sobota, 17 listopada 2018

Niektóre z naszych gwiazd... - Rozdział 17


Chłopak zapukał do drzwi. Usłyszał „wejść”, więc otworzył drzwi do pokoju 324 i wepchnął do środka wózek z jedzeniem. Para z tego pokoju zamówiła śniadanie do pokoju, choć nieco o późnej godzinie niż by wypadało jeść ten pierwszy posiłek. Nie robiono jednak z tego problemu.
Chłopak podczas pracy w tym hotelu nauczył się do perfekcji ukrywać swoją niechęć do bogatych snobów, będących najczęstszymi gośćmi hotelu. Cieszył się, że w większości przypadków nie musiał patrzeć na ich twarze, ponieważ najczęściej nosili jakiś opatrunek na twarzy. W tym przypadku było podobnie, nie znosił faceta mieszkającego w tym pokoju. Śpi do południa i zamawia śniadanie, a wczoraj wziął szampana do kolacji, gdy w tym samym czasie on musiał usługiwać takim jak on za marne grosze.
Dziś znów zamówiono śniadanie dla dwojga. Ktoś dołączył dwa dni temu. Chłopak spodziewał się tego widoku, ale i tak się nieco zdziwił. Po raz pierwszy to on obsługiwał ich razem.
Bandaż już zniknął, więc niestety musiał już patrzeć na twarz gościa, lecz widok kobiety był dla niego nowy. Skręciło go z zazdrości, gdy zobaczył jak piękna była ta kobieta. Uroda bardziej go zdziwiła niż różnica wieku tej dwójki. Już widywał takie pary. Nie dało się ukryć, że mężczyzna był sporo starszy.
„Bogaci mają wszystko” – pomyślał – „To niesprawiedliwe. Ja nie mogę nawet marzyć o takiej lasce. Kurde, muszę się stąd w końcu wyrwać”
- Dzień dobry. Państwa śniadanie – powiedział to już na głos, z wyćwiczonym uprzejmym uśmiechem.
- Dziękuję – odpowiedział mu mężczyzna. W jego głosie dźwięczało coś dziwnego – Sami sobie nałożymy. Możesz odejść. Napiwek jest na stoliku. Leżą tam również trzy listy. Czy mógłbym prosić o wysłanie ich?
Uśmiech chłopca zrobił się bardziej szczery na wspomnienie napiwku i tym, że nie musi więcej im posługiwać.
- Ależ oczywiście, proszę pana. Kazano mi przekazać, że w recepcji przyszła poczta także do Pana. Przynieść Panu? – nie przyniósł od razu, bo nauczył się, że goście miewają różne fanaberie i cokolwiek by nie zrobił, chcieli ponarzekać. Ale nie ten Pan.
- Nie trzeba. Odbiorę, kiedy będziemy się wymeldowywać.
Dopiero przy drzwiach, gdy zabierał listy i napiwek, przeżył mały szok.
„Ale dużo forsy” – pomyślał, wychodząc – „Źle gościa oceniłem. Jaki hojny!”.
Clarice odczekała, aż drzwi za kelnerem się zamkną i w końcu zadała pytanie, które zastanawiało ja od początku, lecz dopiero teraz nadarzyła się okazja, aby je zadać.
- Jesteśmy tu na koszt prawdziwego Waymana, prawda?
- Zgadza się – dr Lecter wstał i przyniósł jej talerz – Używam jego karty.
- Skąd w takim razie ta gotówka? Skąd w ogóle miałeś pieniądze na rzeczy dla mnie, które dałeś Lynn, Hannibal?
Doktor uśmiechnął się do niej lekko. Ciekawe, czy zadowoliła go jej spostrzegawczość, czy jego umiejętność  przewidywania wypadków i ubezpieczania się przed nimi.
- Przygotowałem się na zaś wiele lat temu, Clarice. Gdy powołałem do życia Rozpruwacza z Chesapeake schowałem potrzebną gotówkę i fałszywe papiery w skrytce, w domku letniskowym dawnego pacjenta, który mi go „bezprawnie” zostawił. Wszystko w razie ujawnienia. Po ucieczce, tam pojechałam i wszystko zabrałem. Dokumenty straciły ważność, ale już je przedłużyłem dzięki dzieciakom. Tobie nie zdążyłem wyrobić, więc musiałem zlecić wszystko od nowa dopiero teraz.
- Od początku brałeś pod uwagę możliwość, że cię złapią.
- Bardziej, że odkryją, że to ja. Przygotowywałem się od dawna. Do tego stopnia, że nie musimy się obawiać o pieniądze do końca życia.
- Jak to?
- Mój majątek przejęto, ale tylko ten co uchodził za mój. Mam kilka skrytek i kont pod fałszywymi danymi. W różnych miejscach mamy rozrzucone pieniądze, które mogę łatwo wyciągnąć. Głównie z różnych spadków, które także „wyciągnąłem” przez lata. Nie będziemy biedni na tej ucieczce, zapewniam cię.
Nic nie odpowiedziała, tylko zaczęła jeść. Zorientowała się, że pewnie do końca życia (lub jeśli ich złapią, lecz o tym nie myślała) będzie żyła z jego kieszeni. Choć kto wie, może kiedyś zrobi się na tyle bezpiecznie, w jakimś zakątku świata, gdzie będzie można pomyśleć o pracy. Ale na pewno nie teraz. FBI jeszcze będzie deptać im po piętach przez pewien czas.
Tego wieczora wylatywali z kraju, do Rio. Plan był taki, aby doktor poddał się tam operacji usunięcia szóstego palca. Stąd mieli wyjechać na lotnisko dwoma samochodami. Doktor poprowadzi samochód Waymana i porzuci w wyznaczonym miejscu. A potem razem, wynajętym wozem na lotnisko. Clarice wiedziała, że dopóki nie opuszczą granicy kraju, a na lotnisku w Rio nie będzie czekać policja, dopiero wówczas odetchnie z ulgą. Hannibal nie okazywał oczywiście żadnego podenerwowania. Równie dobrze mógł być na wakacjach.
Kilka godzin później dr Lecter pakował rzeczy do aut, a ona właśnie ich wymeldowywała. Przekazano jej pocztę. Wiedziała co tam jest, dokumenty dla niej, od Lynn i reszty. Dopiero, gdy zeszła na parking podziemny i rozejrzała się, czy nikogo więcej nie ma, otworzyła grubą kopertę. Wszystko się zgadzało, ale…
…był tam jeden papier, którego się nie spodziewała. Jak zobaczyła co to jest to…wrosło ją w ziemię. Nie ze strachu, nic z tych rzeczy. Z szoku po prostu, ponieważ to był…
…akt ślubu.
Papier na którym było jasno napisane, że Hannibal Lecter i Clarice M. Starling są małżeństwem od kilku dni. Dokładnie od dnia, w którym do niego tu dołączyła.
Jak przez mgłę przypomniała sobie jak Lynn powiedziała do niej przed odjazdem.
- Aha Clarice…Postanowiłam, że od teraz będę mówić na ciebie „doktorowa”
Mówiła dosłownie?
- Ta mała…
- Coś się stało?
Obok niej, nie wiadomo skąd, wyrósł Lecter. Przyglądał się jej badawczo. Był zdziwiony, choć nie było tego po nim widać. Clarice wyglądała na kompletnie oderwaną od rzeczywistości, a nawet lekko czerwona jak za dawnych lat.
- Te… - na chwilę zabrakło jej słów, a następnie wyrzuciła niczym z karabinu – Te dzieciaki zaślubiły nas bez naszej zgody!
Podała mu papier. Widząc akt ślubu Hannibal lekko się zaśmiał.
- To w jej stylu zrobić coś takiego.
- Nie zleciłeś im tego?
- Nie, to ich inicjatywa. Zresztą nieszkodliwa.
- Skąd…skąd oni w ogóle…
- Chodź – powiedział, kładąc dłoń na ramieniu – Porozmawiamy w którymś aucie. Tutaj w każdej chwili może ktoś przyjść.
Usiedli na tylnym siedzeniu wynajętego Jaguara. Hannibal dał kobiecie minutkę, aby doszła do siebie, sam w tym czasie obejrzał dokumenty. Reszta się zgadzała.
- Już w porządku? – spytał, widząc, że jej wypieki już prawie zniknęły.
- Jak każda kobieta, która dowiedziała się właśnie, że wyszła za mąż.
- A to źle? – zapytał ostrożnie.
- Nie, ale…fałszywy papier przecież się nie liczy prawnie, a jednak…
- Nie sądzę – przerwał jej chaotyczny wywód – Ten akt ślubu jest autentyczny. W świetle prawa, któremu udawałaś, że służysz przez ostatnie lata, jesteśmy małżeństwem.
- Jak to? –znów zaskoczenie – Skąd oni wzięli oryginał?
- Wiesz skąd u Damiena i Ala w ogóle pomysł na handel fałszywymi papierami? – pokręciła głową przecząco, więc mówił dalej – Ich matka lubiła pracować, pomimo majątku. Gdy niania chorowała, zabierała chłopców do pracy…do urzędu. Bracia poznali tam każdy kąt, lubili poznawać teren. W rączkach trzymali pewnie mnóstwo pustych, niezapełnionych dokumentów. Na terapii mówili mi, że ukradli parę, pieczątek też. Wiedzą doskonale jak wyglądają oryginały, więc podrabianie uznali za coś dla siebie. Ten akt…pewnie też zdobyli kradzieżą lub zdołali kogoś przekonać by dał im co trzeba. Pieniądze lub groźby, obojętne. Widać że nasze imiona są innym charakterem pisma niż podpis urzędnika. Sami je pewnie dopisali, gdy zdobyli papier. Więc tak…udzielili nam ślubu cywilnego.
Otoczył ją ramieniem i pocałował w skroń.
- Nie powiedziałaś w końcu co o tym myślisz?
- Ty też – wtuliła się w jego ramię – Ech, nic nie robimy normalnie.
- A chcesz normalności?
Zaśmiała się wesoło, bez nutki ironii. Podniosła głowę, aby napotkać jego wzrok. Uśmiechała się szczęśliwie.
- Gdybym chciała normalności, nie było by mnie tu i doskonale to wiesz – wyrzuciła mu to, na co się uśmiechnął – Lubisz tylko ciągnąć mnie za język. Nigdy, w naszej relacji nie było nic normalnego. Tacy już jesteśmy.
- Zgadza się. Teraz jesteśmy mężem i żoną legalnie i nielegalnie.
- Jak to? – nie zrozumiała o co mu chodzi.
- Każda twoja nowa tożsamość pasuje do każdej mojej – wyjaśnił – Zamówiłem je u chłopców tak, aby każda moja fałszywa tożsamość miała twoją jakąś fałszywą tożsamość za żonę. Sądziłem, że jedynie to mogę ci zaoferować, ale chyba nie doceniłem tamtych.
Clarice rzuciła mu się na szyję i przytuliła z całej siły.
- Dziękuję… - tylko tyle wyrzuciła, głosem nabrzmiałym od uczuć.
Doktor odwzajemnił uścisk. Sam nie przywiązywał wagi do takich rzeczy. Ale wiedział, że ją to uszczęśliwi. A realistycznie małżeństwo ułatwia sporo spraw. Ludzie inaczej na takich patrzą i prawnie ułatwia to wiele spraw. Choć musiał przyznać, że myśl iż Clarice jest jego żoną sprawiała mu…pewną satysfakcję. To pewnie jego forma cieszenia się razem z nią.
- Trudno uwierzyć, że jesteśmy mężem i żoną – powiedziała Clarice, nadal uśmiechnięta radośnie, wycierając kącik oka.
- Niedługo uwierzysz – pocałował ją, ale krótko. Nie mieli już czasu – Musimy już ruszać.
Idąc w stronę auta Waymana, Lecter miał przed oczami ten rozanielony, pełen błogości uśmiech swojej…żony.
„Ten uśmiech to dopiero początek” – pomyślał – „Obiecałem, że ci wszystko wynagrodzę, a to dopiero początek podróży”
Odpalając silnik zanotował sobie w myślach, żeby w Rio zamówić dla nich obrączki.

***

Ten tydzień był koszmarem dla Ardelii Mapp. Odkąd Crowford powiedział jej, że Clarice zabiła Jame’a Gumba i to nie w obronie własnej, zawaliło się wszystko w co wierzyła.
Próbowała znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie, ale nic co wymyśliła jej nie usatysfakcjonowało. Przy pierwszym strzale w udo ofiara była w ruchu. Ostatnie strzały śmiertelne oddano, gdy mężczyzna było nieruchomy co przeczy zeznaniom Starling. Właśnie tej nieścisłości nie mogła wyjaśnić.
Jeszcze tej nocy znaleziono samochód Starling. Kluczyki były za kołem. Dopiero rano, po otwarciu sklepów mogli sprawdzić monitoringi i znaleźli zapis, na którym Starling wchodzi do kawiarni…ale z niej nie wychodzi. Dotarcie do zepsutego okna w łazience damskiej było łatwizną. Jednakże dalej … nie mieli nic. Utknęli.
Śledczy nie mieli bladego pojęcia dokąd kobieta udała się potem. Mogła iść w każdym kierunku. Szukano świadków, nagrań, ale nic z tego nie wyszło. Sprowadzenie psów było wykluczone, ponieważ zaczęło mocno padać w dniu, w którym dotarli do kamery z kawiarni. Tropu już nie było.
Od tamtej pory nie było żadnych wieści. W sumie już nikt nie był pewien z jakiego powodu poszukują Starling. Bo zaginęła? Nie porwał ją Lecter, było to widać, ale mógł ją jakoś zastraszyć lub zaszantażować, może telefonicznie, przez co odnalezienie jej, to odnalezienie kanibala. No bo przecież, po co miałaby iść do niego z własnej woli? A może z powodu tego, że skłamała w śledztwie? Czy to dlatego uciekła? Bo zabiła z zimną krwią, a nie w samoobronie? To wydawało się naciągane. Clarice znała prawo, po co miałaby to robić, po co kłamać, przekreślić karierę, której podobno chciała? Nic się nie układało w logiczną całość.
I tak minął tydzień. Tydzień niepewności, strachu, goryczy, pytań bez odpowiedzi i mętlików w głowie. A przede wszystkim zmartwień o los przyjaciółki. Za nic nie potrafiła zrozumieć co się właściwie wydarzyło…Nikt jej nie potrafił wyjaśnić…
Ale dziś chyba coś się stało. Crowford ją wezwał i chciał gdzieś z nią jechać.
- Chcę żebyś uczestniczyła w tym spotkaniu – oznajmił jej. Wyglądał jak śmierć, dosłownie – Wydaje się, że znałaś Starling najlepiej. Wypłynęły … nowe fakty – rzekł to jakby z obrzydzeniem – Jedziemy za 10 min do szpitala, w którym trzymano Lectera, w Baltimore.
Kiedy siedziała obok niego w aucie, w grobowej ciszy, ciągle myślała o wyrażeniu, którego Jack użył. „Wydaje się”…Co to znaczy? Że w ogóle jej nie znała? Przecież to niemożliwe. Oczywiście, że ją znała. Są przyjaciółkami. Teraz tylko nie rozumie jej postępowania, ale na pewno da się to wyjaśnić. To się musi wyjaśnić! Muszą znaleźć Clarice, a wtedy ona im wszystko wyjaśni. Trzeba jej szukać, bo jest w niebezpieczeństwie. To musiała być sprawka Lectera no bo…co innego. Modliła się, żeby Starling była żywa. Po tygodniu jedynie tego chciała. Znaleźć ją żywą, zanim ten psychopata ją wypatroszy.
Przyglądało się z ciekawością budynkowi, w którym Starling przeprowadziła te słynne przesłuchania Lectera. Zastanawiała się, po co tu jest. Wiedziała, że nie chodzi o to, że te wieści to odnalezienie ciała Starling, Crowford powiedziałby jej od razu.
Przy drzwiach wyminęli dwóch wielkich mięśniaków i Jack wyjaśnił, że Chilton wynajął ich żeby go ochraniali. Weszli do środka, a tam dalej do gabinetu dyrektora przybytku. W środku czekało dwóch mężczyzn. Ardelia nie rozpoznała żadnego. Jeden był wyraźnie podenerwowany, a drugi musiał być pielęgniarzem, gdyż miał uniform.
- Ardelia Mapp – przedstawił ją Crowford – Współlokatorka Starling. To jest Frederick Chilton, a to Barney Matthews.
Teraz już wiedziała kim są. Z każdym wymieniła uścisk dłoni.
- Widzisz Mapp, każdy nas, oprócz ciebie dostał dziś rano…list – ostatnie słowo wyrzucił z jadem na języku. Kobieta nie rozumiała tej reakcji.
- Jakie listy? – spytała i niemal od razu Chilton zaczął…wyć. Inaczej tego się nie dało nazwać.
- Groził mi! Ten szaleniec śmie twierdzić, że mnie dorwie i jeszcze mu to ujdzie na sucho! Nie dam się, słyszycie?! Choćbym musiał wyjechać na koniec świata, nie pozwolę by się do mnie zbliżył! Nie potrzebuje was i tej waszej…
- Dobrze, spokojnie. Nic się Panu nie stanie.
Barney i Jack musieli uspokoić Chiltona zanim mogli kontynuować.
- Panu też groził? – Mapp spytała pielęgniarza.
- Nie, mi… - zawahał się - … przysłał pieniądze i podziękowania.
Ardelia zmarszczyła brwi. Nie pojmowała tego. Jednemu grozi śmiercią, a drugiemu dziękuje? Gdzie w tym sens dla tego psychola?
- A do Pana to po co napisał? – zapytał Chilton, drżącą ręką nalewając sobie whisky. Ciekawe gdzie ją trzymał? Nie zaproponował nic reszcie.
- Żeby potwierdzić sprawy, które już podejrzewałem.
Głos i postawa Crowforda nie podobały się Mapp. Nie dość, że wyglądał jak trup, to jego głos nie znał innego tonu niż nienawistny i pełen obrzydzenia. Był głęboko zraniony…
- Wasza trójka dowie się jako pierwsza. Oprócz mnie wiedzą tylko technicy w laboratorium, więc niech mnie piekło pochłonie, jeśli nie powiedzą o tym w wieczornych wiadomościach. Nie utrzymam tego w tajemnicy i nie mogę. Niedługo wieść pójdzie na cały kraj.
- Dowiemy się wreszcie o czym? – spytał niecierpliwe Chilton, popijając whisky.
- Mapp, znasz te historie o dziewczynie Lectera? – Jack zignorował dyrektora.
- Chyba tak. Znaczy…nigdy nie byłam pewna w co wierzyć.
- I mądrze. Przez lata gazety opowiadały różne bzdury, ale fakty są takie, że 8 lat temu natrafiliśmy na ślady obecności osoby drugiej w domu Lectera. Świadkowie widywali z daleka jakąś nastolatkę, ale to tyle nam się udało ustalić.
- Miał jakąś nastolatkę do rżnięcia i co z tego? – wtrącił Chilton. Crowford obrzucił go takim spojrzeniem, że ten nie odważył się więcej przerwać.
- Nigdy nie ustalono kto to był? – pytanie zadał Barney. On jedyny przeczuwał co powie im ten inspektor.
- Nie, nikt nigdy jej dokładnie nie widział, a ona nigdy się nie zgłosiła. Temat porzucono. Ale w archiwach… - w jego postawie pojawiło się wahanie - …wciąż mamy odciski palców. W domu Lectera zebrano wszystkie odciski, a oprócz jego własnych tylko tych było najwięcej. Łatwo było wywnioskować, że należą do tej dziewczyny. Sprawdzono bazę, nie było tych odcisków, dziewczyna nigdy nie była karana.
Nastąpiła minuta ciszy. Crowford zbierał się w sobie by powiedzieć coś, co raniło go do żywego. To chyba była najtrudniejsza rozmowa w jego życiu.
- Coś mnie tknęło, gdy zobaczyłem nagranie, na którym Starling wchodzi do kawiarni. Wyglądała mi jakoś…spokojnie. Wtedy, nie wiem czemu przypomniało mi się, że kiedyś, dawno temu Will Graham kazał mi szukać dziewczyny Lectera. On sam nie wiedział dlaczego. On miał naprawdę dobre przeczucia, jeśli chodzi o takie rzeczy. I wówczas…zrobiłem coś…nie wierzę, że się na to zdobyłem, ale… - w końcu wyrzucił na jednym wydechu – Kazałem ściągnąć odciski Starling z jej broni i porównać z odciskami z domu Lectera.
Przez kilka sekund nikt nic nie mówił. Rozbrzmiał krótki, urwany, kobiecy śmiech.
- Po co…taka niedorzeczność…przecież to…
- To prawda – Jack zgniótł jej całą nadzieję – Potwierdziło się. Odciski z domu Hannibala Lectera i odciski Starling pokrywają się. To te same odciski.
Histeryczny śmiech nie zelżał, kiedy Mapp upadła na ziemię. Nikt nie pomógł jej wstać. Szklanka wypadła Chiltonowi z rąk i roztrzaskała się.
- Co Pan…to musi być pomyłka… - wyjęczała Ardelia.
- To nie pomyłka – Crowford wyjął z kieszeni płaszcza kilka zapisanych kartek. Ręka mu dwa razy drgnęła – Tu jest wszystko, w tym liście. Lecter jak zwykle zechciał się zabawić moim kosztem. Opisał wszystko. Starling też tu pisała. To znak, że na razie żyje…
Urwał, nie mogąc już dłużej. Potrzebował znów się pozbierać. Rzucił list na stolik, aby przeczytał go ten, kto chciał.
Chilton przeczytał pierwszy, a potem Barney. List był długi, złożony z kilku kartek. Ostatnia przeczytała go Mapp. Pielęgniarz go jej podał, ponieważ wciąż nie podniosła się z ziemi. Czuła się jak w transie, gdy czytała.
Pierwszy pisał Lecter. Opisywał jak kilka miesięcy przed aresztowaniem spotkał w alejce licealistkę, małą Clarice. Jak następnego dnia znów na siebie wpadli i zaoferował jej pomoc w postaci opatrzenia rannego kolana. Jak potem zapragnął poznać jej umysł lepiej i rzucił jej wyzwanie, a ona dzielnie je przyjęła. O ich przyjaźni…
Następnie pióro przejęła Clarice. Uznała, że lepiej opisze co się z nią wówczas działo. Jak pozbyła się starych duchów. Dla Ardelii to wyglądała jakby ktoś opowiadał o swoim praniu mózgu. No bo jak można spokojnie podchodzić do faktu, że ktoś mu wstrzyknął jakieś dziwne narkotyki, aby mówiła prawdę bezwolnie.
Lecter powrócił do pisania po tym, jak Starling opisała zrozumienie tego, że jest zakochana. Lecter powiedział, że sam potrzebował kogoś kto mu otworzy oczy, gdyż chciał zrobić coś, czego by potem możliwe żałował. Twierdził, że Clarice…pomogła mu dojrzeć prawdę i po tym zostali kochankami.
Doktor bardzo zwięźle opisał ich związek. Twierdził, że było im razem dobrze, aż do gorzkiego rozstania, które wymusili na nich stróże prawa. I znów Clarice zaczęła opowiadać. O szoku i bólu, z którym się musiała zmierzyć i o swojej decyzji. Dowiedziała się prawdy o nim opiero po aresztowaniu, ale nie zmieniło to jej uczuć. Twierdziła, że udawanie przez tyle lat nie było łatwe, że kosztowało ją wiele energii, ale nie poddawała się i dzięki temu jest gdzie jest.
Całą resztę listu zapisał doktor. Każde słowo brzmiało dla czytających kpiarsko. Lecter szydził z głupoty Crowforda i każdego, kto czytał list. Że tak łatwo dali się oszukać, że nic nie podejrzewali, choć przecież to rzucało się w oczy. Mówił z jaką to łatwością on i Clarice razem wykonali piękne przedstawienie po to, aby dać mu możliwość ucieczki, którą skrzętnie chwycił. Nie oszczędzał wyrafinowanej pochwale ich własnego sprytu i pracy i łatwowierności i głupocie śledczych. Najbardziej oberwał Jack. Lecter zdeptał go w sposób, w który tylko on potrafił. Przyznał, że Clarice zabiła Gumba przez jego zachętę.
„Wyobrażam sobie jak bardzo chciałeś wziąć ją pod swoje skrzydła, Jacky. Sądziłeś, że jeśli wyniesiesz ją na piedestał to, to co zrobiłeś Willowi będzie ci przebaczone? A tu, masz ci los, znów ci pokrzyżowałem plany. I to ze sporym wyprzedzeniem. Była moja, już gdy ją poznałeś. Była sprytniejsza od ciebie skoro obdarzyłeś ją takim zaufaniem i wiarą. Który ból wolisz Jack? Który ból, który ci sprawiłem, bardziej przeszył ci serce? Ten, gdy mój nóż zanurzył się w brzuchu Willa? Ten, gdy Francis na moje polecenie poharatał mu twarz, niszcząc coś więcej niż wygląd, czyli całe życie? A może ból zdrady, który zaserwowała ci moja dziewczynka? Czujesz się oszukany, wykiwany, głupi, okłamany? Wyobrażam sobie twoje wyrzuty sumienia, gdy ją do mnie wysyłałeś. Teraz pewnie masz jeszcze większe. Za to posyłam ci moje szczere podziękowania. Wspaniale jest ją znów mieć przy sobie. Dziękuję, że nas ponownie połączyłeś. Dzięki tobie jestem wolny. A Clarice nie będzie musiała całować tyłków zarządu, aby dali jej coś wartą pracę. Taki los dla niej szykowałeś.
A może się mylę i to śmierć żony sprawiła ci największe męki? Bardzo mi przykro z powodu twojej straty. Moje kondolencje. Ale z tego co słyszałem była wewnętrznie martwa od wielu miesięcy. Gratuluje wytrwałości w opiece nad trupem.
Nie wiń się z powodu Clarice. Jak mówiłem, od początku była moja. Przyśpieszyłeś jedynie bieg wydarzeń. Pozwól jednak, że ukoję jedno twoje zmartwienie. Otóż przy mnie Clarice nie spadnie nawet włos z głowy. Nie mam w planach jej zabijać, póki żyję. Zdejmuję ci z serca strach o jej życie.
Poza tym…wydaje mi się, że ona nie pragnie być nigdzie indziej. Zajmę się nią lepiej niż ty.”
List kończył się podwójnym podpisem, napisanym dwoma charakterami pisma.

Clarice & Hannibal Lecter
PS: Jack, odpowiedz sobie na pytanie, dlaczego wszyscy wokół ciebie spotyka taki koniec”
Ardelia oddychała ciężej niż zwykle. Głowa nie chciała jasno myśleć, ani wierzyć w ani jedno napisane tu słowo. A jednak…to przecież było pismo Starling.
Jack nic nie mówił. Było tak, jak pisał Lecter. Nigdy jeszcze, w całym swoim życiu, nie czuł się tak mocno zdradzony i oszukany jak teraz. Ufał Starling całkowicie. Nigdy nie dostrzegł żadnego znaku kłamstwa. Troszczył się o nią i chciał, aby została kimś. Naprawdę sądził o niej jak o pokucie. A teraz…
Chciało mu się śmiać, kiedy przypominał sobie swoje przemyślenia, gdy zastanawiał się, czy powinien wysłać Clarice do Lectera, w sprawie Billa, czy nie. Miał przecież wtedy złe przeczucia, ale nigdy nie zgadłby jaką machinę uruchomi, kiedy ta dwójka się spotka. Bał się o Starling, a tymczasem powinien bać się jej! Ostrzegał ją nawet przed wpuszczeniem Lectera do głowy. Co za bzdura, on był w jej głowie już wiele dobrych lat! A najgorsze było to, że gdy przypominał sobie obrazy Starling, nie mógł poczuć nienawiści…nadal ją lubił i to było najgorsze. Myśl, że został tak wykorzystany, go dobijała. Nie sądził, aby kiedykolwiek się po tym pozbierał. Uczucie nie do opisania. Nie miał czego się złapać, aby się ratować…Co on najlepszego zrobił, ponownie łącząc tę dwójkę? Boże, przebacz mu, że nie słuchał Willa.
Chilton także czuł się oszukany, ale z innego powodu niż Crowford. Przypominał sobie jak kpił z Lectera, że zatęsknił za rżnięciem nastolatek. Znając już prawdę, z perspektywy czasu Frederick zrobił z siebie wtedy kompletnego durnia. Nigdy nawet nie pomyślał, aby przeliczyć, czy wiek Starling się zgadza, że 8 lat temu miała przecież 18 lat… A myśl, że się ślinił na jej widok teraz go odstręczała. Jak mógł chcieć poderwać dziwkę kanibala? Nie jego wina, nie wyglądała na walniętą.
- Nie do wiary… - wykrztusił.
- Pierścionek… - wszyscy spojrzeli w stronę Mapp na podłodze, która właśnie skończyła czytać list. Nie wiedzieli o czym mówi. A ona zaczęła tłumaczyć, patrząc gdzieś w dal – Starling zawsze go nosiła. Nie było dnia, żeby go nie miała. Zdejmowała go tylko do kąpieli. Mówiła, że to cenna pamiątka. Gołym okiem było widać jak kocha tę błyskotkę… - urwała gwałtownie, zadławiając się powietrzem. Próbowała powstrzymać szloch, ale nie płakała. Płacz do niej nie pasował.
- Dr Lecter jej go dał – rzekł Barney, zadziwiająco pewnym głosem.
Tym razem wzrok trójki spoczął na pielęgniarzu. Dopiero teraz spostrzegli, że jedynie jego nie zszokowała ta informacja. Był najbardziej opanowany z nich wszystkich.
- Jest pan pewien swego – zauważył Crowford.
- Obserwowałem doktora niemal codziennie, panie Crowford. Widziałem, że przy pannie Starling jest…inny. Nie wiedziałem co myśleć o ich relacji, więc teraz…wszystko ułożyło się w całość
- Co masz na myśli, Barney? – Chilton aż wstał od biurka. Pielęgniarz myślał przez moment.
- Najlepiej będzie jak państwo sami zobaczą.
Kilka minut później wszyscy byli już w jego dyspozytorni. Mapp odzyskała władze w nogach i dzielnie oglądała z innymi materiał, który Barney im puszczał w małym telewizorze.
Umysł Ardeli, pomimo dowodów w postaci odcisków i listu, wciąż miał pewne wątpliwości. Jej wiara w Starling była bardzo silna, lecz…gdy ujrzała nagranie cała jej wiara rozsypała się niczym domek z kart. I nie chodziło o to jak Lecter podskoczył z łóżka, gdy zjawiła się Clarice.
Chodziło rzecz jasna o moment po incydencie z Miggsem. Ardelia nigdy nie widziała takiej strony Starling. Kobieta jawnie lgnęła do Lectera. Dopiero wówczas uwierzyła…w prawdę…w słowa Clarice, że kocha ona Hannibala Lectera i nikt jej nie zmusił, żeby z nim poszła. Sama to zrobiła. Tak jak i sama zabiła Jame’a Gumba.
- Ale… - przypomniał sobie Chilton, oglądając nagranie - …ja im założyłem podsłuch i nie zachowywali się dziwnie.
- Lecter musiał znaleźć podsłuch i ostrzec Starling zawczasu – wyjaśnił Barney – Na filmie przez cały czas podają sobie kartkę papieru, pewnie do siebie pisali.
- Pytał ją o rysunek…Cholera jasna! Ale gdzie się podziała ta kartka? Przecież rysunek był, ale żadnej rozmowy nie było.
- Pewnie zrobił dwa rysunku. Jedna kartka została, a drugą spuścił w toalecie. Nie ma innej drogi.
- Byli kreatywni – odezwał się Crowford, zbolałym głosem – Każdy raport jaki mi składała Starling był fałszywy, a jednak nie pozostawiały wątpliwości. Tańczyliśmy jak nam zagrali.
Ardelia przypomniała sobie swoje ostatnie spotkanie ze Starling. Jej słowa…jej uścisk…zachowanie…Teraz wszystko było jasne. Nareszcie do niej dotarło.
Coś w niej pękło. Oczy zapiekły, ale nie wypuściła żadnej łzy. Zacisnęła zęby. Czy tak się czuje ktoś, kto został zdradzony przez ostatnią osobę, którą podejrzewała? Żółć podeszła jej do gardła. Jednocześnie bała się o Starling i jednocześnie czuła pogardę i nienawiść. No i żal…
Nie wiedząc jak pogodzić się z tym i czy kiedykolwiek będzie w stanie to zrobić, dłonie Mapp rozluźniły się i wypuściły wciąż trzymane kartki listu. Papier bezszelestnie upadł na podłogę.
Chilton jak zwykłe myślał o sobie, a właściwie o tym, że jeśli chce ratować życie, musi natychmiast wyjechać z kraju. Był w większym niebezpieczeństwie niż sądził.

***

Clarice siedziała w poczekalni szpitala. Najlepszego szpitala jaki znaleźli w Rio. Czekała na wieści od lekarza.
Przebywali tu z Hannibalem dopiero tydzień. I przez sporą część czasu, Clarice…uczyła się. Zaczęli już podczas pobytu w hotelu w Saint Louis. Chodziło o języki obce.
Lecter ponownie zaczął uczyć Clarice języka hiszpańskiego, francuskiego i włoskiego. Wznowili naukę, którą zaczęli wiele lat temu. Znajomość języków była kluczowa, jeśli mieli na zawsze już ukrywać się za granicą. Szło całkiem sprawnie, kobieta miała talent i pamiętała ich lekcje sprzed lat. Nie chciała w kwestii porozumiewania się zawsze polegać na Hannibalu, więc uczyła się sprawnie. Doktor zalecał przede wszystkim te języki.
W końcu zauważyła, że zbliża się do niej doktor. Znał angielski. Lecter poinformował go po portugalsku, że jego żona nie zna języka, ale angielski i hiszpański idzie jej doskonale. Podniosła się z krzesła.
- Pani West?
- Tak, to ja. Co z moim mężem?
W tym kraju uchodziła za Erikę West. A dr Lecter, za dr Charlesa Westa.
- Właśnie się wybudził. Zabieg powiódł się bez żadnych komplikacji. Jutro pewnie będzie można go wypisać.
- Dziękuję, doktorze. Mogę go zobaczyć?
- Ależ oczywiście. Zaprowadzę Panią.
Lekarz zaprowadził ją do prywatnej sali, w której leżał dr Lecter.
- Erika – powiedział, gdy tylko weszła.
- Jak się czujesz, kochanie? – odgrywali teraz przedstawienie na oczach doktora. Kobieta usiadła przy łóżku męża. Wszystko by uwierzył w ich role.
- Doskonale.
Lekarz w końcu dyskretnie wyszedł, zapewniając im prywatność. Clarice odetchnęła.
- Dobrze, że nie jest natrętny.
Clarice przyjrzała się dłoni doktora. Wyglądała…prawie normalnie. Szóstego palca już nie było, pozostała jedynie mała blizna, którą można było spokojnie ukryć. Teraz Lecter miał standardowe pięć palców u każdej dłoni.
- Nie jest mi żal straty, Clarice – zapewnił ją Hannibal, widząc jej smutny wzrok.
- Jeśli tobie nie jest, to mi też nie – uśmiechnęła się, aby go zapewnić o prawdziwości swoich słów – Jutro będziesz mógł wyjść.
- Wiem.
Gdy dowiedział się od lekarza prowadzącego wszystkiego co chciał, zapytał go o możliwość wyjścia oraz ponownie założył swoją nową obrączkę. Były proste, złote i klasyczne. Zaryzykował, ale jednak kazał wygrawerować na nich ich inicjały, czym znów uszczęśliwił żonę. Wyrycie pełnych imion było zbyt ryzykowne, gdyby obrączki się zgubiły. Clarice także nosiła swoją, wraz oczywiście ze swoim ulubionym srebrnym, z czerwonym jak krew kamieniem. Doktor wątpił by kiedykolwiek je zdjęła.
Teraz byli w pełni prawdziwym jak i fałszywym małżeństwem. Tylko on i pewna grupka dzieciaków wiedzieli, że jej prawdziwe imię brzmi obecnie Clarice M. Lecter.
- Clarice… - oznajmił po chwili namysłu – Kupisz nam dziś bilety na lot. Na jak najszybszy.
- Już stąd odjeżdżamy? – nie ukrywała zdziwienia.
- Tak. Bo widzisz, pragnę jak najszybciej… - w tym momencie na jego twarzy zagościł, dla wielu osób przerażający, uśmiech, a oczy zalśniły czerwonym blaskiem. Głos był bardzo wymowny - …odbyć długo planowaną kolację ze starym przyjacielem.
Zrozumienie zaiskrzyło w oczach Clarice. Doktor chciał zrealizować jak najszybciej swój plan zabicia Chiltona. Obiecał mu to w liście, a ona zgodziła się asystować.
Nie łudziła się, że to jednorazowe wydarzenie. Dr Lecter nigdy nie myślał i nie pomyśli, aby przestać zabijać. To dla niego zwykła czynność. Jeśli ktoś mu stanie na drodze lub urazi w jakikolwiek sposób, nie zawaha się żeby wyciągnąć nóż.
Clarice zaakceptowała to. Już i tak sama jest morderczynią i pewnie na Gumbie się nie skończy. Była o to spokojna. Lecter nie jest głupcem. Wie jak zabijać, żeby nie zwracać uwagi. Zresztą…chciała poznać w pełni jego ciemną stronę. Chciała ujrzeć ją w całej okazałości. Oraz…eksplorować własną, nowoodkrytą ciemność. Pozwolić Hannibalowi ją pogłębić, pozwolić, żeby zabrał ją jeszcze głębiej, pokazać więcej rzeczy, uczyć ją…
Wyglądała jednak teraz na zmartwioną.
- W obecnej chwili powrót do Stanów jest niemożliwy.
Obserwowali tamtejsze media. Temat relacji jej i Lectera był w każdej gazecie i każdej telewizji. Ich list pełen wyznań wyciekł i teraz cały kraj, a pewnie i świat wiedział, kim była dziewczyna z legendy oraz, że doktor nie ucieka sam.
- Ależ Clarice… - Hannibal uśmiechał się nadal, jakby miał coś w zanadrzu – Nie lecimy do Stanów. Chilton niedługo stamtąd wyjedzie. Zakładam, że lada dzień. Potrzebował czasu na przygotowania. Sądzę, że to kwestia dwóch, trzech dni.
- Wiesz gdzie poleci?
- Tak – dr Lecter znał Chiltona lepiej niż on znał samego siebie. Spotkali się w cztery oczy w więzieniu kilka razy, ale Frederick szybko się odkrył i nieświadomie dał mu wszystkie wskazówki. Ten tchórz niedługo zwieje przed nim z podkulonym ogonem. Szkoda tylko, że wprost w jego ręce.
- Dokąd mam kupić bilety? – nie było w jej głosie ani śladu zwątpienia. Ona najlepiej znała piekielne zdolności umysłu jej męża. Te umiejętności były nieludzkie...dlatego tak bardzo wszystkich przerażały. Chilton łudził się, jeśli sądził, że przed nim ucieknie.
Hannibal odpowiedział krótko.
- Na Jamajkę.

***

Słońce świeciło niemiłosiernie. Hannibal i Clarice stali pod dachem baru i przyglądali się przechodniom. Mieli iście turystyczny wygląd. Już samo to, że byli biali wśród czarnoskórych mieszkańców Jamajki zwracało na nich uwagę. Całe szczęście, w tym sezonie, sporo białych odwiedzało ten kraj. Choć nie wszyscy w celach turystycznych.
Hannibal uchylił okulary przeciwsłoneczne, gdy zobaczył jak kilkanaście metrów przed nim idzie podenerwowany Frederick Chilton w towarzystwie wynajętych ochroniarzy. Szli prosto z lotniska.
- Niesamowite, że dotarliśmy tu przed nim – skomentowała Clarice, także nie spuszczając go z oczu.
- Jest przewidywalny.
- Ale jak się do niego dostaniemy?
- Zobaczysz, wystarczy poczekać. Na razie chodźmy za nim. Trzeba zobaczyć, gdzie się zatrzyma.
Oboje ruszyli za Chiltonem. Śledzili go aż do samego hotelu.
Ostatnie dni były wypełnione przede wszystkim zakupami i przygotowaniami. Oboje potrzebowali ubrań oraz paru rzeczy potrzebnych do obiadu. Hannibal zdobył leki, Clarice nie pytała jak. Wynajęli letni bungalow, z daleka od siedzib ludzkich. Wszystko tam rozstawili. Doktor po krótkim spacerze znalazł plac budowy szkoły. Po pogawędce z budowlańcami wiedział już to i owo. Dali mu niezły pomysł, nieświadomie. Żeby cały plan się udał potrzebowali doskonałej synchronizacji w czasie, ale było to do zrobienia.
Znaleźli miłą restaurację niedaleko hotelu i tam zjedli obiad. Po posiłku siedzieli po prostu na ławce i obserwowali wejście do hotelu. Zaczęło się ściemniać.
- Na co czekamy? – spytała w końcu Clarice.
- Na to – wskazał na coś palcem.
W stronę hotelu zmierzała skąpo ubrana, czarnoskóra kobieta. Jej kolorowy ubiór sugerował jedno.
- To prostytutka – Clarice nie pytała, a stwierdziła fakt.
- Tak, ten zawód jest wszędzie. A Frederick ma obecnie bardzo, ale to bardzo zaszargane nerwy. Żeby je uspokoić zastosuje prymitywne metody, czyli alkohol i seks. Wykorzystam to. Zaczekaj chwilę.
Wstał i zatrzymał kobietę. Ta z początku była nieufna, ale doktor mówił w taki przekonujący sposób, że wysłuchała go do końca. A kiedy zobaczyła plik banknotów, który jej wręczył, aż z odległości było widać jak jej świecą oczy.
Lecter wrócił do ławki, zadowolony. Szło jak z płatka.
- Co jej powiedziałeś?
- Cóż… - dosiadł się do niej z powrotem i otoczył ramieniem – Powiedziałem aby opowiedziała naszemu przyjacielowi o magii samotnej kąpieli w morzu, pod gwiazdami. Sugestia wystarczy. Alkohol zrobi resztę. Chilton samo do nas przyjdzie.
Czas spędzili na tańcach i kolacji. A w nocy czekali. Chilton wyszedł późno, tylnym wejściem dla służby. Był kompletnie pijany. Bełkotał o tym, że chce do wody i nie boi się niczego.
Wystarczył igła w szyję i stracił przytomność. Nałożyli mu kapelusz doktora, aby nie było widać jego twarzy i wzięli taksówkę. Grali, że odwożą przyjaciela, który bardzo przeholował tej nocy i odleciał. Było to wiarygodne. Chilton śmierdział wódą. Było to z ich strony śmiałe, ale wszystko wyglądało bardzo przekonująco.
Nad ranem nieprzytomny dr Frederick Chilton leżał już na specjalnie przygotowanym stole, w ich bungalowie. Hannibal i Clarice stali nad nim.
- W tym też chcesz asystować? Możesz odpocząć, jeśli chcesz, najdroższa – jego żona pokręciła zdecydowanie głową. Był kontent – W takim razie, zaczynajmy.
Rozpiął koszulę Chiltona, zdjął ją i wyjął skalpel.

***

Pierwsze z czego zdał sobie sprawę Frederick, gdy odzyskiwał przytomność, to był ból w piersi i w głowie. Następnie zdał sobie sprawę, że siedzi i coś w powietrzu ładnie pachnie. A na końcu…zdał sobie sprawę, że nie może się ruszać.
Otworzył oczy. Z przerażeniem stwierdził, że nie wie gdzie jest. Był w ładnie urządzonej jadalni. Siedział przy pięknie zastawionym stole dla trzech osób i …i był przywiązany do pierdolonego krzesła!
- Co jest kurwa?!
Spróbował się ruszyć, ale więzy były solidne. Ani nogi, ani ręce nawet nie drgnęły. W dodatku miał takie zawroty głowy pod wpływem ruchu, że wątpił, czy byłby w stanie chodzić. Zupełnie jak na ostrym haju.
- Najwyższy czas, żebyś odzyskał przytomność.
Chilton zamarł słysząc ten głos. Ile dni minęło odkąd go ostatni raz słyszał na żywo? W koszmarach słyszał to codziennie. Błagał Boga, aby był to kolejny zły sen.
Postać wyszła z cienia i zobaczył jak do jadalni wszedł Hannibal Lecter. Poznał go ledwo, praktycznie po oczach. Twarz mu się trochę zmieniła, musiał poddać się operacji.
- Dobry wieczór, dr Chilton.
Ten cichy, metaliczny głos przyprawił mężczyznę o ciarki. Nigdy nie był tak przerażony. Po plecach popłynął mu zimny pot, pomimo wysokiej temperatury. Powtarzał sobie, że to na pewno zły sen. W ogóle nie pamiętał jak się tu znalazł. Dopiero co był w hotelu, a potem…biała kartka. Nie pamiętał, urwał mu się film.
- Gdzie…gdzie ja jestem? – nie poznawał swojego głosu.
- Ależ u mnie w domu. Jesteś bardzo ważnym gościem Frederick. Wybacz te niedogodności, ale są konieczne.
- Ha…Hanni…bal – drżał mu głos i pewnie trzęsłyby się ręce, gdyby mogły. Próbował nie poddać się panice – Pomyśl…co…co robbiszz…
- Wiem co robię. Urządzam obiad z dawno niewidzianym przyjacielem.
Wówczas dało się słyszeć stukot z korytarza. Ktoś szedł w obcasach. Aż po chwili we framudze drzwi pojawiła się postać.
- Nasz gość już wstał?
Oczy Chiltona rozwarły się jeszcze mocniej. Starling zawsze była atrakcyjna, ale to już…Cholera. Blond cudownie do niej pasował. Nosiła obcisłą, długą, niebieską suknię. Na jedną, jedyną sekundę zapomniał o strachu, jak każdy mężczyzna, który zobaczył piękną kobietę. Przez adrenalinę jej uroda jeszcze bardziej na niego działała.
- Starling… - wydyszał niedowierzając, że ona wciąż żyje.
- To już nie jest moje imię, doktorze Chilton – Clarice uśmiechnęła się niemalże przyjaźnie – Nazywam się Clarice Lecter.
Mężczyzna sądził, że się przesłyszał. Lecter podszedł do niego, żeby sprawdzić więzy. Chciał uciec, odsunąć się, ale nie mógł.
- Wyznam ci, że małżeńskie życie mi służy, Frederick – powiedział, gdy pochylał się nad przerażonym Chiltonem. Czuł zapach strachu – Szkoda, że byłem zmuszony wziąć się za to tak późno.
- Hanni..bal…proszę…
- Już błagasz o życie? Żałosne, że sądzisz, że to coś da. Lepiej już zacznij krzyczeć. Jednakże zapewniam cię, że nikt cię tu nie usłyszy.
Odsunął się i podszedł do Clarice. Szepnął jej coś na ucho i wyszedł. Kobieta jak gdyby nigdy nic usiadła przy stole po jego lewej i uśmiechnęła się niczym idealna gospodyni.
- Hannibal mówi, że jedzenie będzie gotowe lada chwila.
Chilton nie był zbyt inteligentny, lecz instynkt samozachowawczy w tak ekstremalnych sytuacjach działa na pełnych obrotach. Panika był ostatnim czego potrzebował. A krzyk nic nie da, nie mógł się ruszyć. Nikt go nie uratuje. Chciał już jedynie przeżyć.
- Starling, posłuchaj… - spróbował manipulacji. Może jeśli ich skłóci to nakłoni tą wariatkę by mu pomogła – Pomyśl, jesteś w niebezpieczeństwie. Jak mnie zabije, będziesz następna. Wiesz o tym. Jesteś inteligentną kobietą, wiele razy to widziałem. Nie możesz być aż tak naiwna, żeby wierzyć, że on nie mógłby cię zabić. Ale możesz nas wciąż uratować. Ja go zajmę, a ty zadzwoń po policję. Zeznam, że cię zastraszał i że nie jesteś tu z własnej woli. Gdy go aresztują, będziemy bezpieczni…
Przerwał mu śmiech Starling. Śmiała się, jakby usłyszała dobry żart. Przeraziło go to bardziej niż można by było przypuszczać.
- Ma Pan rację – powiedziała w końcu. Napłynęła na niego nadzieja na przeżycie, ale została szybko zmiażdżona – Proszę się nie łudzić ratunkiem. Nie zdradzę Hannibala, zwłaszcza…- odchrząknęła z rozbawieniem - …dla kogoś takiego jak Pan.
- Aż takie masz życzenie śmierci?!
Clarice poderwała się i położyła mu ręce na szyi. Patrząc w jego wytrzeszczone świńskie oczka, powiedziała.
- Wiem, że Hannibal może mnie zabić. On jest w stanie zabić każdego – wprawiła go w niezły szok.
- Więc czemu się go nie boisz? Pomyśl co robił i co zrobi? Jak możesz się nie bać, nie czuć obrzydzenia. Do cholery, musimy uciekać!
- Czegoś tu nie rozumiesz – ścisnęła nieco jego szyję, ale nie za mocno. Nie zepsuje Hannibalowi tej przyjemności – Dr Lecter może mnie zabić, co nie znaczy, że on tego chce. On nie chce mnie zabić. Dlatego tego nie zrobi…na razie. To moja w tym głowa, aby przeżyć życie przy nim. Wiem, ze jeśli kiedykolwiek zdradzę go w jakikolwiek sposób lub zrobię coś, przez co poczuje do mnie wstręt i straci do mnie wszelki szacunek, to będę już praktycznie martwa. Dlatego zrobię wszystko co w mojej mocy by do tego nie doszło. Chcę przeżyć z nim długie lata. Tylko ja mogę sprawić, żeby Hannibal nigdy nie zechciał mnie zabić. Kocham go takiego.
Odsunęła się wówczas od niego, jakby nic się nie stało. Chciał coś powiedzieć, ale zjawił się Lecter z dwoma talerzami.
- Przykro mi, doktorze – rzekł z boleścią – Nie starczyło na porcję dla Pana.
Postawił porcję przed Clarice i usiadł z drugim talerzem po drugiej stronie stołu. Zaczęli jeść
Chilton nie wiedział już co tu się dzieje. To było surrealistyczne. Nie mógł już jasno myśleć.
- Nie boli cię w piersi, Frederick? – zapytał Lecter ni z tego ni z owego, tonem jak podczas przyjacielskiej pogawędki przy kawie.
- Ta…ak – przyznał. Bolało go tam, ale po co on o to pyta…
- Niestety, nie zdobyłem zbyt dużo środków znieczulających. Będzie cię bolało po zabiegach. Lecz mogę cię zapewnić, że porządnie cię zszyłem.
Dr Lecter z przyjemnością obserwował jak groza niemalże rozkwita na twarzy Chiltona. Jego rozbiegany wzrok szalał pomiędzy jego piersią, a ich talerzami.
- Och, chyba się już domyśliłeś – rzekł Lecter, ubawiony – Wyciąłem ci grasicę, która zapełni mi i mojej żonie, żołądki tego wieczoru – ku jego radości, z oczu Fredericka popłynęły łzy, a oddech stał się spazmatyczny. Wpadł w panikę – Ale spokojnie, to dopiero początek. Zaplanowałem dla ciebie trzy wieczory. Dziś grasica. Jutro twoja nerka. Pożyjesz trochę bez tych narządów. A na koniec trzustka. Bez niej już może być ci ciężko, więc ukrócę twoje męki. Cieszę się na twoje towarzystwo przez te trzy wieczory.
Chilton był jak oderwany od rzeczywistości i zastanawiał się kto tak rozdzierająco krzyczy. Nie zauważył, że to był on. Darł się w niebogłosy przez wciąż płynące łzy.
Bardzo szybko Clarice i Hannibal musieli zjeść gdzie indziej. Nie przez krzyk, to ignorowali. Po  prostu Lecter wyczuł nosem, że pęcherz ich gościa nie wytrzymał stresu.
Krzyk i płacz trwał przez większość nocy, nawet wtedy, gdy para zaczęła się kochać. Te wrzaski w tle nie robiły na nich wrażenia.

***

Rano Lecter dał Chiltonowi wody na jego wyschnięte od krzyku gardło. A od tych łez na pewno się odwodnił. Zamierzał go jeszcze trzymać przy życiu, a do tego woda była niezbędna. Nie zamierzał go jednak karmić. Na razie to nawet nie wchodziło w grę, bo mężczyzna miał ostre odruchy wymiotne.
Ponownie go uśpił i wyciął nerkę, tak jak obiecał. Potworny scenariusz się powtórzył. Chilton nie był przy zdrowych zmysłach. Szalał z przerażenia i obrzydzenia. Jednakże żadne jego zachowanie nie robiło wrażenia na jego oprawcach. Poza, rzecz jasna, uśmiechami. Wyglądali jakby przyjemnie spędzali czas, pożerając jego narządy na jego oczach i popijając winem.
Otrzeźwiał dopiero ostatniego dnia, gdy ponownie wybudził się przy stole, wiedząc już, że nie ma już trzustki. Nie miał jednak wykształcenia medycznego. Wmawiał więc sobie, że nadal może przeżyć bez tych narządów, choć nie wiedział czy to prawda.
Groźba nieuchronnej śmierci rozjaśniła mu nieco umysł. Jeśli się dziś nie uratuje to koniec. Musi spróbować jeszcze jednej rzeczy, a jeśli to nie wypali…to musi już błagać.
Był w fatalnym stanie. Miejsca gdzie Lecter go rozcinał i zszywał ,bolały i piekły. Przez prochy jakie mu podawał był otępiały. Ciało zdrętwiało przez brak ruchu. Gardło było zdarte. W dodatku trawił go dojmujący głód. Od kilku dni nic nie miał w ustach.
Zrozumiał czemu Lecter zadał mu torturę głodu w chwili, gdy obserwował ich trzeci posiłek. Przez ten głód do głosu doszły najpierwotniejsze instynkty. Doszło do tego…że zapragnął samemu posmakować własnego narządu. Zazdrościł im posiłku. Pewnie znów by zwymiotował przez własne myśli, ale nie miał czym. Zostały jedynie odruchy.
- Skoro ty gotowałeś, to ja pozmywam – oznajmiła Clarice po posiłku, zbierając talerze. Każdego wieczoru była w innej, równie pięknej sukni, a nawet kolczykach. Lecter nie oszczędzał.
Wyszła z jadalni i Chilton z Lecterem zostali sami. To była jego szansa.
- Hannibal posłuchaj mnie… – jego głos brzmiał ochryple, wiadomo – Nie powinieneś jej ufać.
- Och? – dr Lecter wydał się zainteresowany – A czemuż to?
- Nie powinienem tego tłumaczyć komuś tak inteligentnemu jak ty, Hannibal. Jestem pewien, że na to wpadłeś. Na pewno chcesz mieć przy sobie tak słabą kobietę? Rozumiem, że jest piękna i młoda, ale ktoś tak wybitny jak ty nie patrzy przez pryzmat seksu.
Chilton chciał ich skłócić. Komplementy nie działały na Starling, ale Lecter był egoistą, na niego mogło to zadziałaś. Jeśli pomiędzy partnerami wytworzy się konflikt, to on mógłby to wykorzystać. To jego ostatnie szansa.
- Uważasz Clarice za słabą?
- A tak nie jest? Wstydziłaby się. To stereotyp, żeby kobieta poświęciła się bez reszty i porzuciła wszystko dla mężczyzny. To niegodne jakiejkolwiek kobiety. I jeszcze te suknie i klejnoty. Jak ją tak rozpuścisz to pewnego dnia cię po prostu sprzeda.
- Ciekawe, że temat feminizmu porusza mężczyzna, zamawiający dziwki do pokoju.
Chilton drgnął. Lecter wstał i gwałtownie pociągnął za krzesło, do którego Frederick był przywiązany. Hannibal patrzył mu w oczy przez co przeszedł go zimny dreszcz, a jednocześnie pot zalał oczy.
- Uważasz Clarice za słabą? – głos był lodowaty – Uważasz, że jest słaba, ponieważ wybrała trudniejsze życie? Życie, przez które nie może mieszkać w rodzinnym kraju, ani mówić w swoim języku? Życie, w którym tylko ja zwracam się do niej prawdziwym imieniem? Życie, w którym musi uważać na swój każdy krok, wciąż oglądać się za plecy? Życie, w którym w każdej chwili grozi jej aresztowanie i więzienie, a mimo to ani razu nie narzekała?
- Ja…
- Uważasz za słabą kobietę, która poświęciła osiem lat pracy, aby ujrzeć twarz kogoś, na kim jej zależy? Osiem lat nauki, ciężkiej pracy, życia wśród wrogów. Udawanie, granie, gierki, manipulacje. Zdołała to uczynić. Nigdy się nie zawahała, nigdy nie zniechęciła. Ty nie wytrzymałbyś w takim napięciu i tempie pracy nawet miesiąca, a ona wytrzymała lata. Nie miała nawet gwarancji czy ucieknę, chciała jedynie mnie zobaczyć. Takie ma głębokie serce, jeśli zechce.
Lecter pochylił się niebezpiecznie w stronę Chiltona, a ten przeraził się, że ten mu coś zaraz odgryzie. I nie mylił się.
- Moja żona jest najsilniejszą kobietą jaką znam. To, że tu jest świadczy o sile jej ducha. Zaprowadziła ją tu jej siła, determinacja, wytrwałość i uczucie do mnie. Wybrała, żebym był w jej życiu. Nie chce byle jakiego szczęścia, ale szczęścia które ja mogę jej dać. Nie ma w niej ani odrobiny naiwności. Widzi jasno i wyraźnie czym jestem. Wybrała mnie…tak jak ja wybrałem ją.
Dr Lecter rzucił się wówczas na twarz Chiltona w mgnieniu oka. Ostre zęby zatopiły się w miękkim policzku, z którego trysnęła krew. Zaczęły szamotać, aby wyrwać kawał mięsa. Mężczyzna nie wierzył, że z tym gardłem dalej jest w stanie krzyczeć, a jednak…wypluwał płuca, gdy tracił kolejne kawałki twarzy.
Clarice wychylała się nieśmiało zza drzwi i oglądała tą scenę. Patrzyła z fascynacją…Serce biło jej szybko…ale z ekscytacji.
Doktor zrobił sieczkę z twarzy gościa. Po jakimś czasie odsunął się od wyjącego z cierpienia Chiltona i połknął kawałki mięsa, które miał w ustach. I w takim stanie, mając twarz we krwi innego żyjącego człowieka, spojrzał na Clarice.
Nareszcie…nie było pomiędzy nimi żadnej ściany, czy drzwi. Wszystko widziała i…niezwykle podobało mu się to co widział w jej oczach. Tego chciał od dawna, dla nich obojga.

***

- Proszę …. Błagam…
Hannibal z radością patrzył na tę scenę. Właśnie dlatego wybrał liczbę trzech dni na psychiczne tortury Fredericka. Po to…aby teraz patrzeć jak jego zakrwawiona twarz w strzępach znika w świeżym betonie.
- Proszę…ja…chcę żyć!
To było ostatnie co powiedział, po czym zniknął w odmętach betonu.
Dr Lecter właśnie o tym rozmawiał z budowlańcami. W przyjemnej pogawędce, nawet bez żadnych manipulacji, od niechcenia powiedzieli mu kiedy będą wylewać beton pod zabudowę. To dało doktorowi termin, aby uwinąć się z Chiltonem do tego czasu i tutaj zakończyć jego żywot.
Był…bardziej niż zadowolony. Trzy dni torturował Fredericka, psychicznie i fizycznie, a ostatnia tortura była śmiertelna. Ciekawe za ile lat go znajdą? Jeśli kiedykolwiek za jego życia…
Spojrzał w bok, na stojącą przy jego boku Clarice. Jej reakcja była prawidłowa. Uśmiechała się. Lata temu zastanawiał się, jakby to było dzielić z nią to hobby. I naprawdę…było lepiej niż sądził.
- Jak się czujesz, moja droga? – zapytał po dłużej chwili.
- Dziwnie – uniosła dłoń z obrączką i przycisnęła do kołaczącego serca – Pierwszy raz mogłam cię obserwować…takiego. To było…fascynujące widzieć cię z nowej strony. Intensywne przeżycie.
Nie było wstrętu w jej głosie, a zachwyt.
Uwielbiał w niej to.
- To samo mogę powiedzieć o tobie – zbliżył się i dotknął jej policzka, zmuszając, aby na niego spojrzała – Także widziałem cię z nowej strony. Owszem, to było fascynujące, ale i przyjemne. I wiesz co? – zbliżył się jeszcze mocniej i wyszeptał do ucha – To dopiero początek.
Ciche jęknięcie, a potem przypieczętowanie chwili gorącym pocałunkiem.
Dr Lecter miał rację…To był dopiero początek.

***

Wszystkich to zaskoczyło. Od ośmiu lat ten mężczyzna był żywym trupem. Niczym się nie ekscytował, dla niczego nie chciał żyć. Był bardziej we śnie niż na jawie. Przyzwyczajono się, że umarł za życia i nigdy już nie wyjdzie ze stagnacji i nie poczuje inwencji.
A jednak. Wiadomość o ucieczce Lectera obudziła go ze snu. Wpadł w szał, trzeba go było uspokajać. Po tym znów zaczął kierować firmą, coś planować, działać. Po depresji nie było już śladu. Była za to…żądza zemsty. Ale o tym wiedzieli tylko ci wewnątrz.
- Przysięgam…przysięgam, że dorwę… Lectera, a potem…będzie błagał… o śmierć.
To urywane zdanie było ledwo że zrozumiałe. Mężczyzna nie wypowiadał „r” i w ogóle jego mowa była trudna do rozszyfrowania.
To zdanie wypowiedział Mason Verger.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz