Will
prowadził, a Ardelia siedziała obok na miejscu pasażera. Po długiej jeździe
znaleźli się pod ogromną, srebrną bramą. Trzeba było zadzwonić domofonem. Gdy
Will podał swoje nazwisko, brama otworzyła się i auto mogło wjechać na teren
posiadłości Vergerów.
Wysiedli pod okazałą
rezydencją. Mapp, aż gwizdnęła.
- To firma od
mięcha zbija taką forsę? – Ardelia objęła domostwo niemalże zazdrosnym okiem.
- Na to
wygląda.
Will nie
patrzył teraz na pieniądze wyciekające z tych murów. Całą jego uwagę zajmowała
kobieta wychodząca przez główne drzwi posiadłości, aby następnie zmierzać ku
nim.
W życiu nie
widział tak umięśnionej kobiety jak ta. Była wysoka, a mięśnie jej ramion
wzbudziłyby zazdrość u większości mężczyzn. To była istna kulturystka. Nie
chciałby się z nią mierzyć w walce wręcz, byłoby po nim w sekundę. Zgniotłaby
go, dosłownie. Aż poczuł się niekomfortowo.
- Witam,
agencie Graham, agentko Mapp. Spodziewaliśmy się państwa – kobieta podała dłoń
na powitanie im obojgu. Uścisk oczywiście miała silny, aż za bardzo – Jestem
Margot Verger.
- Siostra
pana Masona? – Mapp wolała się upewnić.
- Zgadza się,
mój brat państwa oczekuję. Choć zastrzegł, że wolałby rozmawiać z panem Grahamem
na osobności.
- To nie
będzie problem – szybko odparł Will, zanim Ardelia wyraziła sprzeciw.
Weszli do
środka. Margot poprowadziła ich długim korytarzem. Nie był on jednak jakoś
ekstrawagancko urządzony jak zakładali.
- Ostatnie
drzwi na prawo w tym korytarzu – wskazała w którymś momencie – Państwo wybaczą,
ale mam dużo pracy – powiedziała i zniknęła za jednymi z wielu drzwi.
Sami znaleźli
więc odpowiednie wejściei. Zanim jednak Will wszedł do środka, szepnął do Mapp.
- Rozejrzyj
się po domu, a potem mi opowiedz.
Nie czekał na
odpowiedź i zwyczajnie wszedł do pomieszczenia.
Wystrój mało
go obchodził. Liczyła się tylko osoba do której tu przyszedł. A ona leżała na
królewskich rozmiarów łóżku. Facet leżał sztywno na posłaniu, był podłączony do
jakiś ustrojstw, rurek i tego typu rzeczy. Jego twarz…a właściwie niemalże brak
twarzy, go nie obrzydzał. Przecież jego własna twarz także nie stanowiła
przyjemnego widoku. Chociaż przy Masonie wychodził na przystojnego.
- Agent
Graham? Dzień dobry, proszę wybaczyć, że nie wstanę.
To zdanie
trwało dwa razy dłużej niż powinno. Verger mówił z trudem i nie wymawiał litery
„r”. Nie miał warg. Will uznał, że stosowniej będzie to ignorować i udawać, że
wszystko jest w normie.
- Dzień
dobry, panie Verger – przywitał się, bez problemu patrząc swojemu rozmówcy w
twarz. Musiało mu to zaimponować, bo następne zdanie wypowiedział jakby nieco
sprawniej.
- Proszę
usiąść.
Tak zrobił.
Zaczął się zastanawiać jak nawiązać kontakt wzrokowy z kimś kto ma jedno oko.
Verger
tymczasem układał w głowie odpowiednie przemówienie. Gdyby przed nim siedział
jakikolwiek inny agent FBI, Mason zacząłby teraz paplać na temat swojego
przebudzenia i miłości do Chrystusa. O tym jak Jezus uzdrowił jego duszę i inne
takie bzdury. Lecz przed nim nie siedział byle kto, a Will Graham, agent, który
schwytał dr Lectera. Dla Masona to on był jego Bogiem. Boga nie oszukasz. Wtop
się więc w otoczenie, żeby cię nie zauważył, obrzuć ofiarami, modlitwami i
pieniędzmi, aby się nie przypieprzał.
- Czuje się
Pan na siłach, żeby ze mną porozmawiać? – Will rozpoczął.
- Och, tak.
To ja pana tu zaprosiłem. Jeśli ma pan jakieś pytania o mój…wypadek, w który
mieszał się dr Lecter, to proszę pytać.
- Wiem o nim
wystarczająco.
- Nawet o
zabawkach?
- O nich też,
zeznał pan o tym dawno temu.
- Widocznie
zapomniałem. Te prochy mieszają w głowie.
- Bardziej interesuje
mnie nagroda, którą pan wyznaczył po ucieczce dr Lectera z Memphis. Okrągłe
milion dolarów.
- Wyznaczyłem
ją, owszem.
- Dlaczego? I
czemu informacje od zgłaszających idą tylko do Pana, a nie do FBI?
Mason milczał
się przez kilka sekund. O sekundę za długo. Graham stał się czujny.
- Aby
dokonała się sprawiedliwość, to wszystko. Nie pragnę zemsty agencie Graham, ale
nie chcę także by on był wolny. Kto wie, ilu takich jak ja pojawiło się na
świecie w ciągu tych ośmiu lat. Jeśli chodzi o drugie pytanie to nic nie
ukrywam przed FBI. Jeśli jakaś informacja warta uwagi by się pojawiła to bym ją
zgłosił.
-
Przeprowadził pan własne śledztwo?
- Nie dało
dobrych owoców. Mieliśmy dwa fałszywe sygnały. Jeden z Krety, drugi z Urugwaju.
Po co miałem zgłaszać niewypały? Ale teraz coś mam i pragnę to oficjalnie
zgłosić władzom.
- Słucham,
więc? – Will nie potrafił opanować lekkiej ekscytacji.
- Proszę
zajrzeć do pierwszej szuflady pod stołem.
Will otworzył
szufladę i znalazł tam dużą, sztywną kopertę. Na szczęście miał rękawiczki przy
sobie. Otworzył kopertę i w środku znalazł zdjęcie rentgenowskie. Podniósł je
do górnego światła i zobaczył, że zdjęcie przedstawia lewą rękę.
Dłoń miała
pięć palców. Jednakże…Will niemal natychmiast zaczął liczyć knykcie na śródręczu.
Pięć knykci…ten ktoś miał kiedyś pięć palców i kciuk. Czyli sześć…
- Ten ktoś
miał sześć palców u lewej ręki, tak jak dr Lecter.
- Zgadza się.
Nie będę na tyle zuchwały by mówić z całą pewnością iż to jego ręka, ale mogą
zapewnić, że jest to bardzo prawdopodobne.
- Skąd pan to
ma? Kiedy zrobiono to zdjęcie?
- Z Rio de
Janeiro. Zgłoszono się z tym zdjęciem do mnie w odpowiedzi na moją proponowaną
nagrodę. Podobno zrobiono to zdjęcie niedługo po ucieczce Lectera. Czy FBI może
potwierdzić, że to rzeczywiście jego zdjęcie? Nie zapłaciłem temu komuś, bo
wciąż nie wiem, czy powinienem.
- Sprawdzimy
to. Dam panu znać, panie Verger.
Czemu Will
miał wrażenie, że dostał to zdjęcie na tych samych zasadach co danie dziecku
cukierka, aby więcej nie płakało i dało popracować mamusi w ciszy? Czy
rzeczywiście Verger nie miał pewności, że to zdjęcie Lectera? Może miał
pewność, ale czemu by kłamał? By mu rzucić jakiś ochłap? Żeby właśnie siedział
cicho i dał mu spokój? Żeby nie uważał go za wroga, a sprzymierzeńca? Czy Mason
próbuje wrzucić go w szpony iluzji, że jest zupełnie nie groźny i chce by Will
tańczył jak mu zagra? Czyżby mówił tym zdjęciem – Oddałem ci dowód z dobroci
serca, nie ukrywam nic innego, więc więcej nie patrz w tę stronę, współpracuję
z tobą – choć tak naprawdę to łgarstwo?
Czy Will za
dużo o tym myśli? To początki paranoi?
Gdy się
pożegnali, Graham opuścił pokój. Przed budynkiem zobaczył Mapp, czekającą już
przy wozie. Rozmowa z Masonem trwała strasznie długo, przez tą jego powolną
mowę. Ardelia miała więc więcej czasu niż potrzebowała.
Wsiedli do
auta w ciszy i odjechali. Siedzieli w milczeniu, dopóki nie opuścili terenu
posiadłości Vergerów. Graham zaparkował na jakimś poboczu, gdy tylko uznał, że
są wystarczająco daleko od Masona.
- I czego się
dowiedziałeś? – od razu spytała Ardelia.
Will pokazał
jej zdjęcie, które dał mu Verger oraz streścił przebieg rozmowy.
- Jak
sądzisz, to jego ręka? – Mapp była wyraźnie poruszona, nadzieja świeciła w jej
oczach.
- Rio pasuje
do mojej teorii kraju tranzytowego. Lecter faktycznie mógł wybrać ten kraj. To
nic pewnego, ale gdybym miał strzelać…to uważam, że to zdjęcie Lectera. To
tylko przeczucie, choć jestem niemalże pewien.
Nie tylko
dzięki zgodności teorii, ale i swoim paranoicznym myślom wobec Masona Vergera.
- A ty
rozejrzałaś się po posiadłości?
- Tak… - W
głosie Mapp pojawiło się wahanie – Cóż…niby wszystko było normalnie…
- Ale? –
pospieszył ją Will niecierpliwie. Rozmowa z Vergerem odebrała mu resztki
cierpliwości.
- Widziałam
coś dziwnego i nie wiem co tym myśleć. Jeden z pokoi, do którego weszłam
był…chyba pokojem dziecięcym.
- Pokój
dziecięcy? – Will był wyraźnie skonfundowany.
- Bardziej
bawialnia. Pomieszczenie pełne zabawek, dosłownie. W cholerę drogich zabawek
dla dzieci, dla chłopców i dziewczynek. Lepiej urządzone niż przedszkole. Ale
najdziwniejsze było to, że w rogach sufitu były kamery. Nie były jakoś ukryte,
wielkie kamery na widoku.
- Aha…coś
jeszcze?
- Niedługo
potem znalazł mnie jakiś koleś, chyba służący i kazał mi czekać na zewnątrz.
Chyba wiedział, że coś kombinuję.
Graham nic
nie odpowiedział. Za dużo miał do przemyślenia.
Miał dwa
zadania. Po pierwsze, trzeba oddać technikom zdjęcie rentgenowskie, aby
spróbowali znaleźć dowód, że ręka na zdjęciu to ręka Hannibala Lectera, choć
osobiście miał pewność, że tak. A po drugie…musiał poszperać trochę więcej o
tym Masonie Vergerze.
Chcieli od
razu jechać do biura, ale przypomnieli sobie, że prawie nic dziś nie jedli (a
właściwie ich brzuchy przypomniały). Pojechali najpierw do domu, nie tylko by
Mapp przygotowała obiad, ale by również zrobić coś na później i spakować.
Planowali zarwać noc w pracy.
Jednak, kiedy
zajeżdżali pod swój bliźniak, nie spostrzegli kogoś. Kogoś, kto stał po drugiej
stronie ulicy, dokładnie naprzeciwko nich i patrzył.
W sumie nic dziwnego.
Obserwująca ich blond kobieta nigdy nie zwracała na siebie uwagi. Była tak
bardzo przeciętna, że praktycznie stała się niewidzialna. Nie zauważyli jej.
Nikt nigdy jej nie zauważał, ale było jej to na rękę. Zwłaszcza teraz, gdy
trzymała aparat.
Kobieta
zrobiła zdjęcie Grahamowi i Mapp tak, że twarze były dobrze widoczne. Nawet na
nią nie zerknęli. Jej zwyczajność czyniła ją niewidoczną. Na całe szczęście, w
końcu w dzieciństwie właśnie to uratowało jej życie.
Odeszła
stamtąd, zrobiła dobre zdjęcie, to była jej cała robota. Został raport.
Znalazła budkę telefoniczną i wybrała numer.
- Halo? – w
słuchawce odezwał się żeński głos.
- Zrobiłam co
chciałaś szefowo. Zdjęcie jest wyraźne, widać, że to Graham i Mapp – głos był
kompletnie wyprany z emocji. Równie dobrze mógł to powiedzieć robot.
- Spisałaś
się, Irene. I do cholery skończ z tą „szefową”! Jestem Lynn, do diabła!
- W pracy
wolę zwracać się do przełożonych w sposób formalny.
- Kurna, co
ja z tobą mam. Do męża też tak gadasz? A nieważne, chuj z tym! Postępuj dalej,
jak planowaliśmy. Chcę by to zdjęcie było w porannych gazetach. Załatw to!
- Bez
problemu – powiedziała Irene, po czym odłożyła słuchawkę.
***
Will spędził
całą noc w „pokoju Hannibala”.
Tak nazywano
pomieszczenie bez okien, w którym zmagazynowano praktycznie wszystko co FBI
posiadało na temat sprawy Hannibala Lectera. Już kilka lat temu, dzięki Jackowi
udało się wcielić plan powstania tego pokoju w życie. Było tu wszystko, od
dokumentów po materiały dowodowe. Każdy raport i każde sprawozdanie, każdy
papier mający jakikolwiek związek z Lecterem odkąd zamieszkał w USA, aż do
ucieczki. Rzeczy z jego starego gabinetu, z celi, z domu (które nie przepadły)
też tu były. Zdjęcia, nagrania, filmy i artykuły. Komputer z drukarką, telefon
komórkowy. Po prostu wszystko. Tylko okien brak.
Rzeczy
dotyczące Starling też tu były, choć mniej. Były w sekcji materiałów
dotyczących ofiar i świadków, ale właśnie tę pierwszą noc, kiedy Graham był już
oficjalnie dowodzącym w tej sprawie, Will poświęcił, aby naprawić ten błąd. Od
lat on, Mapp i Crowford zbierali dane, które FBI uznało za zbędne, czyli te
dotyczące Starling i teraz uzupełnił te zbiory. Wystarczyła reszta dnia i noc
pracy i pokój oficjalnie mógłby być „pokojem Hannibala i Clarice”. Poszło
całkiem sprawnie, bo materiały i rzeczy gromadzili skrupulatnie w jednym
miejscu i wystarczyło je tylko przynieść. A było tego sporo.
Na zewnątrz
musiało już zacząć świtać. Mapp zniknęła kilka godzin temu by móc się
zdrzemnąć. Will jednak, dzięki zbyt dużej ilości kawy zdołał nie usnąć i przez
ten cały czas czytał…ale nie rzeczy o Lecterze.
Teraz
interesował się Masonem Vergerem. Przeczytał i zanalizował wszystko, ale
dosłownie wszystko, nie tylko o incydencie sprzed 16 lat, lecz wszystko co było
o nim wiadomo. Jego podejrzenia się zarówno wzmocniły, jak i nabrały nowego
kształtu. Nauczył się, żeby przy takich rozważaniach podążać za swoim
instynktem, gdyż on go zawsze prowadzi ku niebezpieczeństwu, a o to mu teraz
chodziło.
Chciał z kimś
o tym porozmawiać, podzielić się swoim tokiem myślenia i jak na zawołanie
trzasnęły drzwi i za nim zjawiła się Ardelia Mapp z pudełkiem pączków.
- Śniadanie
podano.
- Ratujesz
mnie.
Z
wdzięcznością zaczął zjadać pączka, okazało się, że był strasznie głodny…i
spragniony whisky, ale do tego już się przyzwyczaił.
- To jak
szefie? – spytała Mapp wciągając własną dawkę lukru – Wiesz już jakie pierwsze
kroki podejmiemy, aby namierzyć Lectera?
- Jeszcze nie
do końca. Skupiałem myśli na tym – wskazał na bałagan jaki zrobił, wielką
stertę papierów na biurku, niektóre świeżo wydrukowane.
Ardelia
zerknęła w jeden dokument i tyle jest wystarczyło.
- Vergerowie?
– dawno temu, Mapp zaczęłaby wypytywać po jaką cholerę zajmował się tym, kiedy
były inne sprawy na głowie, lecz dziś wiedziała, że geniusze chodzą naprawdę porąbanymi
ścieżkami. Jeśli Will chce drążyć tam, to trzeba mu pozwolić. On coś wywęszył i
trzeba odkryć co, inaczej nie ruszy innym tropem. A kto wie, może to co Will próbuje
znaleźć okaże się istotne? Już tak bywało, w kilku ostatnich śledztwach.
- Tak…zaczęło
mnie coś trapić.
- Strzelaj
stary – rzekła z ustami pełnymi od pączka. Brzmiała teraz zupełnie jak facet –
Wygadaj się, widzę, że chcesz.
- Mapp…jakie
ofiary wybiera sobie Lecter? Pamiętasz?
Kobieta
poczuła się jak uczennica, która chce zaimponować nauczycielowi. Oczywiście, że
wiedziała. Will szkolił ją od lat.
- Po pierwsze,
tych, którymi gardzi, zaburzających estetykę jego światu. Ten typ to np. Miggs,
Chilton czy Raspail. Po drugie, tych, którzy stoją mu na drodze. Ci to
policjanci i sanitariusze, których zabił podczas ucieczki.
- Bardzo
dobrze. A teraz powiedz…do której kategorii zalicza się Mason Verger?
Już otwierała
usta…ale nic nie powiedziała. Zdała sobie sprawę, że nie zna odpowiedzi.
- Nie…wiem.
Chociaż Lecter go nie zabił, więc może…
- Nie! –
przerwał jej gwałtownie – Nie idź w stronę wymówek. Jeśli Lecter go nie zabił,
to znaczy, że chciał dokładnie tego efektu. To jak teraz wygląda Verger było
celem doktora. Jest jego ofiarą, ale dlaczego? Co Verger zrobił, że Lecter
wybrał go na ofiarę, w dodatku takiego rzadkiego typu?
Ardelia
zastanawiała się dobrą chwilę, ale tylko pokręciła głową.
- Pojęcia nie
mam – wyznała – Powiedziałabym jedynie, że raczej nie był ofiarą drugiego typu.
Nie wyobrażam sobie jak Verger mógłby mu w jakiś sposób zaszkodzić i krzyżować
plany. Zresztą wtedy by zabił, a nie kaleczył.
- Ja też tak
sądzę. Uważam, że był ofiarą pierwszego typu. Jego teraźniejszy wygląd może
symbolizować coś, co dr Lecter chciał pokazać. Uważał, że Verger jest w jakiś
sposób obrzydliwy, a jednocześnie nie chciał go pozbawiać życia z jakiegoś
powodu.
- I co?
Doszedłeś przez te kilka godzin do tego, co zrobił Mason, że Lecter uznał go za
ofiarę?
- Powiedzmy,
że mam podejrzenie.
Rzucił puste
pudełko po pączkach do śmieci i podszedł do zawalonego biurka i wyjął jakiś
papier. Jedynie sprawca tego chaosu mógł znaleźć w tej stercie cokolwiek.
- Patrz na
daty. Mason Verger nie był jedynym z tej rodziny, którą zapisano do Lectera na
terapię. Mniej więcej w tym samym czasie zapisano także jego siostrę Margot i
kuzynkę Lynnet. Ale je nie skrzywdził. Czemu?
- Były wtedy
dziećmi. Czym mogły go urazić…
- Nie, pytam
czemu oni wszyscy trafili na terapię?
- Verger tego
nie zeznał?
- Nie, a
pieprzona tajemnica lekarska nie pozwoliła Lecterowi chociażby spisać powodu. Zresztą…i
tak zniszczył sporą część. 16 lat temu wszyscy i Mason i jego rodzice, a nawet
rodzice Lynnet zasłaniali się pieprzoną tajemnicą lekarską i nie chcieli zeznać
czemu młody Mason i te małe dziewczynki potrzebowały pomocy psychiatry.
Odłożył
dokument i zaczął szukać następnego.
- Ciężko było
to znaleźć. Szpital przysłał mi to faksem – wskazał na inną kartkę papieru.
- Co to jest?
- Karta
pacjenta. Wiedziałaś, że przed rozpoczęciem terapii te dzieci, Margot i Lynnet
trafiły do szpitala tego samego dnia? Miało to miejsce, gdy dziewczynki
spędzały wakacje razem w posiadłości Vergerów.
- A co w tym
dziwnego? – wzruszyła ramionami – U dzieci wypadki nie są rzadkością, pewnie
złamały nogi, gdy bawiły się na drzewach, czy coś.
Will czasem
nienawidził w Mapp tej iście męskiej ignorancji.
- Jeśli tak
było, to czemu rubryczka z powodem trafienia do szpitala jest pusta?
- Co? –
Ardelia wzięła od Grahama dokument i go przeczytała. Faktycznie, były tu dane
dziewczynek, podpisy opiekunów, nazwiska lekarza prowadzącego i pielęgniarek,
ilość dni spędzonych w szpitalu, ale…dlaczego dzieci potrzebowały opieki
medycznej nikt nie napisał. Nawet tego na jaki oddział je przyjęto.
Mapp już
miała takie przypadki w karierze. Najczęstszą przyczyną braku tego typu
informacji w papierach oznaczało, że…
- Przekupiono
lekarza – powiedziała pewnym głosem znawcy tematu – Tym dziewczynkom stało się
coś złego, coś zawstydzającego dla zamożnej rodziny. Chcieli to zatuszować i
przekupili personel. Vergerowie mają kasy jak lodu, mogli…
Nie
dokończyła, rzekła przecież wszystkie swoje podejrzenia.
- Otóż to!
Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie. Dzwoniłem tam dosłownie godzinę temu.
Miałem szczęście. Kobiecina pracuje tam ponad 30 lat i pamiętała doktora, o
którego pytałem, tego co leczył dziewczynki. Rzucił pracę dawno temu i
przeprowadził się na Hawaje. Nigdy nie wrócił do zawodu, z tego co jej wiadomo.
- Wszystko
pasuje – Ardelia stała się głucha na otoczenie, istniała teraz jedynie zagadka
rannych dziewczynek sprzed lat – Podsumowując, dziewczynki mieszkały przez
wakacje pod jednym dachem, zostały ranne do tego stopnia, że potrzebowały
pomocy lekarskiej. Jednakże to co im się przydarzyło, z jakiegoś powodu rodzina
postanowiła zatuszować do tego stopnia, że przekupiła lekarza taką sumą, że ten
do końca życia nie musi pracować. Pozostaje pytanie, co im się stało?
- Zapominasz
co było dalej – Will spoważniał, a jego oczy wyrażały żal – Po wyjściu ze
szpitala dzieci zostały zapisane do psychiatry. I nie tylko one. Mason także,
choć oficjalnie nie miał z tym nic wspólnego i był młodym mężczyzną, nie
dzieckiem. Cała trójka uczęszczała do dr Hannibala Lectera, ale tylko jedno z
nich wyszło z tego fatalnie. Rozumiesz co mówię?
- Uważasz, że
on był sprawcą złego stanu dziewczynek? Że je pobił, czy coś… - zamarła, bo jej
umysł podsunął jej najgorsze i jednocześnie pasujące jak ulał rozwiązanie. Gdy
spojrzała w oczy Willowi wiedziała, że on myśli o tym samym i że jest pewien,
że to prawda – Boże...uważasz, że on je zgwałcił?! Nie możemy mówić o tym
głośno, nie mamy żadnych dowodów!
- Ale tylko
tak wszystko pasuje – mówił Graham z przekonaniem – Sama widziałaś pokój z
zabawkami dla dzieci. On lubi na nie patrzeć. Przez kamery patrzy na bawiące
się dzieci, bo już nie może się ruszać. Wiemy, że pokazywał Lecterowi swoje
chore zabawki erotyczne. Dodamy, że ten dewiant jest pedofilem i wszystko
pasuje. Gwałt na dziewczynkach, walić że to były jego siostra i kuzynka.
Zatuszowanie sprawy. Opieka psychiatry. Zabawki erotycznie. Podglądanie dzieci.
Wszystko to wyjaśniałoby, dlaczego Lecter wybrał go na ofiarę. Ma standardy,
coś takiego go obrzydza.
- Sprawa się
przedawniła – Mapp pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Przez myśl, że Mason
zgwałcił dwie małe dziewczynki tego samego dnia i obie były z jego rodziny,
dostała mdłości. Żałowała tych pączków – Zresztą, teraz skazanie go nie
zmieniłoby sytuacji. Takiego kalectwa nic nie pogorszy. Moglibyśmy co najwyżej
zniszczyć mu reputację, gdybyśmy to wyciągnęli, co trochę pociesza, ale nie
mamy dowodów, powtarzam ci. A poza tym jak nam to pomoże w tropieniu Lectera?
- Nie wiem
jak, ale wiem, że muszę w to brnąć. I nie chcę żadnych oskarżeń. Chcę mieć 100%
pewności, że ta teoria jest prawdziwa. Dowodów nie ma, potrzebne zeznania. Mason
nic nie powie.
- Chcesz
pytać Margot i Lynnet? Serio sądzisz, że po tylu latach wyciągną to na wierzch?
- Margot nic
nie powie. Jest na utrzymaniu brata. Nigdy nie kiwnęła palcem by pracować, woli
wyrabiać mięśnie. Powiedzenie prawdy jest jej nie na rękę, straciłaby pieniądze
brata. Woli mu się podlizywać.
- Na jej
miejscu chciałabym zemsty.
- Już ją
dostała. Lecter wykonał ją za nią. Mason w swoim stanie nie może już skrzywdzić
dziecka. Margot jest bezpieczna i chce to, co daje jej brat. Złego słowa o nim
nie powie.
Will przez
minutę segregował papiery. Potrzebował czasami minuty przerwy od tego całego
gówna. Terapeuta kazał mu wtedy robić ćwiczenie oddechowe by się uspokoić.
Dziwne, ale pomagały.
- Zostaje
Lynnet – rzekł już mocniejszym tonem – Powinna dziś mieć jakieś 25 lat. Nie
znam jej, ale może być naszą jedyną nadzieją, że ktoś nam powie prawdę.
- Wiemy coś o
niej? – spytała, sama podchodząc do biurka i patrząc czy gdzieś nie leży
dokument mówiący cokolwiek o tej kobiecie.
- Nie –
pokręcił głową Will – FBI nie śledziło jej losów od zakończenia śledztwa. Nic nie
wiemy o jej teraźniejszym losie. Mamy jedynie kilka danych jako krewnego
ofiary, czyli Masona oraz jako pacjenta Lectera. I…coś mnie tu zastanawia. W
jej sprawie jedna rzecz odbiega od normy.
- Niby jaka?
– nie nadążała już za jego tokiem rozumowania.
- Zarówno
Mason jak i jego siostra mieli z Lecterem terapie indywidualne. Lynnet Verger
była wyjątkiem. Lecter wybrał dla niej terapię grupową z resztą swoich
dziecięcych pacjentów. Margot tam nie wliczył. Dlaczego?
- Skąd mam
kurwa wiedzieć?
Chyba się
zniecierpliwiła. No dobra, już znała ten scenariusz. Will znalazł sobie coś
interesującego i nie spocznie dopóki nie zaspokoi ciekawości i nie upewni się,
że to ma coś wspólnego ze sprawą. Żeby wrócił na właściwy tor i znów zajął się
śledztwem trzeba spełnić jego zachciankę. Innymi słowy, Will nie skupi się na
Lecterze, dopóki nie upewni się w sprawie możliwej pedofilii sprzed 16 lat.
Tacy już byli geniusze, ekstrawaganccy. Mogą działać tylko po swojemu, nawet
jeśli wydaje się to bezsensowne.
- Dobra –
westchnęła, im szybciej pomoże Willowi zaspokoić ciekawość, tym szybciej skupi
się na tym, na czym powinien – Spróbuję ustalić adres tej Lynnet. Może zechce z
tobą pomówić, choć szanse marne. Spróbuj w tym czasie chociaż pomyśleć gdzie
powinniśmy…
W tym
momencie zadzwonił telefon na jednym ze stołów. Ponieważ Mapp stała bliżej
niego, odebrała pierwsza.
- Halo?
- To ty
Mapp?! Jest tam Will?! Daj go, szybko!
Ten głos
należał do Crowforda, była pewna. Ale był bardzo poruszony. Wręcz wściekły.
Wczoraj tryskał radością, gdy doszło do niego, że Will oficjalnie mógł
prowadzić śledztwo nad sprawą Hannibala Lectera. Co się nagle stało, że był tak
wzburzony?
Wolała jednak
nie dyskutować ze wściekłym Jackiem. Szybko oddała słuchawkę Willowi, bez
żadnych słów wyjaśnień, jakby ją ona parzyła w rękę. Nie uciekła jednak, chciał
poznać powód.
Graham
niepewnie przyłożył ucho do słuchawki?
- Tak?
- Will, tu
Jack! Mamy jebaną katastrofę!
- Mów szybko
co się stało! – nienawidził owijania w bawełnę. Złe wieści najlepiej
przekazywać szybko i treściwie.
- W porannych
gazetach jest zdjęcie twoje i Mapp! Nagłówek krzyczy, że wróciłeś do służby!
Kurwa jego
mać! Przez osiem ostatnich lat Will stawał na głowie, aby jego nazwisko nie
pojawiało się w mediach, a teraz gdy cel był na wyciągnięcie ręki, wszystko
szlag trafił?!
- Słuchaj
Will – w głosie Jacka pojawiła się wątła nadzieja – Może on nie…
- Nie, Jack –
przerwał ostro Will – On nie spuścił oczu z amerykańskich mediów, nigdy tego
nie zrobi – Graham spojrzał na Ardelię, aby dać jej znać, że następne zdanie
wypowiada nie tylko do Jacka, ale także i do niej – Dr Lecter wie już, że go
ścigam.
Niech go krew
zaleje, jeśli w ciągu najbliższych dni nie otrzyma listu, który napełni jego
serce zgrozą.
***
Pazzi stał
przed drzwiami i czekał, aż gospodarz otworzy mu drzwi. Był jednocześnie
niespokojny i sfrustrowany. Druga emocja zrodziła się stąd, że znów musiał
wykonywać jakieś niewdzięczne zadanie, a to pierwsze stąd, że znowu musiał
stanąć oko w oko z dr Fellem.
Zgodnie z
umową przyszedł odebrać rzeczy zaginionego kustosza, wcześniej rzecz jasna się
zapowiadając, aby kustosz wyłączył alarm. Ach, powinien pomyśleć „zastępca
kustosza”, ale Pazzi nie sądził, że ten tytuł będzie długo aktualny.
Rozmyślania
przerwało ciche brzęczenie oznaczające, że można otworzyć drzwi. Inspektor
wszedł do środka i przez chwilę zastanawiał się, czy zamiast do prywatnego domu
nie przyszedł na wystawę sztuki.
Na samym
przedpokoju i dalszym korytarzu było tyle starych waz, kryształów i obrazów, że
wejście do muzeum by się nie powstydziło. Im bardziej wchodził w głąb domu, tym
sytuacja tylko nabierała wyrazu. Pazzi oszacował, że takich dzieł sztuki mogło
być więcej niż mebli, a i te wyglądały jak antyki, wyjęte wręcz ze średniowiecza.
Cholera, nawet ten wielki fortepian na środku salonu wyglądał na stary…a
jednocześnie piękny.
„Cofnąłem się
w czasie do czasów moich przodków” – rzekł do siebie w myślach zafascynowany
inspektor. Był tak zadziwiony i zajęty podziwianiem tego średniowiecznego
piękna, że nie przyszło mu do głowy, że ktoś powinien był go powitać.
Kompletnie zapomniał o gospodarzach i przez to omal nie dostał zawału, kiedy…
- Dzień
dobry, inspektorze Pazzi.
Pazzi
dosłownie podskoczył. Kobiecy głos tak gwałtownie przywrócił go do
rzeczywistości, że musiał się powstrzymać, by nie złapać się za serce. Zrobiło
mu się wstyd, że aż tak się przestraszył. Możliwe, że to przez atmosferę tego
miejsca. Głos gospodyni dobiegał za jego plecami, dlatego szybko się odwrócił.
Pani Fell wyglądała równie olśniewająco jak wtedy, gdy ją poznał. Nieświadomie
znów zaczął ją porównywać ze swoją żoną i pomyślał, że pod tym względem
rzeczywiście przegrywa z kustoszem.
-
Dzień…dobry, pani Fell – potrzebował sekundy, aby się opanować i odzyskać głos –
Nie zauważyłem, pani.
-
Przepraszam, że podeszłam tak od tyłu. Sądziłam, że mnie pan słyszy.
- Miałem
głowę w chmurach. To naprawdę…wyjątkowy dom.
Agatha Fell
przekręciła głowę na bok i się uśmiechnęła.
- Tak pan
sądzi? Mężowi i mnie zajęło sporo czasu zanim udało nam się urządzić nasz dom w
taki sposób, aby nas satysfakcjonował.
„Nie
potrafiłbym się tu zrelaksować”
- Nie wątpię
– odchrząknął, aby przybrać bardziej profesjonalny ton – Przyszedłem po rzeczy
starego kustosza. Czy pani mąż…
- Jest w swoim
gabinecie – powiedziała uprzejmie pani Fell – Nie przeszkadzałam mu, ponieważ
pisze ważny list. Gabinet jest na korytarzu za panem, ostatnie drzwi po prawej.
Zaprowadzić pana?
- Ależ nie,
nie trzeba. Czas mnie nagli, więc mu przeszkodzę – rzekł tak wyniośle, jakby
miał tu jakąś władzę. Dzięki temu poczuł się pewniej.
- Nie
przeszkodzi pan, Howard pana oczekuje – wskazała ręką kierunek i znów posłała
mu uśmiech miłej gospodyni – Pozwolę sobie wrócić do nauki – rzuciła na
pożegnanie i zniknęła za jakimiś drzwiami z drugiej strony.
Pazzi nie
potrafił się powstrzymać i obserwował kątem oka, jak ta kobieta z gracją się od
niego oddala. W jej ruchu było coś zmysłowego…szybko pokręcił głową, aby
odgonić te myśli. Prędko przywołał obraz Laury i skupiając się na nim, poszedł
we wskazanym kierunku.
Będąc pod,
zdaje się właściwymi drzwiami, zapukał mocno, po czym wszedł nie czekając na
pozwolenie. Wystrój gabinetu go nie zdziwił, był zupełnie taki sam jak reszta
domostwa. Zaczął się poważnie obawiać, czy czegoś łokciem przez przypadek nie
stłucze. Jednakże, to w tym pokoju zobaczył pierwszą nowoczesną rzecz tego
domu. A mianowicie komputer, nowocześniejszy i lepszy niż mieli na
komisariacie.
Przy biurku,
na którym z boku stało owo urządzenie, siedział mężczyzna, do którego
przyszedł. Dr Fell, dystyngowany i elegancki jak zawsze, właśnie zaklejał jakąś
kopertę. Pewnie skończył ów list, o którym wspominała jego żona.
- Doktorze
Fell…
- Witam,
inspektorze Pazzi – Fell nawet nie podniósł wzroku, dopiero gdy skończył swoją
czynność zaszczycił policjanta spojrzeniem – Punktualność jest cechę, którą
należy chwalić. Rozumiem, że przybył pan po walizki.
- Owszem –
wzrok policjanta od razu odnalazł dwie walizki stojące w rogu, wyglądały na
wypełnione do pełna – To na pewno wszystkie rzeczy?
- Jestem
pewien, że nic nie przegapiliśmy. Sprawdziłem też, czy Chiara nic sobie dla
zabawy nie wzięła.
- To dobrze.
Dr Fell
wstał, odkładając na bok jeszcze nie zaadresowaną kopertę. Przeniósł walizki z
rogu pokoju pod nogi Pazziego. Ten, z niewiadomych powodów chciał się czegoś
dowiedzieć o mieszkających tu ludziach. Wręcz coś kuło go z tyłu głowy, aby
zebrał informacje. To nadal było śledztwo.
- Pańska żona
wspomniała coś o nauce. Uczęszcza na jakieś kursy?
- Ależ nie –
Fell wyglądał na rozbawionego, choć przecież nie powiedział nic śmiesznego –
Agatha ma takie cechy, które się rzadko widuje u jednego człowieka.
- To znaczy
jakie?
- Sprawność
do działania i do nauki jednocześnie – wyjaśnił kustosz – Jej umysł jest
stworzony do pochłaniania wiedzy, to pojętna uczennica. Ale nie zaniedbuje
przez to ciała, sprawność i siła to coś do czego dąży. W dodatku jest typem
samouka. Nie pracuje, moja praca nam wystarcza. Ona pożytkuje ten czas, aby
uczyć się nowych rzeczy, umysłowo i ruchowo. I nie tylko, aktualizuje też to co
już wie.
- To musi być
naprawdę wspaniała kobieta…I bardzo piękna, jeśli nie obrazi się pan doktorze
za moją śmiałość.
- Ależ skąd.
Wiem doskonale jakie piękno ma w sobie moja żona – w spojrzeniu doktora pojawił
się jakiś błysk, który nie spodobał się Pazziemu.
W ogóle inspektor
czuł, że za tym stwierdzeniem kryje się drugie dno. Że Fell mówił o czymś innym
niż Pazzi, a jednocześnie wiedział, że jego rozmówca ma na myśli jedynie urodą
czysto fizyczną.
Pazzi
zapragnął nagle jak najszybciej uciec od tego badawczego spojrzenia.
Przyprawiło go ono o specyficzny ból głowy. Prędko chwycił za obie walizki.
- Może panu
pomóc? – zaproponował Fell, bardzo uprzejmie.
- Dam sobie
radę, naprawdę – z jakiegoś powodu policjant dostał gęsiej skórki na karku –
Proszę wrócić do pracy, doktorze Fell. Przepraszam, że panu przerwałem. Sam
trafię do wyjścia.
Pośpiesznie
opuścił ten gabinet. Z jego płuc uszło powietrze, tak dużą poczuł ulgę, gdy
uwolnił się od obecności Fella.
Kiedy
zmierzał do wyjścia, w którymś z mijanych korytarzy mignęło mu coś białego.
Znów mocniej zabiło mu serce. To była scena jak z horroru o nawiedzonym domu,
gdy jeden z bohaterów nieświadomie przechodzi obok ducha i po sekundzie
orientuje się z przerażeniem, że minął coś co nie powinno istnieć. Ponura i
średniowieczna atmosfera domostwa tylko pobudziła wyobraźnię inspektora. Z
wahaniem cofnął się o dwa kroki.
To nie był
duch, a dziewczynka w białej sukience, z porcelanową lalką w ramionach.
Odetchnął z ulgą, ale tylko na sekundę, bo od razu sobie przypomniał, jak
bardzo odstręczało go to urocze, a jednak przerażające dziecko. Jej wzrok, oczy
jej ojca wpatrywały się bez skrępowania prosto w niego.
- Do
widzenie, panie inspektorze – powiedziała czysto, o wiele za czysto jak na
dziecko.
Pazzi nic nie
odparł, a jedynie wznowił krok, a nawet go przyśpieszył. Najszybciej jak mógł
wyszedł z domu Fellów i zaniósł walizki do swojego samochodu. Musiał przejrzeć
w nich wszystkie rzeczy i poszukać wskazówek, byle tylko nie wspominać oczu
tego dziecka.
Chyba tego
właśnie dnia kawałki układanki zaczęły się sklejać. Następnego dnia Pazzi
zobaczył całą rodzinę Fellów na wystawie narzędzi tortur. Przestał się dziwić,
ze zabierają dziecko w takie miejsca, ponieważ w głowie zaczęło mu to świtać.
Rysy dr Fella coś mu przypominały, coś co widział na wystawie…
…łączyło mu
się to z wystawionym tam szkicem Florencji słynnego, pozostającego na wolności,
dr Hannibala Lectera…wystarczyło wejść na stronę FBI by się dowiedzieć o
szóstym palcu poszukiwanego…i przypomnieć sobie o bliźnie dr Fella…
Wszystko układało
się w całość. Zwłaszcza, gdy wyświetliło mu się zdjęcie jego ostatniej znanej
ofiary…Clarice Starling.
***
Will
zaparkował pod wieżowcem mieszkalnym. Wyszedł z auta i przyjrzał się budynkowi,
nie byłoby go stać na wynajęcie tu mieszkania nawet za milion lat służby.
- Czy wszyscy,
do których ostatnio jeździmy to pieprzeni bogacze? – zapytała Ardelia, mocno
zirytowana.
-
Najwidoczniej – Graham nie przejął się jej tonem i ruszył w stronę wejścia.
Mapp
westchnęła bezsilna i poszła za nim. Chciała by to się szybko skończyło.
Kilka dni
minęło od fatalnej wiadomości, że media rozniosły wieść o powrocie Willa do
sprawy Lectera. Lata mijały, a temat Hannibala Lectera zawsze był mile widziany
w prasie więc informacja ta stała się popularnym tematem na krótki czas.
Bardzo im to
zniszczyło plany. Graham ochłonął jednak pierwszy i rzekł, że nie ma co płakać
nad rozlanym mlekiem, po prostu będzie musiał przemyśleć inaczej plan
działania. Sądził, że Lecter już o nim wie i najpewniej wyśle mu list. Wątpił
jednak by przyjechał tu osobiście, aby się pozbyć Willa…na razie. Póki czuje
się bezpiecznie u siebie, zostanie gdzie jest. Chyba, że Will przegnie strunę,
a właśnie to planował.
Ardelia
wiedziała, że jej zadaniem jest oczyścić Willowi pole. Dbała, żeby idioci nie
rzucali mu kłód pod nogi, żeby nie nagabywali. Czyściła otoczenie, żeby jego
umysł mógł działać w spokoju. I przede wszystkim, żadnych chociażby skojarzeń z
alkoholem.
Przez jedno z
tych zadań właśnie tu byli. Mapp przyznawała to z trudem, ale żeby umysł Willa
mógł się skupić na Lecterze, trzeba było usunąć wszystkie okruszki, a jednym z
tych okruszków była chęć rozmowy z Lynnet Verger. Ona sama uważała to za stratę
czasu, ale przyzwyczaiła się do spełniania dziwnych zachcianek Grahama. Zwykle
po ich odwaleniu, Will brał się do roboty i w szybkim czasie odnosił sukces.
Dlatego właśnie ta upierdliwa wizyta musiała mieć miejsce, choć to głupota.
Minęło trochę
czasu zanim udało się ustalić jej adres. Trudności wynikały stąd, że kobieta
wyszła za mąż i zmieniła nazwisko na Carter. Znalazła też coś dziwnego. Mężem
tej Lynnet okazał się jeden z uczestników jej terapii grupowej, którą prowadził
Lecter. A to nie wszystko. Pozostali uczestnicy tej terapii zajmowali dwa
mieszkania po obu stronach domu Lynnet.
Po usłyszeniu
tych wieści Will jedynie pokiwał głową, jakby tego się spodziewał.
Kiedy jechali
windą na górę, Mapp znów pomyślała o tym jakie to było niepotrzebne to, co
robili. Rozdrapywanie ran tej kobiety nic przecież już nie da. Nie pomaga w
sprawie. Marnowali czas, a nawet mogli zaszkodzić, ale Will był uparty. Ardelia
chciała by ta durnota była już za nimi i w końcu wzięli się do roboty. Czasu
już nie mieli.
Kolejna fala
gniewu się po niej rozeszła jak sobie przypomniała, co się działo u nich w
domu. Graham zainstalował u nich ochronę, aby sprawdzała przychodzącą do ich
domu pocztę. To akurat rzeczywiście mogło być konieczne, co nie zmienia faktu,
że wkurwiało jak diabli. Przynajmniej ją.
Dojechali w
końcu na ostatnie piętro. Will bez zwłoki zadzwonił do odpowiednich drzwi. Nie
czekali długo. Po chwili drzwi otworzył im młody mężczyzna. Ardelii od razu
spodobał się jego groźny, a jednocześnie bardzo przystojny wygląd. Przyglądała
mu się z zainteresowaniem wiedząc, że ma przed sobą Damiena Cartera, jednego z
dziecięcych pacjentów dr Lectera.
- Dzień
dobry, panu. Jestem Agent Specjalny Will Graham z FBI. Dzwoniłem z pytaniem,
czy mógłbym złożyć tu nie służbową wizytę – pokazał swoją odznakę na dowód, że
się pod nikogo nie podszywa.
- Wiem,
agencie Graham. Spodziewaliśmy się pana. Jestem Damien Carter. Moja żona pana
oczekuje – zwrócił wówczas oczy na Ardelię – A pani to?
- Agenta
Specjalna Ardelia Mapp – podała mu rękę na powitanie. Miał mocny uścisk, to
dobry znak – Jestem tu jedynie dla wsparcia, jeśli nie mają państwo nic
przeciwko.
- Ależ skąd.
Proszę wejść.
Will i
Ardelia weszli do środka. Mieszkanie było urządzone nowocześnie, w jasnych
barwach. Było zwyczajnym i przytulnym mieszkaniem rodzinnym. Tak się zdawało na
pierwszy rzut oka. Natknęli się na coś odbiegającego od normy dopiero w
salonie, do którego zaprowadził ich Damien.
Z początku
wyglądało to na piękną i uroczę scenę. Kobieta, z twarzą łagodną i piękną jak u
anioła, siedziała na białym dywanie i bawiła się z małym chłopczykiem, na oko
dwu, może trzyletnim. Chłopczyk najpewniej był jej synem, rysy twarzy dziecka
były jak najbardziej matczyne. Stanowiło to naprawdę cudowny obraz matki z
synem, gdyby nie jeden szczegół.
Ubiór
kobiety.
Nawet Mapp
się zniesmaczyła. Tak nie powinno się ubierać przy małym dziecku, własnym
dziecku…w ogóle się nie powinno tak ubierać! Nawet ona, gdy wychodziła się
czasem zabawić w dni wolne, aby złapać towarzystwo na noc, miała na sobie
więcej ubrań niż ta kobieta. To był chyba najbardziej dziwkarski ubiór jaki
widziała. Choć może nie do końca, bo dziwki wolą krzykliwe barwy, a ten strój
był w całości czarny.
Kobieta
wstała z podłogi na ich widok i podeszła.
- Witam, pan
to jak sądzę Will Graham? Nie znoszę formalności, więc proszę się do mnie
zwracać Lynn.
Ta dziwka to
Lynnet?! – darła się w głowie Ardelia. Przez ten krzykliwy ubiór nabrała pogardy
wobec tej baby. Jak można tak paradować przed małym dziecku i to własnym? Było
widać więcej ciała niż ubrań. Ta spódniczka i bluzeczka ledwo co zasłaniały. I kto
do cholery chodzi w obcasach po domu?!
Nawet Will
był nieco zszokowany, gdy podał Lynn rękę na powitanie. Szybko przedstawił
Ardelię, a potem niezręcznie spojrzał na małego chłopca. Nie chciał by był przy
rozmowie.
Damien, jakby
czytając mu w myślach, podszedł do syna i wziął go na ręce.
- Chodź
stary. Mama porozmawia z tym panem i panią, a my pójdziemy do wujka i cioci,
abyś pobawił się z Victorią, co ty na to?
- Tak! Tak! –
krzyknął radośnie chłopczyk, klaszcząc rączkami.
Damien z
synem odeszli. Ani Will, ani Ardelia nie zauważyli spojrzenia, jakie posłali
sobie małżonkowie. Dawało ostrzeżenie, a jednocześnie dodawało otuchy.
- Victoria to
córka brata Damiena. Mieszkają przez ścianę, a mała jest w podobnym wieku do
naszego syna, więc często się razem bawią.
- Rozumiemy,
to dobrze się składa.
Lynn
uśmiechnęła się pod nosem. Victoria miała wygląd po Irene, ale temperament był
zdecydowanie Ala. Dziewczynka była niczym mała dzikuska przez co jej
towarzystwo rzucało wyzwania dla jej synka. Mały ją uwielbiał.
Kobieta
zaproponowała, żeby agenci usiedli. Sama usadowiła się naprzeciw sofie, na
której usiedli jej goście.
- Chcą
państwo kawy albo herbaty?
-
Nie…dziękujemy. Raczej będziemy się streszczać – rzekł Will, czuł się wyraźnie
niekomfortowo. Ich rozmówczyni założyła nogę na nogę przez co mógł dojrzeć jej
podwiązki. Jak się będzie tak gapił na te nogi, to Ardelia rozwali mu łokciem
żebra.
- Słucham
więc. W jakiej sprawie państwo przyszli?
- Pani Ca…To
znaczy Lynn… - zaczął niepewnie Graham – Przyszedłem zadać pani kilka pytań,
które jak sądzę, się pani nie spodobają. Może pani w każdej chwili zakończyć
rozmowę. Nie jestem tu służbowo. Nie ma pani obowiązku ze mną rozmawiać. A
jednak byłbym niezwykle wdzięczny, gdyby mi pani pomogła i odpowiedziała na
kilka pytań, dotyczących przeszłości. Proszę pamiętać, że do niczego nie
zmuszam i ma pani pełne prawo mi odmówić…jeśli to będzie zbyt bolesne…
- Proszę już
mi nie nadskakiwać, aż mi niezręcznie – uśmiechnęła się życzliwie – Nie mam
powodu, aby państwu nie pomóc. Proszę pytać, wierzę, że ma pan ku temu powody.
Mapp była
zdezorientowana. Ta młoda kobieta wydawała się taka wulgarna, ale jej postawa
emanowała łagodnością. Nie mogła tego rozgryźć.
- Może wiesz
Lynn, że śledztwo w sprawie Hannibala Lectera zostało wznowione i że dowodzę w
tej sprawie.
- Czytałam o
tym, a właściwie przyjaciel, mieszkający obok czytał i opowiadał.
- Rozumiem –
Will domyślił się, że to musiał być inny pacjent Lectera, jej przyjaciel z
terapii – Widzisz, kiedy porządkowałem dokumentację natrafiłem na coś, czego
nie rozumiem.
- Mianowicie?
- Przed
terapią u dr Lectera, ty i twoja kuzynka Margot trafiłyście do szpitala. Na
karcie pacjenta żadna z was nie ma napisanego powodu przyjęcia na oddział. A
niedługo później rodzice zapisali cię do psychiatry. Lynn…powiesz mi dlaczego
trafiłaś do szpitala?
Kobieta przed
nim wyraźnie skamieniała. Uśmiech zszedł z jej twarzy. Uciekła wzrokiem na bok
i długo się nie odzywała. Will czekał cierpliwie.
- Jeśli
powiem, uwierzy mi pan?
- Co ci każe
sądzić, że nie, Lynn?
- Ponieważ
nikt tego nie potwierdzi. Nawet Margot.
- Mimo to,
chcę usłyszeć twoją wersję. Po nią tu przyszedłem.
Kolejna
przedłużająca się, niezręczna cisza. Po wiekach czekania, Lynnet odwróciła się
znów przodem do nich i obdarzyła Willa stalowym spojrzeniem.
- Ja i Margot
trafiłyśmy do szpitala, ponieważ jej brat Mason nas zgwałcił. Najpierw
przyszedł do mnie, ale mu nie wystarczyłam, więc poszedł i do Margot. Ich
rodzice znaleźli nas dopiero nad ranem w naszych łóżkach, we krwi.
Mapp
wstrzymała oddech. Czyli podejrzenia Willa były prawdziwe. Jak zwykle. Już
wtedy to było straszne, ale usłyszeć to z ust samej ofiary, w dodatku takim
lodowym tonem, było zatrważające. Jej niemiłe nastawienie do tej kobiety nieco
się ociepliło.
- Rozumiem… -
Will zagryzł wargi. Próbował rozważnie dobrać słowa, aby nie urazić uczuć
rozmówczyni jeszcze bardziej – Dlaczego więc to zatuszowano?
- A jak pan
sądzi? Vergerowie to bogata i wpływowa rodzina z własnym przedsiębiorstwem. Wie
pan co by się stało, gdyby wyszło na jaw, że dziedzic ten firmy, spadkobierca
rodziny jest pedofilem i gwałcicielem? Wszystko by się rozkurwiło i to naprawdę
łagodne określenie. Wuj zrobił wszystko, aby zatuszować tą hańbę, jakby jej
nigdy nie było. Moim rodzicom też zapłacił. Nigdy nic nie powiedzieli,
usłuchali tej kasy i zapomnieli co się wydarzyło, a nawet zaczęli uważać, że to
czysty wstyd dla nich…dziecko z przeszłością…no przynajmniej moja matka.
- I nic z tym
nie zrobiłaś?!
Mapp zakryła
usta, gdy zdała sobie sprawę jak mocno zjebała. Nietakt…nie, to było gorsze.
Wzrok rozmówczyni mówił, że ma ochotę wywalić ją za drzwi i nie miała jej tego
za złe, naprawdę. Pierwszy raz w życiu chyba zechciała uciekać.
- Co miałam
zrobić jako ośmioletnie dziecko, prawie dziewięcioletnie? Nawet po aresztowaniu
doktora nikt mnie o nic nie pytał, bo małego dziecka nie wolno stresować! Żaden
dorosły nie chciał mnie nigdy słuchać!
- Nie…ja…przepraszam…
Will posłał
jej gniewne spojrzenie, aby się zamknęła. Przysięgła sobie, że już nie otworzy
ust. Omal wszystkiego nie zniszczyła. Wstręt przeniosła teraz w całości na
siebie.
- Mimo
wszystko ty, Margot i Mason zastaliście zapisani do dr Lectera? – spytał Will
najłagodniej jak umiał.
- Nie mieli
wyboru – rzekła Lynn, obdarzając Willa łaskawszym okiem. Mapp zaczęła
kompletnie ignorować – Ja przestałam mówić, Margot miała ataki paniki, a no i
wuj bał się powtórki, więc chciał „wyleczyć”
syna z tej dewiacji po cichu.
- Rozumiem…Co
pamiętasz z terapii u dr Lectera? Pamiętaj, że nie masz obowiązku mi
odpowiadać.
- Pamiętam
niewiele. Ale doktor nie traktował nas źle, ani jakoś dziwnie z tego co
pamiętam. Właściwie jako dziecko wspominałam go miło. Dzięki niemu odzyskałam
głos. Po zakończeniu terapii nigdy więcej go nie widziałam. A o aresztowaniu
dowiedziałam się kilka lat później, bo rodzice robili wszystko, aby to przede
mną ukryć. To co zrobił Masonowi także.
- Nie chcesz
opowiedzieć o tym głośno? Chociażby dla zemsty?
- Mogę, ale
po co? Po pierwsze, nikt tego nie potwierdzi. Po drugie, jak pan widział
prowadzę szczęśliwe życie z mężem i synem. Nie muszę do tego wracać.
- Margot
miała terapię indywidualną, ale ciebie przydzielił na terapię grupową z innymi
dziećmi. Domyślasz się czemu?
- Nie bardzo
– pokręcił głową – Może sądził, że będąc w grupie łatwiej odzyskam głos. Kto
wie?
- Pani mąż
też chodził na tę samą terapię grupową. Jego brat też no i …
- Dokończę za
pana – przerwała mu Lynn, znów lekko się uśmiechając – Była nas szóstka na tej
terapii i z niej wywiązały się trzy pary. Ja z Damienem tu, jedna dwójka
mieszka po naszej prawej, a druga po lewej. Wiem, że zaraz pan spyta, dlaczego
po tylu latach trzymamy się tak blisko siebie, że aż musimy obok siebie
mieszkać. Musi pan pamiętać, że byliśmy dziećmi, które skrzywdził los, których
dorośli zdradzili, w tym nasi rodzice. Stanowiliśmy własną grupę wsparcia.
Dzieci łatwo się przywiązują do siebie. Staliśmy się nierozłączną paczką
przyjaciół, które ufała sobie, ale nie światu. Gdy połączyliśmy się w pary,
nasza więź tylko się wzmocniła. Musieliśmy się bronić, nawet przed rodzicami i
innymi, bo jedna z par wśród nas jest homoseksualna, a ludzie wcale nie są tak
tolerancyjni jak sądzimy. Pozostanie blisko siebie kojarzy się nam…z
bezpieczeństwem. Zresztą czy to coś złego?
- Nie, to nic
złego. Po prostu mnie to zdziwiło.
- Ludzkie
więzi potrafią być silne – zrobiła pauzę i zastanowiła się nad czymś – Wyszłyśmy
z tego jednak z dużym szwankiem. Margot przez tą cholerną traumę zapałała istną
obsesją wobec kulturystki. Wie Pan, im jest silniejsza, tym lepiej może się
bronić przed mężczyznami. Choć obecnie to, z tego co wiem, woli dziewczyny. A
ja…im przybywało mi lat, tym bardziej eksponowałam ciało. Teraz, a właściwie od
dawna nie umiem tego powstrzymać. To przymus, choć nie znam jego genezy. Może
to zaburzenie post traumatyczne wywołało u mnie jakieś sprzężenie zwrotne…nie
wiem i już mnie to nie obchodzi.
- Mam
ostatnie pytanie, już naprawdę. Więcej nie będę panią nagabywał…Dlaczego Margot
mieszka z bratem po tym wszystkim co jej zrobił? Ty, Lynn zerwałaś z nim
kontakt, dobrze rozumiem?
- Tak.
- Więc czemu
ona od niego nie uciekła?
Lynn znów
zamilkła na minutę, aż w końcu orzekła.
- Ciągle
powtarzał pan, agencie Graham, że jeśli nie chcę, nie muszę odpowiadać na
pańskie pytania. Chciałabym to zrobić teraz. Czuję się, jakbym ją zdradziła,
gdybym panu powiedziała. Powiem tylko tyle, że on ma coś, czego ona chce. Nic
więcej nie mogę powiedzieć.
- Dobrze, nie
musisz odpowiadać.
Will nie czuł
się rozczarowany, dowiedział się więcej niż oczekiwał. Bał się większego oporu,
na szczęście Lynnet współpracowała.
- Nie wiem
jak ci dziękować, Lynn. Bardzo mi pomogłaś.
- Nie
wyobrażam sobie jak, ale uwierzę na słowo.
Lynn
odprowadziła ich do drzwi i wymienili życzliwe pożegnanie, choć Mapp została
zignorowana i miała na tyle przyzwoitości, aby to zrozumieć.
Po wyjściu to
jednak ona dostała kuksańca w bok.
- Coś ty
sobie myślała?! – ochrzaniał ją Will już w windzie. Na szczęście byli sami –
Mogła nas po tym od razu wywalić, a w najgorszym razie na nas donieść! Byliśmy
tam nieoficjalnie. Mielibyśmy kłopotów w chuj!
- Wiem!
Przepraszam. Straciłam panowanie! Wiem, wiem, mam niewyparzoną gębę i nie wiem
kiedy się zamknąć!
Gdy
odjeżdżali, Graham analizował w myślach ową rozmowę. Z jednej strony wszystko
się potwierdziło, a z drugiej…nie mógł pobyć się wrażenie, że Lynnet mimo
swojej szczerości i chęci do współpracy…grała. Nie kłamała…a może i tak? Gdzieś
widział sztuczność, tylko gdzie? Co próbowała ukryć, udając otwartość i
zrozumienie?
Nie…znowu
roztrząsa głupoty. Mapp ma rację, powinien zająć się priorytetami.
W tym samym
czasie u Lynn, gdy tylko zamknęła za nimi drzwi, maska spadła z twarzy. Wróciła
do salonu niemalże wojskowym krokiem. Gdy usiadła na swoim miejscu, niczym na
gwizdek po jej bokach zaczęli pojawiać się ludzie.
Z korytarza
po jej lewej pojawił się Alex i Victor, a z pokoju po prawej wyłonili się Al i
Damien, którzy przedostali się tutaj przez utajone przejścia pomiędzy
mieszkaniami. Cała czwórka miała w rękach pistolety.
- Ta suka nie
utrzyma się długo w robocie, jeśli tak będzie pieprzyć przy świadkach –
wysyczał Al, nie siląc się by ukryć agresję.
- Celna uwaga
– Lynn rozłożyła ramiona na oparciu sofy i zaniosła się krótkim choć głośnym
śmiechem – Ciekawe, czy Graham zeszczałby się w gacie, gdyby wiedział, że przez
ten cały czas trzymaliście go na muszce.
-
Niewykluczone – rzekł Damien, zabezpieczając broń – Musieliśmy zachować
ostrożność, gdyby coś poszło nie tak. Jego nie wolno nie doceniać.
- Gdzie
dzieci? – spytała Lynn, chcąc się upewnić.
- Irene ich
pilnuje.
- Jak
oceniacie moją grę?
- Osobiście
bym się nie kapnął, że kłamiesz jak z nut – powiedział Alex wchodząc do pokoju,
nieco teatralnym krokiem.
- Ej, nie we
wszystkim kłamałam. Tyle ile mogłam, powiedziałam. Oj gdyby wiedział dlaczego
instynkt go tu zaprowadził…
Cała piątka
przyznała jej po cichu rację.
- Co teraz? –
pytanie zadał Victor – Graham już tu był, zaczyna węszyć. Zjebaliśmy mu nieco
plany ujawniając go mediom, ale co teraz? Jest zbyt niebezpieczny by mu
pozwolić nas prześwietlić, a doktorka szukać.
- Wiem,
dlatego go odsłoniliśmy tym zdjęciem – rzekła Lynn – Gdy doszło do nas, że
Graham przejmuje śledztwo wiedziałam, że tu się zjawi i nas tak łatwo nie
zostawi. Ale nie tylko on jest tu niebezpieczny. Mamy jeszcze jeden problem i
nim trzeba się zająć wcześniej. Z Grahamem czekamy jak się sytuacja rozwinie.
Wszystko zależy od mojej gry, czy mnie przejrzał czy nie.
- A ten
pierwszy problem…? – odezwał się Al.
Lynn już
chciała mu odpowiedzieć, gdy zobaczyła, że za nim pojawia się jego żona, Irene,
prowadząc dwójkę dzieci za rękę. Syna Lynn i Damiena oraz córkę swoją i Ala.
- Co jest? –
spytała, wiedząc, że przerwanie narady musiało coś oznaczać.
Chłopiec
podbiegł do niej i usiadł na kolanach mamy. Dziewczynka natomiast podbiegła do
Ala, i pociągnęła za płaszcz, chcąc by ją wziął na ręce. Al usłuchał, Victoria
jako trzylatka była istną córeczką tatusia.
- On znowu
dzwonił – wyjaśniła Irene.
- Robi to co
miesiąc, tego samego dnia. Spodziewałam się – rzekła Lynn gorzkim tonem,
głaszcząc synka po głowie – Mason robi się coraz bardziej natarczywy. Z czasem
przestanie być taki miły.
- To on jest
tym problemem – odgadł Victor. On i reszta schowali bronie, gdy tylko zjawiły
się tu dzieci.
- Owszem,
niestety – kobieta głęboko się zamyśliła – Mam złe przeczucia.
***
Mason tak
spędzał dnie. W łóżku, czasem na wózku, gdy Cordell woził go po terenach
posiadłości albo tak jak teraz, oglądając na ekranie jak trójka chłopców i
dziewczynka bawili się kilka pokoi dalej. Dzieci z domów opieki były zawsze
wdzięczne za te zabawki tylko dla siebie.
Mason
pochłaniał ten widok chciwie, gdy nagle ten relaks przerwał mu właśnie Cordell.
- Po co
przyszedłeś? – Verger wyraźnie mu rozkazał, aby mu nie przeszkadzać, gdy
poddaje się swej rozrywce i fantazji.
- Proszę
wybaczyć, panie Verger, ale pomyślałem, że chciałby pan wiedzieć iż ponownie
ktoś zgłosił się po nagrodę.
Mason przyjął
tą nowinę mruknięciem. Przez ostatnie lata po nagrodę zgłosiło się tysiące
oszustów i wyłudzaczy, a jednak Cordell zgłosił mu przez ten cały czas zaledwie
trzech. Czyli tylko tych, którzy rzeczywiście mogli być autentyczni. Niestety,
nie byli. No poza ostatnim, bo dzięki niemu zdobyli zdjęcie rentgenowskie
Lectera. Tyle, że było to dobry rok temu, a gość od razu dostał zapłatę. Graham
dostał przekłamaną wersję.
Skoro jednak
Cordell wspomniał mu o nowym dzwoniącym oznaczało to, że ponownie mają szansę.
Cordell uznał, że to nie musi być oszust.
- Kto to
taki?
- Inspektor
Rinaldo Pazzi z Florencji. Twierdzi, że Dr Lecter mieszka tam i pracuje jako
kustosz w Palazzo Capponi.
- Jest gliną
i woli go sprzedać niż aresztować – Mason wyraźnie przyjął to z rozbawieniem –
Ma jakiś dowód?
Nie
ekscytował się, dopóki nie będzie miał pewności, że nie jest to fałszywy alarm.
Zbyt dużo raz się zawiódł w ciągu tych kilku lat.
- Nie, ale
zgodził się zdobyć jego odciski palców. Jeśli mu się powiedzie to je porównamy.
- Zobaczymy,
czy coś z tego będzie.
***
Dr Hannibal
Lecter, tutaj znany jako dr Howard Fell pracował właśnie w kościele Santa
Croce, a dokładnie w kaplicy Capponich. Kalkował węglem na papierze napis na
kamieniu. Był bardzo zniszczony, ale doktor potrafił czytać przeszłość przez
zasłonę renowacji.
Po zrobieniu
kalki zdjął rękawiczki. Narzędzia trzymał tutaj, więc nie musiał ich przynosić.
Rozejrzał się po tłumie turystów, szukając wzrokiem Clarice. O tej porze miała
tu przyjść razem z Claire.
Krótko jednak
się rozglądał. Nagle u jego boku pojawiła się jakaś kobieta z dzieckiem na ręku
i złapała go za dłoń, jakby chcąc ją pocałować. Lecter widział, że to cyganka,
która zaraz albo go spróbuje okraść albo prosić o jałmużnę. Jej zachowanie na
to wskazywało, łatwo ją odczytał. Jednak gdy kobieta spojrzała mu w twarz, na
jej własnej odbiło się przerażenie. Błyskawicznie oderwała od niego rękę.
Wyszeptała coś po włosku co znaczyło „szatan, syn ciemności” i uciekła od niego
tak szybko, jak pozwalał jej tłum turystów.
Dr Lecter
odprowadził ją wzrokiem. Dopiero kiedy zniknęła w tłumie, kątem oka coś mu
mignęło. Jakby ktoś tak samo jak ta cyganka uciekał z kościoła w tym samym
momencie co niedoszła złodziejka.
Zachował
spokojny wyraz twarzy, ale w głowie zaczął coś podejrzewać. Gdy tak rozmyślał,
rzeczywiście jak wcześniejoczekiwał, pojawiła się Clarice z ich córką.
- Sezon
minął, a tłum tutaj się nie zmniejsza – rzekła zamiast powitania.
- Widziałam
Japończyków – powiedziała zafascynowana Claire.
- Pewnie
zobaczysz tu wszystkie narodowości.
- Clarice…
Kobieta omal
nie podskoczyła, gdy usłyszała szept męża przy uchu. Jeszcze nigdy nie zwrócił
się do niej po imieniu w miejscu publicznym w ciągu tych ośmiu lat. Od razu
zrozumiała, że coś nie gra.
- Co się
stało?
- Powiedz mi
czysto teoretycznie, gdyby chcieli nas aresztować, jak by się do tego zabrali?
Albo inaczej, jak ty byś to zrobiła.
Clarice
myślała przez sekundę. Claire tymczasem, pozwalając rodzicom porozmawiać w
spokoju zaczęła oglądać grobowiec Galileusza, zastanawiając się czy może go
dotknąć.
- Nie
robiłabym tego w miejscu publicznym – powiedziała poważnym tonem, niczym
agentka FBI, którą o mało co nie została – Jesteś zbyt niebezpiecznym
przestępcą, aby ryzykować bezpieczeństwo cywilów. Odczekałabym do wieczora, gdy
wrócisz do domu, zaczekała aż będziesz sam, mniejsze ryzyko, że zdołasz uciec.
Do tego czasu byłbyś otoczony, pod stałą obserwacją. Gdy nadszedłby czas,
otoczono by dom, wkroczono do środka i…wiadomo. A teraz o co chodzi?
- Teraz o
nic. Raczej ta opcja nie pasuje. Ten drugi by nie uciekał… Trzymali by się daleko,
a nie…- mówił raczej do siebie. Objął żonę w pasie i przyciągnął do siebie –
Nie obawiaj się, tylko się upewniałem. Lepiej być zbyt ostrożnym, ale to nic,
nie warte wspomnienia.
Poczuł jak
jej ciało się rozluźnia przy nim. Hannibal pocałował ją w skroń i …poczuł jej
zapach. Teraz to jego mięśnie zesztywniały dosłownie na sekundę. Aby się
upewnić zniżył się i przesunął nosem wzdłuż jej szyi…
- Ha…Howard!
– Clarice dawno się nie czerwieniła, ale teraz nie mogła się powstrzymać.
Hannibal nie okazywał zwykle AŻ TAKIEJ czułości w miejscach publicznych, w
dodatku w jego pracy, w pewnym sensie – Co ty robisz? Chiara zaraz…
- Clarice… -
znów szepnął jej do ucha. Na szczęście przez chmarę turystów szept nie był za
bardzo potrzebny, taki panował hałas. Drugi raz użył prawdziwego imienia –
Wiem, że mieliśmy zjeść lunch we trójkę, ale zapomnijmy o tym. Idź do apteki po
testy ciążowe. Cztery, tak samo jak za pierwszym razem.
Kobieta
spojrzała na niego zszokowana. Bezwiednie jedną dłoń zacisnęła na materiale
jego kurtki, a drugą złapała się za brzuch.
- Jak
to?...Mówisz, że…To znaczy…
- Tak – rzekł
zdecydowanie – Twój zapach się zmienił. Tak jak w Paryżu. Myślę, że znowu
jesteś w ciąży.
Sam nie miał
wątpliwości. Clarice znów była przy nadziei, tak jak planowali. Skoro poczuł
zmianę w woni ciała, oznaczało to, że serce już zaczęło bić. A jednak…druga
ciąża teraz była bardzo nie na rękę.
Hannibal miał
wrażenie, że wszystko kumuluje się, aby wybuchnąć w tym jednym momencie. Ciąża,
Pazzi, Mason i Will…Nadchodzi coś dużego. Był tego coraz bardziej pewien. I
wcale mu się to nie podobało.
Z jakiegoś powodu zimno ostrza, które zawsze trzymał w
rękawie stało się jeszcze wyraźniejsze. Niedługo ono znów przypomni sobie smak
krwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz