Hannibal
szedł płynnie przed siebie, zdawać by się mogło, że nawet nie widzi
otaczającego go zewsząd tłumu. Napatrzył się wystarczająco na ludzki rój, aby
się „rozerwać”. Wracał teraz do domu, jak co dzień z pracy. Po drodze znów
zahaczył o wystawę narzędzi tortur, tym razem sam. Ale zamiast na eksponaty,
patrzył na ludzi i obserwował. Każdy, kto napotykał jego wzrok, natychmiast
czuł ogarniający go dyskomfort i odchodził nieco szybciej niż by wypadało.
Niestety, instynkty ludzkie zawsze ostrzegały, gdy chciał dostać się do czyjejś
głowy.
Czas było
wracać. Clarice i Claire spodziewały się go już od kilku minut. Jednakże od
wczoraj, od incydentu z cyganką i wiadomością o ciąży Clarice (potwierdzili to
wieczorem, wszystkie testy ciążowe były pozytywne), jego myśli były skupione na
wielu różnych rzeczach. Jednocześnie wymyślały plany, aby się upewnić i już
szykowały strategie.
Teraz, zwykłe
odejście od trasy i zahaczenie o wystawę było właśnie tym „upewnianiem się”. Dr
Lecter zastawił pułapkę i czekał. Był sam, wśród tłumu, teraz albo nigdy. Jeśli
stanie się to co przewidywał, trzeba będzie działać szybciej niż sądził. Ale
może to i lepiej.
Nagle jeden z
scenariuszy, które ułożył, zaczął się spełniać w rzeczywistości. Doktor
wiedział, że jego podejrzenia są prawdziwe w chwili, gdy zobaczył
przeciskającego się w tłumie, idącego w jego stronę niskiego cygana.
Hannibal
Lecter wyciągnął z rękawa nóż. Czekał, dalej idąc spacerowym krokiem. Ukarani
zostaną wszyscy, nawet postronni.
Zgodnie z
jego scenariuszem, a nawet jego wolą, ów cygan, kiedy tylko znalazł się przy
nim, próbował wsadzić mu ręce pod płaszcz, jakby chcąc go okraść. Ale i ten
facet i Lecter wiedzieli, że ta kradzież ma być nieudana. Lecz jedynie
Lecter…wiedział jak ta próba się skończy.
Doktor zrobił
to, co chcieli od niego ten facet i Pazzi. Nadal będąc w ruchu, jakby mężczyźni
się mijali, Lecter wykonał kilka szybkich ruchów. Wpierw zrobił to, czego od
niego oczekiwano, czyli złapał cygana za rękę, jakby chcąc go powstrzymać. Nie
zdziwił się, gdy dotknął zamiast skóry, chłodnego metalu jakiejś bransolety.
Chcieli jego odciski, to niech mają, ale finału nie przewidzą.
Druga ręka
Hannibala wykonała błyskawicznie inny ruch. Mocno i sprawnie dźgnęła cygana
nożem. A zrobił to tak szybko, że ten się nawet nie zorientował. Myślał pewnie,
że go uderzył, a nie dźgnął.
Wcelował
idealnie, nawet nie musiał się upewniać. Cygan bez pomocy wykrwawi się na
śmierć w krótkim czasie. I wiedział, że Pazzi nie pomoże wspólnikowi. To by
wszystko zniszczyło.
Szedł dalej,
nie oglądając się za siebie. Wiedział już co trzeba zrobić. Chłodny spokój go
nie opuszczał.
Kilka minut
później dotarł do domu. Kiedy wszedł na korytarz, zastał Clarice czekającą na
niego z założonymi rękami. Nie była zła, a zmartwiona. Nie znała go od wczoraj,
wyczuwała, gdy coś szło nie tak, a on sam obmyślał plan działania. Po ośmiu
latach małżeństwa czytała z niego lepiej niż ktokolwiek inny.
- Pierwszy
raz spóźniłeś się odkąd się znamy – rzekła twardo zamiast powitania – Mów co
się dzieje!
Dr Lecter w
odpowiedzi wyjął rękę z kieszeni. Clarice nawet nie drgnęła, gdy zobaczyła
zakrwawiony nóż.
- Przyprowadź
Claire do salonu. Dołączą do was jak obmyje się z krwi – rzekł nienaturalnie opanowany
– Pierwszy raz potrzebujemy narady rodzinnej.
***
Siedzieli
niemalże w kole. Claire, która od kilku dni wyczuwała niebezpieczną aurę w
powietrzu, przyciskała do siebie jedną ze swoich ulubionych lalek. Nigdy
wcześniej się nie bała. Nie bała się, gdy rodzice okazali się mordercami. Nie
bała się, gdy widziała ich okrutne czyny na własne oczy. Bała się dopiero
teraz, gdy widziała po twarzach rodziców, że grozi im niebezpieczeństwo.
Dr Lecter
tymczasem widział strach córki, ale nie zamierzał nic przed nią ukrywać. Była
jego dzieckiem, dzieckiem zbiega, musiała zdawać sobie sprawę z pewnych rzeczy.
Jeszcze nie powiedzieli jej, że będzie miała rodzeństwo. To jednocześnie był
fatalny i idealny moment.
Clarice
idealnie skopiowała kamienny spokój męża i czekała, aż on zacznie. W głębi
duszy przeczuwała to od wczoraj i tylko czekała aż Hannibal oznajmi to na głos.
W sumie to i dobrze…dawno kogoś nie zastrzeliła, a teraz to aż ją świerzbiły
ręce.
- Claire –
dziewczynka podniosła wzrok na ojca, słysząc jego głos – Mama opowiedziała ci
kim byli ludzie, których zdjęcie w amerykańskiej gazecie mnie rozgniewało,
prawda? – kiwnęła na to główką – Wiesz także, kto to Mason Verger? – znów
kiwnęła. Po odkryciu prawdy często rozmawiała z mamą i tatą o przeszłości.
Opowiadali jej co kiedyś robili, jak się poznali, wszystko. Lecz były to także
ostrzeżenia przed… - A pamiętasz, że kiedyś ci mówiłem iż masz pamiętać, że
pewnego dnia może zdarzyć się sytuacja, kiedy z dnia na dzień będziemy musieli
opuścić ten kraj, zostawiając wszystko za sobą.
Tym razem
mruknęła twierdząco w odpowiedzi. Pamiętała, tata i mama mówili jej co będę
musieli zrobić, jeśli ucieczka okaże się niezbędna. To też ją niepokoiło.
Lecter
wiedział, że jego córka nie zna nic poza tym krajem. We Włoszech się urodziła i
tu dorastała. Będzie miała trudności dostosować się do nowych warunków.
Cóż…będzie musiała. Przygotowywał ją w teorii, teraz czas na praktykę. Nie
będzie aż tak źle, mała ma wrodzoną ciekawość świata, nowe miejsca ją pobudzą,
a poza tym…wierzył w nią.
- Zanim
powiem co musimy zrobić… - Hannibal znów zabrał głos – Mamy ci z mamą coś do
powiedzenia. Powinno się to odbyć w przyjemniejszej atmosferze, ale nie mamy
wyboru. Aby zrozumieć moje motywy, musisz już się dowiedzieć.
Spojrzał na
Clarice. W tym wypadku lepiej, żeby ona to przekazała małej.
- Kochanie… -
Clarice podzielała ten wniosek – Niedługo będzie w naszej rodzinie ktoś jeszcze
– Claire zwróciła zaskoczony wzrok na matkę. Widać, że nie rozumiała o czym ona
mówi – Spodziewamy się dziecka. Za kilka miesięcy zostaniesz starszą siostrą.
Dziewczynka
najpierw zmieniła się w posąg. Żaden pojedynczy mięsień na jej twarzyczce nie
śmiał drgnąć. Aż w końcu usta jej się lekko otwarły, a oczy zalśniły.
- Będę
starszą siostrą? – spytała, niedowierzając.
- Tak –
potwierdziła jej mama.
- Będę mieć
młodsze rodzeństwo? Tak jak tata miał ciocię Miszę?
Tym razem to
dr Lecter był zaskoczony. Był pewien, że nigdy nie opowiadał Claire o Miszy.
Spojrzał momentalnie na żonę, która w ogóle nie była zakłopotana.
- No co? –
wzruszyła ramionami – Ktoś jej musiał opowiedzieć. Nie tylko ty ją uczysz –
rzekła, po czym znów skupiła się na córce – Zgadza się, skarbie. Tak jak tata i
ciocia Misza.
Kąciki ust
dziewczynki uniosły się. Wstała i biegiem dostała się do matki, aby ją objąć.
Clarice odwzajemniła uścisk i przez dobrą chwilę trwały w uścisku. Hannibal
przyglądał się nieco z boku, kontent z przebiegu wydarzeń. Claire pozytywnie
zareagowała na wieści, lepiej niż sądził.
- Cieszę się
– Claire krótko podsumowała swoje uczucia, co nie znaczyło, że są nieszczere.
- My także –
Clarice pogłaskała córkę po główce.
- Dobrze, że
tak to wygląda – dziewczyny zwróciły wzrok na Lectera, który wyraźnie coś teraz
kalkulował – Z nieprzyjemniejszych spraw muszę wam powiedzieć, że…dziecko nie
urodzi się tu. Musimy opuścić Włochy w przeciągu kilku dni. Najpewniej na lata.
Brzmiało to
jak wyrok dla Claire. Clarice z miejsca przybrała poważny wyraz twarzy. Żeby
jednak wesprzeć córkę w trudnej chwili, wzięła ją na swoje kolana, nadal
trzymając ją w objęciach.
- Czyli
jednak…To Pazzi? – zapytała na wszelki wypadek. Była niemal pewna.
- Tak –
potwierdził dr Lecter – Rozpoznał nas, a już na pewno mnie. Ten szczur zrobił
to szybciej niż myślałem. Coś musiało przyśpieszyć proces…Gdyby jednak był
uczciwy już dawno próbowano by mnie aresztować. Czyli innymi słowy…
- Sprzedał
nas! – Clarice dokończyła myśl, czerwieniąc się z wściekłości. Jedynie dziecko
w jej ramionach hamowało jej temperament oraz myśl, że musi chronić drugie, w
swoim ciele.
- Dosłownie.
Wczoraj w kościele, zanim się zjawiłyście, jakaś cyganka udawała, że próbuje mnie
okraść. Jednak przelękła się i uciekła. Razem za nią, wybiegł ktoś jeszcze, ale
widziałem jedynie czubek głowy. A w tym tłumie nic nie mogłem wyczuć nosem.
Dziś jak przewidziałem sytuacja się powtórzyła. Tym razem był to mężczyzna. To
jego dziś zabiłem. Na ręku miał grubą bransoletę, której dotknąłem. Za droga
jak na niego, wyczułem, że to srebro. Pazzi mu ją dał, aby zdobyć moje odciski
palców, aby mieć dowód, że to ja. Inaczej Mason nie wypłaci mu pieniędzy, jeśli
nie przyniesie dowodu.
- Wiedziałam,
że Pazzi to dupek…Nie przebiera w środkach, jeśli wysyła na śmierć niewinnych.
Nie
przejmowali się, że dyskutowali o takich sprawach przy dziecku. Claire widziała
gorsze rzeczy. Obiecali, że nie będą jej więcej wykluczać.
- Chce
pieniędzy, więc po nie idzie po trupach – powiedział Lecter, całkiem lekko jak
na taki temat. Każde ludzkie okrucieństwo z jakim się stykał nie było przecież
większe od jego – Mam plan jak go zabić, potrzebuje do tego was. Gdy go
spełnimy, uciekniemy do USA.
Clarice była mocno
zdezorientowana. Wyraźnie była niezadowolona i wyraziła swój sceptycyzm
dosłownie.
- Wybacz
Hannibal, ale nie sądzę, że to dobry pomysł. To niepotrzebne ryzyko. Po co mamy
tu zostawać na kilka dni? Możemy uciec choćby natychmiast. Pazzi się tego nie
spodziewa. W USA jest Will i Mason, nie powinniśmy się tam zbliżać. Możemy
odlecieć nawet jutro, wyślizgniemy się z rąk ich wszystkich za jednym zarazem.
Hannibal
nawiązał z nią kontakt wzrokowy.
- Naprawdę
uważasz najdroższa, że zaraziłbym ciebie, Claire i nasze nienarodzone dziecko
na niebezpieczeństwo, jeśli nie byłbym pewny, że mój plan się powiedzie? –
widział w jej oczach, że poczuła wyrzuty sumienia – Poza tym natychmiastowa
ucieczka niczego nie rozwiąże. Uciekniemy Pazziemu, ale nie spotka go kara z
mojej strony. Mason nadal będzie mnie szukał. Will też, mój list go opóźni, ale
nie powstrzyma. Gdybyśmy i tak zostali we Florencji znalazłby nas w przeciągu
miesiąca. Jak uciekniemy, znajdzie nas w trzy miesiące. Wyjazd od razu, nic nam
nie da.
Clarice
poczuła jak jej córka zadrżała. Sama poczuła lęk, słysząc te słowa.
Will…znajdzie ich w trzy miesiące? Jego powrót aż tak źle dla nich wróżył…Nie
miała pojęcia jak bardzo było źle.
- Co więc
planujesz?
- Mamy
Pazziego, Masona i Willa – wyliczył na palcach – Chcę bezpieczeństwa dla nas
wszystkich. Dlatego pozbędziemy się wszystkich problemów za jednym razem.
Teraz, gdy jesteś w ciąży, muszę zniszczyć ich wszystkich. Ujawnimy się, przed
Masonem i przed światem. Chciałem by Pazzi wziął moje odciski, teraz Mason
będzie pewien. Zastawią pułapkę, a my będziemy czekać. Gdy zabijemy Pazziego,
zagramy Masonowi na nerwach, a Willowi pokażemy, że teraz nadszedł jego czas.
Uciekniemy do USA, aby pozbyć się tych dwóch „niedogodności”. Inaczej nie
będziemy już żyć w spokoju jak do tej pory. A ciągła ucieczka nie jest naszym
stylem życia.
Clarice
pokiwała głową, rozumiejąc stanowisko męża.
- Co
planujesz?
Dr Lecter
opowiedział Clarice i córce swój plan działania. Claire ucieszyła się, że
dostała w taktyce własną rolę. Tata dawał jej szansę, aby również mogła chronić
ich rodzinę. Ochronić swoją siostrę lub brata.
Plan był
gotowy. Pozostało czekać do dnia prezentacji doktora Fella. A do tego czasu
mogą cieszyć się Florencję z którą rozstaną się niedługo na lata. Ze swoimi
rzeczami także. Mogli stąd zabrać jedynie po jednym przedmiocie. Dr Lecter brał
nóż, Clarice pistolet, a Claire lalkę.
Wszystko inne
rzeczy pewnie niedługo trafią do materiałów dowodowych policji florenckiej.
Dr Lecter nie
był sentymentalny, a jednak żal mu było porzucać Florencję. Nie zdążył zgłębić
wszystkich materiałów, do których miał teraz dostęp jako kustosz. Ale mówi się
trudno. Odzyskają spokojne życie, dopiero, gdy Will Graham stanie się historią.
A on już
zamierzał o to zadbać.
***
Pazzi nie
czuł, że się zmienia, choć jego żona Laura wypomniała mu to zaledwie wczoraj.
Twierdziła, że aura wokół niego jest jakaś inna. No cóż…raczej nie da się
pozostać dawnym sobą, wyrzekając się swojej dumy jako policjant i sprzedając
seryjnego mordercę innemu szaleńcowi za milion dolarów oraz wysyłając na śmierć
wspólnika…jednocześnie nie przejmując się swoją winą za śmierć tego cygana.
Pierwsza
próba się nie powiodła, ale druga zakończyła się sukcesem dla Pazziego. Jego
wspólnik zdobył odciski Lectera na srebrnej bransolecie. Policjant nie
przewidział jednak, że Lecter wyciągnie nóż w biały dzień, wśród tłumu. A
jednak to zrobił, a Pazzi zabrał bransoletę, zostawiając wspólnika na śmierć.
Nie mógł wezwać pomocy, inaczej straciłby pieniądze, na które tak pracował, że
aż przyleciał na dzień do Francji, aby spotkać się z ludźmi Masona.
Pazzi wysłał
bransoletę do Vergera od razu, gdy ją odzyskał. Wystarczył dzień, a pan Verger
wysłał po niego prywatny samolot na to spotkanie. Na neutralnym gruncie, jak
dobrze rozumiał. I siedział teraz, w prywatnym apartamencie hotelowym, z nim
czterej rośli mężczyźni, jak sądził Sardyńczycy. A przez telefon na głośniku
mówił do niego sam Mason Verger.
- Cóż,
inspektorze Pazzi… - powiedział Mason - …nie wiemy jak panu dziękować.
Przysłana bransoleta ma autentyczne świeże odciski palców Hannibala Lectera.
Jestem pod wrażeniem, że go pan rozpoznał i zachował zimną krew.
- A więc
dostanę zapłatę? – tylko ta kwestia się dla niego liczyła. Nie pomylił się, to
był Lecter. Należał mu się ten milion.
- Oczywiście.
Wypłacimy panu nagrodę jak sobie pan będzie życzył. Przelewem, gotówką, nawet
złotem dałbym radę. Połowę otrzyma pan teraz, a drugą, gdy moi ludzie
przechwycą dla mnie Lectera żywego.
- A co ja mam
do tego?
- Wystawi go
nam Pan, to chyba jasne?
Nie wahał
się. Jeśli chciał całego miliona musiał na to przystać.
- Dobrze, ile
czasu pana ludzie potrzebują, aby wszystko przygotować?
- Wystarczy
dzień. Ta czwórka, która jest z panem, wykona wszystkie pańskie polecenia co do
jego schwytania.
- Dr
Fell…czyli dr Lecter niedługo wygłasza prezentację w Palazzo Vecchio. To może
być idealna okazja, aby go schwytać bez świadków, z dala od domu i broni.
Pokrywałaby się z czasem, który pańscy ludzie potrzebują.
- Szczegóły
proszę ustalać z nimi. Wiedzą, co robić.
- Dobrze…A
co… - Pazzi zawahał się, czy poruszyć ten temat. Jeszcze nic o tym nie
wspomniał, a Mason chyba nie brał tego pod uwagę.
- Ma pan
pytania, inspektorze? – spytał telefoniczny głos.
- Tak, jedno
– Pazzi przełknął głośno ślinę – Co z resztą?
- Jaką resztą?
Resztą pieniędzy?
- Nie…bo…ja
nie wspomniałem o tym pana pracownikowi przez telefon…Lecter nie jest sam.
Nastała
niezręczna cisza. Nawet Sardyńczycy porzucili miny pokerzystów i wyglądali,
jakby dostali patelnią po łbach. Milczenie po drugiej stronie słuchawki się
przedłużało, aż Pazzi poczuł się niekomfortowo.
- Co znaczy,
że nie jest sam? – Verger w końcu odzyskał głos, lecz był on zmieniony. Słychać
to było nawet przez telefon. Stał się powolniejszy, ostrożniejszy…jakby
napięty.
- No…nie jest
sam – wykrztusił Pazzi, zastanawiając się, czy ma kłopoty – Jest z nim kobieta,
podająca się za jego żonę. Jestem pewien, że to Starling. Rozpoznałem ją ze
starego zdjęcia na stronie FBI. Zmieniła kolor włosów, ale z twarzy to wciąż
ona, choć nieco starsza rzecz jasna. Zmieniła się tylko z chłopczycy na strojną
damulkę, ale to ona, na bank.
- Starling…
- w głosie Masona brzmiało
niedowierzanie. A jeszcze nie usłyszał wszystkiego.
- Jest
jeszcze dzieciak…
- Jaki
dzieciak?!
Pazzi
podskoczył, tak niespodziewana była to reakcja. Krzyk z głośnika był wyraźnie
zrobiony z trudem, a jednak.
- Są we
trójkę – wyjaśnił Pazzi, wyraźnie już zalękniony – Jest z nimi dziecko.
Dziewczynka, sześcio-, może siedmioletnia. Chyba ich córka…ma oczy zupełnie jak
Lecter, więc…
Nie dokończył,
nie miał odwagi.
W pokoju
słychać już było tylko urwany oddech Masona po drugiej stronie słuchawki. Pazzi
zrozumiał, że ten nie wiedział co ma robić. Istnienie Starling i dziecka nie
było brane pod uwagę. Nie dziwił się temu, sam był zszokowany. Nie uwierzyłby
pewnie, gdyby osobiście nie rozpoznał Starling.
- Ekhm… -
chrząknął wreszcie jeden z Sardyńczyków – Szefie…co z nimi zrobić?
Mieli
głupkowate miny. Jak dzieci we mgle, nie wiedząc co zrobić z takim szokującym
obrotem spraw. Niby tylko pojawiły się przed nimi kobieta i dziecko, ale
pojawiły się znikąd i niespodziewanie psując im plany.
Po dobrej
minucie głośny oddech w słuchawce zmienił się w słowa. Jednakże, ciężko je było
zrozumieć. Ich wydźwięk bardziej przypominał świst połączony z bezdechem.
- Nie
obchodzą mnie one! Pojmijcie lub zabijcie, wszystko mi jedno! Chcę Lectera!
Chcę Lectera żywego!
Widząc wzrok
Sardyńczyków, Pazzi nie miał złudzeń co do której opcji wobec losu Starling i
dziecka, przychylają się ci ludzie. Obie miały zginąć i to nie szybką śmiercią.
Czy inspektor
czuł jakikolwiek żal, wahanie, czy wyrzuty sumienia wiedząc jaki los jest
szykowany dla tamtej pięknej kobiety i tej maleńkiej dziewczynki? Nie większy
niż zignorowanie umierającego wspólnika. Tu chodziło o zbyt duże pieniądze.
Zadośćuczynienie
za lata upokorzenia. Żaden bachor mu tego nie zniszczy.
***
Prezentacja
doktora Fella miała odbyć się nazajutrz. Wystarczyło przeczekać tę noc, aby
poczuć smak sukcesu. Jednak nie miał on go spędzić w ciszy i spokoju, ponieważ
Laura niechcący zepsuła mu plany.
Na śmierć
zapomniał, że od miesiąca mieli bilety na koncert Florenckiej Orkiestry
Kameralnej. Udało mu się jednak przekonać żonę swoją grą, że wcale nie
zapomniał i w ekstremalnie szybkim tempie wskoczył w garnitur.
Nie żeby miał
coś przeciwko. Uwielbiał chwalić się w towarzystwie swoją żoną. Czuł dumę,
siedząc obok niej, takiej wytwornej i urodziwej. Tyle, że wolałby teraz
obserwować swój cel, aby upewnić się, że nie ucieknie.
- Brzmią o
wiele lepiej z nowym alcistą – szepnęła mu do ucha Laura.
Stary alcista
był niesamowicie nieudolny. Zniknął z miasta kilka tygodni temu, bez żadnych
wieści.
Po pierwszej
części utworu, reflektory na chwilę zmieniły kierunek. Właśnie wtedy Pazzi ich
ujrzał. Samotni w lożym siedziała mała, trzyosobowa rodzina. Dr Lecter w białym
krawacie i koszuli wyglądał, jakby unosił się w powietrzu. Siedząca obok niego
Clarice w bladoróżowej sukni z dekoltem, obleczona w perły wyzwalała niemalże
blask. A pomiędzy nimi z loży wychylała się dziewczynka, wpatrzona w muzyków
jak zaczarowana. Loczki dodawały jej dziecięcego uroku tak samo mocno jak biała
wstążka we włosach.
Gdy inspektor
ich spostrzegł, doktor praktycznie od razu odwrócił się w jego kierunku i ich
spojrzenia na sekundę się spotkały. Pazzi nieświadomie ścisnął rękę żony tak
mocno, że ta na niego spojrzała. Mężczyzna prędko uciekł wzrokiem na scenę i
nie odważył się więcej zerkać w kierunku Lectera.
Okazało się
jednak, że spotkanie było im pisane. Podczas przerwy, Pazzi poszedł do baru po
drinka dla żony i gdy do niej wracał zobaczył, że rozmawia ona z… Clarice
Starling i jej córką. Kobiety konwersowały swobodnie, Laura nawet pogłaskała
dziewczynkę po główce z matczyną niemalże czułością.
Idąc szybko w
ich stronę Pazzi zorientował się, że praktycznie wszyscy na sali po cichu lub
jawnie wpatrują się w te dwie kobiety. Nie dziwił się. Laura Pazzi i Clarice
Starling same w sobie stanowiły olśniewający widok. Stojąc obok siebie człowiek
miał wrażenie, że zaraz oślepnie od tego piękna. Mężczyźni patrzyli na nie z podziwem,
a kobiety z zawiścią.
- Twój drink
Lauro – powiedział Pazzi, podchodząc do żony i podając jej kieliszek – Pani
Fell, nie spodziewałem się pani tu spotkać – wyciągnął kulturalnie rękę w jej
stronę, a ona ją przyjęła.
- Ja również,
inspektorze. Jakże miła to niespodzianka.
Pazzi już się
nie przejmował tym, że Clarice prezentuje się w towarzystwie lepiej od jego
żony. Jutro wieczorem kobieta najpewniej nie będzie żyć. Tak samo jak bachor.
-
Rozmawiałyśmy o Scarlattim – wyjaśniła Laura – Agatha także zwróciła uwagę jak
pięknie go dziś zagrali.
- Och,
doprawdy?
- Pozwolę się
z paniami zgodzić – w rozmowie pojawił się nowy głos i u boku dziewcząt pojawił
się dr Lecter – Witam, inspektorze.
-
Dobry…wieczór – Pazzi musiał teraz zachować zimną krew – Lauro, to dr Fell, mąż
Agathy i kustosz Palazzo Capponi. Doktorze, to moja żona, Laura.
- Pani Pazzi…
- doktor pochylił się i pocałował Laurę w rękę. Pazziemu wydawało się, że trwa
to dłużej niż nakazuje włoska etykieta. Jego nerwy tylko się przez to bardziej
napięły. Nie tak łatwo zachować spokój, wiedząc co za potwór przyciska usta do
dłoni jego żony.
- Miło
poznać, doktorze Fell. Agatha wspominała o panu – Laura zdawała się jednak
oczarowana. Jej mężowi nie spodobał się ton jakim wypowiedziała fałszywe imię
Starling. Jak gdyby były już starymi przyjaciółkami.
- Mam
nadzieję, że postawiła mnie w dobrym świetle.
Pazzi czuł na
nich spojrzenie całego tłumu. Dołączając do swoich żon panowie jedynie
podsycili zainteresowanie, pokazując jacy mężczyźni zdobyli serca takich
cudownych dam.
- Dla ciebie,
najdroższa.
Teraz dopiero
inspektor zwrócił uwagę, że Lecter podaje swojej towarzyszce szklankę z sokiem.
- W barze
podają wyborne wino, a pan doktorze przynosi sok? – Pazzi nie powstrzymał
języka. Poczuł lekkie uderzenie łokciem od żony. O co chodziło, wydawało mu
się, że jego tekst przypomina bardziej przyjacielskie droczenie.
- Obawiam
się, że nie wolno mi pić tych wspaniałości, inspektorze – rzekła Clarice z
uśmiechem, podnosząc szklankę do ust. Widząc niezrozumienie na twarzy Pazziego,
doktor wyjaśnił.
- Kilka dni
temu potwierdziliśmy z żoną. Mamy drugie dziecko w drodze.
- Och…
Czy była to
prawda, nie wiedział. Jednakże ciąża Clarice nic nie zmieniała. Nie miał
skrupułów, żeby posłać ją i jej dziecko na śmierć. To, że nosiła w sobie drugie
nie zmieniło jego zdania.
- Moje
gratulację – rzekł jak najuprzejmiej. Zdał sobie nagle sprawę, że przez cały
czas niechcący (albo chcący) ignorował dziewczynkę. Postanowił to naprawić –
Cieszysz się Chiaro, że będziesz miała rodzeństwo?
- Tak –
odparła szybko i prosto. Nie zwracała na niego uwagi. Rozglądała się po sali.
- Czy nie
jest za mała na takie spektakle? Dzieci zwykle są zanudzone na takich rzeczach.
Zamiast
rodziców znów odezwała się Chiara.
- Lubię
muzykę. Nie nudzi mnie – wyglądała na obrażoną.
Pazzi
zamilkł. Chciał odejść od tych ludzi, ale Lecter mu nie pozwolił. Skierował
swoje spojrzenie na Laurę.
- Zauważyłem,
że śledziła pani partyturę. Teraz już prawie nikt tego nie robi. Może to panią
zainteresuję – wyjął spod pachy teczkę, w której znajdowała się stara
partytura, zapisana ręcznie na pergaminie – Pochodzi z Teatro Capranica w
Rzymie z 1688. Z roku, w którym napisano ten utwór.
-
Niesamowite! Spójrz tylko, Rinaldo!
- Mąż
zaznaczył nawet różnice pomiędzy starą, a współczesną wersją – powiedziała
Clarice z entuzjazmem, a także podziwem – Możesz dokonać porównania, Lauro.
Jutro możemy odebrać partyturę od inspektora, prawda?
- A co ma być
jutro, Rinaldo? – zapytała go żona. Znów żołądek mu się wywrócił, słysząc jak
Laura rozmawia z tymi ludźmi jak z przyjaciółmi.
- Doktor musi
jutro wystąpić przed smokami ze Studiolo.
- Nie mogą
się doczekać mojej porażki.
- Srodze się
zawiodą – rzekła Clarice obejmując ramię „męża”. Drugą ręką cały czas trzymała
córkę.
- Jestem
przekonana, że występ wypadnie znakomicie, doktorze – powiedziała Laura,
niezwykle szczerze jak na nią.
- Madame,
mając pani wsparcie oraz mojej rodziny, musi mi się powieść – spojrzał wówczas
na Pazziego, którego przeszedł zimny dreszcz – Do jutra, inspektorze.
***
Will nie był
w stanie utrzymać listu spokojnie w rękach. Dłonie trzęsły mu się tak mocno jak
za czasów jego alkoholowego odwyku, a może i gorzej. Aby móc dojrzeć litery
musiał położyć list na stole i się nad nim pochylić.
List znalazł
jeden z jego ludzi, przydzielonych do ochrony. Zgodnie z jego wskazówkami
zareagował, gdy zobaczył staromodne kaligraficznie pismo, którym zaadresowano
kopertę. Koperta przeszła przez wszystkie możliwe prześwietlenia. Nie
znaleziono pułapki, zapalnika czy innych śladów materiałów wybuchowych. Ani na
kopercie ani na liście nie było odcisków palców, ani innych śladów
biologicznych.
Po tych
wszystkich badaniach list w końcu trafił w ręce Willa. Ten wiedział, że musi go
przeczytać, ale co tu dużo kryć…był przerażony.
Crowford i
Mapp stali za jego plecami. Oboje mówili, że nie musi tego czytać, ale był
innego zdania. Uważał, że musi to zrobić. I musi to zrobić jako pierwszy z
nich. I tak stali za nim, gdy czytał, jednocześnie wspierając go i pomóc w
razie ataku paniki.
Graham czytał
powoli, słowo po słowie. Niby wszystko było niezbyt groźne…a jednak poruszało
pewne struny w sercu Willa, które zabierały w mgnieniu oka całą odwagę jaką
zgromadził w ciągu tych ośmiu lat.
Drogi Willu
Powiem w ten sposób – zaskoczyłeś mnie. A
wiesz, że nieczęsto mi się to zdarza. Twój powrót pewnie zaskoczył i ciebie.
Jeszcze jakiś czas temu uważałeś to za niemożliwe, prawda? Byłem tego samego
zdania. A tu taka niespodzianka.
Moja dziewczynka podniosła ci ego, prawda
Will? Jak się czułeś, gdy się o niej dowiedziałeś? Frustrację? Triumf, że się
nie myliłeś? Znów uwierzyłeś w siebie i swoje możliwości? Nie, obaj wiemy, że
to nieprawda. Ty nigdy nie wierzyłeś w siebie, ani w swój umysł. Cały czas
robisz tylko to co umiesz najlepiej.
Powiem ci co czułeś, gdy dowiedziałeś się o
mojej żonie. Narobiłeś w gacie ze strachu. Tak było, nieprawdaż? Zawsze się
mnie bałeś, a myśl, że dołączył do mnie ktoś taki jak Clarice doceniałem nie
tylko ja, ale ty również. I twój, zdawało się maksymalny strach, wzrósł
dwukrotnie.
Nic cię bardziej do działania nie wzbudza
jak przerażenie, Will. Boisz się mnie. Boisz się Clarice. Dlatego chciałeś nas
szukać. Wtedy czujesz się sobą. I cóż z tego, że poprzednie polowania
zniszczyły ciebie i twoje życie. One już są zniszczone, więc co ci szkodzi.
Jedyne co możesz stracić to życie, ale na nim ci już nie zależy.
Wiesz dobrze, że ja nie wybaczam. Wie o tym
każda komórka w twoim ciele, gdzie alkohol poczynił okrutne szkody. Wie o tym
blizna na twoim brzuchu, która do dzisiaj budzi cię w nocy ostrym bólem i
pieczeniem, przypominając ci chwilę, gdy wbiłem ci tam mój nóż. Wiedzą o tym
szramy na twojej twarzy, w które musisz się wpatrywać za każdym razem, gdy
patrzysz w lustro, ponownie zabierając cię do chwil, kiedy Francis ciął cię na
moje polecenie.
Myślisz, że chcę cię zabić? Sądzisz, że
twojego życia nie da się bardziej zniszczyć? Powiem ci tyle…Mylisz się!
Uważasz, że zmieniłem twoją egzystencję w piekło? A więc pozwól, że zabiorę cię
do najgłębszego kręgu piekieł. Wszystko da się bardziej zniszczyć. Zawsze można
bardziej cierpieć. Szykuję dla ciebie coś specjalnego, Will. Coś po czym
będziesz przeklinał dzień, w którym postawiłeś stopę w moim gabinecie. Byłem
dla ciebie za łagodny. Muszę naprawić ten błąd. Spalę twoją wolę w popiół.
Zapamiętaj to sobie. Zademonstruję ci co znaczy ból istnienia. Jeszcze nic o
nim nie wiesz…Ale spokojnie, nauczę cię.
Nie przedłużając, bawmy się, Will. Poluj na
mnie, a ja będę polował na ciebie. Osobiście jestem pewien kto kogo pierwszego
znajdzie.
Do rychłego zobaczenia, Will. Mam nadzieję
już wkrótce ujrzeć twoje upiększone oblicze.
Dr Hannibal Lecter
PS: Clarice zmartwiła się, widząc pannę Mapp
na zdjęciu. Przekaż jej, że jej los nadal nie jest jej obojętny. Mimo wszystko
rozumie, że wszystkich, bez wyjątku musi spotkać kara. Czyż nie jest wierną
żoną? Pozdrów Jacka od nas.
Will doszedł
do ostatniej linijki. Ledwo łapał oddech, a jednak zdołał utrzymać się na
nogach. Odsunął się szybko od stołu, jakby go coś oparzyło. Bez słowa odszedł
na drugi koniec „pokoju Hannibala”. Wystarczył znak ręką, a Ardelia i Jack
podeszli i sami przeczytali list.
- Skurwysyn –
powiedziała Mapp, po skończeniu listu.
- Bez dwóch
zdań – rzekł Crowford, nieco słabszym tonem – Nazwał Starling swoją żoną?
- Clarice to
jego dama. Jeśli małżeństwo ją uszczęśliwiało, to jej to ofiarował –
wytłumaczył Will, bez żadnych emocji w głosie – Pieprzyć pytanie, czy to w
ogóle legalne. Uważają się za małżeństwo i to się liczy.
- Po chuj to
PS?! – wysyczała Ardelia, wyraźnie wściekła – Jaki sens ma to zdanie?! Przecież
nic mnie nie obchodzi, że…
- Miało cię
to zaboleć, Mapp – znów wyjaśnił – Miało to uderzyć w ciebie.
Ardelia
zagryzła wargę niemal do krwi. Chciała temu zaprzeczyć, lecz przed sobą nie
zdołała tego ukryć. Tak…to ją zabolało mocniej niż sądziła.
- Will,
posłuchaj – zaczął Crowford, zbliżając się powoli do przyjaciela – On nie może
tobą zawładnąć. On tego chce, byś uciekł. Nie pozwól mu na to. Nie bój się,
ochronimy cię…
- Wiem Jack –
przerwał mu Graham, nieco gwałtowniej niż zamierzał. Przez ten wybuch Jack aż
się zatrzymał w pół kroku – Wiem…ale czy możecie zostawić mnie teraz samego?
- Will, nie
sądzę… – tym razem mówiła Ardelia, ale Graham nie pozwolił jej dokończyć.
- Nic mi nie
będzie…po prostu…muszę pobyć sam…Nigdzie nie ucieknę…Dajcie mi czas do jutra…a
wszystko będzie ok – widząc ich wahanie, dodał – Błagam, wyjdźcie.
Jack i
Ardelia poczuli, że nie mają wyjścia. Wyszli, zostawiając Willa samego, w
bezpiecznym półmroku.
Graham,
czując, że jest już sam, zjechał na podłogę i niczym dziecko objął się za
kolana. Nie płakał, czuł tylko ból…ból wszystkich blizn, a w uchu pobrzmiewały
słowa z listu, jak gdyby dr Lecter stał nad nim i wypowiadał je jak żywy.
- Weź się w
garść, Will – mówił sam do siebie – On tego chce. Chce cię opóźnić. Weź się w
garść!
***
Wszystko było
zaplanowane. Sardyńczycy nie chcieli porywać Lectera ani w kościele, ani w jego
domu. Znał tam każdy kąt, mógł ich wykiwać. Pazzi miał po prezentacji znaleźć
pretekst by odprowadzić Lectera lub całą rodzinę do domu (nie był pewien, czy
Clarice z dzieckiem tam będą. Wolał, żeby były. Jeśli nie zostaną zabite,
istniało ryzyko, że kobieta przyjdzie po niego w zemście za partnera). Na ulicy
reszta podjedzie do nich przygotowaną do tego karetką pogotowia. Dziewczyny
miały zostać od razu zdjęte, a Pazzi miał za zadanie ogłuszyć Lectera. Po
wszystkim, ciała i sam Lecter miały zostać wywiezione. Pazzi miał pewność, że
cała trójka zniknie z powierzchni Toskanii, a może i świata. Niewiele go to
obchodziło, byle nie było to na jego terenie.
Gdy przybył,
nieco spóźniony do Palazzo Vecchio spotkało go miłe zaskoczenie. Clarice z
córką były obecne i siedziały w pierwszym rzędzie krzeseł. Doskonale, będzie
problem z nimi z głowy. Ludzie Vergera czekali na zewnątrz na jego znak.
Pazzi stanął
pod ścianą i słuchał prezentacji. I cóż…był pod wrażeniem. Dr Lecter naprawdę
znał temat Dantego, a jego włoski był bez skazy.
Opowiadał o
siódmym kręgu piekła Dantego, przeznaczonego dla samobójców, gdzie przebywał
Della Vigna, który powiesił się tak samo jak Judasz Iskariota. Od dawien dawna
chciwość i śmierć przez uduszenie były kojarzone razem. Święty Hieronim uważał,
że Iskariota oznacza „nagrodę” lub „pieniądze”. Natomiast Orygenes utrzymuje,
że „Iskariota” wywodzi się od hebrajskiego „od uduszenia”. Zatem imię oznacza
„Judasz Uduszony”.
- A więc
chciwość i śmierć przez powieszenie jest kojarzone od czasów starożytnych, a w
sztuce wizerunek ten pojawiał się wielokrotnie – doktor nacisnął przycisk na
pilocie, czym uruchomił rzutnik. Na płótnie zaczęły się pojawiać obrazy, które
Lecter po kolei omawiał. Były to różne wizerunki wiszącego Judasza np. Judasz z
wiszącymi wnętrznościami na wierzchu jak święty Łukasz opisywał w Dziejach
Apostolskich.
Po wszystkim
uczeni nagrodzili go brawami. Nawet Pazzi się przyłączył. Dr Lecter żegnał się
ze wszystkimi, zwracając się do każdego po nazwisku. Żona i córka stały przy
jego boku, dygając przed każdym odchodzącym. Wszyscy ci zdawali się pod
głębokim wrażeniem wykładu.
Pazzi został
w wielkiej sali sam z Lecterami. Na schodach wciąż słyszało się powoli niknący
szum dyskusji.
- Myśli pan,
że zostanę na stanowisku, inspektorze?
- Nie da się
ukryć, że zaimponował im pan. Osobiście nie mam wątpliwości. Moja żona chciała
państwa zaprosić na kolację, jeśli to nie kłopot. Była pod wrażeniem pergaminu,
który jej pan pożyczył i chciała osobiście podziękować.
- Nie wypada
odmówić. Co ty na to, Agatho?
- Chętnie się
wybiorę. Laura to interesująca rozmówczyni.
- Z radością
więc przyjmiemy zaproszenie. Musimy tylko posprzątać. Zaczeka pan?
- Ależ
oczywiście. Dam znać, żonie, że się państwo zgodzili.
Wyciągnął
telefon komórkowy i wybrał numer do Carla, niepisanego szefa Sardyńczyków. To
miał być sygnał, że wychodzą i żeby za nimi podążali.
Gdy Pazzi
skończył udawaną rozmowę, poszukał wzrokiem Lecterów. Byli za nim. On i Clarice
ze spokojem sprzątali książki ze stołu. Tak ich pilnował, że nie zawracał sobie
głowy tym, co robiło dziecko. I to był błąd.
- Tato,
zobacz! – głośny głos dziecka przerzucił uwagę Pazziego na dziewczynkę. Chiara
stała przed nim, pod płótnem, z pilotem w ręku i patrzyła się z uśmiechem na
wyświetlany obraz – To Pazzi!
Rzutnik
wyświetlał obraz przodka Rinalda. Pazziego, który kilkaset lat temu został
powieszony i to na placu, który znajdował się za oknem. Tego, który sam Dante
umieścił w swoim piekle.
- To Pazzi,
jeden z moich przodków, Chiaro – jeśli by on uspokoił dziecko, Lecter szybciej
sprzątnie i stąd wyjdą – Lepiej nie baw się tym pilotem. Twój ojciec może mieć
problemy, jeśli coś się zepsuje…
- Pan nie
rozumie – Chiara stanęła dokładnie naprzeciw niego, jej oczy były wpatrzone
centralnie w inspektora. Uśmiechała się niewinnie – Tata przed chwilą mówił, że
powieszenie idzie w parze z chciwością. Na obrazie jest pan!
Ostatnie co
Pazzi zarejestrował wzrokiem to właśnie to urocze dziecko, z kokardą we
włosach, mająca w oczach czyste okrucieństwo. Zdołał jednak poczuć za sobą
obecność dwóch osób, które razem były za szybkie nawet dla niego. Jedna para
rąk z zabójczą siłą przycisnęła mu coś do twarzy, coś co pachniało szpitalem, a
druga uderzyła czymś twardym w tył głowy.
Dr Lecter
przyciskał materiał z eterem do nosa Pazziego, ze zdawałoby się nadludzką siłą.
Uderzenie Clarice za pomocą kolby pistoletu przyśpieszyło sprawę i nie
pozwoliło policjantowi się bronić. Opadł nieprzytomny.
- Nie stracił
przytomności na długo – rzekł zimno Lecter, przytrzymując go – Claire!
Dziewczynka
już podbiegała z wózkiem. To było jej
drugie zadanie. Po pierwsze miała odwrócić uwagę tego gościa, żeby rodzice
zaszli go od tyłu, a później od razu przywieźć im ukryty za kotarą ręczny
wózek, na którym leżały potrzebne rzeczy.
Obserwowała w
skupieniu jak jej ojciec stawia nieprzytomnego Pazziego na wózku, a następnie
razem z mamą przywiązują go ciasno do niego, aby na koniec zakleić mężczyźnie
usta taśmą. Ostatnie co zrobili to opróżnili policjantowi kieszenie. Znaleźli
ową partyturę oraz dokumenty o Hannibalu, jego pozwolenie na prace i zdjęcia
jego nowej twarzy. To ostatnie zabiorą i zniszczą przy okazji.
- Trzymaj się
blisko mnie – powiedziała jej mama, na co Claire podbiegła i schowała się za
nią.
W tym
momencie, zgodnie ze słowami doktora, Pazzi zaczął się budzić.
- To zabawne.
Kiedyś mnie przywiązywano identycznie do takiego wózka i wożono po szpitalu.
Pazzi
poderwał wzrok i ujrzał stojącego przed nim Lectera. Clarice stała nieco za
nim, z pistoletem w dłoni, a za nią wychylało się nieśmiało ich dziecko.
Inspektor próbował się szarpnąć, ale nic z tego nie wyszło. Był przywiązany
mocno i sztywno, nie dało rady ruszyć palcem.
- A teraz,
panie Pazzi… - rzekł dr Lecter – …zdejmę panu taśmę i zadam kilka pytań. Nie będzie
pan krzyczał, ani kłamał. Bo inaczej nie tylko pana powstrzymam… – w dłoni
doktora pojawił się składany nóż - …ale również pójdziemy kogoś odwiedzić.
- Laura to
cudowna kobieta – odezwała się Clarice, słodkim głosikiem – Na pewno będzie nam
smakować. Tak się zaprzyjaźniłyśmy, że na pewno nie będzie miała nic przeciwko
zostać naszym prowiantem na drogę. Prawa, kochanie?
- Wątroba i
nerki nadawałyby się od razu, ale reszta mięsa powinna wisieć przez tydzień w
warunkach chłodniczych. To co inspektorze, będzie pan grzeczny? Czy mamy złożyć
pańskiej żonie wizytę? Proszę mrugnąć dwa razy na tak, raz na nie.
Pazzi
natychmiast mrugnął dwa razy. Jeśli Laura ma być bezpieczna, musi się na
wszystko zgadzać, inaczej ci szaleńcy coś jej zrobią.
- Dobrze
więc. Wiedziałem, że mnie pan rozpoznał już przy pierwszej próbie zdobycia
moich odcisków. Nie próbowano mnie aresztować, więc wywnioskowałem, że mnie pan
sprzedał. Masonowi Vergerowi, prawda?
Dr Lecter
zdjął taśmę z jego ust.
- Tak –
odparł zachrypniętym głosem – Posłuchaj człowieku, nie wymkniesz się. Ja mam
pieniądze. Mogę ci…
- Czy jego
ludzie czekają na zewnątrz?
- Tak, ale
nadal mogę ich odwołać i…
Pazzi tak był
skupiony na znajdowaniu właściwych słów, żeby przekonać Lectera, że może mu
pomóc i by go nie zabijał, że nie spostrzegł, że Clarice i dziewczynka zniknęły
z jego pola widzenia. Obie stały za nim, a Clarice wiązała właśnie pętlę
wisielczą z pomarańczowego przewodu.
- Powiedział
pan o mnie komuś na komendzie?
- Nie mogłem.
- No tak…Jak
Mason zareagował, gdy mu powiedziałeś, że jest ze mną Clarice i Chiara?
- Był
wściekły…zszokowany…nie sądził, że…
- To do
przewidzenia. Co postanowił z nimi zrobić? Ja miałem być schwytany żywy, a one?
- Było mu
obojętne. Jego ludzie mieli zdecydować.
- I co
zdecydowali? A raczej…co im rozkazałeś? – Pazzi już konstruował kłamstwo, ale
Lecter przejrzał go na wylot jeszcze zanim otworzył usta – Zamierzałeś je
zabić. Martwe stanowiły dla ciebie mniejsze niebezpieczeństwo.
Pazzi nie
zdołał zrozumieć co oznacza zimny, nadludzko spokojny głos, bo poczuł na szyi
coś chłodnego. Clarice założyła mu pętlę wisielczą. Lecter w tym samym momencie
wziął taśmę i znów mu zakleił usta.
- Dziękuję,
inspektorze.
Dr Lecter
pchnął wózek na balkon, aż do samej balustrady. Pazzi z przerażeniem spojrzał w
dół, w otchłań ,w której czekała go śmierć. Czuł zimno pomarańczowej gumy na
drucianej pętli wokół szyi.
Hannibal
stanął po jego lewej, a Clarice po jego prawej. Dziecko natomiast podeszło do
ojca i oparło się o balustradę, z ciekawością obserwując przebieg wydarzeń.
- Zanim się
pożegnamy, wyznam coś panu, inspektorze – rzekł Lecter, naraz jakby wesoły – Został
pan wyrzutkiem swojego zawodu, ponieważ złapał pan pewnego seryjnego mordercę,
a potem okazało się, że był on niewinny, ponieważ po jakimś roku pojawiły się
nowe ofiary. Więźnia wypuszczono, a pan stał się pariasem, prawda?
Pazzi nie
wiedział co to ma do rzeczy. Wtem doktor zbliżył się jeszcze bardziej i wyznał
coś, co było jego gwoździem do trumny.
- Schwytałeś
prawdziwego mordercę. Te nowe zbrodnie…popełniłem ja. Razem z Clarice
chcieliśmy uczcić naszą rocznicę i pomyśleliśmy, że skopiowanie seryjnego
mordercy tego miasta zapewni nam sporo rozrywki.
Spojrzenie
pełne nienawiści i grozy usatysfakcjonowało Hannibala. To właśnie chciał
zobaczyć.
-
Arrivederci, Commendatore.
Dr Lecter
błyskawicznie rozpłatał Pazziemu brzuch swoim nożem. Drugim ciosem uwolnił go
od wózka. Clarice dokończyła robotę i wypchnęła mężczyznę przez balustradę.
Claire
patrzyła z fascynacją w dół jak Pazzi spada, z szarpnięciem odskakuje do góry,
gdy zawisa na pętli, a jego wnętrzności wypadają na zewnątrz. Trząsł się przez
moment, dusząc się, a potem zastygł martwy.
To było
zupełnie inne niż obserwowanie z daleka duszenie linką. To było…o wiele
bardziej niesamowite. Kiedy podniosła wzrok, jej rodzice zobaczyli tylko
odmalowany podziw na jej twarzyczce.
Dwaj z
Sardyńczyków czekali za budynkiem w karetce, ale pozostali dwaj, czyli bracia
Carlo i Matteo byli przyczajeni przed wejściem. To oni zobaczyli jak Pazzi
zawisa na pętli i umiera rozpłatany, niczym Judasz. Obaj od razu popędzili do
środka. Carlo pobiegł na górę, a Matteo został na tyłach, aby pilnować wyjścia.
Mężczyzna
usłyszał jakiś dźwięk i od razu skierował tam wzrok i broń. Zobaczył Clarice z
dziewczynką na rękach. Nie usłyszał za sobą kroków. Dr Lecter bez problemu
poderżnął mu gardło. Cała trójka przez kilka sekund obserwowała jak kałuża krwi
wokół Mattea rozrasta się coraz bardziej i bardziej.
Dr Lecter
starł palcem kroplę krwi, która mu trysnęła na policzek, po czym dał znać rękę,
żeby podążać za nim. Opuścili pałać bez pośpiechu i spacerowym krokiem doszli
do zaparkowanego kilka przecznic dalej auta. Nie były to luksusy, ale może być.
Rodzina wsiadła do środka.
- Pożegnaj się
– powiedział Hannibal do siedzącej z tyłu córki.
Claire tak zrobiła. Obserwując przez okno mijane
zabudowania Florencji żegnała się ze swoim domem. Nie wiadomo za ile lat będzie
im wolno powrócić. Ale jeśli opuszczenie tego miejsca dawało bezpieczeństwo
jej, rodzicom oraz braciszkowi/siostrzyczce to odjeżdżała stąd bez żalu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz