyznaczonym miejscu. A potem
razem, wynajętym wozem na lotnisko. Clarice wiedziała, że dopóki nie opuszczą
granicy kraju, a na lotnisku w Rio nie będzie czekać policja, dopiero wówczas
odetchnie z ulgą. Hannibal nie okazywał oczywiście żadnego podenerwowania.
Równie dobrze mógł być na wakacjach.
Kilka godzin
później dr Lecter pakował rzeczy do aut, a ona właśnie ich wymeldowywała.
Przekazano jej pocztę. Wiedziała co tam jest, dokumenty dla niej, od Lynn i
reszty. Dopiero, gdy zeszła na parking podziemny i rozejrzała się, czy nikogo
więcej nie ma, otworzyła grubą kopertę. Wszystko się zgadzało, ale…
…był tam
jeden papier, którego się nie spodziewała. Jak zobaczyła co to jest to…wrosło
ją w ziemię. Nie ze strachu, nic z tych rzeczy. Z szoku po prostu, ponieważ to
był…
…akt ślubu.
Papier na
którym było jasno napisane, że Hannibal Lecter i Clarice M. Starling są
małżeństwem od kilku dni. Dokładnie od dnia, w którym do niego tu dołączyła.
Jak przez
mgłę przypomniała sobie jak Lynn powiedziała do niej przed odjazdem.
- Aha Clarice…Postanowiłam, że od teraz będę
mówić na ciebie „doktorowa”
Mówiła
dosłownie?
- Ta mała…
- Coś się
stało?
Obok niej,
nie wiadomo skąd, wyrósł Lecter. Przyglądał się jej badawczo. Był zdziwiony,
choć nie było tego po nim widać. Clarice wyglądała na kompletnie oderwaną od
rzeczywistości, a nawet lekko czerwona jak za dawnych lat.
- Te… - na
chwilę zabrakło jej słów, a następnie wyrzuciła niczym z karabinu – Te
dzieciaki zaślubiły nas bez naszej zgody!
Podała mu
papier. Widząc akt ślubu Hannibal lekko się zaśmiał.
- To w jej
stylu zrobić coś takiego.
- Nie
zleciłeś im tego?
- Nie, to ich
inicjatywa. Zresztą nieszkodliwa.
- Skąd…skąd
oni w ogóle…
- Chodź –
powiedział, kładąc dłoń na ramieniu – Porozmawiamy w którymś aucie. Tutaj w
każdej chwili może ktoś przyjść.
Usiedli na
tylnym siedzeniu wynajętego Jaguara. Hannibal dał kobiecie minutkę, aby doszła
do siebie, sam w tym czasie obejrzał dokumenty. Reszta się zgadzała.
- Już w
porządku? – spytał, widząc, że jej wypieki już prawie zniknęły.
- Jak każda
kobieta, która dowiedziała się właśnie, że wyszła za mąż.
- A to źle? –
zapytał ostrożnie.
- Nie,
ale…fałszywy papier przecież się nie liczy prawnie, a jednak…
- Nie sądzę –
przerwał jej chaotyczny wywód – Ten akt ślubu jest autentyczny. W świetle prawa,
któremu udawałaś, że służysz przez ostatnie lata, jesteśmy małżeństwem.
- Jak to?
–znów zaskoczenie – Skąd oni wzięli oryginał?
- Wiesz skąd
u Damiena i Ala w ogóle pomysł na handel fałszywymi papierami? – pokręciła
głową przecząco, więc mówił dalej – Ich matka lubiła pracować, pomimo majątku.
Gdy niania chorowała, zabierała chłopców do pracy…do urzędu. Bracia poznali tam
każdy kąt, lubili poznawać teren. W rączkach trzymali pewnie mnóstwo pustych,
niezapełnionych dokumentów. Na terapii mówili mi, że ukradli parę, pieczątek
też. Wiedzą doskonale jak wyglądają oryginały, więc podrabianie uznali za coś
dla siebie. Ten akt…pewnie też zdobyli kradzieżą lub zdołali kogoś przekonać by
dał im co trzeba. Pieniądze lub groźby, obojętne. Widać że nasze imiona są
innym charakterem pisma niż podpis urzędnika. Sami je pewnie dopisali, gdy
zdobyli papier. Więc tak…udzielili nam ślubu cywilnego.
Otoczył ją
ramieniem i pocałował w skroń.
- Nie
powiedziałaś w końcu co o tym myślisz?
- Ty też –
wtuliła się w jego ramię – Ech, nic nie robimy normalnie.
- A chcesz
normalności?
Zaśmiała się
wesoło, bez nutki ironii. Podniosła głowę, aby napotkać jego wzrok. Uśmiechała
się szczęśliwie.
- Gdybym
chciała normalności, nie było by mnie tu i doskonale to wiesz – wyrzuciła mu to,
na co się uśmiechnął – Lubisz tylko ciągnąć mnie za język. Nigdy, w naszej
relacji nie było nic normalnego. Tacy już jesteśmy.
- Zgadza się.
Teraz jesteśmy mężem i żoną legalnie i nielegalnie.
- Jak to? –
nie zrozumiała o co mu chodzi.
- Każda twoja
nowa tożsamość pasuje do każdej mojej – wyjaśnił – Zamówiłem je u chłopców tak,
aby każda moja fałszywa tożsamość miała twoją jakąś fałszywą tożsamość za żonę.
Sądziłem, że jedynie to mogę ci zaoferować, ale chyba nie doceniłem tamtych.
Clarice
rzuciła mu się na szyję i przytuliła z całej siły.
- Dziękuję… -
tylko tyle wyrzuciła, głosem nabrzmiałym od uczuć.
Doktor
odwzajemnił uścisk. Sam nie przywiązywał wagi do takich rzeczy. Ale wiedział,
że ją to uszczęśliwi. A realistycznie małżeństwo ułatwia sporo spraw. Ludzie
inaczej na takich patrzą i prawnie ułatwia to wiele spraw. Choć musiał
przyznać, że myśl iż Clarice jest jego żoną sprawiała mu…pewną satysfakcję. To
pewnie jego forma cieszenia się razem z nią.
- Trudno
uwierzyć, że jesteśmy mężem i żoną – powiedziała Clarice, nadal uśmiechnięta
radośnie, wycierając kącik oka.
- Niedługo
uwierzysz – pocałował ją, ale krótko. Nie mieli już czasu – Musimy już ruszać.
Idąc w stronę
auta Waymana, Lecter miał przed oczami ten rozanielony, pełen błogości uśmiech
swojej…żony.
„Ten uśmiech
to dopiero początek” – pomyślał – „Obiecałem, że ci wszystko wynagrodzę, a to
dopiero początek podróży”
Odpalając
silnik zanotował sobie w myślach, żeby w Rio zamówić dla nich obrączki.
***
Ten tydzień
był koszmarem dla Ardelii Mapp. Odkąd Crowford powiedział jej, że Clarice
zabiła Jame’a Gumba i to nie w obronie własnej, zawaliło się wszystko w co
wierzyła.
Próbowała znaleźć
jakiekolwiek wytłumaczenie, ale nic co wymyśliła jej nie usatysfakcjonowało.
Przy pierwszym strzale w udo ofiara była w ruchu. Ostatnie strzały śmiertelne
oddano, gdy mężczyzna było nieruchomy co przeczy zeznaniom Starling. Właśnie
tej nieścisłości nie mogła wyjaśnić.
Jeszcze tej
nocy znaleziono samochód Starling. Kluczyki były za kołem. Dopiero rano, po
otwarciu sklepów mogli sprawdzić monitoringi i znaleźli zapis, na którym
Starling wchodzi do kawiarni…ale z niej nie wychodzi. Dotarcie do zepsutego okna
w łazience damskiej było łatwizną. Jednakże dalej … nie mieli nic. Utknęli.
Śledczy nie
mieli bladego pojęcia dokąd kobieta udała się potem. Mogła iść w każdym
kierunku. Szukano świadków, nagrań, ale nic z tego nie wyszło. Sprowadzenie
psów było wykluczone, ponieważ zaczęło mocno padać w dniu, w którym dotarli do
kamery z kawiarni. Tropu już nie było.
Od tamtej
pory nie było żadnych wieści. W sumie już nikt nie był pewien z jakiego powodu
poszukują Starling. Bo zaginęła? Nie porwał ją Lecter, było to widać, ale mógł
ją jakoś zastraszyć lub zaszantażować, może telefonicznie, przez co odnalezienie
jej, to odnalezienie kanibala. No bo przecież, po co miałaby iść do niego z
własnej woli? A może z powodu tego, że skłamała w śledztwie? Czy to dlatego
uciekła? Bo zabiła z zimną krwią, a nie w samoobronie? To wydawało się
naciągane. Clarice znała prawo, po co miałaby to robić, po co kłamać,
przekreślić karierę, której podobno chciała? Nic się nie układało w logiczną całość.
I tak minął
tydzień. Tydzień niepewności, strachu, goryczy, pytań bez odpowiedzi i mętlików
w głowie. A przede wszystkim zmartwień o los przyjaciółki. Za nic nie potrafiła
zrozumieć co się właściwie wydarzyło…Nikt jej nie potrafił wyjaśnić…
Ale dziś
chyba coś się stało. Crowford ją wezwał i chciał gdzieś z nią jechać.
- Chcę żebyś
uczestniczyła w tym spotkaniu – oznajmił jej. Wyglądał jak śmierć, dosłownie –
Wydaje się, że znałaś Starling najlepiej. Wypłynęły … nowe fakty – rzekł to jakby
z obrzydzeniem – Jedziemy za 10 min do szpitala, w którym trzymano Lectera, w
Baltimore.
Kiedy
siedziała obok niego w aucie, w grobowej ciszy, ciągle myślała o wyrażeniu,
którego Jack użył. „Wydaje się”…Co to znaczy? Że w ogóle jej nie znała?
Przecież to niemożliwe. Oczywiście, że ją znała. Są przyjaciółkami. Teraz tylko
nie rozumie jej postępowania, ale na pewno da się to wyjaśnić. To się musi
wyjaśnić! Muszą znaleźć Clarice, a wtedy ona im wszystko wyjaśni. Trzeba jej
szukać, bo jest w niebezpieczeństwie. To musiała być sprawka Lectera no bo…co
innego. Modliła się, żeby Starling była żywa. Po tygodniu jedynie tego chciała.
Znaleźć ją żywą, zanim ten psychopata ją wypatroszy.
Przyglądało
się z ciekawością budynkowi, w którym Starling przeprowadziła te słynne
przesłuchania Lectera. Zastanawiała się, po co tu jest. Wiedziała, że nie
chodzi o to, że te wieści to odnalezienie ciała Starling, Crowford powiedziałby
jej od razu.
Przy drzwiach
wyminęli dwóch wielkich mięśniaków i Jack wyjaśnił, że Chilton wynajął ich żeby
go ochraniali. Weszli do środka, a tam dalej do gabinetu dyrektora przybytku. W
środku czekało dwóch mężczyzn. Ardelia nie rozpoznała żadnego. Jeden był
wyraźnie podenerwowany, a drugi musiał być pielęgniarzem, gdyż miał uniform.
- Ardelia
Mapp – przedstawił ją Crowford – Współlokatorka Starling. To jest Frederick
Chilton, a to Barney Matthews.
Teraz już
wiedziała kim są. Z każdym wymieniła uścisk dłoni.
- Widzisz
Mapp, każdy nas, oprócz ciebie dostał dziś rano…list – ostatnie słowo wyrzucił
z jadem na języku. Kobieta nie rozumiała tej reakcji.
- Jakie listy?
– spytała i niemal od razu Chilton zaczął…wyć. Inaczej tego się nie dało
nazwać.
- Groził mi!
Ten szaleniec śmie twierdzić, że mnie dorwie i jeszcze mu to ujdzie na sucho!
Nie dam się, słyszycie?! Choćbym musiał wyjechać na koniec świata, nie pozwolę
by się do mnie zbliżył! Nie potrzebuje was i tej waszej…
- Dobrze,
spokojnie. Nic się Panu nie stanie.
Barney i Jack
musieli uspokoić Chiltona zanim mogli kontynuować.
- Panu też
groził? – Mapp spytała pielęgniarza.
- Nie, mi… -
zawahał się - … przysłał pieniądze i podziękowania.
Ardelia
zmarszczyła brwi. Nie pojmowała tego. Jednemu grozi śmiercią, a drugiemu
dziękuje? Gdzie w tym sens dla tego psychola?
- A do Pana
to po co napisał? – zapytał Chilton, drżącą ręką nalewając sobie whisky.
Ciekawe gdzie ją trzymał? Nie zaproponował nic reszcie.
- Żeby
potwierdzić sprawy, które już podejrzewałem.
Głos i
postawa Crowforda nie podobały się Mapp. Nie dość, że wyglądał jak trup, to
jego głos nie znał innego tonu niż nienawistny i pełen obrzydzenia. Był głęboko
zraniony…
- Wasza
trójka dowie się jako pierwsza. Oprócz mnie wiedzą tylko technicy w
laboratorium, więc niech mnie piekło pochłonie, jeśli nie powiedzą o tym w
wieczornych wiadomościach. Nie utrzymam tego w tajemnicy i nie mogę. Niedługo
wieść pójdzie na cały kraj.
- Dowiemy się
wreszcie o czym? – spytał niecierpliwe Chilton, popijając whisky.
- Mapp, znasz
te historie o dziewczynie Lectera? – Jack zignorował dyrektora.
- Chyba tak.
Znaczy…nigdy nie byłam pewna w co wierzyć.
- I mądrze.
Przez lata gazety opowiadały różne bzdury, ale fakty są takie, że 8 lat temu
natrafiliśmy na ślady obecności osoby drugiej w domu Lectera. Świadkowie
widywali z daleka jakąś nastolatkę, ale to tyle nam się udało ustalić.
- Miał jakąś
nastolatkę do rżnięcia i co z tego? – wtrącił Chilton. Crowford obrzucił go
takim spojrzeniem, że ten nie odważył się więcej przerwać.
- Nigdy nie
ustalono kto to był? – pytanie zadał Barney. On jedyny przeczuwał co powie im
ten inspektor.
- Nie, nikt
nigdy jej dokładnie nie widział, a ona nigdy się nie zgłosiła. Temat porzucono.
Ale w archiwach… - w jego postawie pojawiło się wahanie - …wciąż mamy odciski
palców. W domu Lectera zebrano wszystkie odciski, a oprócz jego własnych tylko
tych było najwięcej. Łatwo było wywnioskować, że należą do tej dziewczyny.
Sprawdzono bazę, nie było tych odcisków, dziewczyna nigdy nie była karana.
Nastąpiła
minuta ciszy. Crowford zbierał się w sobie by powiedzieć coś, co raniło go do
żywego. To chyba była najtrudniejsza rozmowa w jego życiu.
- Coś mnie
tknęło, gdy zobaczyłem nagranie, na którym Starling wchodzi do kawiarni.
Wyglądała mi jakoś…spokojnie. Wtedy, nie wiem czemu przypomniało mi się, że
kiedyś, dawno temu Will Graham kazał mi szukać dziewczyny Lectera. On sam nie
wiedział dlaczego. On miał naprawdę dobre przeczucia, jeśli chodzi o takie
rzeczy. I wówczas…zrobiłem coś…nie wierzę, że się na to zdobyłem, ale… - w
końcu wyrzucił na jednym wydechu – Kazałem ściągnąć odciski Starling z jej
broni i porównać z odciskami z domu Lectera.
Przez kilka
sekund nikt nic nie mówił. Rozbrzmiał krótki, urwany, kobiecy śmiech.
- Po co…taka
niedorzeczność…przecież to…
- To prawda –
Jack zgniótł jej całą nadzieję – Potwierdziło się. Odciski z domu Hannibala
Lectera i odciski Starling pokrywają się. To te same odciski.
Histeryczny
śmiech nie zelżał, kiedy Mapp upadła na ziemię. Nikt nie pomógł jej wstać.
Szklanka wypadła Chiltonowi z rąk i roztrzaskała się.
- Co Pan…to
musi być pomyłka… - wyjęczała Ardelia.
- To nie
pomyłka – Crowford wyjął z kieszeni płaszcza kilka zapisanych kartek. Ręka mu
dwa razy drgnęła – Tu jest wszystko, w tym liście. Lecter jak zwykle zechciał
się zabawić moim kosztem. Opisał wszystko. Starling też tu pisała. To znak, że
na razie żyje…
Urwał, nie
mogąc już dłużej. Potrzebował znów się pozbierać. Rzucił list na stolik, aby
przeczytał go ten, kto chciał.
Chilton
przeczytał pierwszy, a potem Barney. List był długi, złożony z kilku kartek.
Ostatnia przeczytała go Mapp. Pielęgniarz go jej podał, ponieważ wciąż nie
podniosła się z ziemi. Czuła się jak w transie, gdy czytała.
Pierwszy
pisał Lecter. Opisywał jak kilka miesięcy przed aresztowaniem spotkał w alejce
licealistkę, małą Clarice. Jak następnego dnia znów na siebie wpadli i
zaoferował jej pomoc w postaci opatrzenia rannego kolana. Jak potem zapragnął
poznać jej umysł lepiej i rzucił jej wyzwanie, a ona dzielnie je przyjęła. O
ich przyjaźni…
Następnie
pióro przejęła Clarice. Uznała, że lepiej opisze co się z nią wówczas działo.
Jak pozbyła się starych duchów. Dla Ardelii to wyglądała jakby ktoś opowiadał o
swoim praniu mózgu. No bo jak można spokojnie podchodzić do faktu, że ktoś mu
wstrzyknął jakieś dziwne narkotyki, aby mówiła prawdę bezwolnie.
Lecter
powrócił do pisania po tym, jak Starling opisała zrozumienie tego, że jest
zakochana. Lecter powiedział, że sam potrzebował kogoś kto mu otworzy oczy,
gdyż chciał zrobić coś, czego by potem możliwe żałował. Twierdził, że
Clarice…pomogła mu dojrzeć prawdę i po tym zostali kochankami.
Doktor bardzo
zwięźle opisał ich związek. Twierdził, że było im razem dobrze, aż do gorzkiego
rozstania, które wymusili na nich stróże prawa. I znów Clarice zaczęła
opowiadać. O szoku i bólu, z którym się musiała zmierzyć i o swojej decyzji. Dowiedziała
się prawdy o nim opiero po aresztowaniu, ale nie zmieniło to jej uczuć. Twierdziła,
że udawanie przez tyle lat nie było łatwe, że kosztowało ją wiele energii, ale
nie poddawała się i dzięki temu jest gdzie jest.
Całą resztę
listu zapisał doktor. Każde słowo brzmiało dla czytających kpiarsko. Lecter
szydził z głupoty Crowforda i każdego, kto czytał list. Że tak łatwo dali się
oszukać, że nic nie podejrzewali, choć przecież to rzucało się w oczy. Mówił z
jaką to łatwością on i Clarice razem wykonali piękne przedstawienie po to, aby
dać mu możliwość ucieczki, którą skrzętnie chwycił. Nie oszczędzał
wyrafinowanej pochwale ich własnego sprytu i pracy i łatwowierności i głupocie
śledczych. Najbardziej oberwał Jack. Lecter zdeptał go w sposób, w który tylko
on potrafił. Przyznał, że Clarice zabiła Gumba przez jego zachętę.
„Wyobrażam sobie jak bardzo chciałeś wziąć
ją pod swoje skrzydła, Jacky. Sądziłeś, że jeśli wyniesiesz ją na piedestał to,
to co zrobiłeś Willowi będzie ci przebaczone? A tu, masz ci los, znów ci
pokrzyżowałem plany. I to ze sporym wyprzedzeniem. Była moja, już gdy ją
poznałeś. Była sprytniejsza od ciebie skoro obdarzyłeś ją takim zaufaniem i
wiarą. Który ból wolisz Jack? Który ból, który ci sprawiłem, bardziej przeszył
ci serce? Ten, gdy mój nóż zanurzył się w brzuchu Willa? Ten, gdy Francis na
moje polecenie poharatał mu twarz, niszcząc coś więcej niż wygląd, czyli całe
życie? A może ból zdrady, który zaserwowała ci moja dziewczynka? Czujesz się
oszukany, wykiwany, głupi, okłamany? Wyobrażam sobie twoje wyrzuty sumienia,
gdy ją do mnie wysyłałeś. Teraz pewnie masz jeszcze większe. Za to posyłam ci
moje szczere podziękowania. Wspaniale jest ją znów mieć przy sobie. Dziękuję,
że nas ponownie połączyłeś. Dzięki tobie jestem wolny. A Clarice nie będzie
musiała całować tyłków zarządu, aby dali jej coś wartą pracę. Taki los dla niej
szykowałeś.
A może się mylę i to śmierć żony sprawiła ci
największe męki? Bardzo mi przykro z powodu twojej straty. Moje kondolencje.
Ale z tego co słyszałem była wewnętrznie martwa od wielu miesięcy. Gratuluje
wytrwałości w opiece nad trupem.
Nie wiń się z powodu Clarice. Jak mówiłem,
od początku była moja. Przyśpieszyłeś jedynie bieg wydarzeń. Pozwól jednak, że
ukoję jedno twoje zmartwienie. Otóż przy mnie Clarice nie spadnie nawet włos z
głowy. Nie mam w planach jej zabijać, póki żyję. Zdejmuję ci z serca strach o
jej życie.
Poza tym…wydaje mi się, że ona nie pragnie być
nigdzie indziej. Zajmę się nią lepiej niż ty.”
List kończył
się podwójnym podpisem, napisanym dwoma charakterami pisma.
Clarice & Hannibal Lecter
PS: Jack, odpowiedz sobie na pytanie,
dlaczego wszyscy wokół ciebie spotyka taki koniec”
Ardelia
oddychała ciężej niż zwykle. Głowa nie chciała jasno myśleć, ani wierzyć w ani
jedno napisane tu słowo. A jednak…to przecież było pismo Starling.
Jack nic nie
mówił. Było tak, jak pisał Lecter. Nigdy jeszcze, w całym swoim życiu, nie czuł
się tak mocno zdradzony i oszukany jak teraz. Ufał Starling całkowicie. Nigdy
nie dostrzegł żadnego znaku kłamstwa. Troszczył się o nią i chciał, aby została
kimś. Naprawdę sądził o niej jak o pokucie. A teraz…
Chciało mu
się śmiać, kiedy przypominał sobie swoje przemyślenia, gdy zastanawiał się, czy
powinien wysłać Clarice do Lectera, w sprawie Billa, czy nie. Miał przecież
wtedy złe przeczucia, ale nigdy nie zgadłby jaką machinę uruchomi, kiedy ta
dwójka się spotka. Bał się o Starling, a tymczasem powinien bać się jej!
Ostrzegał ją nawet przed wpuszczeniem Lectera do głowy. Co za bzdura, on był w
jej głowie już wiele dobrych lat! A najgorsze było to, że gdy przypominał sobie
obrazy Starling, nie mógł poczuć nienawiści…nadal ją lubił i to było najgorsze.
Myśl, że został tak wykorzystany, go dobijała. Nie sądził, aby kiedykolwiek się
po tym pozbierał. Uczucie nie do opisania. Nie miał czego się złapać, aby się
ratować…Co on najlepszego zrobił, ponownie łącząc tę dwójkę? Boże, przebacz mu,
że nie słuchał Willa.
Chilton także
czuł się oszukany, ale z innego powodu niż Crowford. Przypominał sobie jak kpił
z Lectera, że zatęsknił za rżnięciem nastolatek. Znając już prawdę, z
perspektywy czasu Frederick zrobił z siebie wtedy kompletnego durnia. Nigdy
nawet nie pomyślał, aby przeliczyć, czy wiek Starling się zgadza, że 8 lat temu
miała przecież 18 lat… A myśl, że się ślinił na jej widok teraz go odstręczała.
Jak mógł chcieć poderwać dziwkę kanibala? Nie jego wina, nie wyglądała na
walniętą.
- Nie do
wiary… - wykrztusił.
-
Pierścionek… - wszyscy spojrzeli w stronę Mapp na podłodze, która właśnie
skończyła czytać list. Nie wiedzieli o czym mówi. A ona zaczęła tłumaczyć,
patrząc gdzieś w dal – Starling zawsze go nosiła. Nie było dnia, żeby go nie miała.
Zdejmowała go tylko do kąpieli. Mówiła, że to cenna pamiątka. Gołym okiem było
widać jak kocha tę błyskotkę… - urwała gwałtownie, zadławiając się powietrzem.
Próbowała powstrzymać szloch, ale nie płakała. Płacz do niej nie pasował.
- Dr Lecter
jej go dał – rzekł Barney, zadziwiająco pewnym głosem.
Tym razem
wzrok trójki spoczął na pielęgniarzu. Dopiero teraz spostrzegli, że jedynie
jego nie zszokowała ta informacja. Był najbardziej opanowany z nich wszystkich.
- Jest pan
pewien swego – zauważył Crowford.
-
Obserwowałem doktora niemal codziennie, panie Crowford. Widziałem, że przy
pannie Starling jest…inny. Nie wiedziałem co myśleć o ich relacji, więc
teraz…wszystko ułożyło się w całość
- Co masz na
myśli, Barney? – Chilton aż wstał od biurka. Pielęgniarz myślał przez moment.
- Najlepiej
będzie jak państwo sami zobaczą.
Kilka minut
później wszyscy byli już w jego dyspozytorni. Mapp odzyskała władze w nogach i
dzielnie oglądała z innymi materiał, który Barney im puszczał w małym
telewizorze.
Umysł Ardeli,
pomimo dowodów w postaci odcisków i listu, wciąż miał pewne wątpliwości. Jej
wiara w Starling była bardzo silna, lecz…gdy ujrzała nagranie cała jej wiara
rozsypała się niczym domek z kart. I nie chodziło o to jak Lecter podskoczył z
łóżka, gdy zjawiła się Clarice.
Chodziło
rzecz jasna o moment po incydencie z Miggsem. Ardelia nigdy nie widziała takiej
strony Starling. Kobieta jawnie lgnęła do Lectera. Dopiero wówczas uwierzyła…w
prawdę…w słowa Clarice, że kocha ona Hannibala Lectera i nikt jej nie zmusił,
żeby z nim poszła. Sama to zrobiła. Tak jak i sama zabiła Jame’a Gumba.
- Ale… -
przypomniał sobie Chilton, oglądając nagranie - …ja im założyłem podsłuch i nie
zachowywali się dziwnie.
- Lecter
musiał znaleźć podsłuch i ostrzec Starling zawczasu – wyjaśnił Barney – Na
filmie przez cały czas podają sobie kartkę papieru, pewnie do siebie pisali.
- Pytał ją o
rysunek…Cholera jasna! Ale gdzie się podziała ta kartka? Przecież rysunek był,
ale żadnej rozmowy nie było.
- Pewnie
zrobił dwa rysunku. Jedna kartka została, a drugą spuścił w toalecie. Nie ma
innej drogi.
- Byli
kreatywni – odezwał się Crowford, zbolałym głosem – Każdy raport jaki mi
składała Starling był fałszywy, a jednak nie pozostawiały wątpliwości.
Tańczyliśmy jak nam zagrali.
Ardelia
przypomniała sobie swoje ostatnie spotkanie ze Starling. Jej słowa…jej
uścisk…zachowanie…Teraz wszystko było jasne. Nareszcie do niej dotarło.
Coś w niej
pękło. Oczy zapiekły, ale nie wypuściła żadnej łzy. Zacisnęła zęby. Czy tak się
czuje ktoś, kto został zdradzony przez ostatnią osobę, którą podejrzewała? Żółć
podeszła jej do gardła. Jednocześnie bała się o Starling i jednocześnie czuła
pogardę i nienawiść. No i żal…
Nie wiedząc
jak pogodzić się z tym i czy kiedykolwiek będzie w stanie to zrobić, dłonie
Mapp rozluźniły się i wypuściły wciąż trzymane kartki listu. Papier
bezszelestnie upadł na podłogę.
Chilton jak
zwykłe myślał o sobie, a właściwie o tym, że jeśli chce ratować życie, musi
natychmiast wyjechać z kraju. Był w większym niebezpieczeństwie niż sądził.
***
Clarice
siedziała w poczekalni szpitala. Najlepszego szpitala jaki znaleźli w Rio.
Czekała na wieści od lekarza.
Przebywali tu
z Hannibalem dopiero tydzień. I przez sporą część czasu, Clarice…uczyła się.
Zaczęli już podczas pobytu w hotelu w Saint Louis. Chodziło o języki obce.
Lecter
ponownie zaczął uczyć Clarice języka hiszpańskiego, francuskiego i włoskiego.
Wznowili naukę, którą zaczęli wiele lat temu. Znajomość języków była kluczowa,
jeśli mieli na zawsze już ukrywać się za granicą. Szło całkiem sprawnie,
kobieta miała talent i pamiętała ich lekcje sprzed lat. Nie chciała w kwestii
porozumiewania się zawsze polegać na Hannibalu, więc uczyła się sprawnie.
Doktor zalecał przede wszystkim te języki.
W końcu
zauważyła, że zbliża się do niej doktor. Znał angielski. Lecter poinformował go
po portugalsku, że jego żona nie zna języka, ale angielski i hiszpański idzie
jej doskonale. Podniosła się z krzesła.
- Pani West?
- Tak, to ja.
Co z moim mężem?
W tym kraju
uchodziła za Erikę West. A dr Lecter, za dr Charlesa Westa.
- Właśnie się
wybudził. Zabieg powiódł się bez żadnych komplikacji. Jutro pewnie będzie można
go wypisać.
- Dziękuję,
doktorze. Mogę go zobaczyć?
- Ależ
oczywiście. Zaprowadzę Panią.
Lekarz
zaprowadził ją do prywatnej sali, w której leżał dr Lecter.
- Erika –
powiedział, gdy tylko weszła.
- Jak się
czujesz, kochanie? – odgrywali teraz przedstawienie na oczach doktora. Kobieta
usiadła przy łóżku męża. Wszystko by uwierzył w ich role.
- Doskonale.
Lekarz w
końcu dyskretnie wyszedł, zapewniając im prywatność. Clarice odetchnęła.
- Dobrze, że
nie jest natrętny.
Clarice
przyjrzała się dłoni doktora. Wyglądała…prawie normalnie. Szóstego palca już
nie było, pozostała jedynie mała blizna, którą można było spokojnie ukryć.
Teraz Lecter miał standardowe pięć palców u każdej dłoni.
- Nie jest mi
żal straty, Clarice – zapewnił ją Hannibal, widząc jej smutny wzrok.
- Jeśli tobie
nie jest, to mi też nie – uśmiechnęła się, aby go zapewnić o prawdziwości
swoich słów – Jutro będziesz mógł wyjść.
- Wiem.
Gdy
dowiedział się od lekarza prowadzącego wszystkiego co chciał, zapytał go o
możliwość wyjścia oraz ponownie założył swoją nową obrączkę. Były proste, złote
i klasyczne. Zaryzykował, ale jednak kazał wygrawerować na nich ich inicjały,
czym znów uszczęśliwił żonę. Wyrycie pełnych imion było zbyt ryzykowne, gdyby
obrączki się zgubiły. Clarice także nosiła swoją, wraz oczywiście ze swoim
ulubionym srebrnym, z czerwonym jak krew kamieniem. Doktor wątpił by
kiedykolwiek je zdjęła.
Teraz byli w
pełni prawdziwym jak i fałszywym małżeństwem. Tylko on i pewna grupka dzieciaków
wiedzieli, że jej prawdziwe imię brzmi obecnie Clarice M. Lecter.
- Clarice… -
oznajmił po chwili namysłu – Kupisz nam dziś bilety na lot. Na jak najszybszy.
- Już stąd
odjeżdżamy? – nie ukrywała zdziwienia.
- Tak. Bo
widzisz, pragnę jak najszybciej… - w tym momencie na jego twarzy zagościł, dla
wielu osób przerażający, uśmiech, a oczy zalśniły czerwonym blaskiem. Głos był
bardzo wymowny - …odbyć długo planowaną kolację ze starym przyjacielem.
Zrozumienie
zaiskrzyło w oczach Clarice. Doktor chciał zrealizować jak najszybciej swój
plan zabicia Chiltona. Obiecał mu to w liście, a ona zgodziła się asystować.
Nie łudziła
się, że to jednorazowe wydarzenie. Dr Lecter nigdy nie myślał i nie pomyśli,
aby przestać zabijać. To dla niego zwykła czynność. Jeśli ktoś mu stanie na
drodze lub urazi w jakikolwiek sposób, nie zawaha się żeby wyciągnąć nóż.
Clarice
zaakceptowała to. Już i tak sama jest morderczynią i pewnie na Gumbie się nie
skończy. Była o to spokojna. Lecter nie jest głupcem. Wie jak zabijać, żeby nie
zwracać uwagi. Zresztą…chciała poznać w pełni jego ciemną stronę. Chciała
ujrzeć ją w całej okazałości. Oraz…eksplorować własną, nowoodkrytą ciemność.
Pozwolić Hannibalowi ją pogłębić, pozwolić, żeby zabrał ją jeszcze głębiej,
pokazać więcej rzeczy, uczyć ją…
Wyglądała
jednak teraz na zmartwioną.
- W obecnej
chwili powrót do Stanów jest niemożliwy.
Obserwowali
tamtejsze media. Temat relacji jej i Lectera był w każdej gazecie i każdej
telewizji. Ich list pełen wyznań wyciekł i teraz cały kraj, a pewnie i świat
wiedział, kim była dziewczyna z legendy oraz, że doktor nie ucieka sam.
- Ależ
Clarice… - Hannibal uśmiechał się nadal, jakby miał coś w zanadrzu – Nie lecimy
do Stanów. Chilton niedługo stamtąd wyjedzie. Zakładam, że lada dzień.
Potrzebował czasu na przygotowania. Sądzę, że to kwestia dwóch, trzech dni.
- Wiesz gdzie
poleci?
- Tak – dr
Lecter znał Chiltona lepiej niż on znał samego siebie. Spotkali się w cztery
oczy w więzieniu kilka razy, ale Frederick szybko się odkrył i nieświadomie dał
mu wszystkie wskazówki. Ten tchórz niedługo zwieje przed nim z podkulonym
ogonem. Szkoda tylko, że wprost w jego ręce.
- Dokąd mam
kupić bilety? – nie było w jej głosie ani śladu zwątpienia. Ona najlepiej znała
piekielne zdolności umysłu jej męża. Te umiejętności były nieludzkie...dlatego
tak bardzo wszystkich przerażały. Chilton łudził się, jeśli sądził, że przed
nim ucieknie.
Hannibal
odpowiedział krótko.
- Na Jamajkę.
***
Słońce
świeciło niemiłosiernie. Hannibal i Clarice stali pod dachem baru i przyglądali
się przechodniom. Mieli iście turystyczny wygląd. Już samo to, że byli biali
wśród czarnoskórych mieszkańców Jamajki zwracało na nich uwagę. Całe szczęście,
w tym sezonie, sporo białych odwiedzało ten kraj. Choć nie wszyscy w celach
turystycznych.
Hannibal uchylił
okulary przeciwsłoneczne, gdy zobaczył jak kilkanaście metrów przed nim idzie
podenerwowany Frederick Chilton w towarzystwie wynajętych ochroniarzy. Szli
prosto z lotniska.
-
Niesamowite, że dotarliśmy tu przed nim – skomentowała Clarice, także nie spuszczając
go z oczu.
- Jest
przewidywalny.
- Ale jak się
do niego dostaniemy?
- Zobaczysz,
wystarczy poczekać. Na razie chodźmy za nim. Trzeba zobaczyć, gdzie się
zatrzyma.
Oboje ruszyli
za Chiltonem. Śledzili go aż do samego hotelu.
Ostatnie dni
były wypełnione przede wszystkim zakupami i przygotowaniami. Oboje potrzebowali
ubrań oraz paru rzeczy potrzebnych do obiadu. Hannibal zdobył leki, Clarice nie
pytała jak. Wynajęli letni bungalow, z daleka od siedzib ludzkich. Wszystko tam
rozstawili. Doktor po krótkim spacerze znalazł plac budowy szkoły. Po pogawędce
z budowlańcami wiedział już to i owo. Dali mu niezły pomysł, nieświadomie. Żeby
cały plan się udał potrzebowali doskonałej synchronizacji w czasie, ale było to
do zrobienia.
Znaleźli miłą
restaurację niedaleko hotelu i tam zjedli obiad. Po posiłku siedzieli po prostu
na ławce i obserwowali wejście do hotelu. Zaczęło się ściemniać.
- Na co
czekamy? – spytała w końcu Clarice.
- Na to –
wskazał na coś palcem.
W stronę
hotelu zmierzała skąpo ubrana, czarnoskóra kobieta. Jej kolorowy ubiór
sugerował jedno.
- To
prostytutka – Clarice nie pytała, a stwierdziła fakt.
- Tak, ten
zawód jest wszędzie. A Frederick ma obecnie bardzo, ale to bardzo zaszargane
nerwy. Żeby je uspokoić zastosuje prymitywne metody, czyli alkohol i seks.
Wykorzystam to. Zaczekaj chwilę.
Wstał i
zatrzymał kobietę. Ta z początku była nieufna, ale doktor mówił w taki
przekonujący sposób, że wysłuchała go do końca. A kiedy zobaczyła plik
banknotów, który jej wręczył, aż z odległości było widać jak jej świecą oczy.
Lecter wrócił
do ławki, zadowolony. Szło jak z płatka.
- Co jej
powiedziałeś?
- Cóż… -
dosiadł się do niej z powrotem i otoczył ramieniem – Powiedziałem aby
opowiedziała naszemu przyjacielowi o magii samotnej kąpieli w morzu, pod
gwiazdami. Sugestia wystarczy. Alkohol zrobi resztę. Chilton samo do nas
przyjdzie.
Czas spędzili
na tańcach i kolacji. A w nocy czekali. Chilton wyszedł późno, tylnym wejściem
dla służby. Był kompletnie pijany. Bełkotał o tym, że chce do wody i nie boi
się niczego.
Wystarczył
igła w szyję i stracił przytomność. Nałożyli mu kapelusz doktora, aby nie było
widać jego twarzy i wzięli taksówkę. Grali, że odwożą przyjaciela, który bardzo
przeholował tej nocy i odleciał. Było to wiarygodne. Chilton śmierdział wódą.
Było to z ich strony śmiałe, ale wszystko wyglądało bardzo przekonująco.
Nad ranem
nieprzytomny dr Frederick Chilton leżał już na specjalnie przygotowanym stole,
w ich bungalowie. Hannibal i Clarice stali nad nim.
- W tym też
chcesz asystować? Możesz odpocząć, jeśli chcesz, najdroższa – jego żona
pokręciła zdecydowanie głową. Był kontent – W takim razie, zaczynajmy.
Rozpiął
koszulę Chiltona, zdjął ją i wyjął skalpel.
***
Pierwsze z
czego zdał sobie sprawę Frederick, gdy odzyskiwał przytomność, to był ból w piersi
i w głowie. Następnie zdał sobie sprawę, że siedzi i coś w powietrzu ładnie
pachnie. A na końcu…zdał sobie sprawę, że nie może się ruszać.
Otworzył
oczy. Z przerażeniem stwierdził, że nie wie gdzie jest. Był w ładnie urządzonej
jadalni. Siedział przy pięknie zastawionym stole dla trzech osób i …i był
przywiązany do pierdolonego krzesła!
- Co jest
kurwa?!
Spróbował się
ruszyć, ale więzy były solidne. Ani nogi, ani ręce nawet nie drgnęły. W dodatku
miał takie zawroty głowy pod wpływem ruchu, że wątpił, czy byłby w stanie
chodzić. Zupełnie jak na ostrym haju.
- Najwyższy
czas, żebyś odzyskał przytomność.
Chilton
zamarł słysząc ten głos. Ile dni minęło odkąd go ostatni raz słyszał na żywo? W
koszmarach słyszał to codziennie. Błagał Boga, aby był to kolejny zły sen.
Postać wyszła
z cienia i zobaczył jak do jadalni wszedł Hannibal Lecter. Poznał go ledwo,
praktycznie po oczach. Twarz mu się trochę zmieniła, musiał poddać się
operacji.
- Dobry
wieczór, dr Chilton.
Ten cichy,
metaliczny głos przyprawił mężczyznę o ciarki. Nigdy nie był tak przerażony. Po
plecach popłynął mu zimny pot, pomimo wysokiej temperatury. Powtarzał sobie, że
to na pewno zły sen. W ogóle nie pamiętał jak się tu znalazł. Dopiero co był w
hotelu, a potem…biała kartka. Nie pamiętał, urwał mu się film.
- Gdzie…gdzie
ja jestem? – nie poznawał swojego głosu.
- Ależ u mnie
w domu. Jesteś bardzo ważnym gościem Frederick. Wybacz te niedogodności, ale są
konieczne.
-
Ha…Hanni…bal – drżał mu głos i pewnie trzęsłyby się ręce, gdyby mogły. Próbował
nie poddać się panice – Pomyśl…co…co robbiszz…
- Wiem co
robię. Urządzam obiad z dawno niewidzianym przyjacielem.
Wówczas dało
się słyszeć stukot z korytarza. Ktoś szedł w obcasach. Aż po chwili we framudze
drzwi pojawiła się postać.
- Nasz gość
już wstał?
Oczy Chiltona
rozwarły się jeszcze mocniej. Starling zawsze była atrakcyjna, ale to już…Cholera.
Blond cudownie do niej pasował. Nosiła obcisłą, długą, niebieską suknię. Na
jedną, jedyną sekundę zapomniał o strachu, jak każdy mężczyzna, który zobaczył
piękną kobietę. Przez adrenalinę jej uroda jeszcze bardziej na niego działała.
- Starling… -
wydyszał niedowierzając, że ona wciąż żyje.
- To już nie
jest moje imię, doktorze Chilton – Clarice uśmiechnęła się niemalże przyjaźnie
– Nazywam się Clarice Lecter.
Mężczyzna
sądził, że się przesłyszał. Lecter podszedł do niego, żeby sprawdzić więzy.
Chciał uciec, odsunąć się, ale nie mógł.
- Wyznam ci,
że małżeńskie życie mi służy, Frederick – powiedział, gdy pochylał się nad
przerażonym Chiltonem. Czuł zapach strachu – Szkoda, że byłem zmuszony wziąć
się za to tak późno.
-
Hanni..bal…proszę…
- Już błagasz
o życie? Żałosne, że sądzisz, że to coś da. Lepiej już zacznij krzyczeć.
Jednakże zapewniam cię, że nikt cię tu nie usłyszy.
Odsunął się i
podszedł do Clarice. Szepnął jej coś na ucho i wyszedł. Kobieta jak gdyby nigdy
nic usiadła przy stole po jego lewej i uśmiechnęła się niczym idealna
gospodyni.
- Hannibal
mówi, że jedzenie będzie gotowe lada chwila.
Chilton nie
był zbyt inteligentny, lecz instynkt samozachowawczy w tak ekstremalnych
sytuacjach działa na pełnych obrotach. Panika był ostatnim czego potrzebował. A
krzyk nic nie da, nie mógł się ruszyć. Nikt go nie uratuje. Chciał już jedynie
przeżyć.
- Starling,
posłuchaj… - spróbował manipulacji. Może jeśli ich skłóci to nakłoni tą
wariatkę by mu pomogła – Pomyśl, jesteś w niebezpieczeństwie. Jak mnie zabije,
będziesz następna. Wiesz o tym. Jesteś inteligentną kobietą, wiele razy to
widziałem. Nie możesz być aż tak naiwna, żeby wierzyć, że on nie mógłby cię
zabić. Ale możesz nas wciąż uratować. Ja go zajmę, a ty zadzwoń po policję.
Zeznam, że cię zastraszał i że nie jesteś tu z własnej woli. Gdy go aresztują,
będziemy bezpieczni…
Przerwał mu
śmiech Starling. Śmiała się, jakby usłyszała dobry żart. Przeraziło go to
bardziej niż można by było przypuszczać.
- Ma Pan
rację – powiedziała w końcu. Napłynęła na niego nadzieja na przeżycie, ale
została szybko zmiażdżona – Proszę się nie łudzić ratunkiem. Nie zdradzę
Hannibala, zwłaszcza…- odchrząknęła z rozbawieniem - …dla kogoś takiego jak
Pan.
- Aż takie
masz życzenie śmierci?!
Clarice
poderwała się i położyła mu ręce na szyi. Patrząc w jego wytrzeszczone świńskie
oczka, powiedziała.
- Wiem, że
Hannibal może mnie zabić. On jest w stanie zabić każdego – wprawiła go w niezły
szok.
- Więc czemu
się go nie boisz? Pomyśl co robił i co zrobi? Jak możesz się nie bać, nie czuć
obrzydzenia. Do cholery, musimy uciekać!
- Czegoś tu
nie rozumiesz – ścisnęła nieco jego szyję, ale nie za mocno. Nie zepsuje
Hannibalowi tej przyjemności – Dr Lecter może mnie zabić, co nie znaczy, że on
tego chce. On nie chce mnie zabić. Dlatego tego nie zrobi…na razie. To moja w
tym głowa, aby przeżyć życie przy nim. Wiem, ze jeśli kiedykolwiek zdradzę go w
jakikolwiek sposób lub zrobię coś, przez co poczuje do mnie wstręt i straci do
mnie wszelki szacunek, to będę już praktycznie martwa. Dlatego zrobię wszystko
co w mojej mocy by do tego nie doszło. Chcę przeżyć z nim długie lata. Tylko ja
mogę sprawić, żeby Hannibal nigdy nie zechciał mnie zabić. Kocham go takiego.
Odsunęła się
wówczas od niego, jakby nic się nie stało. Chciał coś powiedzieć, ale zjawił
się Lecter z dwoma talerzami.
- Przykro mi,
doktorze – rzekł z boleścią – Nie starczyło na porcję dla Pana.
Postawił
porcję przed Clarice i usiadł z drugim talerzem po drugiej stronie stołu.
Zaczęli jeść
Chilton nie
wiedział już co tu się dzieje. To było surrealistyczne. Nie mógł już jasno
myśleć.
- Nie boli
cię w piersi, Frederick? – zapytał Lecter ni z tego ni z owego, tonem jak
podczas przyjacielskiej pogawędki przy kawie.
- Ta…ak –
przyznał. Bolało go tam, ale po co on o to pyta…
- Niestety,
nie zdobyłem zbyt dużo środków znieczulających. Będzie cię bolało po zabiegach.
Lecz mogę cię zapewnić, że porządnie cię zszyłem.
Dr Lecter z
przyjemnością obserwował jak groza niemalże rozkwita na twarzy Chiltona. Jego
rozbiegany wzrok szalał pomiędzy jego piersią, a ich talerzami.
- Och, chyba
się już domyśliłeś – rzekł Lecter, ubawiony – Wyciąłem ci grasicę, która
zapełni mi i mojej żonie, żołądki tego wieczoru – ku jego radości, z oczu
Fredericka popłynęły łzy, a oddech stał się spazmatyczny. Wpadł w panikę – Ale
spokojnie, to dopiero początek. Zaplanowałem dla ciebie trzy wieczory. Dziś
grasica. Jutro twoja nerka. Pożyjesz trochę bez tych narządów. A na koniec trzustka.
Bez niej już może być ci ciężko, więc ukrócę twoje męki. Cieszę się na twoje
towarzystwo przez te trzy wieczory.
Chilton był
jak oderwany od rzeczywistości i zastanawiał się kto tak rozdzierająco krzyczy.
Nie zauważył, że to był on. Darł się w niebogłosy przez wciąż płynące łzy.
Bardzo szybko
Clarice i Hannibal musieli zjeść gdzie indziej. Nie przez krzyk, to ignorowali.
Po prostu Lecter wyczuł nosem, że
pęcherz ich gościa nie wytrzymał stresu.
Krzyk i płacz
trwał przez większość nocy, nawet wtedy, gdy para zaczęła się kochać. Te
wrzaski w tle nie robiły na nich wrażenia.
***
Rano Lecter
dał Chiltonowi wody na jego wyschnięte od krzyku gardło. A od tych łez na pewno
się odwodnił. Zamierzał go jeszcze trzymać przy życiu, a do tego woda była
niezbędna. Nie zamierzał go jednak karmić. Na razie to nawet nie wchodziło w
grę, bo mężczyzna miał ostre odruchy wymiotne.
Ponownie go
uśpił i wyciął nerkę, tak jak obiecał. Potworny scenariusz się powtórzył.
Chilton nie był przy zdrowych zmysłach. Szalał z przerażenia i obrzydzenia.
Jednakże żadne jego zachowanie nie robiło wrażenia na jego oprawcach. Poza,
rzecz jasna, uśmiechami. Wyglądali jakby przyjemnie spędzali czas, pożerając
jego narządy na jego oczach i popijając winem.
Otrzeźwiał
dopiero ostatniego dnia, gdy ponownie wybudził się przy stole, wiedząc już, że
nie ma już trzustki. Nie miał jednak wykształcenia medycznego. Wmawiał więc
sobie, że nadal może przeżyć bez tych narządów, choć nie wiedział czy to
prawda.
Groźba
nieuchronnej śmierci rozjaśniła mu nieco umysł. Jeśli się dziś nie uratuje to
koniec. Musi spróbować jeszcze jednej rzeczy, a jeśli to nie wypali…to musi już
błagać.
Był w
fatalnym stanie. Miejsca gdzie Lecter go rozcinał i zszywał ,bolały i piekły.
Przez prochy jakie mu podawał był otępiały. Ciało zdrętwiało przez brak ruchu.
Gardło było zdarte. W dodatku trawił go dojmujący głód. Od kilku dni nic nie
miał w ustach.
Zrozumiał
czemu Lecter zadał mu torturę głodu w chwili, gdy obserwował ich trzeci
posiłek. Przez ten głód do głosu doszły najpierwotniejsze instynkty. Doszło do
tego…że zapragnął samemu posmakować własnego narządu. Zazdrościł im posiłku.
Pewnie znów by zwymiotował przez własne myśli, ale nie miał czym. Zostały
jedynie odruchy.
- Skoro ty
gotowałeś, to ja pozmywam – oznajmiła Clarice po posiłku, zbierając talerze.
Każdego wieczoru była w innej, równie pięknej sukni, a nawet kolczykach. Lecter
nie oszczędzał.
Wyszła z
jadalni i Chilton z Lecterem zostali sami. To była jego szansa.
- Hannibal
posłuchaj mnie… – jego głos brzmiał ochryple, wiadomo – Nie powinieneś jej
ufać.
- Och? – dr
Lecter wydał się zainteresowany – A czemuż to?
- Nie
powinienem tego tłumaczyć komuś tak inteligentnemu jak ty, Hannibal. Jestem
pewien, że na to wpadłeś. Na pewno chcesz mieć przy sobie tak słabą kobietę?
Rozumiem, że jest piękna i młoda, ale ktoś tak wybitny jak ty nie patrzy przez
pryzmat seksu.
Chilton
chciał ich skłócić. Komplementy nie działały na Starling, ale Lecter był
egoistą, na niego mogło to zadziałaś. Jeśli pomiędzy partnerami wytworzy się
konflikt, to on mógłby to wykorzystać. To jego ostatnie szansa.
- Uważasz
Clarice za słabą?
- A tak nie
jest? Wstydziłaby się. To stereotyp, żeby kobieta poświęciła się bez reszty i
porzuciła wszystko dla mężczyzny. To niegodne jakiejkolwiek kobiety. I jeszcze
te suknie i klejnoty. Jak ją tak rozpuścisz to pewnego dnia cię po prostu
sprzeda.
- Ciekawe, że
temat feminizmu porusza mężczyzna, zamawiający dziwki do pokoju.
Chilton
drgnął. Lecter wstał i gwałtownie pociągnął za krzesło, do którego Frederick
był przywiązany. Hannibal patrzył mu w oczy przez co przeszedł go zimny
dreszcz, a jednocześnie pot zalał oczy.
- Uważasz
Clarice za słabą? – głos był lodowaty – Uważasz, że jest słaba, ponieważ
wybrała trudniejsze życie? Życie, przez które nie może mieszkać w rodzinnym
kraju, ani mówić w swoim języku? Życie, w którym tylko ja zwracam się do niej
prawdziwym imieniem? Życie, w którym musi uważać na swój każdy krok, wciąż
oglądać się za plecy? Życie, w którym w każdej chwili grozi jej aresztowanie i więzienie,
a mimo to ani razu nie narzekała?
- Ja…
- Uważasz za
słabą kobietę, która poświęciła osiem lat pracy, aby ujrzeć twarz kogoś, na kim
jej zależy? Osiem lat nauki, ciężkiej pracy, życia wśród wrogów. Udawanie, granie,
gierki, manipulacje. Zdołała to uczynić. Nigdy się nie zawahała, nigdy nie
zniechęciła. Ty nie wytrzymałbyś w takim napięciu i tempie pracy nawet
miesiąca, a ona wytrzymała lata. Nie miała nawet gwarancji czy ucieknę, chciała
jedynie mnie zobaczyć. Takie ma głębokie serce, jeśli zechce.
Lecter
pochylił się niebezpiecznie w stronę Chiltona, a ten przeraził się, że ten mu
coś zaraz odgryzie. I nie mylił się.
- Moja żona
jest najsilniejszą kobietą jaką znam. To, że tu jest świadczy o sile jej ducha.
Zaprowadziła ją tu jej siła, determinacja, wytrwałość i uczucie do mnie.
Wybrała, żebym był w jej życiu. Nie chce byle jakiego szczęścia, ale szczęścia
które ja mogę jej dać. Nie ma w niej ani odrobiny naiwności. Widzi jasno i
wyraźnie czym jestem. Wybrała mnie…tak jak ja wybrałem ją.
Dr Lecter
rzucił się wówczas na twarz Chiltona w mgnieniu oka. Ostre zęby zatopiły się w
miękkim policzku, z którego trysnęła krew. Zaczęły szamotać, aby wyrwać kawał
mięsa. Mężczyzna nie wierzył, że z tym gardłem dalej jest w stanie krzyczeć, a
jednak…wypluwał płuca, gdy tracił kolejne kawałki twarzy.
Clarice
wychylała się nieśmiało zza drzwi i oglądała tą scenę. Patrzyła z
fascynacją…Serce biło jej szybko…ale z ekscytacji.
Doktor zrobił
sieczkę z twarzy gościa. Po jakimś czasie odsunął się od wyjącego z cierpienia
Chiltona i połknął kawałki mięsa, które miał w ustach. I w takim stanie, mając
twarz we krwi innego żyjącego człowieka, spojrzał na Clarice.
Nareszcie…nie
było pomiędzy nimi żadnej ściany, czy drzwi. Wszystko widziała i…niezwykle
podobało mu się to co widział w jej oczach. Tego chciał od dawna, dla nich
obojga.
***
- Proszę ….
Błagam…
Hannibal z
radością patrzył na tę scenę. Właśnie dlatego wybrał liczbę trzech dni na
psychiczne tortury Fredericka. Po to…aby teraz patrzeć jak jego zakrwawiona
twarz w strzępach znika w świeżym betonie.
-
Proszę…ja…chcę żyć!
To było
ostatnie co powiedział, po czym zniknął w odmętach betonu.
Dr Lecter
właśnie o tym rozmawiał z budowlańcami. W przyjemnej pogawędce, nawet bez
żadnych manipulacji, od niechcenia powiedzieli mu kiedy będą wylewać beton pod
zabudowę. To dało doktorowi termin, aby uwinąć się z Chiltonem do tego czasu i
tutaj zakończyć jego żywot.
Był…bardziej
niż zadowolony. Trzy dni torturował Fredericka, psychicznie i fizycznie, a
ostatnia tortura była śmiertelna. Ciekawe za ile lat go znajdą? Jeśli
kiedykolwiek za jego życia…
Spojrzał w
bok, na stojącą przy jego boku Clarice. Jej reakcja była prawidłowa. Uśmiechała
się. Lata temu zastanawiał się, jakby to było dzielić z nią to hobby. I
naprawdę…było lepiej niż sądził.
- Jak się
czujesz, moja droga? – zapytał po dłużej chwili.
- Dziwnie –
uniosła dłoń z obrączką i przycisnęła do kołaczącego serca – Pierwszy raz
mogłam cię obserwować…takiego. To było…fascynujące widzieć cię z nowej strony.
Intensywne przeżycie.
Nie było
wstrętu w jej głosie, a zachwyt.
Uwielbiał w
niej to.
- To samo
mogę powiedzieć o tobie – zbliżył się i dotknął jej policzka, zmuszając, aby na
niego spojrzała – Także widziałem cię z nowej strony. Owszem, to było
fascynujące, ale i przyjemne. I wiesz co? – zbliżył się jeszcze mocniej i
wyszeptał do ucha – To dopiero początek.
Ciche
jęknięcie, a potem przypieczętowanie chwili gorącym pocałunkiem.
Dr Lecter
miał rację…To był dopiero początek.
***
Wszystkich to zaskoczyło. Od
ośmiu lat ten mężczyzna był żywym trupem. Niczym się nie ekscytował, dla
niczego nie chciał żyć. Był bardziej we śnie niż na jawie. Przyzwyczajono się,
że umarł za życia i nigdy już nie wyjdzie ze stagnacji i nie poczuje inwencji.
A jednak. Wiadomość o ucieczce
Lectera obudziła go ze snu. Wpadł w szał, trzeba go było uspokajać. Po tym znów
zaczął kierować firmą, coś planować, działać. Po depresji nie było już śladu.
Była za to…żądza zemsty. Ale o tym wiedzieli tylko ci wewnątrz.
- Przysięgam…przysięgam, że
dorwę… Lectera, a potem…będzie błagał… o śmierć.
To urywane zdanie było ledwo że
zrozumiałe. Mężczyzna nie wypowiadał „r” i w ogóle jego mowa była trudna do
rozszyfrowania.
To zdanie wypowiedział Mason Verger.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz