środa, 10 lipca 2019

Niektóre z naszych gwiazd... - Rozdział 23


Hannibal szedł płynnie przed siebie, zdawać by się mogło, że nawet nie widzi otaczającego go zewsząd tłumu. Napatrzył się wystarczająco na ludzki rój, aby się „rozerwać”. Wracał teraz do domu, jak co dzień z pracy. Po drodze znów zahaczył o wystawę narzędzi tortur, tym razem sam. Ale zamiast na eksponaty, patrzył na ludzi i obserwował. Każdy, kto napotykał jego wzrok, natychmiast czuł ogarniający go dyskomfort i odchodził nieco szybciej niż by wypadało. Niestety, instynkty ludzkie zawsze ostrzegały, gdy chciał dostać się do czyjejś głowy.
Czas było wracać. Clarice i Claire spodziewały się go już od kilku minut. Jednakże od wczoraj, od incydentu z cyganką i wiadomością o ciąży Clarice (potwierdzili to wieczorem, wszystkie testy ciążowe były pozytywne), jego myśli były skupione na wielu różnych rzeczach. Jednocześnie wymyślały plany, aby się upewnić i już szykowały strategie.
Teraz, zwykłe odejście od trasy i zahaczenie o wystawę było właśnie tym „upewnianiem się”. Dr Lecter zastawił pułapkę i czekał. Był sam, wśród tłumu, teraz albo nigdy. Jeśli stanie się to co przewidywał, trzeba będzie działać szybciej niż sądził. Ale może to i lepiej.
Nagle jeden z scenariuszy, które ułożył, zaczął się spełniać w rzeczywistości. Doktor wiedział, że jego podejrzenia są prawdziwe w chwili, gdy zobaczył przeciskającego się w tłumie, idącego w jego stronę niskiego cygana.
Hannibal Lecter wyciągnął z rękawa nóż. Czekał, dalej idąc spacerowym krokiem. Ukarani zostaną wszyscy, nawet postronni.
Zgodnie z jego scenariuszem, a nawet jego wolą, ów cygan, kiedy tylko znalazł się przy nim, próbował wsadzić mu ręce pod płaszcz, jakby chcąc go okraść. Ale i ten facet i Lecter wiedzieli, że ta kradzież ma być nieudana. Lecz jedynie Lecter…wiedział jak ta próba się skończy.
Doktor zrobił to, co chcieli od niego ten facet i Pazzi. Nadal będąc w ruchu, jakby mężczyźni się mijali, Lecter wykonał kilka szybkich ruchów. Wpierw zrobił to, czego od niego oczekiwano, czyli złapał cygana za rękę, jakby chcąc go powstrzymać. Nie zdziwił się, gdy dotknął zamiast skóry, chłodnego metalu jakiejś bransolety. Chcieli jego odciski, to niech mają, ale finału nie przewidzą.
Druga ręka Hannibala wykonała błyskawicznie inny ruch. Mocno i sprawnie dźgnęła cygana nożem. A zrobił to tak szybko, że ten się nawet nie zorientował. Myślał pewnie, że go uderzył, a nie dźgnął.
Wcelował idealnie, nawet nie musiał się upewniać. Cygan bez pomocy wykrwawi się na śmierć w krótkim czasie. I wiedział, że Pazzi nie pomoże wspólnikowi. To by wszystko zniszczyło.
Szedł dalej, nie oglądając się za siebie. Wiedział już co trzeba zrobić. Chłodny spokój go nie opuszczał.
Kilka minut później dotarł do domu. Kiedy wszedł na korytarz, zastał Clarice czekającą na niego z założonymi rękami. Nie była zła, a zmartwiona. Nie znała go od wczoraj, wyczuwała, gdy coś szło nie tak, a on sam obmyślał plan działania. Po ośmiu latach małżeństwa czytała z niego lepiej niż ktokolwiek inny.
- Pierwszy raz spóźniłeś się odkąd się znamy – rzekła twardo zamiast powitania – Mów co się dzieje!
Dr Lecter w odpowiedzi wyjął rękę z kieszeni. Clarice nawet nie drgnęła, gdy zobaczyła zakrwawiony nóż.
- Przyprowadź Claire do salonu. Dołączą do was jak obmyje się z krwi – rzekł nienaturalnie opanowany – Pierwszy raz potrzebujemy narady rodzinnej.

***

Siedzieli niemalże w kole. Claire, która od kilku dni wyczuwała niebezpieczną aurę w powietrzu, przyciskała do siebie jedną ze swoich ulubionych lalek. Nigdy wcześniej się nie bała. Nie bała się, gdy rodzice okazali się mordercami. Nie bała się, gdy widziała ich okrutne czyny na własne oczy. Bała się dopiero teraz, gdy widziała po twarzach rodziców, że grozi im niebezpieczeństwo.
Dr Lecter tymczasem widział strach córki, ale nie zamierzał nic przed nią ukrywać. Była jego dzieckiem, dzieckiem zbiega, musiała zdawać sobie sprawę z pewnych rzeczy. Jeszcze nie powiedzieli jej, że będzie miała rodzeństwo. To jednocześnie był fatalny i idealny moment.
Clarice idealnie skopiowała kamienny spokój męża i czekała, aż on zacznie. W głębi duszy przeczuwała to od wczoraj i tylko czekała aż Hannibal oznajmi to na głos. W sumie to i dobrze…dawno kogoś nie zastrzeliła, a teraz to aż ją świerzbiły ręce.
- Claire – dziewczynka podniosła wzrok na ojca, słysząc jego głos – Mama opowiedziała ci kim byli ludzie, których zdjęcie w amerykańskiej gazecie mnie rozgniewało, prawda? – kiwnęła na to główką – Wiesz także, kto to Mason Verger? – znów kiwnęła. Po odkryciu prawdy często rozmawiała z mamą i tatą o przeszłości. Opowiadali jej co kiedyś robili, jak się poznali, wszystko. Lecz były to także ostrzeżenia przed… - A pamiętasz, że kiedyś ci mówiłem iż masz pamiętać, że pewnego dnia może zdarzyć się sytuacja, kiedy z dnia na dzień będziemy musieli opuścić ten kraj, zostawiając wszystko za sobą.
Tym razem mruknęła twierdząco w odpowiedzi. Pamiętała, tata i mama mówili jej co będę musieli zrobić, jeśli ucieczka okaże się niezbędna. To też ją niepokoiło.
Lecter wiedział, że jego córka nie zna nic poza tym krajem. We Włoszech się urodziła i tu dorastała. Będzie miała trudności dostosować się do nowych warunków. Cóż…będzie musiała. Przygotowywał ją w teorii, teraz czas na praktykę. Nie będzie aż tak źle, mała ma wrodzoną ciekawość świata, nowe miejsca ją pobudzą, a poza tym…wierzył w nią.
- Zanim powiem co musimy zrobić… - Hannibal znów zabrał głos – Mamy ci z mamą coś do powiedzenia. Powinno się to odbyć w przyjemniejszej atmosferze, ale nie mamy wyboru. Aby zrozumieć moje motywy, musisz już się dowiedzieć.
Spojrzał na Clarice. W tym wypadku lepiej, żeby ona to przekazała małej.
- Kochanie… - Clarice podzielała ten wniosek – Niedługo będzie w naszej rodzinie ktoś jeszcze – Claire zwróciła zaskoczony wzrok na matkę. Widać, że nie rozumiała o czym ona mówi – Spodziewamy się dziecka. Za kilka miesięcy zostaniesz starszą siostrą.
Dziewczynka najpierw zmieniła się w posąg. Żaden pojedynczy mięsień na jej twarzyczce nie śmiał drgnąć. Aż w końcu usta jej się lekko otwarły, a oczy zalśniły.
- Będę starszą siostrą? – spytała, niedowierzając.
- Tak – potwierdziła jej mama.
- Będę mieć młodsze rodzeństwo? Tak jak tata miał ciocię Miszę?
Tym razem to dr Lecter był zaskoczony. Był pewien, że nigdy nie opowiadał Claire o Miszy. Spojrzał momentalnie na żonę, która w ogóle nie była zakłopotana.
- No co? – wzruszyła ramionami – Ktoś jej musiał opowiedzieć. Nie tylko ty ją uczysz – rzekła, po czym znów skupiła się na córce – Zgadza się, skarbie. Tak jak tata i ciocia Misza.
Kąciki ust dziewczynki uniosły się. Wstała i biegiem dostała się do matki, aby ją objąć. Clarice odwzajemniła uścisk i przez dobrą chwilę trwały w uścisku. Hannibal przyglądał się nieco z boku, kontent z przebiegu wydarzeń. Claire pozytywnie zareagowała na wieści, lepiej niż sądził.
- Cieszę się – Claire krótko podsumowała swoje uczucia, co nie znaczyło, że są nieszczere.
- My także – Clarice pogłaskała córkę po główce.
- Dobrze, że tak to wygląda – dziewczyny zwróciły wzrok na Lectera, który wyraźnie coś teraz kalkulował – Z nieprzyjemniejszych spraw muszę wam powiedzieć, że…dziecko nie urodzi się tu. Musimy opuścić Włochy w przeciągu kilku dni. Najpewniej na lata.
Brzmiało to jak wyrok dla Claire. Clarice z miejsca przybrała poważny wyraz twarzy. Żeby jednak wesprzeć córkę w trudnej chwili, wzięła ją na swoje kolana, nadal trzymając ją w objęciach.
- Czyli jednak…To Pazzi? – zapytała na wszelki wypadek. Była niemal pewna.
- Tak – potwierdził dr Lecter – Rozpoznał nas, a już na pewno mnie. Ten szczur zrobił to szybciej niż myślałem. Coś musiało przyśpieszyć proces…Gdyby jednak był uczciwy już dawno próbowano by mnie aresztować. Czyli innymi słowy…
- Sprzedał nas! – Clarice dokończyła myśl, czerwieniąc się z wściekłości. Jedynie dziecko w jej ramionach hamowało jej temperament oraz myśl, że musi chronić drugie, w swoim ciele.
- Dosłownie. Wczoraj w kościele, zanim się zjawiłyście, jakaś cyganka udawała, że próbuje mnie okraść. Jednak przelękła się i uciekła. Razem za nią, wybiegł ktoś jeszcze, ale widziałem jedynie czubek głowy. A w tym tłumie nic nie mogłem wyczuć nosem. Dziś jak przewidziałem sytuacja się powtórzyła. Tym razem był to mężczyzna. To jego dziś zabiłem. Na ręku miał grubą bransoletę, której dotknąłem. Za droga jak na niego, wyczułem, że to srebro. Pazzi mu ją dał, aby zdobyć moje odciski palców, aby mieć dowód, że to ja. Inaczej Mason nie wypłaci mu pieniędzy, jeśli nie przyniesie dowodu.
- Wiedziałam, że Pazzi to dupek…Nie przebiera w środkach, jeśli wysyła na śmierć niewinnych.
Nie przejmowali się, że dyskutowali o takich sprawach przy dziecku. Claire widziała gorsze rzeczy. Obiecali, że nie będą jej więcej wykluczać.
- Chce pieniędzy, więc po nie idzie po trupach – powiedział Lecter, całkiem lekko jak na taki temat. Każde ludzkie okrucieństwo z jakim się stykał nie było przecież większe od jego – Mam plan jak go zabić, potrzebuje do tego was. Gdy go spełnimy, uciekniemy do USA.
Clarice była mocno zdezorientowana. Wyraźnie była niezadowolona i wyraziła swój sceptycyzm dosłownie.
- Wybacz Hannibal, ale nie sądzę, że to dobry pomysł. To niepotrzebne ryzyko. Po co mamy tu zostawać na kilka dni? Możemy uciec choćby natychmiast. Pazzi się tego nie spodziewa. W USA jest Will i Mason, nie powinniśmy się tam zbliżać. Możemy odlecieć nawet jutro, wyślizgniemy się z rąk ich wszystkich za jednym zarazem.
Hannibal nawiązał z nią kontakt wzrokowy.
- Naprawdę uważasz najdroższa, że zaraziłbym ciebie, Claire i nasze nienarodzone dziecko na niebezpieczeństwo, jeśli nie byłbym pewny, że mój plan się powiedzie? – widział w jej oczach, że poczuła wyrzuty sumienia – Poza tym natychmiastowa ucieczka niczego nie rozwiąże. Uciekniemy Pazziemu, ale nie spotka go kara z mojej strony. Mason nadal będzie mnie szukał. Will też, mój list go opóźni, ale nie powstrzyma. Gdybyśmy i tak zostali we Florencji znalazłby nas w przeciągu miesiąca. Jak uciekniemy, znajdzie nas w trzy miesiące. Wyjazd od razu, nic nam nie da.
Clarice poczuła jak jej córka zadrżała. Sama poczuła lęk, słysząc te słowa. Will…znajdzie ich w trzy miesiące? Jego powrót aż tak źle dla nich wróżył…Nie miała pojęcia jak bardzo było źle.
- Co więc planujesz?
- Mamy Pazziego, Masona i Willa – wyliczył na palcach – Chcę bezpieczeństwa dla nas wszystkich. Dlatego pozbędziemy się wszystkich problemów za jednym razem. Teraz, gdy jesteś w ciąży, muszę zniszczyć ich wszystkich. Ujawnimy się, przed Masonem i przed światem. Chciałem by Pazzi wziął moje odciski, teraz Mason będzie pewien. Zastawią pułapkę, a my będziemy czekać. Gdy zabijemy Pazziego, zagramy Masonowi na nerwach, a Willowi pokażemy, że teraz nadszedł jego czas. Uciekniemy do USA, aby pozbyć się tych dwóch „niedogodności”. Inaczej nie będziemy już żyć w spokoju jak do tej pory. A ciągła ucieczka nie jest naszym stylem życia.
Clarice pokiwała głową, rozumiejąc stanowisko męża.
- Co planujesz?
Dr Lecter opowiedział Clarice i córce swój plan działania. Claire ucieszyła się, że dostała w taktyce własną rolę. Tata dawał jej szansę, aby również mogła chronić ich rodzinę. Ochronić swoją siostrę lub brata.
Plan był gotowy. Pozostało czekać do dnia prezentacji doktora Fella. A do tego czasu mogą cieszyć się Florencję z którą rozstaną się niedługo na lata. Ze swoimi rzeczami także. Mogli stąd zabrać jedynie po jednym przedmiocie. Dr Lecter brał nóż, Clarice pistolet, a Claire lalkę.
Wszystko inne rzeczy pewnie niedługo trafią do materiałów dowodowych policji florenckiej.
Dr Lecter nie był sentymentalny, a jednak żal mu było porzucać Florencję. Nie zdążył zgłębić wszystkich materiałów, do których miał teraz dostęp jako kustosz. Ale mówi się trudno. Odzyskają spokojne życie, dopiero, gdy Will Graham stanie się historią.
A on już zamierzał o to zadbać.

***

Pazzi nie czuł, że się zmienia, choć jego żona Laura wypomniała mu to zaledwie wczoraj. Twierdziła, że aura wokół niego jest jakaś inna. No cóż…raczej nie da się pozostać dawnym sobą, wyrzekając się swojej dumy jako policjant i sprzedając seryjnego mordercę innemu szaleńcowi za milion dolarów oraz wysyłając na śmierć wspólnika…jednocześnie nie przejmując się swoją winą za śmierć tego cygana.
Pierwsza próba się nie powiodła, ale druga zakończyła się sukcesem dla Pazziego. Jego wspólnik zdobył odciski Lectera na srebrnej bransolecie. Policjant nie przewidział jednak, że Lecter wyciągnie nóż w biały dzień, wśród tłumu. A jednak to zrobił, a Pazzi zabrał bransoletę, zostawiając wspólnika na śmierć. Nie mógł wezwać pomocy, inaczej straciłby pieniądze, na które tak pracował, że aż przyleciał na dzień do Francji, aby spotkać się z ludźmi Masona.
Pazzi wysłał bransoletę do Vergera od razu, gdy ją odzyskał. Wystarczył dzień, a pan Verger wysłał po niego prywatny samolot na to spotkanie. Na neutralnym gruncie, jak dobrze rozumiał. I siedział teraz, w prywatnym apartamencie hotelowym, z nim czterej rośli mężczyźni, jak sądził Sardyńczycy. A przez telefon na głośniku mówił do niego sam Mason Verger.
- Cóż, inspektorze Pazzi… - powiedział Mason - …nie wiemy jak panu dziękować. Przysłana bransoleta ma autentyczne świeże odciski palców Hannibala Lectera. Jestem pod wrażeniem, że go pan rozpoznał i zachował zimną krew.
- A więc dostanę zapłatę? – tylko ta kwestia się dla niego liczyła. Nie pomylił się, to był Lecter. Należał mu się ten milion.
- Oczywiście. Wypłacimy panu nagrodę jak sobie pan będzie życzył. Przelewem, gotówką, nawet złotem dałbym radę. Połowę otrzyma pan teraz, a drugą, gdy moi ludzie przechwycą dla mnie Lectera żywego.
- A co ja mam do tego?
- Wystawi go nam Pan, to chyba jasne?
Nie wahał się. Jeśli chciał całego miliona musiał na to przystać.
- Dobrze, ile czasu pana ludzie potrzebują, aby wszystko przygotować?
- Wystarczy dzień. Ta czwórka, która jest z panem, wykona wszystkie pańskie polecenia co do jego schwytania.
- Dr Fell…czyli dr Lecter niedługo wygłasza prezentację w Palazzo Vecchio. To może być idealna okazja, aby go schwytać bez świadków, z dala od domu i broni. Pokrywałaby się z czasem, który pańscy ludzie potrzebują.
- Szczegóły proszę ustalać z nimi. Wiedzą, co robić.
- Dobrze…A co… - Pazzi zawahał się, czy poruszyć ten temat. Jeszcze nic o tym nie wspomniał, a Mason chyba nie brał tego pod uwagę.
- Ma pan pytania, inspektorze? – spytał telefoniczny głos.
- Tak, jedno – Pazzi przełknął głośno ślinę – Co z resztą?
- Jaką resztą? Resztą pieniędzy?
- Nie…bo…ja nie wspomniałem o tym pana pracownikowi przez telefon…Lecter nie jest sam.
Nastała niezręczna cisza. Nawet Sardyńczycy porzucili miny pokerzystów i wyglądali, jakby dostali patelnią po łbach. Milczenie po drugiej stronie słuchawki się przedłużało, aż Pazzi poczuł się niekomfortowo.
- Co znaczy, że nie jest sam? – Verger w końcu odzyskał głos, lecz był on zmieniony. Słychać to było nawet przez telefon. Stał się powolniejszy, ostrożniejszy…jakby napięty.
- No…nie jest sam – wykrztusił Pazzi, zastanawiając się, czy ma kłopoty – Jest z nim kobieta, podająca się za jego żonę. Jestem pewien, że to Starling. Rozpoznałem ją ze starego zdjęcia na stronie FBI. Zmieniła kolor włosów, ale z twarzy to wciąż ona, choć nieco starsza rzecz jasna. Zmieniła się tylko z chłopczycy na strojną damulkę, ale to ona, na bank.
- Starling… -  w głosie Masona brzmiało niedowierzanie. A jeszcze nie usłyszał wszystkiego.
- Jest jeszcze dzieciak…
- Jaki dzieciak?!
Pazzi podskoczył, tak niespodziewana była to reakcja. Krzyk z głośnika był wyraźnie zrobiony z trudem, a jednak.
- Są we trójkę – wyjaśnił Pazzi, wyraźnie już zalękniony – Jest z nimi dziecko. Dziewczynka, sześcio-, może siedmioletnia. Chyba ich córka…ma oczy zupełnie jak Lecter, więc…
Nie dokończył, nie miał odwagi.
W pokoju słychać już było tylko urwany oddech Masona po drugiej stronie słuchawki. Pazzi zrozumiał, że ten nie wiedział co ma robić. Istnienie Starling i dziecka nie było brane pod uwagę. Nie dziwił się temu, sam był zszokowany. Nie uwierzyłby pewnie, gdyby osobiście nie rozpoznał Starling.
- Ekhm… - chrząknął wreszcie jeden z Sardyńczyków – Szefie…co z nimi zrobić?
Mieli głupkowate miny. Jak dzieci we mgle, nie wiedząc co zrobić z takim szokującym obrotem spraw. Niby tylko pojawiły się przed nimi kobieta i dziecko, ale pojawiły się znikąd i niespodziewanie psując im plany.
Po dobrej minucie głośny oddech w słuchawce zmienił się w słowa. Jednakże, ciężko je było zrozumieć. Ich wydźwięk bardziej przypominał świst połączony z bezdechem.
- Nie obchodzą mnie one! Pojmijcie lub zabijcie, wszystko mi jedno! Chcę Lectera! Chcę Lectera żywego!
Widząc wzrok Sardyńczyków, Pazzi nie miał złudzeń co do której opcji wobec losu Starling i dziecka, przychylają się ci ludzie. Obie miały zginąć i to nie szybką śmiercią.
Czy inspektor czuł jakikolwiek żal, wahanie, czy wyrzuty sumienia wiedząc jaki los jest szykowany dla tamtej pięknej kobiety i tej maleńkiej dziewczynki? Nie większy niż zignorowanie umierającego wspólnika. Tu chodziło o zbyt duże pieniądze.
Zadośćuczynienie za lata upokorzenia. Żaden bachor mu tego nie zniszczy.

***

Prezentacja doktora Fella miała odbyć się nazajutrz. Wystarczyło przeczekać tę noc, aby poczuć smak sukcesu. Jednak nie miał on go spędzić w ciszy i spokoju, ponieważ Laura niechcący zepsuła mu plany.
Na śmierć zapomniał, że od miesiąca mieli bilety na koncert Florenckiej Orkiestry Kameralnej. Udało mu się jednak przekonać żonę swoją grą, że wcale nie zapomniał i w ekstremalnie szybkim tempie wskoczył w garnitur.
Nie żeby miał coś przeciwko. Uwielbiał chwalić się w towarzystwie swoją żoną. Czuł dumę, siedząc obok niej, takiej wytwornej i urodziwej. Tyle, że wolałby teraz obserwować swój cel, aby upewnić się, że nie ucieknie.
- Brzmią o wiele lepiej z nowym alcistą – szepnęła mu do ucha Laura.
Stary alcista był niesamowicie nieudolny. Zniknął z miasta kilka tygodni temu, bez żadnych wieści.
Po pierwszej części utworu, reflektory na chwilę zmieniły kierunek. Właśnie wtedy Pazzi ich ujrzał. Samotni w lożym siedziała mała, trzyosobowa rodzina. Dr Lecter w białym krawacie i koszuli wyglądał, jakby unosił się w powietrzu. Siedząca obok niego Clarice w bladoróżowej sukni z dekoltem, obleczona w perły wyzwalała niemalże blask. A pomiędzy nimi z loży wychylała się dziewczynka, wpatrzona w muzyków jak zaczarowana. Loczki dodawały jej dziecięcego uroku tak samo mocno jak biała wstążka we włosach.
Gdy inspektor ich spostrzegł, doktor praktycznie od razu odwrócił się w jego kierunku i ich spojrzenia na sekundę się spotkały. Pazzi nieświadomie ścisnął rękę żony tak mocno, że ta na niego spojrzała. Mężczyzna prędko uciekł wzrokiem na scenę i nie odważył się więcej zerkać w kierunku Lectera.
Okazało się jednak, że spotkanie było im pisane. Podczas przerwy, Pazzi poszedł do baru po drinka dla żony i gdy do niej wracał zobaczył, że rozmawia ona z… Clarice Starling i jej córką. Kobiety konwersowały swobodnie, Laura nawet pogłaskała dziewczynkę po główce z matczyną niemalże czułością.
Idąc szybko w ich stronę Pazzi zorientował się, że praktycznie wszyscy na sali po cichu lub jawnie wpatrują się w te dwie kobiety. Nie dziwił się. Laura Pazzi i Clarice Starling same w sobie stanowiły olśniewający widok. Stojąc obok siebie człowiek miał wrażenie, że zaraz oślepnie od tego piękna. Mężczyźni patrzyli na nie z podziwem, a kobiety z zawiścią.
- Twój drink Lauro – powiedział Pazzi, podchodząc do żony i podając jej kieliszek – Pani Fell, nie spodziewałem się pani tu spotkać – wyciągnął kulturalnie rękę w jej stronę, a ona ją przyjęła.
- Ja również, inspektorze. Jakże miła to niespodzianka.
Pazzi już się nie przejmował tym, że Clarice prezentuje się w towarzystwie lepiej od jego żony. Jutro wieczorem kobieta najpewniej nie będzie żyć. Tak samo jak bachor.
- Rozmawiałyśmy o Scarlattim – wyjaśniła Laura – Agatha także zwróciła uwagę jak pięknie go dziś zagrali.
- Och, doprawdy?
- Pozwolę się z paniami zgodzić – w rozmowie pojawił się nowy głos i u boku dziewcząt pojawił się dr Lecter – Witam, inspektorze.
- Dobry…wieczór – Pazzi musiał teraz zachować zimną krew – Lauro, to dr Fell, mąż Agathy i kustosz Palazzo Capponi. Doktorze, to moja żona, Laura.
- Pani Pazzi… - doktor pochylił się i pocałował Laurę w rękę. Pazziemu wydawało się, że trwa to dłużej niż nakazuje włoska etykieta. Jego nerwy tylko się przez to bardziej napięły. Nie tak łatwo zachować spokój, wiedząc co za potwór przyciska usta do dłoni jego żony.
- Miło poznać, doktorze Fell. Agatha wspominała o panu – Laura zdawała się jednak oczarowana. Jej mężowi nie spodobał się ton jakim wypowiedziała fałszywe imię Starling. Jak gdyby były już starymi przyjaciółkami.
- Mam nadzieję, że postawiła mnie w dobrym świetle.
Pazzi czuł na nich spojrzenie całego tłumu. Dołączając do swoich żon panowie jedynie podsycili zainteresowanie, pokazując jacy mężczyźni zdobyli serca takich cudownych dam.
- Dla ciebie, najdroższa.
Teraz dopiero inspektor zwrócił uwagę, że Lecter podaje swojej towarzyszce szklankę z sokiem.
- W barze podają wyborne wino, a pan doktorze przynosi sok? – Pazzi nie powstrzymał języka. Poczuł lekkie uderzenie łokciem od żony. O co chodziło, wydawało mu się, że jego tekst przypomina bardziej przyjacielskie droczenie.
- Obawiam się, że nie wolno mi pić tych wspaniałości, inspektorze – rzekła Clarice z uśmiechem, podnosząc szklankę do ust. Widząc niezrozumienie na twarzy Pazziego, doktor wyjaśnił.
- Kilka dni temu potwierdziliśmy z żoną. Mamy drugie dziecko w drodze.
- Och…
Czy była to prawda, nie wiedział. Jednakże ciąża Clarice nic nie zmieniała. Nie miał skrupułów, żeby posłać ją i jej dziecko na śmierć. To, że nosiła w sobie drugie nie zmieniło jego zdania.
- Moje gratulację – rzekł jak najuprzejmiej. Zdał sobie nagle sprawę, że przez cały czas niechcący (albo chcący) ignorował dziewczynkę. Postanowił to naprawić – Cieszysz się Chiaro, że będziesz miała rodzeństwo?
- Tak – odparła szybko i prosto. Nie zwracała na niego uwagi. Rozglądała się po sali.
- Czy nie jest za mała na takie spektakle? Dzieci zwykle są zanudzone na takich rzeczach.
Zamiast rodziców znów odezwała się Chiara.
- Lubię muzykę. Nie nudzi mnie – wyglądała na obrażoną.
Pazzi zamilkł. Chciał odejść od tych ludzi, ale Lecter mu nie pozwolił. Skierował swoje spojrzenie na Laurę.
- Zauważyłem, że śledziła pani partyturę. Teraz już prawie nikt tego nie robi. Może to panią zainteresuję – wyjął spod pachy teczkę, w której znajdowała się stara partytura, zapisana ręcznie na pergaminie – Pochodzi z Teatro Capranica w Rzymie z 1688. Z roku, w którym napisano ten utwór.
- Niesamowite! Spójrz tylko, Rinaldo!
- Mąż zaznaczył nawet różnice pomiędzy starą, a współczesną wersją – powiedziała Clarice z entuzjazmem, a także podziwem – Możesz dokonać porównania, Lauro. Jutro możemy odebrać partyturę od inspektora, prawda?
- A co ma być jutro, Rinaldo? – zapytała go żona. Znów żołądek mu się wywrócił, słysząc jak Laura rozmawia z tymi ludźmi jak z przyjaciółmi.
- Doktor musi jutro wystąpić przed smokami ze Studiolo.
- Nie mogą się doczekać mojej porażki.
- Srodze się zawiodą – rzekła Clarice obejmując ramię „męża”. Drugą ręką cały czas trzymała córkę.
- Jestem przekonana, że występ wypadnie znakomicie, doktorze – powiedziała Laura, niezwykle szczerze jak na nią.
- Madame, mając pani wsparcie oraz mojej rodziny, musi mi się powieść – spojrzał wówczas na Pazziego, którego przeszedł zimny dreszcz – Do jutra, inspektorze.

***

Will nie był w stanie utrzymać listu spokojnie w rękach. Dłonie trzęsły mu się tak mocno jak za czasów jego alkoholowego odwyku, a może i gorzej. Aby móc dojrzeć litery musiał położyć list na stole i się nad nim pochylić.
List znalazł jeden z jego ludzi, przydzielonych do ochrony. Zgodnie z jego wskazówkami zareagował, gdy zobaczył staromodne kaligraficznie pismo, którym zaadresowano kopertę. Koperta przeszła przez wszystkie możliwe prześwietlenia. Nie znaleziono pułapki, zapalnika czy innych śladów materiałów wybuchowych. Ani na kopercie ani na liście nie było odcisków palców, ani innych śladów biologicznych.
Po tych wszystkich badaniach list w końcu trafił w ręce Willa. Ten wiedział, że musi go przeczytać, ale co tu dużo kryć…był przerażony.
Crowford i Mapp stali za jego plecami. Oboje mówili, że nie musi tego czytać, ale był innego zdania. Uważał, że musi to zrobić. I musi to zrobić jako pierwszy z nich. I tak stali za nim, gdy czytał, jednocześnie wspierając go i pomóc w razie ataku paniki.
Graham czytał powoli, słowo po słowie. Niby wszystko było niezbyt groźne…a jednak poruszało pewne struny w sercu Willa, które zabierały w mgnieniu oka całą odwagę jaką zgromadził w ciągu tych ośmiu lat.
Drogi Willu
Powiem w ten sposób – zaskoczyłeś mnie. A wiesz, że nieczęsto mi się to zdarza. Twój powrót pewnie zaskoczył i ciebie. Jeszcze jakiś czas temu uważałeś to za niemożliwe, prawda? Byłem tego samego zdania. A tu taka niespodzianka.
Moja dziewczynka podniosła ci ego, prawda Will? Jak się czułeś, gdy się o niej dowiedziałeś? Frustrację? Triumf, że się nie myliłeś? Znów uwierzyłeś w siebie i swoje możliwości? Nie, obaj wiemy, że to nieprawda. Ty nigdy nie wierzyłeś w siebie, ani w swój umysł. Cały czas robisz tylko to co umiesz najlepiej.
Powiem ci co czułeś, gdy dowiedziałeś się o mojej żonie. Narobiłeś w gacie ze strachu. Tak było, nieprawdaż? Zawsze się mnie bałeś, a myśl, że dołączył do mnie ktoś taki jak Clarice doceniałem nie tylko ja, ale ty również. I twój, zdawało się maksymalny strach, wzrósł dwukrotnie.
Nic cię bardziej do działania nie wzbudza jak przerażenie, Will. Boisz się mnie. Boisz się Clarice. Dlatego chciałeś nas szukać. Wtedy czujesz się sobą. I cóż z tego, że poprzednie polowania zniszczyły ciebie i twoje życie. One już są zniszczone, więc co ci szkodzi. Jedyne co możesz stracić to życie, ale na nim ci już nie zależy.
Wiesz dobrze, że ja nie wybaczam. Wie o tym każda komórka w twoim ciele, gdzie alkohol poczynił okrutne szkody. Wie o tym blizna na twoim brzuchu, która do dzisiaj budzi cię w nocy ostrym bólem i pieczeniem, przypominając ci chwilę, gdy wbiłem ci tam mój nóż. Wiedzą o tym szramy na twojej twarzy, w które musisz się wpatrywać za każdym razem, gdy patrzysz w lustro, ponownie zabierając cię do chwil, kiedy Francis ciął cię na moje polecenie.
Myślisz, że chcę cię zabić? Sądzisz, że twojego życia nie da się bardziej zniszczyć? Powiem ci tyle…Mylisz się! Uważasz, że zmieniłem twoją egzystencję w piekło? A więc pozwól, że zabiorę cię do najgłębszego kręgu piekieł. Wszystko da się bardziej zniszczyć. Zawsze można bardziej cierpieć. Szykuję dla ciebie coś specjalnego, Will. Coś po czym będziesz przeklinał dzień, w którym postawiłeś stopę w moim gabinecie. Byłem dla ciebie za łagodny. Muszę naprawić ten błąd. Spalę twoją wolę w popiół. Zapamiętaj to sobie. Zademonstruję ci co znaczy ból istnienia. Jeszcze nic o nim nie wiesz…Ale spokojnie, nauczę cię.
Nie przedłużając, bawmy się, Will. Poluj na mnie, a ja będę polował na ciebie. Osobiście jestem pewien kto kogo pierwszego znajdzie.
Do rychłego zobaczenia, Will. Mam nadzieję już wkrótce ujrzeć twoje upiększone oblicze.
Dr Hannibal Lecter
PS: Clarice zmartwiła się, widząc pannę Mapp na zdjęciu. Przekaż jej, że jej los nadal nie jest jej obojętny. Mimo wszystko rozumie, że wszystkich, bez wyjątku musi spotkać kara. Czyż nie jest wierną żoną? Pozdrów Jacka od nas.
Will doszedł do ostatniej linijki. Ledwo łapał oddech, a jednak zdołał utrzymać się na nogach. Odsunął się szybko od stołu, jakby go coś oparzyło. Bez słowa odszedł na drugi koniec „pokoju Hannibala”. Wystarczył znak ręką, a Ardelia i Jack podeszli i sami przeczytali list.
- Skurwysyn – powiedziała Mapp, po skończeniu listu.
- Bez dwóch zdań – rzekł Crowford, nieco słabszym tonem – Nazwał Starling swoją żoną?
- Clarice to jego dama. Jeśli małżeństwo ją uszczęśliwiało, to jej to ofiarował – wytłumaczył Will, bez żadnych emocji w głosie – Pieprzyć pytanie, czy to w ogóle legalne. Uważają się za małżeństwo i to się liczy.
- Po chuj to PS?! – wysyczała Ardelia, wyraźnie wściekła – Jaki sens ma to zdanie?! Przecież nic mnie nie obchodzi, że…
- Miało cię to zaboleć, Mapp – znów wyjaśnił – Miało to uderzyć w ciebie.
Ardelia zagryzła wargę niemal do krwi. Chciała temu zaprzeczyć, lecz przed sobą nie zdołała tego ukryć. Tak…to ją zabolało mocniej niż sądziła.
- Will, posłuchaj – zaczął Crowford, zbliżając się powoli do przyjaciela – On nie może tobą zawładnąć. On tego chce, byś uciekł. Nie pozwól mu na to. Nie bój się, ochronimy cię…
- Wiem Jack – przerwał mu Graham, nieco gwałtowniej niż zamierzał. Przez ten wybuch Jack aż się zatrzymał w pół kroku – Wiem…ale czy możecie zostawić mnie teraz samego?
- Will, nie sądzę… – tym razem mówiła Ardelia, ale Graham nie pozwolił jej dokończyć.
- Nic mi nie będzie…po prostu…muszę pobyć sam…Nigdzie nie ucieknę…Dajcie mi czas do jutra…a wszystko będzie ok – widząc ich wahanie, dodał – Błagam, wyjdźcie.
Jack i Ardelia poczuli, że nie mają wyjścia. Wyszli, zostawiając Willa samego, w bezpiecznym półmroku.
Graham, czując, że jest już sam, zjechał na podłogę i niczym dziecko objął się za kolana. Nie płakał, czuł tylko ból…ból wszystkich blizn, a w uchu pobrzmiewały słowa z listu, jak gdyby dr Lecter stał nad nim i wypowiadał je jak żywy.
- Weź się w garść, Will – mówił sam do siebie – On tego chce. Chce cię opóźnić. Weź się w garść!

***

Wszystko było zaplanowane. Sardyńczycy nie chcieli porywać Lectera ani w kościele, ani w jego domu. Znał tam każdy kąt, mógł ich wykiwać. Pazzi miał po prezentacji znaleźć pretekst by odprowadzić Lectera lub całą rodzinę do domu (nie był pewien, czy Clarice z dzieckiem tam będą. Wolał, żeby były. Jeśli nie zostaną zabite, istniało ryzyko, że kobieta przyjdzie po niego w zemście za partnera). Na ulicy reszta podjedzie do nich przygotowaną do tego karetką pogotowia. Dziewczyny miały zostać od razu zdjęte, a Pazzi miał za zadanie ogłuszyć Lectera. Po wszystkim, ciała i sam Lecter miały zostać wywiezione. Pazzi miał pewność, że cała trójka zniknie z powierzchni Toskanii, a może i świata. Niewiele go to obchodziło, byle nie było to na jego terenie.
Gdy przybył, nieco spóźniony do Palazzo Vecchio spotkało go miłe zaskoczenie. Clarice z córką były obecne i siedziały w pierwszym rzędzie krzeseł. Doskonale, będzie problem z nimi z głowy. Ludzie Vergera czekali na zewnątrz na jego znak.
Pazzi stanął pod ścianą i słuchał prezentacji. I cóż…był pod wrażeniem. Dr Lecter naprawdę znał temat Dantego, a jego włoski był bez skazy.
Opowiadał o siódmym kręgu piekła Dantego, przeznaczonego dla samobójców, gdzie przebywał Della Vigna, który powiesił się tak samo jak Judasz Iskariota. Od dawien dawna chciwość i śmierć przez uduszenie były kojarzone razem. Święty Hieronim uważał, że Iskariota oznacza „nagrodę” lub „pieniądze”. Natomiast Orygenes utrzymuje, że „Iskariota” wywodzi się od hebrajskiego „od uduszenia”. Zatem imię oznacza „Judasz Uduszony”.
- A więc chciwość i śmierć przez powieszenie jest kojarzone od czasów starożytnych, a w sztuce wizerunek ten pojawiał się wielokrotnie – doktor nacisnął przycisk na pilocie, czym uruchomił rzutnik. Na płótnie zaczęły się pojawiać obrazy, które Lecter po kolei omawiał. Były to różne wizerunki wiszącego Judasza np. Judasz z wiszącymi wnętrznościami na wierzchu jak święty Łukasz opisywał w Dziejach Apostolskich.
Po wszystkim uczeni nagrodzili go brawami. Nawet Pazzi się przyłączył. Dr Lecter żegnał się ze wszystkimi, zwracając się do każdego po nazwisku. Żona i córka stały przy jego boku, dygając przed każdym odchodzącym. Wszyscy ci zdawali się pod głębokim wrażeniem wykładu.
Pazzi został w wielkiej sali sam z Lecterami. Na schodach wciąż słyszało się powoli niknący szum dyskusji.
- Myśli pan, że zostanę na stanowisku, inspektorze?
- Nie da się ukryć, że zaimponował im pan. Osobiście nie mam wątpliwości. Moja żona chciała państwa zaprosić na kolację, jeśli to nie kłopot. Była pod wrażeniem pergaminu, który jej pan pożyczył i chciała osobiście podziękować.
- Nie wypada odmówić. Co ty na to, Agatho?
- Chętnie się wybiorę. Laura to interesująca rozmówczyni.
- Z radością więc przyjmiemy zaproszenie. Musimy tylko posprzątać. Zaczeka pan?
- Ależ oczywiście. Dam znać, żonie, że się państwo zgodzili.
Wyciągnął telefon komórkowy i wybrał numer do Carla, niepisanego szefa Sardyńczyków. To miał być sygnał, że wychodzą i żeby za nimi podążali.
Gdy Pazzi skończył udawaną rozmowę, poszukał wzrokiem Lecterów. Byli za nim. On i Clarice ze spokojem sprzątali książki ze stołu. Tak ich pilnował, że nie zawracał sobie głowy tym, co robiło dziecko. I to był błąd.
- Tato, zobacz! – głośny głos dziecka przerzucił uwagę Pazziego na dziewczynkę. Chiara stała przed nim, pod płótnem, z pilotem w ręku i patrzyła się z uśmiechem na wyświetlany obraz – To Pazzi!
Rzutnik wyświetlał obraz przodka Rinalda. Pazziego, który kilkaset lat temu został powieszony i to na placu, który znajdował się za oknem. Tego, który sam Dante umieścił w swoim piekle.
- To Pazzi, jeden z moich przodków, Chiaro – jeśli by on uspokoił dziecko, Lecter szybciej sprzątnie i stąd wyjdą – Lepiej nie baw się tym pilotem. Twój ojciec może mieć problemy, jeśli coś się zepsuje…
- Pan nie rozumie – Chiara stanęła dokładnie naprzeciw niego, jej oczy były wpatrzone centralnie w inspektora. Uśmiechała się niewinnie – Tata przed chwilą mówił, że powieszenie idzie w parze z chciwością. Na obrazie jest pan!
Ostatnie co Pazzi zarejestrował wzrokiem to właśnie to urocze dziecko, z kokardą we włosach, mająca w oczach czyste okrucieństwo. Zdołał jednak poczuć za sobą obecność dwóch osób, które razem były za szybkie nawet dla niego. Jedna para rąk z zabójczą siłą przycisnęła mu coś do twarzy, coś co pachniało szpitalem, a druga uderzyła czymś twardym w tył głowy.
Dr Lecter przyciskał materiał z eterem do nosa Pazziego, ze zdawałoby się nadludzką siłą. Uderzenie Clarice za pomocą kolby pistoletu przyśpieszyło sprawę i nie pozwoliło policjantowi się bronić. Opadł nieprzytomny.
- Nie stracił przytomności na długo – rzekł zimno Lecter, przytrzymując go – Claire!
Dziewczynka już podbiegała z wózkiem.  To było jej drugie zadanie. Po pierwsze miała odwrócić uwagę tego gościa, żeby rodzice zaszli go od tyłu, a później od razu przywieźć im ukryty za kotarą ręczny wózek, na którym leżały potrzebne rzeczy.
Obserwowała w skupieniu jak jej ojciec stawia nieprzytomnego Pazziego na wózku, a następnie razem z mamą przywiązują go ciasno do niego, aby na koniec zakleić mężczyźnie usta taśmą. Ostatnie co zrobili to opróżnili policjantowi kieszenie. Znaleźli ową partyturę oraz dokumenty o Hannibalu, jego pozwolenie na prace i zdjęcia jego nowej twarzy. To ostatnie zabiorą i zniszczą przy okazji.
- Trzymaj się blisko mnie – powiedziała jej mama, na co Claire podbiegła i schowała się za nią.
W tym momencie, zgodnie ze słowami doktora, Pazzi zaczął się budzić.
- To zabawne. Kiedyś mnie przywiązywano identycznie do takiego wózka i wożono po szpitalu.
Pazzi poderwał wzrok i ujrzał stojącego przed nim Lectera. Clarice stała nieco za nim, z pistoletem w dłoni, a za nią wychylało się nieśmiało ich dziecko. Inspektor próbował się szarpnąć, ale nic z tego nie wyszło. Był przywiązany mocno i sztywno, nie dało rady ruszyć palcem.
- A teraz, panie Pazzi… - rzekł dr Lecter – …zdejmę panu taśmę i zadam kilka pytań. Nie będzie pan krzyczał, ani kłamał. Bo inaczej nie tylko pana powstrzymam… – w dłoni doktora pojawił się składany nóż - …ale również pójdziemy kogoś odwiedzić.
- Laura to cudowna kobieta – odezwała się Clarice, słodkim głosikiem – Na pewno będzie nam smakować. Tak się zaprzyjaźniłyśmy, że na pewno nie będzie miała nic przeciwko zostać naszym prowiantem na drogę. Prawa, kochanie?
- Wątroba i nerki nadawałyby się od razu, ale reszta mięsa powinna wisieć przez tydzień w warunkach chłodniczych. To co inspektorze, będzie pan grzeczny? Czy mamy złożyć pańskiej żonie wizytę? Proszę mrugnąć dwa razy na tak, raz na nie.
Pazzi natychmiast mrugnął dwa razy. Jeśli Laura ma być bezpieczna, musi się na wszystko zgadzać, inaczej ci szaleńcy coś jej zrobią.
- Dobrze więc. Wiedziałem, że mnie pan rozpoznał już przy pierwszej próbie zdobycia moich odcisków. Nie próbowano mnie aresztować, więc wywnioskowałem, że mnie pan sprzedał. Masonowi Vergerowi, prawda?
Dr Lecter zdjął taśmę z jego ust.
- Tak – odparł zachrypniętym głosem – Posłuchaj człowieku, nie wymkniesz się. Ja mam pieniądze. Mogę ci…
- Czy jego ludzie czekają na zewnątrz?
- Tak, ale nadal mogę ich odwołać i…
Pazzi tak był skupiony na znajdowaniu właściwych słów, żeby przekonać Lectera, że może mu pomóc i by go nie zabijał, że nie spostrzegł, że Clarice i dziewczynka zniknęły z jego pola widzenia. Obie stały za nim, a Clarice wiązała właśnie pętlę wisielczą z pomarańczowego przewodu.
- Powiedział pan o mnie komuś na komendzie?
- Nie mogłem.
- No tak…Jak Mason zareagował, gdy mu powiedziałeś, że jest ze mną Clarice i Chiara?
- Był wściekły…zszokowany…nie sądził, że…
- To do przewidzenia. Co postanowił z nimi zrobić? Ja miałem być schwytany żywy, a one?
- Było mu obojętne. Jego ludzie mieli zdecydować.
- I co zdecydowali? A raczej…co im rozkazałeś? – Pazzi już konstruował kłamstwo, ale Lecter przejrzał go na wylot jeszcze zanim otworzył usta – Zamierzałeś je zabić. Martwe stanowiły dla ciebie mniejsze niebezpieczeństwo.
Pazzi nie zdołał zrozumieć co oznacza zimny, nadludzko spokojny głos, bo poczuł na szyi coś chłodnego. Clarice założyła mu pętlę wisielczą. Lecter w tym samym momencie wziął taśmę i znów mu zakleił usta.
- Dziękuję, inspektorze.
Dr Lecter pchnął wózek na balkon, aż do samej balustrady. Pazzi z przerażeniem spojrzał w dół, w otchłań ,w której czekała go śmierć. Czuł zimno pomarańczowej gumy na drucianej pętli wokół szyi.
Hannibal stanął po jego lewej, a Clarice po jego prawej. Dziecko natomiast podeszło do ojca i oparło się o balustradę, z ciekawością obserwując przebieg wydarzeń.
- Zanim się pożegnamy, wyznam coś panu, inspektorze – rzekł Lecter, naraz jakby wesoły – Został pan wyrzutkiem swojego zawodu, ponieważ złapał pan pewnego seryjnego mordercę, a potem okazało się, że był on niewinny, ponieważ po jakimś roku pojawiły się nowe ofiary. Więźnia wypuszczono, a pan stał się pariasem, prawda?
Pazzi nie wiedział co to ma do rzeczy. Wtem doktor zbliżył się jeszcze bardziej i wyznał coś, co było jego gwoździem do trumny.
- Schwytałeś prawdziwego mordercę. Te nowe zbrodnie…popełniłem ja. Razem z Clarice chcieliśmy uczcić naszą rocznicę i pomyśleliśmy, że skopiowanie seryjnego mordercy tego miasta zapewni nam sporo rozrywki.
Spojrzenie pełne nienawiści i grozy usatysfakcjonowało Hannibala. To właśnie chciał zobaczyć.
- Arrivederci, Commendatore.
Dr Lecter błyskawicznie rozpłatał Pazziemu brzuch swoim nożem. Drugim ciosem uwolnił go od wózka. Clarice dokończyła robotę i wypchnęła mężczyznę przez balustradę.
Claire patrzyła z fascynacją w dół jak Pazzi spada, z szarpnięciem odskakuje do góry, gdy zawisa na pętli, a jego wnętrzności wypadają na zewnątrz. Trząsł się przez moment, dusząc się, a potem zastygł martwy.
To było zupełnie inne niż obserwowanie z daleka duszenie linką. To było…o wiele bardziej niesamowite. Kiedy podniosła wzrok, jej rodzice zobaczyli tylko odmalowany podziw na jej twarzyczce.
Dwaj z Sardyńczyków czekali za budynkiem w karetce, ale pozostali dwaj, czyli bracia Carlo i Matteo byli przyczajeni przed wejściem. To oni zobaczyli jak Pazzi zawisa na pętli i umiera rozpłatany, niczym Judasz. Obaj od razu popędzili do środka. Carlo pobiegł na górę, a Matteo został na tyłach, aby pilnować wyjścia.
Mężczyzna usłyszał jakiś dźwięk i od razu skierował tam wzrok i broń. Zobaczył Clarice z dziewczynką na rękach. Nie usłyszał za sobą kroków. Dr Lecter bez problemu poderżnął mu gardło. Cała trójka przez kilka sekund obserwowała jak kałuża krwi wokół Mattea rozrasta się coraz bardziej i bardziej.
Dr Lecter starł palcem kroplę krwi, która mu trysnęła na policzek, po czym dał znać rękę, żeby podążać za nim. Opuścili pałać bez pośpiechu i spacerowym krokiem doszli do zaparkowanego kilka przecznic dalej auta. Nie były to luksusy, ale może być. Rodzina wsiadła do środka.
- Pożegnaj się – powiedział Hannibal do siedzącej z tyłu córki.
Claire tak zrobiła. Obserwując przez okno mijane zabudowania Florencji żegnała się ze swoim domem. Nie wiadomo za ile lat będzie im wolno powrócić. Ale jeśli opuszczenie tego miejsca dawało bezpieczeństwo jej, rodzicom oraz braciszkowi/siostrzyczce to odjeżdżała stąd bez żalu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz