Clarice
obudziła się z uśmiechem na ustach. Obróciła się na brzuch, wciąż nie otwierając
oczu. Nie miała ochoty wstawać. Wolała cieszyć się tymi wszystkimi odczuciami.
Brakiem porannych mdłości, czuciem miękkiej pościeli na nagim ciele, tego
leciutko bolesnego i jednocześnie relaksującego poczucia satysfakcji. Wszystko
jest idealnie.
Poczuła jak
materac za nią się ugina. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, gdy poczuła jak ktoś
się nad nią pochyla.
- Czas wstać,
najdroższa. Dziś mamy wielki dzień.
- Jest mi
zbyt dobrze, nie chcę – zwinęła się jeszcze bardziej w kłębek.
Poczuła usta
męża w miejscu na szyi, gdzie ją wczoraj ugryzł, a potem coś zaszeleściło.
- Może to cię
przekona.
Clarice
otworzyła oczy i zobaczyła tuż przed oczami siatkę z pączkami.
- Skąd
wiedziałeś, że od wczoraj marzę o pączku?! – poderwała się do pozycji siedzącej
– A właściwie to twój syn chce te pączki.
- Mówiłaś
przez sen.
Clarice
spojrzała na niego spod przymrużonych powiek, niedowierzając.
- Nie kłamię
– pocałował ją w czoło – Będę potrzebował dziś twojej pomocy.
- Wiem –
kiwnęła głową – Przypilnujemy wszystkiego. Zajmę się Mapp i Claire do wieczora.
Ale najpierw
pączki.
***
Dr Lecter
przygotowywał stół i podstawowe rzeczy na planowany posiłek przez cały dzień. W
tym samym czasie Clarice musiała pilnować więźniów razem z Claire. Popołudniu
dostał wiadomość od Margot, że Krendler jest już w drodze na umówione miejsce.
Pułapka została przez nich tak starannie zastawiona, że sprowadzenie Krendlera
do domu było dziecinnie proste.
Zbliżała się
już ta pora. Hannibal był w kuchni i czynił piłą ostatnie przygotowania, gdy w
tym samym momencie Clarice zawiązywały we włosach córki pasującą wstążkę.
- Czy dzisiaj
będzie coś specjalnego, mamo? – spytała dziewczynka. Wysnuła ten wniosek, bo
dziś wszyscy ubierali się jak do opery, czy teatru, i ona także.
- Bardzo –
powiedziała kończąc wiązać – Dziś skończymy „specjalną” sprawę. I pozbędziemy
się naszych gości.
- A czy
będzie też „specjalny” obiad? – obróciła się do niej, mając ciekawość w oczach.
- Tak,
będzie. Głównie zależy nam by twoja nowa ciocia go zjadła.
- A ja będę
mogła zjeść?
- Jeśli
będziesz chciała to tak. Możesz też odmówić.
Miała
nadzieję, w tym przypadku, że to nie będzie dla Claire za dużo, lecz Hannibal
był przekonany, że nie. Chciał przed małą jedynie ukryć co zamierza zrobić
Willowi. Nie zamierzał pozwolić by na to patrzyła i podzielała jego zdanie.
- Sprawdź czy
tata już skończył – popchnęła ją delikatnie do drzwi – Pomożesz mu
przyprowadzić gości, chcesz?
- Tak! Bardzo
– i Claire wybiegła z pokoiku.
Clarice
przejrzała się w lustrze. Głównie sprawdzała, czy jej naszyjnik ze szmaragdów
zakrywał ślad ugryzienia. Tak, było w porządku. Przygładziła kremową suknię i
poszła do pokoju Mapp. Pół godziny temu zostawiła ją tam by się przyszykowała.
Zapukała i
weszła do środka. Mapp stała przy krawędzi łóżka i patrzyła pusto w przestrzeń.
Ubrała się jednak i uczesała. Nie założyła jednak biżuterii, którą chciała jej
pożyczyć. Cóż, Hannibal mówił by pozwolić jej na co chce, na razie. Nadal
nosiła bandaż, jej rana nadal się nie zagoiła.
- Jesteś
gotowa, Ardelio?
- Na obiad?
Tak… - wydawała się niepewna.
- Wszystko
będzie dobrze – Clarice podeszłą do szafki, gdzie jej mąż pozostawił dla niej
pełną strzykawkę – Obiad w rodzinnym gronie. Teraz jesteś naszą rodziną,
prawda?
Kobieta
podeszła do Mapp od tyłu i delikatnie wbiła strzykawkę w jej nadgarstek.
Ardelia nie drgnęła nawet, jakby nie zauważając co się stało.
- Jesteś
przyjaciółką mojej rodziny, prawdo Ardelio? – spytała, wstrzykując zawartość.
- Tak…tak,
jestem.
Zadowolona,
wyjęła strzykawkę. Jeśli wszystko pójdzie idealnie, to ta dawka będzie już
ostatnią. A patrząc na to, że do tej pory terapia szła bardzo gładko i szybciej
niż sądzili, nic nie zapowiadało niepowodzenia.
- Cieszę się,
że tak myślisz. A teraz zejdź ze mną na dół. Niedługo podajemy do stołu.
Tymczasem
Claire pomagała ojcu…przywiązywać nieprzytomnych więźniów do wózków inwalidzkich.
Tata mówił, że tak będzie łatwiej ich transportować. Nieprzytomni nie będą
robić problemów.
- Kiedy się
obudzą, tato? – spytała przytrzymując nadgarstek pana z bliznami, gdy ojciec
robił porządny węzeł.
- Już
niedługo. Środek, który podałem powinien przestać działać za najwyżej 15 minut.
Kiedy obaj
mężczyźni byli już przywiązani do dwóch wózków inwalidzkich, dr Lecter
pojedynczo wyniósł obu więźniów z piwnicy na górę. Claire patrzyła z boku na to
z podziwem. Tata nawet się nie zasapał. Był o wiele silniejszy niż wyglądał.
Miała nadzieję, że jak dorośnie to także będzie taka silna.
Po wyjściu z
piwnicy, tata popchnął wózek z panem z bliznami do jadalni, a ona, chcąc pomóc,
popchnęła za nim wózek tego starszego, wymizerowanego pana. Ustawiła wózek tak
jak tata zrobił ze swoim, czyli przy stole, obok pana z bliznami. Wyglądali jak
zwykli goście na obiedzie, poza tym, że byli nieprzytomni.
- Prawie
wszystko gotowe – oświadczył dr Lecter, zerkając w stronę szczytu stołu.
Miejsce było zasłonięte ogromnym bukietem świeżych kwiatów. Doskonale – Gdy
tylko się obudzą, możemy podawać do stołu.
- Mogę
jeszcze jakoś pomóc, tato? – Claire prawie podskakiwała przy jego boku.
- Nie ma
potrzeby – pogłaskał czule córkę po główce – Dziękuję ci, za asystę. Teraz
możesz po prostu usiąść.
Hannibal
wskazał jej miejsce naprzeciwko krzesła, gdzie miała siedzieć Ardelia, z dala
od przesłoniętego szczytu stołu. Dziewczynka grzecznie posłuchała i usiadła.
Właśnie wtedy oboje usłyszeli kroki na schodach.
- Oto ostatni
gość.
Clarice
wkroczyła do jadalni, a za nią szła lekko zdezorientowana Ardelia. Rozejrzała
się szybko po pokoju. Jej wzrok osiadł nieco dłużej na nieprzytomnym Willu i
Jacku, ale szybko straciła nimi zainteresowanie i spojrzała na swojego lekarza.
- Zapraszam,
panno Mapp – dr Lecter gestem wskazał jej miejsce obok Willa – Czekaliśmy na
Panią. Teraz wystarczy, że nasi panowie się obudzą i możemy zaczynać.
- Co to jest,
doktorze? – spytała Ardelia, zajmując jednak wskazane krzesło. Jej ruchy były
automatyczne, jak u robota. Zdawało się, że ona tego nie zauważa.
- Obiad w
towarzystwie rodziny i przyjaciół, panno Mapp. Oraz twoja ostatnia sesja.
Clarice
usiadła u szczytu stołu. Po jej lewej była Ardelia, dalej Will i Jack. Po jej
prawej siedziała Claire, a następnie dwa puste krzesła. Krzesło obok
dziewczynki miało być Hannibala, a to ostatnie symbolicznie miała zajmować sama
śmierć. Dlatego miała miejsce naprzeciwko Jacka Crowforda, którego dziś weźmie
ze sobą. Natomiast naprzeciwko Clarice, na drugim szczycie stołu, było miejsce
zasłonięte bukietem. Tylko ona i jej mąż wiedzieli co jest tam ukryte.
Dr Lecter
spojrzał na zegarek, żeby upewnić się ile czasu minęło odkąd uśpił więźniów,
ale szybko okazało się to niepotrzebne. Usłyszał subtelne dźwięki, które
świadczyły, że mężczyźni się budzili. Wpierw był to Graham, a zaraz po nim
pojękiwać i stękać zaczął Crowford. Obaj unieśli głowy i ze zdezorientowaniem
rozejrzeli się, by zobaczyć gdzie są.
- Co jest? –
jęknął Jack.
Will milczał
jednak. Mrugnął kilka razy, chcąc wyostrzyć zamglony wzrok. Nie zareagował,
kiedy zobaczył przed sobą doktora. Nie zareagował, gdy zobaczył po swojej lewej
uwięzionego jak on towarzysza. Lecz kiedy spojrzał w swoje prawo…w jego oczach
pojawiła się iskierka życia.
- Ardelia… -
w jego głosie słychać było szok i ulgę. Wpierw ucieszył się, że nic jej nie
jest, że siedzi tuż obok cała zdrowa. Lecz…bardzo szybko ulga zmieniła się w
czyste przerażenie, gdy zobaczył jej wzrok. W jej spojrzeniu nie było ciepła,
ani życia. Takie spojrzenie pasowało bardziej do lalek niż do żywych ludzi. A
najgorsze, że nie wykazała żadnej reakcji na jego widok. Równie dobrze mogła go
nie poznawać.
- Przywitaj
się, panno Mapp – nakazał dr Lecter, niczym nauczyciel do niesfornego dziecka –
Nie widziałaś przyjaciela kilka dni. Okaż mu maniery.
Ardelia bez
mrugnięcia, czy żadnego znaku sprzeciwu wykonała polecenie.
- Dobry
wieczór, Will. Doktor mówił, że nic ci nie będzie. To dobrze – jej ton był
zupełnie wypruty z emocji.
- Boże… -
Graham poczuł napływ nienawiści do dr Lectera. Tak silnej, jak jeszcze nigdy
nie czuł w życiu. Miał ochotę udusić go gołymi rękami, ale to wydawało się za
mało – W coś ty ją zmienił, ty cholerny… - nie miał w zanadrzu wystarczająco
mocnego słowa.
- W nic ją
nie zmieniłem, Will – Dr Lecter przyniósł skądś otwartą butelkę czerwonego wina
i nalał kieliszek Ardelii, a potem sobie – Jedynie ją uwolniłem. Uwolniłem od
bólu, kompleksów, zobowiązań wobec swojego zawodu i poczucia niższości. Została
tylko…lojalność wobec pewnej osoby – w tym momencie zerknął w stronę żony i
uśmiechnął się do niej porozumiewawczo – Obecnie jej najważniejszym zadaniem
życiowym jest…bycie przyjaciółką tej rodziny.
Crowford
przestał wykazywać jakieś oznaki życia. Gapił się pusto w przestrzeń, w puste
miejsce przed nim. Widać było, że boi się spojrzeć w stronę Mapp. Stchórzył,
nie chciał patrzeć na najnowsze potworne dzieło monstrum.
Will zaczął
się pocić ze strachu, zdając sobie sprawę z obecnej tu scenerii. Dr Lecter coś
planował…i był przerażony tym jaki będzie miał w tym udział. Po oszpeconej
twarzy poleciała jedna, pojedyncza łza, która opłakiwała przyjaciółkę. Na
własne oczy właśnie zobaczył, że Hannibal Lecter nie potrzebuje noża, ani w
ogóle pozbawiać człowieka funkcji życiowych, żeby kogoś zabić.
Mapp
natomiast obserwowała doktora, który właśnie nalewał Clarice, a potem córce
soku pomarańczowego. W tle leciała przyjemna muzyka fortepianowa. Kobieta
poczuła, że się relaksuje.
- Doktorze… -
odezwała się niepewnie, ale widząc, że doktor się nie gniewa, że zabrała głos,
zapytała – Co się dzisiaj stanie?
- Tobie nic,
panno Mapp. Dzisiaj świętujemy. Jest to w pewnym sensie ceremonia przyjęcia cię
do rodziny. Jako nasza przyjaciółka. Chcesz nią być?
- Tak –
odpowiedziała bez wahania.
- Wobec tego
dziś udowodnisz, czy zdołasz temu podołać. Oraz zamkniesz za sobą wszystkie
drzwi, które mogą prowadzić do twojego dawnego życia. Po tym obiedzie, nie
będzie już dla ciebie odwrotu, rozumiesz? Dasz radę?
- Oczywiście,
że dam.
Will chciał
już coś powiedzieć w stylu „Nie słuchaj go! Spróbuj uciec”, lecz wiedział, że
jest na to za późno. Mapp była już w pułapce hipnozy Lectera. Próbował zmusić
podświadomość, aby pogodziła się z tym, co wiedział jego umysł. Znana mu
Ardelia Mapp nie była już obecna na tym świecie.
Dr Lecter
okrążył stół i znalazł się za Ardelią.
- Pamiętasz,
o czym mówiliśmy na terapii. Jaki jest twój cel?
- Chronić
Clarice i jej rodzinę – po raz pierwszy dało się słyszeć w jej głosie życie.
Mała Claire
nie wiedziała już na co patrzeć. Wszystko ją fascynowało. Od tajemniczo
uśmiechniętej matki, pracującego ojca, do więźniów. Jednakże…coraz bardziej coś
ją dekoncentrowało. A mianowicie zapach…ludzki zapach gdzieś blisko. Chciała
zajrzeć za duży bukiet kwiatów, ale nie odważyła się. Wiedziała jednak, że na
pewno widzi tam czyjś tył głowy.
- Zgadza się
– Lecter pochwalił pacjentkę, robiąc powolne kroki w stronę szczytu stołu gdzie
stał bukiet – A przed czym musisz nas chronić, panno Mapp?
- Przed
FBI…przed policją. Chcą was aresztować.
- I nie
przeszkadza ci, że listy gończe za mną i Clarice są zasłużone? Twoja przyjaciółka
jest wyjęta spod prawa.
- To
nieważne. Ważne jest to, co czuję.
- Czyli nie
przeszkadzałoby ci, gdyby Clarice na twoich oczach popełniła przestępstwo? Na
przykład…przyczyniła się celowo do czyjejś śmierci?
- Nic by to
nie zmieniło.
- A gdybyśmy
ci kazali ukryć przestępstwo, pomóc jej zatuszować. Albo nawet
lepiej…uczestniczyć w przestępstwie. Zrobiłabyś to?
- Powiedział
Pan, doktorze, że jeśli nie chcę, aby mnie opuściła muszę zaakceptować to kim
jest. Więc tak, zrobiłabym to. Dzięki temu jej nie stracę, prawda?
- Prawda – dr
Lecter stanął dokładnie przy wazie z kwiatami – A więc myślę, że możemy podawać
do stołu. Sądzę, że Will i Jack z nami nie zjedzą. Nie są w nastroju, a poza
tym wątpię by zainteresowało ich menu. Ty jednak zjesz, panno Mapp, jeśli twoje
słowa były prawdą. Po obiedzie, oficjalnie staniesz się przyjaciółką domu, a
Clarice będzie mogła ci zaufać. Pozwólcie mi więc przedstawić ostatniego
gościa.
Dr Lecter
odsunął wazon na krawędź stołu tak, że Claire miała jeszcze bardziej
przysłonięty widok, natomiast pozostali widzieli doskonale. Dziewczynka musiała
porządnie przechylić się do przodu, żeby zobaczyć mężczyznę przywiązanego do
krzesła. Był przytomny, ale jego oczy były strasznie zamglone. Zrozumiała, że
musiał dostać o wiele mocniejsze narkotyki niż dostawała ciocia Ardelia.
- Pan Paul
Krendler zje z nami. Państwo się znają jak sądzę.
Crowford
nawet nie okazał zdziwienia, ze swojej pozycji musiał go widzieć wcześniej. Ale
nie miał już siły nawet na przerażenie. I tak wiedział, że dziś zginie i nikt
im nie pomoże. Graham natomiast jęknął, jakby z bólem. Zaczęły się potworności
tej nocy, na które nie był przygotowany. Nie spodziewał jednak, że zginie tu
ktoś jeszcze. Poczuł większą bezradność, wiedząc, że nic nie może zrobić.
Błaganie, krzyk, czy przekupstwo było bezcelowe. Mógł liczyć tylko na cud. Jego
strach i zgroza osiągnęły już poziom maksymalny.
Mapp zwęziła
oczy, rozpoznając mężczyznę. Tę seksistowską, pieprzoną świnię. Dobrze, niech
ginie! Marzyła o tym skrycie od dawna, ale zawsze działały moralne hamulce…co
należało już do przeszłości. Nie zastanawiała się skąd się tu wziął, nie
obchodziło jej to.
Clarice z
satysfakcją patrzyła na Paula. Co prawda widziała go ostatnim razem wiele lat
temu, ale pamiętała urazę i odrazę do tego gościa. Zje go z przyjemnością. Jak
zwykle martwiła się tylko o jedno. O córkę. Na szczęście Claire jak zwykle nie
wyglądała na przestraszoną.
- Proszę się
przywitać, panie Krendler – nakazał dr Lecter.
Paul drgnął.
Jego wzrok nie spoczął na współwięźniach. Nawet trzeźwy zwracał uwagę tylko
znienawidzone i pożądane przez niego osobniki. Czyli na kobiety.
- Dzień
dobry…Kim ona jest?
Ku zdumieniu
Grahama, Mapp się zaśmiała. To była najbardziej ludzka reakcja, jaką u niej tu
widział.
- Nawet mnie
nie rozpoznaje – powiedziała, wciąż się uśmiechając – Najwidoczniej nie byłam w
jego typie. Uprzykrzał życie wszystkim kobietom w jego zasięgu. Trudno by
wszystkie spamiętał.
-
Najwidoczniej tak jest – odparł dr Lecter – Może, w takim razie, rozpoznaje
moją żonę.
- Tak… -
wzrok Krendlera spoczął na Clarice – Dziwka potwora. Wszyscy ją znają.
- Mógłby pan
powstrzymać się z ciętym językiem przy dziecku – poprosiła Clarice, z uśmiechem
idealnej gospodyni – Inaczej trzeba będzie go uciąć.
Krendler
nawet nie zerknął na dziecko. Patrzył na Clarice.
-
Zastanawiałem się jak przeżyłeś. Nie wiedziałem, czy żałować czy czuć ulgę, że
nie zdążyłem cię zaliczyć. Musisz być dobra, skoro psychopata się ciebie nie
pozbył.
- Słowo „zdążyć”
sugeruje, że miał Pan jakieś szanse, panie Krendler – powiedziała wciąż
uprzejmie, Clarice – Podtrzymuję moje porównanie do świni w rui.
-
Rzeczywiście pasuje – przyznał dr Lecter podchodząc do Krendlera, ze szklanką z
jakimś płynem – I proszę by nasz gość, rzeczywiście uważał na to co mówi. Przy
stole jest dziecko. A teraz proszę to wypić.
Krendler
posłusznie wziął łyk, z podawanej mu szklanki. Skrzywił się.
- To jest
niedobre.
- Miało takie
być. To napar z natki pietruszki i tymianku. Wypijając go, wyświadcza nam Pan
przysługę.
Odłożył
szklankę, po czym podszedł do córki i spojrzał na nią uważnie.
- Domyślasz
się księżniczko, z czego będzie się składał nasz obiad, prawda? Czy mimo tego
będziesz go jeść? Jeśli odmówisz, nie będę zły, obiecuję. Przyrządzę ci coś
innego.
Zadał to
pytanie na wszelki wypadek. Claire co prawda już jadła ludzkie mięso, ale na
początku nie zdawała sobie z tego sprawy, a tutaj, gdy jedli, Claire widziała
tylko to co na talerzu, a nie człowieka. Tak jak inni nie widzą przed oczami
żywej świni, gdy jedzą kotleta. Tym razem dziewczynka miała ofiarę dosłownie
przed oczami. W dodatku wciąż żywą. Będzie widzieć jak on to robi. Musiał się
upewnić czy będzie to dla niej w porządku.
Claire
patrzyła się przez kilka sekund na tego pana, który tak niekulturalnie mówił,
obraził jej rodziców i miał być dziś tym „specjalnym” daniem.
- Zjem go,
tato – powiedziała pewnie, patrząc ojcu w oczy.
Nie widząc
znaków kłamstwa, ani niepewności, Hannibal uśmiechnął się lekko i kiwnął głową.
Will chciał
na chwilę zapomnieć, że krzyk nic nie da i zacząć się drzeć w niebogłosy. Gdzie
on był do kurwy nędzy?! W jakim piekle małe dziewczynki mówią takie rzeczy?!
Już zaczął się trzęść na całym ciele, a jeszcze nie wiedział co Lecter planuje.
Doktor tymczasem
stanął za Krendlerem i przysunął do siebie stolik na kółkach, na którym miał
naczynia, palniki i wszystkie przyprawy i składniki.
- A więc
panie Krendler…jako gość tego domu musi Pan się zachowywać oraz…mieć otwarty
umysł, czego chyba zawsze Panu brakowało.
Gdy tylko to
powiedział, dr Lecter…zdjął czubek głowy Krendlera. Czaszkę już dawno
przepiłował w kuchni, piłą sekcyjną, więc mózg był na wierzchu. Nie było krwi,
wszystkie naczynia krwionośne zostały podwiązane lub zabezpieczone
znieczuleniem miejscowym.
Clarice
uśmiechnęła się z wyższością. Mapp jedynie otworzyła usta, bardziej z lekkiego
zaskoczenia, ale szybko je zamknęła. Claire natomiast niewiele mogła widzieć.
Tata przestawił bukiet tak, by tylko jej utrudnić widok. Skręcało ją z
ciekawości jak to wygląda, ale zrozumiała wiadomość. Tata nie chciał by zbyt
dużo widziała. Crowford nadal nie odważył się podnieść głowy, więc nawet nie
widział co się stało. A Will…dostał odruchów wymiotnych.
-
Kurwa…Hannibal, na litość boską, czy ty nie masz granic?!
Nie
zwymiotował pewnie tylko dlatego, że miał pusty żołądek.
- Nie panikuj
tak, Will – rzekł bez emocji doktor – Spokojnie. Przecież nie każę ci go jeść.
To danie nie jest dla ciebie. Siedź i czekaj.
Czekać na co?
– pomyślał Will i w tej samej chwili uznał, że nie chce wiedzieć.
Dr Lecter
odkroił Krendlerowi cztery plasterki mózgu. Zmoczył je w wodzie, zakwaszonej
sokiem z cytryny. Następnie z niezwykłą zwinnością wyłożył je na talerz i
obsypał mąką, bułką tartą, dodał plasterki czarnych trufli i sok z cytryny. Tak
przygotowane móżdżki zaczął podsmażać na maśle.
- Ładnie
pachnie.
Ku zgrozie
Grahama, powiedział to Krendler. Myślał, że zaraz zacznie rzygać sokiem z
żołądka, tak mu było niedobrze. Czuł jakby sam był tu nienormalny, bo nikt tak
nie reagował. Nawet Jack, on przypominał zombie.
Podsmażony
móżdżek z obu stron trafił na talerz. Doktor położył je na grzankach i polał je
sosem z kawałkami trufli. Całość dopełnił garniturek z natki, kaparów z
łodyżkami i pojedynczy kwiat nasturcji na rukwi wodnej.
- Ponieważ
jesteś dziś gościem specjalnym, panno Mapp… – odrzekł doktor – Ty pierwsza
możesz zacząć.
Postawił
przed kobietą gotowe danie. Obserwował ją uważnie, czekając czy Ardelia podoła
tej najważniejszej próbie.
Ardelia Mapp
patrzyła na swój talerz, a w głowie miała pustkę. Usłyszała gdzieś po swojej
lewej stronie szept…
-
Ardelio…proszę…nie rób tego.
Nie zwróciła
się w stronę Willa. Jej wzrok podniósł się wpierw na okaleczonego Paula, potem
na zaciekawione dziecko, a na koniec na Clarice. Clarice, która miała na twarzy
iście okrutny uśmiech i posyłała go w stronę Krendlera. Cieszyła się tym, co
się działo.
Popełniono tu
przestępstwo. Jeśli weźmie kęs, stanie się równie winna jak oni. Stanie się
wspólniczką Clarice. Jak powiedział doktor…nie będzie odwrotu.
Ona i
Clarice…po tej samej stronie…
Kobieta
wzięła sztućce do rąk. Gdy brała do ust pierwszy kęs, w tle słyszała czyjś
sprzeciw, ale nie słuchała. Jedzenie trafiło do jej ust. Gdy połknęła, w oczach
Hannibala zalśnił triumf, lecz nie mogła tego widzieć.
- To jest
przepyszne – oznajmiła Mapp, szczerze zdziwiona.
- Cieszy mnie
to. Zrobię porcję dla pozostałych.
- Witaj w
rodzinie – powiedziała Clarice, delikatnie ściskając rękę kobiety. Uśmiechnęły
się do siebie, jak dawniej. Ponownie w przyjaźni.
Tym samym
cyklem, dr Lecter ugotował porcję także dla Clarice, Claire i dla siebie.
Rozmowa toczyła się na przyziemne tematy, jak podczas zwykłego obiadu w gronie
rodziny i przyjaciół. To wrażenie psuł
widok Crowforda, który wyglądał jak trup, Grahama, który już zaczął płakać jak
dziecko przez koszmar jaki się wokół niego rozgrywał oraz Krendlera, który
śpiewał w głos jakieś cudaczne piosenki.
Gdy posiłek
zbliżał się ku końcowi, śpiew Paula był już nie do zniesienia. Jego piosenki zresztą
stały się teraz bardziej zbereźne.
- Ostrzegałem
pana, by nie używać takiego języka przy mojej córce - dr Lecter wstał od stołu i wziął wiszącą na
ścianie kuszę.
Zakładał
właśnie strzałę, gdy odezwała się Claire.
- Mogę ci
pomóc, tato?
Hannibal
spojrzał na Clarice, sprawdzając, czy nie ma nic przeciwko temu. Ta jednak był
w zdecydowanie zbyt dobrym humorze po zjedzeniu tego dupka, żeby zabraniać
dziecku cokolwiek. On sam też nie miał nic przeciwko…to jeszcze mocniej dobije
Willa.
- Możesz,
księżniczko. Podejdź tu.
Gdy mała
wstawała z krzesła, Hannibal szybko nałożył czubek głowy mężczyzny na swoje
miejsce, aby Claire nie miała pełnego widoku na napoczęty mózg, który zjadła ze
smakiem.
- Złap tutaj,
delikatnie. O tak.
Przykucnął za
córkę i wyciągnął kuszę tak, że strzała była wycelowana w szyję Krendlera.
Dziewczynka chwyciła przyrząd tak, jak pokazywał tata. W końcu trzymali kuszę
razem. Tata jednak sam celował, ona nie umiała.
- Strzelamy
razem? – spytała. Dłonie taty przytrzymywały jej rączki na kuszy.
- Dobrze.
Raz, dwa…i trzy.
Razem
nacisnęli. Strzała wyleciała i wbiła się centralnie w szyję Krendlera. Ten
ucichł natychmiast, a jego głowa opadła do tyłu.
Clarice
zaklaskała niczym matka, która obserwuje jak jej dziecko strzela gola, albo
celnie rzuca rzutką w tarczę. Mapp po sekundzie nawet się dołączyła.
Claire
słysząc to i widząc w oczach ojca dumę…poczuła się naprawdę szczęśliwa.
Will Graham
już nie wiedział co myśleć. Nie zdawał sobie sprawy czy wciąż płacze lub czy wydaje
jakieś dźwięki. Przekroczył już ten punkt gdzie tortury i koszmar osiągnęły
punkt krytyczny. Nie miał już po prostu siły…Był jakby odcięty od świata w tej
rozpaczy.
- Clarice,
moja droga…Claire…panno Mapp – odezwał się dr Lecter – Zaproponowałbym teraz
deser, ale nie jest on gotowy. Proponuję byście udały się na spacer, a ja w tym
czasie dokończę wszystkie sprawy.
Will drgnął,
wiedząc że nadszedł czas.
- Dobry
pomysł – powiedziała Clarice, grając według planu. Miała teraz zabrać stąd
Ardelię i małą, żeby Hannibal mógł się w spokoju zająć Willem. Na to ich córka
nie powinna patrzeć – Chodźmy.
- Ale mamo… -
zaczęła Claire, ale matka ucięła jej wypowiedź.
- Bez
dyskusji, Claire. Słyszałaś co powiedział tata. Chodź, przejdziemy się.
Dziewczynka,
widząc spojrzenie rodziców, grzecznie posłuchała i wyszła za matką. Mapp niczym
zjawa podążyła za nimi.
Gdy drzwi wejściowe
domu trzasnęły, Dr Lecter usiadł naprzeciw Grahama i uśmiechnął się niczym do
starego przyjaciela.
- A
więc…jesteś gotowy, Will?
***
Wieczór był
bardzo ciepły, więc nie potrzebowały okryć. Clarice i Ardelia szły ramię w
ramię, a Claire biegała niedaleko przed nimi. Przysięgała, że wyczuła nosem
jakieś zwierzę, chyba psa i chciała go wytropić. Obie kobiety więc podążały za
dziewczynką, pozwalając jej się bawić.
Okolica była
pusta. Tylko jakiś lasek i jeziora, wzdłuż którego teraz szły w milczeniu. Ciszę
w końcu przerwała Mapp.
- Co się
teraz stanie?
- Hannibal
posprząta po obiedzie.
- I nie
tylko, prawda?
Clarice w
końcu spojrzała na Ardelię, żadna nie zwolniła kroku.
- Prawda –
przyznała w końcu – Jack umrze, a Will zostanie okaleczony. Hannibal nie chciał
by mała na to patrzyła i ty również.
Mapp pokiwała
głową. Spojrzała w dal na jezioro.
- A co będzie
potem?
- Odwieziemy
was w miejsce, gdzie was znajdą. Będziemy cię musieli uśpić by było
wiarygodnie. Powiesz funkcjonariuszom historię, którą ułożył Hannibal. I
wówczas wrócisz do swojego życia. Pewnie będziesz musiała zaopiekować się
Willem.
-
Czyli…zostawisz mnie?
Clarice
przystanęła i wzięła Mapp za rękę i mocno ją ścisnęła.
- Mówiłam, że
cię nie zostawię. Już nigdy. Robiąc to, ochronisz mnie i moją rodzinę. A tego
teraz pragniesz najbardziej na świecie, zgadza się? Kiedy już się zrobi
bezpiecznie, będziesz mogła nas odwiedzać. Zamierzamy zostać w kraju, dopóki
nie urodzi się nasz syn. Do tego czasu nasza sprawa przycichnie.
- Więc już
wiesz, że urodzisz chłopca?
- Tak –
Clarice pogłaskała się czule po brzuchu – I zresztą całe szczęście, bo nie
miałam pomysłu na imię dla kolejnej dziewczynki. Hannibal pewnie wymyśliłby
Clarissę lub coś podobnego.
- Jak się
będzie nazywał?
- Hannibal
Robert.
Mapp pokiwała
głową. Spojrzała w stronę dziewczynki, która biegała przed nimi w kółka i
marszczyła nosek, chcąc poczuć zapach.
- Jest
podobna do ciebie. Z wyglądu niemal identyczna.
- I z
temperamentu. Ale reszta to czysty ojciec. Zwłaszcza oczy.
- Prawda… -
zawahała się – A co będzie potem? Jak już urodzisz?
Clarice
puściła jej dłoń i obie wznowiły spacer wzdłuż brzegu jeziora.
- Będziemy
musieli stąd uciec. Nie możemy tu mieszkać na stałe. Hannibal myśli o
Argentynie. Popieram ten pomysł.
- Ale…co mam
wtedy zrobić? – Ardelia wydawała się zagubiona. Clarice zwróciła uwagę, że Mapp
praktycznie już nie przeklina. Z rozbawieniem przyjęła fakt, że Hannibal musiał
ją tego oduczyć.
- To co
musisz. Wiem, że twoim pierwszym
priorytetem jest nasza ochrona i to rób. Miej oczy otwarte czy nikt nie wpadł
na nasz trop. Ostrzegaj nas o zagrożeniach i tyle. Będziesz miała do nas numer.
A kiedy będziesz mieć urlop możesz nas odwiedzać.
- Ale poza
tym…nie mam pomysłu co mam ze sobą zrobić. Doktor mi nie powiedział. Ochrona i
opieka nad Willem nie zajmą mi reszty życia. Ja… - zabrakło jej słów.
- Hannibal ci
nie powiedział, ponieważ zostawił resztę tobie – Clarice uśmiechnęła się do
niej pocieszycielsko – Mówiłam ci, znajdź szczęście. Odnajdź to co czyni cię
szczęśliwą. Życzę ci tego z całego serca. Teraz możesz to zrobić, prawda?
Jesteś wolna.
To prawda.
Była wolna. Mogła się skupić na szczęściu.
- Nie do
końca wiem co by to mogło być.
- Znajdziesz
to. Obiecuję.
Ponownie
przystanęły i obróciły się przodem do siebie. Przyszedł czas, aby to z siebie
wyrzucić.
-
Przepraszam, że zniknęłam bez pożegnania – powiedziała Clarice.
-
Przepraszam, że chciałam cię skrzywdzić – powiedziała Ardelia.
- To już
przeszłość. Jesteś teraz inną osobą. Przyjaciółki?
- Na zawsze.
Gdy objęły
się przyjaźnie, obie kobiety poczuły, że właśnie odzyskały coś cennego. I wiedziały,
że nic nie stoi na przeszkodzie by tym razem to zatrzymać.
- Mamo!
Ciociu! Chodźce tu!
Wołanie
Claire sprawiło, że kobiety w końcu się puściły i poszły w stronę dziewczynki.
- Będzie
mówić do mnie, ciociu? – spytała Ardelia, z rozbawieniem.
- Nie
mieliśmy pomysłu jak inaczej ma mówić. Przecież nie „przyjaciółko rodziny”. A
Hannibal nie pozwoliłby by mówiła ci po imieniu. Byłoby to według niego
niestosowne, ze względu na wiek. Claire powinna cię respektować, więc
postawiliśmy na „ciocia”. Chyba dzieci tak właśnie mówią niemal na wszystkich
bliskich rodzinie dorosłych.
- Pewnie tak.
Dla mnie może być.
Kobiety
dotarły do dziewczynki, która kucała przy małych krzaczkach.
- Patrzcie –
Claire odwróciła się w ich stronę i pokazała co miała w rękach – Znalazłam go.
Węchem! Mówiłam, że to pies.
Dziewczynka
miała w rękach szczeniaczka. Maleńkiego, chyba niedawno urodzonego. Był cały
czarny i skamlał cicho na rękach dziewczynki.
- Nie
wyczuwasz gdzieś jeszcze psa? – spytała Clarice, klękając przy córce, aby
przyjrzeć się psu. Był tak mały, że podejrzewała, że urodziła go jakaś bezdomna
suczka i szczeniak się zgubił.
- Nie –
pokręciła główką – Czułam tylko jego – dziewczynka głaskała psa – Możemy go
zatrzymać?
Gdzieś za
nią, Ardelia parsknęła śmiechem. Clarice też chciało się śmiać. To było takie
typowo dziecięce pytanie, że aż urocze. A w śmiech wpędzał je kontrast jaki
widziały tego wieczoru. Claire wpierw z radością pomagała w zabójstwie i akcie
kanibalizmu, a teraz prosi mamę czy może zatrzymać odnalezionego szczeniaczka.
Ten kontrast
był jednak w ich stylu. Aż przez Clarice przeszła fala czułości.
- Będziemy
musiały spytać taty. Ale ja nie mam nic przeciwko.
- Czyli
krótko mówiąc, pies jest twój – podsumował Ardelia, pewna, że doktor nie odmówi
córce i żonie jednocześnie.
Clarice
pozwoliła sobie na krótki chichot. Kiedy wstała, zobaczyła, że Claire lekko
drgnęła.
- Zimno ci,
kochanie?
- Nie –
Claire pokręciła główką, nadal nie przerywając głaskania trzymanego szczeniaka
– Po prostu…w domu ktoś strasznie krzyczy.
Zaczęło się –
pomyślała Clarice i szybko pociągnęła Claire do przodu, aby wznowić spacer.
Mała najwidoczniej nadal była na tyle blisko domu, żeby jej nadludzki słuch to
wychwycił.
- Chodźmy.
Jak wrócimy, nakarmimy pieska, dobrze?
Mapp
obejrzała się za siebie na dom w oddali. Ona nie słyszała krzyku. Dziewczynka
miała zmysły ojca, skoro cokolwiek stąd usłyszała. Z tą myślą poszła za nimi.
Więcej nie
oglądała się za siebie.
***
- Gotowy na
co? – wykrztusił z siebie Will.
- Na ostatnią
rozmowę, Will. To twoja ostatnia szansa, ponieważ dziś widzisz mnie po raz
ostatni. Po tym wieczorze nigdy się nie spotkamy. Dlatego pytam, czy chcesz coś
wiedzieć. Może w twoich teoriach była jakaś luka? Odpowiem szczerze na wszystko.
Taka ostatnia przysługa dla starego przyjaciela. Lub prezent na pożegnanie.
Graham nie
mógł zebrać myśli. Był w tej chwili emocjonalnym wrakiem. W ciągu ostatnich dni
przeszedł przez stres, rany, uwięzienie, głód oraz czysty horror. Jak miał myśleć
po swoim wcześniejszym ataku histerii?
A jednak…jego
usta same uformowały pytanie.
- Co się
stało 15 lat temu, gdy wpadłeś na pomysł by wyprać mózg Starling? Nigdy nie
wpadłem na to, czemu to zrobiłeś. Rozumiałem czemu coś poszło nie tak, ale
czemu w ogóle się fatygowałeś?
Hannibal nie
wyglądał na zaskoczonego. Spodziewał się tego.
- Clarice
stała mi się zbyt bliska. Postanowiłem, że zajmie miejsce mojej zmarłej
siostry. Rozpocząłem owo „pranie mózgu”, żeby zmienić ją w moją siostrę.
Nie tego Will
się spodziewał. O siostrze Lectera wiedziano tylko tyle, że zaginęła podczas
wojny. Nikt nie podejrzewał, że to ona jest kluczem do…
- Ona jest
kluczem by cię zrozumieć.
- Brawo,
Will. Wciąż przenikliwy. Nie zamierzam ci mówić wszystkiego, sądzę że się
domyślisz. Moja siostra zginęła na moich oczach, tylko tyle ci wyznam. Sam
sobie wyobraź jak. Chciałem by Clarice zwolniła jej miejsce. Ale nic z tego nie
wyszło. Popchnąłem Clarice w dobrym kierunku i ona uwolniła się sama. Potem ona
popchnęła mnie. Powiedziała, że Misza może żyć tu – Hannibal stuknął palcem we
własną pierś – Wskazała mi błąd w ocenie. To uwolniło mnie.
- I mogliście
być razem – podsumował Graham.
- Zgadza się.
- Co w niej
zobaczyłeś?
Doktor
milczał przez chwilę, po czym odparł.
-
Podobieństwo.
Rozmowa tej
dwójki nie potrzebowała dopowiedzeń. Domyślali się sami, o co chodziło drugiej
stronie.
- Oczywiście,
w terapii panny Mapp musiałem postąpić nieco inaczej – kontynuował Lecter – Wtedy
chciałem by pacjentka stała się konkretną, kiedyś istniejącą osobą. Tym razem
musiałem stworzyć nową osobowość od zera. Ardelia nie stała się nikim innym.
Stała się zupełnie nową, oryginalną wersją. Nie byłaby godna na to, by ktoś w
niej żył, więc stworzyłem ją sam. W jej systemie wartości na pierwszym miejscu
zawsze będzie Clarice. Panna Mapp przyjmie rolę przyjaciółki rodziny i będzie
nas chronić od jej strony. Uwolniłem ją od wszystkiego co ją męczyło, w tym od
kodeksu moralnego, jak sam widziałeś. Dziś zamknęła wszystkie drzwi. Teraz dla
Ardelii liczą się tylko dwie rzeczy. Ochrona mojej rodziny i własne szczęście.
Will Graham
nic nie odpowiedział. Był…zmęczony. Zmęczony strachem, tym koszmarem, w którym
żył od kilku dni. Nadmiar okrucieństwa…już dość. Zrozumiał, że cud się nie
zdarzy.
- Skończ już
to.
Dr Lecter
wstał i podszedł do ciała Krendlera.
- Wyłożę ci
więc mój plan, Will. Jak wiesz, nie mam zamiaru cię zabijać, ponieważ tego byś
właśnie chciał. Mam na ciebie inny pomysł. Eksperyment medyczny w zasadzie.
Z ogromnym
triumfem, Lecter spostrzegł kątem oka, że Jack drgnął, po raz pierwszy odkąd
się ocknął tu, dał znak życia. Bardzo dobrze…niech słucha. Zaraz ożyje by
umrzeć na dobre.
Hannibal
zdjął ponownie czubek głowy trupa. Poczuł uznanie, gdy Will nie odwrócił
wzroku.
- Dam ci
teraz krótki wykład z neuroanatomii. Czy wiesz, co takiego dziś zjedliśmy?
- Części
mózgu… - odparł niepewnie Graham.
- Ale które
części, Will? Zobacz – przechylił głowę Krendlera, aby pokazać gdzie była pusta
przestrzeń – Zjedliśmy cały płat czołowy. Wiesz za co on odpowiada?
- Nie – rzekł
zgodnie z prawdą.
Dr Lecter z
powrotem nałożył czubek głowy zwłokom i wrócił do wykładu.
- Płaty
czołowe to stosunkowo najmłodsza część naszego mózgu. Wiemy, że odpowiada za
naprawdę ważne funkcje. Są tam ośrodku odpowiedzialne za myślenie, planowanie, świadomość,
ruchy oraz kontrola nad naszym zachowaniem. To ostatnie nie jest doskonałe.
Pierwotne części naszego mózgu, które każą nam ulegać pokusom lub uciekać od
obowiązków wygrywają częściej niż płaty czołowe, które są głosem rozsądku.
Cóż…skoro już znamy niektóre funkcje płatów czołowych, mam inne pytanie. Will,
czy wiesz kto to był Phineas Gage?
Graham
zaczynał już tracić cierpliwość. Ile miał jeszcze tego gówna wytrzymać?
Pokręcił z napięciem głową.
- Otóż
Phineas Gage był zwykłym robotnikiem. W XIX wieku kierował budową kolei.
Opisywano go jako zwykłego, miłego i bardzo obowiązkowego człowieka. Wspaniały
pracownik, który miał daleko zajść, dzięki sumiennej pracy. Pewnie nigdy nie
byłby sławny, gdyby nie pewien wypadek. Gage stał w złym miejscu, o złym czasie.
Podczas budowy, doszło do eksplozji ładunku. Metalowy pręt, który miał być
częścią torów, przebił się przez jego głowę. Pręt przeszedł przez policzek, za
okiem i wyszedł przez górną część czaszki. Gage jednak przeżył, a nawet był
przytomny przez cały czas. Usunięto rzeczony pręt i wydawało się, że pomijając
ślepotę na jedno oko, mężczyzna może wrócić do dawnego życia. Niestety…ów pręt
jak mówiłem przeszedł przez górną część czaszki, czyli poważnie uszkodził płaty
czołowe, dokładnie lewe.
Po tym wypadku
Gage bardzo się zmienił. Zniknęła gdzieś jego obowiązkowość. Mężczyzna nie był
już w stanie ułożyć żadnych planów, czy to życiowych czy zawodowych, jak plan
ułożenia torów, nie potrafił już konsekwentnie dążyć do ustalonego celu. W
żadnej dziedzinie. Stał się również porywczy i wulgarny. Stracił pracę i nie
mógł się długo w żadnej innej utrzymać. Popadł w alkoholizm. Miał również
tendencję do eksponowania swojej rany, co wskazuje na brak poczucia wstydu.
Widzisz tu
związek między funkcjami płatów czołowych o jakich wspominałem, Will? Myślenie
i planowanie zostało upośledzone. Porywczość, wulgarność i alkoholizm to wynik
zaniku kontroli. Gage jest najsłynniejszym przypadkiem zespołu czołowego.
Dr Lecter
przerwał wykład i podszedł do kredensu. Wyjął z niego jakiś stary, zniszczony
koc. Położył go na stole, pomiędzy pozostawionymi talerzami. W kocu było coś
ciężkiego i metalowego.
- Widzisz,
Will…Mam wielką ochotę, żeby powtórzyć ten wypadek. Eksperymentem stworzyć
drugiego Phineasa Gage’a…
Doktor
odwinął koc i ukazał jego zawartość. W środku był młotek i długi metalowy pręt.
- Już rozumiesz,
co chcę zrobić?
Graham
zrozumiał, ale nie rozumiał jakim cudem jeszcze nie zemdlał z przerażenia. Był
na skraju zawału.
- Chcesz mi
to wbić w głowę? – głos mu się przeraźliwie trząsł, a ręce były mokre od potu.
Jego wózek tak dygotał, że wyraźnie było słychać wybijany w podłogę rytm.
- Chcę zabić
twój geniusz, Will. Zrobię uszkodzenie dokładnie w tym samym miejscu, w którym
miał je Gage. Słowa klucze to „plany” i „dążenie do celu”. Po wszystkim, twój
umysł stanie się upośledzony. Twój geniusz, który mógłby mnie schwytać,
zniknie. Już nie ułożysz planu, ani nie przewidzisz moich działań. Nic nie
osiągniesz. A twoja kontrola nad wstrzemięźliwością także padnie. Wszystko, co
mogłeś użyć przeciwko mnie jest w twoich płatach czołowych…a ja zamierzam je
uszkodzić.
Hannibal
wziął młotek i pręt do rąk i zrobił krok w kierunku uwięzionego Grahama.
Ktoś zaczął
krzyczeć, ale nie był to Will. To Jack Crowford wrócił do żywych. Wszystko
słyszał. Jego plany musiało go pobudzić do paniki.
- Nie! Zostaw
go! Już wystarczy mu cierpienia! Nie zbliżaj się do niego! Nie jesteś sadystą!
Daj mu spokój! Zabij mnie, ale jemu już odpuść! Błagam!
Dr Lecter nie
zaszczycił go nawet spojrzeniem. Krzyki i błagania Jacka wydawały się do niego
nie docierać. Wzrok miał utkwiony w Willu. Mężczyźnie kiedyś tak wielkim i
genialnym, jego nemezis. Teraz ten facet, z bliznami na twarzy i duszy, patrzył
na niego z czystym przerażeniem, drgawki na jego ciele nie ustawały, a
wychudzona twarz zlana była potem. Mimo tego obrazu nędzy i rozpaczy, w oczach
Hannibala widać było…szacunek. Bo wiedział kogo ma przed sobą.
- Nie mam
dynamitu, więc młotek musi wystarczyć. Nie martw się, Will, nie chcę by cię
bolało, ale inaczej się nie nauczysz. Dam ci coś na znieczulenie, nie wystarczy
jednak. Znasz moją siłę, więc spokojnie. Wbicie pręta zajmie tylko kilka
uderzeń. Postaram się to zrobić szybko.
Próbując go
znieczulić, doktor musiał jeszcze przytrzymywać związanego człowieka.
Przestawił wózek pod ścianę, żeby nie odjeżdżał.
- Opanuj te
drgawki, Will. Inaczej to zajmie więcej czasu. I mogę źle wycelować.
Nie patrzył
dalej na wrzeszczącego Crowforda, kiedy przykładał pręt do policzka
przerażonego na śmierć Grahama.
- Ból będzie
minimalny. Żegnaj, Willu Grahamie. Jak sądzę już nigdy nie wejdziesz mi w
drogę.
Will mimo
wszystko krzyczał jak opętany. Pewnie nie tyle przez ból, który zminimalizował,
co świadomość, co się właśnie z nim dzieje. Przez trzęsienie się ciała,
Hannibal rzeczywiście musiał uderzyć młotkiem o kilka razy więcej.
Ostatnie dwa
uderzenia, które w końcu wypchnęły pręt przez czaszkę, oddał już na spokojnie.
Graham z bólu i przerażenia stracił przytomność. I tak bardzo długo wytrzymał
przytomny, według doktora.
Gdy skończył
i pręt tkwił już w głowie Grahama, dr Lecter w końcu spojrzał na Crowforda.
Wszystko jak
przewidywał. Jack nie wytrzymał widoku tych makabryczno-naukowych tortur i
dostał zawału serca. Gość w postaci śmierci go stąd zabrał.
***
Rankiem
policja znalazła ciało Crowforda, a obok niego nieprzytomnego Willa i Ardelię.
Graham miał w głowie wbity pręt i krew na twarzy, ale mężczyzna żył.
Przewieziono
dwójkę ocalałych do szpitala. FBI szybko pojawiło się na miejscu i przesłuchano
agentkę Mapp, gdy odzyskała przytomność. W tym czasie Graham był na operacji
usunięcia pręta.
Agentka Mapp
zeznała, że Will Graham przewidział, co Lecter planuje zrobić Vergerowi, więc
pojechali go ratować. W aucie zorientowali się, że radio nie działo, więc nie
mieli czasu wezwać posiłków, jeśli mieli uratować pana Masona. Niestety wpadli
w pułapkę Clarice Starling. Ardelia niewiele pamiętała z tamtego okresu.
Clarice podobno pierwsza zagroziła im bronią, kazała im się odwrócić i po kolei
ich uderzyła w głowę. Obudzili się wszyscy w piwnicy, uwięzieni. Tutaj Ardelia
miała luki w pamięci, ponieważ Lecter postanowił przetestować na niej jakieś
leki i narkotyki. Późniejsze badania potwierdziły, że aplikowano jej różne
specyfiki. Ciągle była nieprzytomna, pamiętała tylko ciągłe kłucie igieł.
Pierwszy raz naprawdę przytomna poczuła się tutaj. Więcej z niej nie
wyciągnięto. Nie potrafiła wskazać miejsca, gdzie była przetrzymywana.
Sekcja zwłok
Jacka Crowforda wykazała, że zmarł na atak serca. Wysnuto hipotezę, że zawał
wystąpił w powodu samego porwania i Jack nie wytrzymał stresu. To dawało swego
rodzaju ulgę, że Jack umarł zanim Lecter zaczął robić na nim eksperymenty.
Była jeszcze
kwestia Paula Krendlera, który zaginął. Nie powiązano tego jednak z Hannibalem
Lecterem. Oficjalnie mężczyzna nie miał ze śledztwem nic wspólnego. Nigdy go
nie odnaleziono.
Po operacji
Will Graham powrócił do zdrowia. Oślepł na jedno oko, ponieważ pręt przerwał
nerw wzrokowy. Poza nową blizną, wydawało się, że było z nim wszystko w
porządku. Badania neuropsychologiczne wskazały jednak na coś zupełnie przeciwnego.
Zdiagnozowano u niego zespół czołowy. Graham sam zwolnił się z pracy.
Ardelia
dostała urlop i spędziła go w domu, teraz Graham był na jej utrzymaniu.
Zauważyła, że wrócił do picia i nie powstrzymała go przed tym. Jego mowa stała
się tak wulgarna, jak jej własna nigdy nawet nie była. Przestał się
kontrolować. Miał też problemy z codziennym funkcjonowaniem. Nie mógł nic sam
zaplanować, nawet toalety porannej. Ardelia traktowała to jak opiekę nad
upośledzonym, a nie jak nad przyjacielem. Will nie mógł już sam funkcjonować.
Wróciła do
pracy po miesiącu i ponownie skupiła się na tym. Zawsze, gdy wracała Graham był
nieprzytomny z przepicia.
Rutynowa
praca i opieka nad upośledzonym Willem trwała kilka miesięcy. Ardelia nie
próbowała się skontaktować z Clarice. Wiedziała, że wciąż nie jest bezpiecznie.
Mogła być pod obserwacją, a poza tym miała oczekiwać na wiadomość, że jest już
bezpiecznie i może odwiedzić dom Lecterów. Podobno inni ich przyjaciele mieli
wszystko na oku i wiedzieli, czy ktoś z FBI śledzi Mapp.
Telefon, po
miesiącach wyczekiwania, w końcu zadzwonił. Nikt jej nie obserwował, była
bezpieczna i jeśli chce może przyjechać teraz, ponieważ Clarice zaczęła rodzić.
Ardelia, nie
przejmując się Willem (wystarczyło mu zostawić butelkę i był spokojny),
wybiegła z domu do auta.
Po dojechaniu
na miejsce drzwi otworzyła jej kobieta w skąpym, czarnym ubraniu. Rozpoznała
ją.
- Lynn…
-Ardelia…Mogę
ci tak mówić, no nie? Wchodź, doktorowa rodzi już od dwóch godzin.
***
Claire dawno
nie widziała, aby w domu było tyle osób. W dodatku nie uwięzionych, tylko
prawdziwych gości.
Przez tyle
miesięcy mieszkała tu z rodzicami, w przyjemnej atmosferze. Stare rodzinne dni
powróciły po tym nieprzyjemnych okresie. Ukrywali się jednak w domu niemal cały
czas. Tata i mama wznowili jej naukę i dodatkowo przygotowali ją na to, gdzie
niedługo na stałe zamieszkają.
Przez te
miesiące brzuch mamy wyraźnie urósł. Wiedziała, że tam jest jej brat. Nieraz
mogła dotknąć brzucha mamy i poczuć kopnięcia braciszka. Tak jak tata ostrzegał,
mama była bardzo…emocjonalna i dziwna. W ciągu kilku minut mogła być raz
szczęśliwa, potem wściekła, zaraz smutna i znów szczęśliwa. Przyzwyczaiła się z
czasem.
Dziś rano
jednak mama podniosła alarm. Coś mówiła, że wody gdzieś odeszły. Tata zadzwonił
po kogoś i niedługo pojawili się prawie wszyscy znani jej wujkowie i ciocie z
ich dziećmi, które bardzo lubiła.
Mamę położono
w jednym z pokoi sypialnianych na górze. Był z nią tata i wujek Victor, który również
był lekarzem. Siedzieli tam z nią już od kilku godzin, sama Claire była na dole
w salonie i bawiła się małym Erickiem i Victorią. Dzieciaki były zafascynowane
jej psem, którego mogła zatrzymać. Pies okazał się suczką i w ciągu kilku
miesięcy trochę urósł. Mama zaproponowała, żeby nazwać psa Hannah i dziewczynka
się zgodziła.
Pilnowali ich
ciocia Lynn i Irene. Oraz wujkowie Alex, Damien i Al. Niedługo później
przyjechała również ciocia Ardelia. Wszyscy razem czekali na dole…na coś.
Dorośli albo obserwowali dzieci, albo oglądali coś w telewizji.
Po jakiś
trzech godzinach od „odejścia tych wód”, Claire usłyszała krzyk na górze. Mama
krzyczała. Zmartwiła się, ale ciocie ją uspokoiły, że to normalne. Niedługo
później coś tam zaczęło płakać. A potem czyjeś kroki na schodach. W drzwiach
pojawił się wujek Victor.
- Urodziła
zdrowego chłopca. Wszystko z nimi porządku.
Claire
poderwała się na równe nogi.
- Claire może
przyjść pierwsza, żeby poznać brata.
Ciocia
Ardelia wzięła ją za rękę i obie poszły na górę. Claire poczuła się z jakiegoś
powodu nerwowo. Nawet serce biło jej nieco szybciej. Bała się tej chwili i
jednocześnie jej oczekiwała. Dziś jak mówił tata, ich życie się zmieni i będzie
musiała przyjąć nową rolę.
Obie weszły
do pokoju. Mama leżała w łóżku. Wyglądała na bardzo zmęczoną, ale też bardzo
szczęśliwą. Trzymała na rękach jakieś zawiniątko i patrzyła na to z rozczuleniem,
aż dziewczynka poczuła na ten widok lekkie ukłucie zazdrości. Tata siedział
przy mamie i także patrzył na zawiniątko w jej ramionach. Oboje podnieśli wzrok
na ich wejście.
Wymienili
przywitania z ciocią Ardelią i pytania typu „jak się czujesz” i „czy wszystko
dobrze”. Claire jednak tego nie słuchała. Wciąż patrzyła na to coś w ramionach
mamy. Teraz wyraźnie słyszała tam jakieś kwilenie. Trochę bała się podejść.
Widząc jej
wahanie, tata podszedł do niej i wziął ją za rączkę.
- Wszystko
jest w porządku, księżniczko. Chodź, musisz kogoś poznać.
Ojciec powoli
poprowadził ją do łóżka. Mama uśmiechnęła się do niej, co ją bardzo podniosło
na duchu. Jej nerwy musiały być bardzo widoczne, choć próbowała być dzielna.
- Oto twój
braciszek Claire – powiedziała mama, odchylając kocyk – Poznaj Hannibala
Roberta Lectera.
Dziewczynka pochyliła
się z ciekawością i zobaczyła małe, czerwone maleństwo. Noworodek machał
rączkami teraz, gdy zostały uwolnione. Miał ciemne włoski na główce, a jego
oczka…miały identyczny kolor jak jej własne. Jak oczy taty.
Przybliżyła
się odruchowo i pogłaskała dziecko po główce. Chyba nigdy nie robiła niczego z
tak dużą delikatnością jak ten dotyk.
- On jest
taki…maleńki – powiedziała i usłyszała w swoim głosie troskę. Jej braciszek był
taki mały. Trzeba go chronić.
- To prawda –
tata usiadł obok niej i objął ją ramieniem – Ale ma rodziców i starszą siostrę,
którzy go kochają i będą go chronić. Prawda?
Prawda. Teraz,
mając braciszka tuż obok, zrozumiała swoją nową rolę. Była starszą siostrą.
Starsze rodzeństwo ma opiekować się młodszym. Nie miała z tym problemu. Już go
kochała. Zrozumiała, że nie musiała się bać tej chwili.
Lecterowie
chyba mieli w swoich genach kochanie nowych członków rodziny od pierwszego
wejrzenia.
Ponieważ, właśnie
w tej sekundzie, dla Claire nie było nikogo ważniejszego niż ten chłopczyk.
Dr Hannibal
Lecter widział to i przez sekundę miał wrażenie, że czuje obok obecność Miszy,
ale szybko zniknęła. Kiedyś Hannibal i Misza. Dziś Claire i Hannibal.
Rozbita filiżanka ponownie utworzyła całość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz