sobota, 27 kwietnia 2019

Niektóre z naszych gwiazd... - Rozdział 21


Ardelia weszła do domu i zatrzasnęła za sobą drzwi z hukiem. Chciało jej się krzyczeć z wściekłości. Jej marsz przez przedpokój nie mógłby być głośniejszy. Schodami pobiegła na górę, do łazienki. Musiała wziąć prysznic. Po akcji czuć od niej było potem i prochem.
Pod strumieniem gorącej wody, po raz któryś wyliczyła ile rzeczy poszło nie tak podczas dzisiejszej akcji. Po pierwsze, to było organizacja. Plan był źle ułożony, a oni nie byli przygotowani. To miało być proste aresztowanie, a wywiązała się strzelanina. Nie przewidzieli, że Drumgo miała przy sobie aż tylu podwładnych. W dodatku sadzili, że podda się bez trudu skoro miała na rękach swoje dziecko…ale nic z tego. Pierwszy zginął Brigham, dawny nauczyciel Mapp z akademii. Ardelia miała Drumgo na muszce, ale ta nie chciała się poddać. Sądziła, że w pieluszce dziecka były narkotyki, lecz nie wpadli na to, że ich cel ma tam też broń. Wycelowała w Ardelie i zamierzała strzelić.
Mapp popełniła błąd…zawahała się. Pierwsze co widziały jej oczy to kobieta z dzieckiem, a nie niebezpieczna przestępczyni, która zaraz ją zabije. Przez owo wahanie zginęła druga osoba. Jeden z agentów rzucił się przed nią i przyjął kulkę Drumgo, przeznaczoną dla Mapp. Kobieta już uciekała, ale przybyły posiłki i aresztowania przeprowadzono…lecz jakim kosztem.
Stracili dwóch świetnych agentów, wywołali strzelaninę i chaos pośród zwykłych ludzi, na normalnym targu, straty moralne, w ludziach i sprzęcie. A to wszystko…przez zwyczajnych handlarzy prochami! Jak to się mogło stać?! Kiedy FBI zaczęło popełniać takie proste błędy?
To była klęska. Mapp nie zostanie rzecz jasna poprowadzona do odpowiedzialności, nawet nie dowodziła akcją. Ale gorycz pozostała, tak jak poczucie winy.
Najgorszy był komentarz przełożonego, który powiedział Mapp, że dobrze zrobiła nie strzelając do tej kobiety. Prasa i inni zrobili by z niej za to kozła ofiarnego. Nie wspomniał ani słowem, że przez jej wahanie zginął jej przyjaciel, a ona sama omal nie straciła życia. Żółć jej w tamtym momencie podeszła do gardła.
- Powinnam była strzelić…Czemu do kurwy nędzy tego nie zrobiłam?!
Czuła obrzydzenie…czysty wstręt i nienawiść do siebie, całego Biura Federalnego za swój chory porządek i cały świat.
Po prysznicu, założyła zwykły dres i zeszła do kuchni. Wyjęła piwo z lodówki poszła z nim do salonu. Żeby uciec od bolesnych rzeczy typu bezsensowna śmierć i niekompetencja zmieszana z bezwzględnością szefostwa, zasiadła na kanapę z browarem i albumami. Dawno ich nie oglądała, a to mogło ją uwolnić od myślenia.
Zdjęcia rodzinne ukoiły jej ducha i przywołały miłe wspomnienia dzieciństwa. Przerzucając strony trafiła w końcu na okres swojego życia, którego nie powinna sobie teraz przypominać. To najgorszy, możliwy moment.
Dłoń Mapp drgnęła, gdy zobaczyła zdjęcie ze studiów…Ona i Clarice obejmowały się i uśmiechały w stronę obiektywu. Ona radośnie, a Clarice lekko, bardziej uprzejmie niż wesoło.
Zapomniała, że było tu to zdjęcie. Chciała je wyrzucić już bardzo dawno temu, ale coś ją powstrzymywało w ostatniej chwili. Zawsze na widok tej fotografii dostawała ataku furii. Nie tylko przez obraz Starling, lecz również pierścienia, który dało się zauważyć na jej palcu. Znak paktu z samym diabłem. Symbol jej przynależności i wierności względem potwora.
Każdego innego dnia by tego nie zrobiła…ale dziś natłok uczuć robił swoje, a nie został niczym wyładowany, nawet łzami. Ardelia rzuciła albumem z całej siły, w przypływie wściekłości. Ten przeleciał przez cały pokój i stłukł niewinny, tani wazon na stole, po przeciwnej stronie pokoju.
- Tyle…czasu…
Zgadza się. Minęło już 8 lat.
Osiem lat temu Clarice Starling uciekła z kraju wraz z Hannibalem „Kanibalem” Lecterem. Przez cały ten czas nikt nie wpadł na ich najmniejszy ślad. Sprawa Lectera pozostawała otwarta choć stała w miejscu. Starling już dawno została uznana za martwą. W to, że ona wciąż żyła wierzyły jedynie trzy osoby – ona sama, Jack Crowford i …
- Ciężki dzień, co?
…i Will Graham.
Obejrzała się za siebie i ujrzała właśnie wchodzącego, ze swojej części domu, Willa Grahama. Patrzył na nią łagodnie, idąc spokojnie. W ten sam sposób podchodziłby do wściekłego zwierzęcia. Na bank widział jej wybuch. Jego uspokajający wyraz twarzy jednak nie był do końca skuteczny przez szpecące Willa blizny.
Dom, w którym mieszkała Mapp, udało jej się wynająć jeszcze przed skończeniem akademii. Był to bliźniak, dwa mieszkania połączone razem, także z przejściem z jednego do drugiego wewnątrz. Ardelia planowała, że kiedyś ona zamieszka w jednym mieszkaniu, a Clarice w drugim. Z jasnych przyczyn…to już nie wchodziło w grę. Umowa już jednak była podpisana. Bliźniak należał do Mapp.
Gdy Will wyszedł po półtora rocznej terapii odwykowej, Ardelia zaproponowała mu drugą część swojego domu. Było to dla Grahama najlepsze rozwiązanie. Żeby wrócić do FBI musiał mieszkać na miejscu. Nikt z jego uzależnieniem i oszpeconą twarzą nie chciał mu wynająć porządnego mieszkania. Nie wspominając, że oficjalnie wciąż nie miał pracy. Mieszkanie z Jackiem na dłuższą metę byłoby męczące dla nich obu. Mieszkając przez ścianę z Mapp, oboje mieli własny kąt dla siebie. A poza tym Ardelia zawsze był blisko niego gdyby miał nawrót i zechciał sięgnąć po alkohol.
Biuro Federalne przez krótki czas miało wątpliwości, ale nie miało wyboru. Will Graham był legendą, a lekarz zaświadczył, że pacjent panuje nad swoim uzależnieniem. FBI przyjęło Willa do pracy z powrotem. Nie na to samo stanowisko, Will musiał ciężko pracować przez kilka lat, aby odzyskać swoją dawną posadę. Te 8 lat poświęcił na walkę z uzależnieniem oraz odzyskanie dawnej pracy. Obecnie od kilku miesięcy Will bił się o to, aby oddano mu dowodzenie nad sprawą Lectera.
Taki układ spraw miał wady i zalety. Ardelia za każdym razem, gdy umawiała się z jakimś facetem na randki, musiała się tłumaczyć, czemu po drugiej stronie jej domu mieszka niespokrewniony z nią mężczyzna (którego wygląd nie przywoływał miłych skojarzeń, blizny dawały wyobrażenie walki na noże, co odstraszało jej chłopaków). Z drugiej strony natomiast Ardelia już kilkukrotnie uratowała Grahama przed powrotem do wódki, gdy prowadził jakieś śledztwo. Will odzyskał dawny prestiż dzięki rozwiązaniu kilku bardzo ciężkich spraw morderstw. Zapobiegł rozwinięciu się kilku seryjnych morderców. Odzyskał dzięki temu szacunek, lecz o mały włos kilka razy nie sięgnął po whisky. Na szczęście Mapp i Crowford zawsze byli obok. Przy tych sukcesach zawodowych uważali by Will nie trafił do prasy, ani nazwiskiem, ani zdjęciem, żeby nie dawać doktorowi ostrzeżenia.
No i najważniejsze…mieszkając tak blisko, od tak wielu lat, między Ardelią i Willem narodziła się silna przyjaźń i zaufanie. Zapełnili pustki w swoich sercach, choć nie w romantycznym sensie. Bardziej przypominali rodzeństwo.
- Tak…całkiem do dupy dzień – odpowiedziała mu w końcu – Skąd wiesz?
- Byłem w terenie, gdy zadzwonił Jack…Ten Brigham to był twój przyjaciel, prawda?
- Tak – zacisnęła mocno pięści – Podkochiwałam się w nim nawet.
Will usiadł obok niej, ale nie objął, ani nie wykonał żadnego gestu. Ardelia miała w gruncie rzeczy nieco męski charakter i zamiast czułości i pocieszenia wystarczyła jej czyjaś obecność obok.
- Sądziłem, że to zwykłe aresztowanie szefowej gangu narkotykowego?
- Bo takie miało być…Nie po raz pierwszy miałam ją aresztować…Ale…od początku do końca źle to zorganizowano…A ja się zawahałam zamiast strzelić i…
- To naturalna kolej rzeczy, że się zawahałaś przed strzałem. Jesteś dobrą osobą, Mapp. Zabicie kogoś to…nie jest coś co dobry człowiek jest w stanie zrobić ot tak. Nawet jeśli musi.
- Wreszcie ktoś mi to powiedział… - Mapp uśmiechnęła się. Krzywo i z trudem, ale jednak.
Siedzieli tak jeszcze kilka minut. Ardelia myślała w tym czasie o ich trzyosobowej drużynie, która za cel obrała sobie ściganie Lectera. Żeby to zrobić, każde z nich musiało gdzieś dojść. I każde miało swoją rolę w grupie.
Will musiał wrócić do ludzi i odzyskać dawną pozycję w FBI. Udało mu się, dzięki spektakularnym aresztowaniom kilku morderców. Jack musiał odzyskać swój dawny respekt i wrócić do łask. Potrwało to lata, lecz jako opiekun Willa, jemu także się powiodło. Natomiast jej rolą…było po prostu iść naprzód. A dziś czuła jakby zawiodła, ale Graham ją pocieszył, choć tylko w kwestii oddania strzału. Śmierć dwóch przyjaciół…potrzeba czasu by się z tym pogodzić.
Role były jasne. Will Graham był mózgiem drużyny. To w nim były pokładane najwyższe nadzieje, jeśli chodzi o cel ich misji. Jack Crowford był ich wpływami. Był na najwyższym stanowisku niż oni oboje, mógł dla nich wiele zrobić i wiele załatwić. A Ardelia…była ich energią, czynnikiem działającym w terenie. Bo bądźmy szczerzy…Była najmłodsza z nich wszystkich i jedynie ona mogła działać w fizyczny, szybki sposób. Zarówno Will jak i Jack mieli już swoje lata i nie cieszyli się dobrym zdrowiem. Picie odcisnęło trwałe piętno na Willu, a Jack miał chore serce. Tylko ona miała kondycję by robić więcej niż myśleć i siedzieć za biurkiem.
W pewnym sensie dopełniali się idealnie.
Nagle coś jej przyszło do głowy. Odwróciła się szybko do Willa. Ten miał wzrok utkwiony gdzieś w przestrzeni przed sobą.
- Chwila moment…Powiedziałeś, że byłeś w terenie. Ale przecież dziś miałeś wolne!
Kąciki ust Grahama uniosły się w górę na te słowa. Jego blizny dziwnie się pomarszczyły, co nie było ładnym widokiem, ale Ardelia przywykła lata temu. Spojrzał na nią. W jego oczach dało się odczytać triumf.
- Czekałem aż na to wpadniesz. Góra mnie wezwała na zebranie.
Z jakiegoś powodu kobiecie zaczęło szybciej bić serce. Wezwali Grahama na zebranie? Czy to mogło oznaczać…?
- Czy to Lecter? – spytała, bo Will najwyraźniej chciał ją chwilkę przytrzymać w niepewności.
- W pewnym sensie. Mason Verger zadzwonił do biura. Powiedział, że zdobył jakiś dowód w sprawie Lectera i chce się nim podzielić.
- To ten, który przeżył konfrontację z Lecterem, tak? I ten co wyznaczył nagrodę za informacje o nim?
- Zgadza się. Zlecono, żebym to ja jutro do niego pojechał i przesłuchał. Wiesz co to oznacza?
Już nawet Ardelia mogła wyraźnie wyczuć, że krew w jej żyłach gna jak szalona. Po raz pierwszy od nieudanej akcji, na chwilę o niej zapomniała.
- Udało nam się? – spytała z niedowierzaniem - Po latach pracy w końcu…
- Tak – powiedział, jakby już ogłaszał zwycięstwo – Sprawa Hannibala Lectera oficjalnie jest w moich rękach! Znaczy…W naszych rękach! Wreszcie zaczęli myśleć, a my odrobiliśmy swoje. Możemy działać!

***

Pazzi był tego poranka jawnie podirytowany.
Rinaldo Pazzi…dawna szycha florenckiej policji. A dziś był nikim.
Młody inspektor zdobył renomę, dzięki śledztwu nad seryjnym mordercą, których zabijał we Florencji zakochane pary na odludziach. Pazzi był jedyny w swoim rodzaju, gdyż jako jedyny z grupy śledczej kształcił się przez jakiś czas w Quantico, w samym sercu FBI. Poznał metody, których we Włoszech nie znano. Szybko awansował na dowódcę i zręcznie doprowadził śledztwo do końca aresztując sprawcę. Tak sądzono…
Te kilka lat po spektakularnym aresztowaniu były najlepszymi w jego życiu. Zdobył sławę i podziw. Zapraszano go na najważniejsze i znaczące wydarzenie w mieście. Szacunek od wszystkich kolegów z komisariatu też miał w garści. Będąc gwiazdą policji znalazł się w towarzystwie. W tamtym czasie znalazł sobie też żonę, Laurę. Najpewniej najpiękniejszą kobietę we Florencji. Życie było rajem. Był kimś! Zawodowo i prywatnie układało się idealnie.
Do czasu, gdy morderstwa się wznowiły na jakiś czas oraz pojawiły się dowody, że skazał niewinnego człowieka. No…przynajmniej za posądzane zbrodnie, bo był winny za coś innego.
Wtedy wszystko runęło. Szacunek i uznanie zniknęło bezpowrotnie. Wszyscy ważni przyjaciele zerwali z nim kontakt. Stał się towarzyskim pariasem. W policji zdegradowali go. Nikt już nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Był skończony. Takiej porażki i poniżenia nie dało się wymazać. Jego kariera się skończyła, to był koniec. Zamiast go szanować, wszyscy z niego kpili. Tylko Laura przy nim została, lecz i tak jakiś wredny głosik w głowie mówił mu, że gdyby teraz ją poznał, nigdy by nawet na niego nie spojrzała.
Miał teraz kolejny jasny dowód na to, że stał się popychadłem służb policyjnych i wszyscy go mieli za nic. Wysłano go, żeby przesłuchać kogoś w sprawie…zaginięcia kustosza. Żałośnie nudna sprawa, nic nie znacząca w porównaniu z seryjnym zabójcą (nigdy go nie schwytano).
Cztery miesiące temu zaginął wieloletni kustosz Palazzo Capponi. Wszyscy sądzili, że staruszek zwiał z kochanką lub/i z czyimiś pieniędzmi. W każdym razie od czterech miesięcy nie było po nim śladu.
Oczywiście Pazzi znaczył nic, więc żeby przesłuchać kogokolwiek nie mógł ich wezwać, a sam do nich pójść. Dlatego właśnie był tutaj, w Sali Lilii w Palazzo Vecchio. Przysłuchiwał się z daleka jak zarząd kłóci się o to, czy człowiek, który zastępował zaginionego kustosza od kilku miesięcy ma dostać ową posadę na stałe. Ci na „tak” uważali, że mężczyzna wykonuje swoje obowiązki imponująco. Ci na „nie” krzyczeli, że nie jest on Włochem i pewnie nawet nie zna porządnie Dantego.
Przez całą kłótnię główny zainteresowany siedział w ciszy. Lecz gdy padł zarzut, że nie zna Dantego, wstał i zaczął go cytować…czysto po Włosku. Robił to tak długo i z akcentem, że wszyscy byli pod wrażeniem. Nawet Pazzi obserwujący z daleka.
To do niego dziś tu przyszedł. Do doktora Fella.
W końcu stanęło na tym, że za kilka tygodni dr Fell wygłosi prezentację o sztuce Florencji, co miało zadecydować o daniu mu stałej posady. Gdy wszyscy zaczęli się rozchodzić, Pazzi nie tracił czasu.
- Imponująca recytacja, doktorze Fell.
Zastępca kustosza zwrócił na niego uwagę i bacznie ocenił wzrokiem. Pazzi zrobił to samo. Dr Fell nie był wysokim mężczyzną, ale dobrze zbudowanym. Włosy gładkie, bardzo ciemne, jeszcze nie zaczęły siwieć. Oczy…oczy były nieprzyjemne. Spojrzenie tych piwnych oczu przyprawiało o ciarki.
- Dziękuję bardzo. Z kim mam przyjemność?
- Inspektor Rinaldo Pazzi. Prowadzę śledztwo w sprawie zaginięcia Pana poprzednika.
Panowie podali sobie ręce. Fell ku zaskoczeniu inspektora zachował zupełny spokój.
- To brzmi jakbym miał już jego posadę, inspektorze. Nadal jestem zastępcą. Ale proszę pytać, jeśli mogę w czymś pomóc.
- Znał Pan poprzedniego kustosza?
- Czytałem jego monografie. Ale osobiście nigdy go nie poznałem.
Pazzi zobaczył teraz, że jego rozmówca ma bardzo małe, białe zęby. W dodatku podczas rozmowy dr Fell zachowywał idealny toskański akcent jak podczas recytacji. Rinaldo nie wychwycił nawet śladu obcego akcentu.
- Policja już przeszukiwała rzeczy zaginionego, lecz może Pan coś znalazł? Jakiś list pożegnalny, albo cokolwiek innego.
- Niestety, nic nie znalazłem.
- Jego rzeczy są dalej w jego kwaterze, w Pałacu?
- Spakowane w dwie walizki i zinwentaryzowane.
- Chciałbym po nie przyjść.
- Proszę wpierw zadzwonić. Muszę wyłączyć alarm, aby zaoszczędzić pański czas.
Fell nie wykazał żadnego zdenerwowania. Policja miała mu złożyć wizytę, a ten nie reaguje naturalnie, żadnym niepokojem. Pazziego zirytowała ta arogancja.
- Na dłoni ma Pan dość ciekawą bliznę. Skąd się wzięła?
- Zespół cieśni nadgarstka. Typowa przypadłość dla ludzi kochających historię.
Pazzi chrząknął niezadowolony. Nagle coś sobie przypomniał.
- Sam Pan pakował rzeczy kustosza?
- Nie, pomagała mi żona i córka.
Pazzi wiedział z dokumentacji, że Fell nie był samotny, mieszkał z rodziną niedaleko Pałacu. Nie znał jednak ich wieku.
- To może one coś znalazły w jego rzeczach? Mówiły coś Panu?
- Może Pan sam je zapytać. Właśnie idą – wskazał podbródkiem coś za plecami rozmówcy.
Inspektor odwrócił się do tyłu i ujrzał dwie zbliżające się postacie. I cóż…nie tego się spodziewał. Przeżył największy szok dnia, jeśli nie roku.
Wyobrażając sobie żonę kustosza widział kogoś w jego wieku, podstarzałą okularnicę. Córkę wyobrażał sobie jako nastolatkę lub młoda kobietę. Takie tezy podpowiadał średni wiek Fella.
Zamiast tego jednak zobaczył idącą w jego stronę zjawiskowo piękną blondynkę, która musiała niedawno dobić trzydziestki. Była przepiękna, sukienka podkreślała jej zadbaną figurę. Pazzi nigdy jeszcze nie widział kobiety, która dorównywała urodzie jego żonie, Laurze, ale tutaj jawnie Pani Fell biła ją na głowę. Nie potrzebowała nawet zbyt dużo makijażu.
Natomiast córka…była jeszcze dzieckiem. Szła z matką za rączkę. Miała 6, może 7 lat, coś takiego. Była równie elegancko ubrana jak rodzice, najwidoczniej cała rodzina była eleganckimi strojnisiami. Szczerze, nie widział chyba nigdy tak wystrojonego dzieciaka. Nawet w kościele. Mała była nawet urocza. Zwłaszcza przez długie loczki wokół twarzy i czerwoną kokardę wplecioną nieco z tyłu głowy.
- Moja droga… - rzekł dr Fell do żony. Rinaldo nadal zbierał szczęki z podłogi – To jest inspektor Fell, z policji. Sprawa zaginionego kustosza.
- Ach tak, rozumiem. Bardzo mi miło.
Pazzi ucałował dłoń kobiety na powitanie. Głos Pani Fell także nie miał obcego akcentu. Nie mógł pozbyć się natrętnych myśli typu jak zastępca kustosza zdobył TAKĄ kobietę? Przecież zarabiał drobne, nic znaczącego. Nie potrafił tego pojąć. W jego świecie biedni mężczyźni nie poślubiali kobiet o wiele młodszych i piękniejszych. Musieli mieć forsę, no bo co innego by te baby przy nich trzymało?
Jakby szukając potwierdzenia swojej teorii, że ludzkości zależy jedynie na pieniądzach i że w tej relacji musi kryć się coś odpychającego, zaczął przyglądać się córce Fell’ów. Szukał jawnych znaków, że dziewczynka nie jest córką doktora Fella i urodziła się ze zdrady małżeńskiej bądź przed ślubem i to małżeństwo zawarto jedynie by chronić kobietę przed skandalem.
- Jak masz na imię młoda damo? – rzekł nadmiernie przyjaznym tonem, schylając się do dziewczynki.
- Nazywam się Chiara – odparła dziewczynka nienaturalnie czysto – Miło mi Pana poznać.
Pudło, Chiara Fell musiała być córką zastępcy kustosza. Co prawda była bardzo podobna z wyglądu do matki, ale takie oczy mogła dostać jedynie od ojca. I u ojca, i  u córki te oczy przyprawiały o dreszcze.
„Dziwne” – pomyślał Pazzi – „Czy to dziecko w ogóle mruga?”
- Dowiedziałem się już wszystkiego czego chciałem od Pani męża, ale może podczas pakowania rzeczy kustosza natknęła się Pani na coś podejrzanego?
- Nic sobie takiego nie przypominam, inspektorze. Przepraszam.
- A ty młoda damo? Znalazłaś coś ciekawego?
Mała Chiara pokręciła przecząco głową. Nie odrywała spojrzenia od Pazziego. Czuł się przez to niekomfortowo. Dziwne dziecko…
- Dali państwo jej włoskie imię – to nie było pytanie.
- Ten kraj to teraz nasz dom – odparł dr Fell – A już na pewno dla naszej córki.
- Nie powinna być teraz w szkole? Jest dzień powszedni.
- To prawda – powiedziała Pani Fell – Ale Chiara nie chodzi do szkoły.
- Nauczamy ją w domu – dopowiedział doktor – Mamy zezwolenie na nauczanie indywidualne.
- Aha, rozumiem. W takim razie nie będę już przeszkadzać. Zjawię się niedługo po rzeczy.
Pazzi pożegnał się i już miał odejść i zostawić rodzinę Fellów samych, gdy doktor zawołał za nim.
- Inspektorze, pochodzi Pan z tych Pazzich, nieprawdaż?
Nawiązywanie do jego porażki zawodowej uważała za szczyt bezczelności ze strony doktora.
- Owszem, skąd Pan wie?
- Przypomina Pan postać którą wyrzeźbił Luca della Robbia w waszej rodzinnej kaplicy w kościele Santa Croce.
Pazzi poczuł się…mile połechtany. Rzadko ktoś zawiązywał do jego sławnych florenckich korzeni. Gdy wychodził z Sali Lilii słyszał jeszcze za sobą jak dr Fell informuje swoją małżonkę o wynikach spotkania w sprawie jego pracy. A jednak…nadal czuł na plechach ten dziwnie dojrzały i przenikliwy wzrok małej dziewczynki. To go z jakiegoś powodu…niepokoiło.

***

Układ był zawsze taki, Hannibal gotuje, ona zmywa. Taki był najlepszy rozkład ról. Pomimo lat ćwiczeń, nadal była antytalenciem w gotowaniu.
Clarice właśnie skończyła, gdy usłyszała cichy trzask zamykanych drzwi. Odwróciła się i zobaczyła męża.
- Claire już śpi?
- Tak, zasnęła od razu.
Dziś była jego kolej by ją położyć do łóżka. Widać było przy kolacji, że dziewczynka ledwo się trzyma na nogach ze zmęczenia.
- Jak zwykle posłuszna… - Clarice wytarła ręce. Minę miała wyraźnie na czymś skupioną.
- Coś cię trapi, najdroższa? – zapytał, podchodząc i obejmując żonę w talii.
- Trapiło, ale już nie – przyznała z uśmiechem, przyjmując z przyjemnością jego gest – Martwiłam się dziś przez moment jak Claire zachowa się przy policjancie. Ale na szczęście poradziła sobie. Chyba jej nie doceniam.
- Zamartwianie się o dziecko to rola matki. Hmm… - teraz on jakby nad czymś rozmyślał – Mnie jej reakcja nie martwiła, ale ten Pazzi…
- Co z nim? – uniosła brwi zaskoczona – Uważasz, że nam zagraża? Przez osiem lat ucieczki nie uznałeś nikogo za zagrożenie.
- Ten inspektor jest inny. Słyszałem o nim. Zauważył moją bliznę. Wie, że nie jesteśmy Włochami. A co najważniejsze był kształcony w Quantico. Tam przecież mój przypadek jest omawiany na wykładach. A na koniec prowadził sprawę seryjnych zabójstw i dobrze sobie radził. To nie jest byle jaki policjant.
- Gdy tak to ujmujesz…To gość ma w głowie wszystkie kawałki układanki by cię rozpoznać – na czole Clarice pojawiła się zmarszczka pokazująca, jak bardzo się obawia.
Hannibal pocałował ją lekko w to miejsce.
- Ma kawałki, ale nie znaczy, że je złoży na czas. Poczekamy, nigdzie nam się nie śpieszy. W razie czego łatwo się go pozbędziemy. Tak jak kustosza. Wystarczyły jedynie dwa worki cementu i już nie ma po nim śladu i nikt nie podejrzewa, że go zabiłem by dostać jego pracę.
- No tak…Wolałabym jednak szybko się go pozbyć.
- Odczekamy odpowiednią ilość czasu i to zrobimy, obiecuję.
Clarice objęła go za szyję i mocno wtuliła, dając znać jak jest wdzięczna. Hannibal jednak miał inne plany. Ujął jej podbródek, uniósł i pocałował w usta. Kobieta przez chwilę sądziła, że to zwykły buziak, ale jej mąż szybko rozwiał to złudzenie, gdy zaczął bardziej dogłębnie eksplorować jej usta, a następnie popchnął ją na najbliższą ścianę.
Chcąc coś powiedzieć, sama przerwała pocałunek, a Hannibal niewzruszony przeniósł swoje usta na jej szyję.
- A…ah…a Claire? – spytała i jęknęła cicho, gdy poczuła, że jedna dłoń Hannibal sięga po zapięciu sukienki na jej plecach, a drugą podwija ją do góry, aby pogładzić udo.
- Już śpi – odpowiadał wolno, równie powolnym tempem rozpinając długi zamek – Czekałem aż zaśnie, nie zajrzy już tu. Stąd nic nie usłyszy.
Aby uciszyć jej ubawy lekko ugryzł ją w szyję, wiedząc że to lubi. I owszem lubiła to, każdy dźwięk jaki teraz wydawała to potwierdzał. Ale…ona także wiedziała co on lubi i co zrobić, aby obudzić w nim nieco większą agresję.
Sama teraz zmusiła go ręką by się odsunął tak, by spojrzał jej w twarz. Jej oczy powiedziały mu jasno, że ma ochotę na gierki.
- Pamiętasz jak ten glina patrzył na Claire? – złapała za ramiączka swojej już rozpiętej sukienki i zaczęła je powoli zsuwać w dół – Jak szukał oznak, że jesteś jej ojcem? Pewnie się zastanawiał, czemu jestem ze zwykłym, podstarzałym kustoszem, jak ty.
Ramiączka spadły pociągając całą sukienkę na podłogę. Nie miała stanika, został jej na ciele jedynie koronkowy dół bielizny. Sama je zsunęła sekundę później i bielizna dołączyła do odzieży na ziemi. Oparła się dłońmi o ścianę za sobą, lekko wyginając się do przodu. Uśmiechnęła się… Przez cały ten czas patrzyła mu w oczy.
Te prowokacyjne słowa połączone z tym małym show, dały efekt jakiego pragnęła. Rozległ się cichy warkot. Hannibal gwałtownie rzucił się do przodu, mocno wciskając ją w ścianę. Jego dłonie złapały za jej biodra tak mocno, że aż bolało, i uniosły ją w górę z zaskakującą siłą. Żeby złapać równowagę, Clarice musiała opleść go nogami w pasie. Zniżył ją tak by twarze mieli na tym samym poziomie.
- Pamiętaj do kogo się zwracasz… - praktycznie to wysyczał. Czerwone punkciki rozlały się tak, że cała tęczówka wydawała się szkarłatna. Wyrażał teraz czyste wzburzenie, stan w który ten opanowany zabójca wpadał niesamowicie rzadko.
Clarice przeszedł dreszcz. O to chodziło…Zaborczy i agresywny…idealnie.
- Zawsze pamiętam – wydyszała – Zawsze pamiętam czym jesteś…
Pocałował ją, bardziej brutalnie niż poprzednim razem. Powitała to zadowoleniem. Hannibal bez kontroli to rzadki widok. Jego ręce były wszędzie, na biodrach, plecach, piersiach i talii, a jednocześnie cały czas była w górze.
Bitwa chwilę trwała, dopóki Clarice nie zorientowała się, że trochę zsunęła się w dół. To dlatego, że jej mąż zabrał jedną rękę, aby rozpiąć swoje spodnie. Chwilę później znów była w górze.
- To na przypomnienie ile ten podstarzały kustosz ma siły… - ponownie syknął, tuż przy jej uchu.
- Pokaż co potrafisz…
- Kto tu jest szatanem, ty czy ja?
Nie dał już jej odpowiedzieć. Wszedł w nią jednym ruchem.
- Ach! – poczuła znajomy ból, który momentalnie zniknął, by zastąpić go największą przyjemnością świata.
Nie zamierzał czekać aż się przyzwyczai. Rżnął ją przy ścianie, cały czas ją trzymając i nie zwalniając, demonstrując siłę, której nikt by się nie spodziewał.
A Clarice krzyczała raz za razem.
- Ah…och…tak dobrze…taki silny…uh…ahm…o Boże…Hannibal!
- Tak, Clarice – powiedział za spokojnie jak na tą sytuację, pchając raz po raz – Posmakuj tego.
By doprowadzić ją do orgazmy musiał albo pieścić piersi, albo ją gdzieś ugryźć. Ponieważ cały czas trzymał ją nad ziemią, druga opcja była dogodniejsza. Lecz najpierw…
- Do kogo należysz?
- Ach…do ciebie!
- A ja?
- Do mnie! – trzymała się go już z całej siły. Była już blisko i on to wiedział. Ale chciał ją tak torturować jak najdłużej.
- Czego chcesz, Clarice? – i kolejne możne pchnięcie.
- Och…dojść…chcę dojść…Dojdź we mnie…Proszę…Hannibal!
Odczekał kilka sekund po czym…
- Jak sobie życzysz.
Ugryzł ją, mocno, u podstawy szyi. To zrobiło trik. Clarice krzyknęła, osiągając szczyt. Poczuła między nogami ciepło. Hannibal pozwolił sobie również dojść. Ale nawet jego orgazm nieco pozbawił sił, przez co oboje zjechali na podłogę.
Kobieta zdała sobie sprawę, że oboje byli na ziemi, on nadal zupełnie ubrany, między jej nogami, a ona próbująca odzyskać oddech, nagusieńka, z nieco krwawiącą raną na szyi.
- No to…na jutro…potrzebuję apaszki – powiedziała, nadal dysząc.
Dr Lecter zaśmiał się cicho, po czym uniósł głowę.
- To zalecane.
- Owszem – sama się zaśmiała – Jeśli masz siłę wstać to chodź do łóżka. Moja kolej. Odpocznij, a ja się odwdzięczę.
- Odpoczynek mi nie potrzebny – rzekł, delikatnie głaszcząc ślad po ugryzieniu – Nie miej litości, tak jak ja.

***

Później tej nocy, oboje już skrajnie zmęczeni, leżeli w łóżku. Clarice wtulała się w męża.
- Jeśli po tej nocy nie będę w ciąży, to już nie wiem jak inaczej.
Lecter zaśmiał się cicho na to stwierdzenie.
- Kiedy będziesz, wyczuję. Jak poprzednio.
- Mhm…wiem.
Od jakiegoś czasu oboje starali się o drugie dziecko. Nie tylko po to, by Claire miała rodzeństwo. Ich córka zdawała im się ich własnym arcydziełem. Czemu by nie stworzyć drugiego?
Nie mając więcej siły, Clarice zaczęła zasypiać, a Hannibal poszedł w jej ślady. Jednakże zanim pochłonął ich sen, kobieta rzekła.
- Nie mogę się doczekać twojej prezentacji…Zabijmy Pazziego w dniu, gdy ją wygłosisz.
Dr Lecter tak był zaskoczony, że aż otworzył oczy i spojrzał na żonę. Ta już praktycznie spała. Pogłaskał ją lekko po włosach.
- Jak sobie życzysz, najdroższa – natychmiast potem zasnął.
Zasypiając, myślał o tym jakie te lata od narodzin Claire były dla nich radosne…i niezwykłe. Claire…była jak oni…nadzwyczajna i nie pasująca do społeczeństwa.

***

Gdy Claire się urodziła, Clarice była już psychicznie gotowa na nocny płacz niemowlęcia i nieprzespane noce. Pamiętała jeszcze z sierocińca, jak najmniejsze dzieci darły się nocami w kojcach na całe korytarze. Wiedziała, że jej córka nie będzie wyjątkiem.
A jednak…pierwsza noc przebiegła cicho. Clarice przespała całą noc bez pobudki. Po przebudzeniu i uświadomieniu sobie, że jest ranek, kobieta aż zerwała się na równe nogi. Ze strachem szybko zajrzała do kołyski, czy małej nic nie było. Claire miała się znakomicie, już nie spała, tylko leżała cichutko, jakby na nią czekając.
Tak było przez następne miesiące. Nie oznacza to rzecz jasna, że Claire w ogóle nie płakała w nocy. Robiła to, ale nie często. Jedynie wtedy gdy trzeba było ją przewinąć. Większość nocy były jednak spokojne.
Oprócz tego Claire zachowywała się jak najzwyklejsze niemowlę. Dopiero gdy Clarice zdecydowała się przerwać karmienie piersią, czyli po czterech miesiącach, zarówno ona jak i Hannibal zaczęli spostrzegać, że ich córka rozwija się inaczej niż inne dzieci.
Rozwój Claire przebiegał niesamowicie szybko, czasami wręcz za szybko. Wyprzedzała inne dzieci w swoim wieku o 2, czasem 3 miesiące. To było coś, biorąc pod uwagę, że pierwszy rok życia dziecka jest najbardziej dynamiczny niż wszystkie pozostałe lata, w pierwszym roku przebiega najwięcej zmian w porównaniu z resztą lat. A mimo to tempo Claire było kilka razy szybsze. Potrafiła robić i rozumować jak dziecko o kilka miesięcy starsze.
Szybko wyszła na jaw, że fizyczne aspekty także wchodziły w grę. W wieku sześciu miesięcy, Claire zdawała się gotowa do chodzenia. Nie szło jej to jednak, ponieważ mięśnie w jej nóżkach nie były gotowe do chodu. Mimo tego dziewczynka zdawała się wiedzieć jak to się robi, ale fizycznie jeszcze nie była w stanie. Mogła chodzić jedynie przytrzymując się mebli.
Clarice obserwując właśnie taki podtrzymujący chód córeczki, podążając za nią by ją złapać jeśli upadnie, zrozumiała coś, co jej mąż musiał już zrozumieć jakiś czas temu. Claire sporo odziedziczyła z wyglądu po matce, ale wewnętrznie musiała mieć o wiele więcej z ojca niż z niej. Przemawiały za tym nie tylko przyśpieszony rozwój, lecz również opanowany temperament małej.
- Wykapany tata. Moja zdolna dziewczynka.
Wzięła ją wówczas za rączki i przytrzymując je w górze, zaczęła pomagać małej trenować nóżki bez podpierania.
Hannibal spędzał z Claire więcej czasu niż stereotypowy ojciec. Ale robił to inaczej niż ona. On ją obserwował, uczył się jej, nic nie umykało jego uwagi. Clarice rozumiała co on robił, próbował poznać ich córkę tak, by móc zdecydować kiedy zdradzić jej prawdę.
Kiedy Claire skończyła roczek była już do przodu z rozwojem ruchowym i umysłowym aż o rok. Już dwa miesiące wcześniej wypowiedziała pierwsze słowa. Klasycznie pierwszym słowem była „mama”, a drugie „tata”. Tylko że…oba słowa potrafiła powiedzieć w trzech wersjach językowych. Głównie dzięki temu, że Hannibal i Clarice od samego początku mówili przy niej lub do niej w trzech językach: włoskim, angielskim i hiszpańskim. Od urodzenia Claire, jej rodzice porozumiewali się raz przez kilka dni w jednym języku, potem kilka dni w drugim i tak dalej. Według teorii Lectera, mała miała ich mowę niemal wchłonąć i się nie mylił.
To co stanowiło największe wyzwanie to energia dziewczynki w późniejszym okresie. Claire potrafiła przez cały dzień biegać i po domu, a nawet po podwórku i okolicznym lasku. Jej mama, która przez ciążę i pierwsze lata opieki nad nią bardzo mało ćwiczyła, zaczęła teraz przez to gonienie za córką odzyskiwać formę. W jednej chwili Claire stała spokojnie przy jej nodze, a w drugiej już wybiegała na zewnątrz.
Jednym razem Clarice biegła właśnie za swoją dwuletnią córką, która chciała wybiec na podwórko bez pozwolenia. Na drodze małej jednak jak spod ziemi wyrósł ojciec i złapał Claire. Wziął ją na ręce, była wyraźnie niezadowolona, że jej się nie powiodło. Clarice przyjęła z ulgą, że Hannibal złapał ją w porę.
- A mówiłaś, że jest podobna do mnie – powiedział z rozbawieniem, podrzucając lekko dziewczynkę na rękach, żeby ją rozweselić – Aktywna niczym mama.
- Aż za bardzo – westchnęła ciężko – Kiedyś cię nie dogonię i pewnie zgubisz się w lasku.
- Nie zgubię – powiedziała dwulatka, kręcąc główką. Głos miała czystszy niż dzieci w jej wieku, lecz nadal pobrzmiewał w nim dziecięcy akcent.
- Nie wolno tak nagle uciekać od rodziców, Claire. Nie chcesz chyba nas martwić, prawda? – Dr Lecter postawił córkę na ziemi – Przeproś mamę za kłopot.
Claire była zawsze posłuszna rodzicom jeśli coś jej kazali. Podeszła do Clarice i chwyciła za rąbek jej sukienki.
- Przepraszam mamo, nie będę ci już uciekać.
- Nie strasz mnie już tak, kochanie.
Co najdziwniejsze…te niespodziewane ucieczki rzeczywiście się zakończyły. Claire nie zaprzestała biegać, a zaczęła to robić na mniejszym obszarze, zawsze na widoku rodziców i wcześniej pytając o pozwolenie.
Kilka tygodni po tym incydencie, doktor zrozumiał przez tą zmianę zachowania, że inteligencja ich córki wciąż przyśpiesza i nie zatrzyma się tak szybko. Była taka jak on w jej wieku, jeśli chodzi o umysł. I aktywna i odważna jak matka.
Biorąc to pod uwagę postanowił jej nie nie doceniać. Zrozumiał, że mała zacznie pytać o wiele wcześniej niż sądził. Dlatego zaczął ją uczyć.
Dr Lecter i Clarice zgadzali się w tym, że Claire najpewniej nie pójdzie ani do przedszkola ani do szkoły. Nie tylko po to by się nie narażać, ale by nie zostawiać żadnych śladów w razie ucieczki po Claire. Nikt poza nimi i grupą Lynn o niej nie wiedział. I tak miało pozostać jak najdłużej.
Nauka rozpoczęła się gdy Claire miała dwa i pół roku, choć jak zostało powiedziane, była dojrzalsza o kilka lat, ze dwa lub trzy. Zaczęło się od prostszych rzeczy, jak rysowanie czy zabawy jak w przedszkolu, ale Claire opanowała to w kilka miesięcy. W wieku trzech lat znała już wszystkie cyfry i litery.
Ustanowili rutynę w której Hannibal uczył Claire o określonych godzinach. Clarice praktycznie im wtedy nie przerywała. Ale jednak…miała przeczucie, że Hannibal robi coś więcej niż tylko uczy ich córkę. To było niczym ich prywatna sesja. On ją „kształtował”. Chociaż co tu się oszukiwać, robił to od jej urodzenia.
Clarice tego nie przerwała. To było dla ich bezpieczeństwa, ich wszystkich, całej trójki. Claire musiała szybko pojąć pewne rzeczy. Pewnie dzięki temu, że wyraźnie odziedziczyła dużo z charakteru i umiejętności ojca, wszystko poszło sprawniej i szybciej niż zakładali. Claire była ich dziełem i musieli o nią dbać.
Kiedy mała skończyła 4 lata, postanowili zmienić miejsce zamieszkania na bardziej zaludnione miejsce. Czas żeby Claire bardziej przyzwyczaiła się do ludzi, postanowili się przeprowadzić tam gdzie zakładał ich pierwotny plan, czyli do Florencji.
W dniu, w którym firma przeprowadzkowa kończyła wstawiać meble do ich nowego domu, Claire obserwowała wszystko z zewnątrz, siedząc na schodkach zewnętrznych do domu. Nagle za nią pojawił się Hannibal.
- Chiara?
Dziewczynka obejrzała się za siebie i zobaczyła ojca. Reagowała zarówno na imiona Claire i Chiara. Rodzice jej powiedzieli, że jej imię po włosku znaczy właśnie „Chiara” i powinni na zewnątrz zwracać się do niej imieniem w języku, którym się posługuje w tym kraju.
- Tak, tato?
- Chodź na chwilę.
Dziewczynka wstała, wzięła ojca za rękę i pozwoliła się zaprowadzić kawałek. Przystanęli kilka metrów, nieco schowani za murkiem domostwa.
- Spójrz na niego – dr Lecter wskazał córce mężczyznę przy ciężarówce, pracownika tej firmy, która wnosiła im meble. Był wyraźnie na coś zły, palił papierosa.
- Tego Pana?
- Tak – potwierdził Lecter – Pamiętasz co ci mówiłem o obserwacji innych?
- Mhm – mruknęła w odpowiedzi. Pamiętała każde słowo swojego ojca, jakie kiedykolwiek do niej wypowiedział – Że prawie każdy jest łatwy do odczytania. Wystarczy obserwować by kogoś poznać.
- Dokładnie. Uczyłem cię na co zwracać uwagę. To twój test. Powiedz mi co sądzisz o tym Panu.
Claire skierowała wzrok z powrotem na mężczyznę, tym razem uważniej. Trwało to kilkanaście sekund. Bardzo się przykładała, chciała by tata był z niej dumny.
- Ten Pan… - odezwała się po chwili - …mnie odpycha.
- Co cię w nim odpycha, dokładnie?
- Ma chytry, ale zawiedziony wzrok. Coś mu się nie udało. Nie radzi sobie. Lubi pieniądze. Ledwo panuje nad gniewem.
Lecter uśmiechnął się pod nosem. Jak na pierwszy raz było nieźle. Dalsza praktyka przyniesie lepsze owoce.
- Wspaniale, księżniczko – Hannibal pogłaskał córkę po włosach.
Wyczuwając dumę w głosie ojca, Claire poczuła szczęście. Uwielbiała , gdy tata lub mama ją chwalili.
- Temu Panu rzeczywiście się coś nie udało – powiedział Hannibal, samemu obserwując teraz mężczyznę – Kilka minut temu przyłapałem go jak próbował ukraść biżuterię twojej mamy.
- Jak śmiał dotknąć rzeczy mamy?! Tak nie wolno!
- Owszem, nie wolno. Nie jest godzien nawet na nią patrzeć. Ale spokojnie…spotka go kara.
Claire tym razem obserwowała ojca. Tata ciągle patrzył na złodzieja i coś takiego było w jego spojrzeniu…coś czego dziewczynka nie widziała nigdy wcześniej…i co wzbudziło w niej taką fascynację, że zapamiętała ten moment bardzo dobrze.
Dziewczynka powróciła do tego wspomnienia zaledwie kilka dni później, kiedy spacerowała za rękę ze swoją mamą. Obie zwiedzały nowe miejsce zamieszkania.
I nagle Claire coś zauważyła. Na przydrożnym słupku zobaczyła przyklejoną kartkę ze zdjęciem. Na zdjęciu był ten sam mężczyzna, którego ojciec kazał jej odczytać, ten sam co próbował okraść mamę. Nad jego zdjęciem był napis, który bez problemu potrafiła odczytać. Napis głosił „ZAGINIONY”.
- To ten Pan co wnosił nam meble – powiedział dziewczynka, wskazując palcem na kartkę. Jej matka powędrowała za jej gestem.
- Tak, to on. Coś mu się musiało stać.
Wówczas Claire spojrzała na matkę i …zamarła. Spojrzenie jej mamy, wpatrzone w fotografię, było dokładnie takie samo jak jej ojca, kilka dni temu. Nawet ten lekki, prawie niewidoczny uśmiech, oboje mieli takie same miny. To spojrzenie…nie potrafiła powiedzieć co oznacza, nigdy go wcześniej u nich nie widziała. Jakby patrzyli na jakiś cel…jakby znali przeszłość i przyszłość tego człowieka.
Tamta chwila była niezwykle decydującym momentem dla Claire Lecter.
Od urodzenia, Claire wpatrywała się w swoich rodziców jak w obrazek. Mama zawsze otaczała ją miłością, dziewczynka widziała, że jej matka ma siłę, odwagę i szczerość w sercu. Ojciec wydawał jej się najmądrzejszą osobą na ziemi. Uwielbiała go słuchać, uwielbiała gdy ją chwalił, chciała by był z niej dumny. Jeśli otwierała ramiona nigdy nie odmawiał żeby ją objąć. Widziała, że jej rodzice są inni niż wszyscy. Cała ludzkość wydawała jej się szara, podczas gdy jej rodzice lśnili cudownym blaskiem niesamowitości, niczym Bogowie tego świata. Jej marzeniem było być taka jak oni. Kochała ich całym sercem i wiedziała, że oni kochają ją.
A jednak…do tamtej chwili nie zauważyła, że jest coś jeszcze odróżniającego ich od innych. Teraz patrząc jak jej mama robi tą samą zagadkową minę co ojciec, pojęła, że jest w jej rodzicach coś o czym nie wie. Że oni skrywają tajemnicę…i niedługo później pojęła, że nie tylko przed nią. Czterolatka postanowiła szukać…
Niedługo później Clarice zabrała córkę na plac zabaw. Zrobiła to dla eksperymentu. Wiedziała, że jej córka nigdy nie miała kontaktu z innymi dziećmi i pewnie nie będzie miała. Hannibal uważał, że nie muszą nawet próbować ją socjalizować z dziećmi, ponieważ jej rówieśnicy nie dorastali małej do pięt i Claire długo nie wytrzyma na zabawie z innymi rówieśnikami. Będą dla niej za dziecinni, ale Clarice musiała się upewnić. Nie chciała popełnić błędu. Wolała sprawdzić sama.
Posłała Claire na plac zabaw i obserwowała. Jej córka chyba raczej zmuszała się do zabawy i widziała to. Mała podeszła do kilku dzieci, ale nie rozmawiała z nimi długo. Skończyła na tym, że sama grzebała patykiem w piasku.
Clarice pomyślała, że Hannibal jak zwykle miał rację. Podeszła do córki i zobaczyła, że dziewczyna rysowała na piasku trójkąt.
- Co robisz, kochanie?
- Przypominam sobie, czego wczoraj nauczył mnie tata.
- Chcesz stąd iść?
- Tak – Claire od razu wstała z kucków, radośnie wyczekując odejścia.
- Przepraszam, że cię tu wzięłam – powiedziała kobieta – Nie podoba ci się tutaj, tak?
- Te dzieci…one są głupie – czterolatka była wyraźnie zdziwiona.
- To nie oni są głupi skarbie – pokręciła głową, biorąc ją za rączkę – To ty jesteś mądrzejsza od dzieci w twoim wieku.
Więcej jej tam nie zabrała.
Jednak tego wieczoru stało się coś niespodziewanego dla Clarice i Hannibala. Rodzina jadła razem kolację w przyjemnej atmosferze. Po wszystkim oboje wstali by posprzątać ze stołu, ale Claire nie wstała. Ciągle siedziała na krześle i patrzyła na rodziców. Robiła to tak intensywnie, że nie była w stanie mrugnąć.
- Claire? – imię wypowiedział doktor.
- Tato…Jak my się nazywamy? Fell czy Lecter?
Gdyby Clarice zdążyła wziąć w ręce talerze jak nic by jej teraz wypadły i roztrzaskały się. Usta rozwarły się w wielkie „O” i zapomniały jak się zamknąć. To wszystko przebiegało za szybko. Wiedziała, że córka kiedyś zacznie pytać, ale na litość boską, ona miała 4 lata. Jak szybko istota ludzka może się rozwijać?!
Nawet Dr Lecter wyglądał na zdumionego pytaniem Claire. Wyglądało na to, że wcale nie musiał robić z córki arcydzieła. Ona już nim była. Przybrał z powrotem swoją opanowaną postawę, podszedł i uklęknął przy krzesełku Claire. Czerwień przeciw czerwieni. Dziewczynka czekała z wyraźną ciekawością.
- Nazywasz się Claire Misza Lecter. Ja Hannibal Lecter, a mama to Clarice Marie Lecter.
Za jego plecami usłyszał zduszony dźwięk. To Clarice zaskoczona jego szczerością. On jednak nie zamierzał kłamać. Ich córka mogła poznać tą część prawdy.
- Nazywamy się tak jedynie w domu, między naszą trójką. Nikomu innemu nie wolno poznać naszych imion. Dla całego świata, wszystkich ludzi jesteśmy Chiara Fell, Howard Fell i Agatha Fell.
Dziewczynka już chciała coś powiedzieć, ale jej matka wyrwała się do przodu i spytała pierwsza.
- Claire, skąd znasz w ogóle nazwisko „Lecter”? – jej obawa głównie wzięła stąd, że nigdy przy niej nie wymawiali tego nazwiska, a ona i tak je znała.
- Usłyszałam – powiedziała jak gdyby nigdy nic – Jeszcze w starym domu podsłuchałam jak mówisz do taty „doktorze Lecter”. Brzmiałaś jakbyś się bawiła.
- Podsłuchałaś? – Clarice jakby nie mogła uwierzyć.
- Tak – pokiwała główką – Gdy myśleliście, że spałam. Często to robiłam. Potem na placu spytałem dzieci, czy mają inne imiona. Byli głupi, ale powiedzieli, że nie. Są za tępi na kłamstwo.
Claire nie śmiała skłamać, mimo że właśnie skreślała sobie możliwość dalszego podsłuchiwania. Wiedziała, że tata i mama byliby źli gdyby skłamała. Tata uczył, że kłamstwo wobec bliskich to ohydztwo.
Lecter był pod wrażeniem. Nigdy nie trzymał takiej czujności w domu. Będzie musiał zmienić zwyczaje i zawsze sprawdzać nosem, czy Claire nie ma w pobliżu.
- Ale mamo czemu na zewnątrz jesteś Agatha Fell, a w domu Clarice Lecter?
Hannibal wziął córkę za rączkę, kierując jej uwagę ponownie na niego. Dziewczynka zaniepokoiła się, widząc wyraz twarzy taty.
- Ponieważ Claire… - głos był śmiertelnie poważny, niemal groźny – Jeśli ktoś się dowie, że nazywamy się Lecter…to rozdzielą nas.
Dziecko wciągnęło głośno powietrze. Na słodkiej twarzyczce pojawił się strach.
- Ja…Jak to?
- Jeśli ktoś pozna nasze prawdziwe dane to rozdzielą nas. Zabiorą cię od nas. Nigdy nas więcej nie zobaczysz. Ja nigdy nie zobaczę więcej mamy, ani ciebie. Tak samo mama. Ludzie nie pozwolą nam nigdy więcej być razem, jeśli ktoś się dowie. Dlatego musimy żyć jako Fell’owie. Rozumiesz, Claire? Rozumiesz, że nie wolno ci nikomu mówić? Przysięgnij mi, że nigdy nikomu nie zdradzisz swojego i naszego prawdziwego imienia.
Dziewczynka zadrżała. Potrzebowała kilku sekund, żeby opanować strach przed ta straszną wizją.
- Dobrze…Przysięgam tato. Przysięgam mamo. Nikomu nie powiem. Nie chcę by was zabrali…
Z cichym szlochem rzuciła się tacie na szyję, a ten odwzajemnił uścisk.
- Grzeczna dziewczynka.
Claire następnie wpadła w ramiona matki. Przeraziła się myślą, że ktoś śmie jej zabrać rodziców.
- Musiałeś jej to tak wyłożyć? – spytała później tej nocy, gdy położyli już córkę spać – Nigdy nie mówiłeś do niej takim głosem. Przeraziłeś ją.
- Chciałem mieć pewność by zrozumiała, najdroższa. Ta gra się toczy o najwyższa stawkę. Poza tym, mówiłem prawdę.
- To fakt, ale ona…wciąż jest taka malutka.
- Owszem jest, ale musi znać powagę sytuacji. Claire boi się tylko jednej rzeczy. Utraty nas obojga. A to się właśnie stanie, jeśli nas zdemaskują. Ona musi zdawać sobie sprawę z konsekwencji. To dla bezpieczeństwa nas wszystkich.
- Ona…czasem mnie przeraża jak szybko ona dorasta – martwiła się, naturalnie jak każda prawdziwa matka.
- U niej to naturalne. Tak samo…było u mnie.
Następny rok był dla Claire zajmujący, przez co rzadko mogła szukać wskazówek wobec tajemnicy rodziny. Tata odkrywał przed nią coraz ciekawsze aspekty nauki. Razem z mamą rozładowywały energię. Całą trójką poznawali piękno Florencji. Razem z mamą rozglądały się z fascynacją, gdy tata opowiadał im wszystkie historyczne fakty. Testy typu „spójrz na tego człowieka i powiedz co widzisz” były kontynuowane. Nawet mama zaczęła je jej robić. Oboje uczyli ją jak budować pałac pamięci. Doszlifowywała swoje języki. A najprzyjemniej było kiedy rodzice pokazali jej co to jest opera i teatr. Bywała chyba jedynym dzieckiem na widowni, a nawet była bardziej uważnym widzem niż pewna część dorosłej widowni.
Claire dokuczyła tylko jedna kwestia. Nie mogła już się chować po kątach i podsłuchiwać. Tata po jej wyznaniu stał się uważniejszy i gdziekolwiek by się nie skryła, on potrafił wykryć ją po zapachu. Nigdy nie był na nią zły, bardziej rozbawiony.
Gdy miała już pięć lat jej podejrzliwość ponownie się obudziła, gdy to dziwne spojrzenie ponownie zagościło na twarzach rodziców. Tym razem były skierowane na jednego z członków orkiestry, którego grę ojciec określił jako paskudztwo. Dziewczynka, o wiele bardziej mądrzejsza niż można się było spodziewać niż rok temu, pomyślała, że jest w tym spojrzeniu jakaś wyższość. Rodzice uważali się za lepszych niż tamten złodziej i ten muzyk.
Claire wpadła na drobny pomysł sprawdzenia Internetu. Wiedziała jednak, że jeśli po prostu wejdzie do gabinetu ojca i sprawdzi Internet ten, dzięki swojemu węchowi od razu, gdy tam wejdzie zrozumie, że ona tam była i spyta. Wymyśliła pewną sztuczkę. W dniu, w którym taty nie było w domu, a mama była zajęta, pięciolatka spryskała się lekko perfumami mamy. Teraz pachniała jak mama, nie jak ona sama.
Zakradła się więc tak do gabinetu taty i włączyła przeglądarkę. Wpisała prawdziwe imię i nazwisko ojca i matki…I to co wyskoczyło zmieniło jej życie na zawsze.
Pierwszy wynik wystarczył. Pięciolatka łatwo przeczytała wszystko. Hannibal Lecter, zbiegły seryjny morderca, kanibal, poszukiwany za 14 zabójstw, uciekł z więzienia 6 lat wcześniej, dzięki pomocy swojej kochanki Clarice Starling, obecnie uznaną za zmarłą, gdy zniknęła bez śladu z Akademii FBI niedługo po ucieczki Lectera. Gdy dziewczynka zobaczyła zdjęcie, z początku nie była pewna, czy to jej tata. Ale gdy wyświetliła zdjęcie Starling…nie było wątpliwości, to była mama, tyle że w innym kolorze włosów i odrobinę młodsza.
Claire z nienaturalnym spokojem wyłączyła komputer i poszła umyć szyję i zmienić sukienkę, żeby nie czuć było perfum mamy. Sama miała niesamowicie dobry węch.
Poszła do mamy, która wyraźnie czegoś szukała w sypialni.
- Mamo…
- Tak, kochanie? – Clarice przerwała czynność, skupiając się na córce, choć jej wzrok nadal uciekał w stronę szuflad komody.
Dziewczynka chciała zadać tylko jedno pytanie. Tylko jedna rzecz się dla niej liczyła w tym momencie.
- Kochasz mnie?
- Co to za pytanie? – Clarice zapomniała co wcześniej robiła, kucnęła i mocno objęła córkę – Kocham cię najbardziej na świecie – pocałowała ją skroń.
Claire z ulgą przytuliła się do mamy.
- A tatę kochasz?
- Oczywiście, tata to miłość mojego życia, a ty jesteś naszym najcenniejszym skarbem.
- A gdzie on jest? - spytała, gdy mama zaczęła poprawiać jej kokardę we włosach.
- Załatwia ważną sprawę, niedługo wróci.
I znów ten wyraz twarzy. Claire po raz pierwszy wiedziała co on oznacza. W tej chwili tata pewnie zabijał tego muzyka. Czy to znaczy, że na kolację będą jedli…
Nie dała nic po sobie poznać. Poszła do siebie do pokoju. Nie chciało jej się bawić, wolała poćwiczyć grę na fortepianie. Kilka godzin później wyszła sprawdzić czy tata już wrócił. Zastała go, gdy wychodził z piwnicy i zamykał drzwi na schody. Dziewczynka wyczuła od jego rąk środki chemiczne.
- Tato?
- Witaj, Claire. O co chodzi?
- Czy ty mnie kochasz?
Hannibal spojrzał na córkę niezwykle uważnie. Miała opanowaną minę, zupełnie jak on. Doktor nieśpiesznym ruchem podszedł do córki i wziął ją na ręce, jakby nic nie ważyła. Podsadził ją tak, by ich oczy były na tym samym poziomie.
- Posłuchaj mnie, Claire. Na tym świecie niewiele jest rzeczy, które są mnie w stanie poruszyć. Mogę je policzyć na palcach jednej dłoni. Pierwszą jest twoja matka, a drugą jesteś ty. Ty, w dniu, w którym przyszłaś na świat dałaś mi nowy cel i rolę w życiu. Z sekundy na sekundę stałem się innym człowiekiem. Ojcem – pocałował ją mocno w czoło – Kocham cię, księżniczko. Zrobiłbym dla ciebie wszystko.
- Dla mamy też?
- Dla mamy też. Ona jest najwspanialszą kobietą jaką kiedykolwiek znałem.
Zaczął powoli iść z nią korytarzem. Mała objęła go za szyję.
- Nienawidzisz kłamstwa, prawda tato?
- Nie akceptuje go wobec pewnych ludzi. Wolę się do niego nie zniżać. Mama mówi, że jestem szalony, ponieważ mówię prawdę – uśmiechnął się do niej – Nienawidzę grubiaństwa, zdrady…Uczyłem cię o rzeczach, którymi należy gardzić, pamiętasz?
Pamiętała, pokiwała jedynie główką.
Tyle jej wystarczyło. Wtulona w ramiona ojca, dziewczynka pomyślała.
„Chcę być z mamą i tatą na zawsze. Nie chcę, by policja mi ich zabrała. Nie pozwolę na to. Będę chronić tajemnicę. Chcę…by byli ze mnie dumni. Ja…chcę być jak oni”
Tata nie odkrył, że była w jego gabinecie. Sztuczka z perfumami zadziałała.
Trzymała tajemnicę przez następny rok. Nie powiedziała rodzicom, że wie kim są i co robią. Pomyślała, że poczeka, aż sami jej powiedzą. Była pewna, że to kiedyś nastąpi, ale jest odwlekane, ponieważ mama się o nią martwi. Żyli dalej swoim szczęśliwym i pełnym kultury i wykwintności życiem.
Lecz dziewczynka popełniła błąd. A wszystko przez zbytnią ciekawość.
To było pewnego poranka. Dr Lecter rutynowo wstał przed żoną. Lecz dziś miał ją obudzić, gdy sam wstanie. Mieli dziś dużo do zrobienia. Dzienne lekcje Claire, otwierano dziś nową wystawę, na którą zamierzali iść całą rodziną, a na wieczór szykowało się przyjęcie.
- Obudź się, Clarice – delikatnie potrząsnął jej ramieniem – Chciałaś wstać ze mną.
Mruknęła niezadowolona z wczesnej pobudki, ale otworzyła oczy.
Plan mówił, że pójdą obudzić małą, a potem zjedzą śniadanie. Clarice lubiła z rana biegać, a bez sensu brać prysznic przed biegiem. A jednak…zaledwie po przekroczeniu progu ich sypialni na korytarz, Hannibal wiedział już, że coś jest nie tak. Taki ostry zapach, znajomy, a jednak nie do końca…Pilnował by nigdy nie było go czuć w domu, więc czemu…wyczuwa go z pokoju Claire?!
- Czuję krew… - rzucił tylko, aby szybko niczym błyskawica znaleźć się pod drzwiami pokoju córki. Clarice słysząc jego słowa była tuż za nim.
Drzwi otworzyły się z hukiem. Obraz w środku był niczym z horroru.
Sześciolatka klęczała na środku małego dywaniku, w dziecięcej, blado różowej koszulce nocnej. Twarz dziecka, jej rączki, koszulka oraz dywan…były pokryte krwią. I nie tylko nią. Wszędzie, dosłownie wszędzie, walały się pióra. Białe, małe piórka. Ich biel groźnie kontrastowała ze szkarłatem krwi i bladym różem piżamy dziewczynki.
Źródło krwi i piór leżało przed dziewczynką. Prawdopodobnie było to truchło gołębia. Prawdopodobnie, ponieważ zwierzę było dosłownie rozszarpane na strzępy. Widząc krew za paznokciami Claire łatwo się było domyślić czym ptak został rozszarpany.
Okno było otwarte, a pod nim leżała figurka z kawałkiem piórka i plamką krwi. Było jasne, że ptak przyleciał na parapet, a dziewczynka skorzystała z okazji, uderzyła zwierzę figurką, przeniosła na środek pokoju, a następnie rozszarpała rękami.
- Claire! – Clarice rzuciła się w stronę córki i zaczęła ją sprawdzać – Proszę, powiedz czy coś z tego to twoja krew? Zraniłaś się?!
- Nie, mamo. Nic mi nie jest – na twarzy miała ewidentne poczucie winy, uważała, że nabroiła i to mocno – Przepraszam. Ja to posprzątam, obiecuję.
Przejmowała się nieporządkiem, a nie tym co zrobiła. Dr Lecter patrzył na córkę z mroczną fascynacją.
- Dlaczego to zrobiłaś, Claire? – zasadnicze pytanie, na które musiał poznać odpowiedź. Jeśli tu chodziło o to, czego się domyślał…
- Ja… - przerzucała spojrzenie pełne poczucia winy z mamy na tatę i z powrotem. Wiedziała, że nie wolno jej kłamać – Ja…tylko chciałam…wiedzieć jak to jest. Jak to jest…zabić. Chciałam spróbować zabić…tak jak wy to robicie…
Clarice gwałtownie wciągnęła powietrze. Złapała dziewczynkę za policzek i spojrzała jej w oczy. Oczy dziewczynki zawsze ujawniły pod pewnym kątem te czerwony punkciki, lecz teraz tęczówki były całe czerwone. U jej ojca też się to zdarzało, gdy był poruszony, podekscytowany…czy to znaczy, że ona teraz czuje…
- Skąd to wiesz? – nie zaprzeczył, nie mógł okłamać córki.
- Z Internetu.
Clarice przyniosła mokre chusteczki, którym wycierała twarz i ręce Claire, podczas gdy ona opowiadała jak rok wcześniej dowiedziała się o nich prawdy. Ujawniła nawet sztuczkę z perfumami.
Hannibal Lecter był…pod wrażeniem. Wpadła na to jak go wykiwać z zapachem i utrzymywała fakt, że wie przez cały rok w tajemnicy. Zdolne dziecko. Spojrzał na truchła ptaka…tak, bardzo zdolne. I kto powiedział, że rodzinne życie jest nudne? Mając przy sobie Clarice i Claire nie zaznawał nudy, swojego największego wroga.
Uprzątnęli zwierzę i wszystkie ślady, wykąpali Claire i co dziwne, wrócili do porządku dnia jak gdyby nigdy nic. A przynajmniej doktor i jego córka. Na twarzy Clarice cały dzień gościł cień i Lecterowi się to nie podobało. Musiał ten cień przegonić jak najszybciej.
Tego wieczora, po tym jak położył Claire spać, zastał żonę przy kuchennym stole. Emocje malujące się na jej twarzy go nie zaskoczyły. Musiał się ich pozbyć.
- Mów – rzekł krótko, ustawiając się za oparciem jej krzesła. Nie musiał widzieć jej twarzy, wiedział co powie i jak to powstrzymać.
- Ona…od roku…wie kim jesteśmy…mam tylko 6 lat…zabiła zwierzę, bo chce… - przerwała, spojrzała na swoje wyciągnięte dłonie. Trzęsły się, nie wiedziała czemu.
Dr Lecter natomiast wiedział. Jej dawne ja zaczęło się buntować, żeby chronić ich córkę. Ale każdy taki bunt stanowił zagrożenie. Przysiągł, że Clarice nigdy się nie wybudzi, że zostanie taka jaką chce być, razem z nim i z Claire. Wiedział jak dotrzymać przysięgi, jak zatrzymać ją na zawsze.
- Czemu mierzi cię, że nasza córka chciała wiedzieć jak to jest zabijać?
- Bo kiedyś zechce zabić coś…innego.
- I?
Obejrzała się za siebie. Zamroził ją wzrokiem, nie była w stanie się ruszyć. Pochylił się nieco w jej stronę.
- Co z tego, że Claire kiedyś zechce zabić człowieka? Czyż nie chce naśladować rodziców? Czy zabijanie to nie to my co robimy? Co ja robię i ty robisz?
- Ja… - jej wahanie zaczęło być wypierane przez miriady obrazów…Gumb u jej stóp…Chilton na stole operacyjnym…jego krzyki w tle, gdy się kochali…każdy „wyjątkowy” posiłek…wszyscy ci, których zabili będąc we Włoszech.
- Nigdy nie miałaś wyrzutów sumienia. Nigdy nie chciałaś przestać. Czy robimy coś złego?
- Nie – odrzekła bez wahania.
- Claire też nie zrobiła. Jeśli kiedykolwiek zechce zabijać, to będzie jej wybór i tylko jej. I będzie to taka sama sytuacja jak w naszym wypadku.
- Boję się o nią…tak bardzo się boję, że będą ją ścigać jak nas.
- Właśnie dlatego ją uczymy, najdroższa – wziął jej twarz w obie dłonie – Ochronimy ją, jak zawsze to robiliśmy. Nauczymy ją jak się kryć i żyć poza prawem, jeśli takie będzie jej życzenie, kiedy dorośnie. Damy jej to czego sobie zażyczy.
- Tak…to wybór Claire.
Kobieta spojrzała znów na swoje dłonie. Nie trzęsły się już. Wróciła. Spojrzała z wdzięcznością na Hannibala.
- Dziękuję, że mnie powstrzymałeś.
- Dzisiejszy dzień wytrącił cię z równowagi, rozumiem.
Clarice wstała i sama go pocałowała, wlewając w to całą swoją wdzięczność. Chciała być po tej stronie, wraz z rodziną.
- Hannibal… - westchnęła, odrywając się na chwilę i obejmując za szyję.
- Słucham? – potwór był pełen samozadowolenia dla swoich umiejętności i sprytu. Clarice nadal była w jego rękach, a córka przewyższała jego najśmielsze oczekiwania. Idealnie.
- Chciałbyś mieć drugie dziecko?
- Szczerze… - nie wyglądał na zdumionego - …też mi to przyszło dziś do głowy.
- Bo ja chcę – powiedziała Clarice z entuzjazmem – Nasze dziecko dorasta za szybko, że aż czuję pustkę. Rodzeństwo dobrze jej zrobi. I będę mniej się martwić, jeśli będą się sobą nawzajem opiekować. Nie wspominając o tym, że…
- …zdaje się, że dzieci nam cudownie wychodzą. To chciałaś rzec?
Pokiwała głową.
Claire wyrastała na piękną, inteligentną oraz…niebezpieczną osobę. A to był dopiero początek. Hannibal miał wielkie plany.
Następne miesiące były cudowne. Rodzina była spójna jeszcze mocniej niż wcześniej. Nareszcie, nie było żadnych niedomówień. O cokolwiek Claire pytała, Clarice i Hannibal odpowiadali bez wahania. Dowiedziała się o nich…wszystkiego…a również sporo o sobie. Claire odkrywała siebie dzięki prawdzie.
Nadszedł dzień, niedługo po siódmych urodzinach Claire, w którym Hannibal powiedział, że skończyły mu się materiały do badań, które mógł zdobyć sam. Jeśli chce dalej zajmować się swoimi osobistymi studiami, musi zdobyć dostęp do lepszych materiałów.
- Rozumiem, że masz na to plan – spytała Clarice, podczas gdy rozczesywała Claire włosy, mając zamiar wpleść w nie zaraz standardową już wstążkę.
- Jak najbardziej… - uśmiechnął się z jakimś drapieżnym zadowoleniem – Palazzo Capponi ma wszystko czego bym potrzebował i jeszcze więcej żebym się tym cieszył. Niestety, dostęp do tych bezcennych dokumentów i dzieł sztuki ma jedynie kustosz tego przybytku. A ten starszy człowiek pracuje tam od 25 lat i jak sądzę będzie dzierżył swoje stanowisko aż do śmierci…
Zarówno kobieta jak i dziewczynka zrozumiały aluzję. Obie podniosły na niego wzrok.
- Robimy jak ostatnio? – odezwała się Clarice – Cement i rzeka?
- Sprawdzone metody są najlepsze. Tak, ale tym razem ja kupię cement. Ciebie już mogą kojarzyć. Ty go wyciągniesz z domu. A potem razem to skończymy.
Claire przez chwilę się wahała. Poczekała, aż mama zawiąże jej kokardę po czym w końcu odważyła się odezwać.
- Mogę pójść z wami?
Rodzice wytrzeszczyli na nią oczy. Co ciekawe surowym głosem odpowiedział jej ojciec, nie mama.
- Claire…Zabicie gołębia to nie to samo.
- Wiem, dlatego chcę zobaczyć.
Wiedziała, że mama będzie oponować, czuła to w jej uścisku na jej ramieniu, lecz wychodziło na to, że tata także nie jest pewien tego pomysłu.
- Proszę! – zaczęła bardzo w dziecięcy sposób błagać, jak gdyby prosiła o zakup cukierków – Nie będę wam przeszkadzać, chcę tylko zobaczyć jak to robicie! Nie muszę nawet być przy was. Stanę daleko i będę patrzeć z odległości! Może się nawet przydam, stojąc na czatach, proszę!
Twarz Lectera zmieniła się na zupełnie nie do odczytania. Claire zwróciła się ku mamie.
- Bardzo proszę, mamo! Będę daleko, prawie nic nie zobaczę.
- Claire… - Clarice była w rozterce. Z jednej strony obiecała sobie, że jej córka może, jeśli zechce, pójść w ich ślady, ale z drugiej ona była jeszcze taka mała, wszystko mogło się zmienić…zwłaszcza jej spojrzenie na rodziców, jeśli zobaczy do czego są zdolni…
- W porządku, pójdziesz z nami – Hannibal zaskoczył wszystkich tą całkiem szybką zgodą w tak poważnej kwestii.
- Hannibal, jesteś pewien… - nie dokończyła, uwaga jej męża była teraz skoncentrowana na córce.
Dr Lecter podszedł do Claire. Ta nie śmiała drgnąć, tak bardzo hipnotyzujące było spojrzenie jej ojca. Dziecko zmieniło się w posąg, widziała wyłącznie oczy taty i słyszała tylko jego głos. Jej matka już dawno temu poddała się tym niemal hipnotyzującym sztuczkom. Ale to było coś więcej…
- Pójdziesz z nami, ale pod jednym warunkiem, dobrze? – dziewczynka kiwnęła głową, więc kontynuował – Będziesz obserwować z dystansu, pokażę ci gdzie masz stać. Mój warunek brzmi, żebyś nie wahała się odwrócić wzroku, jeżeli to będzie dla ciebie za dużo. Możesz patrzeć, jeśli naprawdę będziesz tego chciała. Ale jeśli poczujesz choć odrobinę wahania…odwróć wzrok i nie patrz.
Clarice wiedziała, czego była świadkiem. Całkiem interesujące móc patrzeć na ten proces z boku, po raz pierwszy nie biorąc w nim udziału.
Claire pozostało nic innego jak się zgodzić. Poszła przygotować się do nauki. Dzieci w jej wieku chodziły do szkoły, lecz ona samą domową naukę wyprzedzała je kilka lat do przodu. Pewnie nazywano by ją dojrzałym geniuszem, gdyby ktoś oprócz rodziców o tym wiedział.
- Nie jestem tego pewna – rzekła Clarice, gdy dziecko wyszło – Chociaż twój warunek…Nie wiem, już rozdarta jestem w tym.
- Masz sprzeczne sądy, ponieważ patrzysz na Claire w sensie fizycznym – doktor stanął za nią, teraz mówiąc blisko jej ucha – Widzisz siedmiolatkę i nie zwracasz uwagi na dojrzałość umysłu. Albo raczej…zaciekle chronisz ją nawet przed samą sobą. Jak na ciebie przystało.
Ujął ją w talii i delikatnie odwrócił przodem do siebie. Clarice miała w oczach czujność i iskrę walki.
- Nie zaczarujesz mnie. Nie chcę by przez swoją ciekawość Claire wkroczyła na ten teren za szybko, w efekcie tracąc zaufanie do nas i do siebie.
- Mój wojownik nigdy się nie oddala. Miód w ciele lwicy, z roku na rok coraz słodsza i niebezpieczniejsza – złożył na jej ustach krótki pocałunek, niemalże z czcią. Następnie odsunął się lekko, choć ich czoła dotykały się – Uwierz w nią, Clarice. Kiedyś, w swoim koszmarze krzyczałaś, że nasze dziecko będzie takie jak my. Ona jest i chce być taka jak my. Skoro kiedyś, dawno temu, osiemnastoletnia dziewczyna potrafiła zakochać się w seryjnym zabójcy i wkroczyć na drogę poświęceń, aby go ocalić, to także siedmioletnia dziewczynka może pragnąć brać przykład z rodziców, z których jest dumna.
Minęło kilka sekund, ale po ich upłynięciu Lecter był bardzo zadowolony. Widział, że Clarice myśli teraz tylko o jednym, o tej ekscytacji, którą mogą dzielić razem…ekscytacji z powodu usunięcia przeszkody na ich drodze. Niedługo znów zabiją…
- Lwiątko chce zobaczyć polowanie. Pokażmy jej jak to się robi.
Kilka dni później, w środku nocy, Claire wyglądała zza rogu i oglądała pewne niecodzienne przedstawienie. Słuchała ojca, nie czuła ani odrobiny wahania, więc nie zamknęła oczu. W ciemności chłonęła każdy szczegół. Rodzice wiedzieli, że zmysły są u niej na równie wysokim poziomie jak u ojca i ciemność nie stanowi dla niej przeszkody.
Z fascynacją oglądała jak mama kokietuje starego kustosza, żeby poszedł z nią w konkretne miejsce. Widziała jak wyciągnęła broń i wycelowała pistoletem w głowę mężczyzny. Ten przerażony, myśląc, że chodzi o napad, zaczął wyciągać pieniądze. Nie widział jednak jak od tyłu zbliża się do niego dr Lecter, z żyłką w rękach, którą powoli rozciągnął, nawijając ją na nadgarstki.
Mama schowała pistolet z powrotem w chwili, gdy żyłka owinęła się wokół szyi ich ofiary. Tata ściskał…ściskał i ściskał…a mama patrzyła prosto w oczy ofiary.
Po wszystkim mężczyzna, dzięki pomocy dwóch worków cementu wylądował w rzece, przy której cały czas się znajdowali. Hannibal i Clarice spokojnie obserwowali jak ciało znika w odmętach wody. Odwrócili się, gdy usłyszeli za sobą lekkie kroki dziecięcych bucików. Clarice już niczego się nie obawiała, jeszcze zanim zobaczyła zachwyt w oczach córki.
- Tato…ale jesteś silny! Tak łatwo go udusiłeś, a potem uniosłeś! – mówiła cicho, a jednocześnie słychać było u niej poruszenie – Mamo, to ty umiesz strzelać?
- Tak, umiem.
- Twoja mama jest skromna – doktor zaczął ruchem dłoni pokazywać im żeby się stamtąd oddalili. Zmierzając alejką ku miastu powiedział – Nie tyle umie, a jest w tym doskonała.
- Naprawdę?! – mała wzięła mamę za rękę, patrzyła na nią z uwielbieniem – Pokażesz mi kiedyś jak strzelasz? Proszę, mamo.
- Gdy następnym razem będę ćwiczyć to czemu nie.
Dr Lecter, patrząc z boku na obrazek matki i córki, wrócił myślami do sceny sprzed prawie 16 lat, gdy pewna małolata powiedziała mu w twarz by nie szukał w niej Miszy, a pozwolił siostrze żyć w nim samym. Budził się w nim wtedy niepokój, że uczeń przerasta Mistrza.
Clarice była już bliska Mistrzostwa, musiała tylko bardziej kontrolować swoją ludzką stronę. Claire była uczennicą ich obojga. Nie był sentymentalny, ale lubił wracać w pałacu pamięci do tamtej chwili, gdy otworzył się na los. To właśnie tamta rozmowa zaprowadziła go tutaj. O czym więcej można marzyć, mając przy sobie tak cudowna żonę, utalentowaną córkę, średniowieczne i piękne miasto wokół oraz…będąc samym sobą.
Potwór pławił się przez moment w myśli o swoim wyrafinowanym guście, rozumie…a nawet instynkcie, że całe te lata temu podążył za zapachem krwi, z czyjegoś rannego kolana.
Wziął drugą rękę córki i tak prowadząc ją z Clarice, rodzina rozpłynęła się w ciemności.

***

Tak docieramy do czasu teraźniejszego. Od czterech miesięcy dr Lecter, jako dr Fell, pełnił obowiązki zmarłego kustosza. Nie miał jednak jeszcze całkowicie tej posady, lecz była to jedynie kwestia czasu.
Był ranek, rodzina szykowała się do śniadania. Wszyscy w pełni ubrani, za elegancko jak na zwykły dzień, ale takie tu panowały zwyczaje. Clarice miała na szyi apaszkę, ona i jej mąż wymienili porozumiewawcze spojrzenie. Wstawali teraz wcześniej, odkąd Lecter miał stałą pracę.
Dnia wczorajszego odbyło się zebranie, na którym zlecono doktorowi wygłoszenie prezentacji, która miała zdecydować o jego zatrudnieniu. Pojawił się również inspektor Pazzi. Rodzina Lecterów nie miała jednak pojęcia, że wczoraj, w Stanach odbyła się nieudana akcja narkotykowa, w której brała udział Ardelia Mapp…niewiedza była tymczasowa.
- Chcesz dziś ze mną pobiegać, skarbie? – Clarice skierowała pytanie do córki. Hannibal w tym czasie czytał prenumerowaną gazetę zagraniczną.
- Chętnie, mamo. A po biegu odwiedzimy tatę?
- Jak zwykle. A gdzie byś chciała…
Nie zdołała dokończyć. Czyjś gniewny okrzyk jej przerwał, a następnie głośne uderzenie czymś o stół.
To Lecter warknął, a następnie uderzył gazetą o stół i to jego pięści dały ten głuchy odgłos. Na twarzy miał wyraz niepochamowanej wściekłości. Kobieta i dziewczynka nie mogły wyjść z szoku. Właściwie Claire nigdy go takiego wcześniej nie widziała. Tata był na wszystko niewzruszony, a teraz…kipiał z wściekłości. Clarice jedynie raz widziała go takiego, podczas incydentu z Miggsem. Ale co tym razem tak silnie zachwiało jego samokontrolą, żeby aż tak go rozgniewać?
- Jak śmiał…?! – wysyczał dr Lecter, naprawdę wychodząc z siebie – Jak śmiał wrócić?! Ten głupiec!!!
- Hannibal! – to Clarice krzyknęła, wstając od stołu.
Dopiero teraz Lecter zdał sobie sprawę, że żona patrzy na niego zszokowana, a mała Claire z wyraźnym przestrachem. Opanował się, lecz z trudem.
- Przepraszam. Wybaczcie mój wybuch. To przez…stare dzieje.
Artykuł, który czytał był o nieudanej akcji, w której brała udział sławna ze sprawy kochanki Lectera, Agentka Specjalna Mapp. Reporter śledził ją aż do domu i zrobił jej zdjęcie, gdy ta wychodziła z niego z jakimś mężczyzną. Mężczyzną…który przez ostatnie lata pilnował się by nie trafić do prasy, ale zgubiła go sensacja wokół jego współlokatorki, przez co trafił do gazety przez zbytnią nieostrożność. Mężczyzną…który miał na twarzy mnóstwo blizn…
Niemal jak na obrazie Picassa.
Och tak…Hannibal Lecter rozpoznał Willa Grahama od razu. Nie było opcji, żeby nie rozpoznał swojego największego wroga, jedynego, który go raz pokonał.
A co więcej, Will mieszkał przez ścianę z byłą przyjaciółką Clarice. Jeśli Will tam jest to Jack też jest niedaleko. Może to oznaczać tylko jedno…Will wrócił, chcąc go znów tropić.
Jego gniew wynikał z tego, że nie mógł uwierzyć, że Graham śmie to ponownie robić. Był pewien, że to co mu ostatnio zrobił zabije jego ducha na zawsze. I przecież to się powiodło, Will zapijaczał się na śmierć i tak właśnie powinien umrzeć…a jednak się podniósł. Czemu? Jak? Po co?
Lecter podsunął gazetę Clarice, nadal się zastanawiając. Patrząc na żonę doszedł do wniosku, że to ona musiała być powodem. Gdy na światło dzienne wyszło kim była, Graham musiał się przebudzić z letargu. Interesowała go sprawa jego kochanki już lata temu, wiadomość że się nie mylił obudziła go. Poczuł inne pragnienie śmierci, które z powrotem przywróciło go do służby. Will chce umrzeć, łapiąc go.
To wszystko zmieniało!
Clarice nigdy nie widziała Willa, ale blizny były aż nadto sugestywne. Dzięki nim zrozumiała kto to jest. A także skąd się wziął wybuch męża. Sprawa Ardelii teraz nic nie znaczyła.
- On wrócił?
- Tak – syknął w przestrzeń – Napędzany samodestrukcją ponownie chce mnie ścigać. Jego nie nabierzemy. On wie, że ty żyjesz. A pewnie i …podejrzewa istnienie Claire. Willa nie wolno lekceważyć. On ma większe szanse do nas dotrzeć niż ktokolwiek inny!
A więc tak są osaczani. Will z Jackiem i Ardelią z jednej strony. Mason z drugiej. A tutaj jeszcze Pazzi. Sprawy się komplikują.
Pierwszą rundę wygrał Graham, aresztując go. Drugą wygrał dr Lecter niszcząc mu życie, wykorzystując Czerwonego smoka. Kto wygra trzecią?
Hannibal ponownie przysunął gazetę w swoją stroną. Trzymał ją tak, jakby miał zamiar ją zaraz zgnieść, ale tego nie uczynił.
- W porządku, Will – powiedział Lecter bardziej do siebie – Skoro tak wielkie masz pragnienie śmierci to ofiaruję ci ją. Niech rozpocznie się runda trzecia. Zniszczę cię raz na zawsze.
Nienawiść go napędzała. Zerknął najpierw na zdezorientowane dziecko, a potem na swoją zdeterminowaną, gotową do boju żonę.
Gra toczy się o wyższą stawkę niż wolność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz