Hannibal
czekał, oparty o ścianę, z założonymi rękami. Nie musiał patrzeć na zegarek,
wiedział ile minęło czasu. Clarice siedziała w tej łazience stanowczo za długo.
Prosiła by poczekał i tak zrobił, ze zwykłą cierpliwością. Ale to już zajmowało
dwukrotnie więcej czasu niż powinno.
Zapukał do
drzwi i nie otrzymał odpowiedzi.
- Clarice,
mogę już wejść?
Tylko on był
w stanie usłyszeć tak ciche mruknięcie, oznaczające zgodę. Otworzył więc drzwi
i wszedł do środka.
Jego żona
siedziała na podłodze, a jej cała uwaga była skupiona na czterech testach
ciążowych, rozłożonych tuż przed nią.
Gdy Hannibal oznajmił swoje przypuszczenia, poszedł kupić cztery testy,
czterech różnych marek, aby mieć pewność. Przez krótki czas, kiedy go nie było,
Clarice doprowadziła się nieco do porządku, choć przez szokujące wieści, ledwo
to zarejestrowała.
Dr Lecter
przykucnął przy niej i skierował wzrok tam, gdzie ona. Wszystkie cztery testy
pokazywały wynik pozytywny. Nie mylił się więc. Clarice była w ciąży.
- Co my teraz
zrobimy? – spytała kobieta, cichym głosem. Nie wyglądała na szczęśliwą, ale na
smutną także nie. Po prostu ta informacja nie mogła do niej dotrzeć. Trudno jej
było w to uwierzyć, ponieważ nigdy nie przyszło jej to do głowy. Jakimś cudem
myśl, że może zajść, nigdy jej poważnie nie nawiedziła. Z jakiegoś powodu
wydawało się to niemożliwe.
- Mamy tylko
kilka możliwości. Jak się z tym czujesz? W porządku?
- To chyba ja
powinnam zadać to pytanie – spojrzała w końcu w jego stronę, niedowierzając, że
to on to mówi – Czy to w porządku? Ty…chcesz bym urodziła?
- Zrobimy tak
jak zechcesz – rzekł niewzruszony tą sytuacją, absolutnie spokojny – Chcesz
aborcji, to załatwimy. Chcesz je urodzić, wychowamy je. Uszanuję twój wybór.
- Nadal nie
mówisz, czy chciałbyś bym…
Urwała, nagle
zdając sobie z tego sprawę. Może i ona jak zwykle w tych sprawach nie brała pod
uwagę możliwości zajścia w ciążę, ale…dr Lecter na pewno o tym pamiętał. Jeśli
teraz spodziewała się dziecka to oznacza, że on zezwolił na taką możliwość.
- Ty chcesz
tego dziecka – powiedziała, nie musiała pytać.
Lecter
uśmiechnął się lekko.
- Nie ująłbym
tego w te słowa. Powiedziałbym bardziej, że…jestem ciekawy. Mówię prawdę, że
jeśli chcesz usunąć ciążę to się zgodzę, choć uważam, że byłaby to…szkoda.
Mówił jakby
aborcja ich dziecka była marnotrawstwem, dalej kompletnie nieporuszony.
- Dlatego
ponawiam pytanie, Clarice…Jak się z tym czujesz?
Clarice jakby
automatycznie spojrzała w dół, na swój wciąż płaski brzuch. Jakie to było
nieprawdopodobne, to że rosło w niej nowe życie. Bezwiednie dotknęła brzucha,
jakby to miałoby jej pomóc uwierzyć, że tam…jest ich dziecko.
Dr Lecter
obserwował ją z boku, wiedząc jaką jego żona podejmie decyzję. W tej kwestii,
nie miał wątpliwości. Nie byłby pewien, gdyby poruszył temat posiadania dziecka w rozmowie. Wtedy nie wiedział jak by
zareagowała. Ale gdyby postawić ją przed faktem dokonanym…wtenczas wiedział
doskonale co zrobi Clarice.
Był tak
pewien z tego samego powodu, przez który nie podał trzeciej możliwości ich
działań, czyli oddania dziecka do adopcji. A wszystko sprowadzało się do bardzo
prostej kwestii, a mianowicie…matki Clarice.
Już podczas
pierwszej rozmowy z nastoletnią Starling, Lecter natychmiast wyczuł ten
kompleks, sam o tym mówił. Był on mało znaczący w jej systemie wartości i łatwo
zauważalny. Zostawił to w spokoju, bo wolał zająć się poważniejszym kompleksem,
czyli ojcem. I tak sprawa została nieruszona i ten kompleks nadal u Clarice
występował.
A
mianowicie…Clarice z całego serca nie chciała być jak jej matka.
Matka, która
tracąc dochody najnormalniej w świcie porzuciła swoje najstarsze dziecko. Ona
nie oddała małej Clarice krewnym, ona ją porzuciła i zostawiła własnemu losowi.
Nigdy więcej się do niej nie odezwała, nic nie zrobiła gdy dziewczynka trafiła
do sierocińca, nigdy nie szukała z nią kontaktu. Clarice nie wiedziała nawet
czy jej matka żyje, co się dzieje z jej rodzeństwem, czy oni też zostali
porzuceni? A zresztą…rodzeństwo także jej nie szukało. Mama pozbyła się córki
by mieć jedną gębę mniej do wykarmienia i zapomniała o niej.
Hannibal był
więc przekonany, że jego żona zrobi kompletnie na odwrót niż jej matka. Clarice
nie porzuci własnego dziecka, nie byłaby w stanie. Niczym wojownik, którym
była, chroniłaby swoją krew za wszelką cenę.
Jakby na
potwierdzenie jego toku rozumowania, kobieta…uśmiechnęła się. Zaczynało do niej
docierać. Złapała się nawet na myśli, że chciałaby zobaczyć twarz ich dziecka.
Wyobrażała sobie jego wygląd. Już ją wzięło. Jej mina mówiła wszystko.
- Już znam
odpowiedź – rzekł Hannibal, całując ją lekko w skroń – Zatrzymamy je.
Kobieta
kiwnęła głową, nadal nieco zatopiona w marzeniach. Uśmiech nie schodził jej z
twarzy.
Lecter miał
jeszcze jeden powód dla którego pozwolił żonie zajść w ciążę. Właśnie dla tego
uśmiechu.
Nie chodziło
tu o to, że doktor był aż tak staroświecki, że uważał, że dziecko jest jedyną
rzeczą jaką kobieta potrzebuje w życiu. Nic z tych rzeczy. Wedle jego zdania,
Clarice byłaby całkiem szczęśliwa nawet gdyby do końca życia nie miała dzieci.
Bycie matką nie było jej priorytetem i dałaby sobie radę bez tego. Była jednak jedną
z tych kobiet, które doceniają fakt macierzyństwa właśnie, gdy zostają mamami.
Dopiero kiedy to się już zdarzy, zaczynają odczuwać instynkt macierzyński.
Wcześniej nawet o tym by nie pomyślały, ale gdy zostają postawione przed
dokonanym faktem, szokują swoją reakcją nawet siebie. Nie raz i nie dwa na
świecie zdarzały się sytuacje, gdy kobieta zdecydowana na oddanie dziecka
zmieniała zdanie w czasie ciąży lub tuż po porodzie. To była ta kategoria.
Obiecał
sobie, że da Clarice tyle szczęścia ile się da. A człowiek (każdy oprócz niego)
był istotą społeczną i potrzebuje ludzi by funkcjonować. Byli oboje
poszukiwani, nie mogli sobie pozwolić na pracę (z czasem to się zmieni), ani
przyjaźnie. To było zbyt ryzykowne, nie mogli zostać zdemaskowani. W tej
sytuacji Clarice miałaby za towarzysza jedynie jego. Urodzenie dziecka dałoby
im obojgu kogoś jeszcze. W ten sposób Clarice nie musiała ograniczyć swojego
świata jedynie do niego. Nie pozwoliłby by to się stało, gdyby nie był pewien,
że jego żona nie zareagowałby szczęściem.
Miał to teraz
przed oczami, jej drobną postać obejmującą swój brzuch, jakby chcąc chronić
przed światem to co tam było, uśmiechając się, wyobrażając sobie jego lub jej
twarzyczkę. Osobiście nie odczuwał takiego uniesienia. Był tylko szczerze
zainteresowany, nic więcej. Poza tym fakt, że zostanie ojcem był dla niego bez
znaczenia. Na razie…
Zabrał cztery
testy ciążowe i wyrzucił, spełniły swój cel. Następnie złapał Clarice za łokieć
i pomógł wstać z podłogi.
- Chodź,
musisz coś zjeść, nic nie jadłaś od rana. A teraz masz jeść za dwoje.
Kiwnęła głowę
i dopiero gdy wyszli z łazienki zdała sobie z czegoś sprawę.
- Moment –
zawołała – Ale jak my mamy…chcę je urodzić, ale w naszej sytuacji to
niebezpieczne! Co jeśli…
Jej
rozbudzona wyobraźnia ukazała jej obrazy Hannibala zakutego w kajdanki i
niemowlęcia zabieranego jej siłą z ramion.
- Spokojnie,
moja droga. Przemyślałem to i nie sądzę, że nasze dziecko stanowi dla nas
zagrożenie. Wręcz przeciwnie.
- Ale gdy będę rodzić w szpitalu, lekarze mogą
cię rozpoznać, lekarz może zauważyć bliznę na dłoni. Będą wystawiać akt
urodzenia i co, damy dziecku fałszywe imię i jednocześnie prawdziwe? Jak
zacznie dorastać i mówić, jak mu to wytłumaczymy? Zapyta nas dlaczego sami mamy
dwa imiona. Może komuś niechcący powiedzieć, że używamy wobec siebie innych
imion. Nie powiemy dziecku przecież kim jesteśmy, lecz kiedyś będziemy
musieli…i co wtedy? A języki? Co jeśli będziemy musieli uciekać do kolejnego
kraju i ono nie będzie znało języka…I co mu wtedy powiemy…
- Już,
Clarice, już dobrze – położył jej ręce na ramionach, aby przerwać ten słowotok
– Mówiłem, że to przemyślałem. Damy radę.
- Ale jak?
- Po
pierwsze, wolałbym sam odebrać poród. Jeśli oczywiście pozwolisz.
Wyglądała na
zaskoczoną.
- Odbierałeś
już poród?
- Tak. Jako
młody doktor, zanim mogłem praktykować psychiatrę, musiałem odbyć staż na
każdym oddziale szpitalnym. Oddział położniczy nie był wyjątkiem. Nie zapominam
nabytych umiejętności lekarskich, żadnych. Mogę pomóc przyjść na świat naszemu
dziecku.
- Dobrze –
nie potrzebowała czasu do namysłu – Ufam ci…jako lekarzowi też – zaśmiała się
krótko z żartu. Z jakiegoś powodu bardziej uspokajała ją myśl o porodzie
domowym, tylko z Hannibalem do pomocy niż w szpitalu wśród lekarzy w kitlach i
położnych.
- Nie mogę
jednak wykluczać szpitala, pojedziemy tam, lecz tylko w ostateczności. Czyli
jeśli poród zacznie się za szybko lub w ogóle nie będzie nadchodził. Wtedy
będzie potrzebna aparatura medyczna. Ale jeśli wszystko wydarzy się o czasie,
urodzisz w przygotowanym domu. Nikt oprócz nas nie będzie wiedział o przyjściu
dziecka na świat.
- Tak…tak
będzie bezpieczniej. A co dalej?
- Najpierw
umówimy się tutaj do lekarza, tylko na jedną wizytę. Musimy ustalić w którym
jesteś tygodniu, abym mógł obliczyć termin porodu. Następnie od razu
wyjedziemy. Poszukam miejsca, gdzie spędzimy cały okres ciąży oraz jakieś
pierwsze 2, może 3 lata dziecka. Domek gdzieś na uboczu, nawet i pustkowiu, byś
mogła urodzić w spokoju i nikt nie był zaalarmowany, a jednocześnie dojazd do
szpitala był możliwy.
- A języki,
imiona, nasza tożsamość, co jeśli dziecko nas przez przypadek wyda…może nie
teraz, ale po latach gdy zacznie rozumieć i coś powie niechcący…
- Języki obce
to nie problem – musiał ją szybko odciąć od stresu – W czasach wojny nawet
3-latki potrafiły mówić w swoim języku, a także po niemiecku i rosyjsku. Dzieci
w pierwszych latach życia chłoną niczym gąbka. Jeśli od urodzenia będziemy przy
nim lub przy niej mówić w różnych językach, nauczy się szybciej niż sądzisz.
Samo z siebie to wyłapie.
- A reszta? –
jego mowa pełna przekonania rzeczywiście ją uspokajała.
- Napiszemy
do Lynn by wysłała nam dwa akty urodzenia, prawdziwy i fałszywy. I tak, damy
dziecku dwa imiona, fałszywe i prawdziwe. A tym by nas nie wydało i o tym,
kiedy będzie najlepszy czas żeby dowiedziało się kim jesteśmy, mogę to obmyśleć
dopiero, gdy się urodzi.
- Ale jak to?
Na to nie masz planu?
- Nie znam
naszego dziecka, nie wiem jakie ono będzie. Wiem jedynie, że będzie to NASZE
dziecko, więc wszystko jest możliwe. Może przez wiele lat będziemy musieli przy
nim zwracać się do siebie fałszywymi imionami, a może szybko zrozumie i
będziemy mu mogli zaufać, że będzie dyskretne. Wszystko się może zdarzyć. Gdy
je poznam…podejmiemy decyzje jak się przy nim zachowywać i ile mu zdradzać.
Wiem, że potrafimy to zrobić.
Clarice
odetchnęła głęboko. Zbierała się na nowe wyzwanie i zamierzała mu podołać.
Hannibal pocałował ja krótko i objął. Ona od razu odwzajemniła uścisk.
Nie mogła
tego widzieć, ale oczy Lectera nabrały stalowego blasku. Też stawał przed
wyzwaniem i był przekonany, że mu się uda. Teraz nie chodziło już jedynie o
ochronę Clarice, ale również bezpieczne sprowadzenie na świat ich dziecka. Dla
Clarice…obiecał jej szczęście i to dostanie, każdy rodzaj na jaki nawet ona sama
nie wpadnie. Ona już zaczynała kochać to dziecko. Nie spodziewała się tego po
sobie, ale on wiedział, że tak będzie.
„Ani Mason,
ani Jack, ani całe FBI, nie położy na nas swoich łap. A dziecko…sprawię, że
będzie sprzymierzeńcem, nie zagrożeniem”
***
Umówili
spotkanie najszybciej jak się dało. Hannibal opłacił dobrego lekarza, aby
przyjął ich poza kolejką. W Paryżu, jak to w stolicy, na lekarza trzeba czekać,
chyba że się ma gotówkę i opłaci dobrego, co przyjmuje prywatnie.
- Wie Pani od
jak dawna jest w ciąży, Pani West?
- Nie wiem.
- Zakładamy,
że od niedawna – Hannibal dopowiedział swoje zdanie – Najpewniej to dopiero
początek.
Clarice
leżała teraz na kozetce w gabinecie, Hannibal stał przy niej, a obok siedział
lekarz. Mężczyzna w średnim wieku, z nałożonym na twarzy sztucznym uśmiechem
przeznaczonym dla pacjentek.
Lecter
specjalnie na jej życzenie stał po jej prawej stronie, aby mogła trzymać go za
lewą rękę. Chciała dłonią zasłaniać bliznę przed widokiem, nawet jeśli była
zamaskowana.
- Zaraz się
przekonamy – rzekł doktor – Proszę podwinąć koszulę.
Clarice jako
jedyna w pomieszczeniu nie wiedziała co się właściwie dzieje. Ten facet mówił
tak szybko, że ledwo nadążyła za tłumaczeniem francuskiego. Do czego był ten
zimny żel, który rozsmarował jej po brzuchu i jak działało to ustrojstwo, które
doktor jej tam przyłożył? A kiedy na małym ekranie zaczęło się coś wyświetlać
oczywiście tylko oni coś tam widzieli.
-
Rzeczywiście, jest. Młody płód – rzekł lekarz.
- Ja nic nie
widzę – powiedział Clarice z rozżaleniem. Świetnie, nie potrafi tam dostrzec swojego
dziecka. Równie dobrze mogło to być abstrakcyjnie dzieło sztuki, nic nie mogła
dostrzec.
- Tutaj –
Hannibal przyszedł z pomocą, podszedł do ekranu i obrysował palcem ten drobny
punkt.
- To…ono? –
maleńkie, jak fasolka.
- Pan West ma
rację, proszę Pani. To wasze dziecko – znów głos zabrał lekarz – I tak, to
wczesne stadium. Ale wygląda na to, że wszystko jest w normie. Serce już bije,
jak sądzę dopiero od kilku dni.
Dr Lecter
pomyślał, czy przypadkiem zapach Clarice nie zmienił się właśnie wtedy, gdy
serce ich dziecka zaczęło bić. To by się pokrywało.
- Czyli poród
będzie w styczniu?
- Tak, termin
wypada na pierwszą połowę stycznia, jeśli oczywiście wszystko przebiegnie
prawidłowo.
Lecter
uważał, że nie powinno być komplikacji zwykłego rodzaju. Clarice była
wystarczająca młoda, nie chorowała, a w jej rodzinie także nie było anomalii,
sam ją wczoraj o to dopytał. Jeśli coś przebiegnie nieprawidłowo, to przez
przykry zbieg okoliczności.
- Chcą
państwo bym został lekarzem prowadzącym?
- Niestety,
to niemożliwe, doktorze – powiedział Lecter, iście zbolałym tonem – Jesteśmy w
Paryżu jedynie przejazdem. Niedługo wracamy do domu.
- Rozumiem.
Więc moja rola tu się kończy. W domu jednak państwo poszukają odpowiedniego
lekarza. Niedługo Pani West nie będzie sobie mogła pozwolić na dalekie podróże.
- Znajdę
najlepszego.
Czyli siebie.
Zaczął obmyślać, czy zdołałby znów okraść szpital, tym razem z oksytocyny.
Mógłby go jej podać, gdyby poród się przedłużał. A jeśli potrzebne będzie
cesarskie cięcie…nadal mógł zdobyć wszystko żeby to przeprowadzić.
Kilka minut
później Hannibal i Clarice wyszli z gabinetu. Ostatni raz podczas tego pobytu
udali się na spacer po Paryżu. Lecter opowiadał żonie co mówił lekarz, a czego
nie zdołała lub nie zdążyła zrozumieć.
- Więcej nie
pójdziemy na konsultację, prawda? Czyli nie poznamy płci dziecka? – spytała,
idąc z mężem pod ramię.
- Tylko w
ostateczności, gdy uznam, że coś jest nie tak i będzie potrzebny medyczny
sprzęt. Poznamy płeć, gdy się urodzi. Jak wszystko pójdzie gładko, to obejdzie
się bez szpitala. Chyba, że sobie tego życzysz.
- Nie,
mówiłam, że ci ufam. Nie chcę ryzykować rozpoznania.
Żadne z nich
nie chciało. Oboje obecnie byliby gotowi zabić każdego, kto ma jedynie
wszystkie kawałki układanki w swojej głowie o ich prawdziwej tożsamości. Czyli
zabiliby nawet gdyby nie zostali zdemaskowani, ale istniała możliwość, że z
czasem ten ktoś dojdzie do prawdy. Na razie nie było takiego człowieka, który
mógłby wydedukować kim są.
Nawet teraz,
niby na zwykłym spacerze, po udanej wizycie lekarskiej w sprawie spodziewanego
dziecka, cały czas byli uzbrojeni. Dr Lecter miał ukryty w rękawie nóż, a w
torebce Clarice był pistolet. Nie zawahaliby się tego użyć w sytuacji
zagrożenia.
Właściwie
teraz, gdy Clarice nosiła pod sercem ich dziecko, stała się jeszcze bardziej
niebezpieczna. Musząc chronić jeszcze kogoś, jej bezwzględność w sprawie
śmierci wrogów jeszcze bardziej wzrosła. Lecter widział to w jej oczach…i był z
tego bardzo zadowolony.
- Jutro
wyjeżdżamy?
- Tak,
wszystko już prawie gotowe. Formalności na miejscu. Myślę moja droga, że
powinniśmy od teraz rozmawiać po włosku, żebyś się wprawiła w praktyce.
- To nie
problem – odpowiedział po włosku, uśmiechając się pewnie. Ten język szedł jej
najlepiej i czuła ulgę, że to nim będzie się posługiwać przez najbliższe lata.
To właśnie niestety francuski szedł jej najgorzej – Chodźmy do Luwru. Wiem, że
palisz się by tam pójść.
- Jak sobie
życzysz.
Dr Lecter
uśmiechnął się w swój nieco diaboliczny sposób, ale Clarice tego nie zauważyła.
Wszystko miał pod kontrolą. Szło…idealnie. Hannibal uważał, że jego żona gdzieś
w głębi wiedziała, że to wszystko co się działo było jednym wielkim planem jej
męża, lecz nic nie mówiła póki to co się działo, jej odpowiadało.
Hannibal czuł
chłodny metal pod materiałem rękawa koszuli. W każdej chwili mógł wysunąć
ostrze i poderżnąć gardło jakiegoś przechodnia. Nie wolno mu opuścić gardy. A
jednak zachowywał chłodny spokój i odprężenie.
Dr Lecter
sądził, że ma w swojej głowie wszystkie zmienne. I że nic go nie zaskoczy.
Czuł, że on i Clarice wciąż są bezpieczni. Jego plan życia po ucieczce spełniał
się perfekcyjnie. FBI, czy Mason Verger nie byli mu straszni. On i jego żona
byli wilkami wśród tego otaczającego go stada owieczek i mogli z łatwością
pożreć każdą, która odważy się stawić im czoła. Stał wyżej od nich, od
wszystkich. Nie zdawali sobie sprawy, że obok nich przechodzi potwór.
Nie miał
jednak pojęcia i nie miał go przez następne lata, że jego stary wróg zaczął się
podnosić z kolan i powoli wychodził z cienia.
***
To był dosyć dziwny
obrazek. Przy jednym stole siedział długowłosy, piękny nastolatek odrabiający
lekcje, a obok niego siedział jego współlokator z mordem w oczach i czyścił
lufę pistoletu. Coś tu…nie pasowało.
- Twój
długopis skrzypi, to wkurwiające – warknął Al.
- Nic nie
poradzę, zaraz skończę – Alex wolał nie drażnić przyjaciela, gdy ten trzyma
śmiertelną broń w ręce.
- Daj mu
spokój Al, niektórzy z nas przykładają się do szkoły – rzekła ironicznie Lynn
zza lady kuchennej. Trzymała w dłoni kubek z herbatą.
- Coś masz do
moich dzisiejszych wagarów?
- Do
dzisiejszych, wczorajszych i przedwczorajszych. Zaciśnij zęby, skończ szkołę i
będzie z głowy.
Al jedynie
coś warknął pod nosem. Przyzwyczaił się już, że Lynn się słucha bez szemrania,
ale i tak nie wiedział po chuj mu szkoła. Nauczył się wszystkiego co ważne.
- Mam to samo
bracie – Damien zjawił się za bratem i jakby czytał w jego myślach. Miał w
rękach dzisiejszą pocztę.
- Coś
mówiłeś? – zawołała Lynn, widząc, że ci coś szemrają po cichu między sobą.
- Nic
kochanie.
Byli w domu
tylko we czwórkę. Victor i Irene wciąż nie wrócili ze szkoły. Al nigdzie nie
wychodził, a Lynn, Damien i Alex niedawno wrócili. Z powrotem zajęli się swoimi
sprawami.
Damien
otworzył pierwszą kopertę z trzech. Nieco go zdziwił charakter pisma na
adresie, ale treść mu wszystko wyjaśniła. Nie wytrzymał i aż zachichotał.
- Co jest? –
zapytał go brat.
- Musimy
zdobyć nieuzupełnione akty urodzenia. Doktorowa zaciążyła.
Lynn słysząc
to, aż zakrztusiła się herbatą i zaczęła kaszleć. Al i Alex natomiast
bezwiednie wypuścili wszystko co mieli w rękach. Niezaładowany pistolet i
długopis upadły z brzękiem na stół.
- Co? –
wycharczała Lynn, gdy odzyskała głos.
- Mam mówić
prościej? Za 9 miesięcy pojawi się Lecter junior no.
Nastała
głucha cisza. Cała czwórka kiwała głową, mając pustkę w głowie. Tego się nie
spodziewali.
- No
doktorku… - Lynn wypuściła powietrze z płuc na długim wydechu - …Szacunek.
Czemu żadnemu
z nich nie wpadło do głowy, że istnieje taka opcja?
***
- Cordell…Cordell…
Miało to być
wołanie. Nie było jednak ani głośne, ani nie miało w sobie literki „r”. Lecz
mimo to, w drzwiach pojawił się ów wzywany. Zastał on ten sam widok co od lat.
Mason Verger
na dużym łóżku, przypięty do aparatury. Jego twarz…nie mogła być nazwana
twarzą. Było to czyste szkaradztwo, a jednak nie mógł się nawet skrzywić na ten
obrzydliwy widok, gdyż Pan Mason był jego pracodawcą.
- Tak, Panie
Verger?
- Wydałeś
odpowiednie instrukcje? – Zdanie było wypowiadane dwukrotnie dłużej niż powinno.
Mason musiał robić pauzy między słowami.
- Tak jest.
Rozpoczęto krzyżowanie świń. Będziemy to robić tak długo, aż uzyskamy pożądane
wyniki.
- Pamiętałeś
o szkoleniu z nagraniami krzyku i krwistym mięsem?
- Oczywiście.
W swoim czasie, gdy miot stanie się odpowiednio agresywny, zaczniemy trening by
jadły ludzkie mięso. Ale…to może potrwać.
- Wiem
doskonale, Cordell. Zostaw świnie Sardyńczykom. Sam szukaj śladów. Margot ci
pomoże.
- Pańska
siostra chyba nie…
- Margot musi
mnie słuchać! – mowa Masona zaczęła przypominać syki i dławienie, co oznaczało,
że jest zdenerwowany – Nie ma wyboru. Ma robić co jej każę, czyli
współpracować. Jeśli chce dostać czego chce, będzie posłuszna.
- Przekażę
panience Margot te słowa – mężczyzna już zamierzał wyjść, ale Mason jeszcze nie
skończył.
- Jeszcze
jedno, Cordell – mówił znów nieco bardziej zrozumiale – Zacznij przemycać ludzi
na naszą stronę. Pieniądze nie grają roli. Chcę, aby przez cały czas, ktoś miał
na oku także Lynnet.
- Kogo? –
Cordell nie pracował u Vergera wystarczająco długo, aby kiedykolwiek spotkać
Lynnet Verger.
- Moja
kuzynka. Margot będzie wiedzieć. Chcę ją po naszej stronie. Inaczej ona i ta
jej mała sekta może stać się dla nas zadrą w oku.
Kiedy Mason
został ponownie sam, poddał się swojej ulubionej wizji. Widział w swojej żywej
wyobraźni obraz doktora Hannibala Lectera w krwawej kałuży, rozrywanego żywcem
i pożeranego przez swoje świnie.
Och, już jego
w tym głowa, żeby ta wizja stała się prawdą. Niech tylko dostanie Lectera w
swoje łapy to ten będzie go błagał o śmierć. Nie da mu jej tak od razu…Jego
koniec będzie długi i bolesny. Wtedy i tylko wtedy jego zemsta będzie
kompletna.
W jego
makabrycznym obrazku nie było miejsca dla Clarice Starling. Uważał, że była już
martwa.
***
Od ucieczki
Hannibala Lectera minęło 8 miesięcy. A od powrotu Willa pół roku.
Crowford od
razu wiedział, że łatwo nie będzie. Will był wrakiem człowieka, a jednak jego
wola przetrwania nagle się wybudziła i Jack chciał ją podtrzymać. Szybko się
okazało, że sam nie jest w stanie tego zrobić.
Na początku
wziął Grahama do siebie, ale Will jakimś cudem zdobył pieniądze i po powrocie
do domu, Jack zastał go zapitego w trupa. Alkoholika nie da się łatwo
upilnować, zrobi on wszystko by zdobyć alkohol, a Crowford nie mógł go pilnować
24/7.
Za jego
zgodą, Graham trafił do „odpowiedniego ośrodka”. Inaczej mówiąc do miejsca dla
czubków. Jednak tam Will nie miał jak zdobyć nawet piwa, był pilnowany, chodził
na terapię, a także posiadano środki uspokajający i pasy, jeżeli wpadł w szał i
żądał by mu dano alkohol.
Przez te pół
roku postępy nie były widowiskowe i Jack wiedział, że to wszystko z jego winy.
Właśnie teraz
miał jechać go odwiedzić. Po godzinach zastanawiania się, wezwał do siebie
Ardelię Mapp, obecnie Agentkę Specjalną FBI i zapytał, czy będzie mu
towarzyszyć do ośrodka.
- Wiesz kto
to Will Graham, prawda?
- Wszyscy w
biurze wiedzą, panie Crowford. Jednakże myślałam, że jest na Florydzie.
Ostatnie 6
miesięcy nie były łatwe dla Mapp. Gdy Starling uciekła to ona, jako najbliższa
jej osoba, stała się centrum zainteresowania. Dziennikarze, a nawet koledzy
zaczęli ją męczyć i wypytywać o Starling. Mówili o niej jak o chorej
psychopatce, a Ardelia mogła jedynie wykrzykiwać by dali jej spokój. Po
ukończeniu Akademii od razu dostała pracę, ale nie traktowano jej na razie
poważnie. Była jedynie jedną z wykiwanych przez Clarice i również po części na
nią zwalano odpowiedzialność, że nie zauważyła nic nienormalnego w Starling.
Ardelia
uważała to za okrutnie niesprawiedliwe. Całe FBI zrzuciło ją jak i Jacka
Crowforda na sam dół hierarchii, stali się pariasami mimo, że przecież nie
tylko oni zostali oszukani. Przecież NIKT nie podejrzewał Clarice Starling, a
jednak całą odpowiedzialność zrzucono na nich dwoje. Byli kozłami ofiarnymi, żeby
Biuro Federalne zachowało twarz. To było chore. Przez to ona i Jack mieli swoje
posady jedynie z nazwy. Praktycznie stracili całą władzę i wpływy.
- Zapijał
się, Mapp – rzekł Crowford – Wrócił i chce znów pracować dla nas. Jednak
najpierw musi się ogarnąć, dlatego wysłałem go na leczenie. Wyraził na to
zgodę. Żeby znów dostał pracę, musi przestać wyglądać jak pijaczyna, dlatego
zobaczymy co będzie z jego leczeniem.
- Naprawdę
jest taki dobry jak o nim mówią?
- On jest
najlepszy, Mapp. Nikt nigdy mu nie dorównał. Już raz złapał Lectera, może
zrobić to i drugi raz. Jednak przez jego alkoholizm nikt tu nie weźmie go na
poważnie, a moje zdanie przestało znaczyć cokolwiek. Myślę, że w naszym obecnym
stanie FBI nie schwyta Lectera, ale z Willem jest szansa. Biuro nie będzie z
nami jednak łatwo współpracowało, chyba że odzyskam reputację, w co wątpię. Jak
na razie jestem jedynie ja i Will. Jednakże ty, agentko Mapp jesteś
zaangażowana w sprawę Lectera prywatnie i również zostałaś pokrzywdzona. Chcę
ci zaproponować byś dołączyła do nas. Jeśli będzie nas trójka, będziemy mogli
coś zdziałać. Jeśli także nie ufasz mojemu osądowi wobec Willa, chcę, żebyś
pojechała dziś ze mną do niego i sama osądziła jego umiejętności.
- To prawda,
że nie znam Willa Grahama, więc nie ufam jego talentowi, a pomimo to chce się
przyłączyć. Całe FBI robi wszystko by mnie zniechęcić do współpracy z nimi. To
zadufane w sobie gnojki. Wolę współpracować z Panem niż ze wszystkim innymi
agentami. Także chcę ścigać Lectera, ale po swojemu.
To była
sprawa osobista, vendetta. Hannibal Lecter w jej mniemaniu zasługiwał na jej
zemstę i marzyła by go posadzić na krześle elektrycznym.
- Ale
leczenie alkoholizmu może trwać lata, zanim powróci się do stanu użyteczności.
- To prawda i
obawiam się, że on sam i ja jeszcze przedłużymy ten proces.
- Co Pan ma
na myśli?
- Widzisz
agentko Mapp… - Jack wyglądał na strapionego. Jednak według Ardelii jego wygląd
i zdrowie uległy znacznej poprawie - …Will i jego talent są specyficzni. Jego
zdolności mają swoją cenę. Will wpadł ten cały krąg samodestrukcji przez ten
talent i przeze mnie, bo kazałem mu go nadużywać. Graham potrafi doskonale
wejść w umysł przestępcy, jednak to właśnie go…przeraża. Strach jest ceną,
którą płaci Will, gdy dedukuje. Gdy pracował u mojego boku miał zwyczaj przy cięższych
śledztwach zalewać się whisky. Robił to, gdy lęk osiągał najwyższe poziomy. On
boi się tych zwyrodniałych umysłów, ale nie jest tchórzem, ponieważ ich szuka.
A cały proces…go niszczy. Choć doprowadza do złapania przestępcy.
- Więc czemu
chce do tego wrócić, skoro Lecter go przeraża? – nie winiła tego nieznanego
mężczyzny. Lecter zrobił mu już tyle złego, że sama byłaby przerażona.
- Przez te
lata coś się w nim zmieniło. Stracił wolę życia, ale nie miał skłonności
samobójczych. Dąży do godnego końca. Boi się Lectera, ponieważ wie, że ten nie
da mu śmierci, ponieważ on jej chce. Teraz ten lęk go napędza. A myślę, że
wywołała go wiadomość o tym, kim była Clarice Starling i że przyczyniła się do
ucieczki Lectera. Will już lata temu coś przeczuwał. Uświadomienie sobie swojej
racji przebudziło go z alkoholowego letargu. Jego pragnienie godnego końca go
napędza. Nadal ma swój strach, ale chce odzyskać godność przed śmiercią.
Dlatego chce wrócić, szukanie doktora jest dla niego niczym dążenie do
spełnionego końca, to zdrowszy objaw jego zapętlenia destrukcji. Niestety…zanim
będzie gotowy do powrotu do czynnej służby minie sporo czasu. A my dwoje i
Lecter tylko to przedłuży.
- Co ma Pan
na myśli? – Mapp zmarszczyła brwi.
- Mówiłem, że
gdy Will wnika w umysł mordercy, wtedy najbardziej chce mu się pić. A niestety,
Will zgodził się na leczenie psychiatryczne pod warunkiem, że będę mu
dostarczał materiałów do analizy. Od pół roku Graham myśli o sprawie Lectera i
Starling, co tylko pogarsza jego alkoholowy głód. Złożyłem jednak obietnicę, że
tym razem to on podejmuje wszystkie decyzję, a ja do niczego nie będę go
zmuszał. To on chciał te materiały więc mu ich dostarczyłem, ale to tylko
przedłuża jego pobyt. Will to wie, rzuca się na głęboką wodę.
- Co mu Pan
dostarczył?
- Jak
mówiłem, wszystko co się dało. Nie było łatwo zgromadzić te papiery teraz, gdy
nikt nie chce nic dla mnie zrobić. W ciągu jednak kilku miesięcy wycisnąłem
wszystko co chciałem. Will dostał cały życiorys Starling, wszystko co
wiedzieliśmy o jej życiu, nawet za czasów gdy poznała Lectera, wszystko co
zgromadziliśmy, ma każdy artykuł na temat jej i Lectera. Każdy jej fałszywy
raport oraz kopie listów, jakie doktor wysłał Barneyowi, Chiltonowi i mnie.
Udało mi się nawet zdobyć nagranie ich udawanej rozmowy, którą nagrał Chilton. Co
ciekawe, zdobycie nagrań ich spotkań było najłatwiejsze, bo Barney był jedyną
osobą, która chciała mi pomóc w zdobywaniu tego wszystkiego. W każdym razie,
Will ma wszystko co udało mi się zgromadzić o Starling, sprawie Gumba i o
Lecterze. Analizuje to odkąd tam trafił. Pewnie przez to bardziej mu się chce
pić, ale ten masochista jest uparty. Dziś chcę posłuchać co ma do powiedzenia.
Jedziesz ze mną?
Mapp jedynie
pokiwała głową.
***
Ardelia
zachowała kamienny wyraz twarzy, gdy po raz pierwszy zobaczyła Willa Grahama. Nie
chciała się skrzywić, widząc tą pełną blizn czerwoną twarz.
Boże…jakim to
trzeba być potworem, żeby tak komuś pociąć twarz… Oczywiście lata picia zrobiły
Willowi sporą fizyczną krzywdę, ale w oczy najbardziej rzucały się te blizny.
Cała jego postać więc jedynie wzmocniła niedowierzanie Mapp, że ten człowiek
mógł być ich jedyną nadzieją na schwytanie Lectera. Nie mogła uwierzyć, że ten
pijaczyna, wyglądający na obiboka miał tak wspaniały, przewidujący umysł, jaki
zachwala pod niebiosa sam Crowford.
Cała trójka
znajdowała się w pokoju, a raczej celi Willa w ośrodku. Graham siedział na
krawędzi swojego łóżka. Jego ręce potwornie się trzęsły. Jedynie alkohol mógł
je uspokoić. Crowford stał nad nim, a Mapp lekko za Jackiem. Nie było to łatwe,
cała podłoga tej małej celi była pełna papierów. Pewnie tych co dostarczył
Crowford.
- To agentka
Ardelia Mapp – przedstawił ją Jack – Była współlokatorką Starling.
- Miło poznać
– powiedział Will zachrypniętym głosem. Nie wyciągnął ręki na powitanie i może
tak było lepiej. Trzęsły się jak osiki.
- Mnie
również…Panie Graham.
- Proszę
mówić Will. Nie dbam już o formalności.
Nastąpiła
chwila niezręcznej ciszy. Mapp zrozumiała, że nikogo nie nabrała i obaj
mężczyźni widzą, że bardzo mocno powątpiewa ona w Willa i nie widzi na razie z
niego pożytku do czegokolwiek.
- Nawet
dobrze, że Pani tu jest. Jako osoba najbliższa Clarice Starling, znała ją Pani
– zabrał głos Will – Opowie mi Pani o niej?
- Myli się
Pan – odrzekła ostro Ardelia. W jego głosie brzmiała złość i wyrzut – Ja jej w
ogóle nie znałam. Gdy prawda wyszła na jaw, zrozumiałam, że w ogóle jej nie
znałam.
- To Pani się
myli, agentko Mapp. Doskonale znała Pani Starling, tak jak i Jack. Tyle, że
znaliście tą pierwszą Starling, tą sprzed spotkania z Lecterem.
- Jak to sprzed…Przecież
jak ją poznałam oni już byli…
- Nie rozumie
Pani… - westchnął zniecierpliwiony Will – Proszę mi opowiedzieć, a wtedy
wszystko wyjaśnię.
W Ardelii
obudził się bunt. Po co ma słuchać tego pijaka co wszystkie rozumy pozjadał?
Ponaglający wzrok Crowforda jednak kazał jej mówić. Opowiedziała wszystko co
wiedziała o Starling zanim ta uciekła z Lecterem.
- Rozumiem… -
powiedziała Graham, jakby w zamyśleniu – To by się zgadzało z moją koncepcją.
- Opowiesz
nam teraz o owej koncepcję? – zapytał Jack – Co to znaczy, że znaliśmy Clarice?
- To proste –
zaczął mówić Will – Możliwe jest, że Clarice Starling była wybitną aktorką, ale
Jack, to niemożliwe by jakikolwiek aktor wytrwał w jednej roli tyle czasu. Ona
w imię zobaczenia Lectera postanowiła przez osiem lat udawać kogoś kim nie
była. Nie mogła przy nikim być sobą, nigdy nie miała wytchnienia. Nikt nie
wytrzyma takiego napięcia tyle czasu. A ona to robiła przez 8 lat. Żaden aktor
także nie wytrzyma tyle w jednej roli, potrzebuje ich więcej. A ona nigdy nie
znudziła się rolą, ani nie wybrała innej. Według mnie, ona nikogo nie grała.
Przybrała jedynie płaszcz dawnej osobowości. Schowała się za marionetką dawnej
siebie i pozwoliła jej działać, jednak bezwolnie.
- Dawnej
siebie? – Jack uniósł brwi – Uważasz, że co, miała rozdwojenie jaźni?
- Wszystko
jest w liście, Jack – Graham pochylił się i wziął jakiegoś papiery w podłogi.
To była kopia listu Lectera do Jacka – Doktor nie kłamie w takich kwestiach.
Rzuca nam prawdą w oczy. Tutaj zapisał wszystko, całą prawdę.
Widząc, że
tamci nie rozumieją, zaczął inaczej.
-
Przeanalizujmy to od początku. Ponad 8 lat temu…nie…Prawie 9 lat temu Clarice
Starling ma 18 lat. Mieszka w luterańskim sierocińcu o surowej dyscyplinie.
Jest wzorową uczennicą, prymuską. Marzy by iść w ślady ojca i pracować w
służbie prawa. W tym celu pracuje dzień w dzień. Jednak pewnego dnia, przez
zupełny zbieg okoliczności ona i Lecter spotykają się. Opisał jak do tego
doszło. Dziewczyna potknęła się i zraniła. Doktor wyczuł jej krew, dlatego się
cofnął i podał upuszczone książki. Co wówczas zobaczył? Znając Lectera,
Starling w ogóle nie powinna zwrócić jego uwagi. Była biedną małolatą, nic nie
znaczącą. Lecter nie powinien nawet na nią spojrzeć, a jednak to robi. Zapach
krwi go do tego zmusza i co zobaczył? Tylko on to wie, jednak to było coś co go
zafascynowało, coś co chciał zgłębić.
Następnego
dnia spotykają się znów, kolejny niesamowity zbieg okoliczności. Dr Lecter nie
zamierza pozwolić swojej ofierze uciec, przy ponownym spotkaniu widzi więcej, a
jego ciekawość rośnie. Łapie Starling w swoje sidła, wzbudza w niej zaufanie
swoją życzliwością. I dopiero gdy ofiara się niczego nie spodziewała,
zaatakował.
- Przecież
nie zrobił jej krzywdy – wyrzuciła Mapp.
- Hannibal
Lecter potrzebuje jedynie słów by krzywdzić. Sam napisał, że „rzucił jej
wyzwanie”. Tamtego dnia Lecter praktycznie upolował Starling. Dowiedział się o
niej wystarczająco, aby ją schwytać. Zna już jej marzenia, wie co powiedzieć by
ją zranić, a także co powiedzieć by wróciła do niego, pomimo że ją zaatakował
bolesną prawdą. Pierwszego dnia, gdy zaczęli rozmawiać Starling nieświadomie
pozwoliła mu się wedrzeć do swojej głowy. Manipulacja Lectera się sprawdza, bo
nastolatka wraca do niego kilka dni później. Lecter nadal jest żądny wiedzy,
wiedzy o tym co go tak fascynuje w dziewczynie. Jego zainteresowanie nie spada,
a rośnie. Nie wiem jednak co to takiego. W każdym razie doktor zwalnia tempo.
Wolnym tempem zdobywa przyjaźń i zaufanie Starling, ta jednak poznała go na
tyle by rozumieć, że ten nie powinien wiele o niej wiedzieć. Hannibal jest
zmuszony do bardziej drastycznych działań i używa narkotyków. Plan działa,
Starling wyjawia mu wszystkie sekrety swojego umysłu, które Lecter tak pragnął
poznać. Wreszcie ma dostęp do dziewczyny, która nigdy nie powinna go
zainteresować, a jednak nim owładnęła. Dlatego w tamtym okresie nie zabijał.
Był zajęty Starling. Nie wiem dlaczego, ale z jakiegoś powodu Lecter musiał
dostać obsesji na jej punkcie i jej tajemnic. Wszystko wynika z listu, umysł i
osobowość Starling go fascynowały, chciał ją zgłębić do końca, zewnętrzna
warstwa mu nie wystarczała. Jednak wtedy…coś się musiało zepsuć.
- To znaczy
co? – spytał Jack. On i Mapp uważnie go już słuchali.
- Nie wiem.
List nie mówi, czemu Lecter zwrócił na nią uwagę, ani też co się wtedy zaczęło
psuć. Sądzę, że działania Lectera zaczęły się mu wymykać spod kontroli. Chyba
Starling okazała się silniejsza niż sądził, może była równie silna co on.
Zaczął opracowywać plan. Plan, który potem uznał za błąd, jak sam opisuje. Ich
terapia zmieniła cel. Nie chodziło już o poznanie całej Clarice Starling. Z
niewiadomych przyczyn Lecter nagle zmienił swój plan. Zrobił z tych narkotyków
i rozmów istną psychodramę. Mówiąc mniej kolokwialnie to było zwykłe pranie
mózgu. Myślę, że z jakiegoś powodu, który tylko doktor i Starling znają, on
chciał zmienić całą osobowość Starling. Chciał by stała się kimś innym, nie
sobą, ale poniósł porażkę. Starling mu się oparła, co nie znaczy, że pranie
mózgu nie zadziałało. Zadziałało i to znakomicie, ale nie tak jak chciał
Lecter. Zmiana nastąpiła, ale to sama Clarice nią kierowała. Zmieniła się tak,
jak sama chciała.
Nastąpiła
krótka pauza.
- O tym
właśnie mówiłem. Wynikiem działań Lectera było powstanie nowej osobowości
Starling, która wyzbyła się swoich zasad i wartości etycznych. Clarice, którą
znaliście to Clarice Starling przed poznaniem Hannibala Lectera. A czy coś
wiemy o tej nowej Starling? Owszem, wiemy. Wiemy, że to nastolatka, która
zechciała Hannibala Lectera jako swojego kochanka i że uznaje swoje uczucia za
zakochanie. Choć to także jest zwykła obsesja. Druga Clarice jest wyzwolona,
nie chce już FBI, chce Lectera. Do tego stopnia, że odrzuca zasady moralne, gdy
dowiaduje się, że jest zabójcą. Akceptuje to, jest gotowa sama dla niego
zabijać, współpracować z nim. Powiem więcej, ona jest zaborcza wobec niego i
niesamowicie dumna, że wybrał ją jako swoją partnerkę, nazwijmy to w miłości.
- Skąd niby o
tym wiesz? – zapytała niegrzecznie Mapp.
- Sam list
jest dowodem. Lecter nie jest jego pomysłodawcą. Nie musiał go pisać. Szczerze,
jedynie akapit z drwinami z naszej głupoty do niego pasuje. To cały jego list.
Ale po co opisuje on nam całą historię ich związku? Nie musimy wiedzieć
wszystkiego. Czemu więc odsłania on nam te tajemnice o ich romansie? Gdyby chodziło
tylko o szyderstwo, wystarczyłoby jedno zdanie, a on rozpisuje się tu na kilka
kartek. Wiecie czemu opisał nam to wszystko? – nikt nie odpowiedział, więc
kontynuował – Bo to było życzenie Clarice. Ona, która przez cały okres ich
związku musiała pozostawać w cieniu, teraz nareszcie miała okazję oznajmić
wszem i wobec, że Hannibal Lecter jest jej. Ona jest dumna, że Lecter ją
wybrał. Dumna, że jest jego partnerką. Lecter napisał ten list, żeby sprawić
jej przyjemność, ponieważ chciała przestać być ukrywana. Ona się chwali tą
historią.
Ardelia
poczuła, że zaczyna jej być niedobrze. Jednak…nie potrafiła wątpić w wersję
Graham. Zaczynała dostrzegać to co widział Crowford…
- Ale
wracajmy do tematu. Ta „miłość” to nie wystarczająca rzecz, żeby Lecter ją zaakceptował.
Clarice musiała coś zrobić. I Lecter mówi nam o tym w pośredni sposób. Napisał,
że „pomogła mu dostrzec prawdę”. Wpłynęła na niego, wskazała jakiś błąd. Ona mu
pomogła, w jakiś sposób zmieniła, tak jak on zmienił ją. Właśnie tym i tylko
tym zyskała jego szacunek. Starling przestała być w jego oczach ofiarą.
Zaakceptował ją jako kogoś równie wyjątkowego co on. Nigdy nie dowiemy się
szczegółów o tym, co dokładnie tam zaszło, ale cała ta zmiana ich obydwojga
sprawiła, że sam Lecter zdecydował się na związek z nią, ku jej uciesze.
Możliwe, że oboje chcieli tego podświadomie od początku. Potrzebowali, żeby
jedno popchnęło drugiego. I tym samym trafili do łóżka. Lecter uznał jej
wyjątkowość i chciał jej tylko dla siebie. W ten chory i pokręcony sposób oni
oboje uznali to za zakochanie i niech myślą co chcą.
Gdy zaczęli
ze sobą sypiać, Lecter wrócił do zabijania. Myślę, że chciał zabić medialnego
Rozpruwacza, odejść z wielkim hukiem. Chciał przestać zabijać na pokaz, a
zacząć zabijać po cichu. Pewnie dla Clarice, chciał ją chronić. On ma w sobie
zasady gentelmana, Starling stała się jego partnerką, więc musiał okazywać jej
odpowiednie względy. Chciał by sama poznała prawdę. Sam mi mówił, że ona coś
podejrzewała. Lecz…wiemy jak to się skończyło.
Will bezwiednie
złapał się za brzuch tam, gdzie miał bliznę po ataku nożem.
- Gdy
rozmawiałem z Lecterem podczas sprawy Czerwonego smoka, zrozumiałem, że Lecter
nadal trzyma się swoich zasad, chciał chronić swoją damę, tak by to określił.
Nie potrafił wydedukować co Starling mogła robić w tamtym okresie i dopiero
teraz dało mi to do myślenia. Starling potrafi robić rzeczy, których on nie
umie przewidzieć. To właśnie może być klucz do jego fascynacji. Pamiętam jaki
byłem zdumiony, ponieważ Lecter brzmiał tak, jakby on i ta dziewczyna wciąż
byli razem. Byłem głupcem. Powinienem był zrozumieć co to oznacza. On miał
rację, oni cały czas byli razem. Starling w tamtym okresie walczyła z całych
sił, aby go zobaczyć. Nie uwolnić, zobaczyć! Rozumiecie?! Jak silną obsesję
miała i ma ta kobieta. 8 lat! Niebywałe….
Znów przerwa
na złapanie oddechu.
- W każdym
razie sprawa Gumba dała im wszystko czego potrzebowali. Widziałem te nagrania.
Jack, myliłeś się sądząc, że Hannibal zabiła Miggsa dla rozrywki. On to zrobił,
bo ten obraził kobietę, w dodatku JEGO kobietę. Kobietę, którą szanował. To
była zbrodnia, Miggs nie miał szans. A te raporty…
Will wziął z
podłogi kolejne teczki.
- …One są
bezcenne. Pokazują co Lecter kazał Starling mówić i co by się naprawdę
wydarzyło gdyby ta dwójka nie spotkała się 8 lat wcześniej. Lecter mówi nam,
ponownie pośrednio, że nawet bez świadomej pomocy Starling, i tak by uciekł. Z
nią poszło mu po prostu sprawniej. Przedstawienie, które odegrali to
wydarzenia, które mogły mieć miejsce, gdyby Starling nie wpadła lata temu w
jego sidła. Widzimy tu, że druga Clarice jest posłuszna i ufna. Robi wszystko
co Lecter jej każe, nie dlatego że nie ma własnej woli, ale dlatego że ufa jego
geniuszowi i nie widzi w jego poleceniach nic złego. Gdyby widziała, odezwała
by się. Lecter nie szanowałby bezwolnej marionetki.
Will znów się
wzdrygnął. Przypomniał sobie jak odsłuchiwał nagranie ich rozmowy. Usłyszenie
głosu Lectera po latach nie było miłym przeżyciem, a jednak wiele mu
powiedziało. Jeśli to co słyszał było alternatywną wersją wydarzeń, którą
pokazywał im Lecter, to oznacza, że nawet bez prania mózgu, Lecter szanowałby
Starling. Zwracał się do niej w sposób, w który nigdy nie zwracał się do niego.
Chwalił ją…Lecter chwalący kogoś to abstrakcja, a jednak…sam był obecnie
ciekawy co takiego miały i mają w sobie obie wersje Clarice Starling, że
Hannibal Lecter traktuje je tak wyjątkowo.
-
Najtrudniejszą dla mnie zagadką jest jednak to jak Starling zdołała tak łatwo
zniknąć i dołączyć do Lectera, nie zostawiając po sobie najmniejszego śladu.
Pomyślałem, że może ktoś jej pomógł, ale to tylko luźny pomysł…Zresztą kto to
by miał być…
Graham
pokręcił głową, bardzo przejęty tą niewiedzą.
- Dalej co
robili możemy nadal dedukować. Jak łatwo zgadnąć, Lecter musi pozbyć się
szóstego palca. Ta cecha jego ciała jest dla nich najbardziej niebezpieczna.
Oboje musieli zmienić wygląd, doktor drastyczniej. Nie sądzę, żeby chciał mocno
zmienić Clarice fizycznie. Jego wyrafinowany gust podziwia i docenia jej urodę.
Nie chciałby jej niszczyć. Nie niszczyłby piękna…
Ardelia
zastanowiła się, czy wśród tych papierzysk były zdjęcia Starling. Najpewniej
tak, Will zdawał się wiedzieć jak ona wyglądała.
- Masz
pomysł, gdzie mogli się udać? – zapytał Jack, zupełnie poważnie.
- W jakieś
nie oczywiste miejsce. Opuścili kraj, to pewne. Tam Lecter zoperuje sobie dłoń.
Zostaną tam przez jakiś czas. W czasie tego pobytu musieli wyjechać by zabić
Chiltona, ale od razu wrócili do tego samego miasta. Może nadal tam są, nie
wiem, lecz nie zostaną tam długo. Lecter będzie chciał sobie zrekompensować te
lata uwięzienia. Wybierze sobie jakieś miejsce do zamieszkania na stałe, coś
odpowiedniego dla jego gustu. Wykluczamy Azję i Afrykę. Wykreśliłbym też kraje
anglojęzyczne. Są najpewniej w Europie, w kraju, w którym mówi się językiem,
który zna Starling. Wiecie jakie znała…Nie, to pytanie jest bez sensu. Ona nie
jest głupia. Mogła ukrywać ile zna języków, a poza tym podczas pobytu w kraju
tranzytowym, Lecter mógł ją spokojnie nauczyć nowego języka obcego.
- Nawet takie
zawężenie wiele nam nie daje.
- Panie
Gra…Znaczy się Will – Ardelia zabrała głos. Widać było, ze jej postawa się
zmieniła, przestała być lekceważąca – Mówi Pan „oni”? Uważa Pan, że Starling
żyje?
- Ależ
oczywiście. Ona żyje – powiedział jakby to było oczywiste jak słońce.
Mapp zdała
sobie sprawę, że jeśli aresztują Lectera, to Clarice także trafi do celi. Była
winna współzabójstwa, współpracy z poszukiwanym mordercą, zatajaniem dowodów…
- Studiowała
Pani sprawę Lectera, agentko Mapp? – na pytanie Willa kobieta pokiwała głową.
Czytała o tym sporo, gdy dotarła do niej zdrada przyjaciółki – Powinna więc
Pani widzieć wzór. Hannibal Lecter zabija dwa rodzaje ludzi. Tych co stoją mu
na drodze lub zagrażają, a drugi typ to osoby „grubiańskie” wedle jego przekonań.
Zabijając ich i zjadając, okazuje im swoją pogardę. Szydzi z nich, pozbywa się
śmieci, którzy obrażają jego gust i nie szanują jego manier. Ludzi, którzy
według niego tylko zaburzają estetykę świata. Takimi osobami był nikomu
niepotrzebny i nudny flecista, który niszczył jego ukochaną orkiestrę i jego samego
nudził. Taki był Miggs, który zbrukał tak ohydnie osobę, którą szanował.
Clarice Starling nie znajduje się w żadnej z tych kategorii. Zabicie jej jest
według niego karygodne. On ją uznał
za równą, rozumie Pani? Starling mu kompletnie nie zagraża, udowodniła to aż za
dobrze. Poza tym ją niezmiernie lubi, lubi jej charakter i urodę. Nie, on
będzie ją trzymał przy sobie, niczym malarz nie potrafiący się rozstać ze swym
najlepszym dziełem. Starling jest unikatem, nie pozwoli jej odejść, a i ona
będzie się trzymać jak rzep – nie wspomniał o aspekcie seksualnym, to byłoby
niepotrzebne i pewnie nieco bolesne. Jego samego przyprawiało to o mdłości –
Poza tym z punktu widzenia praktycznego obecność Starling niezmiernie mu
pomaga.
- Widziałeś?
– niezrozumiałe do końca pytanie zadał Crowford, ale Will zrozumiał.
- Tak, raz
pozwolono mi skorzystać z komputera za dobre sprawowanie. W liście gończym
słowa, że Starling „może” mu towarzyszyć krzyczą głośno, że nikt na to nie
liczy. Głupcy tylko mu pomagają. Wszyscy będą szukać tylko jego, a powinni
szukać obydwoje razem. Imbecyle, nie będą szukać pary. W ten sposób nigdy nawet
nie wzbudzą podejrzeń. I sukinsyn to wie. Wie, że Starling to bardzo dobre
zabezpieczenie przed stróżami prawa. Nikt nie podejrzewa, że ona żyje. Jej
towarzystwo bardzo poprawia ich bezpieczeństwo. Razem wzbudzają większe zaufanie.
Lecter zna te sztuczki. Starling także, była szkolona przez FBI i była jedną z
najlepszych. Stanowi nieocenione wsparcie. Będzie jeszcze gorzej, kiedy Lecter wpadnie
na pomysł z dzieciakiem.
Po tych
słowach Jack i Ardelia zamienili się w kamień. Byli kompletnie zszokowani i
Graham to zauważył.
- Nie
wpadliście na to, prawda?
Nigdy…Nigdy
żadnemu z nich ta myśl nie przeszła przez głowę. Dlaczego nigdy…nie było nawet
podejrzenia, że coś takiego jest możliwe?
- Nie winię
was – mówił dalej Will – Lecter nie wydaje się stworzeniem ludzkim, zdolnym do
reprodukcji. Jego umiejętności zakrawają na paranormalność, dlatego tak
przerażają. Nikt nie potrafi tego pojąć. Nawet jego zmysły są nadludzkie, ma
lepszy węch i wzrok niż zwykli ludzie. Z siłą podobnie, nie wygląda na silnego
fizycznie, ale jest i to bardzo. W umysłach ludzi, również dzięki mediom,
zaczęto przestawać brać go za istotę ludzką. Jednak biologicznie nią jednak
jest, co oznacza, że może zapłodnić Starling. To prawda, że Hannibal jest
dobrze po czterdziestce, ale Starling jest młoda, w dobrym wieku do zajścia w
ciążę. Powiem więcej, powicie dziecka jest dobrym pomysłem strategicznym i
Lecter zdaje sobie z tego sprawę.
- Ale…Ale…To
wręcz przeciwnie! – wykrzyknęła Mapp, dalej zszokowana i zniesmaczona tą myślą
– Dziecko tylko by ich wystawiło na ryzyko! Małe dziecko mówi co zechce. Może
łatwo publicznie ich wydać jakimś niewinnym słówkiem. Dzieciak im zagraża, nie
pomaga.
Sama myśl, że
ten psychol miałby dotknąć niemowlęcia była…nie do zniesienia.
- Muszę tu
poprzeć Mapp – powiedział Jack niepewnie, wiedząc, że zaraz otrzyma
wyjaśnienia, które mogą go przekonać. Był też wyraźnie zniesmaczony – Dziecko
to spore ryzyko. Może nie na początku, ale później…
- Agentko
Mapp, proszę sobie wyobrazić taką sytuację – znów głos zabrał Graham –
Podróżuje Pani autostopem. Zatrzymuje się przy Pani samochód. W środku jest
tylko mężczyzna w średnim wieku. Czuje się Pani bezpieczna?
- Nieszczególnie
– odpowiedziała szczerze – Ryzyko niebezpieczeństwa występuje.
- A gdyby w
samochodzie, oprócz niego siedziałaby kobieta, podająca się za jego żonę.
Czułaby się Pani bezpieczna?
- Tak, na
pewno bardziej – zaczynała rozumieć do czego on zmierza. Jej szacunek wzrastał.
Ten gość naprawdę rozumiał sposób rozumowania Lectera i znał jego możliwości.
- A jeszcze
pójdźmy o krok dalej. Gdyby na tylnym siedzeniu, w nosidełku, leżało niemowlę,
Pani zaufanie wzrosło by jeszcze bardziej?
-
Tak…zdecydowanie tak.
- No właśnie.
Już będąc we dwójkę mało kto by ich podejrzewał. Posiadając dziecko założyliby
maskę rodziny, iluzję niewinności. Już bardziej bezpieczni by być nie mogli.
- To
rozumiemy, lecz co potem.
- Znów o
czymś zapominacie. To nie byłoby byle jakie dziecko, to byłoby ICH
dziecko. Pamiętacie co przed chwilą
mówiłem, o tym co Lecter zrobił Starling? Ten potwór był w stanie, w ciągu
zaledwie kilku miesięcy diametralnie obrócić osobowość i charakter nastoletniej
dziewczyny o 180 stopni. Był w stanie zmienić młodą dziewczynę w kogoś zupełnie
innego. I to w tak krótkim czasie. Pomyślcie do czego jest zdolny, gdy damy mu
niemowlę, jego własne dziecko, z którym będzie 24/7 przez wiele lat, od dnia
narodzin. To tak jakbyśmy dali mu świeżą glinę, może lepić co zechce. Gdy Lecter
wpadnie na ten plan, to jestem pewien, że zrobi z tego dziecka co tylko będzie
chciał. A Clarice…go nie powstrzyma…
Jeśli już na
to nie wpadł, dodał Will w myślach. Miał szczerą nadzieję, że ten czarny
scenariusz się nie spełni. To by było potwornie okrutne.
Nie miał
pojęcia, że w tej właśnie chwili Clarice Lecter była w szóstym miesiącu ciąży.
Plan już dawno wszedł w życie i Hannibal realizował go skrupulatnie.
Gdy Mapp z Crowfordem opuszczała ośrodek, nie miała
już wątpliwości wobec talentu Willa. Jeśli ten facet otrzyma dostęp do potęgi
FBI…naprawdę będzie mógł namierzyć Lectera. Will był ich ostatnią nadzieją.
Casinos: How to Play Casino Games in New Jersey
OdpowiedzUsuńThere is a 김해 출장안마 variety of different 정읍 출장샵 ways 시흥 출장마사지 to play casino games in New Jersey. 익산 출장샵 You can play slots, 하남 출장샵 blackjack, roulette, poker, and more