Ardelia
weszła do domu i zatrzasnęła za sobą drzwi z hukiem. Chciało jej się krzyczeć z
wściekłości. Jej marsz przez przedpokój nie mógłby być głośniejszy. Schodami
pobiegła na górę, do łazienki. Musiała wziąć prysznic. Po akcji czuć od niej
było potem i prochem.
Pod
strumieniem gorącej wody, po raz któryś wyliczyła ile rzeczy poszło nie tak
podczas dzisiejszej akcji. Po pierwsze, to było organizacja. Plan był źle
ułożony, a oni nie byli przygotowani. To miało być proste aresztowanie, a
wywiązała się strzelanina. Nie przewidzieli, że Drumgo miała przy sobie aż tylu
podwładnych. W dodatku sadzili, że podda się bez trudu skoro miała na rękach
swoje dziecko…ale nic z tego. Pierwszy zginął Brigham, dawny nauczyciel Mapp z
akademii. Ardelia miała Drumgo na muszce, ale ta nie chciała się poddać.
Sądziła, że w pieluszce dziecka były narkotyki, lecz nie wpadli na to, że ich
cel ma tam też broń. Wycelowała w Ardelie i zamierzała strzelić.
Mapp
popełniła błąd…zawahała się. Pierwsze co widziały jej oczy to kobieta z
dzieckiem, a nie niebezpieczna przestępczyni, która zaraz ją zabije. Przez owo
wahanie zginęła druga osoba. Jeden z agentów rzucił się przed nią i przyjął
kulkę Drumgo, przeznaczoną dla Mapp. Kobieta już uciekała, ale przybyły posiłki
i aresztowania przeprowadzono…lecz jakim kosztem.
Stracili
dwóch świetnych agentów, wywołali strzelaninę i chaos pośród zwykłych ludzi, na
normalnym targu, straty moralne, w ludziach i sprzęcie. A to wszystko…przez
zwyczajnych handlarzy prochami! Jak to się mogło stać?! Kiedy FBI zaczęło
popełniać takie proste błędy?
To była
klęska. Mapp nie zostanie rzecz jasna poprowadzona do odpowiedzialności, nawet
nie dowodziła akcją. Ale gorycz pozostała, tak jak poczucie winy.
Najgorszy był
komentarz przełożonego, który powiedział Mapp, że dobrze zrobiła nie strzelając
do tej kobiety. Prasa i inni zrobili by z niej za to kozła ofiarnego. Nie
wspomniał ani słowem, że przez jej wahanie zginął jej przyjaciel, a ona sama
omal nie straciła życia. Żółć jej w tamtym momencie podeszła do gardła.
- Powinnam
była strzelić…Czemu do kurwy nędzy tego nie zrobiłam?!
Czuła
obrzydzenie…czysty wstręt i nienawiść do siebie, całego Biura Federalnego za
swój chory porządek i cały świat.
Po prysznicu,
założyła zwykły dres i zeszła do kuchni. Wyjęła piwo z lodówki poszła z nim do
salonu. Żeby uciec od bolesnych rzeczy typu bezsensowna śmierć i niekompetencja
zmieszana z bezwzględnością szefostwa, zasiadła na kanapę z browarem i
albumami. Dawno ich nie oglądała, a to mogło ją uwolnić od myślenia.
Zdjęcia
rodzinne ukoiły jej ducha i przywołały miłe wspomnienia dzieciństwa.
Przerzucając strony trafiła w końcu na okres swojego życia, którego nie powinna
sobie teraz przypominać. To najgorszy, możliwy moment.
Dłoń Mapp
drgnęła, gdy zobaczyła zdjęcie ze studiów…Ona i Clarice obejmowały się i
uśmiechały w stronę obiektywu. Ona radośnie, a Clarice lekko, bardziej uprzejmie
niż wesoło.
Zapomniała,
że było tu to zdjęcie. Chciała je wyrzucić już bardzo dawno temu, ale coś ją
powstrzymywało w ostatniej chwili. Zawsze na widok tej fotografii dostawała
ataku furii. Nie tylko przez obraz Starling, lecz również pierścienia, który
dało się zauważyć na jej palcu. Znak paktu z samym diabłem. Symbol jej
przynależności i wierności względem potwora.
Każdego
innego dnia by tego nie zrobiła…ale dziś natłok uczuć robił swoje, a nie został
niczym wyładowany, nawet łzami. Ardelia rzuciła albumem z całej siły, w
przypływie wściekłości. Ten przeleciał przez cały pokój i stłukł niewinny, tani
wazon na stole, po przeciwnej stronie pokoju.
- Tyle…czasu…
Zgadza się.
Minęło już 8 lat.
Osiem lat
temu Clarice Starling uciekła z kraju wraz z Hannibalem „Kanibalem” Lecterem.
Przez cały ten czas nikt nie wpadł na ich najmniejszy ślad. Sprawa Lectera
pozostawała otwarta choć stała w miejscu. Starling już dawno została uznana za
martwą. W to, że ona wciąż żyła wierzyły jedynie trzy osoby – ona sama, Jack
Crowford i …
- Ciężki
dzień, co?
…i Will
Graham.
Obejrzała się
za siebie i ujrzała właśnie wchodzącego, ze swojej części domu, Willa Grahama.
Patrzył na nią łagodnie, idąc spokojnie. W ten sam sposób podchodziłby do
wściekłego zwierzęcia. Na bank widział jej wybuch. Jego uspokajający wyraz
twarzy jednak nie był do końca skuteczny przez szpecące Willa blizny.
Dom, w którym
mieszkała Mapp, udało jej się wynająć jeszcze przed skończeniem akademii. Był
to bliźniak, dwa mieszkania połączone razem, także z przejściem z jednego do
drugiego wewnątrz. Ardelia planowała, że kiedyś ona zamieszka w jednym
mieszkaniu, a Clarice w drugim. Z jasnych przyczyn…to już nie wchodziło w grę.
Umowa już jednak była podpisana. Bliźniak należał do Mapp.
Gdy Will wyszedł
po półtora rocznej terapii odwykowej, Ardelia zaproponowała mu drugą część
swojego domu. Było to dla Grahama najlepsze rozwiązanie. Żeby wrócić do FBI
musiał mieszkać na miejscu. Nikt z jego uzależnieniem i oszpeconą twarzą nie
chciał mu wynająć porządnego mieszkania. Nie wspominając, że oficjalnie wciąż
nie miał pracy. Mieszkanie z Jackiem na dłuższą metę byłoby męczące dla nich
obu. Mieszkając przez ścianę z Mapp, oboje mieli własny kąt dla siebie. A poza
tym Ardelia zawsze był blisko niego gdyby miał nawrót i zechciał sięgnąć po
alkohol.
Biuro
Federalne przez krótki czas miało wątpliwości, ale nie miało wyboru. Will
Graham był legendą, a lekarz zaświadczył, że pacjent panuje nad swoim
uzależnieniem. FBI przyjęło Willa do pracy z powrotem. Nie na to samo
stanowisko, Will musiał ciężko pracować przez kilka lat, aby odzyskać swoją
dawną posadę. Te 8 lat poświęcił na walkę z uzależnieniem oraz odzyskanie
dawnej pracy. Obecnie od kilku miesięcy Will bił się o to, aby oddano mu
dowodzenie nad sprawą Lectera.
Taki układ spraw
miał wady i zalety. Ardelia za każdym razem, gdy umawiała się z jakimś facetem
na randki, musiała się tłumaczyć, czemu po drugiej stronie jej domu mieszka
niespokrewniony z nią mężczyzna (którego wygląd nie przywoływał miłych
skojarzeń, blizny dawały wyobrażenie walki na noże, co odstraszało jej
chłopaków). Z drugiej strony natomiast Ardelia już kilkukrotnie uratowała
Grahama przed powrotem do wódki, gdy prowadził jakieś śledztwo. Will odzyskał
dawny prestiż dzięki rozwiązaniu kilku bardzo ciężkich spraw morderstw.
Zapobiegł rozwinięciu się kilku seryjnych morderców. Odzyskał dzięki temu
szacunek, lecz o mały włos kilka razy nie sięgnął po whisky. Na szczęście Mapp
i Crowford zawsze byli obok. Przy tych sukcesach zawodowych uważali by Will nie
trafił do prasy, ani nazwiskiem, ani zdjęciem, żeby nie dawać doktorowi
ostrzeżenia.
No i
najważniejsze…mieszkając tak blisko, od tak wielu lat, między Ardelią i Willem
narodziła się silna przyjaźń i zaufanie. Zapełnili pustki w swoich sercach,
choć nie w romantycznym sensie. Bardziej przypominali rodzeństwo.
- Tak…całkiem
do dupy dzień – odpowiedziała mu w końcu – Skąd wiesz?
- Byłem w
terenie, gdy zadzwonił Jack…Ten Brigham to był twój przyjaciel, prawda?
- Tak –
zacisnęła mocno pięści – Podkochiwałam się w nim nawet.
Will usiadł
obok niej, ale nie objął, ani nie wykonał żadnego gestu. Ardelia miała w
gruncie rzeczy nieco męski charakter i zamiast czułości i pocieszenia
wystarczyła jej czyjaś obecność obok.
- Sądziłem,
że to zwykłe aresztowanie szefowej gangu narkotykowego?
- Bo takie
miało być…Nie po raz pierwszy miałam ją aresztować…Ale…od początku do końca źle
to zorganizowano…A ja się zawahałam zamiast strzelić i…
- To
naturalna kolej rzeczy, że się zawahałaś przed strzałem. Jesteś dobrą osobą,
Mapp. Zabicie kogoś to…nie jest coś co dobry człowiek jest w stanie zrobić ot
tak. Nawet jeśli musi.
- Wreszcie
ktoś mi to powiedział… - Mapp uśmiechnęła się. Krzywo i z trudem, ale jednak.
Siedzieli tak
jeszcze kilka minut. Ardelia myślała w tym czasie o ich trzyosobowej drużynie,
która za cel obrała sobie ściganie Lectera. Żeby to zrobić, każde z nich
musiało gdzieś dojść. I każde miało swoją rolę w grupie.
Will musiał
wrócić do ludzi i odzyskać dawną pozycję w FBI. Udało mu się, dzięki
spektakularnym aresztowaniom kilku morderców. Jack musiał odzyskać swój dawny
respekt i wrócić do łask. Potrwało to lata, lecz jako opiekun Willa, jemu także
się powiodło. Natomiast jej rolą…było po prostu iść naprzód. A dziś czuła jakby
zawiodła, ale Graham ją pocieszył, choć tylko w kwestii oddania strzału. Śmierć
dwóch przyjaciół…potrzeba czasu by się z tym pogodzić.
Role były
jasne. Will Graham był mózgiem drużyny. To w nim były pokładane najwyższe
nadzieje, jeśli chodzi o cel ich misji. Jack Crowford był ich wpływami. Był na
najwyższym stanowisku niż oni oboje, mógł dla nich wiele zrobić i wiele
załatwić. A Ardelia…była ich energią, czynnikiem działającym w terenie. Bo
bądźmy szczerzy…Była najmłodsza z nich wszystkich i jedynie ona mogła działać w
fizyczny, szybki sposób. Zarówno Will jak i Jack mieli już swoje lata i nie
cieszyli się dobrym zdrowiem. Picie odcisnęło trwałe piętno na Willu, a Jack
miał chore serce. Tylko ona miała kondycję by robić więcej niż myśleć i
siedzieć za biurkiem.
W pewnym
sensie dopełniali się idealnie.
Nagle coś jej
przyszło do głowy. Odwróciła się szybko do Willa. Ten miał wzrok utkwiony
gdzieś w przestrzeni przed sobą.
- Chwila
moment…Powiedziałeś, że byłeś w terenie. Ale przecież dziś miałeś wolne!
Kąciki ust
Grahama uniosły się w górę na te słowa. Jego blizny dziwnie się pomarszczyły,
co nie było ładnym widokiem, ale Ardelia przywykła lata temu. Spojrzał na nią.
W jego oczach dało się odczytać triumf.
- Czekałem aż
na to wpadniesz. Góra mnie wezwała na zebranie.
Z jakiegoś
powodu kobiecie zaczęło szybciej bić serce. Wezwali Grahama na zebranie? Czy to
mogło oznaczać…?
- Czy to
Lecter? – spytała, bo Will najwyraźniej chciał ją chwilkę przytrzymać w
niepewności.
- W pewnym
sensie. Mason Verger zadzwonił do biura. Powiedział, że zdobył jakiś dowód w
sprawie Lectera i chce się nim podzielić.
- To ten,
który przeżył konfrontację z Lecterem, tak? I ten co wyznaczył nagrodę za
informacje o nim?
- Zgadza się.
Zlecono, żebym to ja jutro do niego pojechał i przesłuchał. Wiesz co to
oznacza?
Już nawet
Ardelia mogła wyraźnie wyczuć, że krew w jej żyłach gna jak szalona. Po raz
pierwszy od nieudanej akcji, na chwilę o niej zapomniała.
- Udało nam
się? – spytała z niedowierzaniem - Po latach pracy w końcu…
- Tak –
powiedział, jakby już ogłaszał zwycięstwo – Sprawa Hannibala Lectera oficjalnie
jest w moich rękach! Znaczy…W naszych rękach! Wreszcie zaczęli myśleć, a my
odrobiliśmy swoje. Możemy działać!
***
Pazzi był
tego poranka jawnie podirytowany.
Rinaldo
Pazzi…dawna szycha florenckiej policji. A dziś był nikim.
Młody inspektor
zdobył renomę, dzięki śledztwu nad seryjnym mordercą, których zabijał we
Florencji zakochane pary na odludziach. Pazzi był jedyny w swoim rodzaju, gdyż
jako jedyny z grupy śledczej kształcił się przez jakiś czas w Quantico, w samym
sercu FBI. Poznał metody, których we Włoszech nie znano. Szybko awansował na
dowódcę i zręcznie doprowadził śledztwo do końca aresztując sprawcę. Tak
sądzono…
Te kilka lat
po spektakularnym aresztowaniu były najlepszymi w jego życiu. Zdobył sławę i
podziw. Zapraszano go na najważniejsze i znaczące wydarzenie w mieście.
Szacunek od wszystkich kolegów z komisariatu też miał w garści. Będąc gwiazdą
policji znalazł się w towarzystwie. W tamtym czasie znalazł sobie też żonę,
Laurę. Najpewniej najpiękniejszą kobietę we Florencji. Życie było rajem. Był
kimś! Zawodowo i prywatnie układało się idealnie.
Do czasu, gdy
morderstwa się wznowiły na jakiś czas oraz pojawiły się dowody, że skazał
niewinnego człowieka. No…przynajmniej za posądzane zbrodnie, bo był winny za
coś innego.
Wtedy wszystko
runęło. Szacunek i uznanie zniknęło bezpowrotnie. Wszyscy ważni przyjaciele
zerwali z nim kontakt. Stał się towarzyskim pariasem. W policji zdegradowali
go. Nikt już nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Był skończony. Takiej porażki
i poniżenia nie dało się wymazać. Jego kariera się skończyła, to był koniec. Zamiast
go szanować, wszyscy z niego kpili. Tylko Laura przy nim została, lecz i tak
jakiś wredny głosik w głowie mówił mu, że gdyby teraz ją poznał, nigdy by nawet
na niego nie spojrzała.
Miał teraz
kolejny jasny dowód na to, że stał się popychadłem służb policyjnych i wszyscy
go mieli za nic. Wysłano go, żeby przesłuchać kogoś w sprawie…zaginięcia
kustosza. Żałośnie nudna sprawa, nic nie znacząca w porównaniu z seryjnym
zabójcą (nigdy go nie schwytano).
Cztery
miesiące temu zaginął wieloletni kustosz Palazzo Capponi. Wszyscy sądzili, że
staruszek zwiał z kochanką lub/i z czyimiś pieniędzmi. W każdym razie od
czterech miesięcy nie było po nim śladu.
Oczywiście
Pazzi znaczył nic, więc żeby przesłuchać kogokolwiek nie mógł ich wezwać, a sam
do nich pójść. Dlatego właśnie był tutaj, w Sali Lilii w Palazzo Vecchio.
Przysłuchiwał się z daleka jak zarząd kłóci się o to, czy człowiek, który
zastępował zaginionego kustosza od kilku miesięcy ma dostać ową posadę na
stałe. Ci na „tak” uważali, że mężczyzna wykonuje swoje obowiązki imponująco.
Ci na „nie” krzyczeli, że nie jest on Włochem i pewnie nawet nie zna porządnie
Dantego.
Przez całą
kłótnię główny zainteresowany siedział w ciszy. Lecz gdy padł zarzut, że nie
zna Dantego, wstał i zaczął go cytować…czysto po Włosku. Robił to tak długo i z
akcentem, że wszyscy byli pod wrażeniem. Nawet Pazzi obserwujący z daleka.
To do niego
dziś tu przyszedł. Do doktora Fella.
W końcu
stanęło na tym, że za kilka tygodni dr Fell wygłosi prezentację o sztuce
Florencji, co miało zadecydować o daniu mu stałej posady. Gdy wszyscy zaczęli
się rozchodzić, Pazzi nie tracił czasu.
- Imponująca
recytacja, doktorze Fell.
Zastępca
kustosza zwrócił na niego uwagę i bacznie ocenił wzrokiem. Pazzi zrobił to
samo. Dr Fell nie był wysokim mężczyzną, ale dobrze zbudowanym. Włosy gładkie,
bardzo ciemne, jeszcze nie zaczęły siwieć. Oczy…oczy były nieprzyjemne.
Spojrzenie tych piwnych oczu przyprawiało o ciarki.
- Dziękuję
bardzo. Z kim mam przyjemność?
- Inspektor
Rinaldo Pazzi. Prowadzę śledztwo w sprawie zaginięcia Pana poprzednika.
Panowie
podali sobie ręce. Fell ku zaskoczeniu inspektora zachował zupełny spokój.
- To brzmi
jakbym miał już jego posadę, inspektorze. Nadal jestem zastępcą. Ale proszę
pytać, jeśli mogę w czymś pomóc.
- Znał Pan
poprzedniego kustosza?
- Czytałem
jego monografie. Ale osobiście nigdy go nie poznałem.
Pazzi
zobaczył teraz, że jego rozmówca ma bardzo małe, białe zęby. W dodatku podczas
rozmowy dr Fell zachowywał idealny toskański akcent jak podczas recytacji.
Rinaldo nie wychwycił nawet śladu obcego akcentu.
- Policja już
przeszukiwała rzeczy zaginionego, lecz może Pan coś znalazł? Jakiś list
pożegnalny, albo cokolwiek innego.
- Niestety,
nic nie znalazłem.
- Jego rzeczy
są dalej w jego kwaterze, w Pałacu?
- Spakowane w
dwie walizki i zinwentaryzowane.
- Chciałbym
po nie przyjść.
- Proszę
wpierw zadzwonić. Muszę wyłączyć alarm, aby zaoszczędzić pański czas.
Fell nie
wykazał żadnego zdenerwowania. Policja miała mu złożyć wizytę, a ten nie
reaguje naturalnie, żadnym niepokojem. Pazziego zirytowała ta arogancja.
- Na dłoni ma
Pan dość ciekawą bliznę. Skąd się wzięła?
- Zespół
cieśni nadgarstka. Typowa przypadłość dla ludzi kochających historię.
Pazzi
chrząknął niezadowolony. Nagle coś sobie przypomniał.
- Sam Pan
pakował rzeczy kustosza?
- Nie,
pomagała mi żona i córka.
Pazzi
wiedział z dokumentacji, że Fell nie był samotny, mieszkał z rodziną niedaleko
Pałacu. Nie znał jednak ich wieku.
- To może one
coś znalazły w jego rzeczach? Mówiły coś Panu?
- Może Pan
sam je zapytać. Właśnie idą – wskazał podbródkiem coś za plecami rozmówcy.
Inspektor
odwrócił się do tyłu i ujrzał dwie zbliżające się postacie. I cóż…nie tego się
spodziewał. Przeżył największy szok dnia, jeśli nie roku.
Wyobrażając
sobie żonę kustosza widział kogoś w jego wieku, podstarzałą okularnicę. Córkę
wyobrażał sobie jako nastolatkę lub młoda kobietę. Takie tezy podpowiadał
średni wiek Fella.
Zamiast tego
jednak zobaczył idącą w jego stronę zjawiskowo piękną blondynkę, która musiała niedawno
dobić trzydziestki. Była przepiękna, sukienka podkreślała jej zadbaną figurę.
Pazzi nigdy jeszcze nie widział kobiety, która dorównywała urodzie jego żonie,
Laurze, ale tutaj jawnie Pani Fell biła ją na głowę. Nie potrzebowała nawet
zbyt dużo makijażu.
Natomiast
córka…była jeszcze dzieckiem. Szła z matką za rączkę. Miała 6, może 7 lat, coś
takiego. Była równie elegancko ubrana jak rodzice, najwidoczniej cała rodzina
była eleganckimi strojnisiami. Szczerze, nie widział chyba nigdy tak
wystrojonego dzieciaka. Nawet w kościele. Mała była nawet urocza. Zwłaszcza
przez długie loczki wokół twarzy i czerwoną kokardę wplecioną nieco z tyłu
głowy.
- Moja droga…
- rzekł dr Fell do żony. Rinaldo nadal zbierał szczęki z podłogi – To jest inspektor
Fell, z policji. Sprawa zaginionego kustosza.
- Ach tak,
rozumiem. Bardzo mi miło.
Pazzi
ucałował dłoń kobiety na powitanie. Głos Pani Fell także nie miał obcego
akcentu. Nie mógł pozbyć się natrętnych myśli typu jak zastępca kustosza zdobył
TAKĄ kobietę? Przecież zarabiał drobne, nic znaczącego. Nie potrafił tego
pojąć. W jego świecie biedni mężczyźni nie poślubiali kobiet o wiele młodszych
i piękniejszych. Musieli mieć forsę, no bo co innego by te baby przy nich
trzymało?
Jakby
szukając potwierdzenia swojej teorii, że ludzkości zależy jedynie na
pieniądzach i że w tej relacji musi kryć się coś odpychającego, zaczął
przyglądać się córce Fell’ów. Szukał jawnych znaków, że dziewczynka nie jest
córką doktora Fella i urodziła się ze zdrady małżeńskiej bądź przed ślubem i to
małżeństwo zawarto jedynie by chronić kobietę przed skandalem.
- Jak masz na
imię młoda damo? – rzekł nadmiernie przyjaznym tonem, schylając się do
dziewczynki.
- Nazywam się
Chiara – odparła dziewczynka nienaturalnie czysto – Miło mi Pana poznać.
Pudło, Chiara
Fell musiała być córką zastępcy kustosza. Co prawda była bardzo podobna z
wyglądu do matki, ale takie oczy mogła dostać jedynie od ojca. I u ojca, i u córki te oczy przyprawiały o dreszcze.
„Dziwne” –
pomyślał Pazzi – „Czy to dziecko w ogóle mruga?”
-
Dowiedziałem się już wszystkiego czego chciałem od Pani męża, ale może podczas
pakowania rzeczy kustosza natknęła się Pani na coś podejrzanego?
- Nic sobie
takiego nie przypominam, inspektorze. Przepraszam.
- A ty młoda
damo? Znalazłaś coś ciekawego?
Mała Chiara
pokręciła przecząco głową. Nie odrywała spojrzenia od Pazziego. Czuł się przez
to niekomfortowo. Dziwne dziecko…
- Dali
państwo jej włoskie imię – to nie było pytanie.
- Ten kraj to
teraz nasz dom – odparł dr Fell – A już na pewno dla naszej córki.
- Nie powinna
być teraz w szkole? Jest dzień powszedni.
- To prawda –
powiedziała Pani Fell – Ale Chiara nie chodzi do szkoły.
- Nauczamy ją
w domu – dopowiedział doktor – Mamy zezwolenie na nauczanie indywidualne.
- Aha,
rozumiem. W takim razie nie będę już przeszkadzać. Zjawię się niedługo po
rzeczy.
Pazzi
pożegnał się i już miał odejść i zostawić rodzinę Fellów samych, gdy doktor
zawołał za nim.
-
Inspektorze, pochodzi Pan z tych Pazzich, nieprawdaż?
Nawiązywanie
do jego porażki zawodowej uważała za szczyt bezczelności ze strony doktora.
- Owszem,
skąd Pan wie?
- Przypomina
Pan postać którą wyrzeźbił Luca della Robbia w waszej rodzinnej kaplicy w
kościele Santa Croce.
Pazzi poczuł
się…mile połechtany. Rzadko ktoś zawiązywał do jego sławnych florenckich
korzeni. Gdy wychodził z Sali Lilii słyszał jeszcze za sobą jak dr Fell
informuje swoją małżonkę o wynikach spotkania w sprawie jego pracy. A
jednak…nadal czuł na plechach ten dziwnie dojrzały i przenikliwy wzrok małej
dziewczynki. To go z jakiegoś powodu…niepokoiło.
***
Układ był
zawsze taki, Hannibal gotuje, ona zmywa. Taki był najlepszy rozkład ról. Pomimo
lat ćwiczeń, nadal była antytalenciem w gotowaniu.
Clarice
właśnie skończyła, gdy usłyszała cichy trzask zamykanych drzwi. Odwróciła się i
zobaczyła męża.
- Claire już
śpi?
- Tak,
zasnęła od razu.
Dziś była
jego kolej by ją położyć do łóżka. Widać było przy kolacji, że dziewczynka ledwo
się trzyma na nogach ze zmęczenia.
- Jak zwykle
posłuszna… - Clarice wytarła ręce. Minę miała wyraźnie na czymś skupioną.
- Coś cię
trapi, najdroższa? – zapytał, podchodząc i obejmując żonę w talii.
- Trapiło,
ale już nie – przyznała z uśmiechem, przyjmując z przyjemnością jego gest –
Martwiłam się dziś przez moment jak Claire zachowa się przy policjancie. Ale na
szczęście poradziła sobie. Chyba jej nie doceniam.
- Zamartwianie
się o dziecko to rola matki. Hmm… - teraz on jakby nad czymś rozmyślał – Mnie
jej reakcja nie martwiła, ale ten Pazzi…
- Co z nim? –
uniosła brwi zaskoczona – Uważasz, że nam zagraża? Przez osiem lat ucieczki nie
uznałeś nikogo za zagrożenie.
- Ten
inspektor jest inny. Słyszałem o nim. Zauważył moją bliznę. Wie, że nie
jesteśmy Włochami. A co najważniejsze był kształcony w Quantico. Tam przecież
mój przypadek jest omawiany na wykładach. A na koniec prowadził sprawę
seryjnych zabójstw i dobrze sobie radził. To nie jest byle jaki policjant.
- Gdy tak to
ujmujesz…To gość ma w głowie wszystkie kawałki układanki by cię rozpoznać – na
czole Clarice pojawiła się zmarszczka pokazująca, jak bardzo się obawia.
Hannibal
pocałował ją lekko w to miejsce.
- Ma kawałki,
ale nie znaczy, że je złoży na czas. Poczekamy, nigdzie nam się nie śpieszy. W
razie czego łatwo się go pozbędziemy. Tak jak kustosza. Wystarczyły jedynie dwa
worki cementu i już nie ma po nim śladu i nikt nie podejrzewa, że go zabiłem by
dostać jego pracę.
- No
tak…Wolałabym jednak szybko się go pozbyć.
- Odczekamy
odpowiednią ilość czasu i to zrobimy, obiecuję.
Clarice
objęła go za szyję i mocno wtuliła, dając znać jak jest wdzięczna. Hannibal
jednak miał inne plany. Ujął jej podbródek, uniósł i pocałował w usta. Kobieta
przez chwilę sądziła, że to zwykły buziak, ale jej mąż szybko rozwiał to
złudzenie, gdy zaczął bardziej dogłębnie eksplorować jej usta, a następnie
popchnął ją na najbliższą ścianę.
Chcąc coś
powiedzieć, sama przerwała pocałunek, a Hannibal niewzruszony przeniósł swoje
usta na jej szyję.
- A…ah…a
Claire? – spytała i jęknęła cicho, gdy poczuła, że jedna dłoń Hannibal sięga po
zapięciu sukienki na jej plecach, a drugą podwija ją do góry, aby pogładzić
udo.
- Już śpi –
odpowiadał wolno, równie powolnym tempem rozpinając długi zamek – Czekałem aż
zaśnie, nie zajrzy już tu. Stąd nic nie usłyszy.
Aby uciszyć
jej ubawy lekko ugryzł ją w szyję, wiedząc że to lubi. I owszem lubiła to,
każdy dźwięk jaki teraz wydawała to potwierdzał. Ale…ona także wiedziała co on
lubi i co zrobić, aby obudzić w nim nieco większą agresję.
Sama teraz
zmusiła go ręką by się odsunął tak, by spojrzał jej w twarz. Jej oczy
powiedziały mu jasno, że ma ochotę na gierki.
- Pamiętasz
jak ten glina patrzył na Claire? – złapała za ramiączka swojej już rozpiętej
sukienki i zaczęła je powoli zsuwać w dół – Jak szukał oznak, że jesteś jej ojcem?
Pewnie się zastanawiał, czemu jestem ze zwykłym, podstarzałym kustoszem, jak ty.
Ramiączka
spadły pociągając całą sukienkę na podłogę. Nie miała stanika, został jej na
ciele jedynie koronkowy dół bielizny. Sama je zsunęła sekundę później i
bielizna dołączyła do odzieży na ziemi. Oparła się dłońmi o ścianę za sobą,
lekko wyginając się do przodu. Uśmiechnęła się… Przez cały ten czas patrzyła mu
w oczy.
Te
prowokacyjne słowa połączone z tym małym show, dały efekt jakiego pragnęła.
Rozległ się cichy warkot. Hannibal gwałtownie rzucił się do przodu, mocno
wciskając ją w ścianę. Jego dłonie złapały za jej biodra tak mocno, że aż
bolało, i uniosły ją w górę z zaskakującą siłą. Żeby złapać równowagę, Clarice
musiała opleść go nogami w pasie. Zniżył ją tak by twarze mieli na tym samym
poziomie.
- Pamiętaj do
kogo się zwracasz… - praktycznie to wysyczał. Czerwone punkciki rozlały się
tak, że cała tęczówka wydawała się szkarłatna. Wyrażał teraz czyste wzburzenie,
stan w który ten opanowany zabójca wpadał niesamowicie rzadko.
Clarice
przeszedł dreszcz. O to chodziło…Zaborczy i agresywny…idealnie.
- Zawsze
pamiętam – wydyszała – Zawsze pamiętam czym jesteś…
Pocałował ją,
bardziej brutalnie niż poprzednim razem. Powitała to zadowoleniem. Hannibal bez
kontroli to rzadki widok. Jego ręce były wszędzie, na biodrach, plecach,
piersiach i talii, a jednocześnie cały czas była w górze.
Bitwa chwilę
trwała, dopóki Clarice nie zorientowała się, że trochę zsunęła się w dół. To
dlatego, że jej mąż zabrał jedną rękę, aby rozpiąć swoje spodnie. Chwilę
później znów była w górze.
- To na
przypomnienie ile ten podstarzały kustosz ma siły… - ponownie syknął, tuż przy
jej uchu.
- Pokaż co
potrafisz…
- Kto tu jest
szatanem, ty czy ja?
Nie dał już
jej odpowiedzieć. Wszedł w nią jednym ruchem.
- Ach! –
poczuła znajomy ból, który momentalnie zniknął, by zastąpić go największą
przyjemnością świata.
Nie zamierzał
czekać aż się przyzwyczai. Rżnął ją przy ścianie, cały czas ją trzymając i nie
zwalniając, demonstrując siłę, której nikt by się nie spodziewał.
A Clarice
krzyczała raz za razem.
- Ah…och…tak
dobrze…taki silny…uh…ahm…o Boże…Hannibal!
- Tak,
Clarice – powiedział za spokojnie jak na tą sytuację, pchając raz po raz –
Posmakuj tego.
By
doprowadzić ją do orgazmy musiał albo pieścić piersi, albo ją gdzieś ugryźć.
Ponieważ cały czas trzymał ją nad ziemią, druga opcja była dogodniejsza. Lecz
najpierw…
- Do kogo
należysz?
- Ach…do
ciebie!
- A ja?
- Do mnie! –
trzymała się go już z całej siły. Była już blisko i on to wiedział. Ale chciał
ją tak torturować jak najdłużej.
- Czego
chcesz, Clarice? – i kolejne możne pchnięcie.
-
Och…dojść…chcę dojść…Dojdź we mnie…Proszę…Hannibal!
Odczekał
kilka sekund po czym…
- Jak sobie
życzysz.
Ugryzł ją,
mocno, u podstawy szyi. To zrobiło trik. Clarice krzyknęła, osiągając szczyt.
Poczuła między nogami ciepło. Hannibal pozwolił sobie również dojść. Ale nawet
jego orgazm nieco pozbawił sił, przez co oboje zjechali na podłogę.
Kobieta zdała
sobie sprawę, że oboje byli na ziemi, on nadal zupełnie ubrany, między jej
nogami, a ona próbująca odzyskać oddech, nagusieńka, z nieco krwawiącą raną na
szyi.
- No to…na
jutro…potrzebuję apaszki – powiedziała, nadal dysząc.
Dr Lecter
zaśmiał się cicho, po czym uniósł głowę.
- To
zalecane.
- Owszem –
sama się zaśmiała – Jeśli masz siłę wstać to chodź do łóżka. Moja kolej.
Odpocznij, a ja się odwdzięczę.
- Odpoczynek
mi nie potrzebny – rzekł, delikatnie głaszcząc ślad po ugryzieniu – Nie miej
litości, tak jak ja.
***
Później tej
nocy, oboje już skrajnie zmęczeni, leżeli w łóżku. Clarice wtulała się w męża.
- Jeśli po
tej nocy nie będę w ciąży, to już nie wiem jak inaczej.
Lecter
zaśmiał się cicho na to stwierdzenie.
- Kiedy
będziesz, wyczuję. Jak poprzednio.
- Mhm…wiem.
Od jakiegoś
czasu oboje starali się o drugie dziecko. Nie tylko po to, by Claire miała
rodzeństwo. Ich córka zdawała im się ich własnym arcydziełem. Czemu by nie
stworzyć drugiego?
Nie mając
więcej siły, Clarice zaczęła zasypiać, a Hannibal poszedł w jej ślady. Jednakże
zanim pochłonął ich sen, kobieta rzekła.
- Nie mogę
się doczekać twojej prezentacji…Zabijmy Pazziego w dniu, gdy ją wygłosisz.
Dr Lecter tak
był zaskoczony, że aż otworzył oczy i spojrzał na żonę. Ta już praktycznie
spała. Pogłaskał ją lekko po włosach.
- Jak sobie
życzysz, najdroższa – natychmiast potem zasnął.
Zasypiając,
myślał o tym jakie te lata od narodzin Claire były dla nich radosne…i
niezwykłe. Claire…była jak oni…nadzwyczajna i nie pasująca do społeczeństwa.
***
Gdy Claire
się urodziła, Clarice była już psychicznie gotowa na nocny płacz niemowlęcia i
nieprzespane noce. Pamiętała jeszcze z sierocińca, jak najmniejsze dzieci darły
się nocami w kojcach na całe korytarze. Wiedziała, że jej córka nie będzie
wyjątkiem.
A
jednak…pierwsza noc przebiegła cicho. Clarice przespała całą noc bez pobudki.
Po przebudzeniu i uświadomieniu sobie, że jest ranek, kobieta aż zerwała się na
równe nogi. Ze strachem szybko zajrzała do kołyski, czy małej nic nie było.
Claire miała się znakomicie, już nie spała, tylko leżała cichutko, jakby na nią
czekając.
Tak było
przez następne miesiące. Nie oznacza to rzecz jasna, że Claire w ogóle nie
płakała w nocy. Robiła to, ale nie często. Jedynie wtedy gdy trzeba było ją
przewinąć. Większość nocy były jednak spokojne.
Oprócz tego
Claire zachowywała się jak najzwyklejsze niemowlę. Dopiero gdy Clarice
zdecydowała się przerwać karmienie piersią, czyli po czterech miesiącach,
zarówno ona jak i Hannibal zaczęli spostrzegać, że ich córka rozwija się
inaczej niż inne dzieci.
Rozwój Claire
przebiegał niesamowicie szybko, czasami wręcz za szybko. Wyprzedzała inne
dzieci w swoim wieku o 2, czasem 3 miesiące. To było coś, biorąc pod uwagę, że
pierwszy rok życia dziecka jest najbardziej dynamiczny niż wszystkie pozostałe
lata, w pierwszym roku przebiega najwięcej zmian w porównaniu z resztą lat. A
mimo to tempo Claire było kilka razy szybsze. Potrafiła robić i rozumować jak
dziecko o kilka miesięcy starsze.
Szybko wyszła
na jaw, że fizyczne aspekty także wchodziły w grę. W wieku sześciu miesięcy,
Claire zdawała się gotowa do chodzenia. Nie szło jej to jednak, ponieważ
mięśnie w jej nóżkach nie były gotowe do chodu. Mimo tego dziewczynka zdawała
się wiedzieć jak to się robi, ale fizycznie jeszcze nie była w stanie. Mogła
chodzić jedynie przytrzymując się mebli.
Clarice
obserwując właśnie taki podtrzymujący chód córeczki, podążając za nią by ją
złapać jeśli upadnie, zrozumiała coś, co jej mąż musiał już zrozumieć jakiś
czas temu. Claire sporo odziedziczyła z wyglądu po matce, ale wewnętrznie
musiała mieć o wiele więcej z ojca niż z niej. Przemawiały za tym nie tylko
przyśpieszony rozwój, lecz również opanowany temperament małej.
- Wykapany
tata. Moja zdolna dziewczynka.
Wzięła ją
wówczas za rączki i przytrzymując je w górze, zaczęła pomagać małej trenować
nóżki bez podpierania.
Hannibal
spędzał z Claire więcej czasu niż stereotypowy ojciec. Ale robił to inaczej niż
ona. On ją obserwował, uczył się jej, nic nie umykało jego uwagi. Clarice
rozumiała co on robił, próbował poznać ich córkę tak, by móc zdecydować kiedy
zdradzić jej prawdę.
Kiedy Claire
skończyła roczek była już do przodu z rozwojem ruchowym i umysłowym aż o rok.
Już dwa miesiące wcześniej wypowiedziała pierwsze słowa. Klasycznie pierwszym
słowem była „mama”, a drugie „tata”. Tylko że…oba słowa potrafiła powiedzieć w
trzech wersjach językowych. Głównie dzięki temu, że Hannibal i Clarice od
samego początku mówili przy niej lub do niej w trzech językach: włoskim,
angielskim i hiszpańskim. Od urodzenia Claire, jej rodzice porozumiewali się
raz przez kilka dni w jednym języku, potem kilka dni w drugim i tak dalej.
Według teorii Lectera, mała miała ich mowę niemal wchłonąć i się nie mylił.
To co
stanowiło największe wyzwanie to energia dziewczynki w późniejszym okresie.
Claire potrafiła przez cały dzień biegać i po domu, a nawet po podwórku i
okolicznym lasku. Jej mama, która przez ciążę i pierwsze lata opieki nad nią
bardzo mało ćwiczyła, zaczęła teraz przez to gonienie za córką odzyskiwać
formę. W jednej chwili Claire stała spokojnie przy jej nodze, a w drugiej już
wybiegała na zewnątrz.
Jednym razem
Clarice biegła właśnie za swoją dwuletnią córką, która chciała wybiec na
podwórko bez pozwolenia. Na drodze małej jednak jak spod ziemi wyrósł ojciec i
złapał Claire. Wziął ją na ręce, była wyraźnie niezadowolona, że jej się nie
powiodło. Clarice przyjęła z ulgą, że Hannibal złapał ją w porę.
- A mówiłaś,
że jest podobna do mnie – powiedział z rozbawieniem, podrzucając lekko dziewczynkę
na rękach, żeby ją rozweselić – Aktywna niczym mama.
- Aż za
bardzo – westchnęła ciężko – Kiedyś cię nie dogonię i pewnie zgubisz się w
lasku.
- Nie zgubię
– powiedziała dwulatka, kręcąc główką. Głos miała czystszy niż dzieci w jej
wieku, lecz nadal pobrzmiewał w nim dziecięcy akcent.
- Nie wolno
tak nagle uciekać od rodziców, Claire. Nie chcesz chyba nas martwić, prawda? –
Dr Lecter postawił córkę na ziemi – Przeproś mamę za kłopot.
Claire była
zawsze posłuszna rodzicom jeśli coś jej kazali. Podeszła do Clarice i chwyciła
za rąbek jej sukienki.
- Przepraszam
mamo, nie będę ci już uciekać.
- Nie strasz
mnie już tak, kochanie.
Co
najdziwniejsze…te niespodziewane ucieczki rzeczywiście się zakończyły. Claire
nie zaprzestała biegać, a zaczęła to robić na mniejszym obszarze, zawsze na
widoku rodziców i wcześniej pytając o pozwolenie.
Kilka tygodni
po tym incydencie, doktor zrozumiał przez tą zmianę zachowania, że inteligencja
ich córki wciąż przyśpiesza i nie zatrzyma się tak szybko. Była taka jak on w
jej wieku, jeśli chodzi o umysł. I aktywna i odważna jak matka.
Biorąc to pod
uwagę postanowił jej nie nie doceniać. Zrozumiał, że mała zacznie pytać o wiele
wcześniej niż sądził. Dlatego zaczął ją uczyć.
Dr Lecter i
Clarice zgadzali się w tym, że Claire najpewniej nie pójdzie ani do przedszkola
ani do szkoły. Nie tylko po to by się nie narażać, ale by nie zostawiać żadnych
śladów w razie ucieczki po Claire. Nikt poza nimi i grupą Lynn o niej nie
wiedział. I tak miało pozostać jak najdłużej.
Nauka
rozpoczęła się gdy Claire miała dwa i pół roku, choć jak zostało powiedziane,
była dojrzalsza o kilka lat, ze dwa lub trzy. Zaczęło się od prostszych rzeczy,
jak rysowanie czy zabawy jak w przedszkolu, ale Claire opanowała to w kilka
miesięcy. W wieku trzech lat znała już wszystkie cyfry i litery.
Ustanowili
rutynę w której Hannibal uczył Claire o określonych godzinach. Clarice
praktycznie im wtedy nie przerywała. Ale jednak…miała przeczucie, że Hannibal
robi coś więcej niż tylko uczy ich córkę. To było niczym ich prywatna sesja. On
ją „kształtował”. Chociaż co tu się oszukiwać, robił to od jej urodzenia.
Clarice tego
nie przerwała. To było dla ich bezpieczeństwa, ich wszystkich, całej trójki.
Claire musiała szybko pojąć pewne rzeczy. Pewnie dzięki temu, że wyraźnie
odziedziczyła dużo z charakteru i umiejętności ojca, wszystko poszło sprawniej
i szybciej niż zakładali. Claire była ich dziełem i musieli o nią dbać.
Kiedy mała
skończyła 4 lata, postanowili zmienić miejsce zamieszkania na bardziej
zaludnione miejsce. Czas żeby Claire bardziej przyzwyczaiła się do ludzi,
postanowili się przeprowadzić tam gdzie zakładał ich pierwotny plan, czyli do
Florencji.
W dniu, w
którym firma przeprowadzkowa kończyła wstawiać meble do ich nowego domu, Claire
obserwowała wszystko z zewnątrz, siedząc na schodkach zewnętrznych do domu.
Nagle za nią pojawił się Hannibal.
- Chiara?
Dziewczynka
obejrzała się za siebie i zobaczyła ojca. Reagowała zarówno na imiona Claire i
Chiara. Rodzice jej powiedzieli, że jej imię po włosku znaczy właśnie „Chiara”
i powinni na zewnątrz zwracać się do niej imieniem w języku, którym się
posługuje w tym kraju.
- Tak, tato?
- Chodź na
chwilę.
Dziewczynka
wstała, wzięła ojca za rękę i pozwoliła się zaprowadzić kawałek. Przystanęli
kilka metrów, nieco schowani za murkiem domostwa.
- Spójrz na
niego – dr Lecter wskazał córce mężczyznę przy ciężarówce, pracownika tej
firmy, która wnosiła im meble. Był wyraźnie na coś zły, palił papierosa.
- Tego Pana?
- Tak –
potwierdził Lecter – Pamiętasz co ci mówiłem o obserwacji innych?
- Mhm –
mruknęła w odpowiedzi. Pamiętała każde słowo swojego ojca, jakie kiedykolwiek
do niej wypowiedział – Że prawie każdy jest łatwy do odczytania. Wystarczy
obserwować by kogoś poznać.
- Dokładnie.
Uczyłem cię na co zwracać uwagę. To twój test. Powiedz mi co sądzisz o tym Panu.
Claire
skierowała wzrok z powrotem na mężczyznę, tym razem uważniej. Trwało to
kilkanaście sekund. Bardzo się przykładała, chciała by tata był z niej dumny.
- Ten Pan… -
odezwała się po chwili - …mnie odpycha.
- Co cię w
nim odpycha, dokładnie?
- Ma chytry,
ale zawiedziony wzrok. Coś mu się nie udało. Nie radzi sobie. Lubi pieniądze.
Ledwo panuje nad gniewem.
Lecter
uśmiechnął się pod nosem. Jak na pierwszy raz było nieźle. Dalsza praktyka
przyniesie lepsze owoce.
- Wspaniale,
księżniczko – Hannibal pogłaskał córkę po włosach.
Wyczuwając
dumę w głosie ojca, Claire poczuła szczęście. Uwielbiała , gdy tata lub mama ją
chwalili.
- Temu Panu
rzeczywiście się coś nie udało – powiedział Hannibal, samemu obserwując teraz
mężczyznę – Kilka minut temu przyłapałem go jak próbował ukraść biżuterię
twojej mamy.
- Jak śmiał
dotknąć rzeczy mamy?! Tak nie wolno!
- Owszem, nie
wolno. Nie jest godzien nawet na nią patrzeć. Ale spokojnie…spotka go kara.
Claire tym
razem obserwowała ojca. Tata ciągle patrzył na złodzieja i coś takiego było w
jego spojrzeniu…coś czego dziewczynka nie widziała nigdy wcześniej…i co
wzbudziło w niej taką fascynację, że zapamiętała ten moment bardzo dobrze.
Dziewczynka
powróciła do tego wspomnienia zaledwie kilka dni później, kiedy spacerowała za
rękę ze swoją mamą. Obie zwiedzały nowe miejsce zamieszkania.
I nagle
Claire coś zauważyła. Na przydrożnym słupku zobaczyła przyklejoną kartkę ze
zdjęciem. Na zdjęciu był ten sam mężczyzna, którego ojciec kazał jej odczytać,
ten sam co próbował okraść mamę. Nad jego zdjęciem był napis, który bez
problemu potrafiła odczytać. Napis głosił „ZAGINIONY”.
- To ten Pan
co wnosił nam meble – powiedział dziewczynka, wskazując palcem na kartkę. Jej
matka powędrowała za jej gestem.
- Tak, to on.
Coś mu się musiało stać.
Wówczas
Claire spojrzała na matkę i …zamarła. Spojrzenie jej mamy, wpatrzone w fotografię,
było dokładnie takie samo jak jej ojca, kilka dni temu. Nawet ten lekki, prawie
niewidoczny uśmiech, oboje mieli takie same miny. To spojrzenie…nie potrafiła
powiedzieć co oznacza, nigdy go wcześniej u nich nie widziała. Jakby patrzyli
na jakiś cel…jakby znali przeszłość i przyszłość tego człowieka.
Tamta chwila
była niezwykle decydującym momentem dla Claire Lecter.
Od urodzenia,
Claire wpatrywała się w swoich rodziców jak w obrazek. Mama zawsze otaczała ją
miłością, dziewczynka widziała, że jej matka ma siłę, odwagę i szczerość w
sercu. Ojciec wydawał jej się najmądrzejszą osobą na ziemi. Uwielbiała go
słuchać, uwielbiała gdy ją chwalił, chciała by był z niej dumny. Jeśli
otwierała ramiona nigdy nie odmawiał żeby ją objąć. Widziała, że jej rodzice są
inni niż wszyscy. Cała ludzkość wydawała jej się szara, podczas gdy jej rodzice
lśnili cudownym blaskiem niesamowitości, niczym Bogowie tego świata. Jej
marzeniem było być taka jak oni. Kochała ich całym sercem i wiedziała, że oni
kochają ją.
A jednak…do
tamtej chwili nie zauważyła, że jest coś jeszcze odróżniającego ich od innych.
Teraz patrząc jak jej mama robi tą samą zagadkową minę co ojciec, pojęła, że
jest w jej rodzicach coś o czym nie wie. Że oni skrywają tajemnicę…i niedługo
później pojęła, że nie tylko przed nią. Czterolatka postanowiła szukać…
Niedługo
później Clarice zabrała córkę na plac zabaw. Zrobiła to dla eksperymentu. Wiedziała,
że jej córka nigdy nie miała kontaktu z innymi dziećmi i pewnie nie będzie
miała. Hannibal uważał, że nie muszą nawet próbować ją socjalizować z dziećmi,
ponieważ jej rówieśnicy nie dorastali małej do pięt i Claire długo nie wytrzyma
na zabawie z innymi rówieśnikami. Będą dla niej za dziecinni, ale Clarice
musiała się upewnić. Nie chciała popełnić błędu. Wolała sprawdzić sama.
Posłała
Claire na plac zabaw i obserwowała. Jej córka chyba raczej zmuszała się do
zabawy i widziała to. Mała podeszła do kilku dzieci, ale nie rozmawiała z nimi
długo. Skończyła na tym, że sama grzebała patykiem w piasku.
Clarice
pomyślała, że Hannibal jak zwykle miał rację. Podeszła do córki i zobaczyła, że
dziewczyna rysowała na piasku trójkąt.
- Co robisz,
kochanie?
- Przypominam
sobie, czego wczoraj nauczył mnie tata.
- Chcesz stąd
iść?
- Tak –
Claire od razu wstała z kucków, radośnie wyczekując odejścia.
-
Przepraszam, że cię tu wzięłam – powiedziała kobieta – Nie podoba ci się tutaj,
tak?
- Te
dzieci…one są głupie – czterolatka była wyraźnie zdziwiona.
- To nie oni
są głupi skarbie – pokręciła głową, biorąc ją za rączkę – To ty jesteś
mądrzejsza od dzieci w twoim wieku.
Więcej jej
tam nie zabrała.
Jednak tego
wieczoru stało się coś niespodziewanego dla Clarice i Hannibala. Rodzina jadła
razem kolację w przyjemnej atmosferze. Po wszystkim oboje wstali by posprzątać
ze stołu, ale Claire nie wstała. Ciągle siedziała na krześle i patrzyła na
rodziców. Robiła to tak intensywnie, że nie była w stanie mrugnąć.
- Claire? –
imię wypowiedział doktor.
- Tato…Jak my
się nazywamy? Fell czy Lecter?
Gdyby Clarice
zdążyła wziąć w ręce talerze jak nic by jej teraz wypadły i roztrzaskały się. Usta
rozwarły się w wielkie „O” i zapomniały jak się zamknąć. To wszystko
przebiegało za szybko. Wiedziała, że córka kiedyś zacznie pytać, ale na litość
boską, ona miała 4 lata. Jak szybko istota ludzka może się rozwijać?!
Nawet Dr
Lecter wyglądał na zdumionego pytaniem Claire. Wyglądało na to, że wcale nie
musiał robić z córki arcydzieła. Ona już nim była. Przybrał z powrotem swoją
opanowaną postawę, podszedł i uklęknął przy krzesełku Claire. Czerwień przeciw
czerwieni. Dziewczynka czekała z wyraźną ciekawością.
- Nazywasz
się Claire Misza Lecter. Ja Hannibal Lecter, a mama to Clarice Marie Lecter.
Za jego
plecami usłyszał zduszony dźwięk. To Clarice zaskoczona jego szczerością. On
jednak nie zamierzał kłamać. Ich córka mogła poznać tą część prawdy.
- Nazywamy
się tak jedynie w domu, między naszą trójką. Nikomu innemu nie wolno poznać
naszych imion. Dla całego świata, wszystkich ludzi jesteśmy Chiara Fell, Howard
Fell i Agatha Fell.
Dziewczynka
już chciała coś powiedzieć, ale jej matka wyrwała się do przodu i spytała
pierwsza.
- Claire,
skąd znasz w ogóle nazwisko „Lecter”? – jej obawa głównie wzięła stąd, że nigdy
przy niej nie wymawiali tego nazwiska, a ona i tak je znała.
- Usłyszałam
– powiedziała jak gdyby nigdy nic – Jeszcze w starym domu podsłuchałam jak
mówisz do taty „doktorze Lecter”. Brzmiałaś jakbyś się bawiła.
-
Podsłuchałaś? – Clarice jakby nie mogła uwierzyć.
- Tak –
pokiwała główką – Gdy myśleliście, że spałam. Często to robiłam. Potem na placu
spytałem dzieci, czy mają inne imiona. Byli głupi, ale powiedzieli, że nie. Są
za tępi na kłamstwo.
Claire nie
śmiała skłamać, mimo że właśnie skreślała sobie możliwość dalszego
podsłuchiwania. Wiedziała, że tata i mama byliby źli gdyby skłamała. Tata
uczył, że kłamstwo wobec bliskich to ohydztwo.
Lecter był
pod wrażeniem. Nigdy nie trzymał takiej czujności w domu. Będzie musiał zmienić
zwyczaje i zawsze sprawdzać nosem, czy Claire nie ma w pobliżu.
- Ale mamo
czemu na zewnątrz jesteś Agatha Fell, a w domu Clarice Lecter?
Hannibal
wziął córkę za rączkę, kierując jej uwagę ponownie na niego. Dziewczynka
zaniepokoiła się, widząc wyraz twarzy taty.
- Ponieważ
Claire… - głos był śmiertelnie poważny, niemal groźny – Jeśli ktoś się dowie,
że nazywamy się Lecter…to rozdzielą nas.
Dziecko
wciągnęło głośno powietrze. Na słodkiej twarzyczce pojawił się strach.
- Ja…Jak to?
- Jeśli ktoś
pozna nasze prawdziwe dane to rozdzielą nas. Zabiorą cię od nas. Nigdy nas
więcej nie zobaczysz. Ja nigdy nie zobaczę więcej mamy, ani ciebie. Tak samo
mama. Ludzie nie pozwolą nam nigdy więcej być razem, jeśli ktoś się dowie.
Dlatego musimy żyć jako Fell’owie. Rozumiesz, Claire? Rozumiesz, że nie wolno
ci nikomu mówić? Przysięgnij mi, że nigdy nikomu nie zdradzisz swojego i
naszego prawdziwego imienia.
Dziewczynka
zadrżała. Potrzebowała kilku sekund, żeby opanować strach przed ta straszną
wizją.
-
Dobrze…Przysięgam tato. Przysięgam mamo. Nikomu nie powiem. Nie chcę by was
zabrali…
Z cichym
szlochem rzuciła się tacie na szyję, a ten odwzajemnił uścisk.
- Grzeczna
dziewczynka.
Claire
następnie wpadła w ramiona matki. Przeraziła się myślą, że ktoś śmie jej zabrać
rodziców.
- Musiałeś
jej to tak wyłożyć? – spytała później tej nocy, gdy położyli już córkę spać –
Nigdy nie mówiłeś do niej takim głosem. Przeraziłeś ją.
- Chciałem
mieć pewność by zrozumiała, najdroższa. Ta gra się toczy o najwyższa stawkę.
Poza tym, mówiłem prawdę.
- To fakt,
ale ona…wciąż jest taka malutka.
- Owszem
jest, ale musi znać powagę sytuacji. Claire boi się tylko jednej rzeczy. Utraty
nas obojga. A to się właśnie stanie, jeśli nas zdemaskują. Ona musi zdawać
sobie sprawę z konsekwencji. To dla bezpieczeństwa nas wszystkich.
- Ona…czasem
mnie przeraża jak szybko ona dorasta – martwiła się, naturalnie jak każda
prawdziwa matka.
- U niej to
naturalne. Tak samo…było u mnie.
Następny rok
był dla Claire zajmujący, przez co rzadko mogła szukać wskazówek wobec
tajemnicy rodziny. Tata odkrywał przed nią coraz ciekawsze aspekty nauki. Razem
z mamą rozładowywały energię. Całą trójką poznawali piękno Florencji. Razem z
mamą rozglądały się z fascynacją, gdy tata opowiadał im wszystkie historyczne
fakty. Testy typu „spójrz na tego człowieka i powiedz co widzisz” były
kontynuowane. Nawet mama zaczęła je jej robić. Oboje uczyli ją jak budować
pałac pamięci. Doszlifowywała swoje języki. A najprzyjemniej było kiedy rodzice
pokazali jej co to jest opera i teatr. Bywała chyba jedynym dzieckiem na
widowni, a nawet była bardziej uważnym widzem niż pewna część dorosłej widowni.
Claire
dokuczyła tylko jedna kwestia. Nie mogła już się chować po kątach i
podsłuchiwać. Tata po jej wyznaniu stał się uważniejszy i gdziekolwiek by się nie
skryła, on potrafił wykryć ją po zapachu. Nigdy nie był na nią zły, bardziej
rozbawiony.
Gdy miała już
pięć lat jej podejrzliwość ponownie się obudziła, gdy to dziwne spojrzenie
ponownie zagościło na twarzach rodziców. Tym razem były skierowane na jednego z
członków orkiestry, którego grę ojciec określił jako paskudztwo. Dziewczynka, o
wiele bardziej mądrzejsza niż można się było spodziewać niż rok temu,
pomyślała, że jest w tym spojrzeniu jakaś wyższość. Rodzice uważali się za
lepszych niż tamten złodziej i ten muzyk.
Claire wpadła
na drobny pomysł sprawdzenia Internetu. Wiedziała jednak, że jeśli po prostu
wejdzie do gabinetu ojca i sprawdzi Internet ten, dzięki swojemu węchowi od
razu, gdy tam wejdzie zrozumie, że ona tam była i spyta. Wymyśliła pewną
sztuczkę. W dniu, w którym taty nie było w domu, a mama była zajęta,
pięciolatka spryskała się lekko perfumami mamy. Teraz pachniała jak mama, nie
jak ona sama.
Zakradła się
więc tak do gabinetu taty i włączyła przeglądarkę. Wpisała prawdziwe imię i
nazwisko ojca i matki…I to co wyskoczyło zmieniło jej życie na zawsze.
Pierwszy
wynik wystarczył. Pięciolatka łatwo przeczytała wszystko. Hannibal Lecter,
zbiegły seryjny morderca, kanibal, poszukiwany za 14 zabójstw, uciekł z więzienia
6 lat wcześniej, dzięki pomocy swojej kochanki Clarice Starling, obecnie uznaną
za zmarłą, gdy zniknęła bez śladu z Akademii FBI niedługo po ucieczki Lectera.
Gdy dziewczynka zobaczyła zdjęcie, z początku nie była pewna, czy to jej tata.
Ale gdy wyświetliła zdjęcie Starling…nie było wątpliwości, to była mama, tyle
że w innym kolorze włosów i odrobinę młodsza.
Claire z
nienaturalnym spokojem wyłączyła komputer i poszła umyć szyję i zmienić
sukienkę, żeby nie czuć było perfum mamy. Sama miała niesamowicie dobry węch.
Poszła do
mamy, która wyraźnie czegoś szukała w sypialni.
- Mamo…
- Tak,
kochanie? – Clarice przerwała czynność, skupiając się na córce, choć jej wzrok
nadal uciekał w stronę szuflad komody.
Dziewczynka
chciała zadać tylko jedno pytanie. Tylko jedna rzecz się dla niej liczyła w tym
momencie.
- Kochasz
mnie?
- Co to za
pytanie? – Clarice zapomniała co wcześniej robiła, kucnęła i mocno objęła córkę
– Kocham cię najbardziej na świecie – pocałowała ją skroń.
Claire z ulgą
przytuliła się do mamy.
- A tatę
kochasz?
- Oczywiście,
tata to miłość mojego życia, a ty jesteś naszym najcenniejszym skarbem.
- A gdzie on jest? - spytała, gdy mama zaczęła poprawiać jej kokardę
we włosach.
- Załatwia
ważną sprawę, niedługo wróci.
I znów ten
wyraz twarzy. Claire po raz pierwszy wiedziała co on oznacza. W tej chwili tata
pewnie zabijał tego muzyka. Czy to znaczy, że na kolację będą jedli…
Nie dała nic
po sobie poznać. Poszła do siebie do pokoju. Nie chciało jej się bawić, wolała
poćwiczyć grę na fortepianie. Kilka godzin później wyszła sprawdzić czy tata
już wrócił. Zastała go, gdy wychodził z piwnicy i zamykał drzwi na schody.
Dziewczynka wyczuła od jego rąk środki chemiczne.
- Tato?
- Witaj,
Claire. O co chodzi?
- Czy ty mnie
kochasz?
Hannibal
spojrzał na córkę niezwykle uważnie. Miała opanowaną minę, zupełnie jak on.
Doktor nieśpiesznym ruchem podszedł do córki i wziął ją na ręce, jakby nic nie
ważyła. Podsadził ją tak, by ich oczy były na tym samym poziomie.
- Posłuchaj
mnie, Claire. Na tym świecie niewiele jest rzeczy, które są mnie w stanie
poruszyć. Mogę je policzyć na palcach jednej dłoni. Pierwszą jest twoja matka,
a drugą jesteś ty. Ty, w dniu, w którym przyszłaś na świat dałaś mi nowy cel i
rolę w życiu. Z sekundy na sekundę stałem się innym człowiekiem. Ojcem –
pocałował ją mocno w czoło – Kocham cię, księżniczko. Zrobiłbym dla ciebie
wszystko.
- Dla mamy
też?
- Dla mamy
też. Ona jest najwspanialszą kobietą jaką kiedykolwiek znałem.
Zaczął powoli
iść z nią korytarzem. Mała objęła go za szyję.
-
Nienawidzisz kłamstwa, prawda tato?
- Nie
akceptuje go wobec pewnych ludzi. Wolę się do niego nie zniżać. Mama mówi, że
jestem szalony, ponieważ mówię prawdę – uśmiechnął się do niej – Nienawidzę
grubiaństwa, zdrady…Uczyłem cię o rzeczach, którymi należy gardzić, pamiętasz?
Pamiętała,
pokiwała jedynie główką.
Tyle jej
wystarczyło. Wtulona w ramiona ojca, dziewczynka pomyślała.
„Chcę być z
mamą i tatą na zawsze. Nie chcę, by policja mi ich zabrała. Nie pozwolę na to.
Będę chronić tajemnicę. Chcę…by byli ze mnie dumni. Ja…chcę być jak oni”
Tata nie
odkrył, że była w jego gabinecie. Sztuczka z perfumami zadziałała.
Trzymała
tajemnicę przez następny rok. Nie powiedziała rodzicom, że wie kim są i co
robią. Pomyślała, że poczeka, aż sami jej powiedzą. Była pewna, że to kiedyś
nastąpi, ale jest odwlekane, ponieważ mama się o nią martwi. Żyli dalej swoim
szczęśliwym i pełnym kultury i wykwintności życiem.
Lecz
dziewczynka popełniła błąd. A wszystko przez zbytnią ciekawość.
To było
pewnego poranka. Dr Lecter rutynowo wstał przed żoną. Lecz dziś miał ją
obudzić, gdy sam wstanie. Mieli dziś dużo do zrobienia. Dzienne lekcje Claire,
otwierano dziś nową wystawę, na którą zamierzali iść całą rodziną, a na wieczór
szykowało się przyjęcie.
- Obudź się,
Clarice – delikatnie potrząsnął jej ramieniem – Chciałaś wstać ze mną.
Mruknęła
niezadowolona z wczesnej pobudki, ale otworzyła oczy.
Plan mówił,
że pójdą obudzić małą, a potem zjedzą śniadanie. Clarice lubiła z rana biegać,
a bez sensu brać prysznic przed biegiem. A jednak…zaledwie po przekroczeniu
progu ich sypialni na korytarz, Hannibal wiedział już, że coś jest nie tak.
Taki ostry zapach, znajomy, a jednak nie do końca…Pilnował by nigdy nie było go
czuć w domu, więc czemu…wyczuwa go z pokoju Claire?!
- Czuję krew…
- rzucił tylko, aby szybko niczym błyskawica znaleźć się pod drzwiami pokoju
córki. Clarice słysząc jego słowa była tuż za nim.
Drzwi
otworzyły się z hukiem. Obraz w środku był niczym z horroru.
Sześciolatka
klęczała na środku małego dywaniku, w dziecięcej, blado różowej koszulce
nocnej. Twarz dziecka, jej rączki, koszulka oraz dywan…były pokryte krwią. I
nie tylko nią. Wszędzie, dosłownie wszędzie, walały się pióra. Białe, małe
piórka. Ich biel groźnie kontrastowała ze szkarłatem krwi i bladym różem piżamy
dziewczynki.
Źródło krwi i
piór leżało przed dziewczynką. Prawdopodobnie było to truchło gołębia.
Prawdopodobnie, ponieważ zwierzę było dosłownie rozszarpane na strzępy. Widząc
krew za paznokciami Claire łatwo się było domyślić czym ptak został
rozszarpany.
Okno było
otwarte, a pod nim leżała figurka z kawałkiem piórka i plamką krwi. Było jasne,
że ptak przyleciał na parapet, a dziewczynka skorzystała z okazji, uderzyła
zwierzę figurką, przeniosła na środek pokoju, a następnie rozszarpała rękami.
- Claire! –
Clarice rzuciła się w stronę córki i zaczęła ją sprawdzać – Proszę, powiedz czy
coś z tego to twoja krew? Zraniłaś się?!
- Nie, mamo.
Nic mi nie jest – na twarzy miała ewidentne poczucie winy, uważała, że nabroiła
i to mocno – Przepraszam. Ja to posprzątam, obiecuję.
Przejmowała
się nieporządkiem, a nie tym co zrobiła. Dr Lecter patrzył na córkę z mroczną
fascynacją.
- Dlaczego to
zrobiłaś, Claire? – zasadnicze pytanie, na które musiał poznać odpowiedź. Jeśli
tu chodziło o to, czego się domyślał…
- Ja… -
przerzucała spojrzenie pełne poczucia winy z mamy na tatę i z powrotem.
Wiedziała, że nie wolno jej kłamać – Ja…tylko chciałam…wiedzieć jak to jest.
Jak to jest…zabić. Chciałam spróbować zabić…tak jak wy to robicie…
Clarice
gwałtownie wciągnęła powietrze. Złapała dziewczynkę za policzek i spojrzała jej
w oczy. Oczy dziewczynki zawsze ujawniły pod pewnym kątem te czerwony punkciki,
lecz teraz tęczówki były całe czerwone. U jej ojca też się to zdarzało, gdy był
poruszony, podekscytowany…czy to znaczy, że ona teraz czuje…
- Skąd to
wiesz? – nie zaprzeczył, nie mógł okłamać córki.
- Z
Internetu.
Clarice
przyniosła mokre chusteczki, którym wycierała twarz i ręce Claire, podczas gdy
ona opowiadała jak rok wcześniej dowiedziała się o nich prawdy. Ujawniła nawet
sztuczkę z perfumami.
Hannibal
Lecter był…pod wrażeniem. Wpadła na to jak go wykiwać z zapachem i utrzymywała
fakt, że wie przez cały rok w tajemnicy. Zdolne dziecko. Spojrzał na truchła
ptaka…tak, bardzo zdolne. I kto powiedział, że rodzinne życie jest nudne? Mając
przy sobie Clarice i Claire nie zaznawał nudy, swojego największego wroga.
Uprzątnęli
zwierzę i wszystkie ślady, wykąpali Claire i co dziwne, wrócili do porządku
dnia jak gdyby nigdy nic. A przynajmniej doktor i jego córka. Na twarzy Clarice
cały dzień gościł cień i Lecterowi się to nie podobało. Musiał ten cień
przegonić jak najszybciej.
Tego
wieczora, po tym jak położył Claire spać, zastał żonę przy kuchennym stole. Emocje
malujące się na jej twarzy go nie zaskoczyły. Musiał się ich pozbyć.
- Mów – rzekł
krótko, ustawiając się za oparciem jej krzesła. Nie musiał widzieć jej twarzy,
wiedział co powie i jak to powstrzymać.
- Ona…od
roku…wie kim jesteśmy…mam tylko 6 lat…zabiła zwierzę, bo chce… - przerwała,
spojrzała na swoje wyciągnięte dłonie. Trzęsły się, nie wiedziała czemu.
Dr Lecter natomiast
wiedział. Jej dawne ja zaczęło się buntować, żeby chronić ich córkę. Ale każdy
taki bunt stanowił zagrożenie. Przysiągł, że Clarice nigdy się nie wybudzi, że
zostanie taka jaką chce być, razem z nim i z Claire. Wiedział jak dotrzymać
przysięgi, jak zatrzymać ją na zawsze.
- Czemu
mierzi cię, że nasza córka chciała wiedzieć jak to jest zabijać?
- Bo kiedyś
zechce zabić coś…innego.
- I?
Obejrzała się
za siebie. Zamroził ją wzrokiem, nie była w stanie się ruszyć. Pochylił się
nieco w jej stronę.
- Co z tego,
że Claire kiedyś zechce zabić człowieka? Czyż nie chce naśladować rodziców? Czy
zabijanie to nie to my co robimy? Co ja robię i ty robisz?
- Ja… - jej
wahanie zaczęło być wypierane przez miriady obrazów…Gumb u jej stóp…Chilton na
stole operacyjnym…jego krzyki w tle, gdy się kochali…każdy „wyjątkowy”
posiłek…wszyscy ci, których zabili będąc we Włoszech.
- Nigdy nie
miałaś wyrzutów sumienia. Nigdy nie chciałaś przestać. Czy robimy coś złego?
- Nie –
odrzekła bez wahania.
- Claire też
nie zrobiła. Jeśli kiedykolwiek zechce zabijać, to będzie jej wybór i tylko
jej. I będzie to taka sama sytuacja jak w naszym wypadku.
- Boję się o
nią…tak bardzo się boję, że będą ją ścigać jak nas.
- Właśnie
dlatego ją uczymy, najdroższa – wziął jej twarz w obie dłonie – Ochronimy ją,
jak zawsze to robiliśmy. Nauczymy ją jak się kryć i żyć poza prawem, jeśli
takie będzie jej życzenie, kiedy dorośnie. Damy jej to czego sobie zażyczy.
- Tak…to
wybór Claire.
Kobieta
spojrzała znów na swoje dłonie. Nie trzęsły się już. Wróciła. Spojrzała z
wdzięcznością na Hannibala.
- Dziękuję,
że mnie powstrzymałeś.
- Dzisiejszy
dzień wytrącił cię z równowagi, rozumiem.
Clarice
wstała i sama go pocałowała, wlewając w to całą swoją wdzięczność. Chciała być
po tej stronie, wraz z rodziną.
- Hannibal… -
westchnęła, odrywając się na chwilę i obejmując za szyję.
- Słucham? –
potwór był pełen samozadowolenia dla swoich umiejętności i sprytu. Clarice
nadal była w jego rękach, a córka przewyższała jego najśmielsze oczekiwania.
Idealnie.
- Chciałbyś
mieć drugie dziecko?
- Szczerze… -
nie wyglądał na zdumionego - …też mi to przyszło dziś do głowy.
- Bo ja chcę
– powiedziała Clarice z entuzjazmem – Nasze dziecko dorasta za szybko, że aż
czuję pustkę. Rodzeństwo dobrze jej zrobi. I będę mniej się martwić, jeśli będą
się sobą nawzajem opiekować. Nie wspominając o tym, że…
- …zdaje się,
że dzieci nam cudownie wychodzą. To chciałaś rzec?
Pokiwała
głową.
Claire
wyrastała na piękną, inteligentną oraz…niebezpieczną osobę. A to był dopiero
początek. Hannibal miał wielkie plany.
Następne
miesiące były cudowne. Rodzina była spójna jeszcze mocniej niż wcześniej.
Nareszcie, nie było żadnych niedomówień. O cokolwiek Claire pytała, Clarice i
Hannibal odpowiadali bez wahania. Dowiedziała się o nich…wszystkiego…a również
sporo o sobie. Claire odkrywała siebie dzięki prawdzie.
Nadszedł
dzień, niedługo po siódmych urodzinach Claire, w którym Hannibal powiedział, że
skończyły mu się materiały do badań, które mógł zdobyć sam. Jeśli chce dalej
zajmować się swoimi osobistymi studiami, musi zdobyć dostęp do lepszych
materiałów.
- Rozumiem,
że masz na to plan – spytała Clarice, podczas gdy rozczesywała Claire włosy,
mając zamiar wpleść w nie zaraz standardową już wstążkę.
- Jak
najbardziej… - uśmiechnął się z jakimś drapieżnym zadowoleniem – Palazzo Capponi
ma wszystko czego bym potrzebował i jeszcze więcej żebym się tym cieszył.
Niestety, dostęp do tych bezcennych dokumentów i dzieł sztuki ma jedynie
kustosz tego przybytku. A ten starszy człowiek pracuje tam od 25 lat i jak
sądzę będzie dzierżył swoje stanowisko aż do śmierci…
Zarówno
kobieta jak i dziewczynka zrozumiały aluzję. Obie podniosły na niego wzrok.
- Robimy jak
ostatnio? – odezwała się Clarice – Cement i rzeka?
- Sprawdzone
metody są najlepsze. Tak, ale tym razem ja kupię cement. Ciebie już mogą kojarzyć.
Ty go wyciągniesz z domu. A potem razem to skończymy.
Claire przez
chwilę się wahała. Poczekała, aż mama zawiąże jej kokardę po czym w końcu
odważyła się odezwać.
- Mogę pójść
z wami?
Rodzice
wytrzeszczyli na nią oczy. Co ciekawe surowym głosem odpowiedział jej ojciec,
nie mama.
-
Claire…Zabicie gołębia to nie to samo.
- Wiem,
dlatego chcę zobaczyć.
Wiedziała, że
mama będzie oponować, czuła to w jej uścisku na jej ramieniu, lecz wychodziło
na to, że tata także nie jest pewien tego pomysłu.
- Proszę! –
zaczęła bardzo w dziecięcy sposób błagać, jak gdyby prosiła o zakup cukierków –
Nie będę wam przeszkadzać, chcę tylko zobaczyć jak to robicie! Nie muszę nawet
być przy was. Stanę daleko i będę patrzeć z odległości! Może się nawet przydam,
stojąc na czatach, proszę!
Twarz Lectera
zmieniła się na zupełnie nie do odczytania. Claire zwróciła się ku mamie.
- Bardzo
proszę, mamo! Będę daleko, prawie nic nie zobaczę.
- Claire… -
Clarice była w rozterce. Z jednej strony obiecała sobie, że jej córka może,
jeśli zechce, pójść w ich ślady, ale z drugiej ona była jeszcze taka mała,
wszystko mogło się zmienić…zwłaszcza jej spojrzenie na rodziców, jeśli zobaczy
do czego są zdolni…
- W porządku,
pójdziesz z nami – Hannibal zaskoczył wszystkich tą całkiem szybką zgodą w tak
poważnej kwestii.
- Hannibal, jesteś
pewien… - nie dokończyła, uwaga jej męża była teraz skoncentrowana na córce.
Dr Lecter
podszedł do Claire. Ta nie śmiała drgnąć, tak bardzo hipnotyzujące było
spojrzenie jej ojca. Dziecko zmieniło się w posąg, widziała wyłącznie oczy taty
i słyszała tylko jego głos. Jej matka już dawno temu poddała się tym niemal
hipnotyzującym sztuczkom. Ale to było coś więcej…
- Pójdziesz z
nami, ale pod jednym warunkiem, dobrze? – dziewczynka kiwnęła głową, więc
kontynuował – Będziesz obserwować z dystansu, pokażę ci gdzie masz stać. Mój
warunek brzmi, żebyś nie wahała się odwrócić wzroku, jeżeli to będzie dla
ciebie za dużo. Możesz patrzeć, jeśli naprawdę będziesz tego chciała. Ale jeśli
poczujesz choć odrobinę wahania…odwróć wzrok i nie patrz.
Clarice
wiedziała, czego była świadkiem. Całkiem interesujące móc patrzeć na ten proces
z boku, po raz pierwszy nie biorąc w nim udziału.
Claire
pozostało nic innego jak się zgodzić. Poszła przygotować się do nauki. Dzieci w
jej wieku chodziły do szkoły, lecz ona samą domową naukę wyprzedzała je kilka
lat do przodu. Pewnie nazywano by ją dojrzałym geniuszem, gdyby ktoś oprócz
rodziców o tym wiedział.
- Nie jestem
tego pewna – rzekła Clarice, gdy dziecko wyszło – Chociaż twój warunek…Nie
wiem, już rozdarta jestem w tym.
- Masz
sprzeczne sądy, ponieważ patrzysz na Claire w sensie fizycznym – doktor stanął
za nią, teraz mówiąc blisko jej ucha – Widzisz siedmiolatkę i nie zwracasz
uwagi na dojrzałość umysłu. Albo raczej…zaciekle chronisz ją nawet przed samą
sobą. Jak na ciebie przystało.
Ujął ją w
talii i delikatnie odwrócił przodem do siebie. Clarice miała w oczach czujność
i iskrę walki.
- Nie
zaczarujesz mnie. Nie chcę by przez swoją ciekawość Claire wkroczyła na ten
teren za szybko, w efekcie tracąc zaufanie do nas i do siebie.
- Mój
wojownik nigdy się nie oddala. Miód w ciele lwicy, z roku na rok coraz słodsza
i niebezpieczniejsza – złożył na jej ustach krótki pocałunek, niemalże z czcią.
Następnie odsunął się lekko, choć ich czoła dotykały się – Uwierz w nią,
Clarice. Kiedyś, w swoim koszmarze krzyczałaś, że nasze dziecko będzie takie
jak my. Ona jest i chce być taka jak my. Skoro kiedyś, dawno temu,
osiemnastoletnia dziewczyna potrafiła zakochać się w seryjnym zabójcy i
wkroczyć na drogę poświęceń, aby go ocalić, to także siedmioletnia dziewczynka
może pragnąć brać przykład z rodziców, z których jest dumna.
Minęło kilka
sekund, ale po ich upłynięciu Lecter był bardzo zadowolony. Widział, że Clarice
myśli teraz tylko o jednym, o tej ekscytacji, którą mogą dzielić
razem…ekscytacji z powodu usunięcia przeszkody na ich drodze. Niedługo znów
zabiją…
- Lwiątko
chce zobaczyć polowanie. Pokażmy jej jak to się robi.
Kilka dni
później, w środku nocy, Claire wyglądała zza rogu i oglądała pewne niecodzienne
przedstawienie. Słuchała ojca, nie czuła ani odrobiny wahania, więc nie
zamknęła oczu. W ciemności chłonęła każdy szczegół. Rodzice wiedzieli, że
zmysły są u niej na równie wysokim poziomie jak u ojca i ciemność nie stanowi
dla niej przeszkody.
Z fascynacją
oglądała jak mama kokietuje starego kustosza, żeby poszedł z nią w konkretne
miejsce. Widziała jak wyciągnęła broń i wycelowała pistoletem w głowę
mężczyzny. Ten przerażony, myśląc, że chodzi o napad, zaczął wyciągać
pieniądze. Nie widział jednak jak od tyłu zbliża się do niego dr Lecter, z
żyłką w rękach, którą powoli rozciągnął, nawijając ją na nadgarstki.
Mama schowała
pistolet z powrotem w chwili, gdy żyłka owinęła się wokół szyi ich ofiary. Tata
ściskał…ściskał i ściskał…a mama patrzyła prosto w oczy ofiary.
Po wszystkim
mężczyzna, dzięki pomocy dwóch worków cementu wylądował w rzece, przy której
cały czas się znajdowali. Hannibal i Clarice spokojnie obserwowali jak ciało
znika w odmętach wody. Odwrócili się, gdy usłyszeli za sobą lekkie kroki
dziecięcych bucików. Clarice już niczego się nie obawiała, jeszcze zanim
zobaczyła zachwyt w oczach córki.
- Tato…ale
jesteś silny! Tak łatwo go udusiłeś, a potem uniosłeś! – mówiła cicho, a
jednocześnie słychać było u niej poruszenie – Mamo, to ty umiesz strzelać?
- Tak, umiem.
- Twoja mama
jest skromna – doktor zaczął ruchem dłoni pokazywać im żeby się stamtąd
oddalili. Zmierzając alejką ku miastu powiedział – Nie tyle umie, a jest w tym
doskonała.
- Naprawdę?!
– mała wzięła mamę za rękę, patrzyła na nią z uwielbieniem – Pokażesz mi kiedyś
jak strzelasz? Proszę, mamo.
- Gdy
następnym razem będę ćwiczyć to czemu nie.
Dr Lecter,
patrząc z boku na obrazek matki i córki, wrócił myślami do sceny sprzed prawie
16 lat, gdy pewna małolata powiedziała mu w twarz by nie szukał w niej Miszy, a
pozwolił siostrze żyć w nim samym. Budził się w nim wtedy niepokój, że uczeń
przerasta Mistrza.
Clarice była
już bliska Mistrzostwa, musiała tylko bardziej kontrolować swoją ludzką stronę.
Claire była uczennicą ich obojga. Nie był sentymentalny, ale lubił wracać w
pałacu pamięci do tamtej chwili, gdy otworzył się na los. To właśnie tamta
rozmowa zaprowadziła go tutaj. O czym więcej można marzyć, mając przy sobie tak
cudowna żonę, utalentowaną córkę, średniowieczne i piękne miasto wokół
oraz…będąc samym sobą.
Potwór pławił
się przez moment w myśli o swoim wyrafinowanym guście, rozumie…a nawet
instynkcie, że całe te lata temu podążył za zapachem krwi, z czyjegoś rannego
kolana.
Wziął drugą
rękę córki i tak prowadząc ją z Clarice, rodzina rozpłynęła się w ciemności.
***
Tak docieramy
do czasu teraźniejszego. Od czterech miesięcy dr Lecter, jako dr Fell, pełnił
obowiązki zmarłego kustosza. Nie miał jednak jeszcze całkowicie tej posady,
lecz była to jedynie kwestia czasu.
Był ranek,
rodzina szykowała się do śniadania. Wszyscy w pełni ubrani, za elegancko jak na
zwykły dzień, ale takie tu panowały zwyczaje. Clarice miała na szyi apaszkę,
ona i jej mąż wymienili porozumiewawcze spojrzenie. Wstawali teraz wcześniej,
odkąd Lecter miał stałą pracę.
Dnia
wczorajszego odbyło się zebranie, na którym zlecono doktorowi wygłoszenie
prezentacji, która miała zdecydować o jego zatrudnieniu. Pojawił się również
inspektor Pazzi. Rodzina Lecterów nie miała jednak pojęcia, że wczoraj, w
Stanach odbyła się nieudana akcja narkotykowa, w której brała udział Ardelia
Mapp…niewiedza była tymczasowa.
- Chcesz dziś
ze mną pobiegać, skarbie? – Clarice skierowała pytanie do córki. Hannibal w tym
czasie czytał prenumerowaną gazetę zagraniczną.
- Chętnie,
mamo. A po biegu odwiedzimy tatę?
- Jak zwykle.
A gdzie byś chciała…
Nie zdołała
dokończyć. Czyjś gniewny okrzyk jej przerwał, a następnie głośne uderzenie
czymś o stół.
To Lecter
warknął, a następnie uderzył gazetą o stół i to jego pięści dały ten głuchy
odgłos. Na twarzy miał wyraz niepochamowanej wściekłości. Kobieta i dziewczynka
nie mogły wyjść z szoku. Właściwie Claire nigdy go takiego wcześniej nie
widziała. Tata był na wszystko niewzruszony, a teraz…kipiał z wściekłości.
Clarice jedynie raz widziała go takiego, podczas incydentu z Miggsem. Ale co
tym razem tak silnie zachwiało jego samokontrolą, żeby aż tak go rozgniewać?
- Jak śmiał…?!
– wysyczał dr Lecter, naprawdę wychodząc z siebie – Jak śmiał wrócić?! Ten
głupiec!!!
- Hannibal! –
to Clarice krzyknęła, wstając od stołu.
Dopiero teraz
Lecter zdał sobie sprawę, że żona patrzy na niego zszokowana, a mała Claire z
wyraźnym przestrachem. Opanował się, lecz z trudem.
-
Przepraszam. Wybaczcie mój wybuch. To przez…stare dzieje.
Artykuł,
który czytał był o nieudanej akcji, w której brała udział sławna ze sprawy
kochanki Lectera, Agentka Specjalna Mapp. Reporter śledził ją aż do domu i
zrobił jej zdjęcie, gdy ta wychodziła z niego z jakimś mężczyzną.
Mężczyzną…który przez ostatnie lata pilnował się by nie trafić do prasy, ale
zgubiła go sensacja wokół jego współlokatorki, przez co trafił do gazety przez
zbytnią nieostrożność. Mężczyzną…który miał na twarzy mnóstwo blizn…
Niemal jak na obrazie Picassa.
Och
tak…Hannibal Lecter rozpoznał Willa Grahama od razu. Nie było opcji, żeby nie
rozpoznał swojego największego wroga, jedynego, który go raz pokonał.
A co więcej,
Will mieszkał przez ścianę z byłą przyjaciółką Clarice. Jeśli Will tam jest to
Jack też jest niedaleko. Może to oznaczać tylko jedno…Will wrócił, chcąc go
znów tropić.
Jego gniew
wynikał z tego, że nie mógł uwierzyć, że Graham śmie to ponownie robić. Był
pewien, że to co mu ostatnio zrobił zabije jego ducha na zawsze. I przecież to
się powiodło, Will zapijaczał się na śmierć i tak właśnie powinien umrzeć…a
jednak się podniósł. Czemu? Jak? Po co?
Lecter
podsunął gazetę Clarice, nadal się zastanawiając. Patrząc na żonę doszedł do
wniosku, że to ona musiała być powodem. Gdy na światło dzienne wyszło kim była,
Graham musiał się przebudzić z letargu. Interesowała go sprawa jego kochanki
już lata temu, wiadomość że się nie mylił obudziła go. Poczuł inne pragnienie
śmierci, które z powrotem przywróciło go do służby. Will chce umrzeć, łapiąc go.
To wszystko
zmieniało!
Clarice nigdy
nie widziała Willa, ale blizny były aż nadto sugestywne. Dzięki nim zrozumiała
kto to jest. A także skąd się wziął wybuch męża. Sprawa Ardelii teraz nic nie
znaczyła.
- On wrócił?
- Tak –
syknął w przestrzeń – Napędzany samodestrukcją ponownie chce mnie ścigać. Jego
nie nabierzemy. On wie, że ty żyjesz. A pewnie i …podejrzewa istnienie Claire.
Willa nie wolno lekceważyć. On ma większe szanse do nas dotrzeć niż ktokolwiek
inny!
A więc tak są
osaczani. Will z Jackiem i Ardelią z jednej strony. Mason z drugiej. A tutaj
jeszcze Pazzi. Sprawy się komplikują.
Pierwszą
rundę wygrał Graham, aresztując go. Drugą wygrał dr Lecter niszcząc mu życie,
wykorzystując Czerwonego smoka. Kto wygra trzecią?
Hannibal ponownie
przysunął gazetę w swoją stroną. Trzymał ją tak, jakby miał zamiar ją zaraz
zgnieść, ale tego nie uczynił.
- W porządku,
Will – powiedział Lecter bardziej do siebie – Skoro tak wielkie masz pragnienie
śmierci to ofiaruję ci ją. Niech rozpocznie się runda trzecia. Zniszczę cię raz
na zawsze.
Nienawiść go
napędzała. Zerknął najpierw na zdezorientowane dziecko, a potem na swoją
zdeterminowaną, gotową do boju żonę.
Gra toczy się
o wyższą stawkę niż wolność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz