czwartek, 9 lipca 2020

Niektóre z naszych gwiazd... - Rozdział 28


Clarice obudziła się z uśmiechem na ustach. Obróciła się na brzuch, wciąż nie otwierając oczu. Nie miała ochoty wstawać. Wolała cieszyć się tymi wszystkimi odczuciami. Brakiem porannych mdłości, czuciem miękkiej pościeli na nagim ciele, tego leciutko bolesnego i jednocześnie relaksującego poczucia satysfakcji. Wszystko jest idealnie.
Poczuła jak materac za nią się ugina. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, gdy poczuła jak ktoś się nad nią pochyla.
- Czas wstać, najdroższa. Dziś mamy wielki dzień.
- Jest mi zbyt dobrze, nie chcę – zwinęła się jeszcze bardziej w kłębek.
Poczuła usta męża w miejscu na szyi, gdzie ją wczoraj ugryzł, a potem coś zaszeleściło.
- Może to cię przekona.
Clarice otworzyła oczy i zobaczyła tuż przed oczami siatkę z pączkami.
- Skąd wiedziałeś, że od wczoraj marzę o pączku?! – poderwała się do pozycji siedzącej – A właściwie to twój syn chce te pączki.
- Mówiłaś przez sen.
Clarice spojrzała na niego spod przymrużonych powiek, niedowierzając.
- Nie kłamię – pocałował ją w czoło – Będę potrzebował dziś twojej pomocy.
- Wiem – kiwnęła głową – Przypilnujemy wszystkiego. Zajmę się Mapp i Claire do wieczora.
Ale najpierw pączki.

***

Dr Lecter przygotowywał stół i podstawowe rzeczy na planowany posiłek przez cały dzień. W tym samym czasie Clarice musiała pilnować więźniów razem z Claire. Popołudniu dostał wiadomość od Margot, że Krendler jest już w drodze na umówione miejsce. Pułapka została przez nich tak starannie zastawiona, że sprowadzenie Krendlera do domu było dziecinnie proste.
Zbliżała się już ta pora. Hannibal był w kuchni i czynił piłą ostatnie przygotowania, gdy w tym samym momencie Clarice zawiązywały we włosach córki pasującą wstążkę.
- Czy dzisiaj będzie coś specjalnego, mamo? – spytała dziewczynka. Wysnuła ten wniosek, bo dziś wszyscy ubierali się jak do opery, czy teatru, i ona także.
- Bardzo – powiedziała kończąc wiązać – Dziś skończymy „specjalną” sprawę. I pozbędziemy się naszych gości.
- A czy będzie też „specjalny” obiad? – obróciła się do niej, mając ciekawość w oczach.
- Tak, będzie. Głównie zależy nam by twoja nowa ciocia go zjadła.
- A ja będę mogła zjeść?
- Jeśli będziesz chciała to tak. Możesz też odmówić.
Miała nadzieję, w tym przypadku, że to nie będzie dla Claire za dużo, lecz Hannibal był przekonany, że nie. Chciał przed małą jedynie ukryć co zamierza zrobić Willowi. Nie zamierzał pozwolić by na to patrzyła i podzielała jego zdanie.
- Sprawdź czy tata już skończył – popchnęła ją delikatnie do drzwi – Pomożesz mu przyprowadzić gości, chcesz?
- Tak! Bardzo – i Claire wybiegła z pokoiku.
Clarice przejrzała się w lustrze. Głównie sprawdzała, czy jej naszyjnik ze szmaragdów zakrywał ślad ugryzienia. Tak, było w porządku. Przygładziła kremową suknię i poszła do pokoju Mapp. Pół godziny temu zostawiła ją tam by się przyszykowała.
Zapukała i weszła do środka. Mapp stała przy krawędzi łóżka i patrzyła pusto w przestrzeń. Ubrała się jednak i uczesała. Nie założyła jednak biżuterii, którą chciała jej pożyczyć. Cóż, Hannibal mówił by pozwolić jej na co chce, na razie. Nadal nosiła bandaż, jej rana nadal się nie zagoiła.
- Jesteś gotowa, Ardelio?
- Na obiad? Tak… - wydawała się niepewna.
- Wszystko będzie dobrze – Clarice podeszłą do szafki, gdzie jej mąż pozostawił dla niej pełną strzykawkę – Obiad w rodzinnym gronie. Teraz jesteś naszą rodziną, prawda?
Kobieta podeszła do Mapp od tyłu i delikatnie wbiła strzykawkę w jej nadgarstek. Ardelia nie drgnęła nawet, jakby nie zauważając co się stało.
- Jesteś przyjaciółką mojej rodziny, prawdo Ardelio? – spytała, wstrzykując zawartość.
- Tak…tak, jestem.
Zadowolona, wyjęła strzykawkę. Jeśli wszystko pójdzie idealnie, to ta dawka będzie już ostatnią. A patrząc na to, że do tej pory terapia szła bardzo gładko i szybciej niż sądzili, nic nie zapowiadało niepowodzenia.
- Cieszę się, że tak myślisz. A teraz zejdź ze mną na dół. Niedługo podajemy do stołu.
Tymczasem Claire pomagała ojcu…przywiązywać nieprzytomnych więźniów do wózków inwalidzkich. Tata mówił, że tak będzie łatwiej ich transportować. Nieprzytomni nie będą robić problemów.
- Kiedy się obudzą, tato? – spytała przytrzymując nadgarstek pana z bliznami, gdy ojciec robił porządny węzeł.
- Już niedługo. Środek, który podałem powinien przestać działać za najwyżej 15 minut.
Kiedy obaj mężczyźni byli już przywiązani do dwóch wózków inwalidzkich, dr Lecter pojedynczo wyniósł obu więźniów z piwnicy na górę. Claire patrzyła z boku na to z podziwem. Tata nawet się nie zasapał. Był o wiele silniejszy niż wyglądał. Miała nadzieję, że jak dorośnie to także będzie taka silna.
Po wyjściu z piwnicy, tata popchnął wózek z panem z bliznami do jadalni, a ona, chcąc pomóc, popchnęła za nim wózek tego starszego, wymizerowanego pana. Ustawiła wózek tak jak tata zrobił ze swoim, czyli przy stole, obok pana z bliznami. Wyglądali jak zwykli goście na obiedzie, poza tym, że byli nieprzytomni.
- Prawie wszystko gotowe – oświadczył dr Lecter, zerkając w stronę szczytu stołu. Miejsce było zasłonięte ogromnym bukietem świeżych kwiatów. Doskonale – Gdy tylko się obudzą, możemy podawać do stołu.
- Mogę jeszcze jakoś pomóc, tato? – Claire prawie podskakiwała przy jego boku.
- Nie ma potrzeby – pogłaskał czule córkę po główce – Dziękuję ci, za asystę. Teraz możesz po prostu usiąść.
Hannibal wskazał jej miejsce naprzeciwko krzesła, gdzie miała siedzieć Ardelia, z dala od przesłoniętego szczytu stołu. Dziewczynka grzecznie posłuchała i usiadła. Właśnie wtedy oboje usłyszeli kroki na schodach.
- Oto ostatni gość.
Clarice wkroczyła do jadalni, a za nią szła lekko zdezorientowana Ardelia. Rozejrzała się szybko po pokoju. Jej wzrok osiadł nieco dłużej na nieprzytomnym Willu i Jacku, ale szybko straciła nimi zainteresowanie i spojrzała na swojego lekarza.
- Zapraszam, panno Mapp – dr Lecter gestem wskazał jej miejsce obok Willa – Czekaliśmy na Panią. Teraz wystarczy, że nasi panowie się obudzą i możemy zaczynać.
- Co to jest, doktorze? – spytała Ardelia, zajmując jednak wskazane krzesło. Jej ruchy były automatyczne, jak u robota. Zdawało się, że ona tego nie zauważa.
- Obiad w towarzystwie rodziny i przyjaciół, panno Mapp. Oraz twoja ostatnia sesja.
Clarice usiadła u szczytu stołu. Po jej lewej była Ardelia, dalej Will i Jack. Po jej prawej siedziała Claire, a następnie dwa puste krzesła. Krzesło obok dziewczynki miało być Hannibala, a to ostatnie symbolicznie miała zajmować sama śmierć. Dlatego miała miejsce naprzeciwko Jacka Crowforda, którego dziś weźmie ze sobą. Natomiast naprzeciwko Clarice, na drugim szczycie stołu, było miejsce zasłonięte bukietem. Tylko ona i jej mąż wiedzieli co jest tam ukryte.
Dr Lecter spojrzał na zegarek, żeby upewnić się ile czasu minęło odkąd uśpił więźniów, ale szybko okazało się to niepotrzebne. Usłyszał subtelne dźwięki, które świadczyły, że mężczyźni się budzili. Wpierw był to Graham, a zaraz po nim pojękiwać i stękać zaczął Crowford. Obaj unieśli głowy i ze zdezorientowaniem rozejrzeli się, by zobaczyć gdzie są.
- Co jest? – jęknął Jack.
Will milczał jednak. Mrugnął kilka razy, chcąc wyostrzyć zamglony wzrok. Nie zareagował, kiedy zobaczył przed sobą doktora. Nie zareagował, gdy zobaczył po swojej lewej uwięzionego jak on towarzysza. Lecz kiedy spojrzał w swoje prawo…w jego oczach pojawiła się iskierka życia.
- Ardelia… - w jego głosie słychać było szok i ulgę. Wpierw ucieszył się, że nic jej nie jest, że siedzi tuż obok cała zdrowa. Lecz…bardzo szybko ulga zmieniła się w czyste przerażenie, gdy zobaczył jej wzrok. W jej spojrzeniu nie było ciepła, ani życia. Takie spojrzenie pasowało bardziej do lalek niż do żywych ludzi. A najgorsze, że nie wykazała żadnej reakcji na jego widok. Równie dobrze mogła go nie poznawać.
- Przywitaj się, panno Mapp – nakazał dr Lecter, niczym nauczyciel do niesfornego dziecka – Nie widziałaś przyjaciela kilka dni. Okaż mu maniery.
Ardelia bez mrugnięcia, czy żadnego znaku sprzeciwu wykonała polecenie.
- Dobry wieczór, Will. Doktor mówił, że nic ci nie będzie. To dobrze – jej ton był zupełnie wypruty z emocji.
- Boże… - Graham poczuł napływ nienawiści do dr Lectera. Tak silnej, jak jeszcze nigdy nie czuł w życiu. Miał ochotę udusić go gołymi rękami, ale to wydawało się za mało – W coś ty ją zmienił, ty cholerny… - nie miał w zanadrzu wystarczająco mocnego słowa.
- W nic ją nie zmieniłem, Will – Dr Lecter przyniósł skądś otwartą butelkę czerwonego wina i nalał kieliszek Ardelii, a potem sobie – Jedynie ją uwolniłem. Uwolniłem od bólu, kompleksów, zobowiązań wobec swojego zawodu i poczucia niższości. Została tylko…lojalność wobec pewnej osoby – w tym momencie zerknął w stronę żony i uśmiechnął się do niej porozumiewawczo – Obecnie jej najważniejszym zadaniem życiowym jest…bycie przyjaciółką tej rodziny.
Crowford przestał wykazywać jakieś oznaki życia. Gapił się pusto w przestrzeń, w puste miejsce przed nim. Widać było, że boi się spojrzeć w stronę Mapp. Stchórzył, nie chciał patrzeć na najnowsze potworne dzieło monstrum.
Will zaczął się pocić ze strachu, zdając sobie sprawę z obecnej tu scenerii. Dr Lecter coś planował…i był przerażony tym jaki będzie miał w tym udział. Po oszpeconej twarzy poleciała jedna, pojedyncza łza, która opłakiwała przyjaciółkę. Na własne oczy właśnie zobaczył, że Hannibal Lecter nie potrzebuje noża, ani w ogóle pozbawiać człowieka funkcji życiowych, żeby kogoś zabić.
Mapp natomiast obserwowała doktora, który właśnie nalewał Clarice, a potem córce soku pomarańczowego. W tle leciała przyjemna muzyka fortepianowa. Kobieta poczuła, że się relaksuje.
- Doktorze… - odezwała się niepewnie, ale widząc, że doktor się nie gniewa, że zabrała głos, zapytała – Co się dzisiaj stanie?
- Tobie nic, panno Mapp. Dzisiaj świętujemy. Jest to w pewnym sensie ceremonia przyjęcia cię do rodziny. Jako nasza przyjaciółka. Chcesz nią być?
- Tak – odpowiedziała bez wahania.
- Wobec tego dziś udowodnisz, czy zdołasz temu podołać. Oraz zamkniesz za sobą wszystkie drzwi, które mogą prowadzić do twojego dawnego życia. Po tym obiedzie, nie będzie już dla ciebie odwrotu, rozumiesz? Dasz radę?
- Oczywiście, że dam.
Will chciał już coś powiedzieć w stylu „Nie słuchaj go! Spróbuj uciec”, lecz wiedział, że jest na to za późno. Mapp była już w pułapce hipnozy Lectera. Próbował zmusić podświadomość, aby pogodziła się z tym, co wiedział jego umysł. Znana mu Ardelia Mapp nie była już obecna na tym świecie.
Dr Lecter okrążył stół i znalazł się za Ardelią.
- Pamiętasz, o czym mówiliśmy na terapii. Jaki jest twój cel?
- Chronić Clarice i jej rodzinę – po raz pierwszy dało się słyszeć w jej głosie życie.
Mała Claire nie wiedziała już na co patrzeć. Wszystko ją fascynowało. Od tajemniczo uśmiechniętej matki, pracującego ojca, do więźniów. Jednakże…coraz bardziej coś ją dekoncentrowało. A mianowicie zapach…ludzki zapach gdzieś blisko. Chciała zajrzeć za duży bukiet kwiatów, ale nie odważyła się. Wiedziała jednak, że na pewno widzi tam czyjś tył głowy.
- Zgadza się – Lecter pochwalił pacjentkę, robiąc powolne kroki w stronę szczytu stołu gdzie stał bukiet – A przed czym musisz nas chronić, panno Mapp?
- Przed FBI…przed policją. Chcą was aresztować.
- I nie przeszkadza ci, że listy gończe za mną i Clarice są zasłużone? Twoja przyjaciółka jest wyjęta spod prawa.
- To nieważne. Ważne jest to, co czuję.
- Czyli nie przeszkadzałoby ci, gdyby Clarice na twoich oczach popełniła przestępstwo? Na przykład…przyczyniła się celowo do czyjejś śmierci?
- Nic by to nie zmieniło.
- A gdybyśmy ci kazali ukryć przestępstwo, pomóc jej zatuszować. Albo nawet lepiej…uczestniczyć w przestępstwie. Zrobiłabyś to?
- Powiedział Pan, doktorze, że jeśli nie chcę, aby mnie opuściła muszę zaakceptować to kim jest. Więc tak, zrobiłabym to. Dzięki temu jej nie stracę, prawda?
- Prawda – dr Lecter stanął dokładnie przy wazie z kwiatami – A więc myślę, że możemy podawać do stołu. Sądzę, że Will i Jack z nami nie zjedzą. Nie są w nastroju, a poza tym wątpię by zainteresowało ich menu. Ty jednak zjesz, panno Mapp, jeśli twoje słowa były prawdą. Po obiedzie, oficjalnie staniesz się przyjaciółką domu, a Clarice będzie mogła ci zaufać. Pozwólcie mi więc przedstawić ostatniego gościa.
Dr Lecter odsunął wazon na krawędź stołu tak, że Claire miała jeszcze bardziej przysłonięty widok, natomiast pozostali widzieli doskonale. Dziewczynka musiała porządnie przechylić się do przodu, żeby zobaczyć mężczyznę przywiązanego do krzesła. Był przytomny, ale jego oczy były strasznie zamglone. Zrozumiała, że musiał dostać o wiele mocniejsze narkotyki niż dostawała ciocia Ardelia.
- Pan Paul Krendler zje z nami. Państwo się znają jak sądzę.
Crowford nawet nie okazał zdziwienia, ze swojej pozycji musiał go widzieć wcześniej. Ale nie miał już siły nawet na przerażenie. I tak wiedział, że dziś zginie i nikt im nie pomoże. Graham natomiast jęknął, jakby z bólem. Zaczęły się potworności tej nocy, na które nie był przygotowany. Nie spodziewał jednak, że zginie tu ktoś jeszcze. Poczuł większą bezradność, wiedząc, że nic nie może zrobić. Błaganie, krzyk, czy przekupstwo było bezcelowe. Mógł liczyć tylko na cud. Jego strach i zgroza osiągnęły już poziom maksymalny.
Mapp zwęziła oczy, rozpoznając mężczyznę. Tę seksistowską, pieprzoną świnię. Dobrze, niech ginie! Marzyła o tym skrycie od dawna, ale zawsze działały moralne hamulce…co należało już do przeszłości. Nie zastanawiała się skąd się tu wziął, nie obchodziło jej to.
Clarice z satysfakcją patrzyła na Paula. Co prawda widziała go ostatnim razem wiele lat temu, ale pamiętała urazę i odrazę do tego gościa. Zje go z przyjemnością. Jak zwykle martwiła się tylko o jedno. O córkę. Na szczęście Claire jak zwykle nie wyglądała na przestraszoną.
- Proszę się przywitać, panie Krendler – nakazał dr Lecter.
Paul drgnął. Jego wzrok nie spoczął na współwięźniach. Nawet trzeźwy zwracał uwagę tylko znienawidzone i pożądane przez niego osobniki. Czyli na kobiety.
- Dzień dobry…Kim ona jest?
Ku zdumieniu Grahama, Mapp się zaśmiała. To była najbardziej ludzka reakcja, jaką u niej tu widział.
- Nawet mnie nie rozpoznaje – powiedziała, wciąż się uśmiechając – Najwidoczniej nie byłam w jego typie. Uprzykrzał życie wszystkim kobietom w jego zasięgu. Trudno by wszystkie spamiętał.
- Najwidoczniej tak jest – odparł dr Lecter – Może, w takim razie, rozpoznaje moją żonę.
- Tak… - wzrok Krendlera spoczął na Clarice – Dziwka potwora. Wszyscy ją znają.
- Mógłby pan powstrzymać się z ciętym językiem przy dziecku – poprosiła Clarice, z uśmiechem idealnej gospodyni – Inaczej trzeba będzie go uciąć.
Krendler nawet nie zerknął na dziecko. Patrzył na Clarice.
- Zastanawiałem się jak przeżyłeś. Nie wiedziałem, czy żałować czy czuć ulgę, że nie zdążyłem cię zaliczyć. Musisz być dobra, skoro psychopata się ciebie nie pozbył.
- Słowo „zdążyć” sugeruje, że miał Pan jakieś szanse, panie Krendler – powiedziała wciąż uprzejmie, Clarice – Podtrzymuję moje porównanie do świni w rui.
- Rzeczywiście pasuje – przyznał dr Lecter podchodząc do Krendlera, ze szklanką z jakimś płynem – I proszę by nasz gość, rzeczywiście uważał na to co mówi. Przy stole jest dziecko. A teraz proszę to wypić.
Krendler posłusznie wziął łyk, z podawanej mu szklanki. Skrzywił się.
- To jest niedobre.
- Miało takie być. To napar z natki pietruszki i tymianku. Wypijając go, wyświadcza nam Pan przysługę.
Odłożył szklankę, po czym podszedł do córki i spojrzał na nią uważnie.
- Domyślasz się księżniczko, z czego będzie się składał nasz obiad, prawda? Czy mimo tego będziesz go jeść? Jeśli odmówisz, nie będę zły, obiecuję. Przyrządzę ci coś innego.
Zadał to pytanie na wszelki wypadek. Claire co prawda już jadła ludzkie mięso, ale na początku nie zdawała sobie z tego sprawy, a tutaj, gdy jedli, Claire widziała tylko to co na talerzu, a nie człowieka. Tak jak inni nie widzą przed oczami żywej świni, gdy jedzą kotleta. Tym razem dziewczynka miała ofiarę dosłownie przed oczami. W dodatku wciąż żywą. Będzie widzieć jak on to robi. Musiał się upewnić czy będzie to dla niej w porządku.
Claire patrzyła się przez kilka sekund na tego pana, który tak niekulturalnie mówił, obraził jej rodziców i miał być dziś tym „specjalnym” daniem.
- Zjem go, tato – powiedziała pewnie, patrząc ojcu w oczy.
Nie widząc znaków kłamstwa, ani niepewności, Hannibal uśmiechnął się lekko i kiwnął głową.
Will chciał na chwilę zapomnieć, że krzyk nic nie da i zacząć się drzeć w niebogłosy. Gdzie on był do kurwy nędzy?! W jakim piekle małe dziewczynki mówią takie rzeczy?! Już zaczął się trzęść na całym ciele, a jeszcze nie wiedział co Lecter planuje.
Doktor tymczasem stanął za Krendlerem i przysunął do siebie stolik na kółkach, na którym miał naczynia, palniki i wszystkie przyprawy i składniki.
- A więc panie Krendler…jako gość tego domu musi Pan się zachowywać oraz…mieć otwarty umysł, czego chyba zawsze Panu brakowało.
Gdy tylko to powiedział, dr Lecter…zdjął czubek głowy Krendlera. Czaszkę już dawno przepiłował w kuchni, piłą sekcyjną, więc mózg był na wierzchu. Nie było krwi, wszystkie naczynia krwionośne zostały podwiązane lub zabezpieczone znieczuleniem miejscowym.
Clarice uśmiechnęła się z wyższością. Mapp jedynie otworzyła usta, bardziej z lekkiego zaskoczenia, ale szybko je zamknęła. Claire natomiast niewiele mogła widzieć. Tata przestawił bukiet tak, by tylko jej utrudnić widok. Skręcało ją z ciekawości jak to wygląda, ale zrozumiała wiadomość. Tata nie chciał by zbyt dużo widziała. Crowford nadal nie odważył się podnieść głowy, więc nawet nie widział co się stało. A Will…dostał odruchów wymiotnych.
- Kurwa…Hannibal, na litość boską, czy ty nie masz granic?!
Nie zwymiotował pewnie tylko dlatego, że miał pusty żołądek.
- Nie panikuj tak, Will – rzekł bez emocji doktor – Spokojnie. Przecież nie każę ci go jeść. To danie nie jest dla ciebie. Siedź i czekaj.
Czekać na co? – pomyślał Will i w tej samej chwili uznał, że nie chce wiedzieć.
Dr Lecter odkroił Krendlerowi cztery plasterki mózgu. Zmoczył je w wodzie, zakwaszonej sokiem z cytryny. Następnie z niezwykłą zwinnością wyłożył je na talerz i obsypał mąką, bułką tartą, dodał plasterki czarnych trufli i sok z cytryny. Tak przygotowane móżdżki zaczął podsmażać na maśle.
- Ładnie pachnie.
Ku zgrozie Grahama, powiedział to Krendler. Myślał, że zaraz zacznie rzygać sokiem z żołądka, tak mu było niedobrze. Czuł jakby sam był tu nienormalny, bo nikt tak nie reagował. Nawet Jack, on przypominał zombie.
Podsmażony móżdżek z obu stron trafił na talerz. Doktor położył je na grzankach i polał je sosem z kawałkami trufli. Całość dopełnił garniturek z natki, kaparów z łodyżkami i pojedynczy kwiat nasturcji na rukwi wodnej.
- Ponieważ jesteś dziś gościem specjalnym, panno Mapp… – odrzekł doktor – Ty pierwsza możesz zacząć.
Postawił przed kobietą gotowe danie. Obserwował ją uważnie, czekając czy Ardelia podoła tej najważniejszej próbie.
Ardelia Mapp patrzyła na swój talerz, a w głowie miała pustkę. Usłyszała gdzieś po swojej lewej stronie szept…
- Ardelio…proszę…nie rób tego.
Nie zwróciła się w stronę Willa. Jej wzrok podniósł się wpierw na okaleczonego Paula, potem na zaciekawione dziecko, a na koniec na Clarice. Clarice, która miała na twarzy iście okrutny uśmiech i posyłała go w stronę Krendlera. Cieszyła się tym, co się działo.
Popełniono tu przestępstwo. Jeśli weźmie kęs, stanie się równie winna jak oni. Stanie się wspólniczką Clarice. Jak powiedział doktor…nie będzie odwrotu.
Ona i Clarice…po tej samej stronie…
Kobieta wzięła sztućce do rąk. Gdy brała do ust pierwszy kęs, w tle słyszała czyjś sprzeciw, ale nie słuchała. Jedzenie trafiło do jej ust. Gdy połknęła, w oczach Hannibala zalśnił triumf, lecz nie mogła tego widzieć.
- To jest przepyszne – oznajmiła Mapp, szczerze zdziwiona.
- Cieszy mnie to. Zrobię porcję dla pozostałych.
- Witaj w rodzinie – powiedziała Clarice, delikatnie ściskając rękę kobiety. Uśmiechnęły się do siebie, jak dawniej. Ponownie w przyjaźni.
Tym samym cyklem, dr Lecter ugotował porcję także dla Clarice, Claire i dla siebie. Rozmowa toczyła się na przyziemne tematy, jak podczas zwykłego obiadu w gronie rodziny i przyjaciół.  To wrażenie psuł widok Crowforda, który wyglądał jak trup, Grahama, który już zaczął płakać jak dziecko przez koszmar jaki się wokół niego rozgrywał oraz Krendlera, który śpiewał w głos jakieś cudaczne piosenki.
Gdy posiłek zbliżał się ku końcowi, śpiew Paula był  już nie do zniesienia. Jego piosenki zresztą stały się teraz bardziej zbereźne.
- Ostrzegałem pana, by nie używać takiego języka przy mojej córce -  dr Lecter wstał od stołu i wziął wiszącą na ścianie kuszę.
Zakładał właśnie strzałę, gdy odezwała się Claire.
- Mogę ci pomóc, tato?
Hannibal spojrzał na Clarice, sprawdzając, czy nie ma nic przeciwko temu. Ta jednak był w zdecydowanie zbyt dobrym humorze po zjedzeniu tego dupka, żeby zabraniać dziecku cokolwiek. On sam też nie miał nic przeciwko…to jeszcze mocniej dobije Willa.
- Możesz, księżniczko. Podejdź tu.
Gdy mała wstawała z krzesła, Hannibal szybko nałożył czubek głowy mężczyzny na swoje miejsce, aby Claire nie miała pełnego widoku na napoczęty mózg, który zjadła ze smakiem.
- Złap tutaj, delikatnie. O tak.
Przykucnął za córkę i wyciągnął kuszę tak, że strzała była wycelowana w szyję Krendlera. Dziewczynka chwyciła przyrząd tak, jak pokazywał tata. W końcu trzymali kuszę razem. Tata jednak sam celował, ona nie umiała.
- Strzelamy razem? – spytała. Dłonie taty przytrzymywały jej rączki na kuszy.
- Dobrze. Raz, dwa…i trzy.
Razem nacisnęli. Strzała wyleciała i wbiła się centralnie w szyję Krendlera. Ten ucichł natychmiast, a jego głowa opadła do tyłu.
Clarice zaklaskała niczym matka, która obserwuje jak jej dziecko strzela gola, albo celnie rzuca rzutką w tarczę. Mapp po sekundzie nawet się dołączyła.
Claire słysząc to i widząc w oczach ojca dumę…poczuła się naprawdę szczęśliwa.
Will Graham już nie wiedział co myśleć. Nie zdawał sobie sprawy czy wciąż płacze lub czy wydaje jakieś dźwięki. Przekroczył już ten punkt gdzie tortury i koszmar osiągnęły punkt krytyczny. Nie miał już po prostu siły…Był jakby odcięty od świata w tej rozpaczy.
- Clarice, moja droga…Claire…panno Mapp – odezwał się dr Lecter – Zaproponowałbym teraz deser, ale nie jest on gotowy. Proponuję byście udały się na spacer, a ja w tym czasie dokończę wszystkie sprawy.
Will drgnął, wiedząc że nadszedł czas.
- Dobry pomysł – powiedziała Clarice, grając według planu. Miała teraz zabrać stąd Ardelię i małą, żeby Hannibal mógł się w spokoju zająć Willem. Na to ich córka nie powinna patrzeć – Chodźmy.
- Ale mamo… - zaczęła Claire, ale matka ucięła jej wypowiedź.
- Bez dyskusji, Claire. Słyszałaś co powiedział tata. Chodź, przejdziemy się.
Dziewczynka, widząc spojrzenie rodziców, grzecznie posłuchała i wyszła za matką. Mapp niczym zjawa podążyła za nimi.
Gdy drzwi wejściowe domu trzasnęły, Dr Lecter usiadł naprzeciw Grahama i uśmiechnął się niczym do starego przyjaciela.
- A więc…jesteś gotowy, Will?

***

Wieczór był bardzo ciepły, więc nie potrzebowały okryć. Clarice i Ardelia szły ramię w ramię, a Claire biegała niedaleko przed nimi. Przysięgała, że wyczuła nosem jakieś zwierzę, chyba psa i chciała go wytropić. Obie kobiety więc podążały za dziewczynką, pozwalając jej się bawić.
Okolica była pusta. Tylko jakiś lasek i jeziora, wzdłuż którego teraz szły w milczeniu. Ciszę w końcu przerwała Mapp.
- Co się teraz stanie?
- Hannibal posprząta po obiedzie.
- I nie tylko, prawda?
Clarice w końcu spojrzała na Ardelię, żadna nie zwolniła kroku.
- Prawda – przyznała w końcu – Jack umrze, a Will zostanie okaleczony. Hannibal nie chciał by mała na to patrzyła i ty również.
Mapp pokiwała głową. Spojrzała w dal na jezioro.
- A co będzie potem?
- Odwieziemy was w miejsce, gdzie was znajdą. Będziemy cię musieli uśpić by było wiarygodnie. Powiesz funkcjonariuszom historię, którą ułożył Hannibal. I wówczas wrócisz do swojego życia. Pewnie będziesz musiała zaopiekować się Willem.
- Czyli…zostawisz mnie?
Clarice przystanęła i wzięła Mapp za rękę i mocno ją ścisnęła.
- Mówiłam, że cię nie zostawię. Już nigdy. Robiąc to, ochronisz mnie i moją rodzinę. A tego teraz pragniesz najbardziej na świecie, zgadza się? Kiedy już się zrobi bezpiecznie, będziesz mogła nas odwiedzać. Zamierzamy zostać w kraju, dopóki nie urodzi się nasz syn. Do tego czasu nasza sprawa przycichnie.
- Więc już wiesz, że urodzisz chłopca?
- Tak – Clarice pogłaskała się czule po brzuchu – I zresztą całe szczęście, bo nie miałam pomysłu na imię dla kolejnej dziewczynki. Hannibal pewnie wymyśliłby Clarissę lub coś podobnego.
- Jak się będzie nazywał?
- Hannibal Robert.
Mapp pokiwała głową. Spojrzała w stronę dziewczynki, która biegała przed nimi w kółka i marszczyła nosek, chcąc poczuć zapach.
- Jest podobna do ciebie. Z wyglądu niemal identyczna.
- I z temperamentu. Ale reszta to czysty ojciec. Zwłaszcza oczy.
- Prawda… - zawahała się – A co będzie potem? Jak już urodzisz?
Clarice puściła jej dłoń i obie wznowiły spacer wzdłuż brzegu jeziora.
- Będziemy musieli stąd uciec. Nie możemy tu mieszkać na stałe. Hannibal myśli o Argentynie. Popieram ten pomysł.
- Ale…co mam wtedy zrobić? – Ardelia wydawała się zagubiona. Clarice zwróciła uwagę, że Mapp praktycznie już nie przeklina. Z rozbawieniem przyjęła fakt, że Hannibal musiał ją tego oduczyć.
- To co musisz. Wiem,  że twoim pierwszym priorytetem jest nasza ochrona i to rób. Miej oczy otwarte czy nikt nie wpadł na nasz trop. Ostrzegaj nas o zagrożeniach i tyle. Będziesz miała do nas numer. A kiedy będziesz mieć urlop możesz nas odwiedzać.
- Ale poza tym…nie mam pomysłu co mam ze sobą zrobić. Doktor mi nie powiedział. Ochrona i opieka nad Willem nie zajmą mi reszty życia. Ja… - zabrakło jej słów.
- Hannibal ci nie powiedział, ponieważ zostawił resztę tobie – Clarice uśmiechnęła się do niej pocieszycielsko – Mówiłam ci, znajdź szczęście. Odnajdź to co czyni cię szczęśliwą. Życzę ci tego z całego serca. Teraz możesz to zrobić, prawda? Jesteś wolna.
To prawda. Była wolna. Mogła się skupić na szczęściu.
- Nie do końca wiem co by to mogło być.
- Znajdziesz to. Obiecuję.
Ponownie przystanęły i obróciły się przodem do siebie. Przyszedł czas, aby to z siebie wyrzucić.
- Przepraszam, że zniknęłam bez pożegnania – powiedziała Clarice.
- Przepraszam, że chciałam cię skrzywdzić – powiedziała Ardelia.
- To już przeszłość. Jesteś teraz inną osobą. Przyjaciółki?
- Na zawsze.
Gdy objęły się przyjaźnie, obie kobiety poczuły, że właśnie odzyskały coś cennego. I wiedziały, że nic nie stoi na przeszkodzie by tym razem to zatrzymać.
- Mamo! Ciociu! Chodźce tu!
Wołanie Claire sprawiło, że kobiety w końcu się puściły i poszły w stronę dziewczynki.
- Będzie mówić do mnie, ciociu? – spytała Ardelia, z rozbawieniem.
- Nie mieliśmy pomysłu jak inaczej ma mówić. Przecież nie „przyjaciółko rodziny”. A Hannibal nie pozwoliłby by mówiła ci po imieniu. Byłoby to według niego niestosowne, ze względu na wiek. Claire powinna cię respektować, więc postawiliśmy na „ciocia”. Chyba dzieci tak właśnie mówią niemal na wszystkich bliskich rodzinie dorosłych.
- Pewnie tak. Dla mnie może być.
Kobiety dotarły do dziewczynki, która kucała przy małych krzaczkach.
- Patrzcie – Claire odwróciła się w ich stronę i pokazała co miała w rękach – Znalazłam go. Węchem! Mówiłam, że to pies.
Dziewczynka miała w rękach szczeniaczka. Maleńkiego, chyba niedawno urodzonego. Był cały czarny i skamlał cicho na rękach dziewczynki.
- Nie wyczuwasz gdzieś jeszcze psa? – spytała Clarice, klękając przy córce, aby przyjrzeć się psu. Był tak mały, że podejrzewała, że urodziła go jakaś bezdomna suczka i szczeniak się zgubił.
- Nie – pokręciła główką – Czułam tylko jego – dziewczynka głaskała psa – Możemy go zatrzymać?
Gdzieś za nią, Ardelia parsknęła śmiechem. Clarice też chciało się śmiać. To było takie typowo dziecięce pytanie, że aż urocze. A w śmiech wpędzał je kontrast jaki widziały tego wieczoru. Claire wpierw z radością pomagała w zabójstwie i akcie kanibalizmu, a teraz prosi mamę czy może zatrzymać odnalezionego szczeniaczka.
Ten kontrast był jednak w ich stylu. Aż przez Clarice przeszła fala czułości.
- Będziemy musiały spytać taty. Ale ja nie mam nic przeciwko.
- Czyli krótko mówiąc, pies jest twój – podsumował Ardelia, pewna, że doktor nie odmówi córce i żonie jednocześnie.
Clarice pozwoliła sobie na krótki chichot. Kiedy wstała, zobaczyła, że Claire lekko drgnęła.
- Zimno ci, kochanie?
- Nie – Claire pokręciła główką, nadal nie przerywając głaskania trzymanego szczeniaka – Po prostu…w domu ktoś strasznie krzyczy.
Zaczęło się – pomyślała Clarice i szybko pociągnęła Claire do przodu, aby wznowić spacer. Mała najwidoczniej nadal była na tyle blisko domu, żeby jej nadludzki słuch to wychwycił.
- Chodźmy. Jak wrócimy, nakarmimy pieska, dobrze?
Mapp obejrzała się za siebie na dom w oddali. Ona nie słyszała krzyku. Dziewczynka miała zmysły ojca, skoro cokolwiek stąd usłyszała. Z tą myślą poszła za nimi.
Więcej nie oglądała się za siebie.

***

- Gotowy na co? – wykrztusił z siebie Will.
- Na ostatnią rozmowę, Will. To twoja ostatnia szansa, ponieważ dziś widzisz mnie po raz ostatni. Po tym wieczorze nigdy się nie spotkamy. Dlatego pytam, czy chcesz coś wiedzieć. Może w twoich teoriach była jakaś luka? Odpowiem szczerze na wszystko. Taka ostatnia przysługa dla starego przyjaciela. Lub prezent na pożegnanie.
Graham nie mógł zebrać myśli. Był w tej chwili emocjonalnym wrakiem. W ciągu ostatnich dni przeszedł przez stres, rany, uwięzienie, głód oraz czysty horror. Jak miał myśleć po swoim wcześniejszym ataku histerii?
A jednak…jego usta same uformowały pytanie.
- Co się stało 15 lat temu, gdy wpadłeś na pomysł by wyprać mózg Starling? Nigdy nie wpadłem na to, czemu to zrobiłeś. Rozumiałem czemu coś poszło nie tak, ale czemu w ogóle się fatygowałeś?
Hannibal nie wyglądał na zaskoczonego. Spodziewał się tego.
- Clarice stała mi się zbyt bliska. Postanowiłem, że zajmie miejsce mojej zmarłej siostry. Rozpocząłem owo „pranie mózgu”, żeby zmienić  ją w moją siostrę.
Nie tego Will się spodziewał. O siostrze Lectera wiedziano tylko tyle, że zaginęła podczas wojny. Nikt nie podejrzewał, że to ona jest kluczem do…
- Ona jest kluczem by cię zrozumieć.
- Brawo, Will. Wciąż przenikliwy. Nie zamierzam ci mówić wszystkiego, sądzę że się domyślisz. Moja siostra zginęła na moich oczach, tylko tyle ci wyznam. Sam sobie wyobraź jak. Chciałem by Clarice zwolniła jej miejsce. Ale nic z tego nie wyszło. Popchnąłem Clarice w dobrym kierunku i ona uwolniła się sama. Potem ona popchnęła mnie. Powiedziała, że Misza może żyć tu – Hannibal stuknął palcem we własną pierś – Wskazała mi błąd w ocenie. To uwolniło mnie.
- I mogliście być razem – podsumował Graham.
- Zgadza się.
- Co w niej zobaczyłeś?
Doktor milczał przez chwilę, po czym odparł.
- Podobieństwo.
Rozmowa tej dwójki nie potrzebowała dopowiedzeń. Domyślali się sami, o co chodziło drugiej stronie.
- Oczywiście, w terapii panny Mapp musiałem postąpić nieco inaczej – kontynuował Lecter – Wtedy chciałem by pacjentka stała się konkretną, kiedyś istniejącą osobą. Tym razem musiałem stworzyć nową osobowość od zera. Ardelia nie stała się nikim innym. Stała się zupełnie nową, oryginalną wersją. Nie byłaby godna na to, by ktoś w niej żył, więc stworzyłem ją sam. W jej systemie wartości na pierwszym miejscu zawsze będzie Clarice. Panna Mapp przyjmie rolę przyjaciółki rodziny i będzie nas chronić od jej strony. Uwolniłem ją od wszystkiego co ją męczyło, w tym od kodeksu moralnego, jak sam widziałeś. Dziś zamknęła wszystkie drzwi. Teraz dla Ardelii liczą się tylko dwie rzeczy. Ochrona mojej rodziny i własne szczęście.
Will Graham nic nie odpowiedział. Był…zmęczony. Zmęczony strachem, tym koszmarem, w którym żył od kilku dni. Nadmiar okrucieństwa…już dość. Zrozumiał, że cud się nie zdarzy.
- Skończ już to.
Dr Lecter wstał i podszedł do ciała Krendlera.
- Wyłożę ci więc mój plan, Will. Jak wiesz, nie mam zamiaru cię zabijać, ponieważ tego byś właśnie chciał. Mam na ciebie inny pomysł. Eksperyment medyczny w zasadzie.
Z ogromnym triumfem, Lecter spostrzegł kątem oka, że Jack drgnął, po raz pierwszy odkąd się ocknął tu, dał znak życia. Bardzo dobrze…niech słucha. Zaraz ożyje by umrzeć na dobre.
Hannibal zdjął ponownie czubek głowy trupa. Poczuł uznanie, gdy Will nie odwrócił wzroku.
- Dam ci teraz krótki wykład z neuroanatomii. Czy wiesz, co takiego dziś zjedliśmy?
- Części mózgu… - odparł niepewnie Graham.
- Ale które części, Will? Zobacz – przechylił głowę Krendlera, aby pokazać gdzie była pusta przestrzeń – Zjedliśmy cały płat czołowy. Wiesz za co on odpowiada?
- Nie – rzekł zgodnie z prawdą.
Dr Lecter z powrotem nałożył czubek głowy zwłokom i wrócił do wykładu.
- Płaty czołowe to stosunkowo najmłodsza część naszego mózgu. Wiemy, że odpowiada za naprawdę ważne funkcje. Są tam ośrodku odpowiedzialne za myślenie, planowanie, świadomość, ruchy oraz kontrola nad naszym zachowaniem. To ostatnie nie jest doskonałe. Pierwotne części naszego mózgu, które każą nam ulegać pokusom lub uciekać od obowiązków wygrywają częściej niż płaty czołowe, które są głosem rozsądku. Cóż…skoro już znamy niektóre funkcje płatów czołowych, mam inne pytanie. Will, czy wiesz kto to był Phineas Gage?
Graham zaczynał już tracić cierpliwość. Ile miał jeszcze tego gówna wytrzymać? Pokręcił z napięciem głową.
- Otóż Phineas Gage był zwykłym robotnikiem. W XIX wieku kierował budową kolei. Opisywano go jako zwykłego, miłego i bardzo obowiązkowego człowieka. Wspaniały pracownik, który miał daleko zajść, dzięki sumiennej pracy. Pewnie nigdy nie byłby sławny, gdyby nie pewien wypadek. Gage stał w złym miejscu, o złym czasie. Podczas budowy, doszło do eksplozji ładunku. Metalowy pręt, który miał być częścią torów, przebił się przez jego głowę. Pręt przeszedł przez policzek, za okiem i wyszedł przez górną część czaszki. Gage jednak przeżył, a nawet był przytomny przez cały czas. Usunięto rzeczony pręt i wydawało się, że pomijając ślepotę na jedno oko, mężczyzna może wrócić do dawnego życia. Niestety…ów pręt jak mówiłem przeszedł przez górną część czaszki, czyli poważnie uszkodził płaty czołowe, dokładnie lewe.
Po tym wypadku Gage bardzo się zmienił. Zniknęła gdzieś jego obowiązkowość. Mężczyzna nie był już w stanie ułożyć żadnych planów, czy to życiowych czy zawodowych, jak plan ułożenia torów, nie potrafił już konsekwentnie dążyć do ustalonego celu. W żadnej dziedzinie. Stał się również porywczy i wulgarny. Stracił pracę i nie mógł się długo w żadnej innej utrzymać. Popadł w alkoholizm. Miał również tendencję do eksponowania swojej rany, co wskazuje na brak poczucia wstydu.
Widzisz tu związek między funkcjami płatów czołowych o jakich wspominałem, Will? Myślenie i planowanie zostało upośledzone. Porywczość, wulgarność i alkoholizm to wynik zaniku kontroli. Gage jest najsłynniejszym przypadkiem zespołu czołowego.
Dr Lecter przerwał wykład i podszedł do kredensu. Wyjął z niego jakiś stary, zniszczony koc. Położył go na stole, pomiędzy pozostawionymi talerzami. W kocu było coś ciężkiego i metalowego.
- Widzisz, Will…Mam wielką ochotę, żeby powtórzyć ten wypadek. Eksperymentem stworzyć drugiego Phineasa Gage’a…
Doktor odwinął koc i ukazał jego zawartość. W środku był młotek i długi metalowy pręt.
- Już rozumiesz, co chcę zrobić?
Graham zrozumiał, ale nie rozumiał jakim cudem jeszcze nie zemdlał z przerażenia. Był na skraju zawału.
- Chcesz mi to wbić w głowę? – głos mu się przeraźliwie trząsł, a ręce były mokre od potu. Jego wózek tak dygotał, że wyraźnie było słychać wybijany w podłogę rytm.
- Chcę zabić twój geniusz, Will. Zrobię uszkodzenie dokładnie w tym samym miejscu, w którym miał je Gage. Słowa klucze to „plany” i „dążenie do celu”. Po wszystkim, twój umysł stanie się upośledzony. Twój geniusz, który mógłby mnie schwytać, zniknie. Już nie ułożysz planu, ani nie przewidzisz moich działań. Nic nie osiągniesz. A twoja kontrola nad wstrzemięźliwością także padnie. Wszystko, co mogłeś użyć przeciwko mnie jest w twoich płatach czołowych…a ja zamierzam je uszkodzić.
Hannibal wziął młotek i pręt do rąk i zrobił krok w kierunku uwięzionego Grahama.
Ktoś zaczął krzyczeć, ale nie był to Will. To Jack Crowford wrócił do żywych. Wszystko słyszał. Jego plany musiało go pobudzić do paniki.
- Nie! Zostaw go! Już wystarczy mu cierpienia! Nie zbliżaj się do niego! Nie jesteś sadystą! Daj mu spokój! Zabij mnie, ale jemu już odpuść! Błagam!
Dr Lecter nie zaszczycił go nawet spojrzeniem. Krzyki i błagania Jacka wydawały się do niego nie docierać. Wzrok miał utkwiony w Willu. Mężczyźnie kiedyś tak wielkim i genialnym, jego nemezis. Teraz ten facet, z bliznami na twarzy i duszy, patrzył na niego z czystym przerażeniem, drgawki na jego ciele nie ustawały, a wychudzona twarz zlana była potem. Mimo tego obrazu nędzy i rozpaczy, w oczach Hannibala widać było…szacunek. Bo wiedział kogo ma przed sobą.
- Nie mam dynamitu, więc młotek musi wystarczyć. Nie martw się, Will, nie chcę by cię bolało, ale inaczej się nie nauczysz. Dam ci coś na znieczulenie, nie wystarczy jednak. Znasz moją siłę, więc spokojnie. Wbicie pręta zajmie tylko kilka uderzeń. Postaram się to zrobić szybko.
Próbując go znieczulić, doktor musiał jeszcze przytrzymywać związanego człowieka. Przestawił wózek pod ścianę, żeby nie odjeżdżał.
- Opanuj te drgawki, Will. Inaczej to zajmie więcej czasu. I mogę źle wycelować.
Nie patrzył dalej na wrzeszczącego Crowforda, kiedy przykładał pręt do policzka przerażonego na śmierć Grahama.
- Ból będzie minimalny. Żegnaj, Willu Grahamie. Jak sądzę już nigdy nie wejdziesz mi w drogę.
Will mimo wszystko krzyczał jak opętany. Pewnie nie tyle przez ból, który zminimalizował, co świadomość, co się właśnie z nim dzieje. Przez trzęsienie się ciała, Hannibal rzeczywiście musiał uderzyć młotkiem o kilka razy więcej.
Ostatnie dwa uderzenia, które w końcu wypchnęły pręt przez czaszkę, oddał już na spokojnie. Graham z bólu i przerażenia stracił przytomność. I tak bardzo długo wytrzymał przytomny, według doktora.
Gdy skończył i pręt tkwił już w głowie Grahama, dr Lecter w końcu spojrzał na Crowforda.
Wszystko jak przewidywał. Jack nie wytrzymał widoku tych makabryczno-naukowych tortur i dostał zawału serca. Gość w postaci śmierci go stąd zabrał.

***

Rankiem policja znalazła ciało Crowforda, a obok niego nieprzytomnego Willa i Ardelię. Graham miał w głowie wbity pręt i krew na twarzy, ale mężczyzna żył.
Przewieziono dwójkę ocalałych do szpitala. FBI szybko pojawiło się na miejscu i przesłuchano agentkę Mapp, gdy odzyskała przytomność. W tym czasie Graham był na operacji usunięcia pręta.
Agentka Mapp zeznała, że Will Graham przewidział, co Lecter planuje zrobić Vergerowi, więc pojechali go ratować. W aucie zorientowali się, że radio nie działo, więc nie mieli czasu wezwać posiłków, jeśli mieli uratować pana Masona. Niestety wpadli w pułapkę Clarice Starling. Ardelia niewiele pamiętała z tamtego okresu. Clarice podobno pierwsza zagroziła im bronią, kazała im się odwrócić i po kolei ich uderzyła w głowę. Obudzili się wszyscy w piwnicy, uwięzieni. Tutaj Ardelia miała luki w pamięci, ponieważ Lecter postanowił przetestować na niej jakieś leki i narkotyki. Późniejsze badania potwierdziły, że aplikowano jej różne specyfiki. Ciągle była nieprzytomna, pamiętała tylko ciągłe kłucie igieł. Pierwszy raz naprawdę przytomna poczuła się tutaj. Więcej z niej nie wyciągnięto. Nie potrafiła wskazać miejsca, gdzie była przetrzymywana.
Sekcja zwłok Jacka Crowforda wykazała, że zmarł na atak serca. Wysnuto hipotezę, że zawał wystąpił w powodu samego porwania i Jack nie wytrzymał stresu. To dawało swego rodzaju ulgę, że Jack umarł zanim Lecter zaczął robić na nim eksperymenty.
Była jeszcze kwestia Paula Krendlera, który zaginął. Nie powiązano tego jednak z Hannibalem Lecterem. Oficjalnie mężczyzna nie miał ze śledztwem nic wspólnego. Nigdy go nie odnaleziono.
Po operacji Will Graham powrócił do zdrowia. Oślepł na jedno oko, ponieważ pręt przerwał nerw wzrokowy. Poza nową blizną, wydawało się, że było z nim wszystko w porządku. Badania neuropsychologiczne wskazały jednak na coś zupełnie przeciwnego. Zdiagnozowano u niego zespół czołowy. Graham sam zwolnił się z pracy.
Ardelia dostała urlop i spędziła go w domu, teraz Graham był na jej utrzymaniu. Zauważyła, że wrócił do picia i nie powstrzymała go przed tym. Jego mowa stała się tak wulgarna, jak jej własna nigdy nawet nie była. Przestał się kontrolować. Miał też problemy z codziennym funkcjonowaniem. Nie mógł nic sam zaplanować, nawet toalety porannej. Ardelia traktowała to jak opiekę nad upośledzonym, a nie jak nad przyjacielem. Will nie mógł już sam funkcjonować.
Wróciła do pracy po miesiącu i ponownie skupiła się na tym. Zawsze, gdy wracała Graham był nieprzytomny z przepicia.
Rutynowa praca i opieka nad upośledzonym Willem trwała kilka miesięcy. Ardelia nie próbowała się skontaktować z Clarice. Wiedziała, że wciąż nie jest bezpiecznie. Mogła być pod obserwacją, a poza tym miała oczekiwać na wiadomość, że jest już bezpiecznie i może odwiedzić dom Lecterów. Podobno inni ich przyjaciele mieli wszystko na oku i wiedzieli, czy ktoś z FBI śledzi Mapp.
Telefon, po miesiącach wyczekiwania, w końcu zadzwonił. Nikt jej nie obserwował, była bezpieczna i jeśli chce może przyjechać teraz, ponieważ Clarice zaczęła rodzić.
Ardelia, nie przejmując się Willem (wystarczyło mu zostawić butelkę i był spokojny), wybiegła z domu do auta.
Po dojechaniu na miejsce drzwi otworzyła jej kobieta w skąpym, czarnym ubraniu. Rozpoznała ją.
- Lynn…
-Ardelia…Mogę ci tak mówić, no nie? Wchodź, doktorowa rodzi już od dwóch godzin.
***

Claire dawno nie widziała, aby w domu było tyle osób. W dodatku nie uwięzionych, tylko prawdziwych gości.
Przez tyle miesięcy mieszkała tu z rodzicami, w przyjemnej atmosferze. Stare rodzinne dni powróciły po tym nieprzyjemnych okresie. Ukrywali się jednak w domu niemal cały czas. Tata i mama wznowili jej naukę i dodatkowo przygotowali ją na to, gdzie niedługo na stałe zamieszkają.
Przez te miesiące brzuch mamy wyraźnie urósł. Wiedziała, że tam jest jej brat. Nieraz mogła dotknąć brzucha mamy i poczuć kopnięcia braciszka. Tak jak tata ostrzegał, mama była bardzo…emocjonalna i dziwna. W ciągu kilku minut mogła być raz szczęśliwa, potem wściekła, zaraz smutna i znów szczęśliwa. Przyzwyczaiła się z czasem.
Dziś rano jednak mama podniosła alarm. Coś mówiła, że wody gdzieś odeszły. Tata zadzwonił po kogoś i niedługo pojawili się prawie wszyscy znani jej wujkowie i ciocie z ich dziećmi, które bardzo lubiła.
Mamę położono w jednym z pokoi sypialnianych na górze. Był z nią tata i wujek Victor, który również był lekarzem. Siedzieli tam z nią już od kilku godzin, sama Claire była na dole w salonie i bawiła się małym Erickiem i Victorią. Dzieciaki były zafascynowane jej psem, którego mogła zatrzymać. Pies okazał się suczką i w ciągu kilku miesięcy trochę urósł. Mama zaproponowała, żeby nazwać psa Hannah i dziewczynka się zgodziła.
Pilnowali ich ciocia Lynn i Irene. Oraz wujkowie Alex, Damien i Al. Niedługo później przyjechała również ciocia Ardelia. Wszyscy razem czekali na dole…na coś. Dorośli albo obserwowali dzieci, albo oglądali coś w telewizji.
Po jakiś trzech godzinach od „odejścia tych wód”, Claire usłyszała krzyk na górze. Mama krzyczała. Zmartwiła się, ale ciocie ją uspokoiły, że to normalne. Niedługo później coś tam zaczęło płakać. A potem czyjeś kroki na schodach. W drzwiach pojawił się wujek Victor.
- Urodziła zdrowego chłopca. Wszystko z nimi porządku.
Claire poderwała się na równe nogi.
- Claire może przyjść pierwsza, żeby poznać brata.
Ciocia Ardelia wzięła ją za rękę i obie poszły na górę. Claire poczuła się z jakiegoś powodu nerwowo. Nawet serce biło jej nieco szybciej. Bała się tej chwili i jednocześnie jej oczekiwała. Dziś jak mówił tata, ich życie się zmieni i będzie musiała przyjąć nową rolę.
Obie weszły do pokoju. Mama leżała w łóżku. Wyglądała na bardzo zmęczoną, ale też bardzo szczęśliwą. Trzymała na rękach jakieś zawiniątko i patrzyła na to z rozczuleniem, aż dziewczynka poczuła na ten widok lekkie ukłucie zazdrości. Tata siedział przy mamie i także patrzył na zawiniątko w jej ramionach. Oboje podnieśli wzrok na ich wejście.
Wymienili przywitania z ciocią Ardelią i pytania typu „jak się czujesz” i „czy wszystko dobrze”. Claire jednak tego nie słuchała. Wciąż patrzyła na to coś w ramionach mamy. Teraz wyraźnie słyszała tam jakieś kwilenie. Trochę bała się podejść.
Widząc jej wahanie, tata podszedł do niej i wziął ją za rączkę.
- Wszystko jest w porządku, księżniczko. Chodź, musisz kogoś poznać.
Ojciec powoli poprowadził ją do łóżka. Mama uśmiechnęła się do niej, co ją bardzo podniosło na duchu. Jej nerwy musiały być bardzo widoczne, choć próbowała być dzielna.
- Oto twój braciszek Claire – powiedziała mama, odchylając kocyk – Poznaj Hannibala Roberta Lectera.
Dziewczynka pochyliła się z ciekawością i zobaczyła małe, czerwone maleństwo. Noworodek machał rączkami teraz, gdy zostały uwolnione. Miał ciemne włoski na główce, a jego oczka…miały identyczny kolor jak jej własne. Jak oczy taty.
Przybliżyła się odruchowo i pogłaskała dziecko po główce. Chyba nigdy nie robiła niczego z tak dużą delikatnością jak ten dotyk.
- On jest taki…maleńki – powiedziała i usłyszała w swoim głosie troskę. Jej braciszek był taki mały. Trzeba go chronić.
- To prawda – tata usiadł obok niej i objął ją ramieniem – Ale ma rodziców i starszą siostrę, którzy go kochają i będą go chronić. Prawda?
Prawda. Teraz, mając braciszka tuż obok, zrozumiała swoją nową rolę. Była starszą siostrą. Starsze rodzeństwo ma opiekować się młodszym. Nie miała z tym problemu. Już go kochała. Zrozumiała, że nie musiała się bać tej chwili.
Lecterowie chyba mieli w swoich genach kochanie nowych członków rodziny od pierwszego wejrzenia.
Ponieważ, właśnie w tej sekundzie, dla Claire nie było nikogo ważniejszego niż ten chłopczyk.
Dr Hannibal Lecter widział to i przez sekundę miał wrażenie, że czuje obok obecność Miszy, ale szybko zniknęła. Kiedyś Hannibal i Misza. Dziś Claire i Hannibal.
Rozbita filiżanka ponownie utworzyła całość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz