sobota, 29 czerwca 2019

Niektóre z naszych gwiazd... - Rozdział 22


Will prowadził, a Ardelia siedziała obok na miejscu pasażera. Po długiej jeździe znaleźli się pod ogromną, srebrną bramą. Trzeba było zadzwonić domofonem. Gdy Will podał swoje nazwisko, brama otworzyła się i auto mogło wjechać na teren posiadłości Vergerów.
Wysiedli pod okazałą rezydencją. Mapp, aż gwizdnęła.
- To firma od mięcha zbija taką forsę? – Ardelia objęła domostwo niemalże zazdrosnym okiem.
- Na to wygląda.
Will nie patrzył teraz na pieniądze wyciekające z tych murów. Całą jego uwagę zajmowała kobieta wychodząca przez główne drzwi posiadłości, aby następnie zmierzać ku nim.
W życiu nie widział tak umięśnionej kobiety jak ta. Była wysoka, a mięśnie jej ramion wzbudziłyby zazdrość u większości mężczyzn. To była istna kulturystka. Nie chciałby się z nią mierzyć w walce wręcz, byłoby po nim w sekundę. Zgniotłaby go, dosłownie. Aż poczuł się niekomfortowo.
- Witam, agencie Graham, agentko Mapp. Spodziewaliśmy się państwa – kobieta podała dłoń na powitanie im obojgu. Uścisk oczywiście miała silny, aż za bardzo – Jestem Margot Verger.
- Siostra pana Masona? – Mapp wolała się upewnić.
- Zgadza się, mój brat państwa oczekuję. Choć zastrzegł, że wolałby rozmawiać z panem Grahamem na osobności.
- To nie będzie problem – szybko odparł Will, zanim Ardelia wyraziła sprzeciw.
Weszli do środka. Margot poprowadziła ich długim korytarzem. Nie był on jednak jakoś ekstrawagancko urządzony jak zakładali.
- Ostatnie drzwi na prawo w tym korytarzu – wskazała w którymś momencie – Państwo wybaczą, ale mam dużo pracy – powiedziała i zniknęła za jednymi z wielu drzwi.
Sami znaleźli więc odpowiednie wejściei. Zanim jednak Will wszedł do środka, szepnął do Mapp.
- Rozejrzyj się po domu, a potem mi opowiedz.
Nie czekał na odpowiedź i zwyczajnie wszedł do pomieszczenia.
Wystrój mało go obchodził. Liczyła się tylko osoba do której tu przyszedł. A ona leżała na królewskich rozmiarów łóżku. Facet leżał sztywno na posłaniu, był podłączony do jakiś ustrojstw, rurek i tego typu rzeczy. Jego twarz…a właściwie niemalże brak twarzy, go nie obrzydzał. Przecież jego własna twarz także nie stanowiła przyjemnego widoku. Chociaż przy Masonie wychodził na przystojnego.
- Agent Graham? Dzień dobry, proszę wybaczyć, że nie wstanę.
To zdanie trwało dwa razy dłużej niż powinno. Verger mówił z trudem i nie wymawiał litery „r”. Nie miał warg. Will uznał, że stosowniej będzie to ignorować i udawać, że wszystko jest w normie.
- Dzień dobry, panie Verger – przywitał się, bez problemu patrząc swojemu rozmówcy w twarz. Musiało mu to zaimponować, bo następne zdanie wypowiedział jakby nieco sprawniej.
- Proszę usiąść.
Tak zrobił. Zaczął się zastanawiać jak nawiązać kontakt wzrokowy z kimś kto ma jedno oko.
Verger tymczasem układał w głowie odpowiednie przemówienie. Gdyby przed nim siedział jakikolwiek inny agent FBI, Mason zacząłby teraz paplać na temat swojego przebudzenia i miłości do Chrystusa. O tym jak Jezus uzdrowił jego duszę i inne takie bzdury. Lecz przed nim nie siedział byle kto, a Will Graham, agent, który schwytał dr Lectera. Dla Masona to on był jego Bogiem. Boga nie oszukasz. Wtop się więc w otoczenie, żeby cię nie zauważył, obrzuć ofiarami, modlitwami i pieniędzmi, aby się nie przypieprzał.
- Czuje się Pan na siłach, żeby ze mną porozmawiać? – Will rozpoczął.
- Och, tak. To ja pana tu zaprosiłem. Jeśli ma pan jakieś pytania o mój…wypadek, w który mieszał się dr Lecter, to proszę pytać.
- Wiem o nim wystarczająco.
- Nawet o zabawkach?
- O nich też, zeznał pan o tym dawno temu.
- Widocznie zapomniałem. Te prochy mieszają w głowie.
- Bardziej interesuje mnie nagroda, którą pan wyznaczył po ucieczce dr Lectera z Memphis. Okrągłe milion dolarów.
- Wyznaczyłem ją, owszem.
- Dlaczego? I czemu informacje od zgłaszających idą tylko do Pana, a nie do FBI?
Mason milczał się przez kilka sekund. O sekundę za długo. Graham stał się czujny.
- Aby dokonała się sprawiedliwość, to wszystko. Nie pragnę zemsty agencie Graham, ale nie chcę także by on był wolny. Kto wie, ilu takich jak ja pojawiło się na świecie w ciągu tych ośmiu lat. Jeśli chodzi o drugie pytanie to nic nie ukrywam przed FBI. Jeśli jakaś informacja warta uwagi by się pojawiła to bym ją zgłosił.
- Przeprowadził pan własne śledztwo?
- Nie dało dobrych owoców. Mieliśmy dwa fałszywe sygnały. Jeden z Krety, drugi z Urugwaju. Po co miałem zgłaszać niewypały? Ale teraz coś mam i pragnę to oficjalnie zgłosić władzom.
- Słucham, więc? – Will nie potrafił opanować lekkiej ekscytacji.
- Proszę zajrzeć do pierwszej szuflady pod stołem.
Will otworzył szufladę i znalazł tam dużą, sztywną kopertę. Na szczęście miał rękawiczki przy sobie. Otworzył kopertę i w środku znalazł zdjęcie rentgenowskie. Podniósł je do górnego światła i zobaczył, że zdjęcie przedstawia lewą rękę.
Dłoń miała pięć palców. Jednakże…Will niemal natychmiast zaczął liczyć knykcie na śródręczu. Pięć knykci…ten ktoś miał kiedyś pięć palców i kciuk. Czyli sześć…
- Ten ktoś miał sześć palców u lewej ręki, tak jak dr Lecter.
- Zgadza się. Nie będę na tyle zuchwały by mówić z całą pewnością iż to jego ręka, ale mogą zapewnić, że jest to bardzo prawdopodobne.
- Skąd pan to ma? Kiedy zrobiono to zdjęcie?
- Z Rio de Janeiro. Zgłoszono się z tym zdjęciem do mnie w odpowiedzi na moją proponowaną nagrodę. Podobno zrobiono to zdjęcie niedługo po ucieczce Lectera. Czy FBI może potwierdzić, że to rzeczywiście jego zdjęcie? Nie zapłaciłem temu komuś, bo wciąż nie wiem, czy powinienem.
- Sprawdzimy to. Dam panu znać, panie Verger.
Czemu Will miał wrażenie, że dostał to zdjęcie na tych samych zasadach co danie dziecku cukierka, aby więcej nie płakało i dało popracować mamusi w ciszy? Czy rzeczywiście Verger nie miał pewności, że to zdjęcie Lectera? Może miał pewność, ale czemu by kłamał? By mu rzucić jakiś ochłap? Żeby właśnie siedział cicho i dał mu spokój? Żeby nie uważał go za wroga, a sprzymierzeńca? Czy Mason próbuje wrzucić go w szpony iluzji, że jest zupełnie nie groźny i chce by Will tańczył jak mu zagra? Czyżby mówił tym zdjęciem – Oddałem ci dowód z dobroci serca, nie ukrywam nic innego, więc więcej nie patrz w tę stronę, współpracuję z tobą – choć tak naprawdę to łgarstwo?
Czy Will za dużo o tym myśli? To początki paranoi?
Gdy się pożegnali, Graham opuścił pokój. Przed budynkiem zobaczył Mapp, czekającą już przy wozie. Rozmowa z Masonem trwała strasznie długo, przez tą jego powolną mowę. Ardelia miała więc więcej czasu niż potrzebowała.
Wsiedli do auta w ciszy i odjechali. Siedzieli w milczeniu, dopóki nie opuścili terenu posiadłości Vergerów. Graham zaparkował na jakimś poboczu, gdy tylko uznał, że są wystarczająco daleko od Masona.
- I czego się dowiedziałeś? – od razu spytała Ardelia.
Will pokazał jej zdjęcie, które dał mu Verger oraz streścił przebieg rozmowy.
- Jak sądzisz, to jego ręka? – Mapp była wyraźnie poruszona, nadzieja świeciła w jej oczach.
- Rio pasuje do mojej teorii kraju tranzytowego. Lecter faktycznie mógł wybrać ten kraj. To nic pewnego, ale gdybym miał strzelać…to uważam, że to zdjęcie Lectera. To tylko przeczucie, choć jestem niemalże pewien.
Nie tylko dzięki zgodności teorii, ale i swoim paranoicznym myślom wobec Masona Vergera.
- A ty rozejrzałaś się po posiadłości?
- Tak… - W głosie Mapp pojawiło się wahanie – Cóż…niby wszystko było normalnie…
- Ale? – pospieszył ją Will niecierpliwie. Rozmowa z Vergerem odebrała mu resztki cierpliwości.
- Widziałam coś dziwnego i nie wiem co tym myśleć. Jeden z pokoi, do którego weszłam był…chyba pokojem dziecięcym.
- Pokój dziecięcy? – Will był wyraźnie skonfundowany.
- Bardziej bawialnia. Pomieszczenie pełne zabawek, dosłownie. W cholerę drogich zabawek dla dzieci, dla chłopców i dziewczynek. Lepiej urządzone niż przedszkole. Ale najdziwniejsze było to, że w rogach sufitu były kamery. Nie były jakoś ukryte, wielkie kamery na widoku.
- Aha…coś jeszcze?
- Niedługo potem znalazł mnie jakiś koleś, chyba służący i kazał mi czekać na zewnątrz. Chyba wiedział, że coś kombinuję.
Graham nic nie odpowiedział. Za dużo miał do przemyślenia.
Miał dwa zadania. Po pierwsze, trzeba oddać technikom zdjęcie rentgenowskie, aby spróbowali znaleźć dowód, że ręka na zdjęciu to ręka Hannibala Lectera, choć osobiście miał pewność, że tak. A po drugie…musiał poszperać trochę więcej o tym Masonie Vergerze.
Chcieli od razu jechać do biura, ale przypomnieli sobie, że prawie nic dziś nie jedli (a właściwie ich brzuchy przypomniały). Pojechali najpierw do domu, nie tylko by Mapp przygotowała obiad, ale by również zrobić coś na później i spakować. Planowali zarwać noc w pracy.
Jednak, kiedy zajeżdżali pod swój bliźniak, nie spostrzegli kogoś. Kogoś, kto stał po drugiej stronie ulicy, dokładnie naprzeciwko nich i patrzył.
W sumie nic dziwnego. Obserwująca ich blond kobieta nigdy nie zwracała na siebie uwagi. Była tak bardzo przeciętna, że praktycznie stała się niewidzialna. Nie zauważyli jej. Nikt nigdy jej nie zauważał, ale było jej to na rękę. Zwłaszcza teraz, gdy trzymała aparat.
Kobieta zrobiła zdjęcie Grahamowi i Mapp tak, że twarze były dobrze widoczne. Nawet na nią nie zerknęli. Jej zwyczajność czyniła ją niewidoczną. Na całe szczęście, w końcu w dzieciństwie właśnie to uratowało jej życie.
Odeszła stamtąd, zrobiła dobre zdjęcie, to była jej cała robota. Został raport. Znalazła budkę telefoniczną i wybrała numer.
- Halo? – w słuchawce odezwał się żeński głos.
- Zrobiłam co chciałaś szefowo. Zdjęcie jest wyraźne, widać, że to Graham i Mapp – głos był kompletnie wyprany z emocji. Równie dobrze mógł to powiedzieć robot.

- Spisałaś się, Irene. I do cholery skończ z tą „szefową”! Jestem Lynn, do diabła!
- W pracy wolę zwracać się do przełożonych w sposób formalny.
- Kurna, co ja z tobą mam. Do męża też tak gadasz? A nieważne, chuj z tym! Postępuj dalej, jak planowaliśmy. Chcę by to zdjęcie było w porannych gazetach. Załatw to!
- Bez problemu – powiedziała Irene, po czym odłożyła słuchawkę.

***

Will spędził całą noc w „pokoju Hannibala”.
Tak nazywano pomieszczenie bez okien, w którym zmagazynowano praktycznie wszystko co FBI posiadało na temat sprawy Hannibala Lectera. Już kilka lat temu, dzięki Jackowi udało się wcielić plan powstania tego pokoju w życie. Było tu wszystko, od dokumentów po materiały dowodowe. Każdy raport i każde sprawozdanie, każdy papier mający jakikolwiek związek z Lecterem odkąd zamieszkał w USA, aż do ucieczki. Rzeczy z jego starego gabinetu, z celi, z domu (które nie przepadły) też tu były. Zdjęcia, nagrania, filmy i artykuły. Komputer z drukarką, telefon komórkowy. Po prostu wszystko. Tylko okien brak.
Rzeczy dotyczące Starling też tu były, choć mniej. Były w sekcji materiałów dotyczących ofiar i świadków, ale właśnie tę pierwszą noc, kiedy Graham był już oficjalnie dowodzącym w tej sprawie, Will poświęcił, aby naprawić ten błąd. Od lat on, Mapp i Crowford zbierali dane, które FBI uznało za zbędne, czyli te dotyczące Starling i teraz uzupełnił te zbiory. Wystarczyła reszta dnia i noc pracy i pokój oficjalnie mógłby być „pokojem Hannibala i Clarice”. Poszło całkiem sprawnie, bo materiały i rzeczy gromadzili skrupulatnie w jednym miejscu i wystarczyło je tylko przynieść. A było tego sporo.
Na zewnątrz musiało już zacząć świtać. Mapp zniknęła kilka godzin temu by móc się zdrzemnąć. Will jednak, dzięki zbyt dużej ilości kawy zdołał nie usnąć i przez ten cały czas czytał…ale nie rzeczy o Lecterze.
Teraz interesował się Masonem Vergerem. Przeczytał i zanalizował wszystko, ale dosłownie wszystko, nie tylko o incydencie sprzed 16 lat, lecz wszystko co było o nim wiadomo. Jego podejrzenia się zarówno wzmocniły, jak i nabrały nowego kształtu. Nauczył się, żeby przy takich rozważaniach podążać za swoim instynktem, gdyż on go zawsze prowadzi ku niebezpieczeństwu, a o to mu teraz chodziło.
Chciał z kimś o tym porozmawiać, podzielić się swoim tokiem myślenia i jak na zawołanie trzasnęły drzwi i za nim zjawiła się Ardelia Mapp z pudełkiem pączków.
- Śniadanie podano.
- Ratujesz mnie.
Z wdzięcznością zaczął zjadać pączka, okazało się, że był strasznie głodny…i spragniony whisky, ale do tego już się przyzwyczaił.
- To jak szefie? – spytała Mapp wciągając własną dawkę lukru – Wiesz już jakie pierwsze kroki podejmiemy, aby namierzyć Lectera?
- Jeszcze nie do końca. Skupiałem myśli na tym – wskazał na bałagan jaki zrobił, wielką stertę papierów na biurku, niektóre świeżo wydrukowane.
Ardelia zerknęła w jeden dokument i tyle jest wystarczyło.
- Vergerowie? – dawno temu, Mapp zaczęłaby wypytywać po jaką cholerę zajmował się tym, kiedy były inne sprawy na głowie, lecz dziś wiedziała, że geniusze chodzą naprawdę porąbanymi ścieżkami. Jeśli Will chce drążyć tam, to trzeba mu pozwolić. On coś wywęszył i trzeba odkryć co, inaczej nie ruszy innym tropem. A kto wie, może to co Will próbuje znaleźć okaże się istotne? Już tak bywało, w kilku ostatnich śledztwach.
- Tak…zaczęło mnie coś trapić.
- Strzelaj stary – rzekła z ustami pełnymi od pączka. Brzmiała teraz zupełnie jak facet – Wygadaj się, widzę, że chcesz.
- Mapp…jakie ofiary wybiera sobie Lecter? Pamiętasz?
Kobieta poczuła się jak uczennica, która chce zaimponować nauczycielowi. Oczywiście, że wiedziała. Will szkolił ją od lat.
- Po pierwsze, tych, którymi gardzi, zaburzających estetykę jego światu. Ten typ to np. Miggs, Chilton czy Raspail. Po drugie, tych, którzy stoją mu na drodze. Ci to policjanci i sanitariusze, których zabił podczas ucieczki.
- Bardzo dobrze. A teraz powiedz…do której kategorii zalicza się Mason Verger?
Już otwierała usta…ale nic nie powiedziała. Zdała sobie sprawę, że nie zna odpowiedzi.
- Nie…wiem. Chociaż Lecter go nie zabił, więc może…
- Nie! – przerwał jej gwałtownie – Nie idź w stronę wymówek. Jeśli Lecter go nie zabił, to znaczy, że chciał dokładnie tego efektu. To jak teraz wygląda Verger było celem doktora. Jest jego ofiarą, ale dlaczego? Co Verger zrobił, że Lecter wybrał go na ofiarę, w dodatku takiego rzadkiego typu?
Ardelia zastanawiała się dobrą chwilę, ale tylko pokręciła głową.
- Pojęcia nie mam – wyznała – Powiedziałabym jedynie, że raczej nie był ofiarą drugiego typu. Nie wyobrażam sobie jak Verger mógłby mu w jakiś sposób zaszkodzić i krzyżować plany. Zresztą wtedy by zabił, a nie kaleczył.
- Ja też tak sądzę. Uważam, że był ofiarą pierwszego typu. Jego teraźniejszy wygląd może symbolizować coś, co dr Lecter chciał pokazać. Uważał, że Verger jest w jakiś sposób obrzydliwy, a jednocześnie nie chciał go pozbawiać życia z jakiegoś powodu.
- I co? Doszedłeś przez te kilka godzin do tego, co zrobił Mason, że Lecter uznał go za ofiarę?
- Powiedzmy, że mam podejrzenie.
Rzucił puste pudełko po pączkach do śmieci i podszedł do zawalonego biurka i wyjął jakiś papier. Jedynie sprawca tego chaosu mógł znaleźć w tej stercie cokolwiek.
- Patrz na daty. Mason Verger nie był jedynym z tej rodziny, którą zapisano do Lectera na terapię. Mniej więcej w tym samym czasie zapisano także jego siostrę Margot i kuzynkę Lynnet. Ale je nie skrzywdził. Czemu?
- Były wtedy dziećmi. Czym mogły go urazić…
- Nie, pytam czemu oni wszyscy trafili na terapię?
- Verger tego nie zeznał?
- Nie, a pieprzona tajemnica lekarska nie pozwoliła Lecterowi chociażby spisać powodu. Zresztą…i tak zniszczył sporą część. 16 lat temu wszyscy i Mason i jego rodzice, a nawet rodzice Lynnet zasłaniali się pieprzoną tajemnicą lekarską i nie chcieli zeznać czemu młody Mason i te małe dziewczynki potrzebowały pomocy psychiatry.
Odłożył dokument i zaczął szukać następnego.
- Ciężko było to znaleźć. Szpital przysłał mi to faksem – wskazał na inną kartkę papieru.
- Co to jest?
- Karta pacjenta. Wiedziałaś, że przed rozpoczęciem terapii te dzieci, Margot i Lynnet trafiły do szpitala tego samego dnia? Miało to miejsce, gdy dziewczynki spędzały wakacje razem w posiadłości Vergerów.
- A co w tym dziwnego? – wzruszyła ramionami – U dzieci wypadki nie są rzadkością, pewnie złamały nogi, gdy bawiły się na drzewach, czy coś.
Will czasem nienawidził w Mapp tej iście męskiej ignorancji.
- Jeśli tak było, to czemu rubryczka z powodem trafienia do szpitala jest pusta?
- Co? – Ardelia wzięła od Grahama dokument i go przeczytała. Faktycznie, były tu dane dziewczynek, podpisy opiekunów, nazwiska lekarza prowadzącego i pielęgniarek, ilość dni spędzonych w szpitalu, ale…dlaczego dzieci potrzebowały opieki medycznej nikt nie napisał. Nawet tego na jaki oddział je przyjęto.
Mapp już miała takie przypadki w karierze. Najczęstszą przyczyną braku tego typu informacji w papierach oznaczało, że…
- Przekupiono lekarza – powiedziała pewnym głosem znawcy tematu – Tym dziewczynkom stało się coś złego, coś zawstydzającego dla zamożnej rodziny. Chcieli to zatuszować i przekupili personel. Vergerowie mają kasy jak lodu, mogli…
Nie dokończyła, rzekła przecież wszystkie swoje podejrzenia.
- Otóż to! Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie. Dzwoniłem tam dosłownie godzinę temu. Miałem szczęście. Kobiecina pracuje tam ponad 30 lat i pamiętała doktora, o którego pytałem, tego co leczył dziewczynki. Rzucił pracę dawno temu i przeprowadził się na Hawaje. Nigdy nie wrócił do zawodu, z tego co jej wiadomo.
- Wszystko pasuje – Ardelia stała się głucha na otoczenie, istniała teraz jedynie zagadka rannych dziewczynek sprzed lat – Podsumowując, dziewczynki mieszkały przez wakacje pod jednym dachem, zostały ranne do tego stopnia, że potrzebowały pomocy lekarskiej. Jednakże to co im się przydarzyło, z jakiegoś powodu rodzina postanowiła zatuszować do tego stopnia, że przekupiła lekarza taką sumą, że ten do końca życia nie musi pracować. Pozostaje pytanie, co im się stało?
- Zapominasz co było dalej – Will spoważniał, a jego oczy wyrażały żal – Po wyjściu ze szpitala dzieci zostały zapisane do psychiatry. I nie tylko one. Mason także, choć oficjalnie nie miał z tym nic wspólnego i był młodym mężczyzną, nie dzieckiem. Cała trójka uczęszczała do dr Hannibala Lectera, ale tylko jedno z nich wyszło z tego fatalnie. Rozumiesz co mówię?
- Uważasz, że on był sprawcą złego stanu dziewczynek? Że je pobił, czy coś… - zamarła, bo jej umysł podsunął jej najgorsze i jednocześnie pasujące jak ulał rozwiązanie. Gdy spojrzała w oczy Willowi wiedziała, że on myśli o tym samym i że jest pewien, że to prawda – Boże...uważasz, że on je zgwałcił?! Nie możemy mówić o tym głośno, nie mamy żadnych dowodów!
- Ale tylko tak wszystko pasuje – mówił Graham z przekonaniem – Sama widziałaś pokój z zabawkami dla dzieci. On lubi na nie patrzeć. Przez kamery patrzy na bawiące się dzieci, bo już nie może się ruszać. Wiemy, że pokazywał Lecterowi swoje chore zabawki erotyczne. Dodamy, że ten dewiant jest pedofilem i wszystko pasuje. Gwałt na dziewczynkach, walić że to były jego siostra i kuzynka. Zatuszowanie sprawy. Opieka psychiatry. Zabawki erotycznie. Podglądanie dzieci. Wszystko to wyjaśniałoby, dlaczego Lecter wybrał go na ofiarę. Ma standardy, coś takiego go obrzydza.
- Sprawa się przedawniła – Mapp pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Przez myśl, że Mason zgwałcił dwie małe dziewczynki tego samego dnia i obie były z jego rodziny, dostała mdłości. Żałowała tych pączków – Zresztą, teraz skazanie go nie zmieniłoby sytuacji. Takiego kalectwa nic nie pogorszy. Moglibyśmy co najwyżej zniszczyć mu reputację, gdybyśmy to wyciągnęli, co trochę pociesza, ale nie mamy dowodów, powtarzam ci. A poza tym jak nam to pomoże w tropieniu Lectera?
- Nie wiem jak, ale wiem, że muszę w to brnąć. I nie chcę żadnych oskarżeń. Chcę mieć 100% pewności, że ta teoria jest prawdziwa. Dowodów nie ma, potrzebne zeznania. Mason nic nie powie.
- Chcesz pytać Margot i Lynnet? Serio sądzisz, że po tylu latach wyciągną to na wierzch?
- Margot nic nie powie. Jest na utrzymaniu brata. Nigdy nie kiwnęła palcem by pracować, woli wyrabiać mięśnie. Powiedzenie prawdy jest jej nie na rękę, straciłaby pieniądze brata. Woli mu się podlizywać.
- Na jej miejscu chciałabym zemsty.
- Już ją dostała. Lecter wykonał ją za nią. Mason w swoim stanie nie może już skrzywdzić dziecka. Margot jest bezpieczna i chce to, co daje jej brat. Złego słowa o nim nie powie.
Will przez minutę segregował papiery. Potrzebował czasami minuty przerwy od tego całego gówna. Terapeuta kazał mu wtedy robić ćwiczenie oddechowe by się uspokoić. Dziwne, ale pomagały.
- Zostaje Lynnet – rzekł już mocniejszym tonem – Powinna dziś mieć jakieś 25 lat. Nie znam jej, ale może być naszą jedyną nadzieją, że ktoś nam powie prawdę.
- Wiemy coś o niej? – spytała, sama podchodząc do biurka i patrząc czy gdzieś nie leży dokument mówiący cokolwiek o tej kobiecie.
- Nie – pokręcił głową Will – FBI nie śledziło jej losów od zakończenia śledztwa. Nic nie wiemy o jej teraźniejszym losie. Mamy jedynie kilka danych jako krewnego ofiary, czyli Masona oraz jako pacjenta Lectera. I…coś mnie tu zastanawia. W jej sprawie jedna rzecz odbiega od normy.
- Niby jaka? – nie nadążała już za jego tokiem rozumowania.
- Zarówno Mason jak i jego siostra mieli z Lecterem terapie indywidualne. Lynnet Verger była wyjątkiem. Lecter wybrał dla niej terapię grupową z resztą swoich dziecięcych pacjentów. Margot tam nie wliczył. Dlaczego?
- Skąd mam kurwa wiedzieć?
Chyba się zniecierpliwiła. No dobra, już znała ten scenariusz. Will znalazł sobie coś interesującego i nie spocznie dopóki nie zaspokoi ciekawości i nie upewni się, że to ma coś wspólnego ze sprawą. Żeby wrócił na właściwy tor i znów zajął się śledztwem trzeba spełnić jego zachciankę. Innymi słowy, Will nie skupi się na Lecterze, dopóki nie upewni się w sprawie możliwej pedofilii sprzed 16 lat. Tacy już byli geniusze, ekstrawaganccy. Mogą działać tylko po swojemu, nawet jeśli wydaje się to bezsensowne.
- Dobra – westchnęła, im szybciej pomoże Willowi zaspokoić ciekawość, tym szybciej skupi się na tym, na czym powinien – Spróbuję ustalić adres tej Lynnet. Może zechce z tobą pomówić, choć szanse marne. Spróbuj w tym czasie chociaż pomyśleć gdzie powinniśmy…
W tym momencie zadzwonił telefon na jednym ze stołów. Ponieważ Mapp stała bliżej niego, odebrała pierwsza.
- Halo?
- To ty Mapp?! Jest tam Will?! Daj go, szybko!
Ten głos należał do Crowforda, była pewna. Ale był bardzo poruszony. Wręcz wściekły. Wczoraj tryskał radością, gdy doszło do niego, że Will oficjalnie mógł prowadzić śledztwo nad sprawą Hannibala Lectera. Co się nagle stało, że był tak wzburzony?
Wolała jednak nie dyskutować ze wściekłym Jackiem. Szybko oddała słuchawkę Willowi, bez żadnych słów wyjaśnień, jakby ją ona parzyła w rękę. Nie uciekła jednak, chciał poznać powód.
Graham niepewnie przyłożył ucho do słuchawki?
- Tak?
- Will, tu Jack! Mamy jebaną katastrofę!
- Mów szybko co się stało! – nienawidził owijania w bawełnę. Złe wieści najlepiej przekazywać szybko i treściwie.
- W porannych gazetach jest zdjęcie twoje i Mapp! Nagłówek krzyczy, że wróciłeś do służby!
Kurwa jego mać! Przez osiem ostatnich lat Will stawał na głowie, aby jego nazwisko nie pojawiało się w mediach, a teraz gdy cel był na wyciągnięcie ręki, wszystko szlag trafił?!
- Słuchaj Will – w głosie Jacka pojawiła się wątła nadzieja – Może on nie…
- Nie, Jack – przerwał ostro Will – On nie spuścił oczu z amerykańskich mediów, nigdy tego nie zrobi – Graham spojrzał na Ardelię, aby dać jej znać, że następne zdanie wypowiada nie tylko do Jacka, ale także i do niej – Dr Lecter wie już, że go ścigam.
Niech go krew zaleje, jeśli w ciągu najbliższych dni nie otrzyma listu, który napełni jego serce zgrozą.

***

Pazzi stał przed drzwiami i czekał, aż gospodarz otworzy mu drzwi. Był jednocześnie niespokojny i sfrustrowany. Druga emocja zrodziła się stąd, że znów musiał wykonywać jakieś niewdzięczne zadanie, a to pierwsze stąd, że znowu musiał stanąć oko w oko z dr Fellem.
Zgodnie z umową przyszedł odebrać rzeczy zaginionego kustosza, wcześniej rzecz jasna się zapowiadając, aby kustosz wyłączył alarm. Ach, powinien pomyśleć „zastępca kustosza”, ale Pazzi nie sądził, że ten tytuł będzie długo aktualny.
Rozmyślania przerwało ciche brzęczenie oznaczające, że można otworzyć drzwi. Inspektor wszedł do środka i przez chwilę zastanawiał się, czy zamiast do prywatnego domu nie przyszedł na wystawę sztuki.
Na samym przedpokoju i dalszym korytarzu było tyle starych waz, kryształów i obrazów, że wejście do muzeum by się nie powstydziło. Im bardziej wchodził w głąb domu, tym sytuacja tylko nabierała wyrazu. Pazzi oszacował, że takich dzieł sztuki mogło być więcej niż mebli, a i te wyglądały jak antyki, wyjęte wręcz ze średniowiecza. Cholera, nawet ten wielki fortepian na środku salonu wyglądał na stary…a jednocześnie piękny.
„Cofnąłem się w czasie do czasów moich przodków” – rzekł do siebie w myślach zafascynowany inspektor. Był tak zadziwiony i zajęty podziwianiem tego średniowiecznego piękna, że nie przyszło mu do głowy, że ktoś powinien był go powitać. Kompletnie zapomniał o gospodarzach i przez to omal nie dostał zawału, kiedy…
- Dzień dobry, inspektorze Pazzi.
Pazzi dosłownie podskoczył. Kobiecy głos tak gwałtownie przywrócił go do rzeczywistości, że musiał się powstrzymać, by nie złapać się za serce. Zrobiło mu się wstyd, że aż tak się przestraszył. Możliwe, że to przez atmosferę tego miejsca. Głos gospodyni dobiegał za jego plecami, dlatego szybko się odwrócił. Pani Fell wyglądała równie olśniewająco jak wtedy, gdy ją poznał. Nieświadomie znów zaczął ją porównywać ze swoją żoną i pomyślał, że pod tym względem rzeczywiście przegrywa z kustoszem.
- Dzień…dobry, pani Fell – potrzebował sekundy, aby się opanować i odzyskać głos – Nie zauważyłem, pani.
- Przepraszam, że podeszłam tak od tyłu. Sądziłam, że mnie pan słyszy.
- Miałem głowę w chmurach. To naprawdę…wyjątkowy dom.
Agatha Fell przekręciła głowę na bok i się uśmiechnęła.
- Tak pan sądzi? Mężowi i mnie zajęło sporo czasu zanim udało nam się urządzić nasz dom w taki sposób, aby nas satysfakcjonował.
„Nie potrafiłbym się tu zrelaksować”
- Nie wątpię – odchrząknął, aby przybrać bardziej profesjonalny ton – Przyszedłem po rzeczy starego kustosza. Czy pani mąż…
- Jest w swoim gabinecie – powiedziała uprzejmie pani Fell – Nie przeszkadzałam mu, ponieważ pisze ważny list. Gabinet jest na korytarzu za panem, ostatnie drzwi po prawej. Zaprowadzić pana?
- Ależ nie, nie trzeba. Czas mnie nagli, więc mu przeszkodzę – rzekł tak wyniośle, jakby miał tu jakąś władzę. Dzięki temu poczuł się pewniej.
- Nie przeszkodzi pan, Howard pana oczekuje – wskazała ręką kierunek i znów posłała mu uśmiech miłej gospodyni – Pozwolę sobie wrócić do nauki – rzuciła na pożegnanie i zniknęła za jakimiś drzwiami z drugiej strony.
Pazzi nie potrafił się powstrzymać i obserwował kątem oka, jak ta kobieta z gracją się od niego oddala. W jej ruchu było coś zmysłowego…szybko pokręcił głową, aby odgonić te myśli. Prędko przywołał obraz Laury i skupiając się na nim, poszedł we wskazanym kierunku.
Będąc pod, zdaje się właściwymi drzwiami, zapukał mocno, po czym wszedł nie czekając na pozwolenie. Wystrój gabinetu go nie zdziwił, był zupełnie taki sam jak reszta domostwa. Zaczął się poważnie obawiać, czy czegoś łokciem przez przypadek nie stłucze. Jednakże, to w tym pokoju zobaczył pierwszą nowoczesną rzecz tego domu. A mianowicie komputer, nowocześniejszy i lepszy niż mieli na komisariacie.
Przy biurku, na którym z boku stało owo urządzenie, siedział mężczyzna, do którego przyszedł. Dr Fell, dystyngowany i elegancki jak zawsze, właśnie zaklejał jakąś kopertę. Pewnie skończył ów list, o którym wspominała jego żona.
- Doktorze Fell…
- Witam, inspektorze Pazzi – Fell nawet nie podniósł wzroku, dopiero gdy skończył swoją czynność zaszczycił policjanta spojrzeniem – Punktualność jest cechę, którą należy chwalić. Rozumiem, że przybył pan po walizki.
- Owszem – wzrok policjanta od razu odnalazł dwie walizki stojące w rogu, wyglądały na wypełnione do pełna – To na pewno wszystkie rzeczy?
- Jestem pewien, że nic nie przegapiliśmy. Sprawdziłem też, czy Chiara nic sobie dla zabawy nie wzięła.
- To dobrze.
Dr Fell wstał, odkładając na bok jeszcze nie zaadresowaną kopertę. Przeniósł walizki z rogu pokoju pod nogi Pazziego. Ten, z niewiadomych powodów chciał się czegoś dowiedzieć o mieszkających tu ludziach. Wręcz coś kuło go z tyłu głowy, aby zebrał informacje. To nadal było śledztwo.
- Pańska żona wspomniała coś o nauce. Uczęszcza na jakieś kursy?
- Ależ nie – Fell wyglądał na rozbawionego, choć przecież nie powiedział nic śmiesznego – Agatha ma takie cechy, które się rzadko widuje u jednego człowieka.
- To znaczy jakie?
- Sprawność do działania i do nauki jednocześnie – wyjaśnił kustosz – Jej umysł jest stworzony do pochłaniania wiedzy, to pojętna uczennica. Ale nie zaniedbuje przez to ciała, sprawność i siła to coś do czego dąży. W dodatku jest typem samouka. Nie pracuje, moja praca nam wystarcza. Ona pożytkuje ten czas, aby uczyć się nowych rzeczy, umysłowo i ruchowo. I nie tylko, aktualizuje też to co już wie.
- To musi być naprawdę wspaniała kobieta…I bardzo piękna, jeśli nie obrazi się pan doktorze za moją śmiałość.
- Ależ skąd. Wiem doskonale jakie piękno ma w sobie moja żona – w spojrzeniu doktora pojawił się jakiś błysk, który nie spodobał się Pazziemu.
W ogóle inspektor czuł, że za tym stwierdzeniem kryje się drugie dno. Że Fell mówił o czymś innym niż Pazzi, a jednocześnie wiedział, że jego rozmówca ma na myśli jedynie urodą czysto fizyczną.
Pazzi zapragnął nagle jak najszybciej uciec od tego badawczego spojrzenia. Przyprawiło go ono o specyficzny ból głowy. Prędko chwycił za obie walizki.
- Może panu pomóc? – zaproponował Fell, bardzo uprzejmie.
- Dam sobie radę, naprawdę – z jakiegoś powodu policjant dostał gęsiej skórki na karku – Proszę wrócić do pracy, doktorze Fell. Przepraszam, że panu przerwałem. Sam trafię do wyjścia.
Pośpiesznie opuścił ten gabinet. Z jego płuc uszło powietrze, tak dużą poczuł ulgę, gdy uwolnił się od obecności Fella.
Kiedy zmierzał do wyjścia, w którymś z mijanych korytarzy mignęło mu coś białego. Znów mocniej zabiło mu serce. To była scena jak z horroru o nawiedzonym domu, gdy jeden z bohaterów nieświadomie przechodzi obok ducha i po sekundzie orientuje się z przerażeniem, że minął coś co nie powinno istnieć. Ponura i średniowieczna atmosfera domostwa tylko pobudziła wyobraźnię inspektora. Z wahaniem cofnął się o dwa kroki.
To nie był duch, a dziewczynka w białej sukience, z porcelanową lalką w ramionach. Odetchnął z ulgą, ale tylko na sekundę, bo od razu sobie przypomniał, jak bardzo odstręczało go to urocze, a jednak przerażające dziecko. Jej wzrok, oczy jej ojca wpatrywały się bez skrępowania prosto w niego.
- Do widzenie, panie inspektorze – powiedziała czysto, o wiele za czysto jak na dziecko.
Pazzi nic nie odparł, a jedynie wznowił krok, a nawet go przyśpieszył. Najszybciej jak mógł wyszedł z domu Fellów i zaniósł walizki do swojego samochodu. Musiał przejrzeć w nich wszystkie rzeczy i poszukać wskazówek, byle tylko nie wspominać oczu tego dziecka.
Chyba tego właśnie dnia kawałki układanki zaczęły się sklejać. Następnego dnia Pazzi zobaczył całą rodzinę Fellów na wystawie narzędzi tortur. Przestał się dziwić, ze zabierają dziecko w takie miejsca, ponieważ w głowie zaczęło mu to świtać. Rysy dr Fella coś mu przypominały, coś co widział na wystawie…
…łączyło mu się to z wystawionym tam szkicem Florencji słynnego, pozostającego na wolności, dr Hannibala Lectera…wystarczyło wejść na stronę FBI by się dowiedzieć o szóstym palcu poszukiwanego…i przypomnieć sobie o bliźnie dr Fella…
Wszystko układało się w całość. Zwłaszcza, gdy wyświetliło mu się zdjęcie jego ostatniej znanej ofiary…Clarice Starling.

***

Will zaparkował pod wieżowcem mieszkalnym. Wyszedł z auta i przyjrzał się budynkowi, nie byłoby go stać na wynajęcie tu mieszkania nawet za milion lat służby.
- Czy wszyscy, do których ostatnio jeździmy to pieprzeni bogacze? – zapytała Ardelia, mocno zirytowana.
- Najwidoczniej – Graham nie przejął się jej tonem i ruszył w stronę wejścia.
Mapp westchnęła bezsilna i poszła za nim. Chciała by to się szybko skończyło.
Kilka dni minęło od fatalnej wiadomości, że media rozniosły wieść o powrocie Willa do sprawy Lectera. Lata mijały, a temat Hannibala Lectera zawsze był mile widziany w prasie więc informacja ta stała się popularnym tematem na krótki czas.
Bardzo im to zniszczyło plany. Graham ochłonął jednak pierwszy i rzekł, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, po prostu będzie musiał przemyśleć inaczej plan działania. Sądził, że Lecter już o nim wie i najpewniej wyśle mu list. Wątpił jednak by przyjechał tu osobiście, aby się pozbyć Willa…na razie. Póki czuje się bezpiecznie u siebie, zostanie gdzie jest. Chyba, że Will przegnie strunę, a właśnie to planował.
Ardelia wiedziała, że jej zadaniem jest oczyścić Willowi pole. Dbała, żeby idioci nie rzucali mu kłód pod nogi, żeby nie nagabywali. Czyściła otoczenie, żeby jego umysł mógł działać w spokoju. I przede wszystkim, żadnych chociażby skojarzeń z alkoholem.
Przez jedno z tych zadań właśnie tu byli. Mapp przyznawała to z trudem, ale żeby umysł Willa mógł się skupić na Lecterze, trzeba było usunąć wszystkie okruszki, a jednym z tych okruszków była chęć rozmowy z Lynnet Verger. Ona sama uważała to za stratę czasu, ale przyzwyczaiła się do spełniania dziwnych zachcianek Grahama. Zwykle po ich odwaleniu, Will brał się do roboty i w szybkim czasie odnosił sukces. Dlatego właśnie ta upierdliwa wizyta musiała mieć miejsce, choć to głupota.
Minęło trochę czasu zanim udało się ustalić jej adres. Trudności wynikały stąd, że kobieta wyszła za mąż i zmieniła nazwisko na Carter. Znalazła też coś dziwnego. Mężem tej Lynnet okazał się jeden z uczestników jej terapii grupowej, którą prowadził Lecter. A to nie wszystko. Pozostali uczestnicy tej terapii zajmowali dwa mieszkania po  obu stronach domu Lynnet.
Po usłyszeniu tych wieści Will jedynie pokiwał głową, jakby tego się spodziewał.
Kiedy jechali windą na górę, Mapp znów pomyślała o tym jakie to było niepotrzebne to, co robili. Rozdrapywanie ran tej kobiety nic przecież już nie da. Nie pomaga w sprawie. Marnowali czas, a nawet mogli zaszkodzić, ale Will był uparty. Ardelia chciała by ta durnota była już za nimi i w końcu wzięli się do roboty. Czasu już nie mieli.
Kolejna fala gniewu się po niej rozeszła jak sobie przypomniała, co się działo u nich w domu. Graham zainstalował u nich ochronę, aby sprawdzała przychodzącą do ich domu pocztę. To akurat rzeczywiście mogło być konieczne, co nie zmienia faktu, że wkurwiało jak diabli. Przynajmniej ją.
Dojechali w końcu na ostatnie piętro. Will bez zwłoki zadzwonił do odpowiednich drzwi. Nie czekali długo. Po chwili drzwi otworzył im młody mężczyzna. Ardelii od razu spodobał się jego groźny, a jednocześnie bardzo przystojny wygląd. Przyglądała mu się z zainteresowaniem wiedząc, że ma przed sobą Damiena Cartera, jednego z dziecięcych pacjentów dr Lectera.
- Dzień dobry, panu. Jestem Agent Specjalny Will Graham z FBI. Dzwoniłem z pytaniem, czy mógłbym złożyć tu nie służbową wizytę – pokazał swoją odznakę na dowód, że się pod nikogo nie podszywa.
- Wiem, agencie Graham. Spodziewaliśmy się pana. Jestem Damien Carter. Moja żona pana oczekuje – zwrócił wówczas oczy na Ardelię – A pani to?
- Agenta Specjalna Ardelia Mapp – podała mu rękę na powitanie. Miał mocny uścisk, to dobry znak – Jestem tu jedynie dla wsparcia, jeśli nie mają państwo nic przeciwko.
- Ależ skąd. Proszę wejść.
Will i Ardelia weszli do środka. Mieszkanie było urządzone nowocześnie, w jasnych barwach. Było zwyczajnym i przytulnym mieszkaniem rodzinnym. Tak się zdawało na pierwszy rzut oka. Natknęli się na coś odbiegającego od normy dopiero w salonie, do którego zaprowadził ich Damien.
Z początku wyglądało to na piękną i uroczę scenę. Kobieta, z twarzą łagodną i piękną jak u anioła, siedziała na białym dywanie i bawiła się z małym chłopczykiem, na oko dwu, może trzyletnim. Chłopczyk najpewniej był jej synem, rysy twarzy dziecka były jak najbardziej matczyne. Stanowiło to naprawdę cudowny obraz matki z synem, gdyby nie jeden szczegół.
Ubiór kobiety.
Nawet Mapp się zniesmaczyła. Tak nie powinno się ubierać przy małym dziecku, własnym dziecku…w ogóle się nie powinno tak ubierać! Nawet ona, gdy wychodziła się czasem zabawić w dni wolne, aby złapać towarzystwo na noc, miała na sobie więcej ubrań niż ta kobieta. To był chyba najbardziej dziwkarski ubiór jaki widziała. Choć może nie do końca, bo dziwki wolą krzykliwe barwy, a ten strój był w całości czarny.
Kobieta wstała z podłogi na ich widok i podeszła.
- Witam, pan to jak sądzę Will Graham? Nie znoszę formalności, więc proszę się do mnie zwracać Lynn.
Ta dziwka to Lynnet?! – darła się w głowie Ardelia. Przez ten krzykliwy ubiór nabrała pogardy wobec tej baby. Jak można tak paradować przed małym dziecku i to własnym? Było widać więcej ciała niż ubrań. Ta spódniczka i bluzeczka ledwo co zasłaniały. I kto do cholery chodzi w obcasach po domu?!
Nawet Will był nieco zszokowany, gdy podał Lynn rękę na powitanie. Szybko przedstawił Ardelię, a potem niezręcznie spojrzał na małego chłopca. Nie chciał by był przy rozmowie.
Damien, jakby czytając mu w myślach, podszedł do syna i wziął go na ręce.
- Chodź stary. Mama porozmawia z tym panem i panią, a my pójdziemy do wujka i cioci, abyś pobawił się z Victorią, co ty na to?
- Tak! Tak! – krzyknął radośnie chłopczyk, klaszcząc rączkami.
Damien z synem odeszli. Ani Will, ani Ardelia nie zauważyli spojrzenia, jakie posłali sobie małżonkowie. Dawało ostrzeżenie, a jednocześnie dodawało otuchy.
- Victoria to córka brata Damiena. Mieszkają przez ścianę, a mała jest w podobnym wieku do naszego syna, więc często się razem bawią.
- Rozumiemy, to dobrze się składa.
Lynn uśmiechnęła się pod nosem. Victoria miała wygląd po Irene, ale temperament był zdecydowanie Ala. Dziewczynka była niczym mała dzikuska przez co jej towarzystwo rzucało wyzwania dla jej synka. Mały ją uwielbiał.
Kobieta zaproponowała, żeby agenci usiedli. Sama usadowiła się naprzeciw sofie, na której usiedli jej goście.
- Chcą państwo kawy albo herbaty?
- Nie…dziękujemy. Raczej będziemy się streszczać – rzekł Will, czuł się wyraźnie niekomfortowo. Ich rozmówczyni założyła nogę na nogę przez co mógł dojrzeć jej podwiązki. Jak się będzie tak gapił na te nogi, to Ardelia rozwali mu łokciem żebra.
- Słucham więc. W jakiej sprawie państwo przyszli?
- Pani Ca…To znaczy Lynn… - zaczął niepewnie Graham – Przyszedłem zadać pani kilka pytań, które jak sądzę, się pani nie spodobają. Może pani w każdej chwili zakończyć rozmowę. Nie jestem tu służbowo. Nie ma pani obowiązku ze mną rozmawiać. A jednak byłbym niezwykle wdzięczny, gdyby mi pani pomogła i odpowiedziała na kilka pytań, dotyczących przeszłości. Proszę pamiętać, że do niczego nie zmuszam i ma pani pełne prawo mi odmówić…jeśli to będzie zbyt bolesne…
- Proszę już mi nie nadskakiwać, aż mi niezręcznie – uśmiechnęła się życzliwie – Nie mam powodu, aby państwu nie pomóc. Proszę pytać, wierzę, że ma pan ku temu powody.
Mapp była zdezorientowana. Ta młoda kobieta wydawała się taka wulgarna, ale jej postawa emanowała łagodnością. Nie mogła tego rozgryźć.
- Może wiesz Lynn, że śledztwo w sprawie Hannibala Lectera zostało wznowione i że dowodzę w tej sprawie.
- Czytałam o tym, a właściwie przyjaciel, mieszkający obok czytał i opowiadał.
- Rozumiem – Will domyślił się, że to musiał być inny pacjent Lectera, jej przyjaciel z terapii – Widzisz, kiedy porządkowałem dokumentację natrafiłem na coś, czego nie rozumiem.
- Mianowicie?
- Przed terapią u dr Lectera, ty i twoja kuzynka Margot trafiłyście do szpitala. Na karcie pacjenta żadna z was nie ma napisanego powodu przyjęcia na oddział. A niedługo później rodzice zapisali cię do psychiatry. Lynn…powiesz mi dlaczego trafiłaś do szpitala?
Kobieta przed nim wyraźnie skamieniała. Uśmiech zszedł z jej twarzy. Uciekła wzrokiem na bok i długo się nie odzywała. Will czekał cierpliwie.
- Jeśli powiem, uwierzy mi pan?
- Co ci każe sądzić, że nie, Lynn?
- Ponieważ nikt tego nie potwierdzi. Nawet Margot.
- Mimo to, chcę usłyszeć twoją wersję. Po nią tu przyszedłem.
Kolejna przedłużająca się, niezręczna cisza. Po wiekach czekania, Lynnet odwróciła się znów przodem do nich i obdarzyła Willa stalowym spojrzeniem.
- Ja i Margot trafiłyśmy do szpitala, ponieważ jej brat Mason nas zgwałcił. Najpierw przyszedł do mnie, ale mu nie wystarczyłam, więc poszedł i do Margot. Ich rodzice znaleźli nas dopiero nad ranem w naszych łóżkach, we krwi.
Mapp wstrzymała oddech. Czyli podejrzenia Willa były prawdziwe. Jak zwykle. Już wtedy to było straszne, ale usłyszeć to z ust samej ofiary, w dodatku takim lodowym tonem, było zatrważające. Jej niemiłe nastawienie do tej kobiety nieco się ociepliło.
- Rozumiem… - Will zagryzł wargi. Próbował rozważnie dobrać słowa, aby nie urazić uczuć rozmówczyni jeszcze bardziej – Dlaczego więc to zatuszowano?
- A jak pan sądzi? Vergerowie to bogata i wpływowa rodzina z własnym przedsiębiorstwem. Wie pan co by się stało, gdyby wyszło na jaw, że dziedzic ten firmy, spadkobierca rodziny jest pedofilem i gwałcicielem? Wszystko by się rozkurwiło i to naprawdę łagodne określenie. Wuj zrobił wszystko, aby zatuszować tą hańbę, jakby jej nigdy nie było. Moim rodzicom też zapłacił. Nigdy nic nie powiedzieli, usłuchali tej kasy i zapomnieli co się wydarzyło, a nawet zaczęli uważać, że to czysty wstyd dla nich…dziecko z przeszłością…no przynajmniej moja matka.
- I nic z tym nie zrobiłaś?!
Mapp zakryła usta, gdy zdała sobie sprawę jak mocno zjebała. Nietakt…nie, to było gorsze. Wzrok rozmówczyni mówił, że ma ochotę wywalić ją za drzwi i nie miała jej tego za złe, naprawdę. Pierwszy raz w życiu chyba zechciała uciekać.
- Co miałam zrobić jako ośmioletnie dziecko, prawie dziewięcioletnie? Nawet po aresztowaniu doktora nikt mnie o nic nie pytał, bo małego dziecka nie wolno stresować! Żaden dorosły nie chciał mnie nigdy słuchać!
- Nie…ja…przepraszam…
Will posłał jej gniewne spojrzenie, aby się zamknęła. Przysięgła sobie, że już nie otworzy ust. Omal wszystkiego nie zniszczyła. Wstręt przeniosła teraz w całości na siebie.
- Mimo wszystko ty, Margot i Mason zastaliście zapisani do dr Lectera? – spytał Will najłagodniej jak umiał.
- Nie mieli wyboru – rzekła Lynn, obdarzając Willa łaskawszym okiem. Mapp zaczęła kompletnie ignorować – Ja przestałam mówić, Margot miała ataki paniki, a no i wuj bał się powtórki, więc chciał „wyleczyć”  syna z tej dewiacji po cichu.
- Rozumiem…Co pamiętasz z terapii u dr Lectera? Pamiętaj, że nie masz obowiązku mi odpowiadać.
- Pamiętam niewiele. Ale doktor nie traktował nas źle, ani jakoś dziwnie z tego co pamiętam. Właściwie jako dziecko wspominałam go miło. Dzięki niemu odzyskałam głos. Po zakończeniu terapii nigdy więcej go nie widziałam. A o aresztowaniu dowiedziałam się kilka lat później, bo rodzice robili wszystko, aby to przede mną ukryć. To co zrobił Masonowi także.
- Nie chcesz opowiedzieć o tym głośno? Chociażby dla zemsty?
- Mogę, ale po co? Po pierwsze, nikt tego nie potwierdzi. Po drugie, jak pan widział prowadzę szczęśliwe życie z mężem i synem. Nie muszę do tego wracać.
- Margot miała terapię indywidualną, ale ciebie przydzielił na terapię grupową z innymi dziećmi. Domyślasz się czemu?
- Nie bardzo – pokręcił głową – Może sądził, że będąc w grupie łatwiej odzyskam głos. Kto wie?
- Pani mąż też chodził na tę samą terapię grupową. Jego brat też no i …
- Dokończę za pana – przerwała mu Lynn, znów lekko się uśmiechając – Była nas szóstka na tej terapii i z niej wywiązały się trzy pary. Ja z Damienem tu, jedna dwójka mieszka po naszej prawej, a druga po lewej. Wiem, że zaraz pan spyta, dlaczego po tylu latach trzymamy się tak blisko siebie, że aż musimy obok siebie mieszkać. Musi pan pamiętać, że byliśmy dziećmi, które skrzywdził los, których dorośli zdradzili, w tym nasi rodzice. Stanowiliśmy własną grupę wsparcia. Dzieci łatwo się przywiązują do siebie. Staliśmy się nierozłączną paczką przyjaciół, które ufała sobie, ale nie światu. Gdy połączyliśmy się w pary, nasza więź tylko się wzmocniła. Musieliśmy się bronić, nawet przed rodzicami i innymi, bo jedna z par wśród nas jest homoseksualna, a ludzie wcale nie są tak tolerancyjni jak sądzimy. Pozostanie blisko siebie kojarzy się nam…z bezpieczeństwem. Zresztą czy to coś złego?
- Nie, to nic złego. Po prostu mnie to zdziwiło.
- Ludzkie więzi potrafią być silne – zrobiła pauzę i zastanowiła się nad czymś – Wyszłyśmy z tego jednak z dużym szwankiem. Margot przez tą cholerną traumę zapałała istną obsesją wobec kulturystki. Wie Pan, im jest silniejsza, tym lepiej może się bronić przed mężczyznami. Choć obecnie to, z tego co wiem, woli dziewczyny. A ja…im przybywało mi lat, tym bardziej eksponowałam ciało. Teraz, a właściwie od dawna nie umiem tego powstrzymać. To przymus, choć nie znam jego genezy. Może to zaburzenie post traumatyczne wywołało u mnie jakieś sprzężenie zwrotne…nie wiem i już mnie to nie obchodzi.
- Mam ostatnie pytanie, już naprawdę. Więcej nie będę panią nagabywał…Dlaczego Margot mieszka z bratem po tym wszystkim co jej zrobił? Ty, Lynn zerwałaś z nim kontakt, dobrze rozumiem?
- Tak.
- Więc czemu ona od niego nie uciekła?
Lynn znów zamilkła na minutę, aż w końcu orzekła.
- Ciągle powtarzał pan, agencie Graham, że jeśli nie chcę, nie muszę odpowiadać na pańskie pytania. Chciałabym to zrobić teraz. Czuję się, jakbym ją zdradziła, gdybym panu powiedziała. Powiem tylko tyle, że on ma coś, czego ona chce. Nic więcej nie mogę powiedzieć.
- Dobrze, nie musisz odpowiadać.
Will nie czuł się rozczarowany, dowiedział się więcej niż oczekiwał. Bał się większego oporu, na szczęście Lynnet współpracowała.
- Nie wiem jak ci dziękować, Lynn. Bardzo mi pomogłaś.
- Nie wyobrażam sobie jak, ale uwierzę na słowo.
Lynn odprowadziła ich do drzwi i wymienili życzliwe pożegnanie, choć Mapp została zignorowana i miała na tyle przyzwoitości, aby to zrozumieć.
Po wyjściu to jednak ona dostała kuksańca w bok.
- Coś ty sobie myślała?! – ochrzaniał ją Will już w windzie. Na szczęście byli sami – Mogła nas po tym od razu wywalić, a w najgorszym razie na nas donieść! Byliśmy tam nieoficjalnie. Mielibyśmy kłopotów w chuj!
- Wiem! Przepraszam. Straciłam panowanie! Wiem, wiem, mam niewyparzoną gębę i nie wiem kiedy się zamknąć!
Gdy odjeżdżali, Graham analizował w myślach ową rozmowę. Z jednej strony wszystko się potwierdziło, a z drugiej…nie mógł pobyć się wrażenie, że Lynnet mimo swojej szczerości i chęci do współpracy…grała. Nie kłamała…a może i tak? Gdzieś widział sztuczność, tylko gdzie? Co próbowała ukryć, udając otwartość i zrozumienie?
Nie…znowu roztrząsa głupoty. Mapp ma rację, powinien zająć się priorytetami.
W tym samym czasie u Lynn, gdy tylko zamknęła za nimi drzwi, maska spadła z twarzy. Wróciła do salonu niemalże wojskowym krokiem. Gdy usiadła na swoim miejscu, niczym na gwizdek po jej bokach zaczęli pojawiać się ludzie.
Z korytarza po jej lewej pojawił się Alex i Victor, a z pokoju po prawej wyłonili się Al i Damien, którzy przedostali się tutaj przez utajone przejścia pomiędzy mieszkaniami. Cała czwórka miała w rękach pistolety.
- Ta suka nie utrzyma się długo w robocie, jeśli tak będzie pieprzyć przy świadkach – wysyczał Al, nie siląc się by ukryć agresję.
- Celna uwaga – Lynn rozłożyła ramiona na oparciu sofy i zaniosła się krótkim choć głośnym śmiechem – Ciekawe, czy Graham zeszczałby się w gacie, gdyby wiedział, że przez ten cały czas trzymaliście go na muszce.
- Niewykluczone – rzekł Damien, zabezpieczając broń – Musieliśmy zachować ostrożność, gdyby coś poszło nie tak. Jego nie wolno nie doceniać.
- Gdzie dzieci? – spytała Lynn, chcąc się upewnić.
- Irene ich pilnuje.
- Jak oceniacie moją grę?
- Osobiście bym się nie kapnął, że kłamiesz jak z nut – powiedział Alex wchodząc do pokoju, nieco teatralnym krokiem.
- Ej, nie we wszystkim kłamałam. Tyle ile mogłam, powiedziałam. Oj gdyby wiedział dlaczego instynkt go tu zaprowadził…
Cała piątka przyznała jej po cichu rację.
- Co teraz? – pytanie zadał Victor – Graham już tu był, zaczyna węszyć. Zjebaliśmy mu nieco plany ujawniając go mediom, ale co teraz? Jest zbyt niebezpieczny by mu pozwolić nas prześwietlić, a doktorka szukać.
- Wiem, dlatego go odsłoniliśmy tym zdjęciem – rzekła Lynn – Gdy doszło do nas, że Graham przejmuje śledztwo wiedziałam, że tu się zjawi i nas tak łatwo nie zostawi. Ale nie tylko on jest tu niebezpieczny. Mamy jeszcze jeden problem i nim trzeba się zająć wcześniej. Z Grahamem czekamy jak się sytuacja rozwinie. Wszystko zależy od mojej gry, czy mnie przejrzał czy nie.
- A ten pierwszy problem…? – odezwał się Al.
Lynn już chciała mu odpowiedzieć, gdy zobaczyła, że za nim pojawia się jego żona, Irene, prowadząc dwójkę dzieci za rękę. Syna Lynn i Damiena oraz córkę swoją i Ala.
- Co jest? – spytała, wiedząc, że przerwanie narady musiało coś oznaczać.
Chłopiec podbiegł do niej i usiadł na kolanach mamy. Dziewczynka natomiast podbiegła do Ala, i pociągnęła za płaszcz, chcąc by ją wziął na ręce. Al usłuchał, Victoria jako trzylatka była istną córeczką tatusia.
- On znowu dzwonił – wyjaśniła Irene.
- Robi to co miesiąc, tego samego dnia. Spodziewałam się – rzekła Lynn gorzkim tonem, głaszcząc synka po głowie – Mason robi się coraz bardziej natarczywy. Z czasem przestanie być taki miły.
- To on jest tym problemem – odgadł Victor. On i reszta schowali bronie, gdy tylko zjawiły się tu dzieci.
- Owszem, niestety – kobieta głęboko się zamyśliła – Mam złe przeczucia.

***

Mason tak spędzał dnie. W łóżku, czasem na wózku, gdy Cordell woził go po terenach posiadłości albo tak jak teraz, oglądając na ekranie jak trójka chłopców i dziewczynka bawili się kilka pokoi dalej. Dzieci z domów opieki były zawsze wdzięczne za te zabawki tylko dla siebie.
Mason pochłaniał ten widok chciwie, gdy nagle ten relaks przerwał mu właśnie Cordell.
- Po co przyszedłeś? – Verger wyraźnie mu rozkazał, aby mu nie przeszkadzać, gdy poddaje się swej rozrywce i fantazji.
- Proszę wybaczyć, panie Verger, ale pomyślałem, że chciałby pan wiedzieć iż ponownie ktoś zgłosił się po nagrodę.
Mason przyjął tą nowinę mruknięciem. Przez ostatnie lata po nagrodę zgłosiło się tysiące oszustów i wyłudzaczy, a jednak Cordell zgłosił mu przez ten cały czas zaledwie trzech. Czyli tylko tych, którzy rzeczywiście mogli być autentyczni. Niestety, nie byli. No poza ostatnim, bo dzięki niemu zdobyli zdjęcie rentgenowskie Lectera. Tyle, że było to dobry rok temu, a gość od razu dostał zapłatę. Graham dostał przekłamaną wersję.
Skoro jednak Cordell wspomniał mu o nowym dzwoniącym oznaczało to, że ponownie mają szansę. Cordell uznał, że to nie musi być oszust.
- Kto to taki?
- Inspektor Rinaldo Pazzi z Florencji. Twierdzi, że Dr Lecter mieszka tam i pracuje jako kustosz w Palazzo Capponi.
- Jest gliną i woli go sprzedać niż aresztować – Mason wyraźnie przyjął to z rozbawieniem – Ma jakiś dowód?
Nie ekscytował się, dopóki nie będzie miał pewności, że nie jest to fałszywy alarm. Zbyt dużo raz się zawiódł w ciągu tych kilku lat.
- Nie, ale zgodził się zdobyć jego odciski palców. Jeśli mu się powiedzie to je porównamy.
- Zobaczymy, czy coś z tego będzie.

***

Dr Hannibal Lecter, tutaj znany jako dr Howard Fell pracował właśnie w kościele Santa Croce, a dokładnie w kaplicy Capponich. Kalkował węglem na papierze napis na kamieniu. Był bardzo zniszczony, ale doktor potrafił czytać przeszłość przez zasłonę renowacji.
Po zrobieniu kalki zdjął rękawiczki. Narzędzia trzymał tutaj, więc nie musiał ich przynosić. Rozejrzał się po tłumie turystów, szukając wzrokiem Clarice. O tej porze miała tu przyjść razem z Claire.
Krótko jednak się rozglądał. Nagle u jego boku pojawiła się jakaś kobieta z dzieckiem na ręku i złapała go za dłoń, jakby chcąc ją pocałować. Lecter widział, że to cyganka, która zaraz albo go spróbuje okraść albo prosić o jałmużnę. Jej zachowanie na to wskazywało, łatwo ją odczytał. Jednak gdy kobieta spojrzała mu w twarz, na jej własnej odbiło się przerażenie. Błyskawicznie oderwała od niego rękę. Wyszeptała coś po włosku co znaczyło „szatan, syn ciemności” i uciekła od niego tak szybko, jak pozwalał jej tłum turystów.
Dr Lecter odprowadził ją wzrokiem. Dopiero kiedy zniknęła w tłumie, kątem oka coś mu mignęło. Jakby ktoś tak samo jak ta cyganka uciekał z kościoła w tym samym momencie co niedoszła złodziejka.
Zachował spokojny wyraz twarzy, ale w głowie zaczął coś podejrzewać. Gdy tak rozmyślał, rzeczywiście jak wcześniejoczekiwał, pojawiła się Clarice z ich córką.
- Sezon minął, a tłum tutaj się nie zmniejsza – rzekła zamiast powitania.
- Widziałam Japończyków – powiedziała zafascynowana Claire.
- Pewnie zobaczysz tu wszystkie narodowości.
- Clarice…
Kobieta omal nie podskoczyła, gdy usłyszała szept męża przy uchu. Jeszcze nigdy nie zwrócił się do niej po imieniu w miejscu publicznym w ciągu tych ośmiu lat. Od razu zrozumiała, że coś nie gra.
- Co się stało?
- Powiedz mi czysto teoretycznie, gdyby chcieli nas aresztować, jak by się do tego zabrali? Albo inaczej, jak ty byś to zrobiła.
Clarice myślała przez sekundę. Claire tymczasem, pozwalając rodzicom porozmawiać w spokoju zaczęła oglądać grobowiec Galileusza, zastanawiając się czy może go dotknąć.
- Nie robiłabym tego w miejscu publicznym – powiedziała poważnym tonem, niczym agentka FBI, którą o mało co nie została – Jesteś zbyt niebezpiecznym przestępcą, aby ryzykować bezpieczeństwo cywilów. Odczekałabym do wieczora, gdy wrócisz do domu, zaczekała aż będziesz sam, mniejsze ryzyko, że zdołasz uciec. Do tego czasu byłbyś otoczony, pod stałą obserwacją. Gdy nadszedłby czas, otoczono by dom, wkroczono do środka i…wiadomo. A teraz o co chodzi?
- Teraz o nic. Raczej ta opcja nie pasuje. Ten drugi by nie uciekał… Trzymali by się daleko, a nie…- mówił raczej do siebie. Objął żonę w pasie i przyciągnął do siebie – Nie obawiaj się, tylko się upewniałem. Lepiej być zbyt ostrożnym, ale to nic, nie warte wspomnienia.
Poczuł jak jej ciało się rozluźnia przy nim. Hannibal pocałował ją w skroń i …poczuł jej zapach. Teraz to jego mięśnie zesztywniały dosłownie na sekundę. Aby się upewnić zniżył się i przesunął nosem wzdłuż jej szyi…
- Ha…Howard! – Clarice dawno się nie czerwieniła, ale teraz nie mogła się powstrzymać. Hannibal nie okazywał zwykle AŻ TAKIEJ czułości w miejscach publicznych, w dodatku w jego pracy, w pewnym sensie – Co ty robisz? Chiara zaraz…
- Clarice… - znów szepnął jej do ucha. Na szczęście przez chmarę turystów szept nie był za bardzo potrzebny, taki panował hałas. Drugi raz użył prawdziwego imienia – Wiem, że mieliśmy zjeść lunch we trójkę, ale zapomnijmy o tym. Idź do apteki po testy ciążowe. Cztery, tak samo jak za pierwszym razem.
Kobieta spojrzała na niego zszokowana. Bezwiednie jedną dłoń zacisnęła na materiale jego kurtki, a drugą złapała się za brzuch.
- Jak to?...Mówisz, że…To znaczy…
- Tak – rzekł zdecydowanie – Twój zapach się zmienił. Tak jak w Paryżu. Myślę, że znowu jesteś w ciąży.
Sam nie miał wątpliwości. Clarice znów była przy nadziei, tak jak planowali. Skoro poczuł zmianę w woni ciała, oznaczało to, że serce już zaczęło bić. A jednak…druga ciąża teraz była bardzo nie na rękę.
Hannibal miał wrażenie, że wszystko kumuluje się, aby wybuchnąć w tym jednym momencie. Ciąża, Pazzi, Mason i Will…Nadchodzi coś dużego. Był tego coraz bardziej pewien. I wcale mu się to nie podobało.
Z jakiegoś powodu zimno ostrza, które zawsze trzymał w rękawie stało się jeszcze wyraźniejsze. Niedługo ono znów przypomni sobie smak krwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz