Will był
zmęczony…bardzo zmęczony. A przecież był to dopiero początek. Był przygotowany
na to, że będzie trudno, ale przygotowanie i faktyczne przeżywanie tego to dwie
różne sprawy.
Przez ostatnie
dwie godziny oglądał ten film w kółko i miał już dość. Nie chciał więcej na to
patrzeć. Dlatego, gdy Jack i Ardelia oglądali nagranie właśnie teraz po raz
pierwszy, stanął do nich tyłem by nie musieć patrzeć na ekran.
Mimo iż film
nie miał dźwięku, Will potrafił odtworzyć nagranie w swojej głowie sekunda po
sekundzie. Nawet miał wrażenie, że wie dokładnie co w chwili obecnej Crowford i
Mapp mają przed oczami.
Nagranie
przyszło prosto z florenckiej policji, kilka dni po zdarzeniu. Film pochodził z
monitoringu, z budynku naprzeciwko Palazzo Vecchio. Kamera nie miała wspaniałej
ostrości, ale było widać co trzeba.
Najpierw jest
pusty balkon. Potem wjeżdża na niego wózek z przywiązanym człowiekiem. Dzięki
informacjom od tamtejszej policji wiedzieli już, że było to inspektor Rinaldo
Pazzi. Zza wózka wyłaniają trzy postacie. Dwie dorosłe i jedna dziecięca. Po
wyostrzeniu widać, że jest to mężczyzna, kobieta i mała dziewczynka, głównie
dzięki włosom i ubiorowi. Mężczyzna coś mówi do Pazziego, następnie robi szybki
ruch nożem po jego brzuchu, a kobieta wyrzuca ciało przez balustradę, żeby
zawisło. Dziecko przez cały ten czas obserwuje ofiarę, nawet gdy Pazzi spada,
dziewczynka wychyla się i patrzy na jego lot i zawiśnięcie. Na koniec cała
trójka kieruje twarze prosto ku kamerze i macha do niej. Następnie cała trójka
wchodzi do środka i znika. Po przewinięciu widać już tylko jak godzinę później
strażacy próbują ściągnąć ciało Pazziego.
Nagranie nie
jest na tyle wyraźne, żeby zobaczyć dokładnie twarze, ale nie jest to
konieczne. Graham i tak wiedział kogo widzi.
- Wiadomo,
czy to Lecter? – pytanie zadał Jack. Ardelia wciąż wpatrywała się w ekran jak
zahipnotyzowana.
- Tak –
odparł Will, odwracając się w końcu przodem, ale dalej uparcie unikając
wzrokiem telewizora – Policja włoska szybko zaczęła podejrzewać kustosza, który
tamtego dnia wygłaszał jakiś wykład i zniknął bez śladu, z rodziną. Przeszukano
jego dom i zabezpieczone odciski należą do dr Lectera i Clarice Starling.
Ponadto na komputerze Pazziego znaleziono ściągnięte materiały o Lecterze.
- Pewnie go
rozpoznał – Jack pokiwał smutno głową – Typ ofiary numer dwa. Stojący mu na
drodze.
- Sukinsyn –
rozedrgany głos Mapp zwrócił uwagę obu mężczyzn – Tam jest dziecko! Małe.
Cholerne. Dziecko. I kazał jej patrzeć! Czemu ty, Graham, zawsze musisz mieć
pierdoloną rację?! Miał wpaść na pomysł z dzieciakiem i sukinsyn na to wpadł!
Will nie
wiedział co odrzec, więc milczał. Właściwie z tego nagrania najbardziej
przeraził go właśnie nie wiszący Pazzi z flakami na wierzchu, a sylwetka
dziecka obserwującego wszystko, a później wesoło machającego do kamery, aby na
koniec odejść z rodzicami, którzy dokonali tego mordu.
Crowford
wyłączył telewizor, chcąc zabrać Mapp z oczu powód jej rozdrażnienia. Ta jednak
nie uspokoiła się tak łatwo. Zaciskała bezsilnie zęby, a w jej wspomnieniach
uśmiechnięta Clarice ściskała ją na pożegnanie przed egzaminem. Pierwszy raz
była świadkiem jej prawdziwej, okrutnej natury, której nauczył ją Lecter.
- Długo
będziemy tu stać i biadolić jak panienki?! – podniosła głos, na co Will i Jack
aż się wzdrygnęli – Zrób coś wreszcie, Graham do kurwy nędzy! Obudź ten
pierdolony geniusz, który podobno masz i znajdź tego skurwysyna, abyśmy mogli
go w końcu aresztować!
- To nie
takie proste…
- Chuj mnie
to obchodzi! Uruchom ten swój plan i zlokalizuj ich, a nie zajmujesz się
pierdołami!
- To już nic
nie da, nie rozumiesz?!
Tym razem to
Ardelia zamarła zszokowana wrzaskiem Willa. Will był z natury spokojny i w najgorszych
kłótniach rzadko podnosił na nią głos, a teraz ewidentnie krzyczał. Na nią …na
nich. Osiągnął swój limit. Cały strach i frustracja wylały się z niego tak
gwałtownie, że zbiły z tropu nawet jego.
- Wszystko
może coś dać, Will – Jack zdawał się być obecnie jedynym trzeźwo myślącym –
Uspokójcie się oboje i wróćmy do planu….
- Plan jest
już do dupy Jack! – wrzeszczał zdesperowany Will. Zdesperowany by im coś
uświadomić – To już nic nie da! Nie rozumiecie?! Naprawdę nie rozumiecie co to
nagranie oznacza?! Jack, Ardelia, zacznijcie w końcu myśleć, kurwa!!!
Crowford i
Mapp aż zapragnęli zrobić krok do tyłu, jakby mieli przed sobą dzikie zwierzę.
W kobiecie już nie było nic ze wściekłości, jedynie niepokój. Nawet nie
przejęła się, że Will ich obraził.
- Graham,
spokojnie…co chcesz przez to…
- Niech to
cholera! – Will zamachnął ręką w powietrzy, jakby chcąc coś uderzyć – A co mam
powiedzieć?! To jest krystalicznie jasne! Nie musimy szukać Lectera, bo on
jedzie tutaj! Tutaj! Do USA, do nas…po nas.
Pierwotny plan
Graham zakładał sprawdzenie dosłownie każdego miejsca, w którym mógł przebywać
Lecter. Przez te osiem lat Will tworzył szczegółową listę…bardzo długą. Jednak
godzinne, wieloletnie analizy zawęziły ilość możliwości. Satysfakcjonującym i
jednocześnie bolesnym faktem było to, że Florencja znajdowała się na
liście…Teraz lista nadawała się śmieci, choć pracował nad nią niezwykle ciężko.
- Daj spokój
Will – powiedziała Mapp – Byłby samobójcą, gdyby przyjechał wprost do jaskini
lwa.
- Tacy z was,
idioci?! Lecter byłby samobójcą gdyby pojechał gdzie indziej. Wie o mnie i mnie
docenia. Wie, że znajdę go, gdziekolwiek się uda, a nie zamierza wiecznie
uciekać! Musi się mnie pozbyć, więc jedzie do mnie, sam to obiecał, nie?! Ten
film z kamer tylko to potwierdza!
- O co ci
chodzi z tym filmem? – spytała Mapp.
Graham
westchnął cicho. Kochał Ardelię jak własną siostrę, ale czasami jej brak
pomyślunku niezmiernie go wkurwiał.
Przystawił sobie krzesło, żeby usiąść i wziąć głęboki wdech. Musiał im to
wytłumaczyć na spokojnie.
- Zastanówcie
się przez moment – rzekł formalnym i jednocześnie ostrym tonem. Jego wzrok
wlepiony w tamtą dwójkę był niemniej poważny – Lecter wiedział o kamerze przed
budynkiem. Potwierdza to fakt, że machali dokładnie do niej, a nie da się jej
dostrzec z tej odległości. Po co to zrobił? Po co zabił tak jawnie, jak na
pokaz, niczym przedstawienie dla nas? Przez to musiał na gwałt uciekać z
miasta. Czemu sobie to utrudnił?
- Pazzi
rozpoznał ich i dlatego… - zaczęła Ardelia i właśnie Will miał jej ostro
przerwać, znów potępiając jej bezmyślność, lecz ku jego miłemu zaskoczeniu
zrobił to Jack.
- Nie, Mapp.
To prawda, że Pazzi rozpoznał Lectera, ale ten nie musiał go zabijać tak
ostentacyjnie. Dr Lecter wie jak zabijać po cichu. Gdyby zabił go…bardziej
prywatnie…byłoby mu łatwiej, nawet przyjechać tutaj i wcale nie musiałby się
wyprowadzać na zawsze z Florencji.
- Zgadza się,
Jack – rzekł Will niemalże z wdzięcznością – Głupotą z naszej strony byłoby
myśleć, że znamy wszystkie ofiary Hannibala Lectera. Wierzę, że przez te lata
popełnił niejeden mord. Nie jest debilem, który by zostawił na widoku ciało z
wyciętymi narządami. On umie zabić tak by nie zwrócić na siebie uwagi. Skoro
tak, to czemu wyeksponował Pazziego i zmusił się do ucieczki? Znów pojawił się
w mediach. To przedstawienie z Pazzim miało na celu zapowiedzenie swojej
wizyty. Daje mi znak, że idzie po mnie. Nie wspominając o tym, że znów próbuje
mnie przerazić tym jak wychował swoje dziecko.
Will aż
zadrżał. Czasami naprawdę nie chciał mieć racji. Jak w tym przypadku, że Lecter
spłodzi z Clarice dziecko i ukształtuje je na swoje podobieństwo. Los i
przyszłość tej dziewczynki nie zapowiadał się dobrze.
- Jednego
tylko nie rozumiem – rzekł Graham głośno, drapiąc się po policzku – Ten włoski
inspektor rozpoznał Lectera, ten miał wystarczająco dużo czasu, żeby się o tym
dowiedzieć i go zabić…Dlaczego Pazzi nie wydał Lectera władzom, gdy tylko go
rozpoznał?
- Nie wiem… -
odezwała się Ardelia – Może próbował go zaszantażować?
- Ta, jak
gdyby ktoś chciał mieć Hannibala Lectera w swoim mieście – zakpił Will, lecz
nie mógł wyrzucić swoich rozważań z głowy.
Przez chwilę
trwała niezręczna cisza, aż tu nagle Jack odchrząknął i zaczął mówić z
zakłopotaniem.
- Wiecie…coś
sobie pomyślałem…
- Tak, Jack?
– dopytywał Will, chcąc go zachęcić.
- Kiedyś
byłem na takim wykładzie…Gość co go wygłaszał był podejrzany o zamordowanie
swojej żony, ale okazał się niewinny…z jakiegoś powodu całkiem nieźle się go
słuchało i zapamiętałem co nieco zanim skończył. Gdy zobaczyłem to nagranie
przypomniało mi się coś co powiedział. Wykładał historię sztuki i …
- Na litość
boską, wykrztuś to, Jack – popędził go Will, nagle czując podniecenie, gdy Crowford
powiedział słowo „sztuka”. Dr Lecter kocha sztukę.
- No dobra.
Wydaje mi się, że Lecter zabił tego glinę w taki sam sposób jak zginął Judasz.
- Judasz? –
odezwała się Ardelia – Ten co sprzedał Jezusa?
- Tak –
potwierdził Jack – Wyświetlał kilka obrazów, które przedstawiały jego śmierć no
i skojarzyło mi się to od razu, gdy zobaczyłem jak umiera Pazzi.
Will poczuł
jak przechodzi mu zimny dreszcz po kręgosłupie. Myśli zaczęły krążyć w jego
głowie jak szalone. Judasz…zdrajca, który sprzedał swojego mistrza za kilka
srebrników. Judasz chciwiec. W metodach Lectera nie ma nic przypadkowego.
Doktor zabił Pazziego niczym Judasza…Czyżby florencki glina był trochę za
chciwy? Teoria o szantażu ma sens?
A po co szantaż? – jakiś cichy głosik
odezwał się w głowie Willa. Równie dobrze ktoś mógł mu to szeptać do ucha – W końcu jest ktoś kto oferuje za doktorka o
wiele więcej niż sam Lecter byłby sam skłonny zaoferować.
Szalona i
jednocześnie przerażająco niepokojąca teoria powstała w umyśle Willa. Teoria,
której nie mógł potwierdzić, a jednak wierzył całym sercem. Czyżby…rodzina
Lecterów machała na powitanie nie tylko do niego?
- Will, co ci
jest? Nagle zbladłeś. I to jeszcze bardziej.
- Nic mi nie
jest, Jack. Naprawdę…
Z jakiegoś
powodu postanowił jeszcze pomilczeć przez jakiś czas…musi to sobie poukładać,
czy na pewno ma to sens…
- Dobra, to
co w takim razie robimy?! – zapytała głośno i zdecydowanie Mapp, gotowa do działania,
aby ukryć swój niepokój – Lecter jedzie tutaj. Musimy mieć nowy plan. Może on
już jest w mieście.
- Niedługo
się dowiemy, czy tu jest czy nie – powiedział ponuro Graham. Jego oczy zasnuła
mgła – Da nam znać i to wyraźnie. Symbolicznie „zadzwoni do drzwi”. Wystarczy
czekać na telefon.
- Jaki
telefon do diabła?!
- Z
informacją o miejscu zbrodni do zbadania. Niedługo znajdziemy dokładnie takiego
trupa jakiego opisywał przed minutą Jack…Ciało z wyciętymi narządami. A może i
nawet specjalnie zostawionymi odciskami doktora.
Milczenie,
które zapanowało było potwornie ciężkie. Nikt już nie wiedział co rzec. Will
wydał wyrok. Pozostało czekać.
No bo jak
zapobiec morderstwu, kiedy nie było wiadomo kto ma zginąć i kiedy, ani gdzie?
***
Panowała
całkowita ciemność. Wyjątek stanowiły jedynie dwa czerwone punkciki w czyichś
oczach. Nie miały jednak w sobie niebezpiecznego blasku, jak można by było
przypuszczać. Ale to pewnie dlatego, że obserwowały śpiące w łóżeczku dziecko.
Od wyjazdu z
Florencji, Hannibal monitorował sen córki. Chciał się upewnić, czy Claire nie
będzie miała koszmarów sennych po tym jak widziała z tak bliska jak zabił dwie
osoby. W dodatku w dość krwawy sposób.
Claire spała
najspokojniej w świecie. Żadnych nagłych pobudek nie zauważył.
Dr Lecter
westchnął i wyszedł z pokoju. Jego latorośl była zupełnie jak Clarice,
potrafiła go zaskakiwać na każdym kroku. Nie tylko w tej kwestii.
Córka go
zaskoczyła także podczas podróży tutaj. Dr Lecter postanowił dla bezpieczeństwa
dostać się do USA tanimi liniami lotniczymi, ze zwykłymi turystami i wraz z
jakąś wycieczką krajoznawczą dostać się tutaj. Obawiał się, czy nie za bardzo
rozpuścił Claire. Pierwszy raz dał jej do ubrania jakieś tanie ciuchy, w
samolocie byli stłoczeni jak sardynki. Było wysokie ryzyko, że mała zacznie głośno narzekać.
Ale ku jego
zdumieniu dziewczynka nie wypowiedziała ani słowa skargi. Robiła wszystko co
nakazywali jej on i Clarice. Szybko też, wedle polecenia, porzuciła język
włoski i zaczęła używać angielskiego.
Po podróży
skończyli tutaj. Hannibal zdołał wynająć dom, którego prawdziwy właściciel
obecnie przybywał gdzieś w Niemczech.
Dr Lecter
niespiesznie zszedł na dół. Uważał, że mimo iż mieszkają tu tylko kilka
tygodni, zadomowili się całkiem szybko. Wybrał dobry dom, niedaleko morza.
Claire była tym zachwycona. A wielkość domu była niewiele mniejsza niż ich dom
we Florencji. Różnica polegała na tym, że dom nie należał do nich naprawdę i
musieli stąd odjechać w najbliższym czasie.
Czyli wtedy
gdy załatwi tu wszystkie sprawy. Mianowicie dwie: Mason i Will. Za bardzo mu
zaszli za skórę w ostatnim czasie, żeby ich po prostu, ponownie zostawić samych
sobie.
Będąc na
parterze skierował się w stronę tego cichego, metalicznego dźwięku. Jego źródło
znalazł przy stole w jadalni. Clarice siedziała przy nim i ze skupieniem
chirurga czyściła swoją broń. Nawet nie spostrzegła, że wszedł.
- Myślałem,
że przy stole jedynie jemy – powiedział, przykuwając jej uwagę. Uśmiechnęła się
w odpowiedzi.
- Tu mam
najlepsze światło. A poza tym, gdybyś naprawdę tak sądził, nie przygniótłbyś
mnie do tego stołu 3 noce temu – wyraźnie miała w oczach ten zalotny błysk.
Odłożyła wszystko co miała w ręku na bok i odwróciła się przodem do niego na
krześle.
- Drażnisz
się ze mną, a to niebezpieczne – położył dłoń na stół i pochylił się nad nią,
patrząc wyzywająco w oczy.
- Lubię igrać
z ogniem. W końcu jestem twoją żoną – przekrzywiła głowę, zastanawiając się,
które z nich pierwsze się podda.
- Och, wiem o
tym doskonale. Chodź bardziej niż z nim igrać, wolisz w tym ogniu żyć. A mimo
to nigdy się nie spalasz.
- Gdybym
spłonęła w nim, straciłbyś mnie z oczu.
-
Możliwe…albo i nie.
Wygrała, on
się poddał i pocałował ją zachłannie. Nie widzieli się większość dnia.
Rzadkość.
Clarice
pomyślała, że jak nie przerwie tego pocałunku to zaraz znów wylądują na
stole…lub podłodze. Normalnie nie miała nic przeciwko, wręcz zachęcała do tego,
lecz dziś miała kilka pytań, dlatego odsunęła się.
- Niecodziennie
odtrącasz moją czułość – był zdziwiony, ale zadziorność spojrzenia jeszcze go
nie opuściła.
- Po pierwsze
nie odtrącam, tylko odsuwam w czasie. A po drugie, przyzwyczajaj się, niedługo
zacznę mieć humory. Choć trafniej brzmiałoby, że mi odbije.
O pamiętała
doskonale jaka było w ciąży z Claire. Teraz, gdy znów była przy nadziei,
spodziewała się rozpoczęcia hormonalnej burzy w przeciągu dwóch miesięcy.
- Spodziewam
się zmiennym nastrojów, a nie wariowania.
- Jesteś za
łagodny – Clarice wstała z krzesła i skrzyżowała ręce – Gdzie dziś byłeś?
- Codziennie
wychodzę, najdroższa i nigdy nie pytasz – zauważył i czekał, czy Clarice
odpowie mu jak się spodziewał.
- Wychodzisz
owszem, ale zawsze na zakupy. Po twoim powrocie zawsze coś się pojawia w domu.
Chociażby jedzenie, kwiaty, sztućce, wczoraj kupiłeś obrusy i lampę. Ale dziś
nic nowego nie zauważyłam.
Od tygodnia
ich dni wyglądały w ten sposób, że Hannibal jedzie do miasta, a ona pokazywała
Claire jak wygląda ten kraj oraz wznawiała lekcje. Zwykle też jej mąż mówił jej
co zamierza zakupić. I zresztą całe szczęście, bo ostatnio udało jej się
zapobiec klęsce.
Gdy tu
zamieszkali wszyscy spontanicznie, bez zastanowienia, chcieli wrócić do starych
zwyczajów. Tych luksusowych. Dr Lecter już lata temu przyzwyczaił żonę i córkę
do pewnych standardów życia, które on sam preferował. Łatwo się przyzwyczaić do
dobrego. Lecz kiedy mieli właśnie pojechać wynająć samochód, w głowie Clarice
pojawił się alarm.
Wówczas i
męża i córkę zaskoczyła swoją prośbą, aby nie wypożyczali żadnego luksusowego
auta, a najlepiej zwykłego vana, który ostatnio jest tak popularny. I dodała,
żeby zrezygnowali z wymyślnego jedzenia. Mogą żyć bez np. białych trufli przez
kilka tygodni. To żaden problem. Ona wychowała się w biedzie. On był dzieckiem
wojny i wiele lat siedział w więzieniu. A Claire by się przyzwyczaiła. Kilka tygodni
bez luksusu, tego chciała.
Pamiętała jak
błysk zrozumienia zajaśniał na twarzy Hannibala. Był lekko zaskoczony, lecz
także i pod wrażeniem. Wiedział, że i on ma słabości. A jego gust to była duża
słabość. Przez to właśnie go złapano.
To Claire zadała
głośno pytanie, czemu mama tego chce. A ona odrzekła.
- Gdybym była
śledczą, właśnie tak szukałabym twojego ojca. Przez jego zamiłowania.
Tak,
szukałaby w salonach z drogimi autami, przeszukiwała monitoring w sklepach z
delikatesami. Poznawała jego gusta. Bo to był niezły haczyk. Skoro ona na to
wpadła, Will pewnie też.
Dlatego od
wprowadzenia się tutaj, żyli dość zwyczajnie. Również rzeczy, które przez
ostatni tydzień kupował dr Lecter i przywoził tutaj stanowiły zwykłe
wyposażenie domu rodziny ze średniej klasy.
Ale wracając
do chwili obecnej.
- Kupiłem
coś, a raczej zdobyłem, Clarice – widać było jak bardzo był zadowolony, a nawet
można rzec dumny, że posiadł to coś. Ten przedmiot musiał być bardzo trudno
dostępny – Wymagało to sporo wysiłku. Chodź, pokażę ci.
Poprowadził
ją do pokoju, którego w ogóle nie używali. W zamyśle był pokojem gościnnym. Ale
ponieważ ten budynek nie posiadał piwnicy, to właśnie tutaj dr Lecter urządził
sobie magazyn na swoje prywatne akcesoria.
Clarice dawno
tu nie wchodziła. Zauważyła, że w pomieszczeniu pojawiło się w zasadzie sporo
nowych rzeczy. Pięć noży różnej wielkości typu spyderco oraz cztery skalpele.
Małe pojemniki z tabletkami i pigułkami. Buteleczki z płynami, na których
przyklejono etykiety. Kilka strzykawek leżało obok nich. Było nawet coś co
przypominało piłę mechaniczną, ale kobieta widziała coś podobnego wiele lat
temu, gdy asystowało przy sekcji topielca. To była piła sekcyjna. Przy takim
wyposażeniu ledwo zwróciła uwagę na skromne i niewinne bandaże.
Lecz to nie
na to miała zwrócić uwagę. Te wszystkie wymienione rzeczy nie były aż tak
trudne do zdobycia jak się wydaje. Hannibal nie pierwszy raz musiał zdobywać
taki asortyment. Pewnie stanowiły zwykły punkt na jego liście zakupów, którą
ostatnimi czasy realizował.
Dlatego
szukała wzrokiem dalej, aż spostrzegła coś długiego, zawiniętego w stary koc.
Nie miała pojęcia co to może być.
- O to ci
chodzi? – spytała, wskazując na zagadkowy przedmiot.
- Owszem.
Pokażę ci.
Hannibal
podszedł z nią do stołu, a na którym leżało to coś i rozwinął koc, ukazując jej
co się w nim chowało. Oczy Clarice wybałuszyły się ze zdumienia.
- Przyznam,
że wytężam wyobraźnię, ale nie rozumiem co zamierzasz z tym zrobić.
Dr Lecter
uśmiechnął się w swój sadystyczny sposób, ten który lubił przywoływać, gdy
zabijał kogoś w wysoce artystyczny sposób. A następnie opowiedział żonie ze
szczegółami jaki użytek postanowił zrobić z owego przedmiotu.
W miarę
rozwoju wyjaśniania swojego planu, zdumienie znikało z oczu Clarice, a
stopniowo pojawiał się podziw i …tak, ten sam sadyzm, którego nauczyła się od
niego. W końcu osiem lat razem, non stop…z kim przystajesz, takim się stajesz.
- Jesteś
diabłem – powiedziała, uśmiechając się, kiedy już skończył wyjaśnienia.
- Naprawdę?
Ja bym nazwał się lekarzem.
- Lekarze
robią takie eksperymenty?
- Znałem
takich co chcieli.
Kilka sekund
ciszy. Clarice przygryzła wargę, kontemplując o czymś po cichu. W końcu zadała
pytanie.
- To jest dla
Willa, ale tylko dla Willa, rozumiem?
- Tak. Ale
ponieważ nasz Jacky i twoja Mapp trzymają się blisko niego, uznaję ich za jedną
grupę. Oni dostaną coś lżejszego niż Will, ale karę muszę im wymierzyć.
Jego ton
jasno mówił, że żaden z tej dwójki nie dozna łaski.
- Co
zamierzasz z nimi zrobić?
- Z Jackiem
nie będę musiał robić nic. Dawno już czytałem artykuły, że sławny agent FBI
przeszedł przez 2 zawały, które nawiasem mówiąc, dostał na akcji, dlatego o tym
napisano. Ma słabe serce. Wystarczy, że posadzę go w pierwszy rzędzie, gdy będę
załatwiał swoje porachunki z Willem. Och, jego serce…jak to się mówi…nawali, na
100%.
- A…a
Ardelia? – spytała, nawiązując kontakt wzrokowy.
- Szczerze
mówiąc… - Hannibal przybliżył się i objął ją w talii, przyciągając do siebie -
…uważam, za bardziej stosowne, żebyś to ty zadecydowała o jej losie. Niewiele o
niej wiem, jedynie to co mi powiedziałaś. Zgodzę się na wszystko co postanowisz
z nią zrobić, poza zostawieniem jej w spokoju. Gdybyśmy ją zostawili, chciałaby
zemsty za tamtą dwójkę, a nie zamierzam zostawiać za plecami żadnych zagrożeń,
ani dla nas, ani dla naszych dzieci.
Niech jej bóg
świadkiem, ona też nie zamierzała. Oboje już raz stracili rodzinę, a siebie
stracili na osiem lat. To się nie może znowu wydarzyć. A tym razem byłoby o
wiele gorzej, bo tu chodziło o ich dzieci, z czego jedno nienarodzone.
Ale jej
ludzka strona nadal podtrzymywała sentymenty, a jednocześnie musiała pozbyć się
niebezpieczeństwa. Jest matką, Ardelia jest zagrożeniem, nie pozwoli żeby stara
sympatia wystawiła Claire i nienarodzone maleństwo na ryzyko.
Postanowiła
jednak pójść na kompromis, który po przemyśleniu, byłby dla nich więcej niż
użyteczny.
- Mam pomysł,
co zrobić z Ardelią – wyznała, unosząc ręce i splatając palce z tyłu jego szyi
– Hannibal…
Wzięła
głęboki oddech, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Przybrała bardzo poważny,
żeby nie powiedzieć uroczysty ton.
- Odkąd cię
uwolniłam, nie prosiłam cię o nic. Nigdy nie miałam do ciebie wielkiej, albo
sprzecznej z twoimi zasadami prośby. Lecz teraz, ten jeden raz proszę cię…zrób
z Ardelią to, o co cię poproszę. Jeśli wysłuchasz mnie do końca, zrozumiesz, że
to ma sens.
- Co chcesz
bym zrobił? – nie ukrywał, że był zaintrygowany.
Clarice
wyłożyła w słowach swoją prośbę. Doktor teraz zrozumiał, czemu prosząc go o to
musiała wyłożyć to tak oficjalnie. Bardzo jej na tym zależało. A spełnienie
prośby nakładało dla niego sporo zachodu i niestety bardzo nudnej pracy. Gdyby
to od niego zależało, nie zawracałby sobie tym głowy. To było nudne i nie
stanowiło wyzwania, to będzie praktycznie rutynowe. Choć miała rację w tym, że
ten zabieg mógł w przyszłości przynieść dobre owoce.
- Dobrze… -
westchnął, nie był zadowolony, że się zgadza – Zrobię to dla ciebie. Mimo, że
proste zabicie jej nożem byłoby sto razy ciekawsze niż to.
Uśmiechnęła
się tylko.
- Dziękuję –
rzekła po czym złączyła ich usta.
Hannibal
odpowiedział żarliwie na pocałunek, wiedząc że ją tym udobrucha. Był jeszcze
jeden powód dla którego tak łatwo zgodził się na jej propozycję. Otóż jeszcze
nie wyłożył jej swojego planu wobec Masona Vergera.
To…się jej
bardzo nie spodoba. Lepiej żeby była w jak najlepszym nastroju zanim jej go
wyłoży.
***
Atmosfera
pokoju nie dawała możliwości relaksu. Wszyscy zgromadzeni byli wyraźnie
napięci, choć z różnych powodów. Mason z gniewu. Margot z irytacji. Krendler z
niepewności. A dr Doemling ze strachu.
Jedynie z
Masona nie dało się nic wyczytać, bo…wiadomo. Krążył jedynie na elektrycznym
wózku, w kółko po pokoju. Reszta zebranych w pomieszczeniu czekała aż zabierze
głos. Nie wiedzieli tylko kto będzie pierwszy, choć Margot miała przeczucie,
kto tu oberwie. I nie myliła się. Mason po jakimś czasie skierował swój wózek
prosto przed wystraszonego doktora Doemlinga.
- Doktorze
Doemling, jest pan uważany za jednego z najlepszych psychiatrów w tym Stanie,
prawda? – powiedział Verger, a jego ton był tak śmiertelnie groźny, że nikomu w
pokoju nie przeszkadzało już jego tempo i wady wymowy. Zwłaszcza doktorowi.
- Tak mówią…
- odpowiedź była o wiele bardziej cicha niż można się było spodziewać.
- Znając
pańską reputację, kilka lat temu poprosiłem pana o konsultację w sprawie
Hannibala Lectera. Pamięta pan?
- Tak,
pamiętam.
- A pamięta
pan ile panu zapłaciłem za tę rozmowę?
- Tak, był
pan bardzo hojny, panie Verger.
- No właśnie…
Mason
podjechał wózkiem tak blisko fotela Doemlinga jak się tylko dało. Wystarczył
milimetr bliżej, a kołka wózka wjechałyby doktorowi na stopy. Ten jednak nie
odważył się drgnąć. Skrzętnie omijał także wzrokiem „twarz” rozmówcy.
- Skoro ma
doktor taką dobrą pamięć to może powie pan zgromadzonym tutaj osobom co
powiedział pan mi kilka lat temu?
- Panie
Verger, proszę o zrozumienie…
- Co mi
powiedziałeś na konsultacji, za którą ci zapłaciłem?! – zagrzmiał, a raczej
zaświszczał Mason.
Doemling
wyraźnie już się pocił ze strachu, a jego oczy krążyły już dosłownie wszędzie
tylko nie na Masonie.
- Pytał pan
o…
- Głośniej!
- Pytał pan o
Lectera i o to jakie podejmie kroki wedle moich przypuszczań.
- Czemu to
zrobiłem?
- Przez moją
reputację i przez to, że kiedyś badałem Lectera.
- Raczej
próbowałeś badać – z tą uwagą w dialog wdarła się Margot. Żaden z mężczyzn
jednak nie obdarzył jej spojrzeniem.
- Proszę
kontynuować doktorze – rzekł Mason – Co mi pan powiedział?
-
Po….powiedziałem, że Lecter w pierwszej kolejności pozbędzie się Starling, a
potem…
- Proszę
opowiedzieć wszystko! Z całą tą pieprzoną psychologiczną otoczkę. I tym razem
zrób to porządnie, albo pożałujesz.
W to
psychiatra nie wątpił.
- Pytał mnie
pan po co w ogóle Lecter uwiódł Starling przed aresztowaniem. Odpowiedziałem,
że Lecter najpewniej po prostu lubił o wiele młodsze dziewczyny, niemalże
dzieci, a jego inteligencja skrzętnie ukryła ową słabość. Powiedziałem, że
według mnie Starling to dziewczyna z bardzo zaburzoną osobowością, z silnym
kompleksem ojca. Lecter łatwo ją omamił dając jej uwagę, której chciała. Gdy go
aresztowano, dziewczyna po prostu poszła po tatusia, a Lecter ją wykorzystał,
aby się wydostać. Że możemy łatwo zgadnąć, jakie obietnice jej wciskał. I że
według mnie Hannibal Lecter to typ wolący działać sam, bez kuli u nogi i gdy
już się wydostał, pozbył się jej, gdy przestała być potrzebna. Zwłaszcza, że
była już za stara by spełnić jego wymagania. Zaradziłem też, aby czekać, bo
Lecter zostanie schwytany gdy tylko jego hobby weźmie nad nim górę i popełni
gdzieś morderstwo w swoim stylu.
Przez całą tą
przemowę Doemling wyraźnie się jąkał. Wypowiedzenie tego wszystko było
niezwykle trudne, zwłaszcza że robił z siebie kretyna przy świadkach.
- A gdy
zapytałem, czy Will Graham stanowi jakieś niebezpieczeństwo, co pan odrzekł?
- Że to
bardzo mało prawdopodobne, żeby przyjęto go do służby z taką przeszłością.
- Aha…
Mason
odjechał do tyłu, psychiatra znów miał odwagę głębiej oddychać.
- Pamiętam te
słowa, doktorze – znów odezwał się Mason – Wszystkie co do joty. Uwierzyłem
panu i posłuchałem pańskich rad. Ale skoro był pan tak bardzo pewien swoich
racji to może odpowie mi pan co to jest?!
Margot na te słowa
sięgnęła po pilota na stoliku i coś na nim wcisnęła. Na jasnej ścianie, na
którą teraz każdy w pomieszczeniu miał dobry widok, pojawił się szary obraz.
Rzutnik wyświetlał im zdjęcie z kamer z Florencji, na którym trójka ludzi macha
w stronę obiektywu. Dwóch dorosłych i dziecko stało na balkonie Palazzo
Vecchio, pod nim wisiało ciało inspektora Pazziego, a oni machali, tak po
prostu.
Doemling
głośno przełknął ślinę, totalnie upokorzony i wystraszony. Próbował wymyśleć
jakiekolwiek wyjście z sytuacji, która pozwoliła by mu zachować twarz.
Wszystkie jego zapewnienia były zmieszane z błotem za sprawą tego zdjęcia.
Paul
Krendler, który obserwował trzęsącego się Doemlinga z boku, nie współczuł mu
ani trochę. Znajdował się tu z dwóch powodów. Po pierwsze Mason Verger bardzo
dużo płacił za bycie jego człowiekiem. Popełniał dla niego różne świństwa w
Departamencie Sprawiedliwości i był gotowy na o wiele więcej. Poza tym Mason obiecywał
mu pomoc w karierze. Mógł łatwo pociągnąć za sznurki, aby Krendler znalazł się
w Kongresie.
Drugi powód
był trywialny. Pomoc w nielegalnym udupieniu Lectera była jego osobistą
vendettą wobec tej wiejskiej cipy, psychopatycznej dziwki, która go tak wodziła
na pokurzenie, a potem upodliła kilkoma zdaniami. A mogła być kimś! Ale dobrze
się stało. Wolał to niż przelecieć tę chorą wariatkę. Możliwość zniszczenia jej
życia, dosłownie, była aż nazbyt kusząca. Kurwa nie zasługiwała na nic innego
jak to co wymyślił Mason Verger. Nie żeby wiedział co.
- Nie ma pan
nic to powiedzenia? – ciszę przerwał ochrypły głos Masona.
- Może to nie
jest Starling… - zaczął niepewnie Doemling, ale przerwał mu dziwny krzyk
Vergera, przez który aż podskoczył.
- To jest
Starling! Wyniki porównywania odcisków palców dotarły do mnie szybciej niż do
Biura Federalnego! W ich domu znaleziono odciski Hannibala Lectera, Clarice
Starling i jeszcze jedne, niezidentyfikowane, dziecięce odciski!
Doemling
otwierał usta i je zamykał, ale przez chwilę nie wydobywał się z nich żadnej
dźwięk. Dłonie mężczyzny tak się zaciskały na poręczy fotela, że knykcie były
całkowicie białe.
- No
doktorku! – Mason znów zaczął robić kółka wózkiem po pokoju – Jak pan
wytłumaczy fakt, że wszystkie pana przewidywania szlag trafił?!
- Może… Być
może pomyliłem się tylko w jednej kwestii? Nie, na pewno myliłem się w kwestii,
że Lecter ma fetysz wobec młodych dziewczynek! Najwidoczniej po prostu zwrócił
uwagę na Starling, ponieważ niezwykle łatwo było nią manipulować. On lubi się
czuć ważny, młoda dziewczyna słuchająca wszystkich jego poleceń wpływa na jego
ego i jest użytecznym narzędziem. A pewnie i tarczą! Zatrzymał ją by dalej
wykorzystywać. Pewnie tylko dzięki jej wiedzy z Quantico nigdy nie trafił pan
na jego ślad! Gdyby Lecter miał sektę, ona byłaby jego najżarliwszą
wyznawczynią! Zachował swój pionek i to tyle. Teraz pewnie uciekają do jakiegoś
innego kraju.
Na moment
Doemling odetchnął z ulgą. Jego wyjaśnienie było całkiem niezłe. Może ujdzie
bez szwanku. A jednak następne pytanie znów popchnęło go na skraj paniki.
- W takim
razie, co tam robi bachor?!
- Bachor?! –
Doemling ze zgrozą przypomniał sobie o dziewczynce, która nadal wyświetlała się
na ścianie, przy rodzicach.
- Chyba nie
powie mi pan, że inteligentny doktor medycyny zapomniał o nałożeniu gumki.
– To…to…Ach!
Mówiłem, że Lecter lubił czuć się ważny! Jak za czasów przed wojną, gdy jego
rodzina miała tytuł hrabiowski. Widocznie zapragnął mieć potomka, żeby
przedłużyć swoją linię! Zdjęcie jest dowodem, że Lecter nie waha się pokazać
dziecku okrucieństwa, jakie potrafi dokonywać. Próbuje ją nauczyć swoich metod,
aby kontynuowała jego zbrodnicze dzieło!
- I do tego
celu poprzestał na spłodzeniu dziewczynki? – po raz pierwszy głos zabrał
Krendler. W jego głosie dało się słyszeć kpinę. Margot wymruczała pod nosem coś
o „pieprzonej świni”.
- Widocznie
mu to nie przeszkadza – podsumował Doemling. Był siebie trochę dumny, że udało
mu się tyle nazmyślać w kryzysowej sytuacji.
- A Graham?
Tu wymyślenie
odpowiedzi było prostsze.
- Jack
Crowford mu to załatwił. Jeszcze niedawno miał odpowiednio dużą władzę, aby to
zaaranżować – mógł to przewidzieć, ale to przemilczał.
Mason
skwitował to milczeniem. Zaprzestał jeżdżenia w kółko. Miał chyba zamiar coś
powiedzieć, lecz niespodziewanie do pomieszczenia wkroczył Cordell i oznajmił.
- Przybyli
pańscy goście, panie Verger.
- Doskonale!
– Mason nagle wydał się w lepszym humorze – Doktorze Doemling, rozumie pan, że
po pańskich poprzednich radach, nie mogę zaufać pańskim słowom ot tak. Dlatego
tym razem postanowiłem zasięgnąć drugiej opinii.
- Drugiej
opinii?
- Owszem.
Opinii ludzi, których wcześniej nie przepytywałem. Ludzi, którzy znali Lectera
i przeżyli, a nawet go lubili. Ciekawe co oni powiedzą.
Wówczas
wszyscy zebrani usłyszeli w korytarzu ciche kroki, które powoli stawały się
coraz głośniejsze. Kroki należały nie do jednej osoby, a do grupy, w tym ktoś
wyraźnie szedł na szpilkach.
I nagle do
pokoju wkroczyli oni. Najdziwniejsza zbieranina osób, jakich Krendler
kiedykolwiek widział. Weszli tu pewni
siebie, wyprostowani, nie pokazując żadnych emocji czy słabości.
Na przodzie
szła kobieta, na widok której kutas Krendlera drgnął, gdyż była niemal goła i
bardzo atrakcyjna. To ona była osobą na szpilach. Po jej obu bokach stali dwaj
potężni mężczyźni, którzy mogli w pojedynkę łatwo złamać mu kark. Pomyślał, że
może to ochroniarze tej dziwki. Za plecami jednego z tych mięśniaków stała
drobna blondynka, ale Krendler ledwie ją dostrzegł. Był tak bardzo nijaka, że
nie warto było poświęcać jej chwili uwagi. Na samym końcu szli dwaj mężczyźni,
choć musiał się dokładniej przyjrzeć, czy to na pewno byli faceci. Jeden z nich
miał tak długie włosy, że spływały mu po twarzy, a drugi był taki jakiś…żeński
i również długowłosy, że trudno się było zorientować. Na widok tego „żeńskiego”
kolesia Krendler poczuł znajomą nutkę strachu i obrzydzenia. To pedały!
- Lynnet… -
Mason wypowiedział to imię bardzo wolno, nawet jak na niego – Jakże miło cię
widzieć twarzą w twarz. Możesz już odejść Cordell.
Cordell
ukłonił się i wyszedł, posyłając jeszcze jedno zaniepokojone spojrzenie na
dwóch wyrośniętych „ochroniarzy”, po czym wyszedł.
- Ja tego nie
mogę powiedzieć – rzekła Lynn, po czym zerknęła na Margot – Cześć, kuzynko.
Margot nie
odpowiedziała, patrzyła gdzieś w bok. Lynn wiedziała, że to ze wstydu, ale
Mason mógł to zinterpretować inaczej, na ich korzyść.
- To ich chce
pan pytać?! – żachnął się Doemling, nagle jakby urażony – Jestem odznaczonym
psychiatrą! Moje osiągnięcia…
- Stul ryj
Doemling! – warkot Masona zamknął mężczyźnie usta – Już się popisywałeś.
- Czego
chcesz? – powiedziała Lynn, wychodząc do przodu.
Mason był
nieco pod wrażeniem, że Lynnet patrzy mu prosto w oko. Widocznie jej trauma
mocno zelżała. Nie, żeby go to obchodziło. Każdy kto był w stanie patrzeć na
jego oszpecenie bez obrzydzenia w oczach mu imponował. A Lynn wyraźnie nosiła
doskonałą maskę pokerzysty.
- Co tak
chłodno, kuzynko? – Mason podjechał do niej bliżej. Nie odsunęła się. Kolejny
punkt, choć im ich więcej tym gorzej dla niego – Nie widzieliśmy się ile?
Szesnaście lat? Na pewno dużo masz mi do powiedzenia.
- Wręcz
przeciwnie, nie mam nic.
- Tak coś
czułem. Wiesz jaki byłem zraniony, gdy odmawiałaś przyjścia tutaj? Musiałem w
końcu sięgnąć po specjalne środki, abyś tu przyjechała. Razem ze swoją sektą.
- Ta, te
środki były bardzo specjalne – pierwszy raz było coś widać na twarzy Lynn. Było
widać tam gniew.
- Zrobię
wszystko, żeby utrzymać dobre stosunki z rodziną. Nawet sprawdzając do jakiego
przedszkola chodzi twój syn. Jak go nazwałaś? Eric? Trochę mi to zajęło, ale
ustaliłem zarówno przedszkole, jak i dane wszystkich pracownic.
- Czemu nie
mówisz wprost, że zrobisz mu krzywdę, jeśli nie będę robić co mi każesz?
- Zawsze
możesz odmówić i zabrać go z przedszkola.
- Gdy raz coś
postanowisz, coś tak trywialnego cię nie powstrzyma. Raz go namierzyłeś i to
wystarczy.
Gdyby Mason
miał wargi, szeroko by się uśmiechnął.
- Nadal tak
dobrze mnie znasz! Za to ja się zastanawiałem, czy w ogóle wiesz, który z tej
sekty jest ojcem tego gnojka. Pieprzysz ich wszystkich, czy tylko tych co nie
są pedałami?
Z lekkim
niezadowoleniem i podziwem Mason spostrzegł, że nie tylko Lynn, ale i cała
reszta nie dała się sprowokować. Stali cicho na swoich ustalonych pozycjach i
pozwalali mówić jedynie przywódcy. Nie uszło jego uwadze także to, że Margot
zareagowała na wzmiankę o groźbie wobec dziecka.
- Masz coś
jeszcze, oprócz mojego syna?
- Och,
całkiem sporo – Mason odjechał od rozmówczyni i wrócił do swojego hobby, czyli
jeżdżenia wózkiem w kółko – Byłem bardzo zachłanny informacji o tobie. Wiesz już,
że mam twój numer telefonu i adres. A nawet adresy! Wiem, że masz kilka
lokacji. Powiem, że zajęło mi to o wiele więcej czasu i trudu niż
przewidywałem. Na ciebie samą nie mam nic, ale na twoją sektę już owszem.
Znów spojrzał
jej w twarz, chcąc ujrzeć panikę taką samą jak u Doemlinga.
- Ten
zarośnięty pedał za tobą, co ukrywa twarz, jest lekarzem, prawda? Zanotowałem
cztery przypadki, gdy przeprowadził operacje nie do końca zgodne z prawem. Na
ludziach, którzy sporo by zapłacili, żeby policja nie dowiedziała się o ich
obrażeniach. A ci dwaj po twoich bokach, mam dowody, że byli wmieszani w kilka
pobić, w tym część ze skutkiem śmiertelnym. Oraz cztery skrzętnie ukryte
morderstwa. Wiem, że jest tego o wiele, WIELE więcej, lecz jedynie do tylu udało
się dotrzeć. Przynajmniej jeśli chodzi o te…prawdziwe.
W tym miejscu
Krendler chrząknął, chcąc zabrać głos.
- Pan Mason
rzecz jasna ma rację. Bardzo łatwo byłoby mi przypiąć takiej grupie dziwaków i
zabijaków mnóstwo wykroczeń. I co wtedy się stanie z synkiem?
- Ty się
lepiej nie odzywaj! – Lynnet posłała w stronę mężczyzny swoje najzimniejsze
spojrzenie. Widziała jak jego oczy wędrowały od jej cycków, do nóg i z powrotem
– W dupie mam słowa gościa, który ma umysł tak wąski, że nawet jego malutki
kutas by się tam nie wcisnął!
Krendler
poczerwieniał ze wściekłości. Miał uczucie deja vu. Za to Mason zacharczał, ale
chyba miał to być śmiech.
- No dobrze,
Lynn. Sądzę, że się zrozumieliśmy. Zapytam więc, czy mając to wszystko co
wymieniłem na względzie w końcu zgodzisz się ze mną współpracować?
Na dłuższą
chwilę zapadła cisza. Lynn schowała dłonie za plecami. Nie odwróciła się jednak
prosząc towarzyszy o radę, czy o wsparcie. Zastanawiała się, wahała, w oczach
Masona, aż wreszcie dała odpowiedź.
- Czego
chcesz?
Mason poczuł
triumf. To była cicha zgoda.
- Niewiele,
kuzynko. Dwóch rzeczy. Po pierwsze rób to co zwykle i nie wtrącaj się do moich
spraw. Po tym jak opuścisz ten dom zapomnij, że tu w ogóle byłaś.
- Innymi
słowy przymknij oczy na twoją przyszłą zbrodnię?
- Sama nie
jesteś niewinna. A po drugie, odpowiesz mi na moje pytania. Chcę twojej
szczerej opinii i nic więcej.
Lynnet
westchnęła, jakby pokonana.
- Pytaj i
miejmy to za sobą.
Mason
podjechał bliżej ściany, na której rzutnik nadal wyświetlał zdjęcie z
Florencji.
- Co o tym
sądzisz?
-
Interesujące zdjęcie.
- No co ty
nie powiesz – przekręcił wózek w jej stronę – Opowiedz mi swoją opinię o
Lecterze i Starling. Jak sądzisz po co Lecter ją uwiódł?
- Nie wiem,
czy było jakieś uwodzenie. Myślę, że ją polubił. Starling chyba była wyjątkowa
w jakiś sposób, skoro zwrócił na nią uwagę.
- Nie
sądzisz, że po prostu łatwo było nią manipulować i zachował ją jako swoje
narzędzie.
- Szybko by
się nią znudził gdyby taka była prawda. Skoro żyła przy nim osiem lat i żyje to
znaczy, że podtrzymuje jego zainteresowanie. Inaczej już by nie żyła.
Mason mruczał
coś pod nosem, myśląc nad odpowiedzią.
- A ona?
Pomogła mu uciec.
- Ktoś kto
zadał sobie tyle trudu i pracy, w dodatku przez osiem lat, aby zachować pozory
i jednocześnie móc go zobaczyć, musi być mu wręcz maniakalnie oddany. Może to
właśnie dzięki swojej wierności zyskała tyle w jego oczach, żeby zabrał ją ze
sobą do Włoch. Nagradza ją.
- A dzieciak?
- Pozory
rodziny. Udając zwykłą rodzinkę wzbudzają mniejsze podejrzenia. Mógł to być
także eksperyment. Lecter chciał zobaczyć „co mu wyjdzie”.
- Więc trzyma
je przy sobie dla pozorów?
- Tak, choć
Starling jak sądzę spełnia jeszcze rolę w łóżku.
Wiedziała, że
ten argument najmocniej trafi do prymitywnego umysłu Masona i faktycznie się
nie sprzeciwiał.
- Wiesz, że
chcę go schwytać żywego. Co ty byś zrobiła na moim miejscu?
- Użyła
wszystkich swoich środków, żeby śledzić każdy ruch Willa Grahama.
Wszyscy,
oprócz jej towarzyszy, spojrzeli na nią zdumieni (choć z Masona trudno
cokolwiek wyczytać skoro nie ma twarzy).
- Wyjaśnij to
– Mason wymówił to nieco szybciej co znaczyło, że był podekscytowany.
- Według
mojej „opinii”… – ironiczne zaakcentowała to słowo - …Dr Lecter jest w Stanach.
Przyjechał tu przez pojawienie się Grahama w mediach. On go nienawidzi. Mocniej
niż kogokolwiek innego. Myślę, że chce się go w końcu pozbyć w jakiś okrutny
sposób. Z zemsty za to, że znów chce go aresztować. Jeśli będziesz śledził
Grahama to jestem pewna, że Lecter w końcu się pojawi, żeby go albo zabić albo
uprowadzić.
- To jest
myśl…
Mason nie
wiedział jeszcze o liście Lectera do Willa. Ale niedługo rzuci on na niego tonę
szpiegów przez co dowie się o liście i będzie wiedział, że to był dobry trop.
- Jeśli
doktor zabije Grahama i ucieknie, już go nie znajdziesz. Teraz jest twoja
jedyna szansa.
- A co byś
zrobiła ze Starling i bachorem?
- Z dziewczynką
nic, mało mnie obchodzi. A Starling lepiej usunąć. Kiedyś była tak maniakalnie
oddana, że spędziła lata na przygotowaniach. Jeśli to uczucie trwa nadal może
narobić ci kłopotów. Na pewno po twojej zabawie przyjdzie po zemstę.
- Twoja
opinia bardzo mnie zafrapowała. Dostaniesz wynagrodzenie.
- Jak chcesz.
-
Ciekawe…tyle lat próbuję nakłonić cię do współpracy, a wystarczyło zagrozić
twojemu bękartowi. Jednak matka zrobi wszystko, nawet zdradzi, żeby ratować
swoje dziecko. Obrzydliwe…
Powieki Lynn
drgnęły, ale nic nie odpowiedziała. Gdy się odwracała, plecy jej się trzęsły.
To się Masonowi spodobało. Jednak udało mu się wzbudzić w niej strach. Osiągnął
spory triumf.
Teraz tylko
zostało wydanie Krendlerowi odpowiednich poleceń. Sprawdzenie, czy Sardyńczycy
i świnie są gotowe. A także pozbyć się podrzędnego doktorka.
Gdy Lynnet
wyszła, reszta oczywiście podążała za nią. Przyjechali tu na samochód i dwa
motory. Na motorach jechali Victor i Alex. Reszta wsiadła do samochodu. Jechali
do domu w całkowitym milczeniu. Po kilkunastu minutach wysiedli na podziemnym
parkingu przeznaczonym wyłącznie dla mieszkańców ich wieżowca.
Lynn dała
znać gestem Alexowi. Ten wczołgał się pod ich samochód, jak mechanik, który coś
naprawia. Po chwili wyłonił się spod wozu, a w jego rękach było małe urządzenie
na kablu. Irene podeszła i sprawdziła go dokładnie.
- To tylko
nadajnik – oznajmiła – Nie ma podsłuchu. Możemy rozmawiać.
- Wiedziałam,
że coś nam założy, gdy będziemy w środku – powiedziała Lynn – Na szczęście
zdecydował się tylko na nadajniki, by nas śledzić. Włóż to na miejsce. Czasem
przejedziemy tym po mieście dla zmyłki, ale na serio nie używamy już tego wozu
i motorów.
Całą szóstką
wsiedli do windy i zaczęli jechać na najwyższe piętro.
- Coś
zauważyłaś Irene? – to pytanie zadał Al.
- Nikt na
mnie nie patrzył, więc mogłam szukać bez przeszkód. W tym pokoju były dwie
kamery. Za oknem ktoś mi mignął. Celowo nas prowokował, żebyśmy wybuchli. Ochrona
cały czas czekała w pogotowiu.
- Tak, wtedy
miałby na nas jeszcze więcej – pomyślała Lynn na głos.
- Ma mniej niż
mu się wydaje – powiedział Damien, na co jego żona się uśmiechnęła.
- Dokładnie –
rzekła z wesołą złośliwością – Myśli, że nas ma, naiwniak. Myśli, że
zdradziliśmy doktorka. Tak mało wie, że aż mi go żal.
Dojechali na
samą górę. Nie rozeszli się jednak wszyscy do swoich mieszkań. Cała szóstka
skierowała się wprost do mieszkania zajmowanego oficjalnie przez Lynn i
Damiena. Weszli do środka i po zdjęciu butów, udali się do salonu, a tam
zastali dokładnie taki widok, jakiego się spodziewali.
Na sofie
siedział dr Hannibal Lecter, wyraźnie zajęty lekturą. Naprzeciw niego siedziała
Clarice Lecter, bardzo z czegoś niezadowolona, wręcz zła.
Lecterowie podnieśli
wzrok na ich przybycie.
- I jak
poszło? – zapytał Hannibal.
- Łatwizna –
orzekła Lynn – Wszystko jak pan przewidział.
-
Powiedziałaś mu to co ci kazałem?
- Słowo w
słowo.
- Doskonale –
dr Lecter odłożył książkę na stolik i wstał, bardzo kontent, że wszystko szło
po jego myśli. Mason był taki przewidywalny.
- Myślę, że
zrobi tak jak Lynn mu sugerowała – powiedział Damien, biorąc ją za rękę –
Mówiła tak niechętnie, ale treść była mu tak na rękę, że nie mam wątpliwości.
- Postępujemy
dalej zgodnie z planem. Lynn, podtrzymujesz swoją decyzję, aby mi w tym pomóc?
Dziewczyn
ścisnęła lekko dłoń męża dla otuchy, po czym z niezachwianą pewnością
odpowiedziała.
- Już dawno
temu wiedziałam, że nie mogę pozwolić, aby Mason odniósł jakikolwiek sukces, a
także że mój dług wobec pana jest już spłacony. Pana plan i oferta jednak
idealnie współgrają z tym czego chcę. Mówiłam, że się zgadzam słuchać pana
poleceń w zamian za to, co mi pan obiecał.
- Podtrzymuję
swoje słowo, Lynn. Masonowi się nie powiedzie i będziesz mieć swoją zemstę. W
zamian wiesz co chcę.
- Umowa
podtrzymana więc.
- Tak, ale
jesteś pewna, że Mason nie ma o tobie wszystkich tych informacji, których jest
pewien?
- Wie, tyle
ile pozwoliłam mu wiedzieć – rzekła z dumą – Każda informacja, którą chciał mnie
szantażować wyciekła do niego, ponieważ tego sobie życzyłam. Nie zna wszystkich
moich kryjówek jak mu się wydaje. Jest jedna, którą ukryłam nawet przed nim. Na
czas całej akcji, właśnie tam ukryjemy Clarice, Claire, Erica i Victorię.
- Właśnie, a
gdzie dzieci? – pytanie zadała Irene.
- Claire jest
z nimi w pokoju chłopca – powiedział doktor, wskazując ręką na pokój po drugiej
stronie.
- Nie było
kłopotów?
- Nie. Claire
wpierw była zaskoczona ich energią i myślała, że nie da im rady. A jednak
pierwszy raz widzę, żeby inne dzieci ją w jakikolwiek sposób zainteresowały.
Chyba poczuła się wzorem dla młodszych.
- To ulga –
Al objął żonę ramieniem.
- Dzieciaki z
wyglądu mają dużo po matkach, ale charakter jest ojcowski, co nie? – zapytał wesoło
Alex.
- Bez
wątpienia. Zwłaszcza Victoria ma temperament Ala.
Tymczasem
Victor podszedł do wciąż milczącej Clarice na sofie.
- Dzwoniłem
już w kilka miejsc i mogę po cichu wprowadzić cię do lekarza, żeby sprawdzić
jak rozwija się dziecko. Tym razem nie musi się skończyć na jednym badaniu.
Jako lekarz mam sporo możliwości.
- Wiem i
dziękuję – odrzekła jakoś cicho, a potem niespodziewanie wstała szybko i
uderzyła rękami o stół – Hannibal, dalej się nie zgadzam!
Grupa Lynn
spuściła głowy. To było do przewidzenia, sami by tak zrobili na jej miejscu. Dr
Lecter sposępniał, ale nie był zdziwiony. Tego się spodziewał, żarliwego
sprzeciwu Clarice wobec planu.
- Clarice…
- Do jasnej
cholery, nie możesz przewidzieć wszystkiego! Wiem, że jesteś zdolny do o wiele
większych rzeczy niż reszta ludzi, ale i ty masz limity!
- Wiem,
najdroższa…
- Nie, nie wiesz do kurwy nędzy! W twoim planie zbyt
wiele rzeczy może pójść nie tak. Twoje przewidywania mogą się rozsypać w każdej
chwili! Nie widzisz jak wielkie ponosisz ryzyko?! Hannibal, jeśli to zrobisz to
zginiesz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz