niedziela, 18 sierpnia 2019

Niektóre z naszych gwiazd... - Rozdział 24


Will był zmęczony…bardzo zmęczony. A przecież był to dopiero początek. Był przygotowany na to, że będzie trudno, ale przygotowanie i faktyczne przeżywanie tego to dwie różne sprawy.
Przez ostatnie dwie godziny oglądał ten film w kółko i miał już dość. Nie chciał więcej na to patrzeć. Dlatego, gdy Jack i Ardelia oglądali nagranie właśnie teraz po raz pierwszy, stanął do nich tyłem by nie musieć patrzeć na ekran.
Mimo iż film nie miał dźwięku, Will potrafił odtworzyć nagranie w swojej głowie sekunda po sekundzie. Nawet miał wrażenie, że wie dokładnie co w chwili obecnej Crowford i Mapp mają przed oczami.
Nagranie przyszło prosto z florenckiej policji, kilka dni po zdarzeniu. Film pochodził z monitoringu, z budynku naprzeciwko Palazzo Vecchio. Kamera nie miała wspaniałej ostrości, ale było widać co trzeba.
Najpierw jest pusty balkon. Potem wjeżdża na niego wózek z przywiązanym człowiekiem. Dzięki informacjom od tamtejszej policji wiedzieli już, że było to inspektor Rinaldo Pazzi. Zza wózka wyłaniają trzy postacie. Dwie dorosłe i jedna dziecięca. Po wyostrzeniu widać, że jest to mężczyzna, kobieta i mała dziewczynka, głównie dzięki włosom i ubiorowi. Mężczyzna coś mówi do Pazziego, następnie robi szybki ruch nożem po jego brzuchu, a kobieta wyrzuca ciało przez balustradę, żeby zawisło. Dziecko przez cały ten czas obserwuje ofiarę, nawet gdy Pazzi spada, dziewczynka wychyla się i patrzy na jego lot i zawiśnięcie. Na koniec cała trójka kieruje twarze prosto ku kamerze i macha do niej. Następnie cała trójka wchodzi do środka i znika. Po przewinięciu widać już tylko jak godzinę później strażacy próbują ściągnąć ciało Pazziego.
Nagranie nie jest na tyle wyraźne, żeby zobaczyć dokładnie twarze, ale nie jest to konieczne. Graham i tak wiedział kogo widzi.
- Wiadomo, czy to Lecter? – pytanie zadał Jack. Ardelia wciąż wpatrywała się w ekran jak zahipnotyzowana.
- Tak – odparł Will, odwracając się w końcu przodem, ale dalej uparcie unikając wzrokiem telewizora – Policja włoska szybko zaczęła podejrzewać kustosza, który tamtego dnia wygłaszał jakiś wykład i zniknął bez śladu, z rodziną. Przeszukano jego dom i zabezpieczone odciski należą do dr Lectera i Clarice Starling. Ponadto na komputerze Pazziego znaleziono ściągnięte materiały o Lecterze.
- Pewnie go rozpoznał – Jack pokiwał smutno głową – Typ ofiary numer dwa. Stojący mu na drodze.
- Sukinsyn – rozedrgany głos Mapp zwrócił uwagę obu mężczyzn – Tam jest dziecko! Małe. Cholerne. Dziecko. I kazał jej patrzeć! Czemu ty, Graham, zawsze musisz mieć pierdoloną rację?! Miał wpaść na pomysł z dzieciakiem i sukinsyn na to wpadł!
Will nie wiedział co odrzec, więc milczał. Właściwie z tego nagrania najbardziej przeraził go właśnie nie wiszący Pazzi z flakami na wierzchu, a sylwetka dziecka obserwującego wszystko, a później wesoło machającego do kamery, aby na koniec odejść z rodzicami, którzy dokonali tego mordu.
Crowford wyłączył telewizor, chcąc zabrać Mapp z oczu powód jej rozdrażnienia. Ta jednak nie uspokoiła się tak łatwo. Zaciskała bezsilnie zęby, a w jej wspomnieniach uśmiechnięta Clarice ściskała ją na pożegnanie przed egzaminem. Pierwszy raz była świadkiem jej prawdziwej, okrutnej natury, której nauczył ją Lecter.
- Długo będziemy tu stać i biadolić jak panienki?! – podniosła głos, na co Will i Jack aż się wzdrygnęli – Zrób coś wreszcie, Graham do kurwy nędzy! Obudź ten pierdolony geniusz, który podobno masz i znajdź tego skurwysyna, abyśmy mogli go w końcu aresztować!
- To nie takie proste…
- Chuj mnie to obchodzi! Uruchom ten swój plan i zlokalizuj ich, a nie zajmujesz się pierdołami!
- To już nic nie da, nie rozumiesz?!
Tym razem to Ardelia zamarła zszokowana wrzaskiem Willa. Will był z natury spokojny i w najgorszych kłótniach rzadko podnosił na nią głos, a teraz ewidentnie krzyczał. Na nią …na nich. Osiągnął swój limit. Cały strach i frustracja wylały się z niego tak gwałtownie, że zbiły z tropu nawet jego.
- Wszystko może coś dać, Will – Jack zdawał się być obecnie jedynym trzeźwo myślącym – Uspokójcie się oboje i wróćmy do planu….
- Plan jest już do dupy Jack! – wrzeszczał zdesperowany Will. Zdesperowany by im coś uświadomić – To już nic nie da! Nie rozumiecie?! Naprawdę nie rozumiecie co to nagranie oznacza?! Jack, Ardelia, zacznijcie w końcu myśleć, kurwa!!!
Crowford i Mapp aż zapragnęli zrobić krok do tyłu, jakby mieli przed sobą dzikie zwierzę. W kobiecie już nie było nic ze wściekłości, jedynie niepokój. Nawet nie przejęła się, że Will ich obraził.
- Graham, spokojnie…co chcesz przez to…
- Niech to cholera! – Will zamachnął ręką w powietrzy, jakby chcąc coś uderzyć – A co mam powiedzieć?! To jest krystalicznie jasne! Nie musimy szukać Lectera, bo on jedzie tutaj! Tutaj! Do USA, do nas…po nas.
Pierwotny plan Graham zakładał sprawdzenie dosłownie każdego miejsca, w którym mógł przebywać Lecter. Przez te osiem lat Will tworzył szczegółową listę…bardzo długą. Jednak godzinne, wieloletnie analizy zawęziły ilość możliwości. Satysfakcjonującym i jednocześnie bolesnym faktem było to, że Florencja znajdowała się na liście…Teraz lista nadawała się śmieci, choć pracował nad nią niezwykle ciężko.
- Daj spokój Will – powiedziała Mapp – Byłby samobójcą, gdyby przyjechał wprost do jaskini lwa.
- Tacy z was, idioci?! Lecter byłby samobójcą gdyby pojechał gdzie indziej. Wie o mnie i mnie docenia. Wie, że znajdę go, gdziekolwiek się uda, a nie zamierza wiecznie uciekać! Musi się mnie pozbyć, więc jedzie do mnie, sam to obiecał, nie?! Ten film z kamer tylko to potwierdza!
- O co ci chodzi z tym filmem? – spytała Mapp.
Graham westchnął cicho. Kochał Ardelię jak własną siostrę, ale czasami jej brak pomyślunku niezmiernie go  wkurwiał. Przystawił sobie krzesło, żeby usiąść i wziąć głęboki wdech. Musiał im to wytłumaczyć na spokojnie.
- Zastanówcie się przez moment – rzekł formalnym i jednocześnie ostrym tonem. Jego wzrok wlepiony w tamtą dwójkę był niemniej poważny – Lecter wiedział o kamerze przed budynkiem. Potwierdza to fakt, że machali dokładnie do niej, a nie da się jej dostrzec z tej odległości. Po co to zrobił? Po co zabił tak jawnie, jak na pokaz, niczym przedstawienie dla nas? Przez to musiał na gwałt uciekać z miasta. Czemu sobie to utrudnił?
- Pazzi rozpoznał ich i dlatego… - zaczęła Ardelia i właśnie Will miał jej ostro przerwać, znów potępiając jej bezmyślność, lecz ku jego miłemu zaskoczeniu zrobił to Jack.
- Nie, Mapp. To prawda, że Pazzi rozpoznał Lectera, ale ten nie musiał go zabijać tak ostentacyjnie. Dr Lecter wie jak zabijać po cichu. Gdyby zabił go…bardziej prywatnie…byłoby mu łatwiej, nawet przyjechać tutaj i wcale nie musiałby się wyprowadzać na zawsze z Florencji.
- Zgadza się, Jack – rzekł Will niemalże z wdzięcznością – Głupotą z naszej strony byłoby myśleć, że znamy wszystkie ofiary Hannibala Lectera. Wierzę, że przez te lata popełnił niejeden mord. Nie jest debilem, który by zostawił na widoku ciało z wyciętymi narządami. On umie zabić tak by nie zwrócić na siebie uwagi. Skoro tak, to czemu wyeksponował Pazziego i zmusił się do ucieczki? Znów pojawił się w mediach. To przedstawienie z Pazzim miało na celu zapowiedzenie swojej wizyty. Daje mi znak, że idzie po mnie. Nie wspominając o tym, że znów próbuje mnie przerazić tym jak wychował swoje dziecko.
Will aż zadrżał. Czasami naprawdę nie chciał mieć racji. Jak w tym przypadku, że Lecter spłodzi z Clarice dziecko i ukształtuje je na swoje podobieństwo. Los i przyszłość tej dziewczynki nie zapowiadał się dobrze.
- Jednego tylko nie rozumiem – rzekł Graham głośno, drapiąc się po policzku – Ten włoski inspektor rozpoznał Lectera, ten miał wystarczająco dużo czasu, żeby się o tym dowiedzieć i go zabić…Dlaczego Pazzi nie wydał Lectera władzom, gdy tylko go rozpoznał?
- Nie wiem… - odezwała się Ardelia – Może próbował go zaszantażować?
- Ta, jak gdyby ktoś chciał mieć Hannibala Lectera w swoim mieście – zakpił Will, lecz nie mógł wyrzucić swoich rozważań z głowy.
Przez chwilę trwała niezręczna cisza, aż tu nagle Jack odchrząknął i zaczął mówić z zakłopotaniem.
- Wiecie…coś sobie pomyślałem…
- Tak, Jack? – dopytywał Will, chcąc go zachęcić.
- Kiedyś byłem na takim wykładzie…Gość co go wygłaszał był podejrzany o zamordowanie swojej żony, ale okazał się niewinny…z jakiegoś powodu całkiem nieźle się go słuchało i zapamiętałem co nieco zanim skończył. Gdy zobaczyłem to nagranie przypomniało mi się coś co powiedział. Wykładał historię sztuki i …
- Na litość boską, wykrztuś to, Jack – popędził go Will, nagle czując podniecenie, gdy Crowford powiedział słowo „sztuka”. Dr Lecter kocha sztukę.
- No dobra. Wydaje mi się, że Lecter zabił tego glinę w taki sam sposób jak zginął Judasz.
- Judasz? – odezwała się Ardelia – Ten co sprzedał Jezusa?
- Tak – potwierdził Jack – Wyświetlał kilka obrazów, które przedstawiały jego śmierć no i skojarzyło mi się to od razu, gdy zobaczyłem jak umiera Pazzi.
Will poczuł jak przechodzi mu zimny dreszcz po kręgosłupie. Myśli zaczęły krążyć w jego głowie jak szalone. Judasz…zdrajca, który sprzedał swojego mistrza za kilka srebrników. Judasz chciwiec. W metodach Lectera nie ma nic przypadkowego. Doktor zabił Pazziego niczym Judasza…Czyżby florencki glina był trochę za chciwy? Teoria o szantażu ma sens?
A po co szantaż? – jakiś cichy głosik odezwał się w głowie Willa. Równie dobrze ktoś mógł mu to szeptać do ucha – W końcu jest ktoś kto oferuje za doktorka o wiele więcej niż sam Lecter byłby sam skłonny zaoferować.
Szalona i jednocześnie przerażająco niepokojąca teoria powstała w umyśle Willa. Teoria, której nie mógł potwierdzić, a jednak wierzył całym sercem. Czyżby…rodzina Lecterów machała na powitanie nie tylko do niego?
- Will, co ci jest? Nagle zbladłeś. I to jeszcze bardziej.
- Nic mi nie jest, Jack. Naprawdę…
Z jakiegoś powodu postanowił jeszcze pomilczeć przez jakiś czas…musi to sobie poukładać, czy na pewno ma to sens…
- Dobra, to co w takim razie robimy?! – zapytała głośno i zdecydowanie Mapp, gotowa do działania, aby ukryć swój niepokój – Lecter jedzie tutaj. Musimy mieć nowy plan. Może on już jest w mieście.
- Niedługo się dowiemy, czy tu jest czy nie – powiedział ponuro Graham. Jego oczy zasnuła mgła – Da nam znać i to wyraźnie. Symbolicznie „zadzwoni do drzwi”. Wystarczy czekać na telefon.
- Jaki telefon do diabła?!
- Z informacją o miejscu zbrodni do zbadania. Niedługo znajdziemy dokładnie takiego trupa jakiego opisywał przed minutą Jack…Ciało z wyciętymi narządami. A może i nawet specjalnie zostawionymi odciskami doktora.
Milczenie, które zapanowało było potwornie ciężkie. Nikt już nie wiedział co rzec. Will wydał wyrok. Pozostało czekać.
No bo jak zapobiec morderstwu, kiedy nie było wiadomo kto ma zginąć i kiedy, ani gdzie?

***

Panowała całkowita ciemność. Wyjątek stanowiły jedynie dwa czerwone punkciki w czyichś oczach. Nie miały jednak w sobie niebezpiecznego blasku, jak można by było przypuszczać. Ale to pewnie dlatego, że obserwowały śpiące w łóżeczku dziecko.
Od wyjazdu z Florencji, Hannibal monitorował sen córki. Chciał się upewnić, czy Claire nie będzie miała koszmarów sennych po tym jak widziała z tak bliska jak zabił dwie osoby. W dodatku w dość krwawy sposób.
Claire spała najspokojniej w świecie. Żadnych nagłych pobudek nie zauważył.
Dr Lecter westchnął i wyszedł z pokoju. Jego latorośl była zupełnie jak Clarice, potrafiła go zaskakiwać na każdym kroku. Nie tylko w tej kwestii.
Córka go zaskoczyła także podczas podróży tutaj. Dr Lecter postanowił dla bezpieczeństwa dostać się do USA tanimi liniami lotniczymi, ze zwykłymi turystami i wraz z jakąś wycieczką krajoznawczą dostać się tutaj. Obawiał się, czy nie za bardzo rozpuścił Claire. Pierwszy raz dał jej do ubrania jakieś tanie ciuchy, w samolocie byli stłoczeni jak sardynki. Było wysokie ryzyko, że mała zacznie  głośno narzekać.
Ale ku jego zdumieniu dziewczynka nie wypowiedziała ani słowa skargi. Robiła wszystko co nakazywali jej on i Clarice. Szybko też, wedle polecenia, porzuciła język włoski i zaczęła używać angielskiego.
Po podróży skończyli tutaj. Hannibal zdołał wynająć dom, którego prawdziwy właściciel obecnie przybywał gdzieś w Niemczech.
Dr Lecter niespiesznie zszedł na dół. Uważał, że mimo iż mieszkają tu tylko kilka tygodni, zadomowili się całkiem szybko. Wybrał dobry dom, niedaleko morza. Claire była tym zachwycona. A wielkość domu była niewiele mniejsza niż ich dom we Florencji. Różnica polegała na tym, że dom nie należał do nich naprawdę i musieli stąd odjechać w najbliższym czasie.
Czyli wtedy gdy załatwi tu wszystkie sprawy. Mianowicie dwie: Mason i Will. Za bardzo mu zaszli za skórę w ostatnim czasie, żeby ich po prostu, ponownie zostawić samych sobie.
Będąc na parterze skierował się w stronę tego cichego, metalicznego dźwięku. Jego źródło znalazł przy stole w jadalni. Clarice siedziała przy nim i ze skupieniem chirurga czyściła swoją broń. Nawet nie spostrzegła, że wszedł.
- Myślałem, że przy stole jedynie jemy – powiedział, przykuwając jej uwagę. Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Tu mam najlepsze światło. A poza tym, gdybyś naprawdę tak sądził, nie przygniótłbyś mnie do tego stołu 3 noce temu – wyraźnie miała w oczach ten zalotny błysk. Odłożyła wszystko co miała w ręku na bok i odwróciła się przodem do niego na krześle.
- Drażnisz się ze mną, a to niebezpieczne – położył dłoń na stół i pochylił się nad nią, patrząc wyzywająco w oczy.
- Lubię igrać z ogniem. W końcu jestem twoją żoną – przekrzywiła głowę, zastanawiając się, które z nich pierwsze się podda.
- Och, wiem o tym doskonale. Chodź bardziej niż z nim igrać, wolisz w tym ogniu żyć. A mimo to nigdy się nie spalasz.
- Gdybym spłonęła w nim, straciłbyś mnie z oczu.
- Możliwe…albo i nie.
Wygrała, on się poddał i pocałował ją zachłannie. Nie widzieli się większość dnia. Rzadkość.
Clarice pomyślała, że jak nie przerwie tego pocałunku to zaraz znów wylądują na stole…lub podłodze. Normalnie nie miała nic przeciwko, wręcz zachęcała do tego, lecz dziś miała kilka pytań, dlatego odsunęła się.
- Niecodziennie odtrącasz moją czułość – był zdziwiony, ale zadziorność spojrzenia jeszcze go nie opuściła.
- Po pierwsze nie odtrącam, tylko odsuwam w czasie. A po drugie, przyzwyczajaj się, niedługo zacznę mieć humory. Choć trafniej brzmiałoby, że mi odbije.
O pamiętała doskonale jaka było w ciąży z Claire. Teraz, gdy znów była przy nadziei, spodziewała się rozpoczęcia hormonalnej burzy w przeciągu dwóch miesięcy.
- Spodziewam się zmiennym nastrojów, a nie wariowania.
- Jesteś za łagodny – Clarice wstała z krzesła i skrzyżowała ręce – Gdzie dziś byłeś?
- Codziennie wychodzę, najdroższa i nigdy nie pytasz – zauważył i czekał, czy Clarice odpowie mu jak się spodziewał.
- Wychodzisz owszem, ale zawsze na zakupy. Po twoim powrocie zawsze coś się pojawia w domu. Chociażby jedzenie, kwiaty, sztućce, wczoraj kupiłeś obrusy i lampę. Ale dziś nic nowego nie zauważyłam.
Od tygodnia ich dni wyglądały w ten sposób, że Hannibal jedzie do miasta, a ona pokazywała Claire jak wygląda ten kraj oraz wznawiała lekcje. Zwykle też jej mąż mówił jej co zamierza zakupić. I zresztą całe szczęście, bo ostatnio udało jej się zapobiec klęsce.
Gdy tu zamieszkali wszyscy spontanicznie, bez zastanowienia, chcieli wrócić do starych zwyczajów. Tych luksusowych. Dr Lecter już lata temu przyzwyczaił żonę i córkę do pewnych standardów życia, które on sam preferował. Łatwo się przyzwyczaić do dobrego. Lecz kiedy mieli właśnie pojechać wynająć samochód, w głowie Clarice pojawił się alarm.
Wówczas i męża i córkę zaskoczyła swoją prośbą, aby nie wypożyczali żadnego luksusowego auta, a najlepiej zwykłego vana, który ostatnio jest tak popularny. I dodała, żeby zrezygnowali z wymyślnego jedzenia. Mogą żyć bez np. białych trufli przez kilka tygodni. To żaden problem. Ona wychowała się w biedzie. On był dzieckiem wojny i wiele lat siedział w więzieniu. A Claire by się przyzwyczaiła. Kilka tygodni bez luksusu, tego chciała.
Pamiętała jak błysk zrozumienia zajaśniał na twarzy Hannibala. Był lekko zaskoczony, lecz także i pod wrażeniem. Wiedział, że i on ma słabości. A jego gust to była duża słabość. Przez to właśnie go złapano.
To Claire zadała głośno pytanie, czemu mama tego chce. A ona odrzekła.
- Gdybym była śledczą, właśnie tak szukałabym twojego ojca. Przez jego zamiłowania.
Tak, szukałaby w salonach z drogimi autami, przeszukiwała monitoring w sklepach z delikatesami. Poznawała jego gusta. Bo to był niezły haczyk. Skoro ona na to wpadła, Will pewnie też.
Dlatego od wprowadzenia się tutaj, żyli dość zwyczajnie. Również rzeczy, które przez ostatni tydzień kupował dr Lecter i przywoził tutaj stanowiły zwykłe wyposażenie domu rodziny ze średniej klasy.
Ale wracając do chwili obecnej.
- Kupiłem coś, a raczej zdobyłem, Clarice – widać było jak bardzo był zadowolony, a nawet można rzec dumny, że posiadł to coś. Ten przedmiot musiał być bardzo trudno dostępny – Wymagało to sporo wysiłku. Chodź, pokażę ci.
Poprowadził ją do pokoju, którego w ogóle nie używali. W zamyśle był pokojem gościnnym. Ale ponieważ ten budynek nie posiadał piwnicy, to właśnie tutaj dr Lecter urządził sobie magazyn na swoje prywatne akcesoria.
Clarice dawno tu nie wchodziła. Zauważyła, że w pomieszczeniu pojawiło się w zasadzie sporo nowych rzeczy. Pięć noży różnej wielkości typu spyderco oraz cztery skalpele. Małe pojemniki z tabletkami i pigułkami. Buteleczki z płynami, na których przyklejono etykiety. Kilka strzykawek leżało obok nich. Było nawet coś co przypominało piłę mechaniczną, ale kobieta widziała coś podobnego wiele lat temu, gdy asystowało przy sekcji topielca. To była piła sekcyjna. Przy takim wyposażeniu ledwo zwróciła uwagę na skromne i niewinne bandaże.
Lecz to nie na to miała zwrócić uwagę. Te wszystkie wymienione rzeczy nie były aż tak trudne do zdobycia jak się wydaje. Hannibal nie pierwszy raz musiał zdobywać taki asortyment. Pewnie stanowiły zwykły punkt na jego liście zakupów, którą ostatnimi czasy realizował.
Dlatego szukała wzrokiem dalej, aż spostrzegła coś długiego, zawiniętego w stary koc. Nie miała pojęcia co to może być.
- O to ci chodzi? – spytała, wskazując na zagadkowy przedmiot.
- Owszem. Pokażę ci.
Hannibal podszedł z nią do stołu, a na którym leżało to coś i rozwinął koc, ukazując jej co się w nim chowało. Oczy Clarice wybałuszyły się ze zdumienia.
- Przyznam, że wytężam wyobraźnię, ale nie rozumiem co zamierzasz z tym zrobić.
Dr Lecter uśmiechnął się w swój sadystyczny sposób, ten który lubił przywoływać, gdy zabijał kogoś w wysoce artystyczny sposób. A następnie opowiedział żonie ze szczegółami jaki użytek postanowił zrobić z owego przedmiotu.
W miarę rozwoju wyjaśniania swojego planu, zdumienie znikało z oczu Clarice, a stopniowo pojawiał się podziw i …tak, ten sam sadyzm, którego nauczyła się od niego. W końcu osiem lat razem, non stop…z kim przystajesz, takim się stajesz.
- Jesteś diabłem – powiedziała, uśmiechając się, kiedy już skończył wyjaśnienia.
- Naprawdę? Ja bym nazwał się lekarzem.
- Lekarze robią takie eksperymenty?
- Znałem takich co chcieli.
Kilka sekund ciszy. Clarice przygryzła wargę, kontemplując o czymś po cichu. W końcu zadała pytanie.
- To jest dla Willa, ale tylko dla Willa, rozumiem?
- Tak. Ale ponieważ nasz Jacky i twoja Mapp trzymają się blisko niego, uznaję ich za jedną grupę. Oni dostaną coś lżejszego niż Will, ale karę muszę im wymierzyć.
Jego ton jasno mówił, że żaden z tej dwójki nie dozna łaski.
- Co zamierzasz z nimi zrobić?
- Z Jackiem nie będę musiał robić nic. Dawno już czytałem artykuły, że sławny agent FBI przeszedł przez 2 zawały, które nawiasem mówiąc, dostał na akcji, dlatego o tym napisano. Ma słabe serce. Wystarczy, że posadzę go w pierwszy rzędzie, gdy będę załatwiał swoje porachunki z Willem. Och, jego serce…jak to się mówi…nawali, na 100%.
- A…a Ardelia? – spytała, nawiązując kontakt wzrokowy.
- Szczerze mówiąc… - Hannibal przybliżył się i objął ją w talii, przyciągając do siebie - …uważam, za bardziej stosowne, żebyś to ty zadecydowała o jej losie. Niewiele o niej wiem, jedynie to co mi powiedziałaś. Zgodzę się na wszystko co postanowisz z nią zrobić, poza zostawieniem jej w spokoju. Gdybyśmy ją zostawili, chciałaby zemsty za tamtą dwójkę, a nie zamierzam zostawiać za plecami żadnych zagrożeń, ani dla nas, ani dla naszych dzieci.
Niech jej bóg świadkiem, ona też nie zamierzała. Oboje już raz stracili rodzinę, a siebie stracili na osiem lat. To się nie może znowu wydarzyć. A tym razem byłoby o wiele gorzej, bo tu chodziło o ich dzieci, z czego jedno nienarodzone.
Ale jej ludzka strona nadal podtrzymywała sentymenty, a jednocześnie musiała pozbyć się niebezpieczeństwa. Jest matką, Ardelia jest zagrożeniem, nie pozwoli żeby stara sympatia wystawiła Claire i nienarodzone maleństwo na ryzyko.
Postanowiła jednak pójść na kompromis, który po przemyśleniu, byłby dla nich więcej niż użyteczny.
- Mam pomysł, co zrobić z Ardelią – wyznała, unosząc ręce i splatając palce z tyłu jego szyi – Hannibal…
Wzięła głęboki oddech, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Przybrała bardzo poważny, żeby nie powiedzieć uroczysty ton.
- Odkąd cię uwolniłam, nie prosiłam cię o nic. Nigdy nie miałam do ciebie wielkiej, albo sprzecznej z twoimi zasadami prośby. Lecz teraz, ten jeden raz proszę cię…zrób z Ardelią to, o co cię poproszę. Jeśli wysłuchasz mnie do końca, zrozumiesz, że to ma sens.
- Co chcesz bym zrobił? – nie ukrywał, że był zaintrygowany.
Clarice wyłożyła w słowach swoją prośbę. Doktor teraz zrozumiał, czemu prosząc go o to musiała wyłożyć to tak oficjalnie. Bardzo jej na tym zależało. A spełnienie prośby nakładało dla niego sporo zachodu i niestety bardzo nudnej pracy. Gdyby to od niego zależało, nie zawracałby sobie tym głowy. To było nudne i nie stanowiło wyzwania, to będzie praktycznie rutynowe. Choć miała rację w tym, że ten zabieg mógł w przyszłości przynieść dobre owoce.
- Dobrze… - westchnął, nie był zadowolony, że się zgadza – Zrobię to dla ciebie. Mimo, że proste zabicie jej nożem byłoby sto razy ciekawsze niż to.
Uśmiechnęła się tylko.
- Dziękuję – rzekła po czym złączyła ich usta.
Hannibal odpowiedział żarliwie na pocałunek, wiedząc że ją tym udobrucha. Był jeszcze jeden powód dla którego tak łatwo zgodził się na jej propozycję. Otóż jeszcze nie wyłożył jej swojego planu wobec Masona Vergera.
To…się jej bardzo nie spodoba. Lepiej żeby była w jak najlepszym nastroju zanim jej go wyłoży.

***

Atmosfera pokoju nie dawała możliwości relaksu. Wszyscy zgromadzeni byli wyraźnie napięci, choć z różnych powodów. Mason z gniewu. Margot z irytacji. Krendler z niepewności. A dr Doemling ze strachu.
Jedynie z Masona nie dało się nic wyczytać, bo…wiadomo. Krążył jedynie na elektrycznym wózku, w kółko po pokoju. Reszta zebranych w pomieszczeniu czekała aż zabierze głos. Nie wiedzieli tylko kto będzie pierwszy, choć Margot miała przeczucie, kto tu oberwie. I nie myliła się. Mason po jakimś czasie skierował swój wózek prosto przed wystraszonego doktora Doemlinga.
- Doktorze Doemling, jest pan uważany za jednego z najlepszych psychiatrów w tym Stanie, prawda? – powiedział Verger, a jego ton był tak śmiertelnie groźny, że nikomu w pokoju nie przeszkadzało już jego tempo i wady wymowy. Zwłaszcza doktorowi.
- Tak mówią… - odpowiedź była o wiele bardziej cicha niż można się było spodziewać.
- Znając pańską reputację, kilka lat temu poprosiłem pana o konsultację w sprawie Hannibala Lectera. Pamięta pan?
- Tak, pamiętam.
- A pamięta pan ile panu zapłaciłem za tę rozmowę?
- Tak, był pan bardzo hojny, panie Verger.
- No właśnie…
Mason podjechał wózkiem tak blisko fotela Doemlinga jak się tylko dało. Wystarczył milimetr bliżej, a kołka wózka wjechałyby doktorowi na stopy. Ten jednak nie odważył się drgnąć. Skrzętnie omijał także wzrokiem „twarz” rozmówcy.
- Skoro ma doktor taką dobrą pamięć to może powie pan zgromadzonym tutaj osobom co powiedział pan mi kilka lat temu?
- Panie Verger, proszę o zrozumienie…
- Co mi powiedziałeś na konsultacji, za którą ci zapłaciłem?! – zagrzmiał, a raczej zaświszczał Mason.
Doemling wyraźnie już się pocił ze strachu, a jego oczy krążyły już dosłownie wszędzie tylko nie na Masonie.
- Pytał pan o…
- Głośniej!
- Pytał pan o Lectera i o to jakie podejmie kroki wedle moich przypuszczań.
- Czemu to zrobiłem?
- Przez moją reputację i przez to, że kiedyś badałem Lectera.
- Raczej próbowałeś badać – z tą uwagą w dialog wdarła się Margot. Żaden z mężczyzn jednak nie obdarzył jej spojrzeniem.
- Proszę kontynuować doktorze – rzekł Mason – Co mi pan powiedział?
- Po….powiedziałem, że Lecter w pierwszej kolejności pozbędzie się Starling, a potem…
- Proszę opowiedzieć wszystko! Z całą tą pieprzoną psychologiczną otoczkę. I tym razem zrób to porządnie, albo pożałujesz.
W to psychiatra nie wątpił.
- Pytał mnie pan po co w ogóle Lecter uwiódł Starling przed aresztowaniem. Odpowiedziałem, że Lecter najpewniej po prostu lubił o wiele młodsze dziewczyny, niemalże dzieci, a jego inteligencja skrzętnie ukryła ową słabość. Powiedziałem, że według mnie Starling to dziewczyna z bardzo zaburzoną osobowością, z silnym kompleksem ojca. Lecter łatwo ją omamił dając jej uwagę, której chciała. Gdy go aresztowano, dziewczyna po prostu poszła po tatusia, a Lecter ją wykorzystał, aby się wydostać. Że możemy łatwo zgadnąć, jakie obietnice jej wciskał. I że według mnie Hannibal Lecter to typ wolący działać sam, bez kuli u nogi i gdy już się wydostał, pozbył się jej, gdy przestała być potrzebna. Zwłaszcza, że była już za stara by spełnić jego wymagania. Zaradziłem też, aby czekać, bo Lecter zostanie schwytany gdy tylko jego hobby weźmie nad nim górę i popełni gdzieś morderstwo w swoim stylu.
Przez całą tą przemowę Doemling wyraźnie się jąkał. Wypowiedzenie tego wszystko było niezwykle trudne, zwłaszcza że robił z siebie kretyna przy świadkach.
- A gdy zapytałem, czy Will Graham stanowi jakieś niebezpieczeństwo, co pan odrzekł?
- Że to bardzo mało prawdopodobne, żeby przyjęto go do służby z taką przeszłością.
- Aha…
Mason odjechał do tyłu, psychiatra znów miał odwagę głębiej oddychać.
- Pamiętam te słowa, doktorze – znów odezwał się Mason – Wszystkie co do joty. Uwierzyłem panu i posłuchałem pańskich rad. Ale skoro był pan tak bardzo pewien swoich racji to może odpowie mi pan co to jest?!
Margot na te słowa sięgnęła po pilota na stoliku i coś na nim wcisnęła. Na jasnej ścianie, na którą teraz każdy w pomieszczeniu miał dobry widok, pojawił się szary obraz. Rzutnik wyświetlał im zdjęcie z kamer z Florencji, na którym trójka ludzi macha w stronę obiektywu. Dwóch dorosłych i dziecko stało na balkonie Palazzo Vecchio, pod nim wisiało ciało inspektora Pazziego, a oni machali, tak po prostu.
Doemling głośno przełknął ślinę, totalnie upokorzony i wystraszony. Próbował wymyśleć jakiekolwiek wyjście z sytuacji, która pozwoliła by mu zachować twarz. Wszystkie jego zapewnienia były zmieszane z błotem za sprawą tego zdjęcia.
Paul Krendler, który obserwował trzęsącego się Doemlinga z boku, nie współczuł mu ani trochę. Znajdował się tu z dwóch powodów. Po pierwsze Mason Verger bardzo dużo płacił za bycie jego człowiekiem. Popełniał dla niego różne świństwa w Departamencie Sprawiedliwości i był gotowy na o wiele więcej. Poza tym Mason obiecywał mu pomoc w karierze. Mógł łatwo pociągnąć za sznurki, aby Krendler znalazł się w Kongresie.
Drugi powód był trywialny. Pomoc w nielegalnym udupieniu Lectera była jego osobistą vendettą wobec tej wiejskiej cipy, psychopatycznej dziwki, która go tak wodziła na pokurzenie, a potem upodliła kilkoma zdaniami. A mogła być kimś! Ale dobrze się stało. Wolał to niż przelecieć tę chorą wariatkę. Możliwość zniszczenia jej życia, dosłownie, była aż nazbyt kusząca. Kurwa nie zasługiwała na nic innego jak to co wymyślił Mason Verger. Nie żeby wiedział co.
- Nie ma pan nic to powiedzenia? – ciszę przerwał ochrypły głos Masona.
- Może to nie jest Starling… - zaczął niepewnie Doemling, ale przerwał mu dziwny krzyk Vergera, przez który aż podskoczył.
- To jest Starling! Wyniki porównywania odcisków palców dotarły do mnie szybciej niż do Biura Federalnego! W ich domu znaleziono odciski Hannibala Lectera, Clarice Starling i jeszcze jedne, niezidentyfikowane, dziecięce odciski!
Doemling otwierał usta i je zamykał, ale przez chwilę nie wydobywał się z nich żadnej dźwięk. Dłonie mężczyzny tak się zaciskały na poręczy fotela, że knykcie były całkowicie białe.
- No doktorku! – Mason znów zaczął robić kółka wózkiem po pokoju – Jak pan wytłumaczy fakt, że wszystkie pana przewidywania szlag trafił?!
- Może… Być może pomyliłem się tylko w jednej kwestii? Nie, na pewno myliłem się w kwestii, że Lecter ma fetysz wobec młodych dziewczynek! Najwidoczniej po prostu zwrócił uwagę na Starling, ponieważ niezwykle łatwo było nią manipulować. On lubi się czuć ważny, młoda dziewczyna słuchająca wszystkich jego poleceń wpływa na jego ego i jest użytecznym narzędziem. A pewnie i tarczą! Zatrzymał ją by dalej wykorzystywać. Pewnie tylko dzięki jej wiedzy z Quantico nigdy nie trafił pan na jego ślad! Gdyby Lecter miał sektę, ona byłaby jego najżarliwszą wyznawczynią! Zachował swój pionek i to tyle. Teraz pewnie uciekają do jakiegoś innego kraju.
Na moment Doemling odetchnął z ulgą. Jego wyjaśnienie było całkiem niezłe. Może ujdzie bez szwanku. A jednak następne pytanie znów popchnęło go na skraj paniki.
- W takim razie, co tam robi bachor?!
- Bachor?! – Doemling ze zgrozą przypomniał sobie o dziewczynce, która nadal wyświetlała się na ścianie, przy rodzicach.
- Chyba nie powie mi pan, że inteligentny doktor medycyny zapomniał o nałożeniu gumki.
– To…to…Ach! Mówiłem, że Lecter lubił czuć się ważny! Jak za czasów przed wojną, gdy jego rodzina miała tytuł hrabiowski. Widocznie zapragnął mieć potomka, żeby przedłużyć swoją linię! Zdjęcie jest dowodem, że Lecter nie waha się pokazać dziecku okrucieństwa, jakie potrafi dokonywać. Próbuje ją nauczyć swoich metod, aby kontynuowała jego zbrodnicze dzieło!
- I do tego celu poprzestał na spłodzeniu dziewczynki? – po raz pierwszy głos zabrał Krendler. W jego głosie dało się słyszeć kpinę. Margot wymruczała pod nosem coś o „pieprzonej świni”.
- Widocznie mu to nie przeszkadza – podsumował Doemling. Był siebie trochę dumny, że udało mu się tyle nazmyślać w kryzysowej sytuacji.
- A Graham?
Tu wymyślenie odpowiedzi było prostsze.
- Jack Crowford mu to załatwił. Jeszcze niedawno miał odpowiednio dużą władzę, aby to zaaranżować – mógł to przewidzieć, ale to przemilczał.
Mason skwitował to milczeniem. Zaprzestał jeżdżenia w kółko. Miał chyba zamiar coś powiedzieć, lecz niespodziewanie do pomieszczenia wkroczył Cordell i oznajmił.
- Przybyli pańscy goście, panie Verger.
- Doskonale! – Mason nagle wydał się w lepszym humorze – Doktorze Doemling, rozumie pan, że po pańskich poprzednich radach, nie mogę zaufać pańskim słowom ot tak. Dlatego tym razem postanowiłem zasięgnąć drugiej opinii.
- Drugiej opinii?
- Owszem. Opinii ludzi, których wcześniej nie przepytywałem. Ludzi, którzy znali Lectera i przeżyli, a nawet go lubili. Ciekawe co oni powiedzą.
Wówczas wszyscy zebrani usłyszeli w korytarzu ciche kroki, które powoli stawały się coraz głośniejsze. Kroki należały nie do jednej osoby, a do grupy, w tym ktoś wyraźnie szedł na szpilkach.
I nagle do pokoju wkroczyli oni. Najdziwniejsza zbieranina osób, jakich Krendler kiedykolwiek widział.  Weszli tu pewni siebie, wyprostowani, nie pokazując żadnych emocji czy słabości.
Na przodzie szła kobieta, na widok której kutas Krendlera drgnął, gdyż była niemal goła i bardzo atrakcyjna. To ona była osobą na szpilach. Po jej obu bokach stali dwaj potężni mężczyźni, którzy mogli w pojedynkę łatwo złamać mu kark. Pomyślał, że może to ochroniarze tej dziwki. Za plecami jednego z tych mięśniaków stała drobna blondynka, ale Krendler ledwie ją dostrzegł. Był tak bardzo nijaka, że nie warto było poświęcać jej chwili uwagi. Na samym końcu szli dwaj mężczyźni, choć musiał się dokładniej przyjrzeć, czy to na pewno byli faceci. Jeden z nich miał tak długie włosy, że spływały mu po twarzy, a drugi był taki jakiś…żeński i również długowłosy, że trudno się było zorientować. Na widok tego „żeńskiego” kolesia Krendler poczuł znajomą nutkę strachu i obrzydzenia. To pedały!
- Lynnet… - Mason wypowiedział to imię bardzo wolno, nawet jak na niego – Jakże miło cię widzieć twarzą w twarz. Możesz już odejść Cordell.
Cordell ukłonił się i wyszedł, posyłając jeszcze jedno zaniepokojone spojrzenie na dwóch wyrośniętych „ochroniarzy”, po czym wyszedł.
- Ja tego nie mogę powiedzieć – rzekła Lynn, po czym zerknęła na Margot – Cześć, kuzynko.
Margot nie odpowiedziała, patrzyła gdzieś w bok. Lynn wiedziała, że to ze wstydu, ale Mason mógł to zinterpretować inaczej, na ich korzyść.
- To ich chce pan pytać?! – żachnął się Doemling, nagle jakby urażony – Jestem odznaczonym psychiatrą! Moje osiągnięcia…
- Stul ryj Doemling! – warkot Masona zamknął mężczyźnie usta – Już się popisywałeś.
- Czego chcesz? – powiedziała Lynn, wychodząc do przodu.
Mason był nieco pod wrażeniem, że Lynnet patrzy mu prosto w oko. Widocznie jej trauma mocno zelżała. Nie, żeby go to obchodziło. Każdy kto był w stanie patrzeć na jego oszpecenie bez obrzydzenia w oczach mu imponował. A Lynn wyraźnie nosiła doskonałą maskę pokerzysty.
- Co tak chłodno, kuzynko? – Mason podjechał do niej bliżej. Nie odsunęła się. Kolejny punkt, choć im ich więcej tym gorzej dla niego – Nie widzieliśmy się ile? Szesnaście lat? Na pewno dużo masz mi do powiedzenia.
- Wręcz przeciwnie, nie mam nic.
- Tak coś czułem. Wiesz jaki byłem zraniony, gdy odmawiałaś przyjścia tutaj? Musiałem w końcu sięgnąć po specjalne środki, abyś tu przyjechała. Razem ze swoją sektą.
- Ta, te środki były bardzo specjalne – pierwszy raz było coś widać na twarzy Lynn. Było widać tam gniew.
- Zrobię wszystko, żeby utrzymać dobre stosunki z rodziną. Nawet sprawdzając do jakiego przedszkola chodzi twój syn. Jak go nazwałaś? Eric? Trochę mi to zajęło, ale ustaliłem zarówno przedszkole, jak i dane wszystkich pracownic.
- Czemu nie mówisz wprost, że zrobisz mu krzywdę, jeśli nie będę robić co mi każesz?
- Zawsze możesz odmówić i zabrać go z przedszkola.
- Gdy raz coś postanowisz, coś tak trywialnego cię nie powstrzyma. Raz go namierzyłeś i to wystarczy.
Gdyby Mason miał wargi, szeroko by się uśmiechnął.
- Nadal tak dobrze mnie znasz! Za to ja się zastanawiałem, czy w ogóle wiesz, który z tej sekty jest ojcem tego gnojka. Pieprzysz ich wszystkich, czy tylko tych co nie są pedałami?
Z lekkim niezadowoleniem i podziwem Mason spostrzegł, że nie tylko Lynn, ale i cała reszta nie dała się sprowokować. Stali cicho na swoich ustalonych pozycjach i pozwalali mówić jedynie przywódcy. Nie uszło jego uwadze także to, że Margot zareagowała na wzmiankę o groźbie wobec dziecka.
- Masz coś jeszcze, oprócz mojego syna?
- Och, całkiem sporo – Mason odjechał od rozmówczyni i wrócił do swojego hobby, czyli jeżdżenia wózkiem w kółko – Byłem bardzo zachłanny informacji o tobie. Wiesz już, że mam twój numer telefonu i adres. A nawet adresy! Wiem, że masz kilka lokacji. Powiem, że zajęło mi to o wiele więcej czasu i trudu niż przewidywałem. Na ciebie samą nie mam nic, ale na twoją sektę już owszem.
Znów spojrzał jej w twarz, chcąc ujrzeć panikę taką samą jak u Doemlinga.
- Ten zarośnięty pedał za tobą, co ukrywa twarz, jest lekarzem, prawda? Zanotowałem cztery przypadki, gdy przeprowadził operacje nie do końca zgodne z prawem. Na ludziach, którzy sporo by zapłacili, żeby policja nie dowiedziała się o ich obrażeniach. A ci dwaj po twoich bokach, mam dowody, że byli wmieszani w kilka pobić, w tym część ze skutkiem śmiertelnym. Oraz cztery skrzętnie ukryte morderstwa. Wiem, że jest tego o wiele, WIELE więcej, lecz jedynie do tylu udało się dotrzeć. Przynajmniej jeśli chodzi o te…prawdziwe.
W tym miejscu Krendler chrząknął, chcąc zabrać głos.
- Pan Mason rzecz jasna ma rację. Bardzo łatwo byłoby mi przypiąć takiej grupie dziwaków i zabijaków mnóstwo wykroczeń. I co wtedy się stanie z synkiem?
- Ty się lepiej nie odzywaj! – Lynnet posłała w stronę mężczyzny swoje najzimniejsze spojrzenie. Widziała jak jego oczy wędrowały od jej cycków, do nóg i z powrotem – W dupie mam słowa gościa, który ma umysł tak wąski, że nawet jego malutki kutas by się tam nie wcisnął!
Krendler poczerwieniał ze wściekłości. Miał uczucie deja vu. Za to Mason zacharczał, ale chyba miał to być śmiech.
- No dobrze, Lynn. Sądzę, że się zrozumieliśmy. Zapytam więc, czy mając to wszystko co wymieniłem na względzie w końcu zgodzisz się ze mną współpracować?
Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Lynn schowała dłonie za plecami. Nie odwróciła się jednak prosząc towarzyszy o radę, czy o wsparcie. Zastanawiała się, wahała, w oczach Masona, aż wreszcie dała odpowiedź.
- Czego chcesz?
Mason poczuł triumf. To była cicha zgoda.
- Niewiele, kuzynko. Dwóch rzeczy. Po pierwsze rób to co zwykle i nie wtrącaj się do moich spraw. Po tym jak opuścisz ten dom zapomnij, że tu w ogóle byłaś.
- Innymi słowy przymknij oczy na twoją przyszłą zbrodnię?
- Sama nie jesteś niewinna. A po drugie, odpowiesz mi na moje pytania. Chcę twojej szczerej opinii i nic więcej.
Lynnet westchnęła, jakby pokonana.
- Pytaj i miejmy to za sobą.
Mason podjechał bliżej ściany, na której rzutnik nadal wyświetlał zdjęcie z Florencji.
- Co o tym sądzisz?
- Interesujące zdjęcie.
- No co ty nie powiesz – przekręcił wózek w jej stronę – Opowiedz mi swoją opinię o Lecterze i Starling. Jak sądzisz po co Lecter ją uwiódł?
- Nie wiem, czy było jakieś uwodzenie. Myślę, że ją polubił. Starling chyba była wyjątkowa w jakiś sposób, skoro zwrócił na nią uwagę.
- Nie sądzisz, że po prostu łatwo było nią manipulować i zachował ją jako swoje narzędzie.
- Szybko by się nią znudził gdyby taka była prawda. Skoro żyła przy nim osiem lat i żyje to znaczy, że podtrzymuje jego zainteresowanie. Inaczej już by nie żyła.
Mason mruczał coś pod nosem, myśląc nad odpowiedzią.
- A ona? Pomogła mu uciec.
- Ktoś kto zadał sobie tyle trudu i pracy, w dodatku przez osiem lat, aby zachować pozory i jednocześnie móc go zobaczyć, musi być mu wręcz maniakalnie oddany. Może to właśnie dzięki swojej wierności zyskała tyle w jego oczach, żeby zabrał ją ze sobą do Włoch. Nagradza ją.
- A dzieciak?
- Pozory rodziny. Udając zwykłą rodzinkę wzbudzają mniejsze podejrzenia. Mógł to być także eksperyment. Lecter chciał zobaczyć „co mu wyjdzie”.
- Więc trzyma je przy sobie dla pozorów?
- Tak, choć Starling jak sądzę spełnia jeszcze rolę w łóżku.
Wiedziała, że ten argument najmocniej trafi do prymitywnego umysłu Masona i faktycznie się nie sprzeciwiał.
- Wiesz, że chcę go schwytać żywego. Co ty byś zrobiła na moim miejscu?
- Użyła wszystkich swoich środków, żeby śledzić każdy ruch Willa Grahama.
Wszyscy, oprócz jej towarzyszy, spojrzeli na nią zdumieni (choć z Masona trudno cokolwiek wyczytać skoro nie ma twarzy).
- Wyjaśnij to – Mason wymówił to nieco szybciej co znaczyło, że był podekscytowany.
- Według mojej „opinii”… – ironiczne zaakcentowała to słowo - …Dr Lecter jest w Stanach. Przyjechał tu przez pojawienie się Grahama w mediach. On go nienawidzi. Mocniej niż kogokolwiek innego. Myślę, że chce się go w końcu pozbyć w jakiś okrutny sposób. Z zemsty za to, że znów chce go aresztować. Jeśli będziesz śledził Grahama to jestem pewna, że Lecter w końcu się pojawi, żeby go albo zabić albo uprowadzić.
- To jest myśl…
Mason nie wiedział jeszcze o liście Lectera do Willa. Ale niedługo rzuci on na niego tonę szpiegów przez co dowie się o liście i będzie wiedział, że to był dobry trop.
- Jeśli doktor zabije Grahama i ucieknie, już go nie znajdziesz. Teraz jest twoja jedyna szansa.
- A co byś zrobiła ze Starling i bachorem?
- Z dziewczynką nic, mało mnie obchodzi. A Starling lepiej usunąć. Kiedyś była tak maniakalnie oddana, że spędziła lata na przygotowaniach. Jeśli to uczucie trwa nadal może narobić ci kłopotów. Na pewno po twojej zabawie przyjdzie po zemstę.
- Twoja opinia bardzo mnie zafrapowała. Dostaniesz wynagrodzenie.
- Jak chcesz.
- Ciekawe…tyle lat próbuję nakłonić cię do współpracy, a wystarczyło zagrozić twojemu bękartowi. Jednak matka zrobi wszystko, nawet zdradzi, żeby ratować swoje dziecko. Obrzydliwe…
Powieki Lynn drgnęły, ale nic nie odpowiedziała. Gdy się odwracała, plecy jej się trzęsły. To się Masonowi spodobało. Jednak udało mu się wzbudzić w niej strach. Osiągnął spory triumf.
Teraz tylko zostało wydanie Krendlerowi odpowiednich poleceń. Sprawdzenie, czy Sardyńczycy i świnie są gotowe. A także pozbyć się podrzędnego doktorka.
Gdy Lynnet wyszła, reszta oczywiście podążała za nią. Przyjechali tu na samochód i dwa motory. Na motorach jechali Victor i Alex. Reszta wsiadła do samochodu. Jechali do domu w całkowitym milczeniu. Po kilkunastu minutach wysiedli na podziemnym parkingu przeznaczonym wyłącznie dla mieszkańców ich wieżowca.
Lynn dała znać gestem Alexowi. Ten wczołgał się pod ich samochód, jak mechanik, który coś naprawia. Po chwili wyłonił się spod wozu, a w jego rękach było małe urządzenie na kablu. Irene podeszła i sprawdziła go dokładnie.
- To tylko nadajnik – oznajmiła – Nie ma podsłuchu. Możemy rozmawiać.
- Wiedziałam, że coś nam założy, gdy będziemy w środku – powiedziała Lynn – Na szczęście zdecydował się tylko na nadajniki, by nas śledzić. Włóż to na miejsce. Czasem przejedziemy tym po mieście dla zmyłki, ale na serio nie używamy już tego wozu i motorów.
Całą szóstką wsiedli do windy i zaczęli jechać na najwyższe piętro.
- Coś zauważyłaś Irene? – to pytanie zadał Al.
- Nikt na mnie nie patrzył, więc mogłam szukać bez przeszkód. W tym pokoju były dwie kamery. Za oknem ktoś mi mignął. Celowo nas prowokował, żebyśmy wybuchli. Ochrona cały czas czekała w pogotowiu.
- Tak, wtedy miałby na nas jeszcze więcej – pomyślała Lynn na głos.
- Ma mniej niż mu się wydaje – powiedział Damien, na co jego żona się uśmiechnęła.
- Dokładnie – rzekła z wesołą złośliwością – Myśli, że nas ma, naiwniak. Myśli, że zdradziliśmy doktorka. Tak mało wie, że aż mi go żal.
Dojechali na samą górę. Nie rozeszli się jednak wszyscy do swoich mieszkań. Cała szóstka skierowała się wprost do mieszkania zajmowanego oficjalnie przez Lynn i Damiena. Weszli do środka i po zdjęciu butów, udali się do salonu, a tam zastali dokładnie taki widok, jakiego się spodziewali.
Na sofie siedział dr Hannibal Lecter, wyraźnie zajęty lekturą. Naprzeciw niego siedziała Clarice Lecter, bardzo z czegoś niezadowolona, wręcz zła.
Lecterowie podnieśli wzrok na ich przybycie.
- I jak poszło? – zapytał Hannibal.
- Łatwizna – orzekła Lynn – Wszystko jak pan przewidział.
- Powiedziałaś mu to co ci kazałem?
- Słowo w słowo.
- Doskonale – dr Lecter odłożył książkę na stolik i wstał, bardzo kontent, że wszystko szło po jego myśli. Mason był taki przewidywalny.
- Myślę, że zrobi tak jak Lynn mu sugerowała – powiedział Damien, biorąc ją za rękę – Mówiła tak niechętnie, ale treść była mu tak na rękę, że nie mam wątpliwości.
- Postępujemy dalej zgodnie z planem. Lynn, podtrzymujesz swoją decyzję, aby mi w tym pomóc?
Dziewczyn ścisnęła lekko dłoń męża dla otuchy, po czym z niezachwianą pewnością odpowiedziała.
- Już dawno temu wiedziałam, że nie mogę pozwolić, aby Mason odniósł jakikolwiek sukces, a także że mój dług wobec pana jest już spłacony. Pana plan i oferta jednak idealnie współgrają z tym czego chcę. Mówiłam, że się zgadzam słuchać pana poleceń w zamian za to, co mi pan obiecał.
- Podtrzymuję swoje słowo, Lynn. Masonowi się nie powiedzie i będziesz mieć swoją zemstę. W zamian wiesz co chcę.
- Umowa podtrzymana więc.
- Tak, ale jesteś pewna, że Mason nie ma o tobie wszystkich tych informacji, których jest pewien?
- Wie, tyle ile pozwoliłam mu wiedzieć – rzekła z dumą – Każda informacja, którą chciał mnie szantażować wyciekła do niego, ponieważ tego sobie życzyłam. Nie zna wszystkich moich kryjówek jak mu się wydaje. Jest jedna, którą ukryłam nawet przed nim. Na czas całej akcji, właśnie tam ukryjemy Clarice, Claire, Erica i Victorię.
- Właśnie, a gdzie dzieci? – pytanie zadała Irene.
- Claire jest z nimi w pokoju chłopca – powiedział doktor, wskazując ręką na pokój po drugiej stronie.
- Nie było kłopotów?
- Nie. Claire wpierw była zaskoczona ich energią i myślała, że nie da im rady. A jednak pierwszy raz widzę, żeby inne dzieci ją w jakikolwiek sposób zainteresowały. Chyba poczuła się wzorem dla młodszych.
- To ulga – Al objął żonę ramieniem.
- Dzieciaki z wyglądu mają dużo po matkach, ale charakter jest ojcowski, co nie? – zapytał wesoło Alex.
- Bez wątpienia. Zwłaszcza Victoria ma temperament Ala.
Tymczasem Victor podszedł do wciąż milczącej Clarice na sofie.
- Dzwoniłem już w kilka miejsc i mogę po cichu wprowadzić cię do lekarza, żeby sprawdzić jak rozwija się dziecko. Tym razem nie musi się skończyć na jednym badaniu. Jako lekarz mam sporo możliwości.
- Wiem i dziękuję – odrzekła jakoś cicho, a potem niespodziewanie wstała szybko i uderzyła rękami o stół – Hannibal, dalej się nie zgadzam!
Grupa Lynn spuściła głowy. To było do przewidzenia, sami by tak zrobili na jej miejscu. Dr Lecter sposępniał, ale nie był zdziwiony. Tego się spodziewał, żarliwego sprzeciwu Clarice wobec planu.
- Clarice…
- Do jasnej cholery, nie możesz przewidzieć wszystkiego! Wiem, że jesteś zdolny do o wiele większych rzeczy niż reszta ludzi, ale i ty masz limity!
- Wiem, najdroższa…
- Nie, nie wiesz do kurwy nędzy! W twoim planie zbyt wiele rzeczy może pójść nie tak. Twoje przewidywania mogą się rozsypać w każdej chwili! Nie widzisz jak wielkie ponosisz ryzyko?! Hannibal, jeśli to zrobisz to zginiesz!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz